Pięciokrotnie krzyżowały się dzidy i tylekroć Nepemus cofał się od namiotu. Znaczyło to, że chłopiec, po którego przyszedł, ukończył pięć lat i że nadszedł nań czas, by rozpoczął życie wśród wojowników, uczył się ich mądrości, poznawał prawa plemienia i puszczy.
Ja byłem tym chłopcem.
Do tego dnia mieszkałem w namiocie rodziców pod opieką matki. Moja matka nosiła imię Ta-wah, Biały Obłok. Miała bowiem jasne włosy — tak jasne, jak żadna z innych kobiet plemienia.
Byłem jej najmłodszym synem. Brat, którego jeszcze nie znałem, i siostra, która wraz z matką dotychczas się mną opiekowała, podobni byli bardziej do ojca. Mieli jak on czarne o stalowym połysku włosy i oczy ciemne niezym oczy braci amuk — bobrów.
Tylko ja właśnie miałem włosy i oczy matki. Może dlatego, że byłem tak do niej podobny, a może dlatego, że po prostu byłem najmłodszy, stałem się jej ulubieńcem. Opiekowała się mną czule i pieściła goręcej niż inne kobiety swych synów.
Do tego dnia — a i przez wiele jeszcze miesięcy — nazywano mnie po prostu Uti-Malutki. Nazywano tak wszystkich małych chłopców. My, mali chłopcy, nie mieliśmy jeszcze imion, które zdobywa się z trudem, często pieczętując zwycięstwo nie tylko potem, lecz i krwią.
Jak każdy Uti — marzyłem o święcie Nanan-cisa, po którym miałem udać się do obozu Młodych Wilków, pod opiekę starych wojowników. Tam razem z innymi chłopcami naszego plemienia będę uczyć się czytania tropów wilczych, zszywania kory brzozowej na kanoe, zastawiania sideł na wydrzych ścieżkach, trafiania strzałą z łuku dzikiej kaczki w jej szybkim locie. Tam poznam prawa puszczy i obowiązki wojownika. Tam stanę się dorosłym.
Chyba mnie rozumiecie. Nie tylko marzyłem, lecz po prostu musiałem marzyć o chwili, w której przed wejściem do naszego namiotu rozlegnie się śpiew wojowników, głos bębnów i hałas grzechotek z żółwich skorup.
Kiedy jednak posłyszałem kroki Nepemusa tuż u wejścia do namiotu, ogarnął mnie strach. Wiedziałem, że rozstaję się z moją matką, że nie ujrzę jej oczu, nie posłyszę głosu przez wiele lat. Nie patrzyłem w jej stronę, aby się po prostu nie rozpłakać takjak Tinahet — Smukła Brzoza — siedząca obok niej siostra.
Kiedy skóra wejściowa rozsunęła się i ujrzałem przed sobą ogromną postać Nepemusa, zapomniałem o tamtych wszystkich marzeniach, o obozie Młodych Wilków i służbie wojownika. Chciałem rzucić się w stronę matki i w jej ramionach ukryć się przed posłem z groźnego, nieznanego świata.
Комментарии к книге «Ziemia Słonych Skał», Stanisław Supłatowicz
Всего 0 комментариев