— Nie po to broniłem cię przed Mokwe — rzekł — by teraz zabijać. Mówię tylko: gdy będziesz mógł wstać, odejdź stąd. Jutro przybędą tu wojownicy po niedźwiedzia. Niech cię już tu nie ujrzą. Powtarzam: odejdź…
Wap-nap-ao rozwarł szeroko oczy. Wargi drżały mu jak starej kobiecie. Tanto zaś skinął na mnie i zwrócił się ku Skale Zabitego Konia.
Wiatr dął nam teraz w plecy. Szedłem krok w krok za milczącym bratem. Wtedy usłyszeliśmy wołanie białego:
— Synu wodza… bracie… czerwony bracie…
Tanto nie odwrócił nawet głowy. Szliśmy dalej. Pięliśmy się już ku szczelinie skalnej. Krzyk powtórzył się raz jeszcze — i raz jeszcze… w końcu ucichł.
Nad Skałą Zabitego Konia orzeł leciał prosto w słońce. My zaś weszliśmy w cień szczeliny skalnej.
Jeszcze przez trzy lata przebywałem wśród mego plemienia, zanim losy zawiodły mnie na niezmierną odległość od kraju, w którym się urodziłem. W przeciągu tych trzech lat Wap-nap-ao nie powrócił już nigdy w stronę Ziemi Słonych Skał. Ale po dziś dzień pamiętam jego głos daremnie wzywający „czerwonego brata”, młodego wojownika Szewanezów.
Na tym wspomnieniu kończę swą opowieść.
Unoszę dłoń w górę — żegnam was i pozdrawiam raz jeszcze wiosenną pieśnią, pieśnią owej najpiękniejszej wiosny mego życia:
Śpiew naci rzeka już rozbrzmiewa.Puszczę biały kwiat oplata.Wawa-gęsi krzyczą w trzcinach.Orzeł prosto w słońce leci.Zmieńcie jutra, bracia Mokwe.Wiatr z południa ciepło niesie. Реклама на сайте
Комментарии к книге «Ziemia Słonych Skał», Stanisław Supłatowicz
Всего 0 комментариев