Równie mało zajmujące było ono i dla oddziału Defensywy. Jego drużynowej marzyło się czasem, żeby ktoś choć spróbował przeleźć przez mur albo członek obcej załogi wyskoczył ze statku, albo żeby jakieś dziecko z Abbenay spróbowało podejść do frachtowca, aby go sobie obejrzeć z bliska. Lecz nic takiego się nigdy nie zdarzyło. W ogóle nic się nigdy nie zdarzało. Gdy się więc zdarzyło, nie była na to przygotowana.
Kapitan frachtowca Czujny zwrócił się do niej z pytaniem:
— Czy temu tłumowi chodzi o mój statek?
Drużynowa spojrzała we wskazanym kierunku i stwierdziła, że przy bramie zgromadził się istotnie prawdziwy tłum — ze sto, jeśli nie więcej osób. Stali tam, po prostu stali — jak ludzie podczas Głodu na stacjach towarowych. Przestraszyła się.
— Nie. Oni, tego, protestują — wyjaśniała powoli swoim ubogim ajońskim. — Protestują, tego, no wiesz. Pasażer?
— Chcesz powiedzieć, że przyszli tu z powodu tego drania, którego mamy stąd wywieźć? Mają zamiar spróbować zatrzymać jego czy nas?
Słowo „drań”, nieprzetłumaczalne na jej język, nic dla drużynowej nie znaczyło, wzięła je za obcą nazwę swojego narodu, nie spodobało jej się jednak jego brzmienie — ani ton głosu kapitana, ani sam kapitan.
— Mógłbyś pilnować swego nosa? — zapytała krótko.
— Jasne, do cholery. Pośpieszcie się tylko z wyładunkiem reszty towaru. I dawajcie mi na pokład tego drania. Nam byle banda Oddich krzywdy nie zrobi.
Poklepał rzecz, którą nosił u pasa — metalowy przedmiot podobny do zdeformowanego członka — i spojrzał pobłażliwie na nie uzbrojoną kobietę.
Drużynowa zerknęła chłodno na falliczny przedmiot; wiedziała, że to broń.
— Załadunek zakończymy o 14 — oświadczyła. — Dopilnuj, żeby załoga nie opuszczała pokładu. Start oJeśli będziecie potrzebowali pomocy, dajcie znać na Wieżę.
Oddaliła się, nim zdążył się odciąć. Gniew wzmógł jej stanowczość wobec swojej drużyny i tłumu.
— Zejść mi z drogi — rozkazała, zbliżywszy się do muru. — Nadjeżdżają ciężarówki, jeszcze się komu co stanie. Na bok!
Mężczyźni i kobiety z tłumu wdali się z nią w dyskusję, spierali się też między sobą. Dalej przechodzili przez drogę, a niektórzy zapuścili się nawet poza obręb muru. Mimo to oczyścili w końcu jako tako drogę. Jeśli drużynowej brakowało doświadczenia w panowaniu nad tłumem, im brakowało doświadczenia w byciu nim.
Комментарии к книге «Wydziedziczeni», Урсула К. Ле Гуин
Всего 0 комментариев