Musiałem się uśmiechnąć do tej myśli. Hiss miał rację. Nie wszystko było ze mną w porządku. Stale przychodzi mi do głowy coś spoza programu. I to bez sprzeciwu ze strony automatów korekcyjnych. A nawet komputera kadrowego w centrali. Jakby selektory informacji obiegających sprzężone ogniwa naszych pól mózgowych i psychotronu nagle wyłączały jedną lub kilka sekcji.
To oczywiście niemożliwe. Komputer był niezawodny. A gdyby w jego superprecyzyjnej sieci powstały jakieś luki, Hiss nie byłby w stanie nic wywęszyć. Po prostu mieściłem się w granicach tolerancji.
Nie ma doskonałej stymulacji nawet w stosunku do automatów, pozbawionych śladu białka. Ostatecznie mogli i nam zostawić margines. Zresztą pal ich sześć. Cóż stąd, jeśli swoją względną swobodę zawdzięczam jedynie defektowi programu? Kosztował mnie trzy tygodnie pracy. Ale nie usunięcie defektu. Wprowadzenie.
Co tu zresztą mówić: defekt. Musiałem podmienić osobistą aparaturę. Na cały czas przeprowadzanej operacji. Musiałem obliczyć zależności. A wszystko po to, żeby zapamiętać miłość do dziewczyny, która kochała już innego.
Miłość. Jak to inaczej nazwać? Nawet jeśli kształtowała się jako proces… bo ja wiem, jak go nazwać? Chyba poznawczy. Bez wszystkiego, co ludziki nazywają wzruszeniem. I co bywa pobudką ich działania. Na to nikt by mi nie pozwolił. A najmniej ja sam. Ostatecznie byłem członkiem Korpusu Informacyjnego.
Byłem nim naprawdę. Czułem tę więź każdym ułamkiem upływających sekund, w jakich mój mózg przetwarzał, a w każdym razie mógł przetwarzać, dwukrotnie więcej informacji niż bywało to udziałem najtęższych umysłów nie sprzężonych z psychotronem naszej centrali. Słowem, wszystkich mieszkańców Ziemi, poza tym tysiącem istot figurujących w rejestrze inforpolu. Tak nazywano Korpus przez skojarzenie, nie wiem, czy najszczęśliwsze, z jakąś organizacją czy instytucją porządkową, rozwiązaną sto lat temu. Mniejsza z tym. Itia wiedziała, o co chodzi, ale Itia jest historykiem. Tak czy inaczej każda myśl, każde drgnienie mięśnia mówiły mi, kim jestem. Czułem wyważoną, sprężystą siłę własnego ciała, z którego przez lata ćwiczeń zrobiono idealny instrument i niemal idealną broń.
Комментарии к книге «Strefy zerowe», Bogdan Petecki
Всего 0 комментариев