Podporucznik Tadzio Jarzębski, piastujący stanowisko podkomisarza policji, punktualnie przybył na umówione miejsce. Najpierw zadzwonił, potem zapukał, a wreszcie przycisnął klamkę, wszystko jak się należy, zgodnie z regułami. Drzwi, oczywiście, okazały się otwarte.
– Można? – spytał grzecznie i wszedł do środka.
Denat odpowiedzi mu nie udzielił. Leżał na podłodze niewielkiej kawalerki, przysypany dużą ilością makulatury, i dobrze widoczne były tylko jego nogi, ale podporucznik Jarzębski miał już odrobinę doświadczenia i od razu wiedział, że te nogi nie żyją. Dotknął ich na wszelki wypadek, były jeszcze ciepłe, zawahał się, bystrym spojrzeniem obrzucił pokój i ujrzał roztrzaskany aparat telefoniczny. Zawahał się bardziej.
Nie pracował w wydziale zabójstw, tylko w przestępstwach gospodarczych, ale o pracy kumpli z wydziału zabójstw miał pojęcie i nie zamierzał im urozmaicać służbowej egzystencji. Z drugiej jednakże strony ten ciepły nieboszczyk mógł być jeszcze żywy i wówczas udzielenie mu pomocy nie dość, że było pilne, to jeszcze całkowicie leżało w interesie podporucznika. Przyszedł, żeby z nim porozmawiać, spragniony był tej konwersacji jak kania dżdżu, a stan nieodwracalny całkowicie ją wykluczał.
Rozterka trwała w nim krótko. Sam i tak mu nie pomoże, potrzebny jest lekarz. Patolog, nie patolog, zrobi, co trzeba.
Sytuacja jednakże była wysoce kłopotliwa pod każdym względem. Ewentualne udzielenie pomocy stało na pierwszym planie, wezwanie stosownej ekipy, gdyby denat już nie żył, wyglądało mu zza ramienia i wręcz warczało. Telefon w tym mieszkaniu nie nadawał się do użytku. Pozostawienie otwartych drzwi było ryzykowne, a zamknąć ich nie miał sposobu, zamka zatrzaskowego bowiem nie posiadały. Był sam, nikogo na straży nie mógł postawić, cztery piętra, które musiał pokonać tam i z powrotem, dawały szansę najgłupszym przypadkom. W żadnym razie nie należało budzić sensacji, a szukanie telefonu po sąsiadach wywołałoby niepotrzebne zainteresowanie. A w ogóle należało działać szybko.
– Ryzyk fizyk i niech to jasny szlag trafi – powiedział półgłosem sam do siebie i podjął męską decyzję.
Zostawił drzwi zamknięte tylko na klamkę i runął w dół po niewygodnych schodach, cudem zapewne nie łamiąc sobie rąk i nóg. Dopadł wozu, załatwił, co należało, po czym prawie w tym samym tempie wrócił na górę. Usiadł na ostatnim stopniu i odzyskiwał dech.
Комментарии к книге «Zbieg Okoliczności», Иоанна Хмелевская
Всего 0 комментариев