O poranku owego dnia, który miano później nazwać Krwawym Spichrzańskim Karnawałem, jaśminowa wiedźma pojęła wreszcie ogrom swego nieszczęścia. Siedziała na stołku, bardzo łysa i bardzo nieszczęśliwa, i puchła od płaczu.
– Niczym owcę mię postrzygli – lamentowała. – Niby barana. Tutaj święto najznamienitsze we wszelkich Krainach Wewnętrznego Morza, a jak ja się ludziom na oczy pokażę? Taka oszpecona?
Ot, nieszczęście z babami, pomyślał Twardokęsek. Jeszcze wczoraj leżała na szrobie, na stos ją wieść mieli, a teraz nie dość, że z wieży wyszła, jeszcze karnawału się jej zachciewa.
– Trza do miasta iść. – W drzwiach stanął niziołek, a za nim nieśmiało wsunęła się Zarzyczka. – Do balwierza, kędziornika, nowe włosy kupić.
– Naprawdę? – Wiedźma nakryła dłońmi odstające uszy i popatrzyła nań z nadzieją. – Włosy?
– Bardzo akuratne – przytaknął z powagą karzeł – skoro sam Szydło, znaczy się ja, pięknej pannie obiecuje. A i sam zaprowadzę chętnie, toż trzeba niewiastę w przygodzie ratować. Zwłaszcza tak nadobną.
Wiedźma pokraśniała i skromnie popatrzyła na niego spod opuszczonych rzęs. Twardokęsek bezradnie wzniósł oczy ku niebu. Starczy się babie przypochlebić, pomyślał niechętnie, a ze szczętem z rozumu schodzi i kryguje się jak, nie przymierzywszy, kwoka na grzędzie.
– Tyś już raz, bratku – wtrąciła cierpko Szarka – niewiastę w nieszczęściu prowadził, ale coś nie za bardzo doprowadził. Bo ledwo się zbóje na schodach pokazali, czmychnąłeś bez śladu. Masz szczęście, że mi złość przeszła, ale tak czy inaczej oddawaj pieniądz, który ci wczoraj Jaszczyk zapłacił: jako rzekłeś, włosy kupić trzeba, będzie, jak znalazł. A towarzystwem twoim też nie pogardzimy, co to, to nie. Przyda się ktoś, kto i Spichrze, i miejscowe obyczaje zna.
– Chciałam wam podziękować – cicho powiedziała Zarzyczka. W bezkształtnej, brunatnej sukni wydawała się drobna i wyczerpana. – Ocaliliście mi wczoraj życie. Choć doprawdy nie wiem, dlaczego.
– Ratowanie uciśnionych dziewic – Szarka uśmiechnęła się leciutko – nie było moim zamiarem. Przechodziłam tamtędy. Widzicie, przekupiłam pewnego śmiesznego pokurcza – łypnęła złośliwie ku karzełkowi – chyba Szydło go wołali, żeby mnie wprowadził do cytadeli. Niestety, skurwysyn czmychnął w zamęcie, oby mu chwost oparszywiał.
Комментарии к книге «Żmijowa Harfa», Anna Brzezińska
Всего 0 комментариев