Mike przystanął na szczycie kilku schodków prowadzących z małego tarasu na asfaltowy placyk przed hotelem. Oparł się o poręcz, uniósł lewą stopę do góry i pokręcił nią sprawdzając, czy opatrunek nie wżyna się w nogę. Podnosząc głowę zobaczył przy samochodzie Sue i Dicka trzymających Mukiego za obrożę. Pies przyglądał się Mike’owi uważnie, w jego spojrzeniu wszyscy doszukiwali się skruchy. Mike też chciał ją dostrzec, aby pozbyć się myśli towarzyszącej mu uparcie od chwili nałożenia bandaży. Zastanawiał się poważnie, czy nie należałoby jednak rozstać się z tym zwierzakiem.
– I jak? – usłyszał z boku.
– Dobrze – westchnął i zaczął schodzić kulejąc lekko. Helen dogoniła go na przedostatnim schodku, wyprzedziła i spojrzała w oczy.
– Może zostaniemy tu jeszcze ze dwa dni? – zapytała. – Przecież nic nas nie goni. Mamy tu świetną pogodę i dzieciom…
– Daj spokój – skrzywił się Mike. – Nic mi nie jest. A poza tym do Bruilesseau jest tylko półtorej godziny drogi. Przed autostradą będę potrzebował tej nogi tylko raz, używając sprzęgła. Potem mogę ją wystawić przez okno. Nie? – uśmiechnął się raźnie i mrugnął do żony.
– Świetnie – odwzajemniła uśmiech, ale jakieś nie zadane pytanie pozostało w jej oczach. – Mike… – rzuciła spojrzenie w stronę dzieci grzecznie czekających na rodziców -…Wiesz… Susan powiedziała mi wczoraj, że chcesz się pozbyć Mukiego – zaczerpnęła powietrza i szybko dodała: – Powiedziałam jej, że to bzdura, ale chciałabym żebyś to wiedział… Dzieciaki są przerażone tym wypadkiem, boją się, że będziesz chciał…
– Odegrać się na nim? Czy wy jesteście normalni? – Mike zareagował gwałtowniej niż wypadało, ale zawsze denerwował się, gdy ktoś odgadywał jego niezbyt czyste zamiary. – Nie mam zamiaru rozstawać się z Mukim. No! – uśmiechnął się szeroko. – Idziemy!
Podeszli do samochodu. Pies podniósł się i popatrzył na Mike’a, ogon wykonał kilka nieśmiałych wahnięć i zamarł. Mike przykucnął przed nowofundlandem i położył rękę na jego głowie. Pogłaskał psa i odebrał sporą porcję merdania, ale Muki jakby wyczuwał powagę chwili, nie tańczył jak zwykle w miejscu, nie usiłował polizać ręki.
– Tato… On się czuje bardzo źle – powiedział cicho, prawie niesłyszalnie, Dick.
Mike wstał i uśmiechnął się do niego.
Комментарии к книге «Śmierć Magów z Yara», Eugeniusz Dębski
Всего 0 комментариев