The Apprentice
Przełożył Zygmunt Halka
PROLOGWidziałem dziś śmierć człowieka.
Wydarzenie było nieoczekiwane, a ja jestem zachwycony, że zdarzyło się w mojej obecności.
Większość ekscytujących momentów naszego życia przychodzi niespodziewanie, więc powinniśmy się nauczyć smakować owe rzadkie dreszcze rozkoszy, które przerywają monotonię upływającego czasu.
Dni mijają wolno w świecie za kratami, gdzie ludzie są tylko numerami rozróżnianymi nie po nazwiskach ani danych im przez Boga talentach, ale po charakterze ich przestępstw.
Jesteśmy podobnie odziani, jemy te same posiłki i czytamy te same wyszmelcowane książki z biblioteki więziennej.
Każdy nowy dzień jest podobny do poprzedniego. I nagle jakiś zdumiewający incydent przypomina nam, że w życiu zdarzają się gwałtowne zwroty.
Jest drugi sierpnia.
Dzień cudowny, gorący i słoneczny, taki jak lubię.
Podczas gdy inni spływają potem i chodzą niemrawo po spacerniaku, jak stado otępiałego bydła, ja stoję pośrodku, z twarzą zwróconą ku słońcu, chłonąc jego promienie jak jaszczurka.
Mam zamknięte oczy, więc nie widzę uderzenia noża, nie widzę, jak człowiek chwieje się i pada na plecy, ale słyszę gwar podnieconych głosów i otwieram oczy.
W rogu placu leży na ziemi krwawiący mężczyzna.
Wszyscy pospiesznie oddalają się od tego miejsca, przybierając, jak zawsze w takich wypadkach, miny wyrażające: „ nic nie widziałem, niczego nie słyszałem”.
Ja jeden podchodzę do leżącego.
Stoję nad nim przez chwilę, przypatrując mu się.
Ma otwarte oczy i widzi mnie, chociaż jestem dla niego tylko ciemną sylwetką na tle rozsłonecznionego nieba.
Jest młody, ma jasne włosy i ledwie widoczny puch na brodzie. Otwiera usta, z których wydobywają się różowe pęcherzyki piany. Na jego piersi rozprzestrzenia się plama krwi.
Klękam przy nim i rozdzieram mu koszulę, obnażając ranę, która znajduje się nieco na lewo od mostka.
Ostrze noża wniknęło gładko pomiędzy żebrami i z całą pewnością przebiło płuco, a może nawet naruszyło osierdzie.
Rana jest śmiertelna, i on o tym wie.
Próbuje coś do mnie powiedzieć, porusza bezdźwięcznie wargami, starając się zogniskować wzrok.
Chce, żebym się bardziej nad nim pochylił, jak gdybym miał wysłuchać jego przedśmiertnej spowiedzi, ale nie jestem w najmniejszym stopniu zainteresowany tym, co mógłby mi powiedzieć.
Комментарии к книге «Skalpel», Тесс Герритсен
Всего 0 комментариев