Martin Kat Diabelska wygrana
Rozdział 1
Londyn, Anglia, 1809
Kocica i myszka, pomyślał drwiąco Damien.
A może bardziej doświadczona pantera i ostrożna młoda łania. Obserwował ją przez werandowe drzwi wiodące do głównego salonu miejskiej rezy¬dencji lorda Dorringa. Była ubrana w jedwabną szmaragdową suknię tej samej barwy co jej oczy i śmiejąc się cicho, poprowadziła na parkiet jedne¬go ze swoich adoratorów.
Było tam dość tłoczno. Wysoka, urządzona z prze¬pychem sala balowa należała do najznakomitszych w całym Londynie. Mężczyźni we frakach i brokato¬wych kamizelkach, panie w jedwabnych i satynowych sukniach, nierzadko znacznie bardziej eleganckich, lecz żadna z nich nie wyglądała równie ślicznie jak ona. Przeszła po wyłożonej mozaiką marmurowej podłodze elegancka i pełna gracji, opierając smukłą dłoń w białej rękawiczce na ramieniu adoratora. Przez moment jej wzrok powędrował w kierunku ta¬rasu.
Wiedziała, że on jest właśnie tam.
Obserwowała go tak samo, jak on obserwował ją. Damien, szósty hrabia Falon, opierał się szerokim barkiem o szorstkie cegły domu. Odkrył, że bale, wieczorki, przyjęcia przy muzyce przyciągają młode kobiety. 'Sezon towarzyski już się zaczął, eli¬ta zjechała do Londynu, między innymi Aleksa Garrick.
Spoglądał na nią, gdy tańczyła rondo, zarumie¬niona od wysiłku, a ogniście kasztanowe włosy po¬łyskiwały tuż przy jej policzkach. Po chwili opuści¬ła parkiet razem ze swoim partnerem – księciem Roxbury. Był to młody, szczupły mężczyzna, lecz o rzucającej się w oczy osobowości, w tej chwili najwyraźniej oczarowany damą, której,. towarzy¬szył. Nalegał na kolejny taniec, lecz Aleksa pokrę¬ciła głową. Książę skłonił się. nieco sztywno i zosta¬wił ją przy drzwiach.
Damien uniósł kieliszek, który trzymał w dłu¬gich, śniadych palcach, i pociągnął łyk brandy. Szła w kierunku tarasu, wysoka, niemal królewska, nie rozglądała się na boki, tylko przeszła przez weran¬dowe drzwi na zewnątrz. Unikając ocienionego miejsca, gdzie stał, przeszła przez taras i zatrzyma¬ła się po przeciwnej stronie, spoglądając na ogród. Słabe światło pochodni oświetlało starannie utrzy¬mane ścieżki wyłożone muszlami ostryg, a księży¬cowa poświata odbijała się w bulgoczącej wodzie fontann.
Z lekkim uśmiechem Damien postawił,kieliszek na bogato zdobionym piedestale i podszedł do sto¬jącej po drugiej stronie kobiety.
Odwróciła się, słysząc jego kroki, i wtedy coś za¬błysło w jej oczach. Nie wiedział, czy to zaintereso¬wanie, czy może złość. Zresztą nie miało to już znaczenia. I tak osiągnął swój pierwszy cel.
– Dobry wieczór… Alekso.
W jej oczach barwy czystej zieleni dostrzegł za¬skoczenie. Omiotła wzrokiem jego czarny frak, biały fular, dostrzegając i doceniając modny krój i idealne dopasowanie ubrania. Jednak użycie jej imienia wytrąciło ją nieco z równowagi.
– Przepraszam – powiedziała. – Ale wydaje mi się, że do tej pory nie zostaliśmy sobie przedstawieni.
– To prawda. Ale ja wiem, kim pani jest… i są¬dzę, że pani także mnie zna.
Nieznacznie uniosła głowę. Nie przywykła do mężczyzn, którzy rzucali jej wyzwania. Ale on odkrył już, że jest to metoda, by zaintrygować damę, przykuć jej uwagę, a następnie zwabić w swoją sieć.
– Pan jesteś Falon. – Ton jej głosu świadczył o tym, że słyszała coś niecoś na jego temat, więk¬szość tych opowieści była prawdziwa. Jednak było jasne, że w rzeczywistości nie ma pojęcia, kim on naprawdę jest.
– Damien – poprawił, podchodząc bliżej. In¬na kobieta pewnie cofnęłaby się przynajmniej o krok, ale on mógłby się założyć, że Aleksa tego nie zrobi.
– Pan mnie obserwował. Zauważyłam pana w ze¬szłym tygodniu i jeszcze tydzień wcześniej. Czego pan sobie życzy?
– Niczego, czego nie życzyłby sobie każdy z obecnych tu mężczyzn. Jest pani piękną kobietą, Alekso. – Stał na tyle blisko, by czuć zapach jej perfum, delikatny aromat bzu, by dostrzec nutę niepewności w głębi jej ślicznych, zielonych oczu. – Prawda jest taka, że bardzo mnie pani intryguje. A to mi się nie zdarzyło już od bardzo dawna.
Przez chwilę milczała.
– Proszę o wybaczenie, lordzie Falon, nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje, ale zaręczam, że nie jest to warte pańskich wysiłków.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Nie? A może jednak… jeśli pani na to pozwoli.
Spojrzała na niego nieufnie, jednak zdołał obu¬dzić jej zainteresowanie. Zerknęła w bok, w głębo¬ki cień, nerwowo oblizała wargi.
– Już… późno – powiedziała z pewnym waha¬niem. – Zaraz zaczną mnie szukać. Lepiej już wrócę.
Udało mu się: była wyraźnie poruszona. To do¬brze. Z tego, co wcześniej zaobserwował, wcale nie było to takie łatwe.
– Po co miałaby pani wracać do środka, skoro tu, na zewnątrz, jest o wiele przyjemniej?
Zesztywniała, chowając twarż w cień.
– I znacznie bardziej niebezpiecznie, jak mi się zdaje. Wiem, kim pan jest, lordzie Falon. Wiem, że jest pan łajdakiem o bardzo nieciekawej reputa¬cji. I najgorszego sortu rozpustnikiem.
Uśmiechnął się
– Więc zasięgała pani opinii na mój temat. To już jakiś początek. – W jej podbródku, który teraz wysunęła nieznacznie do przodu, zauważył mały dołeczek.
– Pochlebia pan sobie, milordzie.
– A co jeszcze pani o mnie słyszała?
– Niewiele. Nie jest pan ulubionym tematem towarzyskich konwersacji przy obiedzie.
– Jednak mam opinię osoby, do której niewinne dziewczęta nie powinny mieć dostępu.
– Doskonale pan wie, że tak jest.
– Nie sądzi pani, że człowiek taki jak ja mógłby się zmienić?
Spojrzała na niego badawczo, odważnie, bez cie¬nia nieśmiałości czy skromności. Czego zresztą wcale nie oczekiwał.
– Tego nie powiedziałam. Jakżebym mogła? Mój brat był jeszcze gorszym łajdakiem niż pan, o ile to w ogóle możliwe. A teraz jest szczęśliwym małżon¬kiem.
– Więc widzi pani, że jest jeszcze dla mnie na¬dzieja.
Nie skomentowała tego, mierząc go wzrokiem, spoglądając badawczo spod gęstych, ciemnych rzęs.
– Naprawdę muszę już iść. – Odwróciła się i ru¬szyła przed siebie.
– Czy będzie pani na przyjęciu u lady Bingham w sobotę?
Zatrzymała się, lecz nie odwróciła. W blasku po¬chodni jej błyszczące włosy świedły jaśniej niż po¬łyskujące płomienie.
– Będę – powiedziała i odeszła.
Damien uśmiechnął się w ciemność, lecz jedno¬cześnie zacisnął pięści. Z jakąż łatwością potrafiła rozpalić mężczyznę, sprawić, by poczuł w lędź¬wiach narastające podniecenie. Połowa młodych byczków w Londynie błagała o jej rękę, lecz ona im odmawiała. Po prostu bawiła się ich zalotami, zachęcała, flirtując bez opamiętania, przebierając w zadurzonych w niej głupcach jak w ulęgałkach.
Tuzin z nich proponowało jej małżeństwo. Powinna była przyjąć oświadczyny, gdy miała po temu sposobność.
* * *
– Aleksa! Wszędzie cię szukaliśmy. Gdzie się podziewałaś? – Lady Jane Tornhill, niska, pyzata dwudziestodwuletnia panna podeszła do Aleksy. Była ubrana w błękitną jedwabną suknię – tunikę bogato zdobioną złotem. J ane, córka księcia Dan¬dridge, była najlepszą przyjaciółką Aleksy.
– Byłam tylko na tarasie. – Skubała guzik swojej długiej białej rękawiczki. – Tu w środku jest bar¬dzo gorąco.
– Na tarasie? Ale chyba nie zapomniałaś o lor¬dzie Perrym? To z pewnością jedna z najlepszych partii w Londynie. I taki przystojny…
– Lord Perry, tak… Wybacz, lane. lak już mó¬wiłam, było mi bardzo gorąco.
lane przyjrzała się jej uważnie, łagodne brązowe oczy spostrzegły lekki rumieniec na policzkach Aleksy. Zerknęła w kierunku drzwi prowadzących na taras dokładnie w momencie, gdy wszedł przez nie lord Falon.
– Na Boga, Alekso, chyba nie byłaś tam razem z nim!
Aleksa wzruszyła ramionami.
– Odbyliśmy krótką rozmowę. To wszystko.
– Ależ on jest… on jest… Przecież nawet nie zostaliście sobie przedstawieni.
– Nie. I pewnie nigdy nie będziemy.
– Masz do tego prawo. Twój brat byłby wściekły, gdyby się dowiedział, że ten mężczyzna zbliżył się do ciebie.
– Nie rozumiem, co jest w nim takiego straszne¬go. Mnóstwo mężczyzn ma romanse z mężatkami. – Ale niewielu zabiło trzech mężów:w pojedyn¬kach.
– Mój brat sam brał udział w pojedynkach. Nie jest tajemnicą, że Rayne spotykał się z lady Campden. On nawet…
– Rayne zupełnie się zmienił. A lord Falon wca¬le i pewnie nigdy się nie zmieni.
Aleksa bawiła się kosmykiem swoich ciemnych, kasztanowych włosów.
– Nie pamiętam, żebym widziała go kiedykol¬wiek przed obecnym sezonem towarzyskim.
– Przez kilka ostatnich lat przebywał za granicą. Chyba w Italii… A może to była Hiszpania… – Zerknęła z powrotem na hrabiego. – W każdym razie, on nie jest dobrze widziany w wyższych sfe¬rach. I one niewiele dla niego znaczą.
– Więc, według ciebie, co on tutaj robi?
– Nie mam pojęcia. – Patrzyły na niego, jak z gracją, odprowadzany wzrokiem przez jeszcze co najmniej kilka par oczu, przechodzi przez salon ku zdobionym drzwiom prowadzącym n~ ulicę. Był wyższy niż większość obecnych na balu mężczyzn, szczupły, lecz szeroki w ramionach. Miał falujące czarne włosy i śniadą cerę, wydatne kości policzko¬we i niezwykle jasne, błękitne oczy. Mówiąc krót¬ko, był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, ja¬kich kiedykolwiek widziała Aleksa.
– Myślisz, że to łowca posagów? – spytała, nie¬mal z niechęcią oczekując odpowiedzi. Była mło¬dą, piękną kobietą i jedną znajzamożniejszych młodych dziedziczek w Londynie.
– Szczerze mówiąc, nie sądzę. Z tego, co słysza¬łam, jego majątek bardzo się skurczył, ale tak na¬prawdę wcale nie jest biedny. No i nie szuka żony. Gdyby szukał, jest co najmniej tuzin bogatych mło¬dych dam, które poślubiłyby go mimo jego reputa¬cji. Nie mówiąc o wielu wdowach, z którymi zwykle romansuJe.
– Co jeszcze o nim wiesz?
– Niewiele. Mieszka w jakimś ponurym starym zamku na wybrzeżu. Swego czasu krążyły plotki, że zaangażował się w przemyt. Innym razem rozeszły się pogłoski, że sympatyzuje z Francuzami.
– Z Francuzami! – Jej brat, Chris, został zabity z ręki Francuzów. Nienawidziła Napoleona i jego niekończącej się krwawej wojny.
– Płynie w nim trochę francuskiej krwi ze strony matki – przypomniała sobie Jane. – Dlatego jest taki przystojny i ma śniadą cerę.
Aleksa westchnęła.
– Łajdak, przemytnik, a może nawet jeszcze go¬rzej. Nie ma zbyt dobrej reputacji. – Zmarszczyła brwi. Sama nie wiedziała, dlaczego młody hrabia tak ją zaintrygował. Po chwil~ uśmiechnęła się tak pogodnie, jak nie uśmiechała się od bardzo dawna. – Mimo wszystk~ naprawdę jest niesamowicie przy¬stojny. I te oczy… niebieskie jak morze po burzy.
– Tak. I równie niezgłębione. Możesz być pew¬na, że ten mężczyzna oznacza same kłopoty.
Aleksa jedynie wzruszyła ramionami. Zaczynała już liczyć dni do następnej soboty.
* * *
Aleksie przez cały tydzień czas bardzo się dłużył, natomiast lady Thornhill dni mijały jak z bicza strzelił. Stojąc przy pokrytym białym obrusem sto¬le w domu lady Bingham, tuż obok bogato zdobio¬nej czary z ponczem mieniącej się srebrzyście w blasku świec, spoglądała na zbliżającą się przyja¬ciółkę, która opierała dłoń na ramieniu przystoj¬nego lorda Perry'ego. AlekSa uśmiechała się, jak zwykle uprzejmie słuchając i jak zwykle znudzo¬na od samego początku towarzyskiego sezonu.
Niedawno wróciła do Londynu z Marden, posia¬dłości znajdującej się niedaleko majątku ojca Jane w Dandridge, gdzie kiedyś się poznały. W czasie sezonu Aleksa mieszkała u swojego brata i jego żony w Stoneleigh, posiadłości wicehrabiego na tere¬nie Hampstead Heath. Oboje nalegali, żeby w tym roku wróciła do Londynu, nakłaniali ją do uczest¬niczenia w życiu towarzyskim. Mieli nadzieję, że wreszcie znajdzie odpowiedniego męża. Jane była pewna, że gdyby nie Peter i tragedia, która się wy¬darzyła, lord Stoneleigh nakłoniłby siostrę do mał¬żeństwa znacznie wcześniej.
Tymczasem folgował jej, wiedząc, że śmierć przyjaciela była dla niej wielkim przeżyciem, że czuła się za nią odpowiedzialna, więc przez ostat¬nie dwa lata pozwolił jej pozostać w izolacji od świata w Marden.
Lecz w końcu Aleksa wróciła i w ciągu kilku ty¬godni sezonu była równie chętnie zapraszana jak w czasie swojej inauguracji. Wciąż była pięk¬na – teraz nawet jeszcze piękniejsza, ponieważ jej rysy nabrały dojrzałości – czarująca i ciepła. Jed¬nak wewnętrznie bardzo się zmieniła. Nie była już beztroską, niewinną panną, która z satysfakcją pła¬wiła się w uwielbieniu adorujących ją zalotników. Nie była już niefrasobliwą, zachowującą się jak rozpuszczone dziecko dziewczyną.
Aleksa stała się kobietą w każdym calu. Strata przyjaciela kosztowała ją jej młodość, a także pew¬ną cząstkę jej samej. Wyglądało to tak, jakby skry¬wała swoje emocje, jakby jakaś mała iskierka życia w jej wnętrzu zgasła tego samego dnia, w którym zgasł Peter.
Jane chciała, żeby Aleksa była podobna do in¬nych dziewcząt w jej wieku – otoczona wianusz¬kiem licznych adoratorów musiała podjąć trudną decyzję, którego wybrać z długiej listy zalotników rywalizujących o jej rękę.
Jednak Aleksa nie chciała żadnego z nich.
– To są wszystko mali chłopcy – powiedziała kie¬dyś,. – Ja chcę kogoś, kto po budzi moj e serce, by biło żywiej. Kogoś, kogo mogłabym szanować, z kim mogłabym rozmawiać. Chcę prawdziwego mężczy¬zny i nie zamierzam związać się z nikim innym.
Jane roześmiała się na te słowa, podziwiając jej szczerość. Wiedziała, że między innymi właśnie dlatego są tak bliskimi przyjaciółkami.
Zresztą Jane zawsze ją rozumiała. Matka Alek¬sy zmarła, gdy ona była jeszcze małą dziewczynką, podobnie jak Jane, więc dz.iewczynka dorastała pod opieką ojca i dwóch bra.ci niemal dwukrotnie od niej starszych; Nie było więc niespodzianką, że Aleksę pociągali bardziej dojrzali mężczyźni. Nie¬stety, większość jej wielbicieli była dla niej mało atrakcyjna.
Z wyjątkiem lorda Falona.
Ze wszystkich mężczyzn, jakich przyjaciółka Ja¬ne mogła wybrać, ten był naj gorszy. Owszem, był tajemniczy i intrygujący, lecz zarazem nieprzewi¬dywalny i niebezpieczny, może nawet dopuszczał się czynów przestępczych. Zainteresowanie, jakie okazywał Aleksie, z pewnością było podyktowane nieczystymi intencjami, chociaż Jane musiała przy¬znać, że nigdy nie słyszała, by rozmyślnie uwiódł młodą niewinną dziewczynę~. Był znacznie mniej zamożny od Aleksy, a gdyby nawet szaleńczo się w sobie zakochali, wicehrabia nigdy nie zaakceptowałby tego małżeństwa.
Jednak w oczach Aleksy pojawił się ten niewi¬dziany od dawien dawna błysk.
Stojąc w migotliwym świetle żyrandola, Jane pa¬trzyła, jak jej przyjaciółka z gracją porusza się po¬śród modnie odzianych mężczyzn i kobiet z towa¬rzystwa, oszukując ich wszystkich swoim przyklejonym do ust uśmieszkiem. Wszystkich, ale nie Jane. Być może lord Falon byłby dla niej odpowiedni? Może rozpaliłby w niej chęć do życia, która niemal zupełnie zgasła?
Być może warto podjąć ryzyko?
Lady J ane Thornhill uśmiechnęła się. Jeśli Aleksa będzie ostrożna, nic nie może jej się stać.
Spojrzała w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu. Przystojny lord Falon jeszcze nie przybył, ale Jane nie miała wątpliwości, że niebawem się zjawi.
Cóż to może zaszkodzić, jeśli Aleksa poflirtuje sobie z nim, tak troszeczkę? Albo nawet jeśli posu¬nie się do pocałunku?
Do tej pory nie było mężczyzny, z którym Alek¬sa nie umiałaby sobie poradzić. Może nadszedł czas, by poznała takiego, który stawi jej czoło, roz¬nieci przygasły ogień.
Może – tak pomyślała, lecz prawdę mówiąc, wcale nie była pewna.
* * *
Był tam. Wyraźnie to czuła. I obserwował ją. Aby ukryć napięte nerwy, Aleksa roześmiała się rado¬śnie w odpowiedzi na coś, co powiedział towarzy¬szący jej mężczyzna, jasnowłosy, nieco pulchny ad¬mirał lord Cawley. Admirał mówił o wojnie, po raz dziesiąty delektując się zwycięstwem pod Trafalga¬rem sprzed kilku lat.
Aleksa puszczała mimo uszu słowa wypowiada¬ne monotonnym, nosowym głosem, wreszcie kątem oka zauważyła, jak do sali balowej wchodzi hrabia. Wysoki, szczupły, a jednak mocno zbudo¬wany. Poczuła motylki w żołądku na sam widok oszczędnych, płynnych ruchów pewnego siebie mężczyzny, których nigdy nie widziała u innych.
Zatrzymując się tylko na moment, by wymienić tu i tam kilka zdawkowych zdań, skierował się ku drzwiom prowadzącym do ogrodu. lak długo bę¬dzie czekał? – zastanawiała się. Nie miała zamiaru dołączyć do niego zbyt wcześnie.
W miarę upływu czasu doszła do wniosku, że bę¬dzie czekał godzinami. Wydawało się, że hrabia jest bardzo cierpliwym człowiekiem.
Poszła do niego zaraz po kolacji, bez trudu opuszczając towarzystwo, wdzięczna za to, że Ray¬ne i 10celyn poczuli się zmęczeni i wyruszyli z po¬wrotem do Stoneleigh, posiadłości położonej go¬dzinę jazdy karetą. Dziękowała bratu, że pozwolił jej spędzić cały ten tydzień z J ane.
– Rozmawiałem z księciem – powiedział wtedy jej przystojny brat, uśmiechając się serdecznie. Jo¬celyn stała obok niego, jedno z nich szczupłe i ele¬ganckie, drugie masywne i silne. – Jego książęca mość nie jest jeszcze gotów do wyjazdu. Ty i Jane możecie zostać razem z nim. Bądź grzeczna i baw się dobrze, a w poniedziałek przyślę po ciebie po¬wóz. – Miał gęste włosy koloru ciemnej kawy, mę¬skie rysy twarzy, pewną szorstkość w sposobie by¬cia, dzięki czemu zawsze świetnie radził sobie z kobietami..
– Dziękuję ci, Rayne. – Nachyliła się i pocałowa¬ła go w policzek. Jednocześnie tknęła ją nieoczeki¬wana myśl: mimo że brat był mocniej zbudowany, był jedynym znanym jej mężczyzną, który dorów¬nywał wzrostem Damienowi Falonowi.
– Baw się dobrze – Jocelyn uśmiechnęła się i uściskała Aleksę. Dwa lata starsza od Aleksy Jo miała podobną do niej sylwetkę, była szczupła i wysoka, ciemnowłosa; ładna i inteligentna zara¬zem. Po kilku latach od poślubienia Rayne'a zo¬stały z Aleksą bliskimi przyjaciółkami.
– Obiecuję, że nie przepuszczę żadnego tańca.
– To nie była prawda, ale Jo była zadowolona, że
Aleksa miło spędza czas. Chociaż, prawdę mó¬wiąc, do momentu pojawienia się lorda Falo¬na na towarzyskich salonach w tym sezonie Aleksa wolałaby chyba przebywać w Marden.
Zaczekała, aż brat z żoną odjadą, a potem zebra¬ła całą odwagę i przeszła na tył domu, gdzie znaj¬dowała się jednopiętrowa ceglana przybudówka zdobiona francuskimi motywami. Pokonując ostat¬nie kilka kroków w stronę drzwi, sprawdziła jeszcze swój strój, który dzięki Jocelyn jej brat w końcu nie¬chętnie zaakceptował: wygładziła przód złocistej jedwabnej sukni, przesunęła tiul na właściwe miej¬sce, wyprostowała brzeg głębokiego dekoltu, który odkrywał znaczną część jej biustu.
Ogród Birminghamów był mniejszy niż u lorda Dorringa, gdzie ostatnio widziała hrabiego. Była w nim tylko jedna ozdobna fontanna.
Aleksa rozejrzała się, omiatając wzrokiem żywo¬płoty i słodko pachnące kwiaty. Kwitły krokusy i tu¬lipany, w ciężkich donicach pięło się geranium, sły¬chać było brzęczenie owadów, wokół unosiła się woń wilgotnych liści, lecz lorda Falona nigdzie nie było.
Może jednak wcale nie okazał się tak cierpliwy. Mimo to zeszła po stopniach i ruszyła w kierun¬ku wysokiego kamiennego muru na tyłach posesji. Zanim jeszcze Falon znalazł się w zasięgu jej wzro¬ku, usłyszała cichy chrzęst jego kroków na pogrą¬żonej w ciemności ścieżce.
– Miałem nadzieję, że przyjdziesz – powiedział głębokim, męskim głosem, wywołującym wspomnienie o brandy z odrobiną śmietanki. Niezwykłe połączenie szorstkiego brzmienia i gładkiego za¬pachu wywołało w niej lekki dreszcz.
Dotknął dłonią jej szyi ozdobionej naszyjnikiem z topazów połyskujących w blasku księżyca. Kilka bursztynowych kamieni miała także we włosach upiętych na czubku głowy w kasztanowy wianuszek.
– Nie powinnam była tu przychodzić.
– Owszem… nie powinnaś. Więc dlaczego przyszłaś? – Wtopił się w cień, ale widziała jego śniadą twarz, białe zęby, niebieskie oczy…
– Może dlatego, że… zaintrygowałeś mnie. Uśmiechnął się, pewnie wspominając podobne słowa, które sam do niej wypowiedział. Wyglądał teraz młodziej, rysy jego twarzy złagodniały.
– A może największą atrakcję stanowi niebezpie¬czeństwo, to, że robisz coś, czego zabroniłby ci brat?
– Mój brat już jakiś czas temu przestał się wtrą¬cać w moje życie. To prawda, że jest trochę nad¬opiekuńczy, ale to dlatego, że mnie kocha.
– To musi być miłe – powiedział – mieć kogoś, komu tak zależy.
– A czy jest ktoś, komu zależy na tobie? Uśmiechnął się kącikiem ust, ust stanowczych, jak zauważyła, ale też bardzo męskich i niezwykle pięknych.
– Nie ma. Kiedyś była osoba, na której bardzo mi zależało, osoba, której szczęścia pragnąłem bardziej niż własnego.
– Kobieta?
– Nie.
O dziwo, poczuła ulgę. Chciała dowiedzieć się, kogo tak bardzo kochał, ale widżiała w jego oczach, że nie doczekałaby się odpowiedzi.
– Po co przyjechałeś do Londynu? Chyba nie po to, by brylować w towarzystwie?
– Miałem tu do załatwienia pewną sprawę. Chciałem zostać tylko przez tydzień. I wtedy w ope¬rze zobaczyłem ciebie i postanowiłem przedłużyć swój pobyt.
Poczuła lekkie łaskotanie w żołądku. Było to dziwne wrażenie, od którego szybciej zabiło jej serce, a dłonie zwilgotniały.
– Dlaczego jesteś…
– Dość tych pytań, Alekso. Nie mamy zbyt dużo czasu. – W jednej chwili przywarł do niej ciałem, obejmując ją w talii, dotykając swoimi długimi no¬gami jej ud. Spojrzał jej prosto w oczy i przywarł ustami do jej ust w ognistym pocałunku. Zabrakło jej tchu, pocałunek był gorący, niesamowicie męski, zarazem stanowczy i delikatny. Aleksa poczuła dreszcze. Damien wykorzystał ten moment, wsunął język do jej ust, posyłając płomienną falę, która ogarnęła całe jej ciało. Smakował ją, spijał wzbu¬dzone w niej pożądanie, odbierając jej powietrze. A potem ujął w dłonie jej twarz i wdarł się w jej usta jeszcze głębiej, aż cały świat zawirował jej w oczach. Pieścił ją językiem, zawłaszczając nią tak, jak nigdy dotąd żaden mężczyzna nią nie zawładnął.
Aleksa wyrzuciła z siebie gardłowy protest – a mo¬że dźwięk ten znamionował niespełnioną tęsknotę?
Na kilka sekund przylgnęła do niego niepewna, co się dzieje, lękając się tego wysokiego, śniadego mężczyzny oraz uczuć, które w niej wzbudzał, zaś najbardziej lękając się samej siebie.
Boże, co ja wyprawiam? Drżała na całym ciele, z trudem stała na nogach, które w każdej chwili mogły odmówić posłuszeństwa, w końcu oderwała się od niego i chwiejnie cofnęła o krok. Poczuła, jak na jej policzki spływa gorący rumieniec, bezpo¬średni dowód na to, co właśnie przed chwilą uczyniła. Aleksa zrobiła krok do tyłu i uderzyła mężczyznę w twarz, aż odgłos rozszedł się po ca¬łym ogrodzie. Odwróciła się, żeby odejść, lecz Da¬mien złapał ją za rękę
– Aleksa…
– Puść mnie.
Powoli rozluźnił uchwyt.
– Przepraszam. Wiem, że nie powinienem był tego robić…
– Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłeś. Westchnął lekko.
– To było żapewne coś w rodzaju testu. – Potarł policzek długimi palcami. – Jeśli to jakakolwiek pociecha, to wypadł celująco.
Aleksa milczała. Doskonale znała takie testy.
Sama od lat testowała mężczyzn, ale żaden z nich nie zdał egzaminu.
– Muszę wracać. – Wciąż wewnętrznie drżąca, wyprowadzona z równowagi skierowała się do wyj¬ścia. Damien doskoczył do niej dwoma susami.
– Nie musisz uciekać. Obiecuję, że to się już nie powtórzy… chyba że sama zechcesz.
Odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz, i spo¬strzegła, jak światło księ~ca odbija się delikatnie od rysów jego ciemnej twarzy.
– Nic z tego nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz?
Przez chwilę nie odpowiadał.
– Szczerze mówiąc, sam nie mam pewności.
Znała to uczucie. Sama nie była pewna, czego chce od niego.
– Kiedy znowu cię zobaczę? – naciskał. Jego oczy błyszczały w ciemności głębokim błękitem.
Powiedz mu, że nie możesz, że nie chcesz go więcej widzieć. Powiedz, że w najmniejszym stop¬niu nie jesteś zainteresowana, by kontynuować to niedorzeczne zauroczenie.
– Lady J ane Thomhill urządza w środę wieczo¬rem małe przyjęcie towarzyskie. Jeśli miałbyś ochotę przyjść…
– A twój brat?
– Rayne i jego żona mają inne plany na ten dzień.
Damien uśmiechnął się rozbrajająco, sięgnął po jej dłoń i uniósł do swoich ust. Nawet przez rę¬kawiczkę poczuła ciepło jego warg, a jej ramię po¬kryło się gęsią skórką.
– Możesz być pewna, że tam będę.
Aleksa odwróciła się ponownie spłoniona i szyb¬ko odeszła. Przez całą drogę do domu czuła na so¬bie spojrzenie jego świdrujących niebieskich oczu.
* * *
– Zaprosiłaś go tutaj? – Jane nie mogła opano¬wać zdumienia. – Mój ojciec będzie wściekły! – Siedziały w sypialni J ane na różowej satynowej narzucie w nogach łóżka z wysokim baldachimem. Właśnie wróciły do domu księcia przy Grosvenor Square, zrzuciły wieczorowe suknie i teraz miały na sobie długie bawełniane koszule nocne.
– Twój ojciec pomyśli, że ktoś inny go zaprosił. Jego książęca mość jest dżentelmenem w każdym calu i na pewno nie poprosi hrabiego, żeby sobie poszedł.
– Zapewne masz rację.
– Muszę się dowiedzieć, czego on chce, o co mu chodzi. Po prostu muszę wiedzieć, czy…
– Czy co?
– Czy naprawdę jest taki okropny? Kiedy na nie¬go patrzę, widzę… widzę coś, sama nie wiem co. Po prostu nie wierzę, że on naprawdę może być ta¬ki zły, jak o nim mówią.
– Lepiej w to uwierz. Ten mężczyzna to pozba¬wiony skrupułów drań i zatwardziały kawaler.
– Rayne był taki sam, a także jego najlepszy przyjaciel, Dominic Edgemont, markiz Graven¬wold. A zobacz, jakimi okazali się wspaniałymi męzaml.
– Chyba nie myślisz o nim poważnie jako o kandydacie do zamążpójścia?
– Tego nie powiedziałam, prawda?
– Nie, ale tak to wygląda.
Aleksa przesunęła dłonią po ciężkiej, różowej narzucie.
– Wiem, że tego nie aprobujesz, ale nic na to nie poradzę. Jeśli rzeczywiście jest taki zły, jak myślisz, z pewnością odkryję prawdę. Tymczasem lord Fa¬lon jest pierwszym mężczyzną, dzięki któremu po¬czułam, że naprawdę żyję.
– Mieć wrażenie, że się naprawdę żyje, to jedno, a wylądować z nim łóżku to już zupełnie co innego.
– Jane!
– Cóż, taka jest prawda. Powinnaś uważać, moja droga, obie dobrze o tym wiemy.
Jane była starsza od Aleksy i z pewnością nie można o niej powiedzieć, że była naiwna. Ku wiel¬kiemu rozczarowaniu ojca postanowiła nie wycho¬dzić za mąż, twierdząc, że jeszcze nie poznała od¬powiedniego mężczyzny. Lecz sezon towarzyski dopiero się rozpoczął. J ane była ładna, zgrabna, a ze względu na majątek i wpływy ojca o jej przychylność bezustannie zabiegała cała rzesza konkurentów. Być może w najbliższym czasie Jane będzie gotowa, aby dokonać wyboru.
Aleksa pochyliła się i uściskała znacznie niższą przyjaciółkę
– Będę uważać. Obiecuję
* * *
Był już niemal świt, kiedy Damien wrócił do apartamentu, który wynajął na czas trwania se¬zonu, w hotelu Clarendon, jednym z najbardziej prestiżowych w Londynie. Sciany były wyłożone boazerią z ciemnego drewna, podłogi pokrywały perskie dywany, co nadawało temu miejscu bardzo męski charakter, a zarazem przypominało mu o rodzinnym domu, łagodząc nieco awersję do za¬tłoczonych ulic, hałasu i smrodu miasta.
Lokaj otworzył przed nim drzwi z ciętego szkła.
Wszedł do pogrążonego w półmroku holu, gdzie za źródło światła służyło kilka pozłacanych świecz¬ników. Damien ledwie to zauważył, skupiając my¬śli na minionym wieczorze. Spotkanie z damą w ogrodzie sprawiło, że jego ciało było napięte ni¬czym cięciwa łuku.
Od wielu dni chodził za nią, obserwował każdy jej ruch, rozmyślając o nagrodzie, jaką w końcu od niej zdobędzie. Po pocałunku, po jej ognistej na niego reakcji, poczuł, że potrzebuje kobiety. Bardzo. Wcześniej odwiedził Satynową Podwiąz¬kę, zapłacił sowicie za małą, śliczną kurtyzanę o ciemnokasztanowych włosach i pozwolił, by za¬spokoiła jego żądze. Teraz po raz pierwszy od bar¬dzo dawna czuł się rześki, wypoczęty i gotowy do kontynuowania swojej kampanii.
Wchodząc po schodach wyłożonych rozanym drewnem, uśmiechnął się nieznacznie. Spotkanie w ogrodzie wypadło nawet lepiej, niż sobie zapla¬nował. Oczywiście nie miał zamiaru całować Alek¬sy. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył, było zraże¬nie do siebie tej kobiety.
Wsunął klucz do ciężkiego, mosiężnego zamka, a wtedy jego uśmiech nieco stwardniał, zdławiony nutą goryczy. Od początku wiedział, że Aleksa Garrick nie wystraszy się tak łatwo. Była przyzwy¬czajona do sterowania mężczyznami, zabawiania się ich uczuciami, prowadzenia gry zwanej flirtem.
Zanim doszło do pocałunku, zastanawiał się, czy ona wciąż jest dziewicą, ale potem nie miał już cie¬nia wątpliwości, bo drżenie jej ciała powiedziało mu, że nigdy dotąd nie zaznała prawdziwej na¬miętności. Ale fakt, że była nietknięta, czynił tę zdobycz jeszcze słodszą.
Pomyślał o ich następnym spotkaniu, do którego miało dojść za kilka dni w pałacu księcia Dan¬dridge w Grosvenor. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zanim nastanie noc, Aleksa Garrick stanie się jego dłużniczką. A będzie to dług ogromny.
To był kolejny klucz do niej, jaki odkrył. Pan¬na Garrick lubiła stoły obite zielonym suknem. Lu¬biła je odrobinę za bardzo. Zwykle towarzyszył jej brat, który pilnował, by nie grała za ostro i nie popa¬dła w tarapaty. Lecz skoro wicehrabiego nie będzie w polu widzenia, a myśli Aleksy będą krążyć wokół rozwijającego się między nimi zauroczenia, trudno przewidzieć, jaką kwotę może przegrać.
Nie w tym rzecz, że była złym graczem. Jeśli doj¬dzie do gry, zamierzał ją oszukać.
Damien zamknął drzwi do swojego niedużego, lecz eleganckiego apartamentu. Było w nim nieco duszno, lecz otwarcie okien wpuściłoby' do środka jedynie ciężkie londyńskie powietrze. Załował, że nie jest w domu, w zamku Falon, w salonie z wido¬kiem na ocean, że nie oddycha świeżą bryzą zrywa¬jącą się z morskich fal.
Miał jednak nadzieję, że wkrótce tam wróci, mo¬że już za dwa tygodnie. Aleksa Garrick chwyciła przynętę, a więc niebawem zatrzasną się misternie zastawione na nią sidła.
Idąc przez pokój, rozwiązał i zdjął fular, po czym zaczął rozpinać koszulę. Ta mała dziwka była nie¬zła, lecz nie zaspokoiła jego pożąąania do Aleksy Garrick. Chciał ją posiąść, ukarać za to, do czego się przyczyniła. Zrobi to dla Petera.
A teraz, gdy skosztował odrobinę jej słodyczy, pomyślał, że w pewnym stopniu zrobi to również dla siebie.
Nie zamierzał zaprzeczać, że sprawi mu to ogromną przyjemność.
Rozdział 2
– Jak wyglądam? – Aleksa stała przed oprawio¬nym w złoconą ramę lustrem i obracała się, trzy¬mając rąbek jedwabnej spódnicy, sprawdzając nie¬mal nieprzyzwoicie wycięty dekolt alabastrowej sukni z podwyższoną talią.
Suknia miała krótkie bufiaste rękawy z najcień¬szego tiulu, a stanik był bogato zdobiony perłami, które ciągnęły się delikatnymi liniami poniżej pier¬si, szeleszcząc zmysłowo przy każdym jej ruchu i odbijając blade światło lampy. Perły miała wple¬cione również w wieniec z warkocza kasztanowych włosów, sznur na szyi, i po jednej kołysało się obok każdego jej ucha.
– Nigdy nie wyglądałąś cudowniej – powiedziała J ane. Aleksa uśmiechnęła się.
– Dziękuję. – Myśląc o oczekującym ją wieczorze i przystojnym, śniadym lordzie, odetchnęła gtęboko, by uspokoić nerwy. – Jestem spięta jak kotka, a on pewnie nie spędzi tu dużo czasu, o ile w ogóle się zJawI.
– Być może jest draniem, ale nie głupcem. Mo¬żesz być pewna, że przyjdzie. – Jane wygładziła nieposłuszny kosmyk wśród krótkich, ciemnych loczków. Sama również wyglądała ślicznie. – Naj¬pewniej zaczeka do końca wieczoru w nadziei, że dopadnie cię samą.
– Aleksa kiwnęła głową.
– A ty, Jane? Czy jest ktoś wyjątkowy, kogo będziesz dziś wypatrywać? Może to lord Perry.
– Lord Perry? On okazał większe zainteresowa¬nie tobą niż mną – powiedziała nagle zarumienio¬na lane.
– To nieprawda! Lord Perry był dla mnie miły wyłącznie ze względu na ciebie. Wie, że jesteśmy bliskimi przyjaciółkami. Myślę, że liczy na moją pomoc w zabiegach o' twoją rękę.
J ane rozpromieniła się.
– Naprawdę tak myślisz? – J ane miała na sobie bladoróżową suknię bogato wyszywaną i zdobioną lśniącymi błyskotkami. Teraz jej ciepłe brązowe oczy zapłonęły z podniecenia. Naprawdę wygląda¬ła dziś wyjątkowo atrakcyjnie.
– To jak najbardziej możliwe. – Reginald Cham¬ners, lord Perry, najwyraźniej był obiektem zainte¬resowania Jane. Aleksa miała nadzieję, że z wza¬jemnością – Ostatnio zachowywał się bardzo tro¬skliwie, szczególnie w twoim towarzystwie.
– Tak, chyba masz rację… – Uśmiechnęła się uj¬mująco, chwytając Aleksę za ramię. – Przyrzekam, że niedługo się tego dowiem. Chodźmy już. Naj¬wyższy czas, abyśmy dołączyły do towarzystwa.
Aleksa odetchnęła uspokojona, po czym obie ruszyły do drzwi. Znowu znajome łaskotanie. Nie doświadczyła tego już od bardzo dawna, a bez wąt¬pienia było to bardzo miłe uczucie.
Od śmierci Petera spędzała większość czasu, uni¬kając ludzi. Dzieląc z bratem zamiłowanie do koni, dużo jeździła wierzchem, bezskutecznie próbując pozbyć się poczucia winy, a doskonalenie jazdy konnej traktowała jako formę kary. I na mężczyzn zupełnie nie zwracała uwagi. A nawet gdyby było inaczej, ci, którzy odwiedzali ją w Marden, nie wzbudzali w niej nawet cienia zainteresowania.
Pomyślała o lordzie Palonie, zastanawiając się, kiedy hrabia się pojawi. Wciąż prawie nic o nim nie wiedziała, jednak intrygował ją jak żaden inny mężczyzna w całym jej dotychczasowym życiu. Uśmiechnęła się. Ten wysoki i śniady był całkowitą niewiadomą
Aleksa zamierzała powolutku odkrywać tajem¬nice, które tak usilnie próbował ukryć.
* * *
Zaplanowane przez księcia małe przyjęcie oka¬zało się fetą na trzysta osób, co nie stanowiło żad¬nego problemu w wielkim georgiańskim pałacu przy Grosvenor Squa~e. W blasku świec z kryszta¬łowych żyrandoli w Zółtym Salonie grała orkie¬stra, lecz Aleksa była zbyt zdenerwowana, żeby tańczyć. Dlatego wędrowała z jednej pełnej prze¬pychu sali do następnej, uśmiechając się, wdając się w zdawkowe konwersacje, i ciągle zastanawia¬jąc się, kiedy pojawi się hrabia.
O dziwo, był tam już od dłuższego czasu, zanim odkryła jego obecność w Sali Indyjskiej. Przynaj¬mniej tak się wydawało, sądząc po stercie wygra¬nych, jaką miał przed sobą na stoliku obitym zielo¬nym suknem.
Rzuciwszy mu tylko jedno spojrzenie, podeszła do siedzącego naprzeciwko niego niskiego, łysiejącego męzczyzny.
– Dobry wieczór, lordzie Cavendish. Mam na¬dzieję, że dobrze się pan bawi.
– Droga panno Garrick – odpowiedział baron.
Hrabia wstał z gracją, krępy baron zaś dość nie¬zdarnie, po czym nachylił się nad jej dłonią.
– Jakże miło panienkę widzieć.
– Minęło sporo czasu, prawda? O ile sobie przy¬pominam, graliśmy u lorda Sheffielda w zeszłym miesiącu. Mam nadzieję, że dzisiaj idzie panu lepiej.
– Jak dotąd, niestety, nie. Mam piekielnego pe¬cha. Ale tak zwykle jest, kiedy grywam z panem hrabią. – Odwrócił się do wysokięgo ciemnowłose¬go mężczyzny. – Oczywiście panienka zna lorda Palona?
– Ja…
– Obawiam się, że dotąd nie miałem tej przyjemności – wtrącił się gładko hrabia, szarmancko nachylając się nad jej dłonią.
Cavendish uśmiechnął się.
– To prawdziwa tygrysica przy grze w wista. Nie¬malże puściła mnie z torbami.
– Doprawdy? – Hrabia uniósł czarne brwi. – Sko¬ro tak, to może pani do nas dołączy, panno Garrick? To tylko towarzyska gra.
– Mam lepszy pomysł – powiedział baron. – Dzi¬siaj przegrałem już wystarczająco dużo, poza tym umieram z głodu. Niech panna Garrick zajmie moje miejsce. – Uśmiechnął się do niej ciepło, aż w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki. – To niemiecki wist. Dla dwóch graczy. Nie będę panience potrzebny.
Aleksa odwzajemniła uśmiech.
– Dobrze. – Popatrzyła na stół, ale wcale nie my¬ślała o kartach, lecz o przystojnym lordzie Palonie, i to od momentu, gdy tylko go ujrzała.
Kiedy Cavendish powędrował w kierunku drzwi, hrabia wysunął krzesło, aby mogła zająć miejsce naprzeciwko niego, po czym sam usiadł i wziął kar¬ty. Potasował talię, a ten cichy szelest zagłuszał ło¬motanie serca Aleksy. Zaczął rozdawać pełnymi gracji, precyzji i pewności siebie ruchami. Wspo¬mniała ciepło tych dłoni, gdy ujął nimi jej twarz do pocałunku, i poczuła suchość w ustach, poczu¬ła, jak na jej twarz spływa fala gorąca.
– Podobno lubi pani grać – powiedział.
– Owszem, bardzo mnie to pasjonuje.
– Pomyślałem sobie, że dzięki temu będziemy mieli sposobność, aby porozmawiać.
Przesunęła wzr.okiem po jego twarzy, zauważa¬jąc pięknie rzeźbione linie, a także małą bliznę pod lewym uchem.
– A baron?
– To nieodebrany dług. – Uśmiechnął się. – Powiedziałem mu, że chciałbym panią poznać.
Aleksa nic więcej nie powiedziała.. Karty zostały rozdane, a ona z wysiłkiem próbowała skoncentro¬wać się na grze. W normalnych warunkach byłoby to proste. Uwielbiała hazard. W Marden godzinami grywała z Rayne'em i Jo, zaś od przyjazdu do Londy¬nu grała jeszcze więcej. Uwielbiała wyzwania, dreszcz emocji wywołany zwycięstwem. Wszystkie znane jej damy także uprawiały karciany~hazard, zwykle o ja¬kieś drobne stawki, jednak było wśród nich kilka ko¬biet obstawiających naprawdę pstro. Aleksa grywała właśnie z nimi, rzucając na stół znacznie większe kwoty, niż powinna, lecz zazwyczaj wygrywała.
Ostatnio spędzała w ten sposób mnóstwo czasu.
Zdarzało jej się też obstawiać na loterii albo skusić się na partyjkę małego go – skromniejszą, niezu¬pełnie legalną wersję gry. Czasami wygrywała, czę-sto wychodziła na zero, niekiedy przegrywała tro¬chę więcej, niż pierwotnie zamierzała. Rayne zru¬gał ją za to kilka razy, opowiadając historię ksi꿬nej Devonshire, którą nieopanowane zamiłowanie do hazardu doprowadziło do utraty fortuny. Jed¬nak Aleksa wciąż grała, a Rayne'a chyba przestało to w końcu obchodzić.
Obiecała mu, że zachowa ostrożność, przecież nie była już dzieckiem. Miała pieniądze, które mo¬gła wydawać według własnego widzimisię, i nie po¬trzebowała do tego braterskiego pozwolenia.
– Teraz pani rozdaje, panno Garrick – usłyszała głos, który wyrwał ją z zamyślenia. Wyglądał nie¬zwykle atrakcyjnie: przystojny, w idealnie skrojo¬nym szarym fraku, bordowej kamizelce i ciemno¬szarych spodniach. Te posępne barwy, w które zwykle się ubierał, jedynie dodawały mu mrocznej atrakcyjności.
Przy kartach czas szybko mijał. Aleksa popatrzy¬ła na talię i przygryzła dolną wargę. Przez cały wie¬czór systematycznie przegrywała.
– Może zrobimy krótką przerwę? Chyba opuści¬ło mnie szczęście.
– Nonsens – odparł hrabia. – Czyżby pani nie pamiętała kilku ostatnich rozgrywek? Pani szcz꬜cie zaczęło się odmieniać. – Faktycznie, wygrała kilka ostatnich rozdań. Wpatrywał się w nią nie¬bieskimi oczami, a ona poczuła, jak jej serce wprost zamiera. – Oczywiście, możemy przerwać, chyba że… boi się pani wyzwania.
Wyprostowała się. Jeśli sądził, że stchórzyła, to był w grubym błędzie.
– A więc, do kart, milordzie. Przed nami jeszcze wiele godzin. Powiedziałabym nawet, że dopiero co zaczęliśmy. Uśmiechnął się, a ona jeszcze raz pomyślała, ja¬ki z niego przystojny mężczyzna. Być może nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, gdyż Falon wcale nie był ładny. Miał twarde, mocno rzeźbione rysy twarzy, kształtne i męskie czarne brwi. To nie był chłopiec, ale mężczyzna w każdym calu.
Rozejrzała się po wysoko sklepionej sali, nie¬świadomie porównując go z innymi siedzącymi w pobliżu dżentelmenami. Wśród grających było również kilka kobiet, zaś przy jednym z zielonych stolików panie i panowie grali w faro. Spostrzegła, że niektóre kobiety rzucają hrabiemu ukradkowe spojrzenie, a kilku mężczyzn od czasu do czasu spogląda na niego z wyraźną wrogością.
Grali dalej. Mijały kolejne kwadranse, on wciąż się uśmiechał, a gdy prawił jej komplementy, ru¬mieniła się i czuła dziwne drżenie rąk. Był bardziej czarujący niż kiedykolwiek wcześniej, no i te oczy…
Zawsze uważne, podziwiające ją bez słów, wyra¬żające pożądanie, mówiące, że jej obecność przy stoliku jest tym, o czym marzył. I że pragnie jeszcze więcej.
Tłum osób przebywających w Sali Indyjskiej po¬woli topniał, chociaż kilku zapalonych graczy wciąż oddawało się swojej pasji, a wśród nich Aleksa i hrabia. Reszta towarzystwa udała się na późną kolację serwowaną na długim bufecie w jadalni.
Aleksa przez cały wieczór nic nie jadła, tylko po¬pijała sherry z kieliszka, który – przy dziesiątkach kręcących się dookoła służących – wydawał się nie mieć dna. Gdyby nie napięte nerwy i obecność śniadego hrabiego, z pewnością byłaby już mocno podchmielona.
– Pani kolej, panno Garrick.
Spojrzała na swoje karty. Powinna była skończyć już kilka godzin temu. Rayne byłby wściekły, gdy¬by się dowiedział, że spędziła tyle czasu w towarzy¬stwie lorda Falona, ale karty znowu się odmieniły. Trzymała całe naręcze atutowych pików i była na prowadzeniu.
To były najlepsze karty, jakie dostała przez cały wieczór. Jeśli dopisze jej szczęście, będzie mogła podnieść stawkę, odzyskać przegrane pieniądze i pokazać lordowi Falonowi, jakim to ona jest wspaniałym graczem.
Uśmiechnęła się.
– Myślę, że dotąd zachowywaliśmy się zbyt po¬wściągliwie, milordzie. Co pan powie na podwoje¬nie stawki?
Wygięta w łuk czarna brew uniosła się.
– Prowadzi pani dość niebezpieczny tryb życia, prawda?
– Jeśli to zbyt ostra gra, milordzie, to ja oczywiście…
Uśmiechnął się.
– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem, milady. Tak więc stawki zostały podniesione i gra potoczyła się dalej. Niestety, jej dobra passa się skoń¬czyła i teraz karty lorda Falona z rozdania na roz¬danie okazywały się coraz lepsze.
– Pan… zupełnie mnie wykończył – przyznała jakiś czas później. – Chyba nigdy w życiu nie widziałam, żeby komuś tak szła karta.
– Po prostu łut szczęścia.
– I doskonała gra.
– Podobnie jak z pani strony, panno Garrick.
– Wstał z uśmiechem i podszedł, by odsunąć jej krzesło. – Jeśli chodzi o kwotę, którą pani przegrała, to nie sądzę, by nosiła pani przy sobie taką ilość gotówki. Chętnie przyjmę pisemne potwier¬dzenie.
– Tak… chyba straciłam rachubę, ile jestem winna. – Zerknęła na zapis, który lord Falon właśnie podniósł ze stołu.
Sprawdził kartkę i uniósł kąciki ust.
– Wygląda na to, że jest mi pani dłużna dzie¬więćdziesiąt tysięcy funtów.
Aleksa wydała zduszony okrzyk.
– Dziewięćdziesiąt tysięcy? – Serce załomotało jej w piersi, z każdą sekundą coraz mocniej ude¬rzając o żebra. – Nie wierzę, żeby to była aż tak wy¬soka kwota!.
– A dokładnie dziewięćdziesiąt tysięcy trzysta trzydzieści dziewięć.
– To… to musi być pomyłka, jakiś błąd w podsu¬mowamu…
– Taka kwota wynika z zapisu. – Podał jej kart¬kę, a ona popatrzyła na liczby, które zapisane czar¬nym atramentem w równym słupku niemalże oskarżycielsko odpowiadały na jej spojrzenie.
Aleksa przeczytała je raz, potem drugi. Nie było wątpliwości, że grała ostro i straciła małą fortunę. Uspokoiła oddech, wbijając wzrok w hrabiego.
– Czy tego właśnie paą, chciał? Moich pienię¬dzy? Czy właśnie dlatego pan mnie tropił i obser¬wował?
Rozejrzał się, aby sprawdzić, czy ktoś przysłu¬chuje się ich rozmowie, i stwierdził, że większość osób albo już wyszła, albo jest zajęta swoją grą.
– Tu nigdy nie chodziło o pieniądze, Alekso.
Wyprostowała ramiona, zastanawiając się, jak mogła dać się tak łatwo podejść i dlaczego teraz czuje się zdradzona.
– Nie musisz się obawiać, że ci nie zapłacę. Jestem bardzo bogata, o czym z pewnością wiesz. Niestety, może mi to zająć trochę czasu.
– Jak długo? – spytał.
– Mogę spłacać dług w małych ratach, tak jak wpływają kolejne sumy mojej pensji, ale to mój brat jest powiernikiem mojego majątku do czasu, aż wyjdę za mąż lub ukończę dwadzieścia trzy lata.
– Dlaczego nie poprosisz go o te pieniądze?
– Nie chcę wciągać Rayne'a w moje sprawy. To nie on jest dłużnikiem, lecz ja. Sama dopilnuję spłaty.
Sądziła, że zaoponuje, a,le on po prostu uśmiechnął się.
– Miałem nadzieję, że to właśnie powiesz.
– Co… jak to?
– Już ci mówiłem, Alekso, że nie chodzi mi o pieniądze, ale o ciebie, piękna damo. Pragnąłem cię od chwili, gdy po raz pierwszy cię ujrzałem.
Oblała się rumieńcem..
– O czym ty mówisz? Chyba nie sugerujesz, że…
– Dziewięćdziesiąt tysięcy to ogromna suma.
– Wbił w nią spojrzenie swoich świdrujących niebieskich oczu. – Spotkaj się ze mną i zostań ze mną na noc, a wtedy oddam ci twoje pisemne poświad¬czenie długu.
– Oszalałeś!
– Być może… A może wcale nie. Mam obsesję na twoim punkcie, Alekso. A twój brat z pewno¬ścią nie pozwoliłby mi zabiegać o twoje względy. Jestem zmuszony zrobić wszystko, co w mojej mo¬cy, aby cię zdobyć… choćby tylko na jedną noc.
Zawirowało jej w głowie. Boże przenajświęt¬szy! On chce ją uwieść! Tak bezwstydnie, bez ho¬noru, a teraz znalazł na to sposób, jeśli się tylko zgodzi.
– Jutro rano prześlę ci moje pisemne potwierdzenie.
– Znajdziesz mnie w hotelu Clarendon.
Sztywno,kiwnęła głową i chciała już odejść, lecz hrabia przytrzymał ją za ramię
– Oczekuję pieniędzy najpóźniej o tej porze za tydzień albo… obietnicy, że się ze mną spo¬tkasz. – Gładził palcami jej dłoń, zataczając deli¬katne kółka na wewnętrznej stronie. Ogarnęła ją fala gorąca, dostała gęsiej skórki.
– Zaplanowałeś to wszystko, prawda?
– Tak.
– Aż tak bardzo mnie pożądasz?
– Nawet bardziej. – Wpatrywał się w nią mocnym, błagalnym wzrokiem.
Uśmiechnęła się, zaciskając mocno usta.
– Dziękuję za interesujący wieczór. Dobranoc, lordzie Falon. – Uniósłszy poły sukni, odwróciła się i wyszła z sali.
* * *
Damien patrzył za nią miotany mieszanymi uczuciami. Była to euforia, że zrealizował kolejny etap swojego planu, niepewność co do tego, jakie¬go wyboru ona teraz dokona, elektryzujące oczeki¬wanie na to, co się wydarzy, jeśli ona dokona takie¬go wyboru, na jaki liczył. Po spędzeniu wieczoru w jej towarzystwie teraz jeszcze bardziej jej pożądał. Na sam dźwiękjej śmiechu, głębokiego, ciepłe¬go, lekko gardłowego, odczuł pulsowanie swojej nabrzmiałej męskości. Tak czy inaczej, zamierzał ją posiąść, doprowadzić do ruiny, pomścić niepo¬trzebną śmierć Petera.
Cokolwiek się stanie, ona sobie na to zasłużyła.
Na karę, którą on sam jej wymierzy, i jeszcze na wiele więcej.
Jednak w zakamarku jego umysłu pojawiała się pewna wątpliwość, dezaprobata dla tego, na co li¬czył, natarczywa myśl, że jest pozbawionym wszel¬kich skrupułów draniem.
Ten strzęp sumienia przypominał mu, że ona jest o wiele mniej przebiegła, niż się spodziewał. I o wie¬le bardziej czarująca. Z niepokojem myślał, że ob¬serwując ją, nie dostrzegł w jej zachowaniu skłonno¬ści do flirtu, nie zauważył, by zwodziła mężczyzn, nie odniósł wrażenia, że ona jest egoistyczną, zepsu¬tą młodą dziedziczką, jak wcześniej sądził.
Damien ruszył do wyjścia, nie zwracając uwagi na rzędy marmurowych popiersi ani na wspaniałe owalne witrażowe okno nad swoją głową. Kiedy stanął przed pałacem księcia, głęboko odetchnął świeżym powietrzem. Minąwszy lokajów ubranych w czerwono-złote liberie, zszedł po szerokich ka¬miennych schodach, rozmyślając o Aleksie Gar¬rick, o konsekwencjach, jakie może mieć ten spę¬dzony wspólnie wieczór.
Na pewno pojawią się plotki na ich temat, mimo że nawet na chwilę nie zostali sami, a od czasu do czasu nawet najbardziej wstrzemięźliwi przed¬stawiciele śmietanki towarzyskiej ulegali karcianej pokusie. Była spora szansa na to, że Aleksa jakoś przeżyje swoją nieostrożność, jaką było przebywa¬nie w jego towarzystwie. Zapewne będzie musiała przyjąć nieliczne oznaki zdziwienia oraz niemiłą reprymendę z ust brata.
Jednak najważniejszą kwestią było to, co ona te¬raz zrobi.
Damien ruszył pasażem w kierunku ulicy, gdzie służ1cy przywołał jego elegancki czarny faeton. Przez całą drogę do hotelu zastanawiał się, czy je¬go strategia okaże się skuteczna. Czy Aleksa pój¬dzie do wicehrabiego po pieniądze, które jest dłużna, czy też spróbuje sama załatwić tę sprawę?
Liczył na to drugie.
Aleksa lubiła grać. Dziś wieczorem po raz kolej¬ny to udowodniła. Uśmiechnął się. Zaintrygował ją, rzucił jej wyzwanie i pokonał ją, cały czas budu¬jąc między nimi wzajemne pożądanie. Czy podej¬mie rękawicę zgodnie z jego oczekiwaniami?
Do połowy tygodnia będzie już wiedział, czy ona nadal jest w grze.
* * *
Przed nadejściem soboty widział Aleksę jeszcze dwukrotnie. Raz na przyjęciu w domu pułkownika Williama Thomasa, a później na wieczornym ban¬kiecie u brylującej wśród arystokracji pani Tra¬meine. Był tam krótko i obserwował swoją zdobycz z pewnej odległości. Nie zbliżając się i nie wypo¬wiadając ani słowa, potrafił wyrazić, jak bardzo jej pożąda. Zgodnie z obietnicą przysłała mu pisemne potwierdzenie długu, lecz jej zachowanie wciąż go zdumiewało.
Z listów, które otrzymywał podczas krótkich wy¬praw z kontynentu europejskiego do domu, od matki i przyrodniej siostry Melissy dowiedział się o samobójstwie Petera i jego nieodwzajemnio¬nej miłości do Aleksy Garrick, co było przyczyną iego przedwczesnej śmierci.
Ta kobieta zwodziła Petera, bawiła się nim, udawała, że odwzjemnia jego uczucie. Kiedy Peterpoprosił ją o rękę, roześmiała mu się prosto w twarz. W liście znalezionym na jego biurku tego dnia, gdy do siebie strzelił, jego brat pisał o sobie jako o "ubogim drugim synu". Nieposiadający szlacheckiego tytułu i znacznie mniej zamożny od Aleksy młody Peter Melford nigdy nie był po¬ważnym kandydatem na męża. Aleksa podstępnie go podpuszczała i w końcu zrobiła z niego głupka.
Chociaż Damien rzadko widywał się z lady Townsend, swoją matką, i chociaż nie byli ze sobą blisko, nie wątpił, że wszystko, co zawierały te listy, było prawdą. Do śmierci Petera jego przyrodnia siostra była najlepszą przyjaCiółką Aleksy. Po sa¬mobójstwie Melissa zerwała tę znajomość, zaś Aleksa przeprowadziła się do Marden, jednej z wielu posiadłości jej brata. Mogła tam się ukryć, by uniknąć skandalu, jaki wywołałoby jej bezdusz¬ne postępowanie.
I unikała, aż do tej pory.
Dwa miesiące temu Damien zakończył swoje sprawy na kontynencie i wrócił do Anglii. Wracając, poprzysiągł, że kobieta odpowiedzialna za śmierć brata otrzyma to, na co zasłużyła. Napisał do matki i siostry, że część sezonu towarzyskiego spędzi w Londynie – co gwarantowało, że nie będą się wtrącały – i przyrzekł, że dopilnuje, by ta kobieta poniosła karę. Ulubienica elit zostanie zrujnowana. Jeśli ten plan się nie powiedzie, znajdzie jakiś spo¬sób, by go doprowadzić do końca.
Po grubym perskim dywanie podszedł do okna w sypialni swojego apartamentu. Ulice wybruko¬wane kocimi łbami spowijała mgła, która spra¬wiała, że latarnie dawały łagodną, trochę upior¬ną poświatę W domu lubił, gdy mgła otulała nadmorskie klify, lecz tutaj wydawała mu się przytłaczająca. Po raz setny zapragnął być teraz w domu.
Obiecał sobie, że to nastąpi już niedługo. Do po¬łowy tygodnia przekona się, czy jego plan ruszy z mięjsca. Jeśli dopisze mu odrobina szczęścia, któremu sam dopomoże, Peter będzie mógł spo¬czywać w spokoju, a Damien wróci do swego zam¬ku. Uśmiechnął się gorzko na myśl o tym, co – miał nadzieję – wydarzy się już niebawem.
* * *
– Czyś ty zupełnie oszalatl? – J ane Thornhill pa¬trzyła na nią przerażona z kanapy po przeciwnej stronie powozu". Jechały wspaniałym czarnym, od¬krytym barouche księcia,. ozdobionym jego rodo¬wym herbem. Przejażdżki po Hyde Parku należały do obowiązkowych rozrywek hołdujących modzie przedstawicieli wyższych sfer.
– Na litość boską, mów ciszej. Nie jest aż tak źle.
– Jest gorzej, niż ci się wydaje. – W milczeniu, które właśnie zapadło, rozbrzmiewał stukot kopyt idealnie dobranych siwków idących stępa.
– Przecież ja nie zamierzam mu pozwolić mnie uwieść. Po prostu zgodziłam się na spotkanie. Wy¬piję z nim tylko kieliszek shrrry i…
– I co?.
Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę.
– Może pozwolę na pocałunek…
– Może pozwolisz mu na pocałunek?
– Przestań powtarzać za mną. Na litość boską, Jane, mówię ci to wszystko, bo będę potrzebowała twojej pomocy. Nie oczekiwałam, że tak cię to po¬ruszy.
– A powinnaś była się tego spodziewać. Jak mo¬żesz w ogóle brać pod uwagę zrobienie czegoś tak… tak… tak cholernie lekkomyślnego.
– Jane!
– To oczywiste, że lord Falon nie poprzestanie na pocałunkach. Co do tego nie możesz mieć żad¬nych złudzeń. Za dziewięćdziesiąt tysięcy funtów mężczyzna z pewnością spodziewa się o wiele więcej.
– Właśnie to powiedział, był całkowicie szczery co do swoich intencji, ale chyba nie zamierza mnie do niczego zmuszać. Gdyby pragnął to uczynić, nie zadawałby sobie aż tyle trudu.
– A czy ci przyszło do głowy, że on być może wca¬le nie będzie musiał cię do niczego zmuszać? – J ane wyciągnęła rękę i ujęła jej dłoń. – Posłuchaj mnie, Alekso. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, ale cza¬sami postępujesz trochę… zbyt impulsywnie.
– Nie zachowuję się impulsywnie od wystarcza¬jąco długiego czasu. I nie jestem w stanie wyrazić, jakie to wspaniałe uczucie.
– W każdych innych okolicznościach sama bym cię zachęcała. Ale ten mężczyzna, podkreślam sło¬wo mężczyzna, nie będzie potulnie siedział z boku i nie pozwoli, abyś urokiem wymusiła na nim swo¬ją wolę
Zakręcili w narożniku parku i po chwili powóz znalazł się w cieniu rozłożystego buku. Po drugiej stronie alei promienie słońca tańczyły na tafli małe¬go, otoczonego wierzbami jeziora, gdzie mały chło¬piec pochylał się nad swoją papierową żaglówką
– Nie wierzę, by lord Falon zrobił mi jakąś krzywdę. Uważam, że jeśli się z nim spotkam i spę¬dzimy razem trochę czasu, zwróci mi moje po¬twierdzenie albo pozwoli na spłatę długu w póź¬niejszym terminie.
– A jeśli nie?
– Wtedy dowiem się, jakim naprawdę jest człowiekiem, a te… odczucia, które we mnie wzbudza, 'nie będą mnie dręczyć już nigdy więcej.
– To zbyt niebezpieczne, Alekso.
– Wszystko w życiu jest niebezpieczne, Jane. Przekonałam się o tym aż nazbyt dobrze, kiedy umarł Peter. Gdybym nie flirtowała z nim tak bar¬dzo, gdybym go nie zwodziła…
– Nie mów tak. Wtedy byłaś młodsza. Nie mia¬łaś pojęcia, że Peter zareaguje w taki sposób. yv przeciwnym razie nie spędzałabyś z nim tak du¬zo czasu.
– To prawda. Siedziałabym cichutko w domu, tak jak przez ostatnie dwa lata. Pozwoliłabym bra¬tu, aby zaaranżował moje małżeństwo z jakimś sztywnym, stetryczałym, nudnym arystokratą. Te¬raz też chętnie by do tego doprowadził.
– Brat nigdy nie zmusiłby cię do poślubienia ja¬kiegoś starca.
– No dobrze, więc zmusiłby mnie do poślubienia jakiegoś sztywnego, napuszonego młodego arysto¬kraty.
Jane uśmiechnęła się, lecz tylko na moment.
– Twój impulsywny charakter kosztował cię już bardzo dużo. Myślałam, że wyciągnęłaś z tego wnioski.
Aleksa spoglądała na mijane kwietniki, na słodko pachnące dzikie róże, jaskry, hiacynty i kroku¬sy, których widok prawie zawsze poprawiał jej na¬strój.
– Nigdy już nie będę rozpuszczoną, egoistyczną, nazbyt pobłażającą sobie młodą dzierlatką, jaką byłam kiedyś. Ale jestem już zmęczona odmawia¬niem sobie przyjemności życia, obawami, że kogoś zranię, że zranię samą siebie. Muszę to zrobić, J a¬ne. I chcę. Proszę, postaraj się mnie zrozumieć.
Jane położyła swoją małą, odzianą w rękawiczkę dłoń na dłoni Aleksy.
– Jeśli tego właśnie chcesz, to zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ale nie będę siedziała z założony¬mi rękami i nie pozwolę, aby ten człowiek cię wy¬korzystał.
Aleksa uściskała ją mocno.
– Chciałabym tylko mieć sposobność z nim po¬rozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie będzie mnie najwyżej dwie godziny.
Jane westchnęła.
– No dobrze. Ale lepiej będzie, jeśli obmyślimy jakiś plan.
Aleksa obnażyła w uśmiechu piękne białe zęby.
– Dziękuję ci, Jane. Sama nie wierzę w swoje szczęście, że to właśnie ty jesteś moją przyjaciółką
– A ja nie wierzę we własne dziwactwo, że ty je¬steś moją. – Obie roześmiały się wesoło.
Lecz w głębi serca Jane wcale nie było do śmie¬chu.
Rozdział 3
Aleksa ubrana w ozdobioną złotem suknię w ko¬lorze głębokiej sjeny naciągnęła na głowę kaptur peleryny w tym samym odcieniu i wsiadła do małe¬go prywatnego powozu Jane. Daszek był postawio¬ny. Stangret, szczupły młodzieniec o słomianych, niemalże białych włosach, był według Jane chłop¬cem godnym zaufania. Miał na nią czekać przed tawerną Cockleshell, małym, dobrze wypo¬sażonym, a przy tym dyskretnym zajazdem tuż pod Londynem, który został wybrany przez hrabie¬go na miejsce spotkania.
Aleksa właśnie tak myślała o tym zdarzeniu: spotkanie, a nie upojna noc, jak to sobie zaplano¬wał hrabia. Nie miała najmniejszego zamiaru, aby do tego dopuścić. Była pewna, źe; będzie w stanie wymusić na nim zachowanie godne dżentelmena, a przy okazji zgłębi jego tajemniczą naturę, odkry¬je to, co tak bardzo ją w nim zaintrygowało.
Aleksa usiadła wygodniej na czerwonej aksamit¬nej kanapie w powozie. Tylko Jane wiedziała o tej wyprawie. Tylko ona i hrabia. Brat pozwolił jej na jeszcze jedną krótką wizytę w okazałej miejskiej rezydencji księcia. Było oczywiste, że i ona, i Jane świetnie się czują wśród elit bywających na impre¬zach sezonu towarzyskiego, a poza tym uwielbiały spędzać ze sobą czas. Tak więc książę oraz brat Aleksy byli zgodni: pobyt w Londynie korzystnie wpływał na ich podopieczne.
Jak korzystnie – Aleksa miała się przekonać już niebawem.
Tawerna znajdowała się obok małej wioski, tuż przy drodze do Hampstead Heath, tej samej, któ¬ra prowadziła do Stoneleigh. Lord Falon – jak przypuszczała – spodziewał się, że przybędzie z tej właśnie strony, ale oszukać Rayne'a było o wiele trudniej niż księcia i całą jego' służbę.
Gdy z chrzęstem żelaznych obręczy po kocich łbach powóz opuszczał Londyn, Aleksa przysłuchi¬wała się dźwiękom miasta: sprzedawcy jabłek i szmaciarze zachwalali swoje towary, żebracy błaga¬li o datki, pijani żołnierze bełkotali sprośne piosen¬ki. Ktoś z okna na drugim piętrze przeklinał awan¬turników stojących na ulicy i wyrzucił im na głowy kubeł śmieci, by uciszyć ich obleśny rechot.
W końcu dźwięki zaczęły cichnąć, a w ich miej¬sce zaległa wiejska cisza. Tutaj powietrze pachnia¬ło świeżo skoszoną trawą i słodką wieczorną rosą. Gdzieś z oddali dochodziło ryczenie mlecznej kro¬wy. Potem minęli czerwono-czarny dyliżans pocz¬towy, który pospiesznie zmierzał do miasta.
W pewnym momencie stangret skręcił w wąską aleję i po kilku minutach przywitała ich łukowata brama na podwórzu tawerny.
Aleksa poczuła ucisk w żołądku, jej dłonie zwil¬gotniały. Staranniej owinęła się peleryną, gdy woź¬nica otworzył przed nią drzwiczki powozu. Aby do¬dać sobie odwagi, nabrała głęboko powietrza i wy¬siadła, rozglądając się nerwowo dokoła. Z tyłu znajdowała się kryta słomą stajnia, kilka kundli szukało ochłapów między pustymi powozami, lecz nigdzie nie było widać lorda Falona. Ucisk w żo¬łądku stał się jeszcze bardziej dokuczliwy, a odwa¬ga zaczęła ją powoli opuszczać.
W końcu dostrzegła go. Smukły i męski, szedł pewnym siebie krokiem w jej kierunku. Ubrany był na czarno, z wyjątkiem kamizelki ze srebrnym bro¬katem, białej koszuli i fularu. Miał najbardziej nie¬bieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała, jego czarne włosy lśniły w świetle księżyca. Kiedy się zbliżył, stanął i spojrzał na jej zar,umienione po¬liczki, słuchał przyspieszonego oddechu, obrzucił wzrokiem śmiało wyciętą suknię w barwach złota I sjeny.
Gdy się uśmiechnął, serce w niej zamarło. – Dobry wieczór, piękna damo.
Zanim zdążyła wydusić z siebie stosowną odpo¬wiedź, objął ją stanowczym ramieniem. Długimi palcami dłoni dotknął policzka Aleksy, uniósł lek¬ko jej podbródek i pocałował w usta. Zajęczała gardłowo, czując, jak oblewa ją fala gorąca, jak serce zaczyna gwałtownie łomotać, a w uszach pojawia się szum.
Przerwał pocałunek, zanim tak naprawdę rozpo¬czął, lecz nadal władczo obejmował ją w talii.
– Wejdźmy do środka. Tam będzie nam wygodniej. Lecz ona wcale nie czuła się komfortowo. Czuła się, jakby w pewnym stopniu nie była sobą, a jed¬nak dobrnęła do tego miejsca. Skinęła lekko głową i pozwoliła, by poprowadził ją w kierunku szero¬kich dębowych drzwi tawerny.
Zajazd był urządzony w stylu rustykalnym, miał nisko sklepione sufity, rzeźbione drewniane belki i ogromne kamienne palenisko przy końcu baru.
Projekt był prosty, lecz wyposażenie znakomite: piękne stoły od Sheridana, miękkie, pokryte per¬kalem sofy i fotele. Małe mosiężne lampy na wie¬lorybi olej przygasały, a ich nikły blask łączył się ze światłem żaru paleniska, nadając wnętrzu ciepły, przytulny charakter. Z kuchni dochodził wspania¬ły zapach pieczonego mięsiwa.
W milczeniu weszli po schodach. Czuła, jak ma¬teriał wykwintnego fraka ociera się o jej ramię, czuła zapach jego męskiej wody kolońskiej. Gdy znaleźli się na podeście, ruszyli w głąb korytarza. Serce Aleksy biło jak oszalałe, nie umiała opano¬wać drżenia rąk, z każdą chwilą jej 'zdenerwowanie rosło, lecz zarazem coraz bardzi~j trawiła ją cieka¬wość. Zrozumiała, że chce tu być. Ze chce być właśnie z nim.
* * *
Włożył do zamka ciężki mosiężny klucz i otwo¬rzył drzwi do niewielkiego apartamentu. Obok ko¬minka w rogu pokoju stał nakryty lnianym obrusem mały okrągły stolik zastawiony porcelaną i kryszta¬łowymi kieliszkami dla dwóch osób. Z przykrytych półmisków unosiła się para, w palenisku płonął ogień, w pomieszczeniu czuć było delikatną woń piżma. N a poręczy sofy leżał starannie złożony eg¬zemplarz "Kroniki Porannej", zaś przez otwarte drzwi do sąsiedniego pokoju zobaczyła duże łóżko z baldachimem. Na ten widok Aleksa oblała się ru¬mieńcem. Nierówno bijące serce jeszcze przyspie¬szyło, lecz jakaś siła powstrzymała ją od ucieczki.
Kiedy lord Falon zamknął drzwi, odgłos zatrza¬skującego się zamka w tym przytulnym wnętrzu za¬brzmiał dla niej jak wystrzał armatni.
– Cieszę się, że przyjechałaś – powiedział cicho, zdejmując jej pelerynę, zanim zdążyła go po¬wstrzymać. Rzucił okrycie na fotel i zaczekał, aż zdjęła rękawiczki, by złożyć na jej dłoni pocałunek. – Obawiałem się, że zmienisz zdanie.
Dotyk jego ust sprawił, że jej serce zabiło jeszcze żywiej.
– Zmieniałam zdanie chyba z tysiąc razy. I nadal nie jestem pewna, jakie szaleństwo pchnęło mnie do tego kroku. – Wpatrywał się w nią tak intensyw¬nie, że poczuła alarmujący ucisk w brzuchu. Bała się, a jednak, o dziwo, wcale nie chciała stąd odejść.
Uśmiechnął się powoli, zmysłowo, aż poczuła, że jej nogi stają się miękkie, a I?owietrze w pokoju wydało się nagle wręcz gorące. Swiadomość powagi sy¬tuacji, w której się znalazła, uderzyła w nią niespo¬dziewanie z siłą kowalskiego młota. Z trudem prze¬łknęła ślinę i podniosła wzrok na hrabiego, lecz on, nie przestając się uśmiechać, puścił jej dłon.
– Sherry, prawda?
– Tak, poproszę. – Nawet cała beczka sherry nie byłaby w stanie ukoić jej nerwów, lecz każda odro¬bina może okazać się pomocna. Z gracją, długimi krokami podszedł do bocznego stołu i nalał jej kie¬liszek, który przyjęła niepewną dłonią. Dla siebie wybrał brandy..
– Za nasze zdrowie – powiedział, unosząc kieli¬szek w jej kierunku. – Obyśmy oboje wyszli z tego zwycięsko przed upływem nocy.
Aleksa nie mogła zmusić się do picia.
– Twoje zdrowie, milordzie. Za to, że taki wspa¬niały z ciebie przeciwnik. – Tym razem to on nie spełnił toastu. W jego -oczach pojawił się jakiś nie¬zrozumiały mrok. Pociągnęła łyk trunku, a ciepły, gęsty płyn rozgrzał jej wnętrze. Podobnie jak roz¬grzewał ją dotyk jego długich palców.
– Pięknie dziś wyglądasz, Alekso. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pragnąłem mieć cię ca¬łą tylko dla siebie.
Ponownie zerknęła w stronę łóżka widocznego przez uchylone drzwi. Było przykryte morelową narzutą, zaś pościel w narożniku była już zaprasza¬jąco odwinięta.
– Przepraszam, milordzie. Zaczynam zdawać so¬bie sprawę, jak głupio postąpiłam, przyjeżdżając tutaj. Byłam w pełni świadoma niebezpieczeństwa, a jednak… – Odwróciła się nieznacznie, lecz on wciąż pozostawał w zasięgu jej wzroku. – W każ¬dym razie… to było szaleństwo i prawdę mówiąc, nie przyjechałam tu z powodu, o którym myślisz.
– Nie? A jakiż to niby powód?
– Wiem, czego oczekujesz. Wiem, że gdy zgodziłam się na to spotkanie, myślałeś, że chciałam… wykupić mój dług za cenę mojej cnoty. Prawda jest jednak taka, że przyjechałam tu z nadzieją, że przekonam cię… do rozsądku.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Jeśli chodzi o ciebie, moja droga, trudno o roz¬sądek. – Podszedł do niej, lecz ponownie cofnęła się.
– Próbuję ci tylko powiedzieć, lordzie Falon, że nie jestem tak łatwa, jak sobie zapewne wyobraża¬łeś. Nie jestem rozpustnicą, która jest gotowa przehandlować swoją niewinność bez względu na cenę. Doszłam do przekonania, że jeśli się tu zjawię, będziemy mogli porozmawiać o moim we¬kslu, że przekonam cię, abyś zachował się jak dżentelmen. Miałam nadzieję, że przynajmniej po¬zwolisz mi spłacić dług, kiedy osiągnę wiek dający mi możliwość samodzielnego dysponowania majątkiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Szczerze mó¬wiąc, to jestem oszustką, milordzie. Nie jestem przygotowana na tego rodzaju… hm…
Odstawił kieliszek i nagle spoważniał. Ponownie ruszył w jej stronę, a zanim do niej podszedł, całe jej ciało ogarnęło nieopanowane drżenie.
– Nie – szepnęła. Serce Aleksy biło jak oszalałe.
Bała się jego kolejnego kroku.
– Wszystko będzie dobrze, Alekso. Nie musisz się obawiać. Nie zaprosiłem cię tutaj, aby zaciągnąć cię do łóżka. – Dotknął dłonią jej policzka, przez moment bawił się kosmykiem spiralnie skręconych włosów tuż koło jej ucha. – Nigdy nie uważałem cię za rozpustnicę. Myślałem, że być może… czu¬jesz takie samo zauroczenie jak ja. Myślałem, że karciany dług mógłby dać nam obojgu pretekst, abyśmy zrobili to, czego przez cały czas pragnę¬liśmy oboje.
Zarumieniła się, bo wiedziała, że przynajmniej po części jest to prawda. Była tu z własnej woli. Chciała go zobaczyć, porozmawiać z nim, znaleźć się blisko niego.
Uśmiechnął się w ten swój niepokojący sposób, lecz w jego spojrzeniu wciąż tkwiło coś zagadko¬wego.
– Wydaje mi się – powiedział cicho – że skoro dotarliśmy już do tego miejsca, to moglibyśmy obo¬je miło spędzić czas. Może zjemy kolację? Trochę lepiej się poznamy? Możemy porozmawiać o we¬kslu, a potem sama zdecydujesz, czy chcesz zostać.
Przygryzła dolną wargę. Mówił dość rozsądnie.
Wcale jej nie naciskał, już wcześniej obiecał, że nie będzie jej do niczego zmuszał. Ale było coś jeszcze. Tajemnica, nieprzenikniony wyraz jego oczu, który dostrzegła już wcześniej. Pojawiał się, gdy tracił czujność, a to zdarzało się rzadko, albo gdy ją obserwował, lecz nie zdawał sobie sprawy, że i ona obserwuje jego. To spojrzenie ją zniewalało, niemal błagało, by została. Mówiło o pragnieniu i tęsknocie. A może było jedynie wyrazem samo¬ności.
Jednak gdyby została, wróciłaby do Londynu z dużym opóźnieniem i J ane oszalałaby z niepoko¬ju. Obiecała, że wróci przed północą, że spędzi z lordem Falonem tylko tyle czasu, ile będzie wy¬magało nakłonienie go do zwrotu weksla. Spoglądała teraz na niego, na tego wysokiego, śniadego, niezwykle przystojnego mężczyznę. Chciała wyciągnąć rękę i dotknąć go, przeczesać dłonią jego falujące czarne włosy, poczuć gładkość jego skóry. Pragnęła, aby jeszcze raz ją pocałował.
– No dobrze – usłyszała swój własny głos. Jane to przyjaciółka, która będzie się bardzo niepokoić, lecz gdy Aleksa wróci do miasta, wyjaśni, że spra¬wa zabrała nieco więcej czasu, niż można było oczekiwać. Jane zrozumie, a jeśli nawet nie, to ni¬gdy nikomu nie opowie o niesłychanym zachowa¬niu swojej najlepszej przyjaciółki.
– Kucharz przygotował dla nas coś specjalnego – powiedział hrabia. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. – Trzymając dłoń na jej talii, popro¬wadził ją przez mały salon w stronę kominka i od¬sunął rzeźbione krzesło z wysokim oparciem. Sia¬dając przy stoliku, czuła na karku jego ciepły od¬dech, od czego znowu zrobiło jej się gorąco.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo czekałem na ten wieczór. – Zajął miejsce naprzeciwko z lekkością, która dawała mylne wyobrażenie o jego wzroście i silnej budowie ciała. Był szerszy w ramionach, niż jej się poprzednio zdawało, miał nieco ciemniejszą karnację. W świetle lampy jego czarne włosy błyszczały jak krucze skrzydła.
– Ja… także czekałam na to spotkanie. – Była to szczera prawda. Aleksa odwróciła głowę.
Lord Falon powtórnie nalał sherry do jej nie¬spodziewanie pustego kieliszka.
– Pragnę cię, Alekso. Nie będę zaprzeczał. Ale w tej chwili wystarczy mi sam fakt, że tu jesteś.
Nie umiała opanować drżenia ukrytych pod sto¬łem dłoni. W głębi duszy pragnęła poznać mężczy¬znę, prawdziwego mężczyznę, a hrabia naprawdę taki właśnie był. Pozostawało' wszak pytanie, czy ona jest kobietą, czy też wciąż jeszcze małą dziew¬czynką
* * *
Stojąc przy małym czarnym powozie na tyłach stajni, Barney Dillard przesunął dłonią po swoich zmierzwionych jasnoblond włosach. Z kieszonki kamizelki złocisto-szkarłatnej liberii wyciągnął ze¬garek, otworzył kopertę małego, bogato grawero¬wanego czasomierza, jaki pożyczyła mu milady, i sprawdził godzinę.
Północ! Słodka Mario, ta dziewczyna była tam już od kilku godzin. Powinna \yrócić do powozu, powinni już być w drodze powrotnej do Londynu! Spojrzał na konie, które przestępowały z nogi na nogę, chyba jeszcze bardziej zniecierpliwione niż on sam.
Co też ona tam robi? Słodki Jezu, lady Jane pewnie umiera z niepokoju! Jego pani zjawiła się w ostatniej chwili z zegarkiem w ręku, a jej mi¬na wyrażała obawę o przyjaciółkę. Bowiedziała, że ma dla niego zadanie. Jeśli jego pasażerka nie wyjdzie z tawerny przed północą, wtedy on musi wy¬prząc jednego z koni i popędzić wierzchem co tchu do Stoneleigh, aby odszukać i zawiadomić wice¬hrabiego, że jego siostra może być w niebezpie¬czeństwie, po czym obaj mają jak naj spieszniej wrócić do zajazdu.
Było zrozumiałe samo przez się, że ma trzymać język za zębami bez względu na to, co się wydarzy.
Oczywiście milady nie powiedziała mu nic wię¬cej, a jego pozycja nie pozwalała zadawać jakich¬kolwiek pytań. Jego zadanie polega na wykonywa¬niu poleceń, a już teraz pozwolił sobie na pewne zaniedbanie obowiązków.
Podjąwszy decyzję, Barney w pośpiechu wy¬przągł jednego z gniadoszy i wskoczył na szeroki, lśniący grzbiet. Już po minucie pędził gościńcem. Poły szkarłatnego fraka powiewały za jego pleca¬mi, głośny tętent końskich kopyt uderzających o ziemię zakłócał nocną ciszę. Do Stoneleigh nie było daleko. Na równie szybkim wierzchowcu wi¬cehrabia będzie w stanie wrócić tu już niebawem.
Barney myślał o tym, co się wtedy stanie.
* * *
Damien napełnił kryształowy kieliszek Aleksy, słuchając jej śmiechu, wywołanego czymś, co sam przed chwilą powiedział. Był to śmiech głęboki, gardłowy, a jednak bardziej kobiecy niż wszystkie inne, które dotąd słyszał.
Tak jak obiecał, wieczór spędzili na rozmowie, wymieniając opinie o przeczytanych książkach, obejrzanych sztukach, trochę o Napoleonie i ostat¬nich wydarzeniach wojennych. Oboje starannie wybierali neutralne wątki. Krótko rozmawiali o jej rodzinie, on udzielił paru mętnych odpowiedzi na temat swojej. Aleksa rozluźniła się, z przyjem¬nością oddając się szermierce na słowa, drażniąc go odrobinę, lecz wycofując się, gdy tylko miała wrażenie, że temperatura rośnie.
To wisiało w powietrzu, było niemal namacalne.
Bez względu na eleganckie słowa, prozaiczne te¬maty konwersacji, ich wzajemne pożądanie ani przez chwilę nie osłabło.
Ani przez chwilę też nie przestawał wyobrażać sobie chwil z nią w łóżku.
Gdy skończyli nie duży posiłek składający się z mielonej ryby z szalotkami oraz budyniu z kandy¬zowanymi owocami na deser, skierowała wzrok ku tykającemu cicho zegarowi na kominku.
– Trudno mi uwierzyć, że jest już tak późno. – Uśmiechnęła się, a on wspomniał słodycz jej wydatnych warg przypominających płatki róży. – To był przemiły wieczór, milordzie, ale przebywam tu o wiele dłużej, niż powinnam.
Bez słowa wstał i odsunął jej krzesło. Pomyślał, że pomimo mijających godzin wszystko odbywa się zgodnie z jego pierwotnym zamysłem. Zaplanował cały wieczór, co do minuty. Czynnik czasu pełnił tu kluczową rolę. Jak dotąd wszystko przebiegało tak, jak oczekiwał, lecz prawdziwy test miał dopiero nadejść.
Kiedy wstała, pochylił się i pocałował ją w ramię, smakując skórę aromatyczną i-.słodką jak krem.
– Nie chcę, żebyś odchodziła – powiedział ci¬cho. I naj zupełniej szczerze.
Odwrócił Aleksę i ujął ją w ramiona, by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek, który przyjęła bez wahania. Usta miała dojrzałe. i słodkie jak brzoskwinia, oddech emanował zapachem sherry.
Musiał mieć żelazną wolę, by nie porwać jej z ca¬łych sił w ramiona i nie zacząć całować namiętnie, z ogniem, jaki przenikał całe jego ciało. Całować ją, aż sama przylgnie do niego, aż zacznie błagać o więcej. Ale nie dane mu było tego zaznać, gdyż Aleksa odsunęła się
– Już jest późno. Naprawdę muszę jechać. Znowu pochwycił jej usta, poczuł drżenie jej warg pod swoimi, poczuł, jak zaciska palce na kla¬pach jego fraka. Zsunął dłonie na jej pośladki, sy¬cąc się dotykiem kobiecych krągłości, przyciskając ją do siebie. Wyczuwał jej jędrny, płaski brzuch, przylegający do jego nabrzmiałej męskości, co jeszcze bardziej wzmogło ogarniające go podnie¬cenie. Kiedy rozchylił językiem jej usta, spłynęła nań fala pożądania. Wiedział, że i ona odczuwa to samo.
Oderwała się od niego. Oddychała ciężko, jej roznamiętnione oczy błyszczały. Cofnęła się. Wy¬glądała tak, jakby w każdej chwili mogła rzucić się do ucieczki.
– Nie odchodź. – Zatrzymał ją tuż obok małego stolika w stylu królowej Anny, znajdującego się przed sofą. Padający z góry, migotliwy blask świecy uwydatniał delikatne rysy jej twarzy, łuki brwi o bar¬wie ciemnej miedzi, zieleń oczu. Przez cały wieczór jego ciało było spięte, drżało z pożądania, zgęstnia¬ła i ciężka krew pulsowała w żyłach. A jednak cze¬kał, aby zrobić wszystko w odpowiednim czasie.
Aby wygrać tę grę
– Muszę iść – powiedziała, lecz zanim zdążyła odwrócić się w kierunku drzwi, ujął w dłonie jej podbródek, uniósł jej twarz i zwarł usta z jej usta¬mi. Zajęczała gardłowo i po raz kolejny wyrwała się z jego objęć.
– Muszę iść – powtórzyła, oddychając coraz szyboiej. Miała szeroko otwarte, pełne przerażenia oczy.
– Zostań. – Nachylił się, żeby znowu ją pocało¬wać, lecz cofnęła się szybko.
– Nie mogę. – Wsunęła za plecy swą szczupłą dłoń, szukając gałki od drzwi, gotowa w każdej chwili uciec.
W końcu nadszedł ten moment, na który czekał.
Aleksa miała silniejszą wolę, niż się spodziewał, i chociaż go pragnęła, nie miała zamiaru się pod¬dać. Damien niemalże się uśmiechnął. Dawno nie spotkał kobiety, kt.óra oparłaby się jego urokowi. W pewien sposób nawet ją podziwiał. Miała w so¬bie więcej odwagi i ognia niż większość znanych mu kobiet. Jednak podjął się realizacji swojego planu i zamierzał doprowadzić go do końca.
Podszedł bliżej, przypierając ją do drzwi. Kiedy je wreszcie otworzyła, on delikatnie je zamknął.
– Co… co robisz?
Wcześniej wcale jej nie okłamał. Nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Po prostu potrzebował trochę więcej czasu. Zagrał swoj ą mocną kartę, znowu zabawiając się Aleksą, zarzucając na nią przynętę, która do tej pory zawsze okazywała się skuteczna.
– Domyślam się, że twój brat przebywa w swojej rezydencji w Stoneleigh.
Nagła zmiana tematu całkowicie zbiła ją z tropu.
– Tak, Rayne jest u siebie. Ale dlaczego…
– Możesz być pewna, że jutro odwiedzę go z samego rana.
Przez moment jakby nie zrozumiała. Wreszcie krew odpłynęła z "jej policzków, a' ona spojrzała na niego z mieszaniną zupełnego oszołomienia i strachu. Rozchyliła swe piękne usta, lecz z po¬czątku nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
– Ty… chyba nie mówisz tego poważnie – ode¬zwała się w końcu.
– Obawiam się, moja piękna damo, że jestem śmiertelnie poważny.
– Ale ja myślałam… to znaczy… z pewnością ja¬ko dżentelmen przyznasz, że to, co zaszło między nami dzisiejszego wieczoru, miało jakieś znacze¬nie. Z pewnością rekompensuje to moją nieroz¬ważną grę. – Wyprostowała się. – A jeśli nie, to tak jak mówiłam wcześniej, z przyjemnością spłacę dług, gdy tylko będę mogła dysponować swoją for¬tuną
– Powinnaś już zrozumieć, moja droga, że ani nie jestem, ani nigdy nie będę dżentelmenem. Co do dziewięćdziesięciu tysięcy funtów, to możesz być pewna, że za taką sumę pieniędzy oczekuję o wiele więcej niż zwykły całus.
Poczuła wypieki na policzkach, gdy spłynęła na nią fala złości, poczucie zdrady tak silne, że z trudem łapała oddech.
– Ależ z ciebie podły bękart, Falon!
– Jeśli o to chodzi, panno Garrick, to akurat nie jestem bękartem. Mogę mieć tysiące innych wstrętnych cech, ale to akurat się nie zgadza.
– Czy naprawdę oczekujesz, że ja…
– Tak. – Lecz nawet wypowiadając to słowo, po raz kolejny od jej przybycia zadał sobie w my¬ślach pytanie, czy to, co robi, jest rzeczywiście mą¬dre. Była zupełnie inna, niż sobie wyobrażał: cu¬downa, pełna świeżości, czarująca. A także dojrza¬ła i kobieca, lecz miała w sobie pewną niewinność, którą mogła oczarować nawet wytrawnego kobieciarza.
Przez chwilę rzeczywiście zapragnął być tym mężczyzną, z którym chciała się dziś spotkać. Za¬pragnął być intrygującym nieznajomym, oczarowa¬nym przez piękną kobietę, zachwyconym nią do te¬go stopnia, że gotów byłby zrobić wszystko, aby ją posiąść. Lecz potem pomyślał o swoim bracie, młodym, kochającym życie, który jej zaufał, zako¬chał się w niej bez pamięci, a potem został zranio¬ny tak boleśnie, że sarn przystawił sobie pistolet do głowy. Pomyślał o Peterze leżącym w kałuży krwi, trzymającym w dłoni jeszcze dymiącą broń.
– Być może jeszcze jeden pocałunek załatwi ca¬łą sprawę – powiedział drwiąco. – Jeśli bardziej się postarasz, to może zapomnę o twoim długu. – Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął brutalnie do siebie, wyciskając na jej ustach kolejny pocału¬nek. Zacisnęła wargi, wiła się w jego objęciach, w końcu wyrwawszy się, uderzyła go mocno w twarz.
Oddychała ciężko, spoglądając nań takim wzro¬kiem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, jakby nie rozumiała, dlaczego przyjechała na to spotka¬nie. Coś ścisnęło go w brzuchu, mimo że uśmiechał się gorzko. Zerknął na zegar stojący na kominku i odsunął się, zagrywając jedną ze swych ostatnich kart w nadziei, że umiejętność czytania w cudzych myślach i tym razem go nie zawiodła.
– Drzwi są tam, Alekso. Jeśli twoje słowo tak niewiele znaczy, to może po pr,pstu wyjdziesz? Mo¬żesz wrócić do domu, do swojego dużego brata, i błagać, aby wybawił cię z kolejnych tarapatów. Zbeszta cię i przypomni, że nadal jesteś tylko ma¬łą dziewczynką, ale jakież to ma znaczenie? To z pewnością niewielka cena za uratowanie twojej cennej cnoty.
Na jej skamieniałej twarzy pojawiła się wście¬kłość. Jak dotąd to on wygrywał wszystkie rozda¬nia, ale postanowiła, że tym razem mu na to nie pozwoli.
Przyjechałam tu, aby odzyskać mój weksel. Czego ode mnie oczekujesz?
Oto właśnie ją dostał, na srebrnej tacy, w całym blasku. Nagroda, której pragnął, jeśli tylko będzie potrafił upomnieć się o nią
Może zaczniesz od tego, że rozpuścisz włosy? Pragnąłem je ujrzeć od chwili, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy w operze.
Zacisnęła usta. Z jej zielonych oczu sypały się iskry, złość sączyła się z każdego cala powierzchni jej ciała. Krótkimi gwałtownymi ruchami zrzuciła na podłogę spinki, a gdy potrząsnęła głową, gęste kasztanowe włosy rozsypały się poniżej linii ra¬mion. W blasku świecy falowały niczym złocisto¬czerwony płomień. Damien poczuł ucisk w kroczu.
Rozbierz się. Nadszedł czas, żebym się przeko¬nał, czy jesteś warta tyle zachodu.
Jeszcze mocniej zacisnęła zęby. Ciekawiło go, czy ona rzeczywiście to zrobi. Próba uwiedzenia jej nie powiodła się, lecz wciąż mógł zrealizować swój plan, jeśli jeszcze trochę dłużej zatrzyma ją w tym pokoju.
Czy poniżanie kobiet sprawia ci przyjemność, lordzie Falon? Czy daje ci to jakąś perwersyjną rozkosz?
– Chcę cię mieć w swoim łóżku, Alekso. Tylko o to mi chodzi. Wiedziałaś o tym, kiedy tu przy¬szłaś. Dałaś mi obietnicę, a ja ją przyjąłem. Teraz oczekuję jej spełnienia.
Z wściekłości pociemniało jej w oczach. Cała się trzęsła, lecz tym razem z furii, a nie ze strachu. Jego żądania przepełniały ją złością, lecz postanowi¬ła, że tym razem nie da mu zwyciężyć. Doprowa¬dził ją do tego szaleństwa, tak j ak zamierzał. Sięgnꬳa do tyłu i rozpięła kilka guzików sukni, lecz nie udało jej się wyswobodzić.
Damien podszedł, odsunął jej dłonie, rozpina¬jąc pozostałe guziki. Suknia opadła na podłogę wokół jej stóp. Aleksa wyszła poza jej obręb i stopą odrzuciła ją na bok. Nie nosiła gorsetu, a jedynie cienką bawełnianą halkę, która osła¬niała ją od ramion aż poniżej kolan, lecz tylko w niewielkim stopniu skrywała jej kształtne pier¬si i kuszące ciemnietsze obwódki wokół sterczą¬cych sutków.
– Czy mam kontynuować, lordzie Falon? Czy też to wystarczy, by usatysfakcjonować twoją perwer¬syjną chuć?
– Jeśli zamierzasz mnie usatysfakcjonować, to dopiero zaczęłaś… oczywiście jeśli się nie boisz, że mnie rozczarujesz.
Przeklinała go pod nosem. Kilkoma gwałtowny¬mi ruchami zdjęła halkę przez głowę, potrząsając gęstą grzywą kasztanowych włosów. Jeśli nie liczyć jej małych, satynowych bucików, stała przed nim zupełnie naga.
Damienowi zabrakło tchu. Wyglądała tak, jak sobie wyobrażał, a nawet jeszcze piękniej. Miała gładką skórę, bujne kształty, krągłe piersi ze sterczącymi sutkami okolonymi różówymi obwódka¬mi. Jej nogi były smukłe i kształtne, łydki delikatne, stopy szczupłe i wysoko wysklepione.
Przesunął spojrzenie wyżej, na wąską talię, któ¬rą niemalże mógłby objąć dłońmi, na wąskie pro¬ste ramiona i ślicznie wygiętą szyję. Na jej widok poczuł pulsowanie w stwardniałym kroczu, rozgrzaną pożądaniem krew w żyłach. W końcu, gdy jego wzrok padł na jej twarz, Damien znierucho¬miał. Nagle poczuł ciężar w żołądku. Wstrzymywa¬ne w płucach powietrze uszło z niego jednym tchnieniem.
Chociaż odważnie stała tuż przed nim, jej dol¬na warga trzęsła się, zaś po policzkach strużkami płynęły łzy. Rzęsy były mokre, a lśniący ślad wilgo¬ci ciągnął się aż na podbródek.
– Nigdy nie zapomnę, gdy ujrzałam cię po raz pierwszy – powiedziała. – Byłeś taki przystojny… niczym jakiś ciemny anioł, który ~stąpił na ziemię. Byłeś inny, odróżniałeś się od całej reszty; śmiały, tajemniczy, intrygujący… lecz miałeś w sobie pew¬ną delikatność. Pociągałeś mnie prawie od samego początku, wcale temu nie zaprzeczę. Nigdy nie czułam czegoś podobnego wobec żadnego innego mężczyzny… Damien milczał. – Chciałam przy¬być tu dzisiaj, i to bardziej, niż sobie wyobrażasz. Nawet ryzykując swój honor, ryzykując, że stracę wszystko, co jest mi drogie, musiałam tu przyje¬chać. W głębi serca naprawdę wierzyłam, *e mię¬dzy nami pojawiło się coś wyjątkowego. Ze jeśli znajdę się w twoim łóżku, będzie to najcudow¬niejsza, najbardziej podniecająca chwila, jaka zdarzyła się w moim życiu. – Zamrugała, wywołu¬jąc kolejny potok łez. – Ależ musiałam wydawać ci się żałosna i naiwna!
Aż nim wstrząsnęło. Wszystkie mięśnie jego cia¬ła nagle zesztywniały, w ustach poczuł taką su¬chość, że nie był w stanie wykrztusić słowa.
Roześmiała się, lecz w jej ochrypłym głosie była sama gorycz.
– Chcę, żebyś coś wiedział, lordzie Falon. Jeśli dziś zaciągniesz mnie do łóżka, to możesz być pewien, że jedyną rzeczą, jaką do ciebie poczuję, będzie odraza.
Damien zupełnie stracił samokontrolę. Obser¬wował ją z mieszaniną sprzecznych emocji. Pożą¬danie, żal, wściekłość na siebie samego, którą tłu¬miła jedynie złość skierowana do niej. Było coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać. Pokonał dzielą¬ce ich kilka kroków i przygarnął Aleksę mocno do siebie.
– Naprawdę czujesz tylko odrazę? Może to sprawdzimy? – Wycisnął na jej ustach brutalny po¬całunek, ostry, pełen złości, który sprawił, że od¬czuł gwałtowne podniecenie i z trudem powstrzy¬mał się, by natychmiast nie wziąć jej siłą.
Z początku walczyła z nim, starała się uwolnić.
Opierając dłonie na jego piersi, chciała rozerwać mocny chwyt. Damien, czując łzy na jej policzku, bezwiednie złagodził pocałunek, aby już nie przy¬sparzać jej cierpień, pragnąc jedynie, by odpowie¬działa mu pocałunkiem, by mógł posmakować już kiedyś poznanej słodyczy.
Kołysała się w jego objęciach, wiotka i giętka.
Ciepłe drżące wargi rozchyliły się, dając wolną drogę dla jego języka. Aż jęknął, ogarnięty niepo¬hamowanym pożądaniem, które ścisnęło mu dolne partie brzucha. Mógł wziąć ją na ręce i zanieść na łóżko, gdyby nie jeden żałosny dźwięk, jaki się z niej wydobył. Cichy, a jednak pełen dzikiej wście¬kłości krzyk zranionego ptaka. Łamiący serce i du¬szę głos poddającej się młodej kobiety kompletnie rozbroił Damiena.
Zebrawszy całą siłę woli, każdą uncję pozostałej w nim przyzwoitości, oderwał się od niej i cofnął o kilka kroków.
Przez kilka chwil, które wydały się wiecznością, po prostu stał, wbijając wzrok w jej twarz, skręca¬ny bólem niespełnionego podniecenia. Ignorując napięcie wciąż spinające jego ciało, odwrócił się i przeszedł na drugą stronę pokoju. Podniósł z podłogi suknię i rzucił ją koło drzwi, tam gdzie stała Aleksa.
– Ubieraj się!
Aleksa podniosła ubranie i trzymała kurczowo, zasłaniając się. Jej szeroko otwarte zielone oczy patrzyły niepewnie, ciemnoróżowe usta były na¬brzmiałe od pocałunków.
– Zanim zmienię zdanie.
Zmusił się, by odwrócić głowę, po czym prze¬szedł do stolika i nalał sobie brandy. Jeszcze nigdy tak bardzo nie potrzebował łyka mocnego trunku.
Rozdział 4
Czując coraz większy ucisk w gardle, Aleksa drżącymi palcami nałożyła halkę, po czym szybko wskoczyła w swoją złocistą suknię. Bezskutecznie próbowała zapiąć guziki na plecach, po raz kolejny z trudem powstrzymując się od płaczu. Rozległ się trzask rozrywanego materiału, lecz nic jej to nie obchodziło. Było jej niedobrze, czuła się rozczaro¬wana, niepewna, przepełniona rozpaczą. Nie chciała patrzeć na Darniena, obawiając się jego wi¬doku, zawstydzona własną reakcją, nieświadoma, dlaczego straciła nad sobą panowanie.
Nie usłyszała, gdy podchodził, gdyż jego kroki stłumił gruby dywan. Zesztywniała, czując jego do¬tyk, spięta naszykowała się na kolejne starcie, ale ich walka chyba dobiegła już końca. Położył ręce na jej talii, odsunął jej dłonie i zapiął pozostałe gu¬ziki sukni z delikatnością, jakiej nię oczekiwała, i z wprawą, która mówiła sarna za siebie.
Kiedy skończył, odsunął się.
– To chyba twoje – powiedział cicho, podając jej małą karteczkę, w której rozpoznała swój weksel.
Z trudem przełknęłą przez zaciśniętę gardło i nie pewnym ruchem sięgnęła po papier.
– Dziękuję – powiedziała martwym głosem, ostrożnie zabierając kartkę z jego palców, tak by go nie dotknąć. Ponownie ją zaskoczył. Oczekiwa¬ła, że wciąż będzie chciał zapłaty, że chodzi mu wy¬łącznie o pieniądze, a ona będzie musiała spłacić mu wszystko co do pensa. A tymczasem on ponow¬nie sprawił, że musiała zmienić zdanie.
Odszedł kilka kroków, sięgnął po złocistą pele¬rynę i otulił nią Aleksę
– Czas się skończył. Musimy iść.
Dla niej czas skończył się już kilka godzin ternu.
Gdy powinna była wrócić do domu. A nawet zanim jeszcze wyruszyła na to spotkanie. '
Wszystko to było kłamstwem, jakąś perfidną grą. A on pociągał za wszystkie sznurki. Przez całą kolację próbował ją oczarować, udawał, że mają wspólne zainteresowania, chwalił jej inteligencję, zachowywał się tak, jakby jej zdanie naprawdę miało znaczenie. I niejednokrotnie w jego oczach pojawiało się spojrzenie wyrażające samotność i tęsknotę. Ciekawe, czy to także było udawane, czy też było jedynym prawdziwym elementem pod¬czas całego dzisiejszego wieczoru.
– Gotowa?
– Tak – wykrztusiła. Damien wziął ją za rękę i poprowadził do drzwi. Chciała się oswobodzić, ale nie miała pewności, czy da radę zejść po scho¬dach na własnych nogach. Pragnęła jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, wrócić do domu, ukryć się bezpiecznie w Marden.
Bez względu na to, co powie Rayne, poprosi go, żeby ją tam zabrał.
* * *
Damien po raz ostatni spojrzał na zegar. Wpół do drugiej. Zostało im trochę czasu, chociaż nie¬zbyt dużo. Lord Beechcroft nigdy nie wracał ze swoją kochanką, aktorką Sophie Lang z teatru Royale przy Drury Lane, przed drugą w nocy. Przedstawienie kończyło się dokładnie o pierwszej trzydzieści, a Beechcroft był równie punktualny jak roznamiętniony. Plan Damiena przewidywał nieoczekiwane spotkanie z baronem w momencie opuszczania tawerny mniej więcej o świcie, po tym jak obaj odbyliby namiętne spotkania ze swoimi damami. A teraz…: cóż, pod koniec wieczoru jego plany uległy pewnym zmianom.
Nasunął kaptur peleryny na głowę Aleksy, aby ukryć jej ogniste włosy, po czym ruszyli w dół po schodach. W barze wciąż siedziało kilku gości, głównie podróżnych, zaś pokoje na górze zajmo¬wali bogaci młodzieńcy i ich kochanki. Romanso¬wanie było w modzie, tawerna była dobrze znanym miejscem potajemnych schadzek, o czym jednak Aleksa nie miała najmniejszego pojęcia.
Pospiesznie zeszli na dół i ruszyli ku ciężkim dę¬bowym drzwiom wejściowym, gdy te nagle otwo¬rzyły się, wpuszczając do wnętrza silny powiew wiatru..
– Idzie burza – powiedział siwiejący mężczyzna z brodą, który wkroczył do środka w towarzystwie małej, owiniętej w pelerynę postaci.
Boże, lord Beeehcroft. Prawie nigdy nie zj awiał się tu tak wcześnie. Damien był tego niemal pe¬wien, ponieważ wydał małą fortunę na łapówki dla pracującej w zajeździe dziewczyny, żeby starannie zapisywała godziny przybycia i wyjazdu barona.
Kiedy się mijali, na twarzy lorda Beechcrofta za¬gościł uśmiech.
– Dobry wieczór, droga Alekso. Jakże miło cię widzieć… chociaż muszę przyznać, że nie spodzie¬wałem się spotkać cię w takim… miejscu.
Damien poczuł bolesny ucisk w żołądku. Od¬wrócił się i zobaczył, jak Aleksa walczy ze swoim kapturem, jak próbuje naciągnąć go z powrotem, po tym jak gwałtowny podmuch wiatru zerwał go jej z głowy.
– Lord Beechcroft… – powiedziała w końcu.
– Ja właśnie… to znaczy, my właśnie…
Uśmiechnął się jak zgłodniały wilk.
– Nie obawiaj się, moja droga. Ja jestem niezwykle dyskretny.
Damien aż jęknął w myślach. Tak dyskretny jak pismaki z "Morning Post". Właśnie dlatego tak starannie zaplanował cały wieczór. Dlatego wybrał właśnie ten zajazd. Beechcroft i jego dłu¬gi jęzor miał być kluczem do powodzenia całego planu.
Siwiejący mężczyzna odwrócił się w jego stronę Był baronem, a więc arystokratą niższego szczebla, jednak aspirował do elit i z upodobaniem wywoły¬wał zamęt wśród śmietanki towarzyskiej.
– Radziłbym panu zachowywać większą ostroż¬ność, lordzie Fałon. Reputacja damy to bardzo cen¬ny towar.
Damien zmusił się do uśmiechu.
– Tu nie ma miejsca żaden skandal, mimo że sy¬tuacja może sugerować coś innego. Ta dama zna¬lazła się tu całkowicie przypadkowo. Wracała do Stoneleigh, gdy zepsuł jej się powóz, więc za¬trzymała się w zajeździe na czas dokonania przez woźnicę koniecznej naprawy.
Było to bardzo mizerne usprawiedliwienie, o czym zresztą wszyscy dobrze wiedzieli. Aktorka zademonstrowała uśmieszek, zaś baron z niedo¬wierzaniem uniósł brwi. Już wczesnym rankiem hi¬storyjka o Aleksie Garrick, która przebywała w ta¬wernie Cockleshell w towarzystwie cieszącego się złą sławą hrabiego Falona, będzie na ustach każ¬dego londyńskiego łowcy sensacji. Reputacja Aleksy będzie zrujnowana.
Dokładnie tak, jak to sobie zaplanował.
– Chodźmy – ponaglił Aleksę nieco zbyt szorst¬ko. Widząc, jak drży, nieoczekIwanie poczuł wy¬rzuty sumienia. Ale być może był w tym jednak ja¬kiś akt sprawiedliwości, kiedy sam los podjął inter¬wencję, by ją ukarać za śmierć Petera, tak jak od samego początku zamierzał to uczynić Damien.
Aleksa ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową. Czu¬ła, że za moment wpadnie w panikę, że jest o krok od histerii. Każda inna kobieta już dawno by się załamała. Damien był nieco zdumiony jej opano¬waniem, zważywszy przez co – za jego sprawą – musiała przejść.
Zakołysała się trochę, więc wzmocnił chwyt, którym trzymał ją w talii. Pospiesznie pożegnali Beechcrofta i wyszli głównymi drzwiami, kierując się w stronę stajni. Niemal dobrnęli już do powo¬zu, gdy powietrze wypełnił tętent końskich kopyt. Odgłos był coraz lepiej słyszalny, zwierzę goniło w ich stronę na złamanie karku wzbijając w górę kawałki błota. Spojrzeli w tym kierunku. Samotny jeździec w pełnym galopie minął łukowatą bramę i wpadł na podwórzec, a poły płaszcza powiewały za jego plecami.
Sciągnął gwałtownie cugle przed wejściem do zajazdu i zeskoczył na ziemię, gdy zwierzę jeszcze podskakiwało niespokojnie. Damien spo¬strzegł, że mężczyzna jest postawny, szeroki w ra¬mionach i imponująco umięśniony. Ruszył prosto do tawerny, lecz nagle zauważył ich kątem oka i od razu zawrócił w tym kierunku.
– Rayne… – ledwie dosłyszalnie wyszeptała Aleksa.
Damien, widząc zbliżającego się wysokiego m꿬czyznę, przygotował się do konfrontacji,
– Aleks! – zawołał wicehrabia, nazywając siostrę przezwiskiem, które, co Damien zapamiętał, padło z jego ust już wcześniej. – Do diabła, co tu się wy¬rabia?
Aleksa zaczęła płakać. Wcale nie chciała. Boże, zdawało się jej, że płakała cały wieczór, lecz tym razem nie umiała się powstrzymać.
– Och, Rayne… – Czy tylko tyle była w stanie powiedzieć? Podeszła do brata, a on wziął ją w swoje mocne ramIona.
– Nic ci nie jest? Powiedz, co się stało?!
– Wszystko dobrze. Jak… jak mnie znalazłeś?
Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Lady Jane odpowiednio poinstruowała swoje¬go woźnicę. Obawiała się o twoje bezpieczeństwo. Powinien zaraz nadjechać. – Jeszcze raz ją uści¬snął. – A teraz powiedz mi, do diabła, co tu się dzieje?
– Nic. Wszystko. Jest tutaj lord Beechcroft. Widział mnie z lordem Falonem. O Boże, Rayne, co ja teraz zrobię? – Poczuła, jak Rayne cały zesztywniał na dźwięk nazwiska Falon. Od kilku tygodni, od momentu gdy po raz pierwszy wymieniła to nazwisko, Rayne nieustannie ją przed nim przestrzegał.
Teraz odsunął się od Aleksy i spojrzał twar¬do na hrabiego.
– Wygląda mi na to, że zrujnowałeś pan imię mojej siostry.
Damien uśmiechnął się kącikiem ust, sprawiając wrażenie brutalnego, bezlitosnego drania. Ale przecież właśnie taki był.
– Chyba tak.
Rayne wymierzył cios, po którym każdy inny mężczyzna padłby na kolana. Falon cofnął się, lecz i tak odczuł potężną moc uderzenia. Gęste czarne włosy opadły mu na oczy, gdy wyprostował się, by stawić czoło napastnikowi. W k.ąciku ust pojawiła się strużka krwi.
– Zabiję cię – powjedział Rayne. – Zrobię to go¬łymi rękami i będę delektował się każdą chwilą.
– Nie! – Aleksa wpadła pomiędzy nich. Była roz¬trzęsiona, zesztywniała na całym ciele. Boże, czy ten koszmar nigdy się nie skończy? – Rayne, nie możesz tego zrobić!
Rayne oderwał wzrok od hrabiego.
– Tym razem wyjątkowo masz rację, siostrzycz¬ko. Młoda dama nie powinna patrzyć na takie rze¬czy. – Odwrócił się do Falona, który ocierał właśnie usta z krwi chusteczką, po czym schował ją do kie¬szeni fraka. – Oczekuję pana wraz z sekundantem jutro o świcie. Greek Park będzie odpowiednim miejscem. Wybór broni należy oozywiście do pana.
– Dobry Boże! – jęknęła słabym głosem Aleksa.
– Jak pan sobie życzy – odparł hrabia. – A więc pistolety. Może pan liczyć na 'moje punktualne przybycie.
– Czyście obaj poszaleli? – Aleksa spojrzała w górę na swojego wysokiego, zdeterminowane¬go brata. – Rayne, nie możesz tego zrobić. Lord Falon zastrzelił juz trzy osoby i mo'że zabić cie¬bie!
– Dziękuję, kochana siostro, za wotum zaufania. Zignorowała jego słowa. Ze ściśniętym mocno żołądkiem zwróciła się do hrabiego.
– Lordzie Falon, mój brat służył w wojsku. Świet¬nie strzela. Z pewnością ma pan przynajmniej odrobinę instynktu samozachowawczego. Przecież jeśli pojedynek dojdzie do skutku, może pan stracić życie!
Damien zrozumiał wszystko w lot. Znał reputa¬cję Rayne'a Stoneleigh i nie uważał, by była w naj¬mniejszym stopniu przesadzona. Znał również własne możliwości. Nie ulega wątpliwości, że nazajutrz ra¬no jeden z nich dwóch zostanie zastrzelony!
Zerknął na dziewczynę. Kaptur opadł jej na ple¬cy, gęste kasztanowe włosy lśniły w świetle księży¬ca jak ciemna miedź. Nawet z załzawionymi po¬liczkami wyglądała cudownie. Oczami duszy ujrzał ją nagą, poczuł falę gorąca w lędźwiach jak wtedy, gdy przyciskał ją do siebie.
– Rayne, proszę cię, błagam – wyszeptała. – Ko¬cham cię. Straciłam już tatę i Christophera. Nie chcę stracić także ciebie.
– To Falona spotka śmierć. Możesz być tego pewna. Nikt inny bardziej na nią nie zasługuje.
Odwróciła się w kierunku Damiena.
– Nie chcę, żeby zginął którykolwiek z was – po¬wiedziała cicho, ponownie go zaskakując, jak już uczyniła to tej nocy z tuzin razy.
Wciąż czuł smak jej pocałunków, perfumy o aro¬macie bzu… pamiętał, jak na niego patrzyła po¬nad małym, oświetlonym świecą stolikiem. Pomy¬ślał o słowach, które wypowiedziała, patrząc na niego dumnie, słowach, które dotknęły go do żywego.
Teraz wbił wzrok w jej brata.
– Wiem, jak bardzo czeka pan na mój upadek – odezwał się – ale istnieje inny sposób na załatwienie tej sprawy.
– Czyżby? – zdziwił się wicehrabia. – Jakiż to ni¬by sposób?
– Może mi pan pozwolić zachować się honorowo i zgodzić się oddać mi rękę swojej siostry.
– Co takiego!? – wykrzyknęła Aleksa.
– Pan oszalał – odparł Stoneleigh.
Damien pomyślał, że to wcale nie jest takie sza¬lone. Ona wylądowałaby w końcu w jego łożu, a on, w najlepszym wypadku, miałby kontrolę nad jej majątkiem. Zamczysko znajdowało się w rozpaczliwym stanie, a chociaż on sam wcale do biednych się nie zaliczał, nie jest w stanie odbu¬dować go do należytego stanu. Któż byłby bardziej odpowiedni, by sfinansować tę inwestycję, niż Aleksa Garrick, kobieta, która doprowadziła do śmierci jego brata? Dodając do tego przyjem¬ności, jakie czerpałby z jej ponętnego ciała, czyż mógłby sobie wymarzyć słodszą zemstę?
– To bardzo racjonalne rozwiązanie. Być może nie jestem najlepszą partią w Anglii, ale mam hra¬biowski tytuł. Małżeństwo ze mną zamknie usta plotkarzom i ocali reputację Aleksy. Poza tym pańska siostra nie byłaby tutaj, gdyby czegoś do mnie nie czuła. Czyż nie/moja kochana?
Popatrzyła na niego z wściekłością, lecz uciszył ją twardym, ostrzegawczym,spojrzeniem.
– Wiem, że jesteś wzburzona, Alekso. Proszę tyl¬ko, abyś mnie wysłuchała. – Lord Falon odwrócił się do jej brata. – Chciałbym porozmawiać z pań¬ską siostrą na osobności.
– Nic z tego.
– Tylko pięć minut. – Damien wykrzywił usta w uśmiechu. – Jeśli jutro ma być ostatni dzień mo¬jego życia, to chyba nie proszę o zbyt wiele.
Stoneleigh wciąż nie mógł się zdecydować.
– Nie martw się, Rayne. Lord Falon nic mi nie zrobi.
Wicehrabia w końcu wyraził swoją zgodę ruchem głowy, po czym Damien odprowadził Aleksę kilka kroków na bok. Popatrzyła na niego nieufnie.
– W co grasz tym razem?
– To gra na śmierć i życie. – Zaczekał chwilę, aby treść jego słów do niej dotarła. – Jestem bar¬dzo dobrym strzelcem, Alekso. Jeśli pojedynek się odbędzie, twój brat może zginąć.
Potrząsnęła swoją kształtną główką w odruchu sprzeciwu, który Damien mógł jedynie podziwiać, wiedząc, co dziś przeżyła.
– A może się boisz? Może to ty zginiesz?
– Może… Ale chodzi o to, czy jesteś gotowa podjąć takie ryzyko. – Spoglądał z góry na jej zło¬ciste satynowe pantofelki. Były mokre, zaniepoko¬ił się, że zapewne jest jej zimno w stopy.
– Rayne ma piękną żonę i cudowne dziecko. Nie chcę, żeby coś mu się stało. Nie chcę, żeby coś złe¬go stało się komukolwiek z nich.
– Więc wyjdź za mnie. To jedyne wyjście.
Dolna warga Aleksy drżała, wzrokiem szukała czegoś w jego twarzy. Już wyciągał do niej rękę, jednak opanował się i spojrzał gdzieś w bok.
– Poślubienie ciebie nie jest dla mnie żadnym wyjściem – odrzekła w końcu. – Jesteś najgorszego typu rozpustnikiem. Jesteś kłamcą, a zapewne tak¬że oszustem. Jakie czeka mnie życie, jeśli zostanę twoją żoną?
– Nie jestem mężczyzną, który składa puste obietnice. Mogę ci jedynie zagwarantować, że two¬ja reputacja zostanie ocalona i że zostaniesz hrabi¬ną. I że, jako moją żonę, będę cię bronił ze wszyst¬kich sił i nigdy nie będę cię źle traktował. I mogę jeszcze ci przypomnieć, że jeśli mnie nie poślubisz, jutro rano twój brat może być trupem.
– Chodzi ci o moje pieniądze, prawda? Od sa¬mego początku na to właśnie polujesz.
– Nie zaprzeczę, że małżeństwo z dziedziczką jest niezwykle atrakcyjne, ale prosta prawda jest taka, że nie mam ochoty ani'ilmierać, ani też zabić kolejnego człowieka. A ponad wszystko poślubie¬nie ciebie jest moją powinnością. W końcu to ja je¬stem tym dżentelmenem, który zrujnował twoją reputację
– Dżentelmenem?! Jesteś diabłem w stroju dżentelmena! – Zmierzyła go wzrokiem, przygry¬zając wydatną dolną wargę. W końcu westchnęła. – Dobrze. Jeśli Rayne rzeczywiście chce tego poje¬dynku, poślubię cię, ale to będzie małżeństwo pa¬pIerowe.
– Nic z tego. Będziesz moją żoną w każdy moż¬liwy sposób, a jeśli nie, to przyjmę wyzwanie, jakie rzucił mi twój brat. – Wykonał nonszalancki gest. – Kto wie, może dopisze wam szczęście i to ja zgi¬nę… Jednak z drugiej strony…
– Jest pewien problem, którego nie wziąłeś pod uwagę.
– To znaczy?
– Nawet jeśli powiem "tak", mój brat nie zgodzi się na to małżeństwo.
Uśmiechnął się.
– Zgodzi się, jeśli go przekonasz, że się kocha¬my.
– Co takiego?
Wszyscy wiedzą, jaki jest zadurzony w swojej własnej żonie. Zgodzi się, jeśli mu powiesz, że mnie kochasz.
– Nie jestem aż tak dobrą aktorką
– Pomyśl o życiu, które w ten sposób ocalisz.
– Tylko że to się stanie za cenę mojego własnego życia.
Damien cicho syknął. To prawda. Jako jego żona będzie bardzo nieszczęśliwa. Będzie ją zacią¬gał do łóżka i ignorował. Nic do niej nie czuł. Pra¬gnął tylko jej pieniędzy oraz, oczywiście, jej słod¬kiego ciała. Odczucia, jakie' wzbudzała, krótko¬trwałe wyrzuty sumienia, o którego istnieniu daw¬no.zapomniał, nic dla niego nie znaczyły. Nie ob¬chodziła go, nie mógł sobie na to pozwolić.
– Aleks! – na podwórku rozległ się kategoryczny okrzyk wicehrabiego.
Podeszła do niego niczym dumna młoda arystokratka w drodze na gilotynę
– Czy naprawdę chcesz tego pojedynku? – spytała.
Oczywiście. Ten człowiek cię skompromito¬wał. Co według ciebie mogę zrobić?
Według mnie powinieneś pomyśleć o Jocelyn i małym Andrew.
– Myślę o nich. Broniłbym ich honoru tak samo, jak bronię twojego.
Ach, ci mężczyźni! Nie sposób ich zrozumieć. Aleksa westchnęła głęboko, kładąc dłoń na jego ramiemu.
Oboje wiemy, że jest inny sposób, aby to załatwić. Lord Falon chce mnie poślubić. Twierdzi, że mnie kocha, a ja… no cóż… ja jego też kocham.
Aleks, na litość boską. Falon to kanalia, czło¬wiek bez żadnych zasad, nie mówiąc o tym, że uwiódł połowę kobiet w Londynie. Był oskarżony o przemyt, a słyszałem nawet, że to szpieg.
– Lady Jane mówi, że wcale nie jest taki biedny, a ja słyszałam niemal równie złe rzeczy na twój te¬mat. – Rayne otworzył usta, żeby zaprotestować, ale mu nie pozwoliła. – W każdym razie to wszyst¬ko nie ma znaczenia. Najważniejsze, że lord Falon mnie kocha, a ja jego. Poza tym… możliwe, że no¬szę jego dziedzica.
Rayne zaklął ciężko.
– Miałem nadzieję… myślałem, że być może… Policzki Aleksy spłonęły czerwienią. Widząc to, po raz drugi od bardzo dawna Damien poczuł wy¬rzuty sumienia.
– Dobrze, Aleks. Wyjdź za niego, jeśli naprawdę tego pragniesz. Ja chcę tylko, zawsze chciałem, wi¬dzieć cię szczęśliwą i ustabilizowaną życiowo. – Skierował wzrok na Damiena i utkwił w nim zim¬ne spojrzenie. – Co do pana, może być pan pewny, że będę sprawdzał, jak się miewa moja siostra. Je¬śli zostanie skrzywdzona w jakikolwiek sposób, od¬powie mi pan za to.
Damien kiwnął głową.
– Nigdy w to nie wątpiłem. Co do małżeństwa… trzy dni powinny wystarczyć, żeby wszystko zorganizować.
Wicehrabia popatrzył na siostrę, która bardzo pobladła.
– A więc kościół parafialny w Hampstead w naj¬bliższą sobotę – rzekł Stoneleigh. – Wikariusz jest starym przyjacielem rodziny. Dopilnuje, by cere¬monia przebiegła szybko i sprawnie.
Damien podszedł do Aleksy i ujął jej dłoń. Była zimna i szorstka: jak zimowy liść. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę ze znaczenia kroku, na który się zdecydował, zrozumiał, co jej odbiera.
– Nie martw się, Alekso – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze. – Musnął jej drżącą rękę ustami. Najważniejszy był Peter i osiągnięcie wyznaczonego sobie celu. Ponownie pojawiła się szansa naprawienia wyrządzonego zła, i tym razem Damien nie da się już odwieść z raz obranej drogi.
Zmusił się, by nie myśleć o przerażonym wzroku Aleksy ani o jej drżących dłoniach.
Rozdział 5
Dzień ślubu był szary i smutny, pasujący do po¬nurego nastroju Aleksy. 'Panna młoda była posęp¬na i zamknięta w sobie w drodze do kościoła. W eleganckiej karecie brata, której drzwi zdobił rodowy herb Stoneleigh z niedźwiedziem i wężem, Aleksa w jasnobłękitnej, podniesionej w talii je¬dwabnej sukni siedziała sztywno na aksamitnej ka¬napie obok Jo, która co chwila ściskała ją za rękę.
– Jeśli go kochasz, wszystko będzie dobrze
– chyba po raz setny powiedziała Jocelyn. Jej ogromna wiara wynikała z tego, że ona i Rayne wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu pokonali piętrzące się trudności na drodze do szczęścia. Po kilku latach, które minęły od d~ia ich ślubu, ciągle byli w sobie zakochani na zabój, zostali po¬błogosławieni ślicznym chłopcem i mieli nadzieję na dalsze powiększenie rodziny. Tak więc J o wie¬rzyła, że skoro jej i Rayne'owi się udało, to rów¬nież Aleksandra odnajdzie miłość z hrabią.
Oczywiście Jocelyn nie znała go tak naprawdę.
Nie tak jak Aleksa. Nie wiedziały, jaki jest twardy i okrutny, jaki niebezpieczny i bezwzględny. Ajed¬nak właśnie to niebezpieczeństwo tak ją zaintrygowało, przyciągnęło do niego, jak płomień wabi ćmę, a stało się to w momencie, gdy ujrzała go po raz pierwszy. I właśnie ta ciemna strona osobo¬wości wydała jej się tak bardzo ekscytująca. Pragnꬳa ją przeniknąć, przedrzeć się przez nią i dotrzeć do mężczyzny, który, jak wyczuwała, kryje się w tej głębinie.
To właśnie on ją przyciągnął, ten nieuchwytny mężczyzna ją zafrapował – człowiek, który być mo¬że wcale nie istniał.
Udawało jej się zaobserwować go tylko przypad¬kiem, gdy zerkała niepostrzeżenie., Widziała go w sposobie, w jaki traktował innych ludzi, gdyż nigdy nie zauważyła, by niewłaściwie odnosił się do służby, by okazał się wymagający, by o kimś źle mówił.
Wyczuwała tego mężczyznę, gdy ją dotykał, gdy zapinał guziki jej sukni, gdy ostrożnie sprowadzał ją po schodach; w pocałunku, jaki ich połączył pod gołym niebem, a przez chwilę także w tawer¬nie, gdy zapomniał o swojej złości.
Ten mężczyzna pojawił się w momencie, gdy Damien zaniepokoił się na widok lorda Beech¬crofta i zrozumiał, że ich schadzka została odkryta.
A może tego mężczyzny nigdy tam nie było? Aleksa spojrzała przez okienko karety. Tego dnia na trakcie pojawiło się błoto, koła powozu wzbijały w powietrze ciężkie, czarne grudy. Wzdłuż drogi tworzyły się głębokie kałuże i tylko brodzące w nich gęsi wydawały się zadowolone.
Popatrzyła naprzód, starając się przebić wzro¬kiem linię buków i platanów, szukając zakrętu, który oznaczał, że zbliżają się do małego kościoła z białą wieżą. Tam czekał na nich Rayne. Dener¬wowała się, że jest tam tylko w towarzystwie hra¬biego.
Pomyślała o swoim bracie i o tym, że ponury na¬strój nie opuszczał go przez ostatnie trzy dni. Mo¬że je'śzcze nie jest za późno, by odwołać ślub? Mo¬głaby powiedzieć mu prawdę, przynajmniej część prawdy. Mogłaby przyznać się, że wciąż jest dzie¬wicą i że zgodziła się na małżeństwo, bo nie chcia¬ła, aby coś mu się stało. Poprosiłaby go, żeby nie wyzywał na pojedynek lorda Falona, ubłagałaby go wspólnie z Jocelyn.
I Rayne musiałby usłuchać.
Jednak – znając jego zapalczywy charakter – mógłby zareagować zupełnie przeciwnie.
Wzdrygnęła się na myśl o tym, co miało nastą¬pić, jednak podchqdziła do zbliżających się wyda¬rzeń z rezygnacją. Scieżka, którą wybrała, wydawa¬ła się niemalże przeznaczeniem. Chociaż mogła zginąć marnie niczym mała ćma, wciąż leciała w kierunku ognia.
– Jesteśmy na miejscu. – Ciche słowa Jocelyn wyrwały ją z zamyślenia. – Nie denerwuj się, ko¬chanie. Przecież byś do niego nie pojechała, gdyby był ci zupełnie obojętny. Zaufaj swojej intuicji. Ona zawsze pomaga kobiecie.
Było w tym sporo racji. Te słowa natchnęły ją otuchą, chwilowo dodały odwagi. Lecz zaraz po¬myślała o perfidnej grze hrabięgo, grze, w której niebawem miał się okazać zwycięzcą. I poczuła, jak jej żołądek zwija się w bolesną kulkę.
* * *
Damien stał obok drzwi do małej, porośniętej bluszczem kaplicy na tyłach starego kościółka. Już od wielu lat nie był w kościele, ostatni raz wtedy, gdy pochowali ojca. Miał wtedy dziewięć lat, był zagubionym, samotnym chłopcem, który starał się być odważny i siłą woli powstrzymywał się, by nie chwy¬cić się maminej spódnicy. Potem szedł za trumną do zamku, rodzinnego gniazda na wzgórzu z wido¬kiem na morze. Ojciec kochał ten widok, obaj go kochali. Ta właśnie myśl dodawała mu odwagi.
Wiatr targał mu włosy, gdy stał przy grobie, po¬wstrzymując łzy, nie pozwalając im popłynąć, jako że on był teraz naj starszym mężczyzną w rodzinie. Rzucił garść ziemi na trumnę, następnie poszedł za matką do domu. Bardzo chciał ją pocieszyć i miał nadzieję, że ona pocieszy, także jego.
Lecz ona zostawiła go samego. Następnego dnia spakowała swoje rzeczy, pospiesznie pożegnała się i wyruszyła karetą do Londynu. Powiedziała, że musi kupić odpowiednie stroje na okres żałoby, że potrzebuje spędzić trochę czasu z dala od domu i związanych z nim wspomnień o ojcu.
Był to pierwszy z jej niezliczonych wyjazdów, pierwszy raz, gdy zrozumiał, jak mało znaczył dla swojej matki. To był punkt zwrotny w jego życiu, a teraz, gdy spoglądał na ołtarz w małym parafial¬nym kościółku, czuł, że oto nadszedł kolejny taki dzień.
Myśl o małżeństwie otrzeźwiła go, bez względu na powody tego kroku. W jego życiu nie było zbyt wiele miejsca dla kobiety, przynajmniej dla stałego związku. A co z dziećmi, które ona może urodzić? Bez względu na to, jak bardzo będzie się starał te¬go uniknąć, było bardzo prawdopodobne, że po¬tomstwo się pojawi. Jakim okaże się ojcem? Z pewnością nie będzie poświęcającym się rodzi¬nie mężczyzną, takim jak jego własny ojciec, które¬go miał zaledwie przez pierwszych dziewięć lat ży¬CIa.
Rozejrzał się po kaplicy, popatrzył na migoczą¬ce świece, ustrojony bielą ołtarz, złoty kielich obok otwartej Biblii. Tuż obok niski, łysiejący wikariusz rozmawiał cicho z wysokim, potężnie zbudowanym wicehrabią, który wcześniej podszedł do niego i powtórzył swoje poprzednie ostrzeżenie.
– Radzę panu, lordzie Falon, żeby był pan dla niej dobry – powiedział – bo w całej Anglii nie znajdzie się piędź ziemi, gdzie będzie pan bez¬pIeczny.
Damien pomyślał o Aleksie i przysiędze małżeń¬skiej, którą miał wkrótce zło~ć. Wiedział, że nie powinien. Powinien odwołać ślub, zaryzykować udział w pojedynku, uciec od Aleksy Garrick i ca¬łej tej niewiarygódnej sytuacji.
Jednak na myśl o tym, że ona za chwilę pojawi się w tych drzwiach, serce zaczęło mu jeszcze gwał¬towniej łomotać w piersi. Aby zająć czymś ręce, wygładził klapy granatowego fraka, poprawił fular i mankiety śnieżnobiałej koszuli.
A może ona wcale nie przyjedzie?
Ogarnęło go jeszcze większe napięcie, a kiedy ukazała się w drzwiach, zamiast poczuć się nieswo¬jo, tak jak oczekiwał, poczuł nagłą ulgę. Niepoko¬iła go ta dziwna mieszanka emocji, jakie wzbudza¬ła w nim Aleksa, złościło go, że przez chwilę był znowu tym samym zagubionym małym chłopcem. Może dlatego wyprostował się, przybrał bezbarw¬ny wyraz twarzy, zastępując niepewność nonszalancją -.
– Dzień dobry, moja kochana. – Uśmiechnął się, podchodząc do zdenerwowanej Aleksy, która za¬trzymała się tuż za drzwiami. – Jak zwykle wyglą¬dasz cudownie. – To była prawda. Chociaż miała blade policzki, a jej jasnobłękitna suknia była trochę zbyt surowa, jeszcze nigdy dotąd Aleksa nie wydawała mu się tak piękna.
– Dziękuję – powiedziała sztywno.
Robi się późno. Myślałem, że zmieniłaś zdanie.
Uśmiechnęła się do niego boleśnie.
– Niby dlaczego miałabym zmienić zdanie?
Uniósł kąciki ust.
Rzeczywiście, dlaczego. – Odwrócił się do wi¬kariusza. – Może już zaczniemy? Przed nami dale¬ka droga, jeśli mamy dotrzeć do zamku w dwa dni. W pobliżu stała żona pastora, a obok niej po¬stawny wicehrabia ze swoją piękną małżonką Po¬za nimi w kaplicy nie było nikogo.
Do zamku? – powtórzyła stojąca za jego pleca¬mi Aleksa. Jeszcze bardziej przybladła. – Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że dziś wyruszamy na wybrzeże?
– Wydawało mi się, że postawiłem tę sprawę jasno. Mam pewne obowiązki, które zaniedbywałem już zbyt długo. Wyruszymy, gdy tylko wikary wypo¬wie swoje formułki.
Ale… myślałam, że przynajmniej na dzień albo dwa wrócimy do Stoneleigh. Moje kufry nie są spakowane.
Spojrzał w jej zielone jak liście oczy i zobaczył w nich desperację. Czyżby aż tak bardzo go niena¬widziła? Złościła go ta myśl, zabijała w nim wszel¬kie możliwe współczucie. – Twoja szwagierka mo¬że spakować torbę i wysłać ją do zajazdu, w którym się zatrzymamy.
– Ale…
Niebawem nastąpi noc poślubna, Alekso. Możesz być tego pewna. A czy to będzie dzisiaj, czy też pod koniec tygodnia, nie robi mi najmniejszej różnicy.
Odwróciła oczy, lecz on zdążył zauważyć lśnie¬nie wzbierających w nich łez. Coś ścisnęło go w żo¬łądku.
– Załatwmy to wreszcie – burknął, lecz gdy chwycił jej dłoń, przytrzymał ją delikatnie i położył lekko na swoim ramieniu.
* * *
Aleksa czuła się wewnętrznie rozdarta. Hrabia wydawał się rozzłoszczony, podczas gdy powinien okazywać zadowolenie 'i satysfakcję. W końcu przecież wygrał tę grę, czyż nie? Niebawem będzie zarządzał jej majątkiem, a ona będzie musiała dzielić z nim łoże.
Nigdy nie będzie w stanie go zrozumieć, poznać, co on naprawdę czuje. Zastanawiała się, co on so¬bie teraz myśli. I jak ją potraktuje dzisiejszej nocy.
Obawy obciążały ją jak ogromny kamień, gdy szła do ołtarza i czekała, aż wikariusz wypowie sa¬kramentalne słowa, które uczynią ich małżonkami. Nisko sklepione pomieszczenie zdawało się blak¬nąć, przybierać szaroniebieską barwę. Suknia była niewygodnie obcisła, jakby swoim ciężarem ciągnꬳa Aleksę ku ziemi.
Kątem oka widziała ponurą minę Rayne'a, wi¬działa, jak Jocelyn próbtlje uśmiechnąć się przez łzy. Za plecami wikarego migotały płomienie świec, jedna' z nich rozja'rzyła się na moment, pod¬sycona woskiem, lecz po chwili zgasła z cichym trzaskiem.
Zebrawszy wszystkie pozostałe siły, Aleksa ła¬miącym się głosem powtórzyła słowa przysięgi małżeńskiej,. po czym wysłuchała, jak hrabia po¬wtórzył je niespodziewanie dźwięcznie i czysto.
Gdy skończyli, uniósł krótki tiulowy welon, zakrywający jej kasztanowe włosy, wziął ją w ramiona i pocałował.
Jeśli oczekiwała zimnej rezerwy, to napotkała palący żar. Oszałamiający, władczy pocałunek, po którym ugięły się pod nią kolana, a policzki spłonęły rumieńcem wstydu. Chciała go spoliczko¬wać, zmieść uśmiech z tej przystojnej twarzy, chciała odwrócić się i wybiec z kościoła. Chciała, żeby pocałował ją jeszcze raz.
Rysy jego twarzy nieco stwardniały. Znowu za¬stanawiała się, jakież myśli chodzą mu teraz po głowie.
– Przyjmij nasze szczere najlepsze życzenia, Alekso – powiedziała Jo, ściskając ją serdecznie, ocierając łzy i uśmiechając się radośnie. Wiecz¬na optymistka.
– Tak – odezwał się Rayne – wiesz, że oboje życzymy ci jak najlepiej.
Aleksa zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję wam. – Wikariusz z żoną również zło¬żyli swoje gratulacje. Podpisali stosowne dokumen¬ty i już niebawem zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Zobaczymy się w domu – powiedział Rayne, obejmując żonę ramieniem w talii.
Aleksa uniosła wzrok na hrabiego.
– Obawiam się, że… lord Falon pragnie wyje¬chać.
– Co takiego? – zagrzmiał Rayne.
– Ależ nie możecie! – wykrzyknęła Jo. – Zaplanowaliśmy małą uroczystość. Przyjedzie lady Jane i książę, i kilkoro najbliższych przyjaciół Aleksy. – Spojrzała błagalnie na Damiena. – Bardzo pana proszę, lordzie Falon. Kobieta wychodzi za mąż tylko raz w życiu.
Hrabia odchrząknął. Aleksa oczekiwała odpo¬wiedzi odmownej.
– I tak musimy gdzieś zjeść. O ile wyruszymy dziś po południu, nie widzę problemu, żeby trochę zo¬stać.
Aleksa wpatrywała się w jego oblicze, lecz pozo¬stawało ono nieprzeniknione.
Jocelyn rozpromieniła się, wyraźnie przekona¬na, że kapitulacja hrabiego dobrze rokuje na przy¬szłość.
W sumie zostali znacznie dłu*ej, niż Aleksa mo¬gła się spodziewać. Były prezenty, wystawny posi¬łek na niemal dwadzieścia osób, a nawet mały kon¬cert w wykonaniu iondyńskiego muzyka, który za¬grał na fortepianie w salonie zachodnim.
Przez cały czas hrabia zachowywał się przyjaź¬nie, lecz z dystansem. Przyjmował życzenia z gra¬cją, jakiej się nie spodziewała, stał u jej boku, uśmiechał się, odgrywał rolę troskliwego pa¬na młodego tak dobrze, że prawie gotowa była uwierzyć, iż naprawdę żywi jakieś uczucia do mał¬żonki. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej, o czym oboje doskonale wiedzieli.
Poślubił ją, żeby uniknąć śmierci w pojedynku albo dla jej pieniędzy, lub też z obu tych powodów. Tak czy inaczej, kiedy byli gotowi do drogi, Aleksa poczuła ucisk w gardle.
– Rayne, dziękuję ci za wszystko. – Stali na sze¬rokich kamiennych schodach przed domem. Wspięła się na palce, by pocałować go w policzek, a on uścisnął ją mocno jak niedźwiedź. Potem ob¬jęła czule Jocelyn. – Bardzo was oboje kocham.
Rayne odwrócił wzrok, Jo otarła oczy.
– Napisz jak najszybciej – powiedziała.
– I uważaj na siebie – rzekł szorstko Rayne.
– Będę uważać – obiecała Aleksa.
Tymczasem Rayne zaskoczył ją, wyciągając rękę do lorda Palona, który, ku jej kolejnemu zdumie¬niu, przyjął ten gest.
– Zyczę szczęścia – odezwał się jej brat.
– Dziękuję – odparł hrabia.
Położyła dłoń na ramieniu męża, kierując się do wyjścia, gdy dostrzegła Jane Thornhill, która przedzierała się przez grupkę przyjaciół. Jakby czytając w myślach Aleksy, hrabia zatrzymał się, aby przyjaciółki mogły przez chwilę swobodnie po¬rozmawiać.
– Będzie mi ciebie brakowało – powiedziała Jane, obejmując ją delikatnie. – Modlę się tylko, żebyś kiedyś mi wybaczyła.
– Wybaczyła? – Aleksa wysłała jej liścik z opi¬sem tego, co wydarzyło się w tawernie, potem otrzymała odpowiedź z deklaracją przyjaźni i wsparcia.
– Gdybym tylko mogła sobie wyobrazić…gdybym przez moment uwierzyła, że sprawy mogą przybrać taki obrót…
– Przestań, Jane. To nie była twoja wina, lecz tylko i wyłącznie moja! Gdybym od początku cie¬bie słuchała, to wszystko nie miałoby miejsca.
– Na Boga, Alekso, co ty teraz zrobisz?
– Zrobię dokładnie to, co bym zrobiła, gdyby brat wybrał mi kandydata na męża. Zamierzam sprawić, by to małżeństwo było udane. Będę dobrą żoną i modlę się, żeby on okazał się porządnym mężem dla mnie.
Jane pokiwała głową. Lecz w oczach miała łzy.
– Gotowa? – Hrabia stanął za jej plecami. Jak na kobietę Aleksa była dość wysoka, ale lord Palon znacznie nad nią górował. Z całej jego postaci emanowały władza i siła. Tym razem była mu wdzięczna, bo naprawdę czuła się już zmęczona.
– Tak, jestem gotowa.
Ponieważ zrobiło się chłodno, pojechali karetą Stoneleighów zamiast lekkim powozem hrabiego. Falon pomógł wsiąść Aleksie, a potem jej małej służącej, Sarze.
Rayne nalegał, by towarzyszyła jej starsza z dziewcząt, za co Aleksa była mu bardzo wdzięcz¬na. Łączyła je swego rodzaju przyjaźń. Pulch¬na mała blondynka towarzyszyła Jocelyn, gdy ta została sierotą i musiała walczyć o przeżycie na uli¬cach Londynu. Sarah nie była służącą w powszech¬nym rozumieniu tego słowa, a nawet w przybliże¬niu, lecz nauczyła się wszystkiego, co konieczne, by wykonywać tę pracę, poza tym była zrównoważo¬na i miała wesołe usposobienie. W obcych murach zamku Falon Sarah będzie miłą pocieszycielką, będzie przypominać o rodzinie i rodzinnym domu.
Spojrzała przez okno w kierunku wielkiego ka¬miennego zamku Stoneleigh, w którym spędziła dzieciństwo. Gdy przyjaciele machali na pożegna¬nie, lokaje zajęli miejsca na tyle karety, a stangret wspiął się na kozioł, chwycił lejce i smagnął cztery gniadosze po zadach. Powóz ruszył z miejsca. Mi¬nął masywną żelazną bramę, kierując się do Lon¬dynu i dalej, na wybrzeże,'na południe od Folk¬stone.
Mieli zatrzymać się na p.oc w zajeździe Biały Ła¬będź koło Westerham. Hrabia zamierzał tam upo¬mnieć się o swoje mężowskie prawa. Kiedyś Alek¬sa sądziła, że oczekiwałaby tej chwili z niecierpli¬wością szczęśliwej panny młodej. A teraz na samą myśl czuła lód trzewiach i wzbi~rające palące łzy.
Falon znowu zwycięży.
Pomyślała, ile jeszcze potrwa, nim ta gra dobie¬gnie końca.
* * *
Damien przyglądał się żonie siedzącej obok nie¬go w karecie. Przed wyjazdem przebrała się w sza¬rą suknię podróżną. Wspaniałe kasztanowe włosy miała upięte z tyłu i ukryte pod szarym czepkiem. Wyglądała poważnie, co podkreślała bladość jej policzków. Pod wpływem wydarzeń mijającego dnia miała błyszczące ze zmęczenia oczy i była wy¬raźnie spięta. Teraz siedziała sztywno, ściskając kurczowo trzymaną na kolanach małą torebkę
Damien zmarszczył brwi, obserwując kładące się coraz niżej cienie, zwiastujące nadchodzący wie¬czór. Nie dotrą do zajazdu w ciągu najbliższych kil¬ku godzin. Konie zmęczą się szybką jazdą, a Alek¬sa wyglądała na tak wykończoną, że z trudem we¬szłaby po schodach na pierwsze piętro. Jak więc miałby oczekiwać, że spełni małżeńską powin¬ność? Ich zbliżenie z pewnością nie byłoby radosne. Przypominałoby bardziej stypę niż ukoronowanie dnia zaślubin. Mógł sobie wyobrazić jej reakcję, lecz mimo to obiecał sobie, że ją posiądzie.
Czekał już wystarczająco długo! Peter również czekał wystarczająco długo. Przez pewien czas czuł się nieswojo, niepewnie w związku z pomysłem małżeństwa. W pewnym momencie już się wahał, ale teraz… Teraz ona należała do niego i zamierzał ją posiąść. Zmęczona czy nie, zrezygnowana czy nie, pozbawi ją niewinności i będzie po sprawie.
Przynajmniej tak sobie obiecywał do chwili, gdy krótko przed północą przybyli do zajazdu. Do mo¬mentu, gdy ujął dłoń swojej młodej żony, by pomóc jej wysiąść, a ona zachwiała się i niemal prze¬wróciła prosto w jego ramiona.
Powtórzył swoje postanowienie, gdy prowadził ją na górę do małej izby nad barem i ponownie, gdy otwierał drzwi. Lecz zamiast wejść za nią, tak jak pierwotnie zamierzał, zostawił ją pod opieką jasnowłosej służącej.
– Twoja pani będzie potrzebowała pomocy, szy¬kując się do łóżka – powiedział. – Przyślę wam coś do jedzenia. Dopilnuj, żeby niczego jej nie brako¬wało. – Przemilczał kwestię, że niebawem dołączy do oblubienicy i że przed końcem nocy małżeń¬stwo zostanie.skonsumowane.
Miał taki zamiar. Bóg świadkiem, że tego właśnie chciał.
Lecz gdy popijał brandy w barze, wciąż miał przed oczami zmęczenie na ślicznej twarzy Aleksy, jej blade policzki, napięcie szpecące piękne rysy. Ruszyło go sumienie, ale było coś jeszcze.
W ciąż przypominał sobie te chwile, gdy trzymał ją w ramionach, ich ogniste pocałunki. Długie, na¬miętne, oszałamiające pocałunki, przepełnione obietnicą pożądania, które między nimi iskrzyło. Przyszło mu do głowy, że chciał od Aleksy więcej niż tylko noc potulnej uległości, podczas gdy on bę¬dzie się zaspokajał między 1ej zgrabnymi nogami.
Chciał ujrzeć w jej oczach płomień namiętności, prawdziwe pożądanie. Chciał, żeby ona go pragnęła.
Uniósł kieliszek, dopił brandy i ruszył schodami na górę, wciąż niepewny, co ma zrobić.
* * *
– Na Boga, Sarah, gdzie on jest? – Ubra¬na w cienką białą koszulę nocną, którą dostała w prezencie ślubnym od Jocelyn, Aleksa chodziła nerwowo przed kominkiem w małej, nisko sklepio¬nej sypialni.
– Może lord wcale nie przyjdzie, proszę pani.
– Przyjdzie. Robi to tylko po to, by dodać mi cierpień. Nie zrezygnuje ze sposobności, by zna¬leźć się ze mną w łóżku.
– Wyglądał na bardzo zmęczonego. Może nie ma siły, by spełnić mężowski obowiązek. Albo my¬śli sobie, że skorzysta więcej, jeśli jego ofiara bę¬dzie wypoczęta, a nie wykończona.
– Mówię ci, że przyjdzie. Na pewno przyjdzie.
– Zawróciła po raz kolejny ruszyła w przeciwnym kierunku, lecz Sarah zagrodziła jej drogę.
– Może już przestanie pani tak ganiać w tę i z po¬wrotem, i w końcu się położy? – Sięgnęła po sznur od dzwonka. – Każę przynieść gorące mleko i szkandelę, żeby ogrzać pościel. Otulimy panią i…
– Nie. – Aleksa pokręciła głową. – Idź już. Nie ma sensu, żebyś i ty całą noc nie spała.
– Ale…
– Proszę. Wolałabym być teraz sama.
Blondyneczka skłoniła się, wzięła tacę z serem i zimną, prawie nietkniętą baraniną, po czym skie¬rowała się do drzwi. Aleksa wciąż chodziła niespo¬kojnie, zastanawiając się, dlaczego hrabia jeszcze nie przychodzi. Z jednej strony czuła wielką ulgę, z drugiej – nieoczekiwany zawód, że wcale j ej nie chce. Po kilku godzinach, gdy wciąż się nie zjawiał, wgramoliła się pod pierzynę, przeklinając hrabie¬go za jego zdradę. Momentalnie zasnęła. Wydawa¬ło jej się, że minęło ledwie kilka minut, gdy szarość poranka zalała pokój, a do drzwi zapukała Sarah.
– Milord kazał mi panią obudzić – powiedziała, wpadając do środka. Dzieliła je różnica jedynie dwóch lat, lecz zważywszy na odmienne koleje ży¬cia, równie dobrze mogła to być różnica pokolenia. – Poszedł po woźnicę. Musimy zejść do jadalni na szybki posiłek, a potem jak najszybciej ruszamy w drogę.
Aleksa natychmiast oprzytomniała.
– Jak najszybciej? – Niemal rozdarła nocną ko¬szulę, pospiesznie ją ściągając. Podeszła do biurka, nalała wody do miednicy z pomalowanego w kwiatki porcelanowego dzbanka i szybko zmyła z oczu resztki snu. Sarah wyjęła jej podróżną suk¬nię z ciemnozielonej krepy ozdobionej złocistą ta¬siemką oraz krótki pasujący do niej żakiet.
_. Proszę – powiedziała, gdy Aleksa skończyła poranną toaletę. – A teraz pomogę pani ułożyć włosy.
Aleksa spała z rozpuszczonymi włosami, daremnie czekając na hrabiego. Teraz były splątane i zmierz¬wione. Na szczęście Sarah w okamgnieniu wyszczot¬kowała je i splotła w warkocz, który następnie upięła zgrabnie z tyłu głowy. Gdy już była ubrana, Aleksa szybko otworzyła drzwi i ruszyła ku schodom.
Tam właśnie znalazł ją Damien, pełną złości, z rumieńcami na policzkach, chociaż jej twarz wy¬dawała się jeszcze bledsza niż poprzedniego wieczoru.
– Gdzie byłeś w nocy? – rzuciła ostro, podcho¬dząc do niego. Stał u podnóża schodów. – Dlacze¬go nie przyszedłeś do mojego pokoju?
Uniósł brwi.
– Wybacz, kochanie. Gdybym wiedział, że będziesz rozczarowana, nic nie byłoby w stanie mnie zatrzymać. Ale myślałem, że o wiele bardziej wolałabyś zobaczyć mnie w piekle niż w drzwiach swojej sypialni.
– Czekałam pół nocy, o czym z pewnością wiesz. A co do tej drugiej sprawy, rzeczywiście masz rację. Taki diabeł jak ty, lordzie Falon, powinien smażyć się w piekle.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Skoro tak rozpaczasz z powodu moich złych manier, to możesz być spokojna, następnej nocy nie popełnię takiej samej gafy.
Zesztywniała.
– Nie wiem, milordzie, jaką prowadzisz grę, ale właśnie dobiegła ona końca. Jeśli zechcesz odwie¬dzić mnie dzisiejszej nocy, zastaniesz starannie zamk¬nięte drzwi.
Rysy jego twarzy stwardniały.
– Jeśli zamkniesz się przede mną, milady, to mo¬żesz być pewna, że wyłamię drzwi. – Zbliżywszy się, ujął dłonią jej podbródek, lecz ona szybko cof¬nęła głowę. – Mam zamiar posiąść cię, Alekso. Więc lepiej się na to przygotuj.
– W tym stuleciu nie ma dość czasu, abym mogła się na to przygotować.
Dotknęła go tym do żywego, lecz jednocześnie Damien poczuł pewien żal. Ta kobieta, którą po¬ślubił, była wielka duchem. Nawet w najtrudniej¬szych sytuacjach wydobywała z siebie coś, co po¬zwalało jej przetrwać. Niemal żałował, że nie za¬warli swojego związku w innych okolicznościach.
Usiadła sztywno, aby zaspokoić poranny głód fi¬liżanką czekolady i kilkoma cienkim waflami. Po¬tem szybko udali się do powozu.
Damien westchnął bezgłośnie. Nie spodziewał się, że Aleksa okaże aż tyle złości. Myślał, że za po¬zostawienie jej w spokoju raczej będzie mu wdzięczna. A teraz między nimi znowu wyrosła ściana gniewu. Była wyraźnie wrogo nastawiona, nie w humorze, rzucała mu ostre spojrzenia, mełła pod nosem przekleństwa nieprzystające damie.
Prawie się uśmiechnął. Pomyślał, że takie zacho¬wanie jest jednak lepsze niż obojętność, wybiegł myślami do najbliższej nocy. Wyobraził sobie, że Aleksa obdarzy go cząstką tego ognia w małżeń¬skim łożu.
* * *
Siedziała sztywno w powozie, udając, że patrzy prosto przed siebie, tymczasem obserwowała grę emocji na przystojnej twarzy swojego męża. Cho¬ciaż zdawało się, że mięśnie jego barków są mocno napięte, wydawał się zrelaksowany, podczas gdy ona sama sprawiała wrażenie ponurej. Na ze¬wnątrz niebo było równie posępne. Gęste, czarne chmury ścieliły się nisko, wiatr smagał gałęzie mi¬janych drzew.
Otuliła się dokładniej żakietem, dziwiąc się, że Sarah dobrowolnie zgodziła się jechać na koźle obok stangreta. Ale być może, żyjąc z dnia na dzień, zdążyła przywyknąć do chłodu.
– Zimno ci? – spytał Palon.
– Nie.
– Pod kozłem jest koc. Jeśli chcesz, każę się zatrzymać i ci go przyniosę..
– Powiedziałam już, że nie jest mi zimno.
Nie odezwał się więcej i odwrócił twarz do okna, ona zaś mogła obserwować jego kształtny profil. Miał ciemne, krzaczaste brwi, wysokie kości po¬liczkowe, lśniące, czarne włosy i świdrujące kobal¬towe oczy – bez względu na swój charakter Da¬mien Palon był bez wątpienia' niezwykle atrakcyj¬nym męzczyzną.
Zastanawiała się, czy i ona wydaje mu się atrak¬cyjna? Czy wtedy w ogrodzie mówił szczerze? Jeśli tak, to dlaczego tej nocy nie przyszedł do jej sypial¬ni? A co ważniejsze, co by się stało, gdyby przy¬szedł do niej teraz? Ciszę mącił turkot kół powo¬zu, lecz nie był w stanie zagłuszyć pytań, które tłu¬kły jej się po głowie.
W końcu jej cierpliwość skończyła się.
– Dlaczego? – spytała, przerywając mu obserwo¬wanie mijanych za oknem pól. – Powiedziałeś już kilka razy, że nie chodzi ci o pieniądze. Skoro tak, to dlaczego mnie poślubiłeś?,
Patrzył na nią długo. W powietrzu wyraźnie wi¬siało napięcie. Wbijał w nią wzrok, aż poruszyła się niespokojnie.
– Nigdy nie chodziło o pieniądze – powiedział cicho. – Był to jedynie dodatek, który brałem pod uwagę. – Spoglądał na nią twardo. – Zrobiłem to dla mojego brata.
– Dla brata? – Nic z tego nie rozumiała.
– Tak… – Wykrzywił usta. – Sądzę, że go pamiętasz. Przypominasz sobie nazwisko lorda Petera Melforda? O ile wiem, byliście dość bliskimi znajomymi.
Oparła się ciężko o kanapę. Nie mogła zebrać myśli, przez chwilę była nawet pewna, że się prze¬słyszała.
– Lord Peter był twoim bratem?
– Tak.
To jedno słowo ugodziło ją niczym pocisk wy¬strzelony z armaty. Lampy zawieszone w powozie nagle zawirowały. Chwyciła dłońmi krawędź kana¬py, żeby nie spaść na podłogę.
– Ale przecież nie możesz być bratem Petera. Jego brat miał na imię Lee. – Na Boga, co też on wygaduje?
– Zgadza się, madame. Jestem Damien Lee Pa¬lon. peter był moim przyrodnim bratem, ale byli¬śmy sobie bliscy jak rodzeni.
Ujrzała przed oczami ciemny tunel.
– Nie. – Pokręciła głową powoli, nie chcąc tego przyjąć do wiadomości. – Nie wierzę ci. Kłamiesz. Znowu. Na pewno kłamiesz. – Lecz wcale nie mia¬ła tej pewności. Peter rzadko wspominał o przy¬rodnim bracie, który był uważany w rodzinie w pewnym sensie za czarną owcę. W obecności matki nie należało o nim wspoJ!1inać.
– Ręczę ci, że jestem tym, kim mówię.
Boże, spraw, żeby to była nieprawda. Czuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Przez ostatnie dwa lata robiła wszystko, co w jej mocy, by zapomnieć o tym, co się stało z jej przyjacielem Peterem Melfordem. Walczyła, żeby przestać obarczać się winą, by puścić to w niepamięć i zacząć normal¬nie żyć.
– Peter – wyszeptała. – Boże, tylko nie Peter. – Czuła bolesny skurcz w żołądku, pociemniało jej w oczach. Przez chwilę myślała, że zemdleje. – Za¬trzymaj powóz. Mdli mnie.
Lord Palon zastukał mocno w ści.ankę karety, a woźnica gwałtownie ściągnął lejce. Zółć podcho¬dziła coraz wyżej, żołądek wywracał się, grożąc na¬głą erupcją i wstydem, zanim jeszcze Aleksa zdąży wysiąść. Zanim pojazd się zatrzymał, otworzyła drzwiczki i chwiejąc się, rusiyła po metalowych stopniach.
– A niech to, chcesz się zabić! Chwileczkę, po¬mogę ci. – Zagrodził jej drogę, zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce. Poczuła, jak chwyta ją wpół i sta¬wia na ziemi. Natychmiast pobiegła na skraj drogi, pochyliła się, zwymiotowała, a po chwili jeszcze raz. Z początku nie zauważyła ramienia hrabiego na swej talii, nie spostrzegła, że odsunął jej suknię nieco na bok, że się oparła o niego, by nie stracić równowagi.
– Już dobrze. Trzymam cię – powiedział, odsu¬wając kosmyki włosów z jej policzków. – Zaraz po¬czujesz się lepiej. – Słabo kiwnęła głową. – Zostań tu. Stangret ma bukłak z wodą. Zaraz ci przyniosę. – Wrócił po kilku sekundach z płóciennym wor¬kiem w dłoni. W drugiej ręce trzymał zwilżoną chusteczkę z wyszytymi inicjałami DLF.
– Wypłucz usta i wypluj – polecił. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie i w końcu poczuła się nieco lepiej. Hrabia otarł jej twarz mokrą chustką, po¬tem podał jej trochę wody do picia. – Nie za dużo naraz. Pij powoli i małymi łyczkami.
Gdy skończyła, zaprowadził ją z powrotem do powozu i pomógł wsiąść. Oparła się o skórzaną tapicerkę kanapy i zamknęła oczy. Czuła się wy¬cieńczona, pusta i bardziej nieszczęśliwa niż kiedy¬kolwiek dotąd.
* * *
Damien obserwował bladą twarz swojej żony, ciemne kręgi pod jej przymkniętymi oczami i po¬myślał, że z tysiąca różnych reakcji, które sobie wy¬obrażał w ciągu ostatnich miesięcy, tej jednej nie przewidział.
Bo nie przyszło mu do głowy, że ta sprawa ją ob¬chodziła.
Rozmyślał o tym, co się właśnie stało, i nie miał już wątpliwości, że do tej pory był w błędzie. Ból, jaki niewątpliwie widział w jej oczach, w żadnym razie nie mógł być udawany. Więc naprawdę cierpiała po śmierci Petera, tak samo jak Damien.
A może nawet bardziej..
Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. I zmusiła do myślenia…
– A więc kochałaś go? – zapytał cicho. Wcale nie chciał zadać tego pytania, nie chciał usłyszeć odpo¬wiedzi, już sam pomysł wprawiał go w niepokój. Mimo wszystko musiał to wiedzieć.
Aleksa wolno otworzyła oczy. Zobaczył w nich udrękę, bardzo wyraźnie widział cierpienie, jakie niełatwo było jej zapomnieć. Na ten widok sam poczuł nawracający żal, co – ja"k nigdy dotąd – związało ich we wspólnym bólu.
– Kochałam go – odrzekła. Poczuł mocny ucisk w piersi. – Bardzo mi na nim zależało, ale nie tak, jak myślisz. Peter był moim przyjacielem.
Ogarnęła go zdumiewająco wielka ulga. A zaraz potem wyrzuty sumienia. Przecież ona miała być samolubna i zepsuta, miała być kobietą, która nie dba o innych, dla której liczy się tylko jej własne życie – suką bez serca, taką jak jego matka. Lecz teraz stało się oczywiste, że jednak miała normal¬ne ludzkie uczucia.
– Masz wszelkie podstawy, żeby mnie nienawi¬dzić – powiedziała cicho. – Jestem odpowiedzial¬na za to, co się stało z twoim bratelp… Tak się zaan¬gażowałam w życie śmietanki towarzyskiej, tak by¬łam wówczas przejęta własną ważnością, że nie miałam dla niego czasu. – Wezbrane w oczach łzy zaczęły spływać jej po policzkach. – Flirtowałam z nim bez opamiętania. Nie wiedziałam, co on czu¬je… do chwili, gdy było już za późno. Może gdy¬bym nie była taka lekkomyślna, taka impulsyw¬na… – Przygryzła drżącą wargę, ocierając policzki z łez. Jedna kropla dążyła nieuchronnie do małego dołeczka w jej podbródku. – Nigdy nie chciałam go skrzywdzić.
Damien powoli nabrał powietrza, lecz ucisk w piersi nie chciał ustąpić. Wcale nie tego pragnął. Zemsta miała być słodka. A tymczasem czuł się niemal tak samo rozbity jak ona.
– Ile ty masz lat? – spytał.
– Ja… dziewiętnaście.
A więc dwa lata temu, gdy jego brat stracił życie, miała siedemnaście. Zaklął w myślach. Był przeko¬nany, że jest starsza. Pociągnęła nosem, więc sięgnął po swoją chustkę i dopiero wtedy zorientował się, że tę chustkę wykorzystał już, by bbmyć twarz Aleksy. Wziął jej torebkę, sięgnął do środka i wyjął białą, wykończoną koronkami chusteczkę. Przyjęła ją trzęsącą się dłonią, by wytrzeć sobie oczy.
Chciał ją pocieszyć, lecz nie potrafił wydobyć z sie¬bie słowa. Chciał przeprosić, że niczego nie rozumiał, że wymuszenie tego małżeństwa było błędem.
Zamiast tego przylgnął plecami do oparcia ka¬napy, słuchając cichego płaczu swojej żony. Nawet gdy przestała, nie spojrzała w jego stronę, aż do chwili, gdy podjechali na dziedziniec małej ta¬werny na południe od Tunbridge Wells, zwanej Gospodą pod Niedźwiedziem. Nie było to miejsce, gdzie zamierzał się zatrzymać, gdyż nie odpowia¬dało jego oczekiwaniom, lecz znajdowało się bliżej niż pierwotnie wybrane na nocleg Brigantine, zaś Damien obawiał się, że przysporzył Aleksie już wy¬starczająco dużo przykrych doznań.
W zajeździe był tłok, hałaśliwa mieszanina żoł¬nierzy zmierzających do Londynu ze swojego gar¬nizonu w Folkstone, podróżnych, handlarzy i chło¬pów. W barze raz po raz rozbrzmiewały śmiechy w odpowiedzi na pikantne żarciki rzucane perli- stym głosem przez obsługujące gości piersiaste dziewki. Zołnierze opowiadali o wojnie, z nienawi¬ścią wyrażali się o Napoleonie, była też mowa o lą¬dowaniu na kontynencie. Pogłoski na ten temat Damien słyszał już wcześniej.
Chociaż zajazd był niemal pełny, udało mu się wynająć mały apartament, bez wątpienia należący do właściciela, gdyż kosztował dwa razy więcej, niż te obskurne pokoje były warte. Zamówił jedzenie dla służących, a także pasztet z gołąbków, kapustę i szarlotkę na kolację, którą.kazał przysłać do po¬koju. Następnie przeszedł przez hol do zakamarka u podnóża schodów, gdzie czekała Aleksa.
Spojrzała na niego nieufnie, tak jak przez całe dzisiejsze popołudnie, wreszcie skierowała wzrok ku znajdującym się na piętrze pokojom.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie przyszedłeś do mnie – powiedziała.
– Nie przyszedłem, bo widziałem, jak bardzo by¬łaś zmęczona. Myślałem, że się domyślisz. Myśla¬łem też, że może dzisiaj… będziesz się lepiej czuła.
Kiwnęła głową, jakby rozumiała, jaki czeka ją los, jakby na niego zasługiwała i była gotowa go za¬akceptować. Ruszyła na górę.
– Alekso…
– Tak?
– Potrzebujesz snu. Wiem, że to wszystko wytrąciło cię z równowagi. Może jutro… omówimy nasze sprawy.
Uniosła brwi.
– Nie rozumiem. Co chcesz przez to powiedzieć?
– Mówię ci, że chcę, żebyś się wyspała. Ze nie będę cię… niepokoił do czasu, aż wypoczniesz.
– Ale przecież…
– Do czasu, aż porozmawiamy.
– Ale ja myślałam… po tym, co było dzisiaj… chyba wciąż nie rozumiem.
Dotknął dłonią jej policzka.
– Ja też nie. Może rano pewne sprawy staną się bardziej jasne.
Zastanowiła się. Nie sądziła, że jeszcze kiedy¬kolwiek cokolwiek będzie jasne. Była żoną brata mężczyzny, którego zniszczyła. On zrobił to dla ze¬msty. Chciał ją ukarać za jej zbrodnię – było to zu¬pełnie oczywiste.
Chciała go za to znienawidzić, traktować z po¬gardą za oszustwo, które wykorzystał dla swoich celów, ale w głębi serca czuła, że zasłużyła sobie na taką karę, jaką dla niej wymyślił.
Dożywotnia zemsta, tego była pewna, nieskoń¬czone dni pokuty za życie jego brata – przyjaciela, którego tak lekkomyślnie zdradziła.
A jednak pozostał w niej cień wątpliwości. Jeszcze raz Damien Falon zupełnie wytrącił ją z równowagi. Od chwili, gdy rozmawiali w powozie o Peterze, zaczął patrzyć na nią trochę inaczej. Je¬go twarz złagodniała, znikła brutalna determina¬cja, którą widziała tamtej koszmarnej nocy w ta¬wernie. Przyznała się do udziału w śmierci jego brata – więc powinien być jeszcze bardziej zdeter¬minowany do wymierzenia jej sprawiedliwości.
A tymczasem w jego oczach pojawiła się łagod¬ność, znamionująca troskę i uwagę.
Ciekawe, czy nie był to wytwór jej wyobraźni.
Rozdział 6
– Całkiem smakowita dzierlatka, co?
Pijany handlarz spojrzał na swojego przyjaciela, który siedział po drugiej stronie zniszczonego, drewnianego stołu w barze.
– Ale która? Blondynka z dużymi cyckami czy ta ruda?
– Blondyneczka. Przypomina mi pewną dziwkę z Londynu. Na samą myśl o niej już mi staje. Chęt¬nie bym położył łapy na tej małej ladacznicy.
– To na co czekasz? – spytał Darby Osgood.
– Sam widziałeś, że zajęli pokoje właściciela w końcu korytarza. Ta blondynka to tylko służąca. Zało¬żę się, że za dwa pensy chętnie z tobą pofigluje.
Fergus O'Clanahan zaśmiał się gardłowo.
– Jestem pewien, że jego lordowska mość się nie ucieszy, gdy wpadniemy do jego apartamentu!
– A niby jak się o tym dowie? Przecież blondy¬neczka nie będzie spać z jaśnie państwem w jednej izbie. Będzie w osobnym pokoju. Dalej, Fergus, przecież sam to wymyśliłeś. Już na samą myśl czu¬ję, jak pękają mi spodnie w kroku.
Fergus zachwiał się, drapiąc się w wielkie boko¬brody.
– Sam nie wiem, Darby. To nie byłby pierwszy raz, że wpuszczasz mnie w maliny tymi twoimi wa¬riackimi pomysłami.
– Nie bądź głupi. Gdzie twoja odwaga? A zresz¬tą, kiedy ostatnio miałeś babę?
Fergus poczuł, jak jego lędźwie ogarnia fala go¬rąca. Na Boga, toż to prawda. Od czasu gdy zoba¬czył tę apetyczną blondyneczkę, swędziały go ją¬dra. Niedługo zrobią się sine jak pleśniowy ser, je¬śli nie zrobi czegoś, by przynieść im ulgę. Beknął donośnie i odwrócił się do kompana.
– No dobra, stary capie. Mów, coś wymyślił. Ale ostrzegam cię, gadaj z sensem.
– Czy kiedykolwiek cię zawiodłem, stary druhu? Fergus, sepleniąc, rzucił przekleństwo, próbując nie przywoływać w pamięci wszystkich sytuacji, gdy jego łysiejący przyjaciel wpędził go w potężne tara¬paty.
* * *
Aleksa spała mocno. Zbyt mocno. Tak głęboko, że nie słyszała przytłumionych odgłosów kroków na dywanie, uderzenia stolika o ścianę, ani cichego przekleństwa mężczyzny, który potknął się przy wejściu do pokoju. Nie usłyszała jego chropo¬watego szeptu, nie poczuła ciężaru, gdy nacisnął jej kolano, gramoląc się na łóżko, nie poczuła na¬wet jego smrodliwego oddechu na policzku, gdy odsunął pościel, którą była otulona.
– A niech to diabli – rzucił mężczyzna. – To ta ruda!
– Jezu! A gdzie hrabia? Tak na nią patrzył, że wyglądało, jakby chciał ją ujeżdżać przez całą noc!
Rzucił następne przekleństwo.
– Gdziekolwiek jest, to na pewno nie ma go tutaj.
– Blondynka musi spać gdzie indziej. Szybciej, Darby. Wynośmy się stąd.
Ale było już za późno. Aleksa otworzyła oczy i natychmiast zobaczyła człowieka, który siedział na niej okrakiem na pościeli. Tonie był lord Fa¬lon, jak mogła oczekiwać, lecz pijany handlarz, którego widziała na dole.
Krzyknęła, lecz po ułamku sekundy poczuła dłoń napastnika, który zakrył jej usta.
– Do diabła! – wymamrotał pijanym głosem.
– Darby, uciekajmy stąd!
Mężczyzna nie bardzo wiedział, co ma zrobić.
Aleksa wykorzystała ten moment i ugryzła go moc¬no w rękę. Zawył z bólu i puścił ją. Wrzasnęła po¬nownie i w tej właśnie chwili do pokoju wpadł hra¬bia.
– Aleksa, co tu się… – Zobaczył jej przerażoną minę i jednocześnie ujrzał obu mężczyzn. Jego oczy zapłonęły jak u szaleńca. Wzdrygając się, Aleksa pomyślała, że tak właśnie wyglądałyby oczy rozwścieczonego diabła. Nie spuszczała wzroku z jego pełnej napięcia twarzy. Zaklął siarczyście, złapał pierwszego z napastników za koszulę, pod¬niósł go z podłogi i wymierzył mu potężny cios, po którym tamten poleciał 'Przez stół i lampę, przewracając po drodze jeszcze fotel. Stracił przy¬tomność i upadł bezwładnie pa dywan.
Drugi z nieproszonych gości wstał chwiejnie z łóżka i próbował ratować się ucieczką.
– Nigdzie się nie wybierasz! – Falon chwycił go za poły ubrania i pociągnął przez pokój. – Przynaj¬mniej na razie! – ryknął, obrócił potężnego m꿬czyznę wokół osi i rąbnął pięścią w podbródek, po¬syłając go w narożnik pomieszczenia, gdzie potknął się o ciało swojego kompana i wylądował z rozpostartymi ramionami. Hrabia postawił go na nogi i uderzył ponownie, łamiąc mu nos, z któ¬rego polała się krew prosto na koszulę.
– Panie… ja i Fergus… nie chcieliśmy zrobić pa¬nu krzywdy… – wymamrotał nosowym, przytłu¬mionym głosem. – Przyszliśmy do tej małej blon¬dynki. – Damien trzasnął go jeszcze raz, a mężczy¬zna przewrócił się, jęcząc z bólu. – I jej też nie chcieliśmy zrobić nic złego. Tylko pofiglować i ty¬le. I chcieliśmy dobrze zapłacić. – Podniósł się na nogi i uniósł ręce w błagalnym geście. – Proszę, niech pan odstąpi.
Aleksa zsunęła się na brzeg łóżka, zeskoczyła na podłogę i ruszyła biegiem przez zimny pokój w samej tylko nocnej koszuli. Złapała męża za rę¬kę w momencie, gdy zamachnął się do kolejnego ciosu. Odwrócił się do niej oślepiony wściekłością, w ostatnim ułamku sekundy powstrzymując się od uderzenia.
– Alekso, na litość boską, co ty wyprawiasz?
– Powstrzymuję cię przed zabiciem tego człowieka.
Wciąż mocno zaciskał uniesioną pięść, która drżała, gdy próbował nad sobą zapanować.
– Znalazłem go w twoim łóżku – powiedział ta¬kim tonem, jakby dokonał wiekopomnego odkrycia.
– Oni są pijani, Damien. Pewnie nie zdawali so¬bie sprawy z tego, co robią. – Nie puszczała jego rę¬ki, czuła napięte mięśnie, dostrzegając w nim jesz¬cze większą bezwzględność, niż się spodziewała.
Lord Falon przełknął, cały czas walcząc o odzy¬skanie samokontroli. W końcu wypuścił z płuc po¬wietrze w długim, szarpanym wydechu, cofnął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy.
– Zabieraj swojego kompana i wynoście się stąd – powiedział do handlarza.
– Tak, panie. Co tylko pan każe. – Wielki mężczyzna zachwiał się, lecz w końcu zdołał utrzymać równowagę. Postawił na nogi swojego przyjaciela, po czym obaj poczłapali do drzwi. Gdy tylko znik¬nęli na zewnątrz, hrabia zbliżył się do Aleksy, wbi¬jając w nią wzrok.
– Nic ci się nie stało?
– Nic.
– Jak oni się tu dostali?
Oblizała wargi. Damien miał na sobie jedynie szlafrok z jedwabnęgo bordowego brokatu, który ocierał się o nią przy każdym jego ruchu. Pasek był zawiązany, lecz front rozchylił się od pasa w górę. W świetle padającym z okna widziała jego szeroką, śniadą pierś pokrytą kręconymi włoskami. Na brzu¬chu wyraźnie odznaczały się napięte mięśnie. Po¬czuła suchość w ustach.
– Musieli wspiąć się przez okno. – Zdała sobie sprawę, że cała drży, choć nie była pewna dlacze¬go. Może z powodu tego, co się wydarzyło, a może był to skutek widoku półnagiego Damiena.
Chyba to zauważył, bo wyciągnął ku niej ręce i – chociaż cofnęła się o krok – wziął ją w ramiona.
– Już po wszystkim – powiedział, tuląc ją do sie¬bie. – Nikt cię już nie skrzywdzi. Nigdy, kiedy ja będę w pobliżu.
Próbowała się uśmiechnąć, lecz w jej piersi ser¬ce łomotało jak oszalałe.
– Nic mi nie jest… naprawdę.
Odsunął kosmyki włosów z jej twarzy. Reszta zwisała z tyłu w grubym warkoczu.
– Do licha, wygląda na to, że nie jest ci dane za¬znać snu, którego tak potrzebujesz.
Nie była pewna, ale odniosła wrażenie, że słyszy w jego głosie wyraźną troskę
Do jutra poczuję się już dobrze. – Lecz on podniósł ją i zaniósł do łóżka. Położył ją delikatnie i starannie przykrył kołdrą
– Damien?
Znieruchomiał. W oczach miał łagodność, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziała.
Czy wiesz, ile razy wypowiedziałaś moje imię? Niewiele.
Tym razem uśmiechnęła się bez wysiłku.
To bardzo ładne imię. – Powtarzała je sobie w myślach wielokrotnie. Lecz to było, zanim nastą¬piły owe brzemienne w skutki wydarzenia.
Matce nigdy nie podobało się moje imię Dlatego nazywała mnie Lee.
Nie mieliście ze sobą dobrego kontaktu, prawda?
– Tak.
Może kiedyś opowiesz mi, dlaczego tak było.
Linie wokół jego warg złagodniały. Miał pełne usta, które teraz znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko jej własnych, przez co poczuła motylki w żo¬łądku. Boże, ależ on jest przystojny.
Może opowiem. – Podciągnął kołdrę aż pod sam jej podbródek. – A teraz odpocznij. Wcześnie rano wyruszamy w dalszą podróż. – Ruszył do drzwi.
– Damien?
– Tak?
~ Dziękuję
Załowała, że wypowiedziała te słowa, gdyż chyba przypompiał sobie mężczyzn, których zastał w jej pokoju. Sciągnął brwi w grymasie niezadowolenia.
Lepiej, żebym następnym mężczyzną w twoim łóżku był ja sam – powiedział ponuro. Otworzył drzwi, wyszedł i energicznie zamknął je za sobą
Słyszała jego oddalające się kroki, najpierw w korytarrzu, a potem na schodach. Była pewna, że han¬dlarz i jego koleżka już się nie zjawią, tak samo jak była pewna, że Damien uczyniłby wszystko, co w je¬go mocy, aby ją obronić. To było dziwne odczucie, aczkolwiek bardzo miłe. Myśląc o tym, bezwiednie zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we śnie.
Zanim zasnęła, ujrzała jeszcze w wyobraźni mie¬szaninę różnych obrazów: Damiena bezlitośnie rozprawiającego się z dwoma pijanymi natrętami, widok jego umięśnionej piersi, usłyszała jego chłodny głos, którym przypomniał jej, że to on jest mężczyzną, którego miejsce jest w jej łożu.
Jednak gdy te'obrazy powoli się rozwiały, w jej śnie pozostał tylko jeden – widok troski, jaką doj¬rzała w jego niebieskich oczach.
* * *
Jadalnię gospody oświetlały już pierwsze promienie porannego słońca, które wdzierały się przez otwarte okno, a Damien przemierzał ją tam i z powrotem. Pozwolił Aleksie wyspać się do póź¬na i zamówił do jej pokoju lekkie śniadanie. W związku z opóźnieniami, które nastąpiły w trak¬cie podróży, dotrą na wybrzeż\ez całodniowym po¬ślizgiem.
Nie powinno mieć to znaczenia, a jednak cieszył się z powrotu do domu. Zamek był jedynym miej¬scem na ziemi, gdzie czuł się u siebie. Nigdy nie był mile widziany w Waitley, rezydencji nieopodal Hampstead Heath, gdzie od ślubu z lordem Town¬sendem mieszkała jego matka. Tam zawsze musiał się pilnować, ścierać się z hrabią', walczyć o naj¬mniejsze przejawy matczynej czułości.
Zresztą w podparyskim zameczku babki też nie czuł rodzinnej, domowej atmosfery. Dość wcze¬śnie owdowiała Simone de Latour była jedynie zgorzkniałą starą kobietą, nieakceptującą faktu, że jej córka poślubiła Anglika. Postanowiła, że będzie dochodzić sprawiedliwości za te wszystkie lata spę¬dzone w samotności.
Dopiero gdy powrócił do zamku Falon, Damien odzyskał jako taki duchowy spokój. To było jedyne miejsce, gdzie potrafił się wyciszyć i być sobą – przynajmniej na tyle, na ile umiał.
Uwielbiał ten dom, podobnie jak jego ojciec.
A teraz nie mógł się powstrzymać od myśli, co po¬wie na widok zamku jego młoda żona. Czuł pe¬wien niepokój, że będzie porównywała to miejsce ze Stoneleigh, Marden lub tuzinem innych wiel¬kich rezydencji należących do jej rodziny i że za¬mek Falon wyda jej się bardzo skromny.
Jednak to – podobnie jak większość rzeczy, któ¬re przydarzyły się Aleksie Garrick Falon od chwi¬li, gdy ujrzał ją po raz pielWszy – będzie również wyłącznie jego winą. Nie powinien był się z nią że¬nić. Nie dorównywał jej majątkiem, a teraz jeszcze zorientował się, że popełnił wielki błąd, czyniąc ją obiektem swojej zemsty. Kiedy spotykała się z Pe¬terem, była jeszcze właściwie pensjonarką, naiwną młodą dziewczyną testującą dopiero swoją nowo odkrytą kobiecość. Doskonale rozumiał fakt, że Peter się w niej zakochał. W całym Londynie nie znalazłoby się dziesięciu mężczyzn, których by nie zachwyciła swoim urokiem.
Powinien był ją zostawić, żeby znalazła sobie od¬powiedniego męża, zostawić ją jednemu z tych wy¬elegantowanych arystokratów, którzy wciąż jej nadskakiwali, a którzy zanudziliby ją na śmierć już po kilku tygodniach. On zaś nie należał do m꿬czyzn, kt6rzy mieli czas dla żony – nie miał czasu na stały związek. Małżeństwo oznaczało dzieci i in¬ne obowiązki. Przy jego trybie życia mogłoby go nie być w pobliżu, gdyby był potrzebny.
Mógłby nawet nie dożyć takiej chwili.
Lecz już się dokonało. Zakuł się w kajdany na dobre i na złe, a teraz, gdy zmieniły się oko¬liczności, zamierzał zrobić z tego najlepszy uży¬tek.
Uniósł głowę akurat w momenc~e, gdy Aleksa i jej jasnowłosa służąca weszły do sali. Dzień wstał słoneczny i ciepły, lekka bryza niosła ze sobą kwia¬towy zapach wiosennego powietrza. Stwierdził, że żona ubrała się stosownie do pogody: miała na so¬bie sukienkę z zielonego muślinu w małe żółte kwiatki. Jej policzki utraciły poprzednią bladość, oczy wróciły do dawnej, wyrazistej zielonej barwy. Kiedy spojrzała w jego kierunku, poczuł lekki ucisk w dole brzucha.
– Dzień dobry – powiedział.
– Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Chciałem, żebyś się wyspała.
– Rzeczywiście, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję, milordzie.
– Na imię mi Damien – poprawił, ujmując jej dłoń. Sprawiała wrażenie trochę zmieszanej, nie¬pewnej tego, czego on oczekuje. Po wszystkim, co się wydarzyło, wcale nie miał jej tego za złe.
– Damien – powtórzyła, rumieniąc się na policz¬kach, lecz wciąż patrzyła nań nieufnie.
Spojrzał na służącą.
– Powóz czeka przed zajazdem. Idź tam, a twoja pani i ja zjawimy się niebawem.
– Tak jest, milordzie. – Sarah ruszyła do drzwi, zaś Aleksa odwróciła się, by spojrzeć na męża. W jej oczach czaiło się nieme pytanie.
– Powiedziałem ci, że dzisiaj porozmawiamy… jeśli czujesz się na siłach.
– Czuję się dobrze. – Odwróciła wzrok w kierun¬ku baru. – Co się stało z tym handlarzem?
– Razem ze swoim przyjacielem pospiesznie opuścił zajazd. Wydawali się zupełnie nieszkodli¬wi. Cieszę się, że mnie wtedy powstrzymałaś.
Aleksa uśmiechnęła się blado. Wziął ją pod rę¬kę i oboje wyszli przed budynek. Gdzieś z tyłu plu¬skał mały strumyk wijący się wzdłuż scieżki, więc Damien zawrócił i poprowadził Aleksę w tamtą właśnie stronę. Po ich lewej stronie rozciągała się łąka pełna bazi, niezapominajek i innych kwiatów. Na skraju potoku kwitły pierwiosnki i nagietki.
– Wiem, że te ostatnie dni były dla ciebie trud¬ne. I przepraszam, że się do tego przyczyniłem.
Spojrzała na niego dziwnie.
– Słucham? Kosztowało cię wiele zachodu, by osiągnąć swój cel, więc nie bardzo wierzę w te przeprosmy.
Zignorował poczucie winy, które właśnie poja¬wiło się w jego myślach.
– Myślałem o tym, to znaczy o Peterze. Zanim cię poznałem, sądziłem, że wiem już wszystko. Wi¬niłem cię za jego śmierć. Uważałem cię za bezdusz¬ną i okrutną osobę. Byłem przekonany, że do mo¬jego brata nie czułaś nic i zamierzałem cię za to ukarać. – Odchrząknął. – W ciągu ostatnich dwóch dni zdałem sobie sprawę…
Gdy urwał i zamilkł, zatrzymała się i odwróciła.
– Tak?
– Chciałem powiedzieć, że mam świadomość, iż zawarliśmy ten ślub z zupełnie niewłaściwych przesłanek. Nie zaprzeczam, chciałem cię ukarać. Szczerze przyznam, że chciałem cię zrujnować. Planowałem to od wielu tygodni, chodziłem za tobą, zarzucałem przynętę, a w końcu… robiłem, co mogłem, by temu zapobiec. Nawet wtedy zaczęły mnie nachodzić wątpliwości.
Długo milczała. Gdy się odezwała, w jej głosie zabrzmiała niepokojąca nuta.
– Rzeczywiście, zaplanowałeś wszystko bardzo starannie..
– Tak. Niech Bóg mi wybaczy. Zawsze byłem do¬bry, jeśli chodzi o realizację planów.
– Może to zabrzmi dziwnie, ale nie mogę cię za to winić. Peter nie żyje z mojego powodu. Kie¬dyś prawie straciłam Rayne'a. I znienawidziłam kobietę, która była za to odpowiedzialna. Gdyby wtedy umarł, zrobiłabym wszystko, żeby dosięgła ją sprawiedliwość. Dlatego dobrze wiem, co mu¬sisz czuć wobec mnie.
Wytrzymał jej niepewne spojrzenie. W głębiach jej oczu widział pełne niepokoju cienie.
– Z początku rzeczywiście to właśnie czułem… zanim cię poznałem. Ale jesteś zupełnie inna, niż myślałem. Wtedy, dwa lata temu, byłaś bardzo młoda i niewinna, stawiałaś dopiero pierwsze kro¬ki jako dorosła kobieta. Mój brat był równie nie¬doświadczony. To dało wybuchową mieszankę, śmiertelnie niebezpieczną, ale teraz widzę, że ni¬gdy nie chciałaś go skrzywdzić.
W jej oczach pojawiła się iskra jakiejś skrywanej emocji. Poczuła przyspieszone bicie serca, które wolno podchodziło jej do gardła.
– Nie… nigdy nie chciałam go skrzywdzić.
– Wybacz mi, że wymusiłem to małżeństwo, Alekso. Zaproponowałbym anulowanie go, ale przyniosłoby ci to ogromne szkody. Fakt pozostaje faktem: jesteśmy sobie poślubieni i nic nie moż¬na na to poradzić.
Iskra w jej oczach stopniowo przygasła. Na po¬liczki wpłynął rumieniec.
– Pogodziłam się z tym już jakiś czas temu. – Od¬wróciła się, podświadomie prostując ramiona. Z pewnością powiedział coś nie tak, ale nie wiedział, co to było. Spojrzała za siebie w stronę zajazdu, lecz złap a! ją za rękę.
– Zle to wszystko robię. Z innymi kobietami, które znałem, nie miało to znaczenia. Ale z tobą… Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z żoną, więc nie bardzo wiem co dalej.
– Po prostu powiedz, co myślisz. Przeczesał ręką włosy.
– Myślę, że powód naszego małżeństwa nie jest teraz ważny. Ważne, że jesteś moją żoną. Sądzi¬łem… miałem nadzieję… że być może z czasem wszystko się między nami jakoś ułoży… to znaczy, jeśli zechcesz.
Podniosła głowę. Oczami, w których ujrzał nie¬pewność, jakiej nie widział przedtem, starała się wyczytać coś z jego twarzy.
– Po tym wszystkim, co się wydarzyło, milordzie, trudno mi uwierzyć, że naprawdę pragniesz związ¬ku małżeńskiego ze mną.
– Nie wątpię, że to dla ciebie trudne. Dlatego proponuję, abyśmy podeszli do tej sytuacji spo¬kojnie, dali sobie czas, żeby się lepiej poznać. Ju¬tro dotrzemy do zamku. Na miejscu wszystko się jakoś ureguluje. Pokażę ci twój nowy dom, bę¬dziemy mieli dużo czasu, żeby ze sobą porozmawiać. Być może dojdziemy do nowego porozu¬mienIa.
Wyciągnął rękę, ujął ją za nadgarstek, a ona po¬czuła, jak spływa na nią ciepło jego dotyku. Miał w dłoniach nie tylko siłę, ale też niezwykłą delikat¬ność.
– A kiedy nadejdzie właściwy czas – powiedział – przyjdę do ciebie jako mąż.
Aleksa znała już to uczucie: ucisk w sercu, przy¬pływ nadziei ostudzonej lękiem. Właśnie przyjęła z rezygnacją perspektywę życia pqzbawionego odro¬biny szczęścia z człowiekiem, który nią pogardzał. A teraz on proponował, żeby zapomnieć o przeszło¬ści i zbudować przyszłość, o jakiej kiedyś marzyła. Czy naprawdę tego pragnął? Czy ośmieli się zaufać mu, jeszcze raz uwierzyć?
– Chciałabym ci wierzyć… tylko że…
Uścisnął jej dłoń, pochmurniejąc.
– Wiem.
Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, ujrzała napięte mięśnie wokół szczęki i na policzkach. Proponował więcej, niż oczekiwała, i chociaż ta propozycja wydawała jej się bardzo ryzykowna, by¬ła to szansa, którą musiała wykorzystać.
– Wobec tego chcę spróbować, jeśli i ty tego pragniesz, milordzie.
Uśmiechnął się. Był to zupełnie inny uśmiech niż wszystkie, które dotąd u niego widziała. Przy¬pominał promień słońca na zachmurzonym niebie, dzięki czemu Damien wyglądał teraz jak piękny mroczny anioł, jak o nim niegdyś myślała.
– Dziękuję ci. – Pocałował ją w wewnętrzną stro¬nę dłoni, aż Aleksie zakręciło się w głowie. – Milady.
Nie powiedzieli nic więcej, tylko wrócili do po¬wozu. Część napięcia ustąpiła, jednak coś wisiało w powietrzu, wyczuwało się między nimi coś nowe¬go. Jeśli rzeczywiście mówił szczerze, w końcu przeszłość pójdzie w zapomnienie. Damien Falon przyjdzie do niej i będzie jej mężem w pełnym zna¬czeniu tego słowa.
Będzie ją obejmował tak jak wtedy w ogrodzie, całował jak wtedy w tawernie. Na samo wspomnie¬nie zmiękły jej nogi, poczuła pustkę w żołądku i zu¬pełną suchość w ustach. Przesunęła wzrok na jego szeroką, umięśnioną pierś i poczuła, jak twardnieją jej własne sutki ukryte pod materiałem sukni.
Zrozumiała, że go pożąda, wciąż niemal tak sa¬mo od momentu, gdy go poznała. Sądząc po męt¬nym spojrzeniu jego niesamowicie niebieskich oczu, on pożądał jej także.
Ajednak…
Nieustannie zadawała sobie pytanie: czy ten tro¬skliwy człowiek to prawdziwy Damien Falon? A może to tylko kolejna fasada, którą wymyślił, że¬by dostać to, czego chciał? Czy nadal jego celem jest zemsta, czy też po prostu pragnie ciepłej, chęt¬nej kobiety, która ogrzeje mu łoże? Czas pokaże.
Zastanawiała się, czy on wciąż prowadzi grę.
* * *
Podróż do Falon przebiegała spokojnie. Z Turn¬bridge Wells pojechali na wschód do miejscowości Rye, a potem dalej na północ wzdłuż wybrzeża, aż dotarli do zamku. Damien zachowywał się grzecz¬nie, choć z rezerwą. Pilnował, aby niczego jej nie zabrakło, był troskliwy, lecz zamknięty w sobie. Przez większość drogi jechał obok stangreta na koźle, pozostawiając żonę w towarzystwie Sary. Aleksa była mu za to wdzięczna. Potrzebowała czasu, żeby uporządkować swoje uczucia, przygo¬tować się na przyjęcie swojego męża i na życie, które ją czeka.
W miarę jak zbliżali się do celu, ogarniał ją coraz większy niepokój połączony z wyczekiwaniem. Może jednak wszystko się ułoży? Prędzej czy póź¬niej i tak zostałaby zmuszona do zamążpójścia. Oczywiście jej brat z pewnością nie zgodziłby się na kandydaturę lorda Falona jako męża Aleksy, ale co z jej wyborem? Nie mogła zaprzeczyć, że hrabia jest równie przystojny jak intrygujący, że bardzo ją pociąga. Być może małżeństwo z przy¬stojnym arystolqatą spełniłoby jej marzenia.
Jednak z drugiej strony może czeka ją życie w piekle, a wtedy zemsta za Petera zostałaby wy¬pełniona.
Rozdział 7
Aleksa zobaczyła zamek wynurzający się ze sma¬ganego wiatrem surowego wybrzeża. Jego wspania¬łe okrągłe wieżyczki strzelały złowieszczo ku zasnu¬temu chmurami niebu. Z początku wrażenie było przygnębiające, jako że budowla trochę przypomi¬nała średniowieczną fortecę szykującą się do obro¬ny przed Aleksą, a trochę – stare więzienie.
Potem, gdy podjechali bliżej, usłyszała głośny szum morza i krzyk krążących nad wodą mew o szarych skrzydłach. Spienione fale uderzały o brzeg, ostry słony wiatr wdzierał się przez otwar¬te okienka powozu. Zamek w otoczeniu surowej, brutalnej i nieposkromionej przyrody, sceneria przywodząca na myśl gotycką powieść, działał na zmysły. Wszystko w jakiś niewytłumaczalny sposób przemawiało do wyobraźni Aleksy. Jej ser¬ce biło coraz szybciej, oczekując tego, co nieznane.
Goła ziemia przypominała Aleksie jej tajemni¬czego właściciela. Podobnie jak on, ta mrocz¬na sceneria przyciągała ją swoim niesamowitym pięknem.
Zauważyła jeszcze inne rzeczy, gdy pochyliła się nieco do przodu, żeby lepiej zobaczyć swój nowy dom. Wieżyczki były porośnięte bujnym, zielonym bluszczem, który rozpościerał się także na murach, łagodząc surowość kamiennych ścian. Niegdysiej¬sza fosa została dawno temu zasypana, a teraz ro¬sły w niej kolorowe kwiaty. Nagietki sterczały po¬nad dywanem zielonej trybuli, niebieskie kąkole i różowe lwie paszcze kołysały się na wietrze.
Po kilku minutach powóz wjechał na długi żwi¬rowy podjazd, a kilka szczekających głośno psów wybiegło im na spotkanie. W końcu kareta stanꬳa. Damien zeskoczył z kozła na ziemię i otworzył drzwiczki. Zaskoczona jego ponurą miną Aleksa w milczeniu pozwoliła, żeby pomógł jej wysiąść.
– Nie jest to Stoneleigh ani Marden – powie¬dział dziwnie szorstko – ale myślę, że z czasem się przyzwyczaisz. – Poprowadził ją do wielkich dębo¬wych drzwi, idąc żwawym krokiem, i przytrzymy¬wał w sposób nieco bardziej formalny, niż się spo¬dziewała.
Minęła lokaja stojącego przy wejściu i nagle znieruchomiała. Znalazła się w pomieszczeniu, które niegdyś było Wielką Salą, otoczonym belka¬mi przyciemnianymi od dymu pożarów z okresu ostatnich kilkuset lat. Stanęła zauroczona ponad¬czasowością tego miejsca.
– To niesamowite… – wyszeptała, spoglądając z zachwytem na ciężkie żelazne żyrandole i wielkie kamienne palenisko. Przy drzwjach pełniły wartę starodawne zbroje, z krokwi zwisały srebrzyste chorągwie ozdobione herbem rodzinnym Falonów – ptakiem wzbijającym się w powietrze.
– To najstarsza część zamku – rzekł powściągliwie Damien. – Jest kilka nowszych skrzydeł, ale tu¬taj zawsze było główne wejście i jakoś nie mam ochoty tego zmieniać.
– W cale ci się nie dziwię.
– Niektóre budynki na zewnątrz i kilka wieżyczek potrzebuje naprawy, ale reszta domu jest w dobrym stanie. Jak już mówiłem, nie jest to Sto¬neleigh ani Marden, ale być może z czasem zaak¬ceptujesz to miejsce jako swój dom.
Czyżby usłyszała w jego głosie nutę niepewno¬ści? Pilnie obserwował jej twarz od momentu, gdy wysiadła z karety. Czy możliwe, że tak samo jak ona obawiał się, iż nie spodoba się jej nowe miej¬sce zamieszkania?
Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
– Zamek Falon jest wspaniały. Zupełnie niepo¬dobny do tych, które widziałam dotychczas. Zie¬mia dokoła jest dzika i naga, lecz na swój sposób piękna.
Oglądała wnętrze zamku. Ogień płonął przy¬jemnie w kominku tak wielkim, że dorosły mężczy¬zna mógłby stanąć wyprostowany w jego wnętrzu. Meble były wypolerowane i nieskazitelnie czyste. Służący czekający w pobliżu sprawiali wrażenie kompetentnych i miłych. Spoglądali na swojego pana w taki sposób, jakby naprawdę byli zadowo¬leni z jego powrotu.
– Jest tu o wiele przyjemniej, niż można się było spodziewać – dodała. – I czuje się atmosferę cie¬pła, której nie oczekiwałam. – Delikatnie przesu¬nęła dłonią po blacie dębowego, wyglądającego na kilkusetletni, stołu. – Co do jednego masz rację. Nie jest to Stoneleigh ani Marden. One są piękne i wielkie, lecz nigdy nie było w nich atmosfery ży¬cia i domowego ogniska, którą wyczuwam tutaj. Dla mnie były to jedynie cztery ściany, nic więcej. Nigdy nie czułam się z nimi związana, a wydaje mi się, że tutaj byłoby to możliwe.
Damien błysnął jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów. Napięcie ustąpiło z je¬go twarzy, a w jasnoniebieskich oczach zapłonęły wesołe ogniki. Wyglądał jeszcze przystojniej niż kiedykolwiek przedtem, jeszcze bardziej zniewala¬jąco. Pomyślała, że chciałaby widzieć ten uśmiech jak najczęściej.
– Obawiałem się, że mój zamek wyda ci się po¬nury i smutny. Tak o nim myślała moja matka. Nienawidziła tego miejsca od pierwszego dnia, kiedy tu przybyła. Ale ojciec zawsze je kochał, po¬dobnie jak ja.
Poczuła w sercu rapość, że sprawiła mu taką przyjemność.
– Jestem pewna, że i ja je pokocham. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Gdy na nią spoj¬rzał, jego oczy przybrały barwę ciemniejszego błę¬kitu. Widziała w nich głód, pragnienie, które ostat¬nio próbował skrzętnie ukryć. Ona również poczu¬ła przyspieszone bicie serca, świeży rumieniec na policzkach. Chciała powiedzieć coś jeszcze na temat domu, lecz nim zdążyła otworzyć usta, zbliżył się kamerdyner. Na jego wąskiej, postarza¬łej twarzy malowała się konsternacja.
– Przepraszam, milordzie.
– Wybacz, Montague. Zaniedbałem stosownej introdukcji. Tak jak napisałem w liście, w końcu wziąłem sobie żonę. – Spojrzał na nią przelotnie, ciepło, zatrzymując sekundę dłuźej wzrok na jej piersiach. Oblała ją fala gorąca. – Oto twoja nowa pani. Lady Falon, to jest Wesley Montague, nasz kamerdyner.
Szczupły mężczyzna skłonił się sztywno.
– Jestem zaszczycony, milady. W imieniu swoim i całej służby witam panią w zamku Falon.
– Dziękuję
– Większość służby pracuje w Falon od wielu lat – stwierdził Damien. – Będziesz miała czas, by poznać pozostałych, gdy się już trochę zadomowisz.
Przeniósł wzrok na kamerdynera, który poruszał się niespokojnie, obserwowany z tak bliska.
– Obawiam się, że jest jeszcze jedna sprawa, mi¬lordzie.
Damien spojrzał na niego uważnie.
– O co chodzi? – Był o kilkanaście centymetrów wyższy od chudego, siwiejącego mężczyzny, jednak Montague wcale nie wydawał się wystrflszony. Wy¬dawało się, że jest między nimi jakaś przyjazna więź.
– Wspomniał pan o swojej matce, milordzie.
Muszę z przykrością zawiadomić, że wczoraj przy¬była do zamku.
– Moja matka?
– Niestety tak. A także pańska siostra.
Damien niecierpliwym ruchem przeczesał dło¬nią czarne włosy.
– Dobry Jezu, przecież nie przyjeżdżały tu od wielu lat.
– No właśnie, sir.
– Czy wyjawiły cel swojej wizyty?
Montague zerknął w kierunku Aleksy. Na jego wychudłych bladych policzkach pojawił się nie¬znaczny rumIemec.
– Dowiedziały się o pańskim ślubie, milordzie, wydaje się, jeszcze zanim nastąpił. Twierdzą, że to teraz główny temat towarzyskich plotek.
– Nie wątpię – westchnął Damien. – Zapewne przyjechały, żeby cieszyć się moją genialną zemstą.
– Obawiam się, że jest zupełnie przeciwnie. – Ka¬merdyner jeszcze bardziej się zaczerwienił. – Może powinniśmy porozmawiać o tym na osobności.
– Wykrztuś to z siebie, człowieku. Ta dama jest moją żoną. Prędzej czy później będzie musiała sta¬nąć w obliczu mojej "kochającej rodzinki".
Montague odchrząknął.
– Wydaje się, milordzie, że obie są bardzo nieza¬dowolone z pańskiego wyboru. Uważają, że zhań¬bił pan pamięć swojego zmarłego brata.
Twarz Damiena stężała, a Aleksa nagle poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Wiedziała, że wszystko poszło zbyt łatwo, że nie mogło się skończyć tak szybko.
– Gdzie one są?
– Podano im podwieczorek w Pokoju Podróżnym. Poprosiłem je tam w nadziei, że nie dowiedzą się o pańskim przyjeździe do momentu, aż zdąży¬my porozmawiać.
– Dziękuję ci, Monty. – Damien odwrócił się do Aleksy. – Przykro mi, że tak się stało. Nie po¬myślałem nawet przez chwilę, że moja rodzina mo¬że się tu zjawić.
– Nie szkodzi. Prędzej czy później i tak będę mu¬siała stawić im czoła.
Uśmiechnął się smutno, lecz wciąż patrzył na nią z nutą tego samego pożądania jak poprzednio.
– Ze względu na plany, jakie sobie obmyśliłem, wolałbym, żeby to nastąpiło jak najpóźniej. – Uści¬snął jej dłoń. – Monty zaprowadzi cię na górę, ja zaś udam się na spotkanie z lwicami w ich jaskini.
– Może powinnam pójść ź tobą?
– Odbyliśmy długą podróż. L6piej odpocznij, a dołączysz do nas przy kolacji. N a pewno będzie interesująca, ze względu na obecność Rachael.
Rachael Melford, lady Townsend. Matka Da¬miena i Melissy. Oraz oczywiście zmarłego mło¬do Petera.
Wzdrygnęła się. Te kobiety nie robiły tajemnicy "e swojej nienawiści. Przez wiele miesięcy po śmierci Petera Aleksa pisała do nich listy, bła¬gając o wybaczenie za swój udział w tym, co się sta¬ło, lecz pan Tyler, guwerner Petera, odsyłał wszyst¬kie do nadawczyni. Bowiem obie damy nie chciały ich czytać. Było mu bardzo przykro, jak twierdził, lecz nic nie mógł na to poradzić.
A teraz obie były tutaj, zaś ona musiała stanąć z nimi twarzą w twarz. Boże, co ona im powie?
I co one jej powiedzą?
– No proszę, oto i świeżo upieczona oblubienica. Na dźwięk tych słów Aleksa aż 'podskoczyła, zaskoczona widokiem swojej teściowej. Przemknęło jej przez głowę, że może starsza pani jakimś sposo¬bem czyta w jej myślach.
– Lady Townsend… – szepnęła. Stojący obok Damien zesztywniał, lecz szybko odzyskał pew¬ność siebie i zmusił się do uśmiechu.
– Matko. Właśnie miałem do was dołączyć.
Mam nadzieję, że podwieczorek był przyjemny.
Była elegancką, szczupłą kobietą. Jej niegdyś blond włosy były teraz mocno przyprószone siwi¬zną. Nadal wyglądała pięknie, miała delikatne rysy twarzy i piękną cerę. Damien nie był do niej po¬dobny, jeśli pominąć jasnoniebieskie oczy.
– Niestety, w tym okropnym domu nie czuję się dobrze. Jest stary i stęchły tak sarno jak trzydzieści lat ternu, gdy przyjechałam tu z twoim ojcem.
– Skoro tak go nienawidzisz, to dlaczego przyje¬chałaś?
Zacisnęła nieprzyjemnie usta.
– Przyjechałam, aby przekonać się osobiście, czy zasłyszane przeze mnie plotki są prawdziwe. – Spojrzała nienawistnie na Aleksę. – I widzę, że są, chyba że ta dziewka podróżuje z tobą w charak¬terze płatnej nałożnicy. Słysząc te nikczemne, okrutne słowa Aleksa wzdrygnęła się. Mięsień w policzku Damiena za¬drgał nerwowo, lecz poza tym jego oblicze pozo¬stało nieprzeniknione.
– Jestem zdumiony, że nie uznałaś tego za prze¬jaw geniuszu. Dziedziczka z ogromną fortuną zo¬stała poślubiona twojemu cieszącemu się złą repu¬tacją synowi, który jest zakałą rodziny. Sądziłem, że potraktujesz to jako swego rodzaju poetycką sprawiedliwość.
– Ona zniszczyła twojego brata. Zadne pienią¬dze nie są warte tego, by została twoją żoną. – Wy¬krzywiła usta w cienkim uśmiechu. – Chociaż two¬ja motywacja trochę mnie uspokaja. Miło wie¬dzieć, że nic a nic się nie zmieniłeś.
– I ty również, droga matko.
Lady Townsend wyprostowała się. Aleksa ob¬serwowała rozmowę matki z synem i zastanawiała się, jak to możliwe, by kobieta była tak zimna dla własnego dziecka.
Tymczasem Damien przeniósł wzrok na Aleksę i jego ton natychmiast złagodniał.
– Może pójdziesz na górę? Odpocznij trochę, tak jak ci proponowałem.
Skinęła głową i już zamierzała odejść, lecz znie¬ruchomiała, słysząc dobiegający od strony drzwi szelest materiału. Odwróciła się i ujrzała Melissę Melford, która wkroczyła sztywnym krokiem do sali.
– Jeśli ona ma być obecna przy kolacji, to mnie na pewno nie będzie. – Melissa była ubrana w suknię z bladoniebieskiego jedwabiu. Wyglądała jak niższa i nieco tęższa wersja swojej niegdyś jasnowłosej matki. Tylko oczy miała w kolorze znacznie bardziej wyblakłego błękitu.
– O, kochana siostrzyczka – zakpił Damien, kła¬niając się dworsko. – Jak zwykle uprzejma. Jakże cudownie cię widzieć.
– Jak mogłeś, Lee? Nawet ty nie potrafisz być tak okrutny.
Aleksa położyła dłoń na ramieniu męża i cho¬ciaż jego twarz wyglądała bezbarwnie, czuła, że jest spięty.
– Nie szkodzi – uspokoiła go. – W pewnym sen¬sie nawet jej za to nie winię.
– Kwestia winy nie ma już nic do rzeczy. – Spoj¬rzał twardo na siostrę. – Wiem, że to dla ciebie trudne, Melly.
– Nie mów tak do mnie.
Przez moment myślała, że Damien się uśmiech¬me.
– Wybacz. Masz rację, to brzydkie imię i już do ciebie nie pasuje. Widzę, że bardzo wydoroślałaś.
Melissa oblała się rumieńcem, który mógł ozna¬czać, że słowa brata sprawiły jej przyjemność. Mo¬że jednak czuła do niego coś więcej niż tylko uda¬waną niechęć.
– Z początku – podjął – zanim zrozumiałem… czułem podobnie. Wiem, że kochałyście Petera tak samo jak ja. Był młody i głupi. Wtedy Aleksa była taka sama. A teraz jego już nie ma, a ona jest moją żoną. Musicie to zaakceptować. Dopóki je¬steście pod moim dachem, proszę, abyście trakto¬wały ją z szacunkiem.
– Potraktuję ją z pogardą, na jaką zasługuje – od¬parła Melissa. – To przez nią Peter nie żyje. Lee, na miłość boską, jak mogłeś się z nią ożenić!? – W jej bladoniebieskich oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach. Zaniosła się płaczem, po czym uciekła w głąb korytarza.
– Mefisso, zaczekaj – zawołała Aleksa.
– Niech biegnie – powiedział cicho Damien.
– Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz na górę. Ja tymczasem porozmawiam z Melissą. Może uda mi się ją przekonać.
Skinęła głową. Miała ściśnięte gardło, jej dłonie drżały. W trakcie tej rozmowy lady Townsend sta¬ła z boku, przysłuchując się ze zbolałą miną. Po wybuchu Melissy jej twarz wyrażała pełną sa¬mozadowolenia satysfakcję.
– Twoja siostra nigdy nie zrozumie twojej zdra¬dy – rzuciła zimno. – Ale ja chyba zaczynam rozu¬mieć. – Unosząc kąciki ust, uśmiechnęła się tak ja¬dowicie, jak kiedyś robił to Damien. – To oczywi¬ste, że ślinisz się do tej małej dziwki, tak samo jak Peter. Widzę to w twoich oczach za każdym razem, gdy na nią patrzysz.
Aleksa zwinęła palce w pięść tak mocno, że po¬czuła ostry ból wbijających się w dłoń paznokci.
– Powody, dla których zawarłem to małżeństwo, nie powinny cię obchodzić – powiedział Damien, spoglądając ostrzegawczo na matkę.
– Czyżby? Jak myślisz, jak czułby się twój brat, gdyby wiedział, że zaspokajasz się,między nogami kobiety, w której był śmiertelńie zakochany? Z pewnością przyszło ci to do głowy! Wiem, jaki potrafisz być bezwzględny, całkowicie pozbawiony skrupułów, ale wiem również, że bardzo kochałeś brata. Tym sposobem zdradziłeś go, czego tym ra¬zem nigdy ci nie wybaczę. – Odwróciła się i kró¬lewskim krokiem wyszła z sali, zostawiając sy¬na i jego młodą żonę.
Aleksa dotknęła jego ramienia.
– Przepraszam cię, Damien. Gdyby istniał jakiś sposób, żebym mogła zmienić to, co się stało, na¬prawić tę sytuację, na pewno bym to zrobiła!
Lady Townsend i Melissa nigdy jej nie wybaczą.
A teraz także nie wybaczą Damie:r;l.Owi. Jednak czego można się było spodziewać? ~e przeszłość tak szybko pójdzie w zapomnienie? Ze ona zosta¬nie przyjęta w rodzinie z otwartymi ramionami?
No a co z Damienem? Po tych wszystkich obiet¬nicach, że postara się, aby ich małżeństwo było udane? W gorzkich słowach lady Townsend było dużo prawdy, której nie mogli zignorować. Na¬prawdę jej pożądał, nigdy temu nie zaprzeczał. Te¬raz jego przystojną twarz oszpecił grymas wyrażający cierpienie poczucie wmy.
– Idź już – powiedział cicho do Aleksy, spogląda¬jąc w kierunku korytarza, w którym znikła matka.
Skinęła głową, lecz poczuła jeszcze silniejszy ucisk w gardle. Rozmowa koło zajazdu przed po¬dróżą obudziła w niej wiarę, że przyszłość może być jaśniejsza. Ale teraz, po okrutnych słowach matki Damiena, jej nadzieje legły w gruzach. Nadchodzą¬cy wieczór jawił się w czarnych barwach. Pomyśla¬ła, czy ta wizja zwiastuje oczekującą ją przyszłość.
* * *
Damien siedział u szczytu stołu w jadalni, Aleksa po jego prawej stronie, siostra po lewej, a matka naprzeciwko.
Nad ich głowami wisiał ogromny żyrandol z ku¬tego ręcznie żelaza, oświetlając pomieszczenie, a każda świeczka była osadzona w obsadce o kształcie małego ptaka. Długi dębowy stół był masywny, a jednak rzeźbiony ze zdumiewającą dbałością o detale. Do kolacji postawiono na nim porcelanowe talerze ze złoconymi brzegami, a każ¬de naczynie miało co najmniej sto lat.
Damien patrzył w kieliszek, w zamyśleniu przy¬glądając się rubinowemu trunkowi. Po chwili uniósł szkło i napił się, by uspokoić nerwy. Dobre francuskie wino. Podarunek za dobrze wykonaną pracę. Ciekawe, co by powiedziała jego żona, gdy¬by znała prawdę.
Zerknął w jej stronę. Była blada, lecz wyglądała pięknie w rdzawej jedwabnej sukni o podobnym, bogatym odcieniu co jej włosy. Pragnął zanurzyć w nich palce, rozpuścić je,by lśniły tak samo, jak tamtej nocy w zajeździe.
Odganiał od siebie wizję jej nagiego ciała, wspo¬mnienie jej gładkiej skóry, słodkiego jak wino sma¬ku jej ust. Nisko wycięta suknia eksponowała jędr¬ne, bujne piersi, wywołując w nim pragnienie, by je pieścić, aż poczuł, jak krew w jego żyłach gęstnieje i robi się bardzo ciężka.
Spoglądał na jej szczupłe, białe palce, którymi obejmowała nóżkę kieliszka. Wypiła nawet więcej niż on sam, lecz nie tknęła smakowitych coquilles de Dieppe, które kazał przyrządzić specjalnie dla niej. Wiedział, że nerwy miała napięte jak postron¬ki, lecz niewiele mógł uczyp.ić, aby ją pocieszyć.
Rozmawiał z matką i siostrą. Melissa w końcu zgodziła się wziąć udział w kolacji, lecz nie zgodzi¬ła się przywitać z osobą;' którą kiedyś nazywała przyjaciółką. Matka podtrzymała swoją opinię, że jej syn to podły kundel, skoro pragnie kobiety, któ¬ra zniszczyła jego brata.
Co gorsza, taka właśnie była prawda.
Do momentu, gdy wypowiedziała te słowa, po¬trafił temu zaprzeczyć. Podchodził do sprawy racjonalnie, doszedł do przekonania, że poślubił Aleksę z zemsty, lecz gdy odkrył prawdę, nie miał wyboru – musiał naprawić zaistniałą sytuację. Po¬zostało mu jedynie podjęcie wysiłków, by ich mał¬żeństwo było udane.
A teraz prawda uderzyła go z podwójną siłą.
Pragnął Aleksy niemal od samego początku. Pło¬nął z pożądania, czuł także coraz większe pożąda¬nie z jej strony. Pociągały go ten jej płomień nie¬winności, jej szczerość i wielki duch. I zapragnął, by została jego żoną.
Co by na to powiedział Petyr, gdyby żył? Jak by się poczuł?
Na samą myśl o tym poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, poczuł podchodzącą do gardła żółć. Zamierzał pomścić śmierć brata, a tymczasem ha¬niebnie go zdradził. Na krew Chrystusa, co powi¬nien teraz zrobić?
– Twoja introspekcja robi się męcząca, Lee – po¬wiedziała jego matka, przerywając ciszę. – Nie masz w ogóle nic do powiedzenia? Po południu by¬łeś o wiele bardziej rozmowny.
Zmarszczył czoło, nadając głosowi bezbarwny ton. – Miałem nadzieję, że spotkamy się przy tym po¬siłku w atmosferze wzajemnej uprzejmości. Mil¬czenie wydawało mi się najlepszym sposobem, że¬by osiągnąć ten cel.
– Naprawdę? A ja myślałam, że ruszyło cię sumienie.
Uśmiechnął się sardonicznie.
– A od kiedyż to ja mam sumienie, droga matko?
– Mama ma rację – wtrąciła się Melissa, ściskając w dłoni widelec niczym broń. – Twoje uczucia dla Pe¬tera powinny wystarczyć, abyś znienawidził Aleksę Garrick. A ty się z nią ożeniłeś i uczyniłeś ją hrabiną.
Spostrzegł, jak Aleksa pobladła. Z początku miał nadzieję, że dojrzy na jej obliczu rozpacz, modlił się o to, wszystkimi siłami dążył do tego celu. A teraz na ten widok wywracały się w nim wszystkie wnętrz¬ności, miał ochotę uderzyć każdego, kto spróbował¬by ją skrzywdzić. Spojrzał ostro na siostrę
– Możesz nie wierzyć, jeśli nie chcesz, lecz Alek¬sa nie uczyniła niczego złego, była jedynie naiwną, młodą dziewczyną. Ty, siostrzyczko, sama masz tendeq.cję do popełniania wielu podobnych błę¬dów. Zyczę ci, żebyś w takiej sytuacji nie była tak okrutnie oceniana, jak teraz sama oceniasz Aleksę.
– Jak śmiesz jej bronić! – Matka odsunęła krze¬sło od stołu, szurając starymi dębowymi nogami mebla o kamienną podłogę. – Wyjechałeś, żeby się zabawić, Bóg raczy wiedzieć gdzie. Nie widziałeś, jak ona z nim flirtowała, jak go kusiła i próbowała uwieść. Zachowywała się jak portowa nierządnica do czasu, aż twój brat się w niej zakochał. A kiedy się oświadczył, rzuciła go jak zwykłego śmiecia.
– To nieprawda! – Aleksa zerwała się na nogi.
– Zależało mi na Peterze. Melissa to wiedziała, Peter był jednym z moich najbliższych przyjaciół. Ja… po prostu nie byłam w nim zakochana.
– Ale jesteś zakochana w jego bracie.
– Nie! To znaczy… Ja i Damien ledwie się znamy. On… to znaczy my… – Uniosła wyżej głowę. – Okoliczności połączyły nas ze sobą. Damien bar¬dzo kochał brata. Nigdy by go nie zdradził. – Popa¬trzyła na niego ponad stołem. – Ożenił się ze mną dla moich pieniędzy. A poza tym nie miał wyboru.
To nie była prawda. Teraz wiedział to równie dobrze jak to, że ona nigdy by w to nie uwierzyła. Pragnął jej i wtedy, i teraz. Tak jak niegdyś jego brat.
– Zostawcie ją obie w spokoju – powiedział. – Jeśli skończyłyście już posiłek, to proponuję, żebyśmy skończyli tę parodię i udali się na spoczy¬nek. To był długi dzień dla nas wszystkich.
Nie słysząc protestów, wysunął krzesło siostry, aby dołączyła do stojących już pozostałych kobiet. Ruszyły przodem i opuściły jadalnię, a w korytarzu Damien odciągnął Aleksę na bok, pozwalając, by matka z siostrą oddaliły się.
– Przykro mi, że tak się stało. Może z czasem na¬biorą rozsądku.
Aleksa tylko kiwnęła głową.
– Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Już dawno nikt tego nie robił.
Zatrzymała wzrok na jego twarzy.
– Bo może nikomu na to nie pozwalałeś.
Minęła dłuższa chwila.
– Może. – Nie powiedział nic więcej, tylko po¬prowadził ją ku schodom. Myślał tylko o tym, że będzie spała w sąsiednim pokoju. W apartamencie przeznaczonym dla hrabiny Falon, kobiety, która zostanie jego żoną. Poślubił Aleksę, należała do niego, a chociaż jego ciało reagowało pożąda¬niem za każdym razem, gdy na nią patrzył, nie mógł się o nią upomnieć. Przecież obiecał, że da jej trochę czasu – i zamierzał dotrzymać słowa.
Lecz obecnie stanęło między nimi coś jeszcze. Pojawił się obraz Petera, oskarżycielski jak ni¬gdy przedtem. Po raz pierwszy od wielu lat matka miała rację. Jak mógłby spać z Aleksą, skoro Peter był w niej tak strasznie zakochany? Jak mógłby wziąć sobie coś, czego zmarły brat nigdy nie mógł mieć, za co gotów był umrzeć?
Ta myśl sprawiała mu ogromny ból, lecz gdy znaleźli się przy drzwiach do pokoju Aleksy, bezwiednie nachylił się ku niej, oparł dłonie na jej bio¬drach i przyciągnął ją do siebie. Przywarł do jej ust, przesuwając językiem po miękkich, drżących war¬gach. Rozchyliła je, by wpuścić go do środka, aż poczuł w lędźwiach ogromne podniecenie. Zapragnął posiąść ją, zanurzyć się w niej, upomnieć o swoje mężowskie prawa. Odsunął się jednak.
– Czas, żebyś poszła do siebie – rzekł szorstko.
Z trudem opanował pożądanie.
Oblała się rumieńcem.
– Dobranoc – odparła cicho. Cofnęła się i po chwili znikła w środku, zamykając za sobą drzwi.
Słuchał, jak szła przez pokój, powiedziała coś do służącej, pótem zaczęła się rozbierać. Walcząc z kolejną falą pożądania, która na niego spłynęła, zaklął pod nosem i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia.
Tej nocy wiercił się i kręcił w pościeli. Oczami wyobraźni widział młodą twarz Petera, jego blado¬niebieskie oczy, który spoglądały nań oskarżyciel¬sko i zdawały się mówić: "Ona należy do mnie!".
Powinna była należeć do niego. Tak byłoby le¬piej dla nich wszystkich.
Lecz należało pamiętać o czymś jeszcze. Przez wiele lat chodził pod rękę i sypiał ze śmiercią i za¬grożeniem, nie zaś z piękną, ognistowłosą kobietą, której tak do końca nie uczYnił jeszcze swoją żoną. Praca, którą wykonywał, była jedynym celem jego życia. Dawała mu motywację, jak nic innego na świecie. Teraz miał żonę, lecz niebezpieczeń¬stwo wciąż wisiało w powietrzu. Mogło pojawić się w każdej chwili. Był pewien, że to nastąpi, a wtedy będzie musiał podjąć wyzwanie.
Po raz tysięczny pomyślał, że nie powinien był się z nią żenić. Lecz od razu pojawiała się ta sama odpowiedź: pragnął jej bardziej, niż kiedykolwiek pragnął jakiejkolwiek kobiety. Wiedział, że bez względu na wyrzuty sumienia, na walkę z własnym pożądaniem – kiedyś ją posiądzie.
Zastanawiał się tylko, jak potem będzie mógł żyć w zgodzie z samym sobą.
Rozdzia1 8
Następne trzy dni były dla Aleksy podróżą do piekła. Musiała'stawać do konfrontacji na każ¬dym kroku, wytrzymywać wrogie, pełne nienawiści spojrzenia obu kobiet. Na ich milczące wyzwania reagowała z podniesioną głową. Nie okazywała te¬go, ale była bliska załamania.
Nawet Damien nie był w stanie jej pomóc, gdyż rzadko przebywał w domu.
Po tamtej pierwszej nocy przebywał głównie sam.
Wyjeżdżał z domu o świcie, by sprawdzić, co się dzieje w odległych majątkach, jak się mają nie liczni dzierżawcy; interesował się ich dobrobytem o wiele bardziej, niż Aleksa mogłaby oczekiwać. Wieczora¬mi pracował w gabinecie lub wychodził na długie spacery wzdłuż klifów i niewielkich zatoczek.
Miał tam łódkę. Popołudniami widziała w odda¬li mały żagiel, gdy Damien walczył ze spienionymi falami, a potem wracał ku brzegowi.
Wiedziała, że jej unika. Ciekawiło ją, co on my¬śli i jak długo ta sytuacja jeszcze potrwa. Zastana¬wiała się nad tym w tych nielicznych momentach, kiedy go widziała, 'gdy rzucał jej matowe spojrze¬nia, a także te gorące i zmysłowe. Jednak nie było więcej dotyków, pocałunków, żadnych chwil we dwoje.
Z westchnieniem popatrzyła na spienione mo¬rze. Niegodziwe słowa jego matki spełniły swoją perfidną rolę. Damien miał poczucie winy, czując pożądanie do Aleksy. Obietnice, które jej poczynił, nigdy się nie spełnią. Przynajmniej dopóty, dopóki w zamku będą przebywać jego matka i siostra.
A może nawet i później.
Jeśli chodzi o nią samą, od tamtej rozmowy na łące za tawerną jeszcze raz uporała się z faktem śmierci Petera i zdołała pozostawić to za sobą. Chociaż nieustannie dręczyły ją wyrzuty sumienia, które pewnie nigdy nie znikną, sytuacja wyglądała tak,. jak opisał ją Damien. Nigdy nie chciała skrzywdzić Petera Melforda; po prostu była mło¬da, impulsywna i bezmyślna. Po tym, co się stało, bardzo cierpiała i zmieniła się.
Nie była już tą samą egoistyczną kobietą, którą była kiedyś, i nigdy już taka nie będzie. Nie była też tak zamknięta w sobie jak jeszcze kilka miesię¬cy temu, jak była do chwili, gdy poznała hrabiego. Pragnęła jakimś sposobem ułożyć ich wspólne ży¬cie w zamku Falon.
Opuściła swoją wielką sypialnię i zeszła na dół.
Liczyła się teraźniejszość, a poza tym chciała się czymś zająć, aby nie myśleć o Melissie i jej matce.
– Montague – powiedziała do szczupłego, siwie¬jącego kamerdynera. – Chyba już czas, bym poznała swój nowy dom.
Mężczyzna uśmiechnął się. Na jego pooranej marszczkami twarz pojawiło się autentyczne za¬dowolenie.
– No właśnie, milady.
– Może na początek najlepsza będzie kuchnia.
Skinął głową.
– Szefem naszej kuchni jest monsieur Boutelier. On przedstawi pani pozostałe osoby, które tam pracują
Przez kolejnych kilka dni Montague sprawił, że poczuła się jak w domu. Poznała wszystkich służą¬cych, zaznajomiła się z ich obowiązkami, dowie¬działa, jakie prace należy wykonać w domu.
– Pani Beckett – powiedziała do gospodyni, na¬dętej małej kobietki, która zakochanymi oczami spoglądała w kierunku kamerdynera. – Całe wschodnie skrzydło wydaje się bardzo zaniedbane. Chciałabym, ahy to się zmieniło.
– Takie było polecenie milorda – odparła trochę asekurancko. – Nie miał innego wyboru, bowiem zabrakło pieniędzy. Proszę o wybaczenie, milady, ale tak wygląda prawda.
– Wszystko w porządku, pani Beckett. Wolę prawdę i za nią bardzo pani dziękuję. Jednak od tej chwili pan hrabia będzie miał wystarczająco dużo funduszy, aby ponownie uruchomić wschod¬nie skrzydło. Od czasu do czasu będą nas odwie¬dzać członkowie mojej rodziny. Chciałabym, aby było im wygodnie.
Ze spojrzenia gospodyni uleciała szorstkość.
Uśmiechnęła się.
– Dopilnuję tego osobiście, milady.
Z każdym mijającym dą,iem Aleksa była coraz bardziej zdumiona, z jaką łatwością cała służba ją zaakceptowała. Z pewnością lady Townsend nie była tu ulubioną panią domu. I teraz każdy, każdy, kogo matka hrabiego nie lubiła, z założenia cieszył się powszechną sympatią. Dzięki temu zadanie Aleksy stało się o wiele łatwiejsze, a ona sama czu¬ła się znaczniej pewniejsza siebie.
– Porozmawiam z Damienem o dokonaniu napraw – zapowiedziała kamerdynerowi pewnego popołudnia. Montague rozpromienił się.
– Jestem pewien, że lord będzie z tego bardzo zadowolony. Zawsze kochał zamek Falon.
– Tak… – odparła, widząc w wyobraźni tę przy¬stojną twarz, wiedząc, że niebawem znajdzie się li jego boku. Prosił ją, żeby dziś wieczorem dotrzy¬mała mu towarzystwa. Ponownie zjedzą kolację z jego matką i siostrą.
To było wszystko, co mogła zrobić dla zgody.
* * *
– Którą z tych dwóch pani włoży? – Sarah wskaza¬ła szkarłatną suknię oblamowaną złotą koronką oraz drugą, kremową, obszytą czarnymi wypustkami. – Na Boga, tylko nie tę krwistą. Już teraz uważają mnie za dziewczynę z domu pod czerwoną latarnią.
Sarah roześmiała się, potrząsając bujnymi piersiami.
– Dziewka z domu pod czerwoną latarnią, dobre sobie! A tymczasem jest pani jeszcze nietkniętą panną młodą.
Aleksa zarumieniła się.
– A niech tam sobie myślą, co chcą. Nie ma się czego wstydzić. Nawet sam milord to dostrzega.
– Lubisz go, prawda? – uśmiechnęła się Aleksa. Sarah podniosłą kremową suknię i sprawdziła, czy nie jest pognieciona.
– Potrafi być naprawdę czarujący, ale muszę pa¬nią ostrzec, że taki mężczyzna nie odda kobiecie swojego serca. Przynajmniej przez dłuższy czas.
– Wiem, Saro. Nie zapomniałam, jakim sposo¬bem wpakowałam się w te tarapaty. To jest dosko¬nały gracz.
– To człowiek o wielu twarzach, za to mogę rę¬czyć. Są chwile, gdy patrzy na panią, i wtedy do¬kładnie widzę, co chodzi mu po głowie. – Wyszcze¬rzyła zęby, a jej okrągła buzia stała się jeszcze okrąglejsza. – On pani pragnie, nie ma wątpliwo¬ści. A w innych momentach… sama nie wiem. Mo¬że sobie myśleć o czymkolwiek.
– Nie pobraliśmy się z miłości – powiedziała Aleksa. – Damien chciał zemsty i zapewne moich pieniędzy. – Bezwiednie odwróciła wzrok. – Bez względu na powód, jest moim mężem. Chcę, żeby to było udane małżeństwo, i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. Ale nie zamie¬rzam się zakochać. – Było to tylko w połowie praw¬dą, gdyż już była w nim w połowie zakochana.
– To dobrze.
Aleksa dziękowała Bogu, że Rayne okazał się na tyle przewidujący, by wysłać z nią tę małą, ja¬snowłosą służącą.
– Saro, co ja bym bez ciebie zrobiła?
– Tak samo mówiła do mnie pani Jo.
Aleksa pomyślała o bracie i jego żonie, czując, jak ogarnia ją tęsknota za domem. Gdyby tylko cofnąć to, co się stało. Tym razem posłuchałaby rady Jane. Powiedziałaby Rayne'owi o pienią¬dzach, które przegrała z hrabią. Spłaciłaby dług lordowi Falonowi, kazałaby mu zapomnieć ich noc spędzoną w zajeździe. Gdyby tak się stało, byłaby teraz u siebie w domu.
Zachciało jej się płakać, lecz powstrzymała łzy.
Już za późno na lament i żal. Przypomniała sobie list, jaki dostała od Jocelyn niemal równo ze swo¬im przybyciem, oraz swoją odpowiedź wysłaną jeszcze tego samego dnia. Nie wspomniała w nim o kłopotach. Rayne i tak bardzo się o nią martwił.
Gdyby pomyślał, że sprawy przybrały tak zły obrót, pojawiłby się tu jak gniew Boży prosto z nieba.
A kolejne kłopoty rodzinne były ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.
Westchnęła. Rozpamiętywanie przeszłości niczego nie zmieni. Tę nauczkę dostała już wcześniej. Musiała możliwie najlepiej wykorzystać ten czas, który nadchodził.
Trzeba się ubrać, droga pani. Czeka panią długi wieczór, a jeśli rodzina milorda nie wyjedzie, ju¬tro będzie kolejny długi dzień.
Aleksa jęknęła bezgłośnie i pozwoliła, by Sarah pomogła jej włożyć suknię
* * *
Rayne spacerował tam i z powrotem po dywanie przed marmurowym kominkiem w swojej ogrom¬nej sypialni w Stoneleigh. Ponownie przeczytał otrzymaną wiadomość, po czym zmiął prostokątną kartkę w szerokiej dłoni i odrzucił na bok.
Ja nie mogę wyjechać, Jo. Nie teraz, kiedy Aleksa może mnie potrzebować.
Musisz jechać, Rayne. Musisz zobaczyć na własne oczy, co uległo zniszczeniu. – Silna tropikalna bu¬rza dokonała spustoszenia w Mahogany Yale na Jamajce, gdzie miał plantację kawy. Rayne otrzymał list z informacją, że kilku pracowników zostało rannych, wśród nich ich przyjaciel i zarząd¬ca, Paulo Baptiste. – Nie martw się o siostrę Ona i lord Falon mają się dobrze, sama tak napisała.
– No, nie wiem…
Jo wsunęła kosmyk długich czarnych włosów za ucho i położyła dłoń na muskularnym ramieniu męza.
– Aleksa jest już dorosła. Musisz to przyjąć do wiadomości.
– A jeśli coś się wydarzy, gdy mnie nie będzie? – Gdy nas nie będzie.
– Już ci powiedziałem, że ty zostajesz.
– Chyba chciałeś, żeby nasz Anthony miał małą siostrzyczkę, prawda?
– Tak, ale…
– Ona nie przyjdzie na świat, jeśli ja zostanę, a ty pojedziesz. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – Poza tym Chita może mnie potrzebować. – Chita była piękną hiszpańską żoną Paula i bliską przyjaciółką Jocelyn.
– A co z Aleks? Co będzie, jeśli Falon zacznie ją źle traktować?
– Być może lord Falon ma wiele wad, ale nie traktowałby kobiety w niego dny sposób.
– Tego nie możesz być pewna.
– Wiem, że będą mieli problemy. Nie będzie im łatwo dotrzeć się w związku, takjak to było z nami. Tego można się spodziewać.
– Mam nadzieję, że nic takiego ich nie spotka.
Jocelyn pomyślała o więzieniu Newgate, w któ¬rym spędziła pewien czas, z trudem opanowując nieprzyjemny dreszcz.
– Na pewno nie. Jednak cokolwiek ich czeka, muszą się nauczyć, że są od siebie nawzajem zależ¬ni. Sami muszą rozwiązać swoje problemy.
Rayne powoli wypuścił powietrze, które dłuższą chwilę gromadził w płucach. Przytulił żonę do swojej muskularnej piersi.
– Wiem, że masz rację – powiedział w końcu.
– Ale ona jest taka mała.
– Młodsze siostrzyczki zawsze. pozostają małe dla swoich starszych braci. Uwolnij ją spod swych skrzydeł, Rayne. Niech sama pokieruje własnym zyclem.
Wygładził kosmyk jej długich, czarnych wło¬sów.
– Jak zwykle masz rację. Co ja bym bez ciebie zrobił?
W odpowiedzi pocałowała go. Poczuła, jak jego ciało reaguje, poczuła na piersi ciepłą dłoń. Uśmiechnęła się do siebie i podniecona pociągnꬳa go do wielkiego łoża otoczonego czterema kolu¬mienkami. Przelotnie pomyślała, co spakuje na wy¬jazd na Jamajkę.
* * *
Damien zatrzymał się przed drzwiami do salonu nazywanego po prostu Skrzydła, znajdującego się tuż obok jadalni. Był urządzony w miękkich, paste¬lowych barwach. Dzięki temu, że był ogromny, da¬wał przebywającym w nim kobietom możliwość za¬chowania odpowiednio dużego dystansu. Wyko¬rzystały to, co Damien zauważył natychmiast, gdy tam wszedł: Aleksa stała przy kominku z jednej strony sali, zaś matka z siostrą przy drugim, w przeciwnym końcu pomieszczenia.
– Witam panie – powiedział uprzejmie, celowo przechodząc na środek salonu, aby się zbliżyły. By¬ła to ostatnia próba pojednania. – Czy napijecie się czegoś przed kolacją?
– Ja poproszę ratafię – powiedziała matka – oczywiście jeśli masz. – Odwróciła się w jego stronę, a wtedy płomienie zalśniły w jej obsypa¬nych srebrem włosach. Wciąż była uderzająco piękna, poruszała się z eleganckim wdziękiem, ja¬ki nigdy nie będzie dany jej córce. Damien pomyślał z ciekawością, który z jej znacznie młodszych ko.chanków ostatnio dzielił z nią łoże.
– Jestem pewna, że Melissa podzieli mój wybór
– dokończyła.
Zresztą, to nie była jego sprawa. Ona zaś była niezwykle dyskretna. Zmarły lord Townsend nic nie wiedział o jej licznych romansach, podobnie jak, według opinii Damiena, jego wciąż jeszcze na¬iwna młodsza siostra.
– Dla mnie sherry – rzekła Melissa, zaskakując go tym przejawem niezależności. Stojąca po dru¬giej stronie sali Aleksa potwierdziła ruchem głowy, że prosi o to samo.
Tego wieczoru jego żona miała na sobie prostą, podniesioną w talii suknię ze srebrzystoszarego je¬dwabiu, o umiarkowanym wykończeniu pod szyją, z wąską spódnicą i krótkimi bufiastymi rękawami. Wyglądała tak, jakby uzbroiła się do walki, jednak suknia nawet w najmniejszym stopniu nie umniej¬szyła przypływu podniecenia, jaki poczuł na widok żony. Jednak będzie potrzebowała tej zbroi na to, co zaplanował.
Nalał trunki, lecz nie zaniósł ich, zmuszając ko¬biety, by dołączyły do niego przy małym rzeźbio¬nym stoliku, który stał niemal pośrodku wysoko wysklepionego salonu. Lampy…na wielorybi tłuszcz i wyłożone lustrami ściany łagodziły surowe linie ciężkich dębowych mebli.
– Skoro wszyscy mieli czas, żeby sobie przemy¬śleć zaistniałą sytuację – zaczął ostrożnie – zanim pójdziemy na kolację, chciałbym podjąć ostatnią próbę dojścia do jakiegoś porozumienia. – Damie¬nowi właściwie było wszystko jedno, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu zobaczy swoją rodzinę, może z wyjątkiem siostry. Robił to dla Aleksy, bo czuł, że sprawa śmierci jego brata oraz przebaczenia ze strony rodziny miały dla niej olbrzymie znaczenie. – Jeśli po to nas tu zebrałeś, możesz sobie dać spokój – ucięła matka.
Damien zignorował ją.
– Wiem, że to nieprzyjemny temat. Nasza niechęć do rozmowy o śmierci Petera wydaje się jedyną rze¬czą, która nas łączy. Mimo wszystko sądzę, że aku¬rat w tym momencie powinniśmy pomówić o tym, co się stało. – Odwrócił się do żony w nadziei, że swoim spojrzeniem doda jej otuchy. – Alekso, chcę, żebyś powiedziała mojej matce, co czułaś, kiedy się dowiedziałaś, że Peter się zastrzelił.
Zaskoczona uniosła głowę.
– Milordzie, proszę… – wykrztusiła z trudem.
– Nie wiem, czemu miałoby to służyć.
– Tylko ten jeden raz, Alekso. Daję ci moje słowo, że już nigdy więcej nie będziesz musiała o tym mówić.
Jej dłoń zadrżała, kilka kropli sherry z jej kielisz¬ka rozlało się. Postawiła go na małym stoliku.
– Powiedz, Alekso – nalegał. – Chcę, żebyś po¬wiedziała nam dokładnie to, co czułaś.
Spoglądała na czubki swoich lśniących czarnych pantofelków. Przez chwilę myślał, że Aleksa nie zdecyduje się na odpowiedź.
– Czułam się jak morderczyni – wyrzuciła z sie¬bie przez ściśnięte gardło. Była opanowana, cho¬ciaż wypowiadała te słowa wyższym tonem niż zwykle. W jej oczach malowało się cierpienie. Da¬mien poczuł ból na myśl, że sam doprowadził ją do tego stanu.
– Czuła się jak morderczyni – wtrąciła matka – bo nią była. Wyjechała do Marden, żeby uciec od tego, co zrobiła.
– To nieprawda! – Aleksa odwróciła się, żeby stanąć z nią twarzą w twarz. – Przeprowadziliśmy się do Marden, zanim jeszcze Peter zginął. Były za¬machy na życie mojego brata. Wszyscy uznaliśmy, że tam będzie dla niego bezpieczniej. – Spojrzała na Melissę. – Wiedziałaś o tym, Melly, przecież nie mogłaś zapomnieć.
– Pamiętam – odparła siostra Damiena, starając się panować nad sobą. – Pamiętam, jak umierał z rozpaczy. Już wtedy poprosił cię o rękę, ale go odrzuciłaś. Pamiętam też, co było w liście, który napisał w dniu swojej śmierci. Skopiowałam go i wysłałam do cieb~e. Może to pamiętasz.
Aleksa pobladła. Pamiętała ten list, każde roz¬dzierające serce słowo.
Moja najdroższa Aleksol
Rozpocznę ten list od tego, że bardzo Cię ko¬cham. Przez ostatnie dwa lata myślałem tylko o Tobie, tylko o Tobie marzyłem. Poprosiłem Cię o rękę, ale odmówiłaś. Nie mam Ci tego za złe. Co Ci po pozbawionym majątku drugim synu? Mimo wszystko byłem zdruzgotany. My¬ślałem, że przecież człowiek nie może umrzeć z rozpaczy, a jednak miałem zupełnie złamane serce.
Myślałem, że w końcu znalazłem pociechę, lecz nawet to zmieniło się w żal. Zrobiłem rze¬czy, których strasznie żałuję, a teraz moja roz¬pacz jest już nie do wytrzymania. Proszę Cię je¬dynie o wybaczenie za to, co zamierzam uczy¬nić. Zawsze będę Cię kochał.
Peter
– Ja… nie rozumiałam, co on czuł – wyjąkała Aleksa, usiłując powstrzymać łzy. – Pan Tyler mó¬wił, że Peter uwielbiał wszystkie dziewczęta. Znał Petera lepiej niż ktokolwiek. On…
– Graham Tyler to głupiec – powiedziała lady Townsend. – Co on mógł wiedzieć o kobietach? Wolał spędzać czas wśród swoich stęchłych ksią¬żek niż z kobietą w łóżku. – Wykrzywiła usta w cierpkim uśmiechu. – Pan Tyler już dla nas nie pracuje. A co do ciebie, ty mała dziwko…
– Dość tego! – rzucił ostro Damien. – Ani słowa więcej! – Trochę zbyt energiczni~ odstawił kieli¬szek z brandy i jego trzask rozległ się w salonie jak wystrzał. – Przepraszam cię, Alekso. Okazuje się, że to wspólne spotkanie było błędem. A jeśli cho¬dzi o ścisłość, błędem jest twój, matko, -pobyt w moim domu. Powinienem był go naprawić, gdy tylko tu przybyłaś. – Przybrał cyniczną minę. – Po¬nieważ żadne z nas nie ma ochoty na kolejnych kil¬ka godzin tej tortury, każę zanieść wam kolację do pokojów. Gdy ty i Melissa skończycie posiłek – zwrócił się do matki – proponuję, żebyście spa¬kowały swoje rzeczy. Oczekuję, że rano opuścicie mój dom.
– Wyrzucasz nas? – syknęła z niedowierzaniem matka.
– Możesz to nazwać, jak tylko chcesz. Ale nie chcę was tu widzieć.
Lady Townsend aż zakipiała ze złości i oburze¬ma.
– Nie powinnam się dziwić. Już jako chłopiec by¬teś arogancki i niegrzeczny. Tylko Peter dostrzegał w tobie jakieś dobro. Zawsze cię bronił, a teraz, proszę, jak mu się zrewanżowałeś! Splugawiłeś je¬go pamięć, żeniąc się z ladacznicą, która doprowadziła do jego śmierci. Nic dobrego z ciebie nie by¬ło i nigdy nie będzie, Lee.
Ruszyła gwałtownie do drzwi, aż fałdy jej śliwko¬wej jedwabnej sukni zaszeleściły wokół jej stóp.
– Chodź, Melisso. Jeszcze chwila w towarzystwie twojego brata, a dostanę nudności.
Melissa zawahała się, rzucając Damienowi dziw¬nie współczujące spojrzenie, lecz po chwili wyszła za matką z salonu.
Aleksa odwróciła się do męża, lecz ten podszedł już do kominka, gdzie oparty ramieniem o jego gzyms stał dłuższą chwilę z opuszczoną głową, w pełnym cierpienia milczeniu patrząc w ogień.
– Damien?
Wyprostował się, lecz nie spojrzał w jej stronę.
– Tak jak powiedziałem, każę zanieść ci kolację do pokoju.
– Ale…
– Dobranoc, Alekso.
Z podniesioną głową odwróciła się i wyszła.
* * *
Nie widziała Damiena przez całą noc ani też ra¬no, gdy jego matka i siostra opuszczały zamek, by wrócić do Waitley. Dom był ~pusty, lecz kolejne dwa dni minęły im w zupełnym milczeniu. Dopie¬ro po kolacji następnego dnia Aleksa odczuła, jak ponownie ogarnia ją determinacja.
Może właśnie dlatego stała przy oknie swojej sy¬pialni, wpatrując się w zapadające ciemności, szu¬kając gdzieś w oddali wysokiej postaci hrabiego i zastanawiając się, czy tego wieczoru odbywa wę¬drówkę po wznoszących się nad brzegiem klifach. Nie było go w domu przez cały dzień. Montague powiedział, że hrabia udał się do Falon-by-the¬-Sea, małej wioski rybackiej, której nadano nazwę od pobliskiego zamku. Po powrocie zamknął się przed wszystkimi w gabinecie.
Aleksa widziała Damiena tylko raz, gdy minęła go w korytarzu, spiesząc do swojego pokoju na gó¬rze. Bezwiednie wyciągnął do niej rękę, ich dłonie dotknęły się, pozostały przez chwilę w delikatnym uścisku. Zauważyła pragnienie w jego oczach, tę¬sknotę, którą bardzo starał się ukryć.
Wiedziała, że walczył sam ze sobą. Matka każ¬dym swoim gorzkim słowem podsyciła w nim po¬czucie winy, a on z każdym dniem coraz bardziej się oddalał. Uciekał przed nią, stawał się na po¬wrót zimnym, bezdusznym człowiekiem, jakim był tamtej nocy w zajeździe, wciąż powiększając dzie¬lący ich dystans.
Tego wieczoru zamierzała odnaleźć go, chociaż wyraźnie dał do zrozumienia, że nie będzie mile widziana. Dziś postanowiła, że pozna jego myśli. Wezwie swojego ciemnego anioła, ajeśli to w jakiś sposób ociepli ich oziębłe stosunki, zaprosi go do swojego łoża.
* * *
Wiatr smagał podszytą futrem pelerynę, powie¬trze było nasycone solą i wilgocią, gdy Aleksa szła ścieżką prowadzącą do nadmorskich klifów. W gó¬rze świecił ostry sierp bladego księżyca, rzucając zło¬wieszcze cienie, mimo to nie zwolniła kroku. Gdzieś w oddali, nad wystającą ścianą szarych granitowych głazów, stał Damien, spoglądając na morze.
Jeśli nie liczyć białej koszuli, cały był ubrany na czarno, a jego szeroki płaszcz poruszał się na wietrze, który mierzwił też jego czarne, falujące ~tosy.
Podeszła do niego powoli, ciekawa, o czym teraz myśli, niepewna, co zrobi na jej widok. Musiał usłyszeć kroki na wilgotnej, wąskiej ścieżce, gdyż drgnął i odwrócił się w jej kierunku.
– Aleksa, co ty tu robisz?
Ignorując szorstki ton, zmusiła się do uśmiechu.
– Pewnie to samo co ty. Zażywam miłej przechadzki oraz świeżego wieczornego powietrza.
– Kobieta nie powinna przebywać tu samotnie, to niebezpieczne. Wracaj do domu.
– Przecież nie jestem tu sama, jestem z tobą.
Przyjrzał się jej badawczo.
– Powiedziałem, żebyś wracała.
Zsunęła z głowy kaptur i potrząsnęła głową, a niezwiązane włosy rozsypały się swobodnie na jej plecach. Cóż za wspaniałe uczucie, gdy wiatr prze¬dziera się przez gęste, kasztanowe loki.
– Zaraz wrócę. Ale teraz chcę zaznać chwili przyjemności.
Zesztywniał, po czym wykonał krok w jej stronę z niewróżącym niczego dobrego grymasem nieza¬dowolenia.
– Drażnisz się ze mną, Alekso. Chcę wiedzieć dlaczego.
Co miała mu powiedzieć? Ze pragnie, aby do¬trzymał danego słowa?
Że chce prawdziwego mał¬żeństwa? Na to nie miała dość odwagi.
– Po prostu dotrzymuję ci towarzystwa. Czy to coś złego?
Przeczesał dłonią włosy, odsuwając czarne ko¬smyki z czoła. W słabym świetle księżyca widziała jego wydatne kości policzkowe; jędrne, kształtne usta. Chciała ich dotknąć, przywrzeć do nich swo-imi wargami, zaznać fali gorąca i tęsknoty, jakie już kiedyś wywołały jego pocałunki. Chyba czytał w jej myślach, gdyż żyła na jego skroni zaczęła pul¬sować coraz szybciej.
– Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył, lecz już bez uprzedniej szorstkości, za to dziwnie gar¬dłowo.
– Chciałam się z tobą zobaczyć – powiedziała ci¬cho. – Chciałam, żebyś mnie przytulił.
Pokręcił głową w niemej odmowie, lecz nawet cofając się, wyciągnął ku niej rozpostarte ramiona. Weszła między nie, pozwalają~, by ją objął, wdy¬chając jego wilgotny, morski zapach, przyciskając go tak mocno, że poczuła nieregularne uderzenia Jego serca.
– Alekso… – Ujął w dłonie jej twarz i odchylił do tyłu. I już po chwili całował ją, zniewalając swy¬mi ustami, przywierając do niej całym swoim mu¬skularnym, smukłym ciałem.
Jęknęła cicho, obejmując go za szyję. Piersi miała ściśnięte o twardą ścianę jego napiętych mięśni. Bo¬że, jak bardzo tego potrzebowała. Przylgnęła do nie¬go, a wtedy pocałunek jeszcze przybrał na sile. Wdarł się językiem w jej usta, przesuwał ręce coraz niżej po jej plecach, by chwycić za pośladki i przyciąg¬nąć z mocą bliżej swej nabrzmiałej męskości.
– Jezu, jak ja cię pragnę… – wydusił z siebie urwane słowa. Jego dłoń sięgnęła pod pelerynę, wślizgnęła się pod stanik sukni, ujmując pierś. Do¬tykał miękkiego sutka, aż ten nabrzmiał i stward¬niał, aż zmiękły jej nogi. Posuwał się za daleko, za szybko, przerażając ją swym zamysłem, lecz nie śmiała go powstrzymać.
– Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył po¬między jednym a drugim długim, namiętnym pocałunkiem. Nie przestawał pieścić jej dłonią, podsy¬cając płonący w niej ogień.
– Jestem twoją żoną – szepnęła. – Musiałam przyjść.
Dłoń Damiena, którą dotykał jej piersi, znieru¬chomiała. Przez kilka minut nie poruszał się, a ona pożałowała swoich słów. Otarł drżącymi palcami jej skórę, gdy wyjmował rękę ze stanika. Poczuła, jak nabrzmiałe, trochę obolałe piersi wbijają się w ma¬teriał sukni. Wysiłek, z jakim Damien zachowywał opanowanie, wyrył na jego twarzy głębokie, pełne cierpienia rysy.
– Powinnaś była zostać żoną Petera, a nie moją – powiedział. – Ten jeden raz w życiu moja matka miała rację.
– Nigdy nie należałam do Petera. Należę do ciebie. Uczyń mnie swoją żoną.
Pokręcił głową.
– Wracaj do domu.
– Proszę cię, nie rób tego.
– Powiedziałem: Wracaj do domu!
Z trudem tłumiąc cisnące się do oczu łzy, unio¬sła nieco suknię i puściła się biegiem w stronę ma¬jaczącego w oddali wielkiego zamku. Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, popędziła przez hol, po schodach i wreszcie wpadła do sypialni, gdzie rzuciła się do okna. Oparła się o chłodną ka¬mienną. ścianę, żeby nie stracić równowagi, jedno¬cześnie z trudem łapiąc powietiże i starając się zi¬gnorować ogień, jaki wciąż obejmował jej ciało. Spojrzała w stronę klifów, szukając wysokiej syl¬wetki męża, lecz nigdzie nie było go widać.
Nie powinna była tam iść. Nie chciał jej – dał to wyraźnie do zrozumienia. Nie powinna była dać się tak upokorzyć.
Albo też nie powinna była pozwolić, żeby ją od¬prawił.
Usiadła ciężko w fotelu stojącym przy oknie.
Po jej policzkach popłynęły gorące łzy, czuła ogromny ciężar w żołądku, lecz nie była w stanie zapomnieć smaku ust Damiena ani fali pożądania, jaka na nią spłynęła, gdy dotknął jej piersi.
Wiedziała, że on czuł podobnie. Było to wyraź¬nie widoczne w każdym calu jego pięknej twarzy. Ogarnęła go żądza, nabrzmiała męskość pulsowa¬ła pożądaniem, wywołując w niej poczucie strachu. Może dlatego pozwoliła, żeby ją odegnał?
Gdzie jest teraz?, pomyślała, ocierając resztkę łez. Jak mógł ją odrzucić? Przecież znała odpo¬wiedź na to pytanie. Myślał o Peterze, walczył z wyrzutami sumienia. Ona potrzebowała lat, by pogodzić się z tym, jaką rolę odegrała w śmierci przyjaciela, lecz w końcu odniosła sukces.
Czy Damienowi również się to uda?
– Jest już pani gotowa do snu? – Do pokoju zaj¬rzała zatroskana Sarah. Gdy Aleksa skinęła głową, służąca w milczeniu pomogła jej zdjąć suknię.
– Niech się pani prześpi – powiedziała Sarah, gdy skończyły i Aleksa stanęła obok łóżka w zapię¬tej pod szyję białej bawełnianej nocnej koszuli z długimi rękawami.
Skinęła głową, lecz nie ruszyła się z miejsca. Do¬myślając się, że jej pani potrzebuje samotności, Sa¬rah szybko wyszła, zaś Aleksa wróciła do okna. Nie miała pojęcia, jak długo tam siedziała. Czuła, że mijają kolejne godziny. Kominek dawno już wy¬gasł, a Damien nie wrócił do swego pokoju, bo z pewnością usłyszałaby jego kroki, co zapewne oznaczało, że przebywa na dole, w swoim gabine¬cie. Sam.
Wiedziała, że nie powinna, lecz, o dziwo, nie by¬ła w stanie się powstrzymać. Wstała i – przywraca¬jąc krązenie w zziębniętych i zesztywniałych koń¬czynach – ruszyła zdecydowanym krokiem przez pokój.
Rozdzia1 9
Zatrzymała się w nogach łóżka, żeby nałożyć gruby szlafrok. O tej porze salę na dole ziębiły przeciągi, zaś we wszystkich kominkach ogień już dawno wygasł.
Wsunęła stopy w miękkie kapcie, sięgnęła po stojącą obok łóżka lampę oliwną i ruszyła na dół. Tak jak oczekiwała, spod drzwi gabinetu sączyła się smuga żółtego światła. Nacisnęła ciężką żelazną klamkę i bez pukania weszła do środka.
Damien leżał z rozrzuconymi szeroko nogami na obitej brązową skórą sofie przed płonącym le¬niwie ogniem. Czarne włosy nadal miał potargane wiatrem, rozpięta do pasa biała koszula odsłaniała muskularną pierś. Aleksa oblizała nagle wyschnię¬te wargi. Przypomniała sobie noc, kiedy wyglądał tak samo. Obronił ją wtedy przed intruzem, pija¬nym handlarzem, który zakradł się do jej pokoju. Wspomniała te gładkie, twarde mięśnie, zapragnꬳa znowu poczuć je pod swoimi dłońmi.
Podeszła bliżej, a wtedy Damien, słysząc odgłos jej kroków po grubym wschodnim dywanie, odwrócił się i usiadł.
– Powinnaś już spać.
– Musimy porozmawiać. – Postawiła lampę tuż przed nim na małym stoliku.
– Nie mamy o czym rozmawiać. Wracaj do swo¬jego pokoju.
– Nie tym razem, Damien. Nie wyjdę stąd. Przez chwilę milczał, tylko patrzył na nią takim wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć w jej zuchwa¬łość.
– Niech cię diabli! – Rzucił jej gniewne spojrzenie, wstał, podszedł do kominka i zaczął przechadzać się nerwowo tam i z powrotem. Wreszcie zatrzymał się i odwrócił. – Już po północy. Czego chcesz?
– Powiedz mi, co jest nie tak, o co chodzi.
– Sama wiesz.
– Powiedz – nalegała. – Chcę to usłyszeć z twoich ust.
– Chodzi o to, że cię pożądam, to chciałaś usły¬szeć?
– Jeśli taka jest prawda.
– Prawda? Prawda jest taka, że prawie nie mogę oderwać od ciebie rąk. – Przebiegł po niej wzro¬kiem, zatrzymując się dłużej na piersiach. – Z tru¬dem powstrzymuję się, by nie zedrzeć z ciebie ubra¬nia, nie położyć cię na podłodze i nie wejść w ciebie.
– Dlaczego tego nie zrobisz?
Zamurowało go. Pokręcił głową; aż kilka ciem¬nych kosmyków opadło mu na czoło.
– Oboje wiemy dlaczego. Ze względu na Petera. Gdybym to zrobił, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
– Myślałam, że nie masz sumienia.
– Być może w nieznacznym stopniu, lecz ostatnio odkryłem, że jednak je posiadam.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Cieszę się. Lecz twoje sumienie popycha cię w niewłaściwym kierunku.
– Twierdzisz, że to w porządku pragnąć czegoś, za co umarł Peter? Wybacz, moja droga, ale nie je¬stem co do tego przekonany.
– Z początku nie pragnąłeś mnie, nie wiedziałeś nawet, kim jestem. Szukałeś mnie, aby wymierzyć mi karę za to, co, jak sądziłeś, zrobiłam twojemu bratu. Myślałeś o nim, nie o sobie.
– Wtedy było wtedy. A teraz jest teraz.
– No właśnie. Zrobiłeś to wszystko dla Petera.
Bo go kochałeś. On niewiele mi o tobie opowiadał, lecz kiedy już o tobie mówił, łatwo było zauważyć, jak wielką darzył cię miłością. Tak salpo jak ty jego.
Damien milczał. Na jego ponurym obliczu ma¬lowały się silne emocje.
– Mnie także kochał. Tak napisał w liście. Czy naprawdę myślisz, że nie życzyłby sobie, żebyśmy byli szczęśliwi? Jeśli nas kochał, a kochał na pewno, to za nic w świecie nie chciałby zadawać nam bólu.
Gdy to mówiła, oczy niebieskie jak najczystsze niebo spoglądały na nią badawczo.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Całym sercem.
Nie spuszczał z niej wzroku przez kolejną długą chwilę. Zmarszczył swoje śniade czoło, zastana¬wiając się nad czymś intensywnie.
– To było dla mnie niezwykle trudne – powiedział wreszcie. – Trudniejsze, niż byłem w stanie sobie wyobrazić.
Na Aleksę spłynęła w tym momencie fala współczucia.
– Damien, twój brat cię kochał. Z pełną wzajem¬nością. Jego już nie ma, ale ty jesteś. Oboje jeste¬śmy. Powinniśmy dać mu coś, co go uszczęśliwi, co sprawi, że jego niepotrzebna śmierć nie pójdzie tak zupełnie na marne.
Wahał się tylko przez chwilę, po czym podszedł do.Aleksy sprężystym krokiem, wyciągnął ręce i przygarnął ją do siebie. Mocno przywarł ustami do jej warg, biorąc to, co chciała mu dać – pocie¬chę, w chwili gdy jego duszą zawładnęła niepew¬ność. Poczuła jego wilgotny, gorący język, rozcho¬dzące się po całym ciele przyjemne ciepło, rozchy¬liła więc usta, wpuszczając go do środka. Od razu ogarnęły ją płomienie namiętności.
– Damien – wyszeptała spod jego gorących warg, gdy przesuwał po jej ciele dłońmi, które wsu¬nął pod ciepły szlafrok, i gładził pośladki, chwytał je, ugniatał, podsycając już i tak ogromny ogień. Uniósł ją, aż musiała stanąć na palcach, przytulił mocno do siebie, by poczuła jego twardą męskość, jego niepohamowane pożądanie.
Fallus Damiena był gorący, pulsujący, większy, niż wcześniej sobie wyobrażała. N a Boga, czy on naprawdę chciał ją rozebrać do naga i wziąć tu, na podłodze?
Przeraziła się na tę myśl, lecz nie powstrzymała Damiena. Delikatna więź między nimi mogła ze¬rwać się w każdej chwili.
Teraz zaczął całować jej szyję, ściągając gruby szlafrok, w który była owinięta, rozpinając guziki nocnej koszuli. Przesunął usta na ramię Aleksy, pozostawiając wilgotne ślady po pocałunkach i jeszcze bardziej podsycając szalejący w niej ogień.
Zsunął koszulę z jej ramión, odsłaniając piersi, obnażając ją do pasa. Pochylił głowę i chwycił usta¬mi sutek. Jęknęła, czując, jak rozpalona krew co¬raz szybciej pulsuje w jej żyłach, jak ramiona i no¬gi nagle stają się jak z waty. Ssał ją delikatnie, a ona wsunęła dłoń w jego jedwabiste, czarne jak smoła włosy.
Kiedy chwycił ją lekko zębami, języki ognia jesz¬cze bardziej rozpaliły jej ciało. Dobry Boże, jesz¬cze nigdy nie czuła czegoś podobnego! Trzymała go kurczowo za szyję, mając wrażenie, że nogi lada chwila odmówią jej posłuszeństwa.
Damien cofnął się, by na nią spojrzeć, a ona za¬drżała, widząc, jak głodnym wzrokiem pożera jej półnagie ciało. Skóra Aleksy jaśniała złociście w migotliwym świetle kominka, włosy kładły się bezładnie na ramionach. Wyglądała jak rozpustni¬ca i grzesznica, ale gdy przez moment odczuła lęk i uniosła rękę, aby się nieco osłonić, Damien chwy¬cił ją za nadgarstek.
– Nie – powiedział cicho. – W myślach widziałem cię taką tysiąc razy. Marzyłem o tym. Raz po raz wyobrażałem sobie tamtą noc w zajeździe… Lecz ty jesteś piękniejsza niż obraz z mojej wyobraźni.
Puścił ją, a ona pozwoliła, by ręka opadła wzdłuż ciała. Poruszyła się, wciąż trochę zawstydzona, wreszcie spojrzała mu w oczy, głębokie, matowo niebieskie, jeszcze bardziej dzikie i władcze niż kie¬dykolwiek wcześniej. Kępka kręconych czarnych włosów na jego piersi połyskiwała w blasku ognia. Wyciągnęła rękę, dotknęła ich, czując pod palcami ich sprężystość, i usłyszała jego cichy jęk.
– Alekso… – Znowu ją całował, ściągając gruby szlafrok z bioder, aż opadł, tworząc miękki wzgó¬rek wokół jej stóp. Teraz jego dłonie były wszę¬dzie, gładząc, dotykając, pieszcząc, a jego usta… dobry Boże, sprawiały wrażenie aksamitnego pło¬mienia. Piersi wydawały się coraz cięższe, sutki obolałe, miejsce między nogami pulsowało ogniem. Jakby wyczuwając ten żar, skierował dłoń w tamtą stronę, przesunął po rudobrunatnych wło¬skach, by wsunąć palec do środka.
Zadrżała na całym ciele, trzymając się kurczowo Damiena, czując jeszcze dotkliwszy ból w na¬brzmiałych sutkach.
– Jesteś taka wąska – wyszeptał, z łatwością wsu¬wając do środka drugi palec, gdyż była już bardzo wilgotna. Poruszał nimi z delikatną precyzją, a ona podświadomie wygięła się, wychodząc naprzeciw jego dłoni. – Pragniesz mnie, prawda? – spytał. – Jesteś gotowa, by poczuć mnie w sobie?
Wyschło jej w gardle tak bardzo, że z trudem wydobyła głos.
– Tak… pragnę cię. – Pomyślała, że to musi być pożądanie, chociaż nigdy dotąd nie czuła się tak owładnięta nieodpartą chęcią, nigdy aż do tego stopnia nie straciła samokontroli. Wyciągnęła mu koszulę ze spodni, przesunęła dłońmi po gładkiej śniadej skórze i usłyszała, jak Damien gwałtownie nabiera powietrza.
– Musimy przerwać, bo w przeciwnym razie we¬zmę cię tu i teraz.
– Przerwać? Boże, chyba nie chcesz zaprzestać… Zaśmiał się gardłowo, ciepło, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek dotąd.
– Ale najpierw zabiorę cię na górę. – Sięgnął po gruby szlafrok, którym owinął Aleksę i wziął ją na ręce. – Zmierzamy do., wiadomego celu. Od chwili, gdy weszłaś do tego pokoju, nie było już odwrotu, może zresztą nigdy go nie było.
Przeszedł przez drzwi. Aleksa trzymała go moc¬no za szyję, gdy wspinał się po szerokich, kamien¬nych schodach.
– Jesteś moja, Alekso. Kiedy cię posiądę, już ni¬gdy nie będziesz należała do innego mężczyzny.
Aż drgnęła na dźwięk emocji, jaKimi przesycony był jego głos. Pod tą przykrywką Damien Falon był bezwzględnym, niebezpiecznym człowiekiem. Ja¬kie życie czeka ją u boku takiego mężczyzny? Bała się przyszłości, lecz wciąż czuła do niego nieodpar¬te pożądanie.
Gdy znaleźli się przed drzwiami pokoju Aleksy, Damien nie zatrzymał się, lecz minął je i poszedł da¬lej, w kierunku swojej sypialni. Ta naj trudniejsza de¬cyzja już zapadła. Zona przekonała go, przyszła do niego z własnej woli, a teraz mu się odda. Być mo¬że prędzej czy później doszedłby do takich samych wniosków samodzielnie. Przeszłość była już po¬za nim. Nie mógł nic zrobić, by ją zmienić. Aleksa miała rację. Wiedział o tym już w momencie, gdy o tym mówiła.
Otworzył drzwi sypialni i wszedł do środka. Po¬siądzie ją tutaj, w swoim łóżku. Chciał obudzić się rano u jej boku.
Postawił ją na podłodze, czując, jak jej szczupła postać ociera się o jego ciało. Dotyk jej kobiecych krągłości wywołał gwałtowną erekcję. Służący podłożył do ognia, więc w pokoju było ciepło, lecz Damien poczuł zimny dreszcz. Dreszcz oczekiwa¬nia tak długo tłumionego pożądania.
– Pragnę cię, Alekso. – Nigdy w życiu nie wypo¬wiedział takich słów bardziej szczerze. Przyłożył jej dłoń do rozporka swoich spodni. – Czujesz jak mocno?
Oblizała wargi, które zapłonęły jak rubiny w świetle lampy.
– Czuję. – Zadrżała. Nie wiedziała, ze strachu czy z podniecenia.
Odwrócił się, by zdjąć koszulę i buty, lecz nadal pozostał w spodniach. Po chwili delikatnie zsunął szlafrok z jej ramion.
– Obawiasz się tego, co się teraz stanie?
W świetle lampy jej oczy błyszczały niewiarygod¬nie- zielonym blaskiem, jednak czaiła się w nich niepewność.
– Trochę
– Niepotrzebnie. Nie zrobię ci krzywdy. – Z wyjątkiem tego jednego momentu, gdy nadejdzie roz¬dzierający ból. Lecz na to nie mógł nic poradzić, a ona martwiła się na zapas.
Ujął dłońmi jej twarz i wpił się w jej usta. Były słodkie niczym jagody, miękkie jak puch, ciepłe jak kominek w zimowy wieczór. Słodki Jezu, jakże jej pragnął! Ledwie był w stanie zapanować nad swoją żąd~ą. Spłaszczał jej piersi, gdy ze wszystkich sił przyciskał ją do siebie, ugniatał je, pieścił sutki. Nabrzmiały jak kwiatowe pąki, a on pochylił się i objął wargami jeden z nich.
Wpijała palce w jego ramiona, podświadomie ściskając wyczuwane pod palcami muskuły, on zaś doznał gwałtownej erekcji.
– Spokojnie, kochanie. Mamy na to całą noc.
Z jej gardła wydobył się cichy jęk. Teraz trzyma¬ła go jeszcze mocniej. Domyślał się, co czuła; na Boga, sam był bliski wybuchu. Znowu wycisnął na ustach Aleksy dziki pocałunek, przesunął dłoń¬mi po jej biodrach, wreszcie rozsunąwszy jej nogi, wsunął palec do środka. Była gorąca, mokra, cia¬sna, jej mała śliska szparka działała na niego z ta¬ką mocą przyciągania, jakiej w życiu nie zaznał.
Zaczął ją tam pieścić, aż poczuła miękkość w kolanach. Przeniósł ją do łóżka i położył na na¬rzucie, po czym ściągnął spodnie i nagi położył się obok niej.
– Damien? – Była tak oszołomiona falą pożąda¬nia, że z trudem' mogła mówić. Przenikająca ją go¬rączka namiętności wprawiała ją w drżenie, wywolała rumieniec i sprawiła, że na skórze pojawiły się kropelki potu, a sutki nabrzmiały i stwardniały. Wiedziała, że to pożądanie, i czuła, że nie ma na świecie żadnego innego mężczyzny, który umiałby doprowadzić ją do takiego stanu.
Napawała się jego urodą, widokiem lśniących włosów i śniadej skóry. Był jej mężem, a jednak odczuwała lekki strach.
– Damien… – powtórzyła.
– Tak, kochanie? – jego słowa zabrzmiały szorstko, gardłowo, jakby gdzieś z oddali.
– Boję się. Sama nie rozumiEIm, co się ze mną dzieje. – Poczuła na piersi jego dłoń, którą rysował małe okręgi dokoła sutków.
Spostrzegła na jego ustach lekki uśmiech.
– Zawsze jest ten pierwszy raz. Nawet nie wiesz, jak ogromną przyjemność sprawia mi świadomość, że jestem jedynym mężczyzną, który cię dotyka. – Pocałował ją w szyję, a po chwili w usta tak gorą¬co, że przez chwilę nie mogła oddychać. Delikat¬nie wsunął język między wargi Aleksy, miała wra¬żenie, że jej skóra płonie pod każdym jego dotknięciem.
Czuła się ogarnięta ogniem, który w niej rozpa¬lił, i zupełnie bezbronna w jego objęciach. Utraci¬ła samokontrolę, jakby podbiegła ku głębokiej przepaści, a teraz balansowała na jej krawędzi. Ze¬sztywniała i podświadomie cofnęła się, desperacko próbując wrócić do bezpiecznego świata, jaki ją. otaczał.
– Nie bój się, kochanie – powiedział uspokajają¬co. – Wiem, że to dla ciebie nowe, ale obiecuję, że będę delikatny. Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze. – Nie wiem… co mam robić. – W tym momen¬cie zrozumiała, że to nie jego się obawia, lecz samej siebie. Dobry Boże, nigdy nie sądziła, że to bę¬dzie tak wyglądało, że będą nią targały aż tak silne emocje.
Drżała, gdy położył ją na plecach i nachylił nad jej ciałem. Czuła na udzie jego twardą męskość, wielką, pulsującą i gorącą.
– Rozchyl dla mnie nogi – powiedział cicho.
– Nic więcej nie musisz robić.
Posłuchała go, zbyt przejęta, by się wstydzić.
Oczekiwała, że Damien lada chwila wedrze się w nią, czekała na to, chociaż lękała się bólu. Lecz poczuła tylko jego palce, którymi delikatnie ją gła¬skał, aż doznała coraz silniejszego ucisku, napię¬cia, od którego zaczęła się skręcać i jęczeć, myśląc już tylko o cudownej rozkoszy, którą jej dawał.
– Damien?
Uciszył ją pocałunkiem – palącym, płomiennym, przesłaniającym wszelkie inne myśli, aż wreszcie poczuła, jak powoli zaczął w nią wchodzić, rozcią¬gać jej elastyczne ciało, wypełniać ją swą coraz większą, twardą męskością. Gdy dotarł do ostat¬niej przeszkody, zawahał się na chwilę, po czym wcisnął język głęboko w usta Aleksy i wypchnął mocno biodra do przodu.
Podskoczyła z bólu w momencie, gdy się przebił, wygięła ciało, jeszcze mocniej obejmując jego dłu¬gą, grubą męskość, przytrzymując go w środku, aż zaczął drżeć z wysiłku, by odzyskać samokontrolę.
– Spokojnie, kochana; najgorsze już minęło. – Czoło miał pokryte kropelkami potu. – Wszystko dobrze?
Kiwnęła głową, choć tak naprawdę wcale nie by¬ła tego pewna.
– Za chwilę poznasz rozkosz. Już bez bólu.
I tak się stało. Fale gorąca, które oblewały jej skórę, teraz wniknęły do środka, tworząc głębokie jeziora rozgrzanej lawy. Trzymała go kurczowo za ramiona, gdy fallus wchodził w nią rytmicznie, zaś jego silne mięśnie coraz bardziej się napinały. Pośladki Damiena poruszały się, wypełniając ją coraz głębiej, aż rozgrzana do białości namiętność zupełnie przesłoniła jej oczy. I wtedy jeziora ognia wybuchły, zalewając ją falą błogości. Ogarnęła ją słodycz, gwałtowna, niemal bolesna, rozedrga¬na rozkosz, która wezbrała się niczym tsunami i uniosła ją ku bezmiarowi naj czystszej radości.
Zawołała jego imię, a on wyrzucił z siebie:
"Aleksa!", sztywniejąc nagle, gdy zalał ją ciepłym strumieniem nasienia. Pomyślała jak przez mgłę, że może być z tego dziecko, a wtedy coś dziwnego stało się z jej sercem. Zaczęła gdzieś spadać spira¬lą, szybując w cudownym kokonie szczęścia. Wtu¬liła się w Damiena, a on objął ją silnymi ramiona¬mi. Zamknęła oczy i na chwilę zapadła w lekki sen.
Damien patrzył na śpiącą Aleksę, czując w lędź¬wiach narastające pożądanie. Dopiero co ją po¬siadł, ale czuł, że to za mało. Chciał ją wziąć jesz¬cze raz, wypełnić ją swoim ciałem, oznaczyć ją ja¬ko swoją w jedyny znany sobie sposób. Lecz tylko odsunął z jej policzków wilgotne, zmierzwione włosy i pocałował w czoło.
Poruszyła się, zatrzepotała rzęsami i otworzyła oczy. Były bardziej zielone niż obsypana kwieciem łąka wczesną wiosną, rzęsy zaś gęste i ciemne. Za¬rumieniła się ślicznie na jego widok, a on z uśmie¬chem pomyślał, że jest pierwszym mężczyzną, któ¬ry zbliżył się do niej w tak intymny sposób.
– Czy już rano?- spytała, przeciągając się lekko, Q.iezupełnie świadoma, że dzieli ich tylko rozgrza¬na, gładka skóra.
– Nie. Spałaś tylko chwilę. – Uśmiechnął się. – Ale to dobrze, że czujesz się tak wypoczęta. – Nachylił się i pocałował ją w miękki, różowy sutek. Ten naprężył się i stwardniał niemal natych¬miast. Aleksa zrobiła wielkie oczy.
– Co się stało? Przecież, o ile sobie przypominam, to był twój własny pomysł.
– No tak, ale…
Delikatnie ugryzł go i lekko pociągnął.
– Ale co?
– Ale nie myślałam, że możemy to zrobić jeszcze raz tak szybko.
Westchnął.
– Nie możemy. Pewnie jesteś obolała, a ja nie chcę zadawać ci więcej bólu.
Przygryzła wydatną dolną wargę. Przesunęła się nieco na łóżku, aż poczuła swoją miękką, białą skórą jego męskość.
– Do licha – zaklął.
– Co się stało? – Uniosła brwi.
Ujął jej dłoń i położył ją tak, by objęła jego pul¬sujący członek.
– To się stało. – Jeśli oqlekiwał, że go puści, to się bardzo zdziwił, gdyż poczuł, jak gładzi go smu¬kłymi palcami, jak bada wzrokiem jego długość i grubość. – Spokojnie, kochana. Moja silna wola ma jednak swoje granice, a ty wystawiasz ją na próbę. – Musiał zmobilizować ostatnie rezerwy, gdy spoglądał na leżącą obok niego nagą Aleksę.
– Damien?
– Tak, kochana?
– Chyba nie jestem obolała.
Wstrzymał oddech, po czym wolno wypuścił powietrze.
– Jeśli zaczniemy, nie będę w stanie przestać. Uśmiechnęła się.
– Ja też nie.
Zachichotał cicho.
– N a Boga, jesteś prawdziwą rozkoszą.
Podparł się na łokciu i pocałował ją, długo, głę¬boko, namiętnie. Przesunął usta na piersi i ssał sut¬ki, doprowadzając Aleksę do drżenia, lecz zamiast w nią wejść – tak jak zamierzał – wsunął dłoń mię¬dzy wilgotne płatki jej gniazdl$:a. Zapragnął zoba¬czyć, jak dochodzi do szczytowania, wsunął więc palec do środka, a ona wydała z siebie ciche, pełne błogości miauknięcie. Włożył drugi palec. Pieścił śliskie fałdki, odnalazł nabrzmiały koralik rozko¬szy i dotykał go raz za razem.
Wiła się na pościeli, wymawiając jego imię, bła¬gając o więcej. Nie ustawał, aż zesztywniała, do¬tarła do kolejnej kulminacji, odrzucając głowę do tyłu, zamknąwszy oczy w reakcji na kolejne fa¬le miotającej nią rozkoszy. Ten niesamowity wi¬dok niemalże doprowadził Damiena do eksplozji. Opanował się, lecz tylko na chwilę, by zaraz za¬głębić się w jej ciało. Wszedł w nią mocno, dale¬ko, czując, jak jej zanikające spazmy splatają się jego pierwszymi.
Słodki Boże, to był prawdziwy raj! Posiadł ją gwałtownie, całkowicie, po raz kolejny doprowa¬dzając na wyżyny błogości. Potem przytulił mocno do siebie. Trochę odpoczęli we śnie, a z pierwszym brzaskiem znowu się połączyli.
Leżąc obok śpiącego męża, Aleksa miała wraże¬nie, że jeszcze nigdy nie czuła się tak spełniona. Nareszcie była kobietą. Kobietą Damiena. Hrabiną Falon, żoną Damiena. Ta świadomość napełniała jej serce nieskończonym szczęściem.
* * *
W ciągu dnia był zajęty, pracując z dzierżawcami lub przesiadując w gabinecie z nosem w księgach, lecz zawsze znajdował dla niej czas. Pokazywał jej zamek, a oglądanie go w towarzystwie męża było odkrywaniem wspaniałego domu zupełnie od nowa.
Znał jego historię z opowieści ojca. Fragmenty głównej struktury kamiennej wzniesiono w czasach Wilhelma Zdobywcy, o czym wspominał z niemałą dumą.
– Jest własnością mojej rodziny od początku piętnastego wieku. Jeden z moich przodków wal¬czył u boku króla Henryka Piątego w bitwie pod Azincourt. – Poprowadził ją wijącymi się spi¬ralnie schodami na pokrytą warstwą kurzu wie¬życzkę, z której rozpościerał się widok na morze. – Ten zamek otrzymał w nagrodę za męstwo.
– Z ciepłym i pełnym dumy uśmiechem wskazał specjalne otwory w podłodze służące do wypusz¬czania strzał na wroga podczas oblężenia.
– Niewiele wiem o mojej rodzinie z tamtych cza¬sów – odparła Aleksa. – Brat,otrzymał imię po ja¬kimś odległym przodku z dwunastego czy trzyna¬stego wieku, rycerzu ~anym Raynor Augustus, lecz nic o nim nie wiem. Załuję, że nie spytałam oj¬ca, gdy jeszcze żył.
– Ja z moim ojcem byłem blisko. Szkoda, że nie znałem go dłużej.
To uczucie nie było jej obce. Miała zaledwie trzynaście lat, gdy zmarł jej ojciec, a stało się to za¬ledwie kilka miesięcy po śmierci jej starszego brata, Chrisa. Do tej pory obu bardzo jej brakowało. – Tata był bardzo łagodny, zupełnie inny niż bra¬cia. Szkoda, że nie możesz go poznać.
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Ja też żałuję.
Później tego samego popołudnia podzielił się z nią swoją pasją, jakiej nigdy by się po nim nie spo¬dziewała. W ptaszarni na przeciwległym murze zam¬ku Damien hodował niezwykłe egzotyczne ptaki.
Szła milcząca w kierunku klatek, zauroczona fe¬erią barw, kształtów i rozmiarów.
– Są przepiękne – powiedziała pełnym zachwytu głosem. Jej wzrok przeskakiwał z jednego barwne¬go okazu na następny. – Nie przyszłoby mi do gło¬wy, że interesujesz się czymś takim.
– Czy byłabyś równie zaskoczona moim uwiel¬bieniem dla poezji? – odparł z uśmiechem. – Albo dla sztuki malarskiej?
– Tak. – Ogarnęło ją przyjemne ciepło. – Ale bardzo się cieszę, że masz takie upodobania. – Przyglądała mu się jeszcze chwilę, zdając sobie sprawę, jak złożoną osobowość ma jej mąż, jak wiele jeszcze pozostało jej do odkrycia. Potem od¬wróciła się do ptaków. – Te poznaję. – Wskazała dużą klatkę, w której na kamiennym podłożu leża¬ły rozsypane ziarna. – To chińskie bażanty, o ile dobrze sobie przypominam. Ale nie wiem, jak na¬zywają się te pozostałe. – Szli dalej, zatrzymując się przed kolejnymi klatkami. Damien przemawiał do ptaków łagodnym głosem, sprawdzając, czy ma¬ją wodę i ziarno, one zaś gruchały i podlatywały do niego jak do przyjaciela.
– Ten biały z pierzastym czubkiem to kakadu – powiedział. – A te zielono-czerwone to papugi. – Wskazał niskiego, przysadzistego czarnego ptaka z pomarańczowymi i czerwonymi akcentami w upierzeniu i ogromnym haczykowatym dziobem. – A to jest tukan. Pochodzi z Ameryki Południo¬wej, zaś te małe ptaszki nazywają się wikłacze. Ich ojczyzną jest Afryka.
– Od kiedy interesujesz się ptakami?
– Od zawsze, od kiedy sięgam pamięcią. To w pewnym sensie moja spuścizna. W rodzinie Fa¬lonów zawsze był ktoś, kto interesował się ptaka¬mi. Początkowo były to ptaki myśliwskie: sokoły, jastrzębie i inne drapieżniki. Ptaki egzotyczne były pasją mojego ojca, a wcześniej jego matki. Wydaje się, że to nieprzeI1Vana tradycja. Być może stąd bierze się nasz herb… albo też herb stał się dla ko¬goś inspiracją do hodowania ptaków. Sam nie wiem, która wersja jest bardziej prawdopodobna.
– Według mnie to jest wspaniałe.
Odwrócił się do niej, a wiatr łagodnie przenikał jego włosy.
– A według mnie to ty jesteś wspaniała. – Pochy¬lił głowę i pocałował Aleksę, która poczuła, jak ob¬lewa ją fala gorąca i pożądania.
Spędzili w ptaszarni kilka godzin. Były tam jesz¬cze kuropatwy górskie i siewki hodowane na po¬karm i cała klatka gołębi.
Zatrzymała się przed nią, ponieważ zauważyła, że niektóre szare ptaki mają metalowe obrączki na nogach.
– To gołębie pocztowe, prawda?
Wyraz twarzy Damiena uległ nieznacznej zmianie.
– Przez jakiś czas bardzo mnie intrygowały. Ale teraz hodujemy je jako pożywienie.
– A może wypuścimy je…
– A może wrócimy już do środka? Robi się późno, a przed kolacją chciałem jeszcze zrobić parę rzeczy.
Zerknęła na niego ciekawie.
– No dobrze… ale pod jednym warunkiem.
– Mianowicie?
– Ze opowiesz mi o swojej matce. – Był to temat, którego oboje unikali, jednak Aleksa chciała wie¬dzieć, dlaczego tych dwoje żyje w takiej niezgo¬dzie. Musiała znać prawdę, zarówno ze względu na Damiena, jak i na siebie.
– Innym razem – odparł stanowczo i poprowa¬dził ją w kierunku domu.
Aleksa zatrzymała go koło wejścia do ogrodu, który nie był nawet w dziesiątej części tak duży jak w Stoneleigh, lecz za to znakomicie utrzymany.
– Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć? Teraz je¬stem twoją żoną. Twoja matka i siostra także są moją rodziną.
Westchnął ze znużeniem.
– O Rachael Falon Melford nie bardzo lubię rozmawiać.
Uśmiechnęła się.
– Dobrze o tym wiem, ale kiedyś musisz mi o niej opowiedzieć. Co się między wami wydarzy¬ło? Na pewno nie była taka surowa, gdy byłeś ma¬łym chłopcem.
Ostatni ślad ciepła znikł z jego twarzy.
– Szczerze powiedziawszy, była dokładnie taka sama jak teraz. – Spojrzał gdzieś daleko, obserwu¬jąc ostatnie złociste promienie zachodzącego słoń¬ca. – Chociaż wtedy pewnie lepiej to ukrywała. Jednak dla mojego ojca nie miało to znaczenia. Z przyczyn, których nigdy nie zrozumiem, ojciec zawsze ją kochał.
– Nie zawsze możemy wybrać tych, których ko¬chamy.
Popatrzył na nią dziwnie.
– Może i nie… W każdym razie umarł, gdy skoń¬czyłem dziewięć lat. Matka miała wtedy dwadzie¬ścia siedem. Była samolubna i zepsuta, nie miała zbyt wiele czasu dla swojego dziecka. Myślała wy¬łącznie o swojej straconej młodości. Była strasznie rozpieszczona, jednak wiedziała, że jej własne dziecko zawsze będzie na pierwszym miejscu.
– Musiała być niezwykle piękna. Pokiwał głową.
– Wręcz przepiękna. Niestety, miała tego świa¬domość. W dniu pogrzebu ojca wyjechała do Lon¬dynu i od tamtej pory rzadko ją widywałem. Nie miało dla niej znaczenia, że w domu zostawia sa¬mego dziewięcioletniego syna, który właśnie stra¬cił ojca i może potrzebować matczynej pociechy.
– Och, Damien. – Położyła dłoń na jego przed¬ramieniu i natychmiast wyczuła, jaki jest spięty.
– Od tamtej pory wszystko było z górki. Więk¬szość czasu spędzała w mieście, gdzie wydawała pie¬niądze mojego ojca. Zamek mocno podupadł. Gdy tylko minął stosowny czas, poślubiła lorda Town¬senda.
– Ale chyba potem sytuacja uległa poprawie. Uśmiechnął się ponuro.
– Ja i Townsend byliśmy jak ogień i woda. Nie akceptowałem go za to, że cieszył się względami mojej matki, on zaś mnie nie lubił, bo go drażni¬łem. Gdy miałem trzynaście lat, zostałem wysłany do Francji razem z babką. Chciała zapytać, co się wydarzyło później, lecz wi¬dząc jego minę, zrezygnowała. Powiedział już wszyst¬ko, co zamierzał. Może dokończy kiedy indziej.
– Przykro mi, Damien. Chciałabym, aby istniał jakiś sposób, który pozwoliłby to zmienić.
– Nie powiedziałem ci tego wszystkiego, żebyś się nade mną litowała. Po prostu doszedłem do wniosku, że powinnaś wiedzieć. – Scisnął ją za ramię trochę mocniej, niż należało. – A teraz pora wracać.
Przez resztę wieczoru był w posępnym nastroju, lecz nocą kochał się z nią tak samo namiętnie jak zwykle. Rano wydawał się jakiś inny, jakby rozmo¬wa o przeszłości pomogła mu nieco zaleczyć rany. Jednak wciąż nie była pewna jego uczuć wobec siebie, wyczuwała jakąś tajemnicę związaną z cz꬜cią jego osobowości, którą cały czas skrzętnie ukrywał.
Nazajutrz wstali wcześnie i udali się do małej wioski rybackiej Falon-by-the-Sea. Uliczki były wyłożone kocimi łbami, wzdłuż nich stały niewiel¬kie chatki. Damien wyjaśnił jej, że drewniane szop¬ki, w których przechowywano sieci, pochodzą jesz¬cze z szesnastego wieku.
– Budowano wąskie i wysokie budynki, żeby ob¬niżyć koszt dzierżawy ziemi – tłumaczył, gdy prze¬chodzili główną uliczką biegnącą równolegle do oceanu. Na plaży żony rybaków sprzedawały świeże dorsze, flądry, kraby i homary.
– Darnien, popatrz! – Kiedy szli po piasku, wska¬zała palcem duże, ciemne plamy w dalszej części plaży. – Czy te jaskinie nie prowadzą na klify?
– Tak właśnie jest – rzekła potężna kobieta z wy¬datną szczęką. Posiwiałe włosy miała wsunięte pod jasnoczerwoną chustę. Stała za straganem z rybami, których otwarte paszcze i mętne oczy spoglądały na nią oskarżycielsko. – Pełno ich na całym wybrzeżu. Kiedyś to był raj dla szmugle¬rów. A gadają, że nadal tak jest.
Najwyraźniej wciąż dochodziło tu do przemytu i to na dużą skalę. W czasie wojny francuskie pro¬duktY były bardzo cenione, chociaż większość ary¬stokracji używała ich jedynie w zaciszu domowego ogniska.
– Czy w pobliżu Falon są jaskinie? – Aleksa spy¬tała Damiena, nagle tknięta myślą, że być może stąd właśnie wzięły się plotki na jego temat.
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Jego oblicze ule¬gło pewnej zmianie, jeszcze bardziej pociemniało, więc Aleksa porzuciła temat. Dzień był naprawdę piękny, szkoda byłoby psuć nastrój, wywołując ja¬kieś nieuzasadnione podejrzenia.
– Które ryby wyglądają na najświeższe? – spyta¬ła, uśmiechając się szeroko. – Chętnie zjadłabym jakąś na kolację.
Damien odpowiedział uśmiechem.
– Przygotowania do kolacji trwają już od jakie¬goś czasu. Andre szykuje coś specjalnego. Rybka musi zaczekać.
Nie miała nic przeciwko temu. Kiedy Damien uśmiechał się w taki sposób, nie obchodziło jej nic więcej, jak tylko utrzymanie go w tak dobrym na¬stroju.
W sprawie kolacji oczywiście miał rację, co mu¬siała przyznać po pewnym czasię., Wystawne posił¬ki monsieur Bouteliera przeszły zupełnie niezau¬ważone, gdy w zamku przebywały matka i siostra Damiena. Teraz delektowała się przepysznymi da¬niami, a dodatkową radością przepełniał ją fakt, że przygotowywano te wspaniałości specjalnie dla mej.
Zjedli razem coq au vin oraz ris de veau aux chanterelles – znak0mitą potrawkę z kury, podawa¬ną z delikatną trzustką cielęcą i leśnymi grzybami, popili zaś butelką przedniego czerwonego wina. Potem poszli ścieżką ciągnącą się nad brzegiem. Tym razem, gdy dotarli do granitowej skalnej pół¬ki, Damien zdjął swój gruby płaszcz i rozłożył go między głazami. Położyli się na nim, a on zaczął ją całować, aż ogarnięta drżeniem chwyciła go moc¬no za ramiona. Wtedy podwinął jej spódnicę, roz¬piął sobie spodnie i wziął ją, nie zdejmując ubra¬ma.
To było skandaliczne, grzeszne, lecz jakże pod¬niecające!
– Zimno ci, naj droższa? – spytał, całując ją w po¬liczek, gdy wsunęła się jeszcze mocniej w jego ob¬jęcia. – Chyba powinniśmy już wracać.
– Jeszcze nie… proszę. – Oparła głowę na ra¬mieniu męża, zaś on przesunął palcem po jej po¬liczku. – Uwielbiam słuchać szumu morza… jak fale uderzają o brzeg. To brzmi tak, jakby ocean żył, jakby biło jego serce.
Podparł się na łokciu.
– Bo on naprawdę żyje… przynajmniej dla mnie.
To jeden z powodów, dla których uwielbiam to miejSce.
Wzrok Aleksy spoczął na jego twarzy. – Ja też myślę, że tu jest cudownie.
Pocałował ją delikatnie, drażniąc językiem kącik jej ust. Po chwili uniósł się i pomógł wstać Aleksie.
– Pora wracać. Na górze jest miłe, miękkie łóż¬ko, a ja wcale się tobą nie nasyciłem. – Włożył płaszcz i wziął ją na ręce. – Chcę się z tobą kochać szaleńczo i namiętnie, aż będziesz mnie błagać, że¬bym przestał.
Roześmiała się, gdy ruszył dużymi krokami ku odległym światłom. Uświadomiła sobie, że wokół osiada mgła.
– Być może czeka cię ciężka noc, milordzie – rzuciła wyzywająco, czując ogarniające ją przyjemne, podniecające ciepło.
Kiedy dotarli do sypialni, kochali się najpietw szybko, a potem powoli, od początku do samego końca. Była już półprzytomna i w pełni zaspokojo¬na, gdy wreszcie zapadła w sen.
Kiedy jakiś czas później obudziła się, Damie¬na nie było.
Rozdział 10
Było jeszcze ciemno, świt miał dopiero nadejść.
Przez częściowo uchylone okno do pokoju nie wpadał ani jeden promień księżycowego blasku. Aleksa przeciągnęła się i ziewnęła. Gdzie się podział Damien? Czyżby nie mógł spać? N a tę myśl uśmiechnęła się. Tej nocy okazał się wymagającym kochankiem, ona zaś ochoczo zaspokajała jego po¬trzeby. Kiedy skończyli, byli zlani potem, zmęcze¬ni, więc oboje szybko zasnęli.
Dlaczego więc ją opuścił? Gdy nie wracał, za¬częła się niepokoić, więc nałożyła jedwabny szla¬frok i pospiesznie zeszła na dół. Spod drzwi do ga¬binetu sączyło się światło. Już miała nacisnąć żela¬zną klamkę, gdy nagle zdała sobie sprawę, że Da¬mien nie jest sam.
Niegrzecznie było podsłuchiwać, a jednak…
Przyłożyła ucho do drzwi i usłyszała nie jeden, lecz dwa obce męskie głosy. Goście Damiena mówili cicho, ledwie dosłyszalnie. Aleksa poczuła przy¬spieszone bicie serca, gdy zorientowała się, że roz¬mowa odbywa się po francusku.
Boże miłosierny. Podeszła jeszcze bliżej, stara¬jąc się cokolwiek zrozumieć. Jak to dobrze, że jej zrzędliwa guwernantka, panna Parsons, gnębiła ją na.,tyle skutecznie, że Aleksa tak dobrze opanowa¬ła ten język. Po raz pierwszy była wdzięczna, że się go nauczyła. Jednak drzwi były tak grube, że z tru¬dem rozróżniała słowa.
Bardzo delikatnie nacisnęła kutą żelazną klam¬kę i minimalnie uchyliła drzwi. Pojawiła się wąska szpara, lecz była wystarczająca, by Aleksa mogła zobaczyć Damiena w wygodnych, miękkich spodniach i białej koszuli rozmawiającego z dwo¬ma mężczyznami. Ubrani byli stosownie do wilgot¬nej, chłodnej aury. Mieli na sobie ciepłe swetry, a grube szale i płaszcze teraz leżały na krześle.
Aleksa przesunęła się nieco, żeby zobaczyć po¬kój pod nieco innym kątem. W cieniu stał jeszcze jeden człowiek. Miał zniszczoną wiatrem, po¬marszczoną twarz o twardych rysach, wyglądał na zdrożonego. Ubrany był w wieśniackie szaty, być może był rybakiem. Aleksa pomyślała, że ra¬zem tworzą dość dziwną grupę. Co może ich łą¬czyć? I co ci przybysze robią w zamku Falon?
Odpowiedź przyszła szybko, uderzyła Aleksę jak obuchem. Poczuła suchość w ustach, nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Przemytnicy! O Boże, to na pewno oni. Więc te opowieści były prawdziwe! Zacisnęła pięści, czując łomotanie bijącego w szybkim tempie serca. Na Boga, Damien był zamieszany w przemyt!
Zmusiła się do zachowania spokoju. Znając prawdę, mogła coś zrobić, żeby mu pomóc. W su¬mie nie powinna być zaskoczona. Wszystkie prze¬słanki miała tuż pod nosem. Damien był po części Francuzem, lubił francuską kuchnię, wino i drogi koniak. Miał gołębie pocztowe, wzdłuż wybrzeża pełno było jaskiń.
Wiedziała, że potrzebował pieniędzy – między innymi dlatego ją poślubił. Zapewne był zdespero¬wany i wdał się w konszachty z przemytnikami, aby przeżyć.
Kilka razy odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
Nie było powodów do paniki. Zajął się przemytem dla pieniędzy, ale teraz już nie potrzebował zysków z tego źródła. Mógł skończyć ten proceder, o któ¬rym nikt nigdy się nie dowie.
Ponownie skoncentrowała uwagę na pozosta¬łych mężczyznach. Mówili coś o swojej misji, pro¬sili Damiena o pomoc, wspominali o jakichś po¬trzebnych im dokumentach. On musiał je zdobyć, tak powiedzieli. Generał Moreau był w trudnym położeniu – aby zaplanować kolejną kampanię, potrzebował informacji. Bez nich wielu Francuzów mogło stracić życie. Damien musi się skontakto¬wać ze swoim informatorem, zdobyć dokumenty i dopilnować, aby dotarły do Francuzów. Mężczyź¬ni zapowiedzieli swój powrót za pięć dni, więc tyle czasu pozostało mu na wykonanie zadania.
– Jak zawsze możecie na mnie polegać – powie¬dział po francusku Damien. Aleksa poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Drżącymi rękami zamknęła drzwi, oparła się o nie ciężko. Zoriento¬wała się,. że wciąż wstrzymuje oddech, więc z tru¬dem zaczęła normalniej oddychać.
A więc nie przemytnik, tylko szpieg!
Podły angielski zdrajca! Człowiek, który sprzedał swoją ojczyznę. Poczuła mdłości. Z wysiłkiem ode¬pchnęła się od drzwi i weszła po schodach na górę. Cała się trzęsła, lada chwila mogła dostać torsji.
Na Boga, co też on zrobił!?
Jednak zaraz uświadomiła sobie znacznie ważniejsze pytanie: Co ona sama powinna zrobić?
Wróciła do sypialni, drżącymi rękami zamknęła drzwi i weszła do łóżka. Łóżka Damiena, gdzie niedawno się z nią kochał. Poczuła w oczach pie¬kące łzy. Chciała stąd uciec, nie odwracając gło¬wy, biec przed siebie, aby go już nigdy więcej nie zobaczyć. Pragnęła udawać, że nigdy go nie po¬znała, zapomnieć o wszystkim, co ich łączyło… o tym, jak ją dotykał. Pragnęła udawać, że w ogó¬le nic się nie wydarzyło, że nic d9 niego nie czuje, że jej nie okłamał, nie oszukał. Ze nie oddała mu serca.
Zacisnęła palce na poduszce. Chciała odejść, lecz dotarło do niej, że jednak nie będzie miała śmiałości. Musiała" zostać tam, gdzie ją zostawił. Nie mogła dać po sobie poznać, że cokolwiek wie, ani wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Nie po¬zwoli mu odgadnąć, iż właśnie odkryła jego strasz¬liwą tajemnicę
Och, Boże! Wezbrane w oczach łzy spłynęły po policzkach Aleksy. Znowu ją oszukał. Od cza¬su, gdy go poznała, karmił ją coraz to nowymi kłamstwami. Celowo ją zrujnował, a potem ożenił się dla pieniędzy. A jednak wbrew rozsądkowi i wszelkiej logice ciągnęło ją do niego. Oczarował ją tak, że wszystko mu wybaczyła, a potem pozwoliła, by ją uwiódł.
Zarumieniła się na myśl o tym, że na końcu to ona sama uwodziła jego.
Zamknęła oczy, wspominając szczęśliwe dni, które spędzili razem. Wszystko to było jednym wielkim kłamstwem. Wszystko.
Przypomniała sobie słowa Sary: "To człowiek o wielu twarzach".
Ale on był jeszcze gorszy. Był kłamcą i oszu¬stem, który sprzedałby własną duszę temu, kto złoży najwyższą ofertę. I najwidoczniej to właśnie uczynił.
Wtuliła twarz w poduszkę, aby stłumić niepoha¬mowany płacz. Wiedziała, że musi nad sobą zapano¬wać. To była sprawa życia i śmierci dla jej rodaków.
Na tę myśl otrzeźwiała. Skoro wielu Francuzów może zginąć bez informacji, których ma dostarczyć Damien, tym samym może zginąć wielu Anglików, jeśli to mu się uda. Jej brat Christopher zginął od salwy z francuskiego okrętu, która podczas deszczu omyłkowo trafiła i zatopiła jego statek pocztowy w pobliżu Dartmouth. Natomiast Rayne spędził cały rok w brudnym francuskim więzieniu.
Nienawidziła wojny, Napoleona i jego Wielkiej Armii, bezsensownej śmierci i zniszczeń. Nienawi¬dziła Francuzów i nie zamierzała pozwolić, by jej mąż pomagał im zabijać kolejnych niewinnych młodzieńców z Brytanii.
Wytarła oczy w ozdobioną koronkami poszewkę poduszki. Nie dopuści, by mu się udało. Bez wzglę¬du na konsekwencje powstrzyma Damiena, to za¬leży tylko od niej. Lecz jak tego dokonać?
Przygryzła wargę. Rayne będzie wiedział, co ro¬bić, przecież jest pułkownikiem. Lecz teraz jest za granicą. Kiedy otrzymała od niego list, w któ¬rym zapowiadał swój i Jocelyn wyjazd do Mahoga¬ny Yale na Jamajce, ten fakt wydawał się mało ważny. Wtedy myślami i sercem była przy Damie¬nie, który swoją miłością budził w niej nowo odkry¬tą potrzebę cielesnych rozkoszy.
Damien. Mężczyzna, jej mąż, który zdradził wszystko, co było jej drogie. Znowu ją oszukał, okłamał, wyprowadził w pole. Odebrał jej niewin¬ność i zwabił w swoją sieć niczym śmiertelnie jado¬wity pająk. To on rozdawał karty, od samego początku nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Spojrzała na ciężki, niebieski baldachim. Da¬mi en działał bezbłędnie. Walcząc z cisnącymi się do oczu łzami, przypomniała sobie z goryczą ich wspólnie spędzone chwile. Każdego dnia darzyła go coraz większym uczuciem. Nawet teraz tęskniła za nim, za ich świetlaną przyszłością, w którą zaczy¬nała już wierzyć. Poczuła ogromny ciężar w sercu.
Damien Falon – mąż, kochanek, szpieg. Jego ro¬le były tak samo różnorodne jak kolekcja pięknych ptaków. To aktor największego kalibru. Aby go pokonać, teraz sama będzie musiała zdobyć się na doskonałe aKtorstwo.
Znieruchomiała. Robił z niej głupią od samego początku. Przechytrzył ją, wyrwał jej serce i pode¬ptał buciorami. Jak dotąd wygrał wszystkie rozda¬nia, lecz gra nie była jeszcze skończona.
Wstała z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do okna. Chociaż na zewnątrz panowały ciemno¬ści, mgła już się uniosła. Gdzieś na klifach po¬nad morskim brzegiem zauważyła poruszające się postacie. Mężczyźni wracali ku plaży, ku łodziom, którymi zapewne tu przypłynęli. Wśród nich roz¬poznała wysoką sylwetkę Damiena.
Zamknęła oczy, dźgnięta nfl:głym bólem, który ją poraził na widok męża wśród Francuzów. Bez wzglę¬du na wszystko, tej jednej gry nie mogła przegrać.
* * *
Damien szczelniej owinął się płaszczem. Wraz z przypływem pojawił się dokuczliwy wiatr i teraz ta sama ostra bryza zabierze Lafona i jego ludzi z powrotem do Francji.
Nie oczekiwał tego spotkania i miał cichą na¬dzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, że woj¬na się skończy, a jego życie potoczy się dalej, tak jak toczyło się od dnia ślubu. Jednak w głębi serca wiedział, że prędzej czy później oni ponownie zgłoszą się do niego po pomoc.
A teraz… wszystko będzie takie jak kiedyś, zaś idylla z Aleksą dobiegnie końca.
Westchnął, zawracając do domu. Monty będzie czekał, jak zawsze niespokojny o jego bezpieczeń¬stwo – lojalny, zaufany towarzysz bez względu na życiowe okoliczności. J edna~ to nie stary przy¬jaciel zajmował myśli Damiena, lecz Aleksa. Zno¬wu będzie musiał ją okłamać. Nienawidził tego, lecz nie miał innego wyboru.
Może tak będzie lepiej. Kłamstwa stwarzały między nimi pewien dystans, którego teraz potrze¬bował. 'Poza tym nie był pewien, czy podobają mu się te nowe dziwne uczucia, które w nim wzbudza¬ła. Delikatność i troska rzadko gościły w jego ży¬ciu, zresztą podobnie jak sumienie i współczucie. To były te łagodniejsze cechy jego natury, wydoby¬wały zeń dawne tęsknoty, przez co coraz bardziej pragnął rzeczy po prostu niemożliwych.
Lafon i jego ludzie sprawili, że musiał o tym za¬pomnieć. Miał do wykonania zadanie, przy którym nie było miejsca na wyrzuty sumienia. Delikatność i troska mogły go jedynie doprowadzić do przed¬wczesnej śmierci.
W holu porozmawiał z Montym, dziękując mu za dyskrecję, za to, że go obudził i zajął się gośćmi. Kiedy wrócił na górę, zobaczył Aleksę, która spała zwinięta w kłębek na jego łóżku. Nie położył się obok niej. Dorzucił do ognia, rozdmuchał mie¬chem żarzące się węgle, z których znowu wyrosły płomienie, wreszcie usiadł w głębokim fotelu prze.d kominkiem, aby się ogrzać. Popatrzył na śpiącą Aleksę, ciesząc się tymi ostatnimi chwi¬lami, zanim będzie musiał ją opuścić.
Ciekawe, czy za nim zatęskni, czy będzie spała sama w jego wielkim łożu…
* * *
– Muszę pojechać do miasta. – Damien pociągnął łyk mocnej czarnej kawy. Piękna chińska porcela¬na zadźwięczała, gdy stawiał filiżankę na spodku. – Wrócę, gdy tylko będę mógł. – Siedzieli w małym salonie na tyłach domu, skąd mogli spoglądać na morze.
Uśmiechnęła się, opanowując wezbraną złość, która w pewnym stopniu pomagała pokonać ból.
– Oczywiście zabierzesz mnie ze sobą. – Gra już się rozpoczęła, przed kilkoma godzinami, kiedy le¬żała w szerokim małżeńskim łożu i udawała, że śpi, podczas gdy on ją obserwował. Układała sobie wszystko, o czym się dowiedziała, planowała, co ma zrobić dalej. – Wiesz, jak bardzo uwielbiam miasto.
Pokręcił głową.
– Wybacz, kochanie, ale nie tym razem. – Spojrzał przez okno, jakby myślami był. już gdzieś daleko. Pod płaskimi, szarymi chmurami krążyły mewy, wiatr smagał rosnące na klifach zarośla. – Przez większość czasu będę bardzo zajęty, a gdybym nawet nie był, skandal jeszcze nie ucichł. Nie chcę, żebyś cierpiała z powodu plotek i niewyparzonych języków.
– No a ty? Przecież też będziesz tematem plo¬tek, tak samo jak ja. A może nawet bardziej.
– Jestem do tego przyzwyczajony. Poza tym nie mam wyboru.
– A co takiego masz do zrobienia?
– Muszę rozmówić się z zarządcą majątku. Nie było mnie dość długo. – Wcześniej powiedział jej, że bawił w Italii, aby załatwić pewne sprawy swojej matki. Teraz wątpiła w prawdziwość tamtej wersji. – Sprawy nie wróciły jeszcze do normy.
Westchnęła.
– Pewnie masz rację – poddała się z właściwą, w swoim mniemaniu, dozą niechęci. – W takim ra¬zie najlepiej będzie, jeśli tu zostanę. Będę za tobą bardzo tęskniła. – Nachylił się i pocałował ją.
– A ja za tobą.
Przeniknęła ją kolejna fala złości i bólu. Poczu¬cie zdrady było tak silne, że z trudem powstrzymy¬wała się od płaczu. Ciekawe, czy będziesz za mnq tęsknił? – pomyślała, zastanawiając się, jak daleko sięgają jego kłamstwa. Z obrzydzeniem uświado¬miła sobie, jak płytkie są jego uczucia, walczyła z podejrzeniem, że może spędzić następne noce w łóżku innej kobiety. Będzie tęsknił? Mało praw¬dopodobne. Lecz nawet po tym wszystkim, co od¬kryła, nie umiała zabić w sobie pragnienia, by to była prawda.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Miała nadzieję, że Da¬mien nie zauważy jej przyspieszonego pulsu. Tak od świtu pulsowała jej głowa.
– Jeszcze dziś rano. Jestem już spakowany. Mon¬ty szykuje dla mnie powóz.
Kiwnęła głową. Miała ściśnięte gardło, była bli¬ska płaczu. Boże, jakie to trudne, tysiąc razy trud¬niejsze, niż myślała. Lecz gdy wstał gotowy do dro¬gi, pozwoliła mu odprowadzić się do drzwi.
– Uważaj na siebie. – Zmusiła się do pełnego trwogi uśmiechu.
– Ty też – odparł lekko ochrypłym głosem. Zatrzymawszy się w wejściu, odchyliła głowę do tyłu, czekając, aż ją pocałuje. Zamiast zdawko¬wego pożegnania, jakiego się spodziewała, pocało¬wał ją gorąco i namiętnie, zostawiając bez tchu, przepełnioną smutkiem i tęsknotą.
– Każdej nocy, zasypiając, będę myślał o tobie – powiedział. Aleksa ledwie mogła sobie poradzić z dokuczliwym cierpieniem.
– Do widzenia, Damien – odparła cicho, po¬wstrzymując łzy. Całym sercem pragnęła, by spra¬wy przybrały inny obrót.
Lecz samo pragnienie to za mało, by je zmienić.
Spoglądała na oddalający się powóz ze świadomo¬ścią, że nic nie odwiedzie jej od tego, co musi zro¬bić. Skinąwszy głową Monty'emu, wróciła na górę, by spakować niedużą płócienną torbę i przygoto¬wać się do wyprawy.
Rayne'a nie było w Anglii. Nie mogła poprosić go o pomoc, ale chyba domyślała się, co on by zro¬bił. Podczas służby w kawalerii miał bliskiego przy¬jaciela, Jeremy'ego Stricklanda. Niegdysiejszy puł¬kownik Strickland dzisiaj był już generałem. Utrzymywał stały kontakt z Rayne'em, a ostatnio słyszała, że stacjonuje w sztabie w Londynie.
Do miasta było osiemdziesiąt mil, więc mniej niż dwa dni podróży, jaka czeka Damiena. Postanowi¬ła, że pojedzie dyliżansem pocztowym. Ponieważ zatrzymywał się co dziesięć mil, żeby zmienić ko¬nie, będzie w stanie pokonać tę samą drogę szyb¬ciej niż w dwadzieścia cztery godziny. Spotka się z generałem, poprosi go o pomoc, a potem wróci do zamku Falon przed oczekiwanym powrotem Damiena.
– Co też pani wyprawia? – W otwartych drzwiach stanęła Sarah, trzymając na rękach uło¬żoną równo stertę czystej bielizny pościelowej.
– Właśnie otrzymałam wiadomość – skłamała Aleksa, powtarzając wymyśloną przez siebie historyj¬kę. Wepchnęła podwiązki i pończochy do torby obok granatowej dziennej sukni z dopasowaną pelisą. – Lady lane zachorowała. Muszę jechać do Londynu.
– To dlaczego nic mi pani nie powiedziała? Zaraz spakuję swoje rzeczy.
Aleksa chciała ją powstrzymać, ale pomyślała, że lepiej będzie tego nie robić. PodJ;óżując w towa¬rzystwie służącej, znacznie mniej będzie się rzuca¬ta w oczy. Wymyśli jakieś wyjaśnienie dla Sary, kie¬dy dotrą na miejsce. N a chwilę obecną będzie mniej problemów z Montym.
– Pojedziemy dyliżansem – zawołała za nią.
– Tak będzie najszybciej, a lady Jane może nas bardzo potrzebować.
* * *
Wyczerpanie. Nie było innego słowa na to, co czuła. Nie pomogło nawet kilka godzin snu, jakie Aleksa złapała w modnym hotelu Grillon na Albe¬marle, gdzie wynajęła mały apartament.
Ubrała się w szarą dzienną suknię z satynowymi śliwkowymi lamówkami, zostawiła Sarę w pokoju, sama zaś zeszła na dół, gdzie za niewielką opłatą mężczyzna siedzący w recepcji zorganizował dla niej powóz. Wybrała ten właśnie hotel, gdyż Da¬mi en często zatrzymywał się w Clarendonie, a cho¬ciaż wystrój był tam bardziej praktyczny niż ele¬gancki, to miejsce cieszyło się zasłużenie dobrą opinią
Oparła się o kanapę w powozie. Była wyczerpa¬na i obolała po długiej podróży po wyboistych go¬ścińcach, po których dyliżans pędził jak szalony, a dodatkowo miała mętlik w głowie. Lecz mimo zmęczenia widok Londynu jak zwykle przykuł jej uwagę. Uwielbiała surową świeżość oceanu, rybac¬ką wioskę Falon-by-the-Sea, mieszkańców zamku, lecz ruchliwe, pulsujące życiem miasto w jakiś spo¬sób zawsze ją pobudzało. Dodawało jej odwagi, gdy tak bardzo jej potrzebowała, nadziei, gdy ta ją opuszczała, siły, gdy czuła, że jest zupełnie wyczer¬pana.
Tłumy spieszących się ludzi, handlarze na Stran¬dzie, kawiarnie; drukarnie, stragany z książkami, miejski folklor wokół Covent Garden. Uwielbiała te brukowane ulice, chłopców sprzedających gaze¬ty po pensie, kominiarzy, szmaciarzy, widoki, dźwięki, a nawet ohydne zapachy.
To wszystko dodawało jej otuchy, umacniało w podjętym postanowieniu. To byli jej rodacy, ko¬chała ich. Anglia to jej ojczyzna i ona pozostanie jej wierna.
I zrobi to, po co tu przyjechała.
Przebijając się przez gąszcz faetonów, powozów i jednokonnych gigów, kareta jechała powoli zatło¬czonymi ulicami West Endu". by wreszcie dotrzeć do celu, którym był budynek Gwardii Konnej w pałacu Whitehall.
N asunąwszy na głowę kaptur, Aleksa wysiadła z pojazdu i pospieszyła w kierunku proporcjonal¬nej budowli pod zegarową wieżą. Przed frontonem stali gwardziści w czerwonych pelerynach z poły¬skującymi mosiężnymi guzikami, a pióra na ich hełmach szeleściły w powiewach porannej bryzy.
Minęła ich i weszła do środką, czując rosnące zdenerwowanie z powodu tego, co za chwilę miała uczynić.
BożeJ pomóż mi! Nie chciała myśleć oDamienie.
Po tym wszystkim, co zrobił, nie była mu nic win¬na. Jednak jego urodziwa twarz wciąż pojawiała się niczym duch w zakamarkach jej wyobraźni. Gdyby miała najmniejszą wątpliwość, pojawiłaby się jakakolwiek szansa, że się myli, nie byłoby jej tutaj. Gdyby istniał jakikolwiek inny sposób, by go powstrzymać…
Aleksa wiedziała, że takiego sposobu nie ma. Odetchnęła głęboko, by dodać sobie odwagi, przeszła po szarej marmurowej podłodze na drugą stronę, w kierunku żołnierza siedzącego za szero¬kim biurkiem.
– Przepraszam… – Młodzieniec podniósł głowę.
– Czy mógłby mi pan pomóc? – Miał orzechowe oczy i miły uśmiech. Nie mógł mieć więcej niż dwa¬dzieścia trzy lata.
– Tak, słucham?
– Przyjechałam, żeby się spotkać z generałem Stricklandem. Nazywam się Aleksa Garrick. – W ogóle nie czuła się lady Falon. Zresztą Jeremy Strickland nie znał jej nowego nazwiska.
– Przykro mi, ale generała nie ma w Londynie.
– A… kiedy wróci?
– Obawiam się, że nie wiem, panienko.
– To bardzo ważna sprawa. Czy może mi pan powiedzieć, dokąd się udał?
– Tego mi nie wolno.
– Ale ja przyjechałam z bardzo daleka. Generał jest przyjacielem mojego brata, pułkownika Garric¬ka. Jestem pewna, że gdyby wiedział, że tu jestem…
– Nie mogę pani powiedzieć, gdzie przebywa ge¬nerał, ale mogę ujawnić, że znajduje się za granicą.
– Za granicą! – Zwracała na siebie uwagę, ale by¬ła zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Jakaś kobieta po drugiej stronie pomieszczenia popatrzy¬ła w jej stronę, zaś oficer, z którym rozmawiała, wło¬żył do oka lorgnon i obrzucił Aleksę długim spoj¬rzeniem. – Przepraszam. Ja tylko myślałam… – Za¬częła się odwracać, lecz ktoś zagrodził jej drogę.
– Może ja mógłbym pani w czymś pomóc, pan¬no… Garrick, o ile dobrze usłyszałem?
– Tak powiedziałam, ale…
– Pułkownik Douglas Bewicke, Siódma Brygada Dragonów, do usług.
Pokręciła głową.
– Przepraszam, ale pan nie może mi pomóc.
– Widzę, że jest pani czymś zaaferowana. Może przejdziemy do mojego gabinetu, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności? – Uśmiechnął się zachęcająco. Był drobnej budowy, wydawał się niższy od większości żołnierzy, miał jasnobrązowe włosy, ciemne oczy i dość rumianą cerę.
– Sama nie wiem… powiedział pan… dragonów? Uśmiechnął się.
– Ja także znam pani brata. Jak się miewa pułkownik Garrick?
– Niestety, również przebywa za granicą. Uniósł jasnobrązową brew.
– W tej sytuacji tym bardziej n'alegam, by przyjꬳa pani moją pomoc. Pani brat byłby bardzo nieza¬dowolony, gdybyśmy wypuścili panią, nie udzieliw¬szy wszelkiej możliwej pomocy.
Douglas Bewicke zaprowadził ją do swojego gabi¬netu, gdzie posadził w obitym czerwoną skórą fote¬lu, jednym z dwóch stojących przed jego biurkiem.
Widział, że jest piękna, że ma śliczną buzię i szczu¬płą, chociaż bardzo kobiecą figurę. Wcale nie był za¬skoczony. Uroda, podobnie jak arogancja i pienią¬dze, były typowe dla rodziny Garricków. Podszedł do bocznego stolika i nalał jej kieliszek brandy.
– Proszę to wypić. Może poczuje się pani trochę lepiej. – Łyknęła trunek łapczywie. Omijając biur¬ko, by zająć miejsce na skórzanym fotelu z wyso¬kim oparciem, zauważył, że drżą jej dłonie. Czuł narastające podniecenie. Czego też ona mogła chcieć od Stricklanda? Dlaczego jest taka poruszo¬na? Rodzina Garricków była obrzydliwie bogata. Jej brat zawsze miał zbyt wysoką pozycję i zbyt du¬żą władzę, zaś znajomość sekretów tak zamożnej rodziny mogła się okazać niezwykle przydatna.
– Wszystko w porządku? – spytał, a ona odpowie¬działa skinieniem głowy. – To dobrze. Więc może mi pani powie, o co chodzi? – Przez chwilę milcza¬ła. Na jej twarzy malowała się niepewność, przez moment pomyślał, że Aleksa zaraz wstanie i wyj¬dzie. Lecz nagle jej dolną wargę ogarnęło drżenie, a w pięknych zielonych oczach zebrały się łzy.
– Ja… przepraszam. – Sięgnęła do torby, wyjęła białą, zdobioną koronkami chusteczkę, którą otar¬ła wilgoć z policzków. – Wciąż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
– Proszę się niczego nie obawiać, panno Gar¬rick. Nie ma pośpiechu.
Odetchnęła, ale jej twarz była napięta, widać też po niej było zmęczenie.
– Zacznę od tego, że nie nazywam się już Gar¬rick, lecz Falon. Aleksa Falon. Damien Falon jest moim męzem.
– Hrabia Falon? – Pułkownik pochylił się nad dębowym biurkiem.
– Tak.
Ciekawe. Gardził tym nikczemnym rozpustni¬kiem od czasu ich wspólnych studiów w Oksfor¬dzie. Falon lepiej się uczył. Był niemalże zbyt przy¬stojny, zbyt atletycznie zbudowany i odnosił o wie¬le większe sukcesy z kobietami. Ale dopiero gdy młody hrabia przyłapał go na oszustwie, ich drogi definitywnie się rozeszły. Na zawsze.
Podświadomie zacisnął w pięść trzymaną pod stołem dłoń. Chociaż Falon nigdy nie wspo¬mniał o incydencie, od tamtego dnia żywił do Dou¬glasa wyraźną pogardę. Była widoczna w każdym spojrzeniu, każdym grymasie kształtnych ust, każ¬dym gładko wypowiedzianym słowie. Douglas po¬przysiągł, że pewnego dnia zetrze tę protekcjonal¬ną minę z przystojnej twarzy hrabiego…
Uśmiechnął się do jego żony.
– A ten… problem, który panią niepokoi, ma coś wspólnego z hrabią?
Wstała, wciąż ściskając w dłoniach białą chus¬teczkę
– Bardzo chciałabym panu zaufać, pułkowniku. Jeśli mam to zrobić, musi pan dać mi swoje słowo, słowo oficera i dżentelmena, że mój mąż zostanie sprawiedliwie potraktowany.
– To zupełnie oczywiste, lady, Falon. Daję pani na to moją osobistą gwarancję. A teraz… proszę mi powiedzieć, co takiego zrobił pani mąż.
– On… jest… szpiegiem.
Pułkownik z sykiem wypuścił powietrze z płuc.
Falon szpiegiem? Oczywiście, pojawiały się na ten temat kiedyś jakieś plotki, lecz nikt nie dawał im wiary. O ile sobie przypominał, jeden z jego prze¬łożonych osobiście sprawdził tę sprawę i oczyścił Falona z wszelkich podejrzeń.
– To chyba jakaś pomyłka. Przecież zmarły hra¬bia, ojciec lorda Falona, był wielkim patriotą.
– Być może. Niestety, zmarł, gdy Damien był bardzo młody. Ze strony matki płynie w nim fran¬cuska krew. Przez jakiś czas mieszkał z babką we Francji. Wygląda na to, że… właśnie temu krajowi pozostał lojalny.
Okrążył biurko i stanął przed Aleksą, obserwu¬jąc grę emocji na jej twarzy. Po chwili przyklęknął i ujął jej dłonie, które były drżące i zimne.
– Dobrze pani zrobiła, lady Falon. Zapewniam panią – Dobrze dla mojej kariery, uśmiechnął się w myślach. Schwytanie zdrajcy uczyni go bohate¬rem. Właśnie takiego impulsu potrzebował. A fakt, że człowiekiem tym był Damien Falon, sprawiał, że przyszły sukces stawał się jeszcze słod¬szy. – Mam wrażenie, że ta sprawa jest o wiele głębsza, niż pani mi powiedziała. – Delikatnie ści¬snął jej dłonie i usiadł w fotelu obok niej. – Może więc zaczniemy od samego początku?
Rozdział 11
Aleksa oparła się o twarde, skórzane obicie ka¬napy w dyliżansie, który kołysał się i podskakiwał, pędząc po wyboistej drodze. Siedząca naprzeciwko Sarah obserwowała ją z wyraźnym niepokojem. Właśnie opuścili Rye i ruszyli wzdłuż wybrzeża na północ do zamku Falon. Podróż z Londynu do¬biegała końca.
– Na pewno wszystko w porządku? – spytała Sa¬rah, wyglądając zza ramienia handlarza z wydat¬nym brzuchem, niewątpliwie rezultatem nadmier¬nego spożycia piwa. – Jest pani blada jak ściana. Czy na pewno nie zaraziła się pani od lady J ane?
– Nic mi nie jest, po prostu czuję się zmęczona.
– Wcześniej Aleksa powiedziała Sarze, że choroba Jane okazała się mocno przesadzona, że wywo¬łała fałszywy alarm, więc zanimdotarły do Londy¬nu, J ane była już na nogach, niemal zupełnie zdrowa.
– Lady Jane jest zdrowa jak rydz, ale pani samo¬poczucie najwyraźniej się pogorszyło. Obawiałam się, że nie powinna była pani wyjeżdżać tak lekko ubrana. Hrabia dostanie furii, gdy się dowie, na co się pani naraziła.
Jej mąż. Dobry Boże, co też ona najlepszego zro¬biła? Powiedziała pułkownikowi Bewicke'owi prawdę, zrealizowała zamierzony plan. Ból wyda¬wał się nie do zniesienia, podobnie jak nieoczeki¬wane wyrzuty sumienia.
Nie miałaś wyboru, powiedziała sobie już chyba po raz setny, lecz to wcale nie przyniosło ulgi. On cię tylko wykorzystał. Nic dla niego nie znaczysz, ożenił się z tobą dla pieniędzy, być może także po to, aby za pomocą twojego ciała zaspokoić swoją żądzę. Mimo wszystko poczucie winy nie chciało jej opu¬ścić.
Pomyślała o powrocie męża i o dokumentach, jakie na pewno będzie miał przy sobie. Pułkownik Bewicke będzie czekał z wojskiem, gdy Francuzi przybędą, aby wykraść angielskie tajemnice. Zo¬staną wzięci do niewoli.
A Damien skończy w więzieniu.
Lub jeszcze gorzej. Przecież zdrajca może być powieszony. Ta myśl kiełkowała gdzieś w zaka¬markach jej umysłu, lecz nie przyjmowała do wia¬domości, że wydarzenia mogą przybrać taki obrót. Będzie musiała zakończyć tę szpiegowską historię, a jednak…
Ogarniało ją coraz większe cierpienie. Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć? Co złego uczy¬niła, by zasłużyć na takiego mężczyznę?
Dlaczego zakochała się akurat w nim? Uprzytomniła sobie własne uczucia, co niemal przygniotło ją ogromnym ciężarem, wywołując jeszcze większy ból. Próbowała temu zaprzeczyć, walczyła z tą myślą, lecz nic nie mogła poradzić. Boże, jak mogła pokochać takiego człowieka? Za¬dawała sobie to pytanie tuzin razy, lecz nie potra¬fiła znaleźć odpowiedzi. Uporczywa świadomość gryzła ją bez wytchnienia, nie dając chwili odpo¬czynku.
Kiedy w końcu dotarła do Falon, zmęczona i po¬grążona w beznadziejnym smutku, poszła od razu do swojej sypialni. Sarah narobiła hałasu, żeby przygotować pożywny rosół i szkandelę do pod¬grzania pościeli. Monty zaniepokoił się o jej zdro¬wie, a kucharz naprędce sporządził medykamenty i mikstury. Wprawdzie Aleksa sama była sobie winna tej choroby, przez którą skóra poszarzała, do oczu wciąż cisnęły się łzy, zaś dusza… dusza cierpiała najbardziej.
Mijały minuty, godziny ciągnęły się w nieskoń¬czoność. Lecz wiedziała, że on tam będzie. Spotka¬nie z Francuzami było wyznaczone na dzisiejszą noc, a mężczyzna pokroju Damiena z pewnością się na nie stawi.
Zesztywniała, słysząc hałasy dobiegające od stro¬ny wejścia, następnie kroki, przytłumione słowa, rzucane rozkazy. Wiedziała, że hrabia powrócił.
– Gdzie ona jest? – Nie miała wątpliwości, do ko¬go należał ten głos. Był jedwabisty, lecz dźwięczała w nim staL Dochodził od strony schodów, gdy tym¬czasem za oknami już poszarzało. Damien przybył, aby dokończyć swoją misję.
– Na górze, milordzie – powiedział kamerdyner.
– Służąca Sarah zaniosła jej rosół. Może już poczuła się lepiej.
Ruszył po schodach, pOKonując każdym susem po dwa, trzy stopnie. Serce Aleksy tłukło się w pier¬siach jak opętane. Wiedziała, że to będzie trudne, lecz nie spodziewała się tego okropnego pieczenia, które wypalało ją od środka.
– Aleksa? – Wszedł przez drzwi, łączące ich sy¬pialnie. – Wszystko dobrze? Mont y powiedział mi, że zachorowałaś. – Miał na sobie spodnie z koźlej skóry i białą batystową koszulę, a na nogach długie do kolan buty do konnej jazdy. Zmierzwione wło¬sy połyskiwały granatową czernią w świetle lampy. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odparła, odwracając głowę w bok
– ale przez dzień lub dwa chyba nie będę wychodzić z domu. Nie ma się czym martwić. Być może złapałam coś od J ane. – Na pewno usłyszał już o jej wycieczce do miasta.
Wziął ją za rękę, nachylił się i pocałował ją w czoło. – Monty opowiedział mi o twojej małej wypra¬wie. W obecnych czasach samotna kobieta nie jest bezpieczna na naszych drogach. – Uśmiechnął się do niej tak czule, że poczuła jeszcze mocniejszy ucisk w sercu. – Powinienem przełożyć cię przez kolano i dać parę klapsów.
Zwalczyła cisnące się do oczu łzy.
– Tęskniłam – powiedziała zupełnie szczerze.
Boże, jakże chciała, by to nie była prawda. Tęskni¬ła za nim w każdej minucie, nawet wtedy, gdy zdra¬dzała jego tajemnicę, nawet wiedząc, co się wyda¬rzy tej nocy. Powinna go nienawidzić, widzieć w nim jedynie zdrajcę, którym przecież był, lecz gdy popatrzyła w te piękne oczy, widziała jedynie niesamowicie przystojnego mężczyznę, który ukradł jej serce.
– Ja też tęskniłem – powiedział lekko gardło¬wym głosem. – Przez ostatnie cztery dni myślałem tylko o tym, by namiętnie kochać się z tobą. – Mu¬snął jej usta pocałunkiem. – Ale to chyba będzie musiało zaczekać.
– Jutro na pewno poczuję się lepiej, obiecuję. – Lecz wiedziała, że już nigdy nie poczuje się lepiej. – Może wybierzemy się powozem do wioski albo urządzimy piknik nad morzem. – Zamknęła powieki, nie mogąc dłużej patrzyć w jego świdrują¬ce- niebieskie oczy. Gdyby nie znała prawdy, na¬prawdę uwierzyłaby, że za nią tęsknił, że napraw¬dę mu na niej zależy.
– Masz czas do rana. Jeśli nie poczujesz się na si¬łach, żeby wstać, poślę po doktora.
Kiwnęła głową. Jutro i tak nie będzie to miało znaczenia. Jutro ich wspólne życie stanie się zamk¬niętym rozdziałem, na zawsze.
– Odpocznij trochę, kochanie. Mam pewne plany co do twojego pobytu w łóżku, ale nie mają one nic wspólnego z twoją chorobą. – Uśmiechnął się, a po¬tem jeszcze raz pocałował ją delikatnie i czule, lecz na jego twarzy wyraźnie widoczne było pożądanie.
Doznała kolejnego ucisku w sercu. Chciało jej się płakać, bić pięściami, krzyczeć z rozpaczy, po¬mstować na niesprawiedliwy los. Patrzyła, jak Da¬mien wychodzi, potem krząta się po swojej sypial¬ni. Przez chwilę rozmawiał z Montym, który jed¬nak zaraz opuścił pokój swojego pana.
Zadrżała, czując nagły chłód. Kiedy przybędą Francuzi? A może Damien sam wyjdzie, żeby spo¬tkać się z nimi na plaży? Tak czy inaczej, zamierza¬ła tam być. Skoro zabrnęła tak daleko, to bez względu na konsekwencje zamierzała dopilnować tej sprawy do samego końca!
Drżącymi rękami ubrała się w praktyczną ciem¬nobrązową wełnianą suknięl splotła włosy w poje¬dynczy warkocz, który odrzuciła na plecy. Otuliw¬szy się przed zimnem ciepłym kocem, usiadła przy oknie. Na zewnątrz zebrała się gęsta mgła, tłumiąc blask księżyca. W brzeg ciężko uderzały fale, podobnie jak ciężko biło jej, serce.
Zastanawiała się, gdzie jest Bewicke i jego lu¬dzie. Czy tak jak zapowiadał, przyprowadził ich z pobliskiego Folkstone? Mieścił się tam garnizon, w którym stacjonowała obsada fortów Martello zbudowanych na wybrzeżu jako umocnienia prze¬ciwko Francuzom.
Mijały godziny, w panującej dokoła ciszy zegar z pozłacanego brązu tykał nieznośnie głośno. Usłyszawszy jakiś dźwięk, Aleksa wyostrzyła zmy¬sły. Damien znowu krzątał się po swoim pokoju, słyszała jego długie kroki, po chwili dobiegł ją od¬głos zamykanych drzwi, gdy wyszedł na korytarz. Aleksa zebrała cały zapas odwagi i pokonując nad¬chodzący atak paniki, podniosła swój gruby weł¬niany płaszcz, narzuciła go na ramiona i naciągnꬳa na głowę kaptur. Odczekała chwilę, po czym ci¬chutko ruszyła za mężem na dół.
Przy tylnych drzwiach zatrzymała się, obserwując jego wysoką sylwetkę oddalającą się w kierunku klifów. Jej serce znowu waliło jak młot. Chyłkiem wymknęła się z domu, ale stanęła bezgłośnie w cie¬niu, czekając, aż Damien zacznie schodzić na plażę. Wtedy puściła się biegiem wąską ścieżką w kierun¬ku brzegu, nabierając powietrza krótkimi, urywa¬nymi haustami. Na szczycie klifu zatrzymała się po¬nownie, szukając gorączkowo wzrokiem Francu¬zów, a także Bewicke'a i jego żołnierzy.
N a falach kołysały się dwie małe łodzie, ich maszty były opuszczone i ukryte w kadłubie. Wzdłuż linii wody stało sześciu mężczyzn, zaś trzech innych szło przez plażę. Damien kierował się w ich stronę. Pod pachą niósł prostokątną skó¬rzaną teczkę – jak się domyślała – z dokumentami, po które przybyli mężczyźni.
Z zapartym tchem przycupnęła osłonięta jakimś głazem. Za skałą, która pozwalała im pozostać w cieniu, po plaży powoli posuwali się do przodu Bewicke i jego ludzie ubrani w czerwone mundury. W rękach mieli muszkiety z osadzonymi bagneta¬mi. Pułkownik trzymał szablę, która w pewnym momencie zalśniła złowieszczo w blasku księżyca.
Aleksa znowu przeniosła wzrok na Damiena, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Przed oczami ujrzała nagle męża, który ją przytu¬la, całuje, szepcze namiętne słowa. Przypomniały jej się wszystkie chwile, gdy był troskliwy i delikat¬ny. Pomyślała o nocy, gdy wpadł do jej pokoju w zajeździe, o tym, jak bardzo starał się ją obronić, jak bardzo martwił się o jej bezpieczeństwo. Pomy¬ślała, jak bronił ją przed atakami swojej matki, jak cierpiał na myśl, że poślubiając Aleksę, zdradził własnego brata. Przypomniała sobie jego hodowlę ptaków, wspólne spacery plażą, różne drobiazgi, którymi sprawiał jej przyjemność.
Nagle zdała sobie sprawę, że bez względu na to, co zrobił, opa nie może znieść myśli o tym, że mógł¬by zostać uwięziony, postawiony przed sądem w at¬mosferze skandalu, mógłby zostać ranny w nadcho¬dzącym starciu.
Nawet puszczając wodze najdzikszej wyobraźni, nie byłaby w stanie zaakceptować jego śmierci.
Na Boga, co ja najlepszego zrobiłam!
Zaczęła biec. Jeśli zdążyłaby dotrzeć do niego, zanim żołnierze miną załom skalny, mogłaby go ostrzec. Wtedy i on, i Francuzi mieliby szansę uciec. Gdyby udało im się wskoczyć na łódź, mogli¬by dopłynąć do Francji, a tam byliby bezpieczni.
Pędziła wzdłuż klifu, czując na policzkach pieką¬ce uderzenia ostrego wiatru. Będzie musiała zabrać mu te dokumenty – przecież miała obowiązek chronić tajemnice swojej ojczyzny -lecz jeśli się jej uda, Anglia nie zostanie narażona na niebezpie¬czeństwo, a Damien ucieknie.
Z trudem zeszła po stromym, piaszczystym szla¬ku, co chwilę ślizgając się, zjeżdżając, raniąc sobie dłonie i kolana o kamienie, których ostre krawę¬dzie rozdzierały także jej suknię. Zanim znalazła się na dole, w butach miała ziemię i skalne odłam¬ki wbijające się jej w stopy. Szybko zrzuciła je i bo¬so pobiegła dalej. Głęboki piasek spowalniał jej ru¬chy, a w pewnym momencie coś wbiło się w pode¬szwę jej stopy. Tłumiąc okrzyk bólu, pędziła dalej.
Do tej pory żaden z mężczyzn jej nie zauważył, ona zaś nie odważyła się krzyknąć. Bolały ją nogi, w płucach czuła palący ogień. Serce gwałtownie pompowało krew, lecz ona nie zatrzymała się, by odpocząć. Jeszcze kilka kroków i nagle Damien odwrócił się, idealnie w chwili, gdy go dopadła. Zaskakującym ruchem wyrwała mu teczkę
– To pułapka – powiedziała, przyciskając teczkę do piersi, cofając się o kilka kroków. Oddychała ciężko, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Zołnierze… są już blisko. Musisz uciekać!
Nawet w bladym świetle księżyca wyraźnie za¬uważyła, jak pobladł.
– Słodki Jezu, Aleksa, coś ty zrobiła? – Damien zro¬bił krok w jej kierunku, lecz ona znowu się cofnęła.
Ledwie stała na trzęsących się nogach, a policz¬ki miała mokre od łez.
– Nie ma czasu. Musisz uciekać… zanim będzie za późno.
Wtedy zobaczył, jak zza skał wyłonili się żołnie¬rze i biegli pochyleni w jego kierunku. Pierwszy strzał rozdarł powietrze tuż nad ich głowami.
– Biegnij do klifów. – Stanął między nią a żołnie¬rzami, pociągając ją w tamtym kierunku. – Musisz ukryć się w bezpiecznym miejscu. – Rozległy się kolejne wystrzały. Francuzi rozbiegli się, w powie¬trzu wyraźnie czuć było woń prochu. Gdy Bewicke rzucił rozkaz kolejnej salwy, Damien pchnął Alek¬sę na ziemię i nakrył ją własnym ciałem.
– Nie rób tego – wysapała. To postępowanie nie mieściło jej się w głowie. Panicznie bała się o jego życie. – Musisz uciekać! – Dlaczego tego nie robił? Na Boga, ryzykował dla niej życie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, rezygnując z szansy uc~eczki. – Damien, proszę cię!
Swisnęły kolejne pociski. Gdy żołnierze ładowa¬li broń, Damien natychmiast postawił ją na nogi i pociągnął ścieżką wiodącą ku skałom, aby ją ochronić przed niebezpieczeństwem.
– Damien! – krzyknęła, ale było już za późno.
Dopadło ich sześciu żołnierzy, którzy przewrócili go na ziemię.
W tej samej chwili Aleksa poczuła, jak czyjaś dłoń mocnym chwytem zakrywa jej usta, zaś silne męskie ramię przytrzymuje ją w talii.
– Nie! – wrzasnęła, gdy jeden z Francuzów, wiel¬ki, krzepki, czarnowłosy mężczyzna, zaczął ciągnąć ją w kierunku morza. – Puśzczaj! – Próbowała z nim walczyć, wyrwać się, lecz trzymał ją zbyt mocno. Zaklął siarczyście, lec,z nie zatrzymując się, cały czas prowadził ją w kierunku wody. Po chwili zaczęli w niej brodzić, aż wreszcie Francuz pod¬niósł Aleksę i bezceremonialnie wrzucił do łodzi, szybko idąc jej śladem.
– Damien! – krzyknęła. Patrzyła w kierunku pla¬ży, lecz już go nie zobaczyła. Leżał otoczony przez żołnierzy, którzy bili go pięściami i kopali. Tymczasem Francuzi strzelali z pistoletów, powalając kilku Brytyjczyków, których ciała leżały bezwład¬nie na piasku.
– Faites vite! – padł rozkaz. Prędzej! Mężczyźni u wioseł pospiesznie wzięli się do roboty.
Próbowała uwolnić się z uścisku osiłka, lecz on spokojnie przyciskał ją do dna łodzi, w tym samym czasie oddając kilka strzałów w kierunku grupy żoł¬nierzy, którzy rzucili się w pogoń. Francuzi postawi¬li maszty, zaczęli wciągać żagle i po kilku minutach oddalili się od brzegu. Łodzie kołysały się, z trudem pokonując fale przypływu, wn;szcie żagle wydęły się, chwytając wiatr i unosząc łódkę w kierunku peł¬nego morza. W powietrzu nadal było słychać poje¬dyncze strzały, coraz bardziej przytłumione.
Aleksa wpatrywała się w wodę. Wiedziała, że jej jedyna szansa to przeskoczyć burtę i zanurzyć się w ciemnym, lodowatym kilwaterze. Przygięła moc¬no kolana, a potem gwałtownie wyprostowała się, by zrealizować swój plan. Ciekawe, jak długo zdoła się utrzymać na wzburzonej falami powierzchni wody – przecież miała na sobie ograniczającą ruchy ciężką suknię, która będzie ciągnąć ją w głębinę
– Ah, non, anglaise – powiedział osiłek, chwyta¬jąc ją za ramiona tak mocno, że aż syknęła z bólu. Od razu przestała z nim walczyć. – Chętnie bym popatrzył, jak toniesz – mówił dalej po francusku – ale jesteś potrzebna pułkownikowi.
– Uważaj, żeby nic jej się nie stało – rzucił stojący za nimi mężczyzna o imponującym wzroście. Je¬go ciemnobrązowe włosy były przyprószone siwi¬zną, twarz miał nieco wychudłą, jakby wygłodnia¬łą. – To żona naszego dobrego przyjaciela. Może sobie nie życzyć, aby stała się jej jakaś krzywda.
– Ta mała dziwka nas zdradziła!
– Tego nie możesz być pewny. – Pułkownik wyciągnął rękę i wyrwał jej skórzaną teczkę. Do tego momeMu Aleksa w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że wciąż ją trzyma. – Może ona jest naszym sprzy¬mierzeńcem, n'est ce pas? Sam widzisz, że przynio¬sła nam to, po co przypłynęliśmy z tak daleka.
Aleksa aż jęknęła na myśl, że niechcący im po¬mogła.
– Ty francuski psie! Nie jestem żadnym waszym sprzymierzeńcem!
Pułkownik zaśmiał się gardłowo.
– Wiemy, kim jesteś, madame Falon. Wiemy tak¬że, że twoja rodzina jest bardzo bogata i wpływowa. Być może Anglicy będą chcieli odzyskać cię tak bardzo, że w zamian dadzą nam to, czego chcemy.
W jej myślach pojawiła się iskierka nadziei, po¬mieszana z trwogą.
– A czego chcecie?
– No, jak to? Twojego męża, oczywiście. Major to człowiek wszelakich talentów.
– Mój mąż jest… majorem? – Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
– Oficerem Grenadieres de Cheval, elitarnej Gwardii Konnej Napoleona. To naturalnie tylko ho¬norowy stopień oficerski, niemniej bardzo zasłużo¬ny. Chociaż w Anglii major jest już spalony, dla czło¬wieka o takich umiejętnościach znajdzie się miejsce gdzie indziej. – Wbił w nią świdrujący wzrok. – A tymczasem, madame, powinnaś być wdzięczna, że jeszcze możesz się nam na coś przydać.
* * *
Damien jęknął, przykładając dłoń do obitej twa¬rzy. Miał poranione kłykcie, opuchnięte wargi, całe ciało sine od uderzeń. Połamane żebra utrudniały oddychanie. Syknął z bólu, siadając na stercie słomy w rogu celi w stęchłym, starym budynku o grubych murach, znajdującym się na tyłach garnizonu w Folkstone. Z wysiłkiem przewrócił się na bok, próbując zwalczyć coraz silniejsze nudności.
Jezu, czy na jego ciele jest chociaż jedno nieobolałe miejsce? Jeśli tak, będzie musiał dopiero je odnaleźć.
Z drugiej strony zapewne miał ogromne szczęście, że w ogóle przeżył. I najprawdopodobniej zginąłby, gdyby nie Aleksa.
Na myśl o niej ogarnęła go wściekłość. Na rany Chrystusa, przecież to jego żona, a mimo to zdra¬dziła go. Przez nią siedział teraz poturbowany, znękany i przygnębiony w tej obskurnej celi pełnej szczurów. Zacisnął zęby, myśląc o tym, ile sobie zadała trudu, żeby go pogrążyć. Do diabła, prze¬cież wyszła za niego na dobre i na złe. Była mu winna lojalność i zaufanie.
Przypomniał sobie, jak biegła ku niemu na plaży z gorącymi łzami spływającymi po policzkach. Mo¬że jednak ostatecznie dotrzymała małżeńskiej przysięgi, gdy ryzykowała życie, by go ocalić.
Złość trochę mu przeszła, a jej miejsce zajął co¬kolwiek niechętny podziw. Musiała wykazać się wyjątkową odwagą, żeby świadczyć przeciwko nie¬mu. W końcu był jej mężem, a kobiety rzadko wy¬stępowały przeciwko poślubionemu mężczyźnie. Poza tym należało pamiętać o rodzinie. Wybuchł¬by ogromny skandal. Lecz Aleksa zawsze robiła to, co uważała za słuszne, a on w pewnym nieznacz¬nym stopniu nawet był z niej dumny.
Westchnął w ciemność. Próbował zignorować skrywane głęboko pragnienie, by uczucie do niego pozwoliło jej zapomnieć o jego domniema¬nych złych uczynkach, by znaczyło więcej od poli¬tyki, a nawet od okropności wojny. Wspomniał ich pełne czułości wspólne chwile, namiętność, bliskość.
Wspomniał noce, gdy spała w jego ramionach.
Ciekawe, czy i ona je pamięta? Może… Może właś¬nie dlatego próbowała mu pomóc, ponosząc ogromne ryzyko, nie bacząc na świszczące kule, które mogły rozerwać jej cudowne ciało.
Na samą myśl wzdrygnął się, ponownie czując przeszywający ból. Już samo pobicie na plaży było wystarczające, a po pr,zybyciu do Folkstone Bewic¬ke przeprowadził jeszcze wielogodzinne przesłu¬chanie. Wszelkimi dostępnymi sposobami chciał wycisnąć z niego odpowiedzi, przekonać się, czy Damien mówi prawdę.
– Z kim się spotykałeś na plaży? – chyba po raz setny spytał Bewicke. – Jak się nazywa twój infor¬mator?
– Mówiłem już, że nic nie powiem, dopóki nie bę¬dę miał możliwości rozmowy z generałem Field¬hurstem.
– Będziesz rozmawiał ze mną, nikczemny zdraj¬co, i powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć!
– Co z moją żoną? – naciskał, O1lrzymując kolej¬ny cios w żołądek za swoją bezczelność. Sierżant z końską szczęką, którego Bewicke wyznaczył do pomocy w przesłuchaniu, wykonywał obowiąz¬ki z wyraźną przyjemnością.
– Twoja żona jest patriotką i bardzo odważną kobietą Popełniła jeden błąd, starając się pomóc ci uciec. Jeśli twoi towarzysze broni nie zrobią jej krzywdy, znajdziemy sposób, żeby ją sprowadzić do Anglii.
Damien wiedział, że jego żona nie jest w niebez¬pieczeństwie. Kiedy ją widział ostatni raz, siedziała w łodzi razem z Lafonem. Być może z politycznego punktu widzenia był on zwykłą kanalią, jednakże był także pułkownikiem Wielkiej Armii Napoleona i dżentelmenem. Nigdy nie skrzywdziłby kobiety, zwłaszcza żony człowieka, którego nadal potrzebo¬wali. Pewność, że Aleksa przynajmniej na razie jest bezpieczna, to jedyna rzecz, jaka pomagała mu znosić cierpienia.
– Posłuchaj mnie, Douglas…
– Smiesz odzywać się do mnie po imieniu, tak jak byśmy byli kolegami? Od lat nimi nie jeste¬śmy… o ile w ogóle kiedykolwiek łączyło nas kole¬żeństwo. – Skinął głową sierżantowi, a ten wymie¬rzył Damienowi cios, po którym jego głowa odsko¬czyła do tyłu, odzywając się okropnym bólem w skroniach.
– Przepraszam… pułkowniku Bewicke. – Da¬mi en wypluł z ust ślinę pomieszaną z krwią. – Ale nic nie powiem, dopóki nie zobaczę się z Fieldhur¬stem.
– Dlaczego? Co jest tak ważne, że nie możesz mnie tego powiedzieć?
– Fieldhursi. to człowiek honoru. Muszę mieć pewność, że bez względu na to, co się stanie, moja żona bezpiecznie wróci do domu.
– Generał ma teraz ważniejsze sprawy na gło¬wie. Twoja jedyna szansa to opowiedzieć tu i teraz, co zrobiłeś. Podaj nazwisko informatora i po¬wiedz, co było w tych dokumentach, a ja już dopil¬nuję, aby twoja żona wróciła do domu.
Damien pokręcił głową, a wtedy sierżant wymie¬rzył kolejny cios. Kiedy znowu zaczął oddychać, uśmiechnął się krzywo. Miał pękniętą i nabrzmiałą górną wargę. Spojrzał drwiąco na pułkownika, podczas gdy powinien robić wszystko, aby go zado¬wolić.
– Nie będę mówił. A tymczasem radzę, żebyś sprowadził do Anglii moją żonę. Kiedy jej brat do¬wie się, co się stało, to możesz być pewien, że dro¬go za to zapłacisz.
Bewicke aż pobladł z wściekłości. Dał znak po¬tężnie zbudowanemu sierżantowi, a po chwili gło¬wa Damiena znowu eksplodowała bólem. Myślał o Aleksie, przywoływał w pamięci jej śliczną buzię, modlił się o jej bezpieczeństwo. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, były jej pęłne łez oczy, gdy wielkie pi꬜ci sierżanta maltretowały jego wymęczone ciało.
* * *
– Wie pan, ten łajdak ma rację – stwierdził cha¬rakteryzujący się ciętym językiem porucznik Ri¬chard Osbourne, szczupły adiutant pułkownika i jego najzagorzalszy stronnik. Stali przed komin¬kiem w kwaterze adiutanta w Folkstone, bardzo skromnie urządzonym, lecz schludnym, niewiel¬kim pokoju o białych ścianach. Bewicke chodził tam i z powrotem, nie mogąc podjąć decyzji. – Jak tylko wieść o uprowadzeniu dziewczyny dotrze do Londynu, oni w okamgnieniu wskoczą nam na plecy.
Kot o dziewięciu ogonach. Wielorzemienny bat wbijał się w ciało i mięśnie, łamiąc nawet naj sil¬niej szych mężczyzn. Były pułkownik Garrick miał wybuchowy charakter, więc Osbourne wcale tak bardzo się nie mylił.
– Niech to diabli, nie mam najmniejszej ochoty wypuścić z rąk tego sukinsyna. – Bewicke stanął przy bocznym stoliku i nalał po kieliszku brandy. Jeden wręczył Osbourne'owi, sam łyknął trunku, zauważając jakiś paproch na swoim czerwonym płaszczu. Zdjął go i pstryknął w powietrze.
Porucznik napił się brandy.
– Chyba nie ma pan wyboru.
Bewicke wiedział, że adiutant ma rację, lecz jeszcze nie chciał się poddać.
– Czy nasz kurier już wrócił?
– Wyjechał dość dawno, więc lada chwila powinien być z powrotem.
– Jeśli dopisze nam szczęście, prryjmą nasze wa¬runki, a także czas i miejsce proponowanego spo¬tkania.
– A dlaczego mieliby nie przyjąć? To bardzo bli¬sko Falon. Dobrze znają ten fragment wybrzeża.
– Słusznie – zgodził się Bewicke. Zamieszał bursztynowy alkohol w kieliszku i wychylił go jed¬nym haustem. Nagle uśmiechnął się, czując, jak miejsce irytacji zajmuje narastające podniecenie. – Chyba że nie odkryli jeszcze jaskiń pod klifami, które znajdują się za skalnym załomem.
– Jaskiń?
– Właśnie. Co ty na to, Richardzie? Może uda się przejąć i dziewczynę, i tego zdrajcę.
Na twarzy Osbourne'a malowała się niepew¬ność, lecz Bewicke wciąż miał rozpromienioną minę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i nie¬malże zobaczył połyskujące złotem generalskie szlify, które mogłyby zdobić jego mundur. Poczuł się tak, jakby właśnie wręczono mu nominację ge¬neralską
* * *
Aleksa dotarła na szczyt schodów i odetchnęła uspokojona, szykując się na dzień pełen niewiado¬mych. Z kuchni na dole dochodził aromat świeże¬go chleba i głos kucharki karcącej syna kwiecistą francuszczyzną
Zacisnęła dłoń na poręczy, powoli schodząc na parter wiejskiego domu. Był zbudowany z bia¬łego kamienia, miał grube ściany, dach kryty czer¬woną dachówką, nie był może duży, ale wygodny, dobrze wyposażony i nieskazitelnie czysty.
– Widzę, że jesteś gotowa. To dobrze. Mam na¬dzieję, że pobyt tutaj nie był dla ciebie jednym nie¬przerwanym pasmem udręki.
Zatrzymała wzrok na mężczyźnie stojącym u podnóża schodów, po czym zdobyła się na wy¬muszony uśmiech.
– Zważywszy na okoliczności, był pan nadspo¬dziewanie miłym gospodarzem, monsieur Gaudin. Chyba powinnam podziękować… i panu, i puł¬kownikowi Lafonowi. – Od przybycia do Boulogne w ubiegłym tygodniu po tym, jak łodzie wylądowa¬ły na plaży na południe od małej wioski rybackiej, mieszkała w domu człowieka o nazwisku Andre Gaudin. Oczywiście "mieszkała" nie było tu naj¬właściwszym słowem.
Była tam uwięziona.
– Piękna kobieta zawsze je'st mile widzianym gościem, miette, bez względu na polityczne poglą¬dy. – Andre Gaudin był starszym już mężczyzną, miał wydatny tors i czuprynę gęstych, siwych wło¬sów. Był opiekuńczy, troskliwy i cierpliwie ignoro¬wał jej wybuchy, żądania uwolnienia oraz napady smutku.
– Mile czy niemile widziana – powiedziała – je¬stem jednakże wdzięczna za niemal komfortowe warunki, w jakich przebywałam.
– A towarzystwo? Może też nie było tak do koń¬ca niemiłe.
Tym razem uśmiechnęła się naprawdę szczerze.
Trudno się było gniewać na takiego człowieka jak Gaudin, ze współczuciem odnoszącego się do jej sytuacji, chociaż jego sympatie niewątpliwie leżały po stronie Francji. Jego spokój działał na nią koją¬co, delikatność przynosiła ogromną ulgę, gdyż bar¬dziej spodziewała się brutalności. Od początku obiecał jej, że będzie dobrze traktowana i prędzej czy później wróci do Anglii, zaś jej mąż zostanie sprowadzony do Francji.
– Będzie ci go brakowało? – spytał ją któregoś dnia, gdy zobaczył, jak spoglądała przez okno swojego pokoju. Między odległymi wzgórzami góru¬jącymi nad Boulogne wznosił się stary zamek o murach obronnych mocno nadgryzionych zębem czasu.
– Mój mąż jest zdrajcą. Powinnam się cieszyć, że jest w więzieniu, ale…
– Ale?
– Ale…no właśnie, będzie mi go brakowało. Wiem, że nie powinnam za nim tęsknić, lecz będę.
– Może gdy skończy się wojna, przyjedziesz do niego do Francji.
– Nie, proszę pana, to niemożliwe. – Nie wróci¬łaby tutaj, nawet gdyby Damien tego pragnął. Zresztą, po tym, co zrobiła, on na pewno nie wyra¬zi takiej chęci.
Francuz westchnął, ściągając białe brwi, aż na czole pojawiła się zmarszczka o niezwykłej linii.
– Wojna to smutna rzecz, n'est ce pas?
– Oui, monsieur, w rzeczy samej, bardzo smutna. Teraz, stojąc w wejściu, przypomniała sobie tamte słowa. Miała na sobie tę samą brązową weł¬nianą suknię, którą nosiła, gdy została porwa¬na z plaży. Jednakże ubranie było uprane, upraso¬wane, podobnie jak gruba wełniana peleryna.
Gaudin lekko uścisnął jej dłoń.
– Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
– Chętnie – odparła z uśmiechem.
– Niech Bóg ma cię w opiece.
– Merci, monsieur. Gdyby wszyscy Francuzi byli tacy mili jak pan, wojna wcale nie byłaby potrzebna.
Te słowa chyba sprawiły mu przyjemność, gdyż z pogodnym obliczem otworzył przed nią drzwi. W progu już stał pułkownik Lafon, w promieniach słońca połyskiwały mosiężne guziki jego granato¬wo-białego munduru Grenadieres de Cheval – ta¬kiego samego, jaki nosiłby jej mąż. Siwe włosy na skroniach pułkownika mocno kontrastowały z jego gęstymi, ciemnobrązowymi włosami.
– Łodzie już czekają, madame. Mam nadzieję, że jest pani gotowa.
– Zapewniam pana, pułkowniku, że jestem wię¬cej niż gotowa.
Rozdział 12
Damien rozprostował zesztywniałe mięsme, choć przychodziło mu to z trudem. Miał związane z przodu ręce, podarta koszula wisiała na nim w strzępach, spodnie miał zakurzone i uwalane zie¬mią, włosy spadały na czoło w grubych strąkach.
Jednak szedł wzdłuż plaży przed pułkownikiem Bewickiem i jego żołnierzami, z nadzieją czekając, aż znajdą się u celu, gdzie nastąpi wymiana jeńców, dzięki czemu Aleksa bezpiecznie wróci do domu. Chociaż nie wątpił, że była pod dobrą opieką, to jednak z własnego doświadczenia wie¬dział, jaka potrafi być impulsywna. Czyż sam kilka razy nie wykorzystywał jej porywczego charakteru dla własnych niecnych celów?
Chociaż modlił się, by zachowywała się wstrze¬mięźliwie i by nie nastąpiły jakieś nieprzewidziane wypadki, to i tak zamartwiał się o nią w każdej chwili swojego pobytu w celi. Przeklinał i ją, i sie¬bie za to, że wciągnął ją w tę sprawę.
Teraz spojrzał na granatowy horyzont, szukając jej wzrokiem, a przynajmniej łodzi, którą przypły¬nie. Tuż poza linią brzegu słała się mgła, której macki wysuwały się, by ukryć ich ruchy. Była już prawie dziesiąta, godzina, na którą ustalili spotka¬nie. Lafon był bardzo skrupulatny. Potrafił zapo¬biegać wszelkim nieprzewidzianym okoliczno¬ściom, więc z pewnością przybędzie na czas.
Bewicke powiedział coś do jednego ze swoich ludzi, po czym zwrócił się do Damiena.
– Szczęściarz z ciebie, Falon. Nie odpowiedziałeś na moje pytania, a teraz wracasz sobie do Francji. – Zapominasz, pułkowniku, że moim domem jest zamek Falon.
– W rzeczy samej. Czy mam rozumieć, że będziesz za nim tęsknił?
– Możesz być pewny, że bardzo.
– Za żoną też będziesz tęsknił, Falon?
Coś ścisnęło go w piersi.
– Tak – odburknął.
Bewicke uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. – Bez obaw, milordzie, dopilnuję, żeby twojej żonie niczego nie brakowało. Może znajdę sposób, żeby ją pocieszyć po bolesnej stracie męża. Być może hrabina znajdzie ukojenie w moim łożu.
Damien rzucił się na niego, lecz pilnujący go żołnierze natychmiast złapali go za ramiona i osa¬dzili na miejscu.
– Lepiej uważaj, Falon, bo otrzymasz jeszcze jedną lekcję dobrych manier"zanim przybędą twoi przyjaciele.
Damien nie odezwał się. Widział już ciemne trójkąty żagli w miejscu, gazie kończyła się mgła. Za kilka minut łodzie dopłyną do brzegu.
Tak też się stało – osiadły na plaży, szorując dnem po mokrym piachu. Lafon i jego ludzie zeskoczyli na płyciznę, ich buty zachlupotały głośno w wodzie. Kiedy pułkownik wyciągnął ręce, 'żeby pomóc Alek¬sie zejść z łodzi, Damien odetchnął z ulgą.
A więc wróciła do ojczyzny i jest już bezpieczna.
W tym momencie tylko to się liczy.
Mężczyźni znajdowali się jeszcze w pewnej od¬ległości. Bewicke popchnął Damiena w ich kie¬runku, a ten stracił równowagę i z trudem utrzy¬mał się na nogach. Wiatr zerwał kaptur z głowy Aleksy, i wtedy po raz pierwszy naprawdę dobrze ją zobaczył. Miała blade policzki, ciemnorniedzia¬ne, wilgotne włosy przylegały do szyi i ramion, ale piękna twarz była tak samo zniewalająca jak wte¬dy, przy pierwszym spotkaniu. Poczuł ucisk w żo¬łądku, suchość w ustach. Zap:r:agnął ją przytulić, a potem kochać się z nią całymi godzinami, bez wytchnienia. Zaczął się zastanawiać,,co bez niej poczme.
– Czas do domu, wasza lordowska mość. – Bewicke znowu go popchnął. Damien szedł dalej, jego bu¬ty skrzypiały cicho po piasku. Odszukał spojrzeniem Aleksę, jakby chciał się dowiedzieć, co sobie o nim pomyślała. I czy mu kiedykolwiek wybaczy.
Aleksa patrzyła, jak Damien idzie powoli w jej kierunku. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Miał podbite oko i tak mocno opuchnięte, że po¬została tylko wąska szparka. Z ust ciągnęła się strużka zakrzepłej krwi. Miał rozerwaną koszulę, pod którą nawet w słabym blasku księżyca zoba¬czyła mocno posiniaczone żebra.
Damien, na Boga, co oni ci zrobili?!
Mimo wszystko poruszał się ze swoją zwykłą ko¬cią gracją. Zauważyła u niego pewną sztywność, lecz najwyraźniej nie miał połamanych kości. Był pobity i posiniaczony, lecz nie sprawiał wrażenia pokonanego. Głowę trzymał wysoko, plecy i ra¬miona miał wyprostowane. Cząstką swojej duszy zapragnęła rzucić mu się w objęcia, lecz inna, bardziej racjonalna część mówiła jej, że to zdrajca, że nie powinien już jej obchodzić.
Stanęli twarzą w twarz na wąskim odcinku plaży, po jednej stronie Bewicke z żołnierzami, po drll giej Lafon i jego ludzie.
– Przykro mi, madame – odezwał się francusk i pułkownik – ale nie będzie pani miała możliwości pożegnać się z mężem.
Wyprostowała się, zbierając w sobie całą odwagę, ignorując poczucie porażki.
– To nieważne. Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Przepraszam, madame.
Na znak Lafona ruszyła przed siebie, podobnie jak Damien. Spoglądali sobie prosto w oczy, lec on starannie skrywał emocje. Ledwie zdążyła zro¬bić dwa kroki, gdy rozległ się huk wystrzału z muszkietu. Odwróciła się gwałtownie w tamtym kierunku, to samo zrobił Damien. Mężczyźni za¬częli wykrzykiwać po angielsku i francusku, wyma¬chując rękami. Po chwili usłyszała biegnących po piasku ludzi.
– To pułapka! – krzyknął Lafon. Aleksa przera¬ziła się.
Zanim zdążyła pomyśleć, co ma zrobić, jeden z Francuzów wykręcił jej rękę na plecach, po czym szybko zawrócił i pchnął ją w.kierunku morza.
– Nie! Nie chcę z wami! – krzyczała, usiłując się wyswobodzić się, lecz znaleźli się tuż przy ło¬dziach, a mężczyzna bezceremonialnie ciągnął ją przez płyciznę Moment później przerzucił ją po¬nad nadburciem i wpadła do łódki, mocząc sobie suknię w słonej wodzie pokrywającej dno. Rzuciła się do dziobu, wzywając pomocy, szukając gorącz¬kowo Damiena, gdy tymczasem łódź powoli scho¬dziła na morze.
Zobaczyła, jak walczył z dwoma angielskimi żołnierzami – powalił jednego ciosem wciąż skrępo¬wanych rąk, kopnął drugiego i zaczął biec w kierunku wody. Rozległ się wystrzał z pistoletu. Zrozumiała, że to Lafon, który znajdował się w drugiej lodzi, powalił drugiego angielskiego żołnierza. Jej serce waliło jak młot, a tymczasem Damien walczył z kolejnymi dwoma żołnierzami, nie ustając w biegu, aby dotrzeć do łodzi, będących ostatnią szansą ucieczki.
Szeptała modlitwę, żeby mu się udało, tak strasznie chciała mu pomóc, a łzy płynęły nieprze¬rwanym strumieniem po jej policzkach. Traciła na¬dzieję, bo jej własna łódka powoli wychodziła w morze, rozbijając dziobem fale. Damien prze¬dzierał się przez spienioną wodę w kierunku łodzi Lafona.
Boże, proszę, pomóż mu! Zadała sobie zupełnie niedorzeczne pytanie, czy Bóg jest Anglikiem, czy nie zamknie oczu na niebezpieczeństwo, w jakim znajduje się Francuz.
Nie dowiedziała się jednak, czy Damien zdołał uciec, gdyż po kolejnej salwie z muszkietu poczuła ból w piersi. Krzyknęła z rozdzierającego bólu, za¬lewając się krwią, a cały świat zawirował jej przed oczami.
– Mon Dieu – powiedział jeden z mężczyzn w łódce. – Mała Angielka została trafiona.
– Dobrze jej tak. To suka – rzucił muskularny Francuz, na którego wcześniej wołali Rouget.
– Damien… – wyszeptała tylko, żałując, że nie może zobaczyć, co się z nim dzieje. Przeszywał ją coraz ostrzejszy ból. Palcami przytrzymywała okropną ranę tuż nad sercem. U siłowała odnaleźć wzrokiem drugą łódź, lecz tymczasem znaleźli się w objęciach mgły. Zdawało się jej, że słyszy, jak wiosła zanurzają się w wodzie, lecz pewności nie miała.
– Musimy zatrzymać krwawienie – powiedział pierwszy mężczyzna. – Przyłóż coś do rany.
– Niby dlaczego? Major Falon jest bezpieczny, a ona nie ma dla nas żadnej wartości. Po tym, co zrobiła, jeśli pozwolimy jej umrzeć, on pewnie bę¬dzie nam wdzięczny.
Pierwszy z mężczyzn chwilę zastanawiał się nad słowami towarzysza.
– Ja też nie kocham Anglików i nie wierzę, by ma¬jor chciał mieć żqnę, która go zdradziła. – Uśmiech¬nął się drapieżnie i zimno. – Ale dla pięknej kobie¬ty jest lepsze miejsce niż dno morza.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – stwierdził Rouget.
– To proste. Jeśli wyżyje, gdy dojedziemy do Pa¬ryża, zabierzemy ją do madame Dumaine w Le Monde du Plaisir. Niech dołączy do jej cór Koryn¬tu. Dostaniemy za nią sowitą nagrodę. W pienią¬dzach i zapewne w naturze.
– A jeśli major się dowie?
– Nie zabawi we Francji długo, wyślą go z jakąś szpiegowską misją gdzie indziej. A on nie jest typem mężczyzny, który odwiedza Le Monde.
Rouget kiwnął głową.
– Słyszałem, że ma kochankę.
– Podobno niejedną.
– A jeśli ona umrze? – spytał Rouget, przyciskając jej do piersi brudną szmatę.
– Jeśli umrze… – Pierwszy z mężczyzn tylko wzruszył ramionami. Jego ordynarny śmiech był ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, gdyż nieznośny ból pogrążył ją w zupełnej ciemności.
* * *
Damien szedł po plaży na południe od Boulo¬gne. Chociaż słońce już wzeszło, grube chmury za¬kryły horyzont, wiał zimny, nieprzyjemny wiatr.
– Nom de Dieu, gdzie oni są? – powiedział po francusku bardziej do siebie niż do stojącego tuż obok mężczyzny.
Victor Lafon podążył za jego spojrzeniem. Tego ranka zapadnięte, wychudłe policzki Falona były jeszcze bardziej widoczne.
– W walce na plaży zginęło dwóch ludzi. Więc na drugiej łodzi zostali tylko Rouget i Monnard. W tym sztormie na pewno zniosło ich z kursu. J e¬śli rzeczywiście musieli zacumować w innym miej¬scu, to i tak mieli wyraźny rozkaz, żeby jak najszyb¬ciej dotrzeć do Paryża.
– Zajmie im to trochę czasu.
Pułkownik skinął głową
– No właśnie. Jeśli w ciągu następnych dwóch godzin nie znajdziemy ich łodzi, to proponuję, że¬byśmy szykowali się do drogi.
Dwie godziny. To wydawało się dłużej niż dwa dni. Czy Aleksie nic się nie stało? Tym razem nie było przy niej Lafona, który mógłby zapewnić jej bezpieczeństwo. Damien nie znał tych dwóch Francuzów, z którymi była w łodzi. Wiedział o nich tylko tyle, że zostali wybrani ze względu na swoje umiejętności żeglarskie. Trudno było ocenić, jak potraktują Angielkę. Mógł się tylko modlić, żeby status jego żony zapewnił jej jakąś ochronę
Po raz tysięczny przeklinał w myślach Douglasa Bewicke'a.
Mijały godziny, lecz nie robiło się widniej, nie było też widać żadnych śladów łodzi.
– Lepiej jedźmy już. – Lafon podszedł do stoją¬cego nad samą wodą Damiena. – Droga do Paryża zajmie nam kilka dni. Chyba chcesz tam być, kiedy oni tam dotrą, n' est ce pas?
Damien w milczeniu pokiwał głową. Bał się o Aleksę, ale nie chciał, by Lafon domyślał się jak bardzo. W grze intryg odkrywanie swoich emocji nie było mądre. U czucie do Aleksy było jego piętą achillesową Taką wiedzę można by wykorzystać przeciwko niemu. A takiego błędu nie wolno mu było popełnić.
– Jak się czujesz? – spytał pułkownik, gdy szli w kierunku powozu.
– Tak jakbym przeszedł przez ręce tłumu sztur¬mującego Bastylię.
– Poczujesz się lepiej, gdy wrócisz do Paryża, a twoja żoneczka wróci do twojego łoża. Chociaż w tej ostatniej kwestii to chyba wcale ci nie za¬zdroszczę
Damien uśmiechnął się półgębkiem, przybiera¬jąc pozę twardego, bezwzględnego człowieka, tak jak oczekiwali. Pozbawionego skrupułów drania, jakim kiedyś był.
– Jest bardzo lojalna wobec swojej ojczyzny. To wada, którą powinienem był zająć się wcześniej. Może gdybym to zrobił, nie doszłoby do tej sytu¬acji. – Zerknął na stojącego obok niezwykle by¬strego mężczyznę. – Rzecz ję,dnak w tym, że to mo¬ja żona. I przede wszystkim mnie jest winna lojal¬ność, o czym wkrótce sama się przekona. A co do powrotu do mojego łoża… Tę jej powinność na pewno wyegzekwuję.
Z pewnym zdumieniem uświadomił sobie, że te ostatnie słowa powiedział zupełnie szczerze.
* * *
– Przyszedł pułkownik Lafon, monsieur.
– W otwartych drzwiach stanął niski, ciemnowłosy ochmistrz. Damien siedział za biurkiem w swoim gabinecie w domu zwanym przez Francuzów hotel przy rue Sto Philippe, Faubourg St. Honore. Dwa dni temu przyjechali do Paryża.
Dwa dni. I jak dotąd żadnych wieści o Aleksie. N a widok Lafona Damien poczuł przyspieszone bicie serca.
– Merci, Pierre – powiedział do służącego. – Poproś go do mnie, natychmiast.
Mężczyzna skinął głową i wyszedł. Jego gładko przyczesane, posmarowane grubą warstwą brylan¬tyny włosy przylegały nieruchomo do głowy. Po kilku minutach otworzył ciężkie dębowe drzwi, przez które do gabinetu wkroczył Lafon. Jedno spojrzenie na przygnębioną minę przybysza wy¬starczyło, by Damien gwałtownie wstał, zaciskając mocno dłonie na poręczy fotela.
– Co się stało? Znaleźliście ją?
– Lepiej usiądź, mon amio
Damien nie ruszył się.
– Mów.
Ubrany w nieskazitelnie wyprasowany niebie¬sko-biały mundur Lafon podszedł do biurka. Stali twarzą w twarz, spoglądając na siebie ponad wypo¬lerowanym blatem z różanego drewna.
– Podczas ucieczki łodzią z plaży twoja żona do¬stała kulą z muszkietu prosto w pierś. Rana była śmiertelna. Niestety, Aleksa nie przeżyła przepra¬wy do Francji.
Damien nic nie mówił, siadając powoli w fotelu.
– To niemożliwe.
~Przykro mi, majorze Falon.
– Jesteś tego pewien? Nie ma mowy o pomyłce?
– Gdy umierała, był przy niej kapral Rouget. Mówi, że nie cierpiała.
– Gdzie… gdzie jest jej ciało? – Damien starał się opanować, z wysiłkiem skrywał targające nim emocJe.
– Niestety, to jest właśnie dalszy ciąg tej tragedii. Łódź wywróciła się na falach, podchodząc do brze¬gu. Ciało madame Falon pochłonęło morze.
Damien zamknął powieki. Słodki Jezu, to nie może być prawdą! Poczuł mdłości, ucisk w piersi niemal uniemożliwiający oddychanie.
– Już ja się postaram, żeby ten drań Bewicke przeniósł się na tamten świat! Przysięgam! – Nie powinniśmy byli ufać Anglikowi.
Damien mógł mu jedynie przytaknąć.
– Dziękuję, że przyjechałeś, żeby przekazać mi tę wiadomość. -' Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Przywołał całą siłę woli, żeby się opanować. Po chwili ponownie spojrzał na Lafona, kręcąc głową – Nie życzyłem mojej żonie nic złe¬go. – Starał się przybrać rzeczowy ton. – Szczerze mówiąc, nawet ją polubiłem.
– Twoja żona była piękną, młodą kobietą. Przyj¬mij wyrazy szczerego współczucia.
Damien odsunął od biurka fotel, na którym sie¬dział, po czym wstał i podszedł do gościa. Miał na¬dzieję, że Lafon nie zauważy drżenia jego nóg.
– Dziękuję, pułkowniku. – Westchnął. – Nasze małżeństwo nie trwało zbyt długo. Oczywiście w grę wchodziły pieniądze, ale nie zdążyłem nacie¬szyć się jej ślicznym ciałem. Ale cóż, takie rzeczy się zdarzają.
– W rzeczy samej – odparł Lafon, kierując się do drzwi.
– Jakaż to ironia losu, prawda? Gdybym nadal przebywał w Anglii, byłbym zamożnym człowie¬kiem. Los może okazać się bezlitosnym wrogiem, n'est ce pas?
– Oui, majorze Palon. Los zwykle bywa bardziej kapryśny niż nawet najbardziej próżna kobieta.
Damien zaczekał, aż pułkownik wyjdzie, a zamk¬nąwszy za nim drzwi, oparł się o nie ciężko. Czuł silne pulsowanie w głowie, ogromny ciężar w żołąd¬ku, szum w uszach, który zagłuszał wszelkie inne dźwięki. Na Boga, nie mógł w to uwierzyć! Jednak przez cały tydzień miał dziwne przeczucie, że coś się stało.
N a sztywnych nogach podszedł do pięknie rzeź¬bionego stolika obok kominka w rogu pokoju. Drżącymi dłońmi odkorkował kryształową karafkę i nalał sobie dużą porcję koniaku. Pociągnął długi, otępiający zmysły łyk, po nim następny.
Szybko opróżnił kieliszek, napełnił go powtórnie i znowu wypił. Zamierzał upić się do nieprzytomno¬ści. Wiedział, że to bezcelowe, ale modlił się, by przyniosło choć chwilową ulgę w bólu. Aleksa nie ży¬ła przez niego, w żaden sposób nie można było temu zaprzeczyć. Nie żyła, odeszła i nigdy już nie pojawi się w jego życiu. Cierpiał coraz bardziej, ból narastał z każdym uderzeniem serca, rozdzierając go bezlitoś¬nie od środka. Czuł to w każdym mięśniu i stawie, czuł, jak płynie żyłami niczym rozgrzana oliwa.
Wiele lat nie zależało mu na niczym. Przez jakiś czas Peter był mu najbliższy, lecz potem brat zmarł, zostawiając Damiena ponownie samego.
Przez jedną krótką słodką chwilę zależało mu na Aleksie, zaznał uczucia, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewał. A teraz, choć nie z własnej woli,,ona także od niego odeszła.
Wziął butelkę koniaku i wrócił do fotela za biur¬kiem. Ciężko opadł na skórzane obicie, opróżnił kolejny kieliszek trunku i spuścił bezwładnie głowę.
Owszem, cierpiał po śmierci Petera, lecz w ża¬den sposób nie dało się tego porównać z obecnym bólem, który miażdżył mu duszę i otępiał umysł, czego nie zdołał jeszcze dokonać wypity alkohol. Czuł się tak, jakby rozdarto mu pierś i wyrwano serce. Jakby umarł, a teraz smażył się w piekiel¬nym ogmu.
Wychylił kolejny kieliszek, zaciskając palce na pustym szkle. Sięgnął po butelkę i… zauważył, że mały srebrny medalik, który wisiał na jego szyi, zalśnił odbitym światłem.
Dopiero teraz zauważył, że całą twarz ma mokrą od łez.
* * *
Celeste Dumaine stała w milczeniu u stóp sta¬rego żelaznego łóżka, z którego płatami złaziła spękana, biała farba. Pod zniszczoną narzutą z ró¬żowej satyny spała dziewczyna. Była szczupła i młoda, zupełnie jak pani,Dumaine dwadzieścia lat temu. Niegdyś jędrne ciało Celeste teraz zwiot¬czało. Piersi utraciły dawną sprężystość, podobnie jak skóra. Długie kasztanowe włosy robiły się co¬raz cieńsze, traciły naturalny kolor i blask. A prze¬cież kiedyś była prawdziwą pięknością – zupełnie j ak ta dziewczyna.
Celeste podeszła do niej z boku łóżka. Dziewczy¬na wciąż miała bardzo płytki oddech i słabo wyczu¬walny puls. Celeste wyciągnęła dłoń do jej szyi, przesunęła palcem po alabastrowej skórze, jakby sprawdzając jej fakturę. W świetle lampy duży pier¬scień z rubinem, którego Celeste nigdy nie zdejmo¬wała z serdecznego palca, połyskiwał niczym kro¬pla krwi na tle bladego policzka dziewczyny.
Przesunęła po nim palcem. Nigdy jeszcze nie wi¬działa tak gładkiej skóry o barwie bezcennej kości słoniowej. Nigdy nie widziała piękniejszej twarzy. Ani włosów tak intensywnie kasztanowych, przy¬pominających rudy odcień polerowanego różane¬go drewna. Celeste rozczesała je i rozłożyła w wa¬chlarz na poduszce. Pod jej dłońmi wyglądały jak płonący jedwab.
Nachyliła się, żeby wygładzić gęste loki, których mięsista masa niemal parzyła jej palce. Pod czarną koronkową suknią sutki Celeste stwardniały, ich sztywne brodawki zaczęły pulsować, reagując na dotyk szorstkiej tkaniny. Poczuła, jakby krew zaczęła gęstnieć w jej żyłach, płynęła wolniej, zaś jej krocze zrobiło się gorące i mokre.
Odsunęła pościel. Pod bandażami zakrywający¬mi ranę delikatnie unosiły się i opadały piersi mło¬dej kobiety. Idealne, pełne, lecz jędrne, wyprężone zachęcająco. Celeste położyła drżącą dłoń na jed¬nej z nich. Dziewczyna wciąż miała gorączkę, przez co jej skóra była nienaturainie rozgrzana. Od czasu do czasu poruszała się
Celeste niechętnie okryła ją pościelą Już dawno nie czuła takiego pożądania. Nie miało znaczenia, czy jego obiektem był mężczyzna, czy kobieta. N aj¬ważniejsza była uroda tego obiektu. W tym wypad¬ku piękno cielesnej formy, elegancja, emanujący z całej postaci wdzięk i esencja czystości powodo¬wały u Celeste przyspieszone bicie serca i wilgoć między nogami.
Jakaż cudowna istota, pomyślała, smakując daw. no zapomnianą żądzę. Jej podniecenie wciąż rosło. nabrzmiewało tak samo jak zwiotczałe piersi. I co la należy do mnie.
Postanowiła, że dziewczyna przeżyje. Sama tego dopilnuje. Kiedy się wykuruje, powoli wdroży j'I do nowej roli, wykorzysta maksymalnie, nie nisz¬cząc jej ducha. Oczywiście najważniejsze są pienią¬dze, lecz przy odpowiednim podejściu korzyść będzie o wiele większa niż kolejne monety w jej sa. szetce. O wiele większa.
Miała własne plany związane z tą piękną, młode, dziewczyną
* * *
Damien oprzytomniał nieco na dźwięk nieustęp¬liwego pukania, jednak nie wstawał z fotela.
Po chwili klamka opadła, drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł wysoki, dostojny pokojowy. Claude-Louis Arnaux był tylko dwa lata starszy od Damiena, miał małego synka, zaś jego żona służyła jako gospodyni.
– Przyjechał generał Moreau. Czeka na dole w gabinecie.
Moreau. Chryste. Przecież nie może pozwolić, żeby generał zobaczył go w takim stanie.
– Powiedz mu, że jestem chory. I że przepraszam, ale nie jestem stosownie ubrany, by przyjmować go¬ści. Powiedz, że przyjdę do niego dziś po południu.
Claude najwyraźniej odczuł ulgę. Damien wie¬dział, że przyjaciel bardzo się o niego martwi.
– Dobrze. Każę przygotować kąpiel i czyste ubranie..
Damien skinął głową, jak zawsze wdzięczny za niezmienną lojalność przyjaciela. Wygramolił się z fotela i stanął przed wygasłym kominkiem. Przez kilka dni w ogóle nie opuszczał pokoju. Miał hrudne włosy, nie ogoloną twarz, pomięte i popla¬mione ubranie. Kopnął pustą butelkę po koniaku. Rozbite szkło zachrzęściło mu pod obcasem.
– Nom de Dieu – wymamrotał. Spojrzał w ozdob¬ne lustro i aż syknął, wciągając głęboko powietrze. Wyglądał strasznie.
I tak samo się czuł.
Śmierdział stęchłą brandy,język miał wyschnię¬ly i sztywny jak skórzany pasek, głowę rozsadzał mu pulsujący ból. Zapragnął wcisnąć się do tej bu¬lelki, z którą nie rozstawał się przez ostatnie czte¬ry dni, lecz alkohol wcale nie pomagał. Zresztą nie mógł ukrywać się przed samym sobą w nieskoń¬czoność.
Aleksa nie żyła – nigdy sobie tego nie wyba¬czy. I w głębi duszy nigdy nie zabije w sobie rozpa¬czy. Na zewnątrz jego roztargnienie wkrótce zosta¬nie zauważone, podobnie jak głębia jego uczucia, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Claude-Louis wrócił. Był jednym z cidevants, by¬łych członków arystokracji, emigrantem, który nie¬dawno wrócił do ojczyzny. Gdyby nie doszło do re¬wolucji, gdyby Ludwik wciąż siedział na tronie, Claude w dalszym ciągu byłby hrabią. A tymcza¬sem pełnił rolę służącego… a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
– Cieszę się, że wrócił pan pomiędzy żywych – powiedział Claude.
Damien pomyślał, że to pobożne życzenie.
– Byłem głupcem. Zadna kobieta nie jest warta takiego żalu. – Zza pleców służącego wyłonili się kolejni, niosąc balię z parującą gorącą wodą. Clau¬de- Louis zaczekał, aż wyszli, i zamknął za nim i drzwi.
– Skończmy to udawanie. Znamy się o wiele za długo na takie gierki, n'est ce pas?
Damien westchnął.
– Słusznie, mon amio Nie miałem zamiaru od¬grywać komedii. – Przeczesał dłonią falujące czar¬ne włosy. – Czasami sam już nie wiem, gdzie koń¬czy się gra, a zaczyna realne życie.
– No właśnie, przyjacielu. To chyba jest prawda dla każdego z nas.
Damien zrzucił ubranie i zanurzył się w miedzia¬nej wannie, z rozkoszą pławiąc się w ciepłej, oczyszczającej kąpieli. Odpoczywał z głową opartą o krawędź i zamkniętymi oczami. Przez moment zobaczył Aleksę, która odpowiedziała uśmiechem na coś, co powiedział. Podziwiała jego piękne pta¬ki, w jej twarzy \Yidział szczęście. Zobaczył, jak z błyszczącymi oczami rozmawiała z jego matką, broniąc go, gdy tymczasem powinna bronić siebie.
I wtedy" ujrzał, jak biegnie ku niemu po plaży.
Widział przerażenie, skruchę i ogromny smutek. Cały świat emocji ukazany na twarzy pełnej niepo¬koju – niepokoju o niego. Ten widok tak bardzo chwycił Damiena za serce, że momentalnie wybu¬dził go z letargu. Drżącą ręką sięgnął po biały mu¬ślinowy ręcznik, który Claude-Louis natychmiast mu podał.
– Jesteś słaby. Długo nic nie jadłeś. Szef kuchni przygotuje coś do jedzenia. Z pełniejszym brzu¬chem od razu poczujesz się lepiej.
Damien nie odezwał się. Na samą myśl o posił¬ku żołądek wyraźnie zaprotestował: Jednak posta¬nowił, że się zmusi. Miał do wykonania pewne zadanie i chociaż wszystko poszło inaczej, niż to so¬hie zaplanował, znajdzie sposób, aby uratować sy¬t uację. Praca pomoże ukoić ból, ponieważ miała ściśle określony cel. Teraz uczepi się tego celu tak mocno, jak nigdy dotąd.
U czepi się, chociaż doskonale wie, że bez wzglę¬du na powodzenie misji cena, którą zapłacił, była zbyt wielka, żeby mógł ją znieść.
* * *
– A więc, ma belle, jak się czujesz?
Aleksa przyglądała się krzykliwie ubranej kobie¬cie, która siedziała w fotelu obitym wyblakłym perkalem.
Niemal jak nowo narodzona dzięki pani, madame Dumaine. – Piły kawę z porcelanowych fili¬żanek, niepasujących do tego obskurnego, urzą¬dzonego bez odrobiny smaku pokoju.
Myślę, że za kilka dni będziesz gotowa wyjść w świat. Wszyscy padną, kiedy cię zobaczą Aleksa pobladła.
Madame, wiem, jaka była pani dla mnie dobra, wiem, że zawdzięczam pani życie, ale bardzo pro¬szę, niech mnie pani wypuści.
Wałkowałyśmy ten temat chyba z tuzin razy, moja droga. Zapłaciłam za ciebie fortunę Spędzi¬łam przy twoim łóżku wiele godzin, karmiłam cię, pielęgnowałam i chroniłam. Ten dług musisz spłacić.
Już mówiłam, że jestem bardzo bogata. Jeśli bezpiecznie wrócę do Anglii…
– Ba, do Anglii! Zostaniesz tutaj!
– Ale z pewnością
Przeszłość jest już zamknięta, moja gołąbeczko. Im prędzej przyjmiesz to do wiadomości, tym będziesz szczęśliwsza. Teraz należysz do mnie. I bę¬dziesz robić to, co ci każę. – Miała nieprzejednaną minę, usta zaciśnięte w ponurym grymasie. Była twardą kobietą, musiała taka być. Resztki delikat¬ności, jaką kiedykolwiek miała, wypaliły się w jej przeszłym życiu. A jednak…
Teraz odezwała się znacznie łagodniej, niemal przymilnie.
– Zaufaj mi, ma belle. Tutaj nie będzie ci źle. Bę¬dą mężczyźni, i to całkiem sporo mężczyzn. Ale przecież jesteś bystra. Szybko się nauczysz, jak sprawiać im przyjemność. To życie wcale nie jest aż takie straszne, zobaczysz.
Na samą myśl Aleksa wzdrygnęła się, czując, jak krew zamarza jej w żyłach.
– Madame, bardzo proszę, czy naprawdę nie ma nic, co panią przekona? – Próbowała, na Boga, spędziła wiele godzin, ze łzami w oczach błagając ją o rozsądek. Chciała uciec, ale przekonała się, że okna są zablokowane od zewnątrz, zaś za jej drzwiami stoi na warcie wielki brodaty Murzyn.
– Już cicho, moja ślicznotko. Nie czas już na dal¬sze rozmowy. Zgódź się, a być może nadejdzie dzień, w którym twój dług zostanie spłacony. A kiedy to nastąpi – uśmiechnęła się – wtedy twoje ciało będzie już tylko moje.
Aleksa nie odezwała się, czując wzdłuż kręgosłu¬pa zimny dreszcz przerażenia. Patrzyła, jak starsza, tęga kobieta idzie przez pokój i znika za drzwiami. Słyszała, jak Murzyn mówi coś do niej cichym, su¬gestywnym głosem, po czym oboje się roześmiali.
Sparaliżował ją strach. Co teraz z nią będzie?
Kiedy odwiedzi ją pierwszy mężczyzna? Jak będzie wyglądał? Jakie wrażenie wywrze na niej dotyk je¬go rąk?
Jakże ona to zniesie?
Pomyślała o Darnienie, czując ogromną tęskno¬tę. Zastanawiała się, gdzie on teraz jest, czy w ogó¬le żyje. Pogrążała się w coraz głębszej rozpaczy.
Z nienawiścią przypomniała sobie pułkownika Bewicke'a. To przez jego zdradzieckie działania znalazła się w tym położeniu. Człowiek, któremu zaufała, człowiek, który miał jej pomóc, w co naiw¬nie uwierzyła.
Lecz skoro nie pomógł jej wtedy, nie pomoże i teraz.
Tak naprawdę to nie ma już nikogo, kto mógłby pomóc.
Nawet sarna sobie nie mogła pomóc.
Rozdział 13
Damien zszedł po schodach w swoim petit hotel przy rue St. Philippe.
Dom zbudowany przed okresem rewolucyjnego terroru przez arystokratów, którzy bali się utraty głów pod ostrzem gilotyny, był ciężką, kamienną budowlą z wysokimi oknami i balkonami z kutego żelaza. Budynek był elegancki, chociaż sprawiał wrażenie raczej fortecy niż domu mieszkalnego. Kamienica o grubych murach skrywała tunele i se¬kretne przejścia, dając żyjącym w strachu arystokra¬tycznym mieszkańcom możliwość szybkiej ucieczki lub ukrycia się, gdyby zaistniała taka potrzeba. Da¬wał również możliwość śledzenia jego mieszkań¬ców, co najprawdopodobniej było powodem, dla którego ten właśnie dom przeznaczono na kwaterę Damiena na czas gdy przebywał we Francji.
Falon przeszedł przez. hol w kierunku drzwi.
Pierre Lindet, jego ochmistrz, stał przy wejściu, trzymając kapelusz, rękawiczki, pelerynę z satyno¬wą podszewką i lśniącą hebanową laskę ze złotą gałką
Ubrany był w strój wyjściowy, gdyż wybierał się do opery. Miał spotkać się z Lafonem, Moreau, architektern Cellerierem, burmistrzem Frochotem, a także księżną d' Abrantes, żoną gubernatora Pa¬ryża. Po spektaklu wszyscy byli oczekiwani na przy¬jęciu w Hótel de Ville.
Kiedyś być może spędziłby taki wieczór dość mi¬to. Przed ślubem… przed poznaniem Aleksy. Te¬raz każda taka chwila napełniała go przerażeniem.
Pańskie okrycie, monsieur. – Pierre podał mu pelerynę. Damien narzucił ją na ramiona, zapiął ozdobną klamrę, po czym założył rękawiczki i wziął laskę
Rozumiem, że mój powóz już czeka przed domem.
– Oui, monsieur.
– A gdzie Claude-Louis?
Nie widziałem go, monsieur. Wyszedł jakiś czas temu i jeszcze nie wrócił.
Damien bezwiednie pokiwał głową
– Czy coś jeszcze, monsieur?
Nie, to wszystko. Claude-Louis nie musi na mnie czekać. Powiedz mu, żeby kładł się spać.
Mężczyzna bezszelestnie usunął się z drogi i Da¬mien ponownie ruszył ku drzwiom. Jednak czyjś cienki głosik i tupot małych stóp osadziły go na miejscu. Spojrzał w stronę korytarza i zobaczył, jak mały Jean-Paul Arnaux biegnie ku niemu, przebierając szybko nogami, chociaż skręco¬na kostka utrudniała mu zadanie.
– Monsieur! Monsieur!
Damien podniósł małego do góry.
Bonsoir, mon petit, kiedy wróciłeś do domu? Ciemnowłosy, ciemnooki chłopiec był na wsi w odwiedzinach u jednego z licznych kuzynów.
Wróciłem dzisiaj, monsieur. Potem mama za¬brała mnie na targ. Chciałem się przywitać, zanim pójdę spać. – Jean-Paul miał dopiero siedem lat, jednak zawsze sprawiał wrażenie starszego. Być może to wypadek sprzed trzech lat przyczynił się do tego, że stał się dojrzalszy niż inne dzieci w tym wieku.
Damien mocno przytulił malca, czując ucisk w piersi na myśl o dziecku, jakie mógł mieć z Aleksą. – Cieszę się, że cię widzę. Bez ciebie było tu sta¬nowczo zbyt cicho.
W holu pojawiła się jego u.śmiechnięta matka.
– Zabiorę go, monsieur. – Zona Claude' a, Marie Claire, wzięła chłopca i przytuliła do swojego obfi¬tego biustu. – Mam nadzieję, że nie sprawiał kło¬potu.
– Jean-Paul nigdy nie sprawia kłopotu – odparł Damien nieco chropowatym głosem, gdyż na wi¬dok tej szczęśliwej rodziny poczuł, że coś chwyta go za gardło..
– Bonsoir, monsieur. – Chłopiec pomachał ręką ponad ramieniem matki.
– Bonne nuit, mon petit – zawołał za nim Da¬mien. To dziecko było jego drugą słabością. Chciał zachować dystans, ale chłopiec mu na to nie po¬zwalał. Przywiązał się do niego, a chociaż ich spo¬tkania były rzadkie i zwykle krótkie, chłopiec nie¬zmiennie wzbudzał w Damienie ciepłe uczucia, jak się wydaje, z całkowitą wzajemnością.
Damien westchnął, zastanawiając się, kiedy oko¬liczności ulegną zmianie, Ieończąc ich zażyłą przy¬jaźń.
Ta perspektywa wydała mu się nader smutna.
Wspomniawszy czasy, gdy na niczym mu nie zale¬żało, poprawił kołnierz peleryny, lecz nie zdążył otworzyć drzwi, gdy do środka wpadł Claude-Lo¬uis, który szybko ściągnął bobrową czapkę, aż ciemne włosy opadły mu na czoło. Chwycił Damie¬na za ramiOna.
– Bogu dzięki, że zdążyłem – wysapał.
– O co chodzi? Co się stało?
Claude- Louis rozejrzał się dokoła, po czym wskazał gabinet i ruszył szybkim krokiem w tamtą stronę. Damien pospieszył za nim.
– Nie ma czasu, żebym cię przygotował na tę wia¬domość, więc powiem od razu. Twoja żona żyje!
Damien podskoczył, jakby dostał pociskiem. Po¬czuł narastające odrętwienie w piersi, przez chwilę zapomniał oddychać.,
– Powtórz, żebym był pewien, że dobrze cię zro¬zumiałem. – Z pewnością się przesłyszał, lecz, Bo¬że, jakże pragnął, żeby to była prawda.
– Madame Falon żyje. Jest uwięziona tutaj, w Pa¬ryzu.
– Jeśli się mylisz – powiedział cicho Damien – to przysięgam, że nigdy ci tego nie wybaczę.
– Nie mylę się, przynajmniej tak sądzę. Oczywi¬ście jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
– Gdzie ona jest? – Serce Damiena dudniło w iście zawrotnym tempie, nie mógł opanować drżenia rąk.
– Właśnie dlatego musimy się spieszyć. Jest przetrzymywana w Le Monde du Plaisir, lupanarze nad Sekwaną.
Damien na chwilę zaniemówił.
– Skąd masz pewność, że to Aleksa? Czego się dowiedziałeś?
– Pierwsze pogłoski o tym pojawiły się jakieś trzy dni temu. Pewien marynarz z doków, który był z dziewczyną pracującą w Le Monde, powiedział, że jest tam jakaś Angielka, piękniejsza od Afrodyty. Twierdził, że jest nowa w Le Monde, że została sprzedana jako kurtyzana przez dwóch napoleoń¬skich żołnierzy.
– To jeszcze nie dowodzi, że mówił o Aleksie.
– Tak samo pomyślałem i dlatego nic ci nie mówiłem. Porozmawiałem z kilkoma znajomymi, popro¬siłem o pomoc w zamian za wyświadczone im kiedyś przysługi. Dowiedziałem się, że dziewczyna była ranna, a Celeste Dumaine osobiście pielęgnowała ją i postawiła na nogi. Podobno jest przetrzymywa¬na wbrew swojej woli, zaś wieczorem pierwszego sierpnia, to znaczy dzisiaj, odbędzie się licytacja i dziewczyna pójdzie z tym, kto da najwięcej.
Damien syknął przez zaciśnięte zęby.
– Nom de Dieu. – Spojrzał w kierunku drzwi, lecz po chwili przeniósł wzrok z powrotem na przy¬jaciela. – Jednak wciąż nie możemy być pewni, że to ona. – W tym momencie wszelkie wątpliwości nie miały już znaczenia: wiedział, że tam pójdzie. Cały oddział francuskiego wojska nie byłby w sta¬nie go powstrzymać.
– Miejsce jest pod silną strażą. Jeśli to twoja żo¬na, będą ci potrzebne dokumenty albo Lafon i co najmniej pół tuzina uzbrojonych ludzi.
Damien pokręcił głową.
– Licytacja mogła już się zacząć. Nie mamy cza¬su na to.
– Co więc zamierzasz?
Bez słowa odwrócił się i przeszedł przez gabinet.
Z szuflady biurka wyciągnął pistolet, sprawdził, czy jest nabity, po czym wsunął go do kieszeni pe¬leryny. Następnie odsunął wiszący na ścianie ob¬raz, za którym znajdował się sejf, przez chwilę ma¬nipulował pokrętłem szyfrowego zamka, wreszcie wyciągnął ciężki woreczek pełen monet.
Uśmiechnął się szelmowsko kącikiem ust.
– Jeśli to moja żona, cena będzie bardzo wysoka.
A ja nie zamierzam pozwolić się przelicytować.
Claude-Louis poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Wezmę pistolet i pojadę z tobą.
Damien kiwnął głową i obaj ruszyli do drzwi.
* * *
Boże, jak ja to przeżyję? Aleksa spojrzała na wul¬garny biały gorset, który nałożyła na krótką, niemal przezroczystą halkę, ledwie zakrywającą jej poślad¬ki. Piersi miała wypchnięte do g{›ry w sposób obna¬żający niemal połowę różowych sutków. Wzdrygnꬳa się na wspomnienie, jak Celeste dotykała jej w tamtym miejscu, drżącymi rękami nakładając pu¬der i oblizując przy tym swoje grube wargi.
Aleksa ubrała się sama, bo dobrze wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, zostanie ubrana na siłę. Mada¬me zasznurowała jej gorset, zaś Aleksa sama naciąg¬nęła białe pończochy i satynowe podwiązki ozdo¬bione małymi różyczkami. Madame rozczesała jej włosy i pozostawiła je rozpuszczone na plecach, na koniec związała na szyi różową wstążeczkę.
Aleksa nie płakała. Nie tym razem. Nie dzisiaj. Do tej pory płakała codziennie. Błagała, prosiła, kilka razy dostała chłostę wierzbowymi rózgami. Madame ostrzegła ją, że kary będą coraz bardziej dotkliwe, a Murzyn z przyjemnością spuści jej po¬rządne lanie pasem, jeśli nadal będzie nieposłuszna. Powiedziała, że dla czarnucha będzie to prawdziwa rozkosz, w co Aleksa ani przez chwilę nie wątpiła. Znała już jego wulgarny uśmiech, widziała, jak lu¬bieżnie obmacywał inne kobiety. I nigdy nie miał dość. Zaś ona nie miała możliwości ucieczki z tego zakładu dla obłąkanych, który miał być jej domem.
Nie mogła oczekiwać litości od nikogo z miesz¬kańców, bo wszyscy uważali, że powinna pogodzić się ze swoim losem.
Pomyślała, że może to i racja, gdy stanęła u szczytu schodów, spoglądając na zebrany poniżej tłum. Byli tam pijani oficerowie armii napoleoń¬skiej, wulgarni handlarze, pokraczni, rozpieszczeni członkowie "nowej arystokracji".
Może i pogodziła się ze swoim losem, bo nie czuła nic poza otępieniem i rezygnacją. Z jej daw¬nej duszy nie pozostało już nic.
Obok niej stała madame Dumaine, która pochy¬liła się i pocało\Vała ją w policzek, jednocześnie lekko ściskając jej dłoń.
– Nic się nie bój, ma belle. Na twoją pierwszą noc wybiorę mężczyznę wartego twoich wdzięków. Oczywiście musi mi dobrze zapłacić, ale osobiście dopilnuję, żeby odpowiednio wprowadził cię w półświatek.
Aleksa przygryzła wargę. Mężczyźni tłoczący się w salonie na dole podeszli nieco bliżej, podnosząc głowy, wskazując ją palcami i wulgarnie dowcipku¬jąc. Wśród nich stało z pół tuzina roznegliżowa¬nych kobiet, których nagie piersi co chwilę obma¬cywali, rzucając prymitywne uwagi.
– Ja… nie mogę tego zrobi G – powiedziała Alek¬sa, zbierając całą odwagę, ostatni raz jako kobieta, która niemalże była już przeszłością. – Proszę, bła¬gam, niech mnie pani wypuści.
Celeste uderzyła ją w twarz.
– Zrobisz to. Zrobisz wszystko, co ci każę! Pod¬łożysz się temu, którego ci wybiorę, i pozwolisz, że¬by dostał wszystko, na co ma ochotę.
Aleksa jęknęła żałośnie. Piekł ją policzek, kola¬na zaczynały odmawiać posłuszeństwa.
Celeste Dumaine tylko się uśmiechnęła.
– No, już lepiej. A teraz zejdziesz za mną na dół. Posłuchała, jednak zatrzymała się w połowie drogi, podczas gdy madame Dumaine nie zwolniła kroku. Droga ucieczki na górę była odcięta, gdyż na podeście pojawił się uśmiechnięty rosły Fran¬cuz, jeden z pracowników Le Monde. Na dole stał wielki brodaty Murzyn, drzwi pilnowało kilku in¬nych mężczyzn.
Aleksa przełknęła cisnące się do gardła łzy. Nie będzie płakała! Nie będzie! Przeżyje i tę noc, i na¬stępne. I znajdzie jakiś sposó~, żeby stąd uciec i wrócić do Anglii. Zapomni o tym, co zrobią z jej ciałem – i znowu będzie bezpieczna.
* * *
Z cienia pod galeryjką Damien obserwował schody. Zacisnął mocno zęby i instynktownie zwi¬nął dłonie w pięści. Lecz po chwili z wysiłkiem je rozprostował..
Nadal miał na sobie długą, czarną pelerynę z po¬stawionym kołnierzem, który pomagał mu ukryć twarz. Zaraz po przybyciu rozmawiał krótko z Cele¬ste Dumaine, wyraził swoje zainteresowanie Angiel¬ką, a nawet próbował ją odkupić, lecz na tę ostatnią propozycję odpowiedzią był jedynie śmiech.
– Może pan kupić jej względy, monsieur, lecz tyl¬ko na jedną noc. La Belle Anglaise należy do mnie. Sama będę wybierać jej adoratorów, mężczyzn z dużą sakiewką, takich, którzy będą potrafili deli¬katnie dotykać jej aksamitną skórę. Ta dziewczy¬na jest dla mnie warta więcej niż góra złota.
Wciąż nie miał pewności, czy tą kobietą jest Aleksa, lecz domaganie się dalszych wyjaśnień byłoby już szaleństwem. W tej sytuacji tylko wzruszył ramionami.
– Jedna noc przyjemności wystarczy mężczyź¬nie… o ile ona rzeczywiście jest aż tyle warta.
– Jest warta, sam pan zobaczy. Jednak pozosta¬je pytanie, czy pan ma dosyć pieniędzy? – Celeste znowu zaśmiała się ochrypłym, dziwnie lubieżnym głosem. Damien wycofał się do cienia.
Stał nieruchorno, czekając na rozpoczęcie licyta¬cji. Miał pewność, że to nie będzie Aleksa, a zara¬zem modlił się, aby było inaczej i aby nie zaznała do tej pory żadnej krzywdy.
Wreszcie stanęła u szczytu schodów. Rozpusz¬czone ogniste włosy kładły się kaskadą na jej ra¬mionach. Ostatnie wątpliwości prysły. Serce Da¬miena łomotało w piersi, poczuł gwałtowny przy¬pływ emocji, nogi zrobiły się jak z waty.
Aleksa. Jej imię samo uformowało się w jego myślach, lecz nie powiedział go na głos. W milcze¬niu podziękował Bogu za to, że jest cała, i za to, że udało mu się znaleźć w tym miejscu. Poczuł ulgę i wdzięczność tak ogromną, że z trudem opanowy¬wał drżenie rąk.
Obserwował ją z głębokiego cienia, tłumiąc prag¬nienie, by natychmiast znaleźć się blisko niej. Te¬raz musiał skoncentrować się na zadaniu. Była ubrana stosownie do okoliczności – co stwierdził z narastającą złością – miała zmysłowo wyeeksponowane ciało, zakryte tylko na tyle, by kusić, nie zaś by ochronić ją przed dzikim tłumem gapiących się pożądliwie mężczyzn.
Była blada i nieszczęśliwa, otępiała i osamot¬niona, lecz piękniejsza niż kiedykolwiek. Chciał wyciągnąć pistolet i nakarmić ołowiem każdą z tych lubieżnych kreatur. Chciał wejść na schody, wziąć ją w ramiona i zabrać z tego okropnego miejsca.
Pragnął przytulać ją i całować, powiedzieć, jak bardzo za nią tęsknił.
Lecz zamiast tego musiał czekać na właściwy moment, skupiając się na głównym celu, choć na zewnątrz zachowywał się ze swobodną nonsza¬lancją. Cały czas starannie ukrywał się w cieniu, aby go nie zobaczyła i w jakiś sposób nie zdradziła, kim jest. Teraz nie było miejsca na najmniejszy błąd, mieli tylko jedną, jedyną szansę. Mógł skończyć na dnie zimnej Sekwany,,zaś ona… Nawet nie śmiał o tym myśleć.
Licytacja w końcu się rozpoczęła, pogrążając sa¬lę w chaosie. Dziesięć franków, dwadzieścia, sto. Jakiś gruby kupiec usiłował wejść na schody, żeby dokładniej zbadać nagrodę, lecz wielki Murzyn jednym szarpnięciem posłał go na podłogę. Ce¬na wciąż rosła. Damien podniósł swoją laskę, wi¬dząc, jak na twarzy madame Dumaine pojawia się uśmiech zadowolenia. Widział wyraźnie, że zyska jej aprobatę, o ile tylko ma dostatecznie dużą kie¬sę. Podwoił ostatnią ofertę z nadzieją, że to zakoń¬czy aukcję, lecz został przebity.
Znowu zalicytował dwa razy więcej niż poprzednik. Zapadła głucha cisza. Aleksa spoglądała w kierunku zacienionego miejsca, blednąc jeszcze bardziej. Padły kolejne propozycje, lecz Damien znowu dał znak laską, co definitywnie zakończyło licytację. Mężczyźni wydali radosny pomruk, zaś Aleksie wyrwał się z gardła przeraźliwy krzyk.
Chwiejnym krokiem zbiegła po schodach, żeby przepchnąć się do drzwi, lecz wielki brodaty Mu¬rzyn i dwóch innych ludzi chwyciło ją i uniosło po¬nad tłumem. Płakała, jęcząc tak żałośnie, że Damien ostatnią resztką woli powstrzymywał się, by nie ruszyć w tłum, by znaleźć się przy niej.
Jednak jeszcze nie mógł tego zrobić, mimo że pod czarną peleryną jego ciało było napięte do granic wytrzymałości. Zmuszając się do uśmie¬chu, wręczył madame Dumaine zapłatę.
– Lubię kobiety z charakterem. Widzę, że ce¬na wcale nie jest wygórowana.
– Kupił pan prawdziwy skarb, o czym się pan przekona, gdy pójdziemy do niej na górę.
Skinął głową. Bał się o Aleksę, niecierpliwie czekał, żeby się z nią spotkać, a jeszcze bardziej niecierpliwie, żeby zabrać ją z tego odrażającego miejsca. Tymczasem spokojnie pozwolił, żeby ko¬bieta zaprowadziła go na górę.
* * *
Aleksa miotała się i szarpała, by wyrwać się przytrzymującym ją mężczyznom. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale wsadzili jej między zęby kawa¬łek szmaty i umocowali go obwiązanym wokół gło¬wy paskiem materiału. Położyli ją na materacu i przywiązali za nadgarstki do żelaznej ramy łóżka. Więzy miała także na kostkach, jej nogi rozsunię¬to i przymocowano do rogów łóżka, aby była otwarta i wyeksponowana, zawstydzona i bezbron¬na dla mężczyzny, którX ją weźmie. Pomyślała o nim teraz, o jego cieniu, bo nic innego wtedy nie dostrzegła w ciemnym kącie.
Jak wyglądał? Zastanawiała się, czując nieprzy¬jemny dreszcz na wspomnienie czarnej peleryny z postawionym kołnierzem.
To musi być sam diabeł, pomyślała z goryczą, a ja jestem jego nagrodą.
Poczuła się tak nieszczęśliwa i pełna rozpaczy, jak jeszcze nigdy w życiu. Tej nocy nie będzie pa¬nią swojego ciała, lecz jej dusza pozostanie niedo¬stępna. Bez względu na to, co się wydarzy, bez względu na zło, jakie jej wyrządzą, nie straci tej cząstki siebie, która jest jej wyłączną własnością.
Cząstki, którą kiedyś oddała mężowi.
Pomyślała teraz o nim, ogarnięta kolejną falą przejmującego smutku. Być może, jeśli mocno za¬ciśnie oczy, uda jej się wyobrazić sobie, że nachyla¬jący się nad nią mężczyzna to właśnie Damien? Widziała w jego twarzy tęskn,otę, która ciągnęła ją do niego od dnia ich pierwszego spotkania. Być może, jeśli będzie dobrze udawała, poczuje taką radość jak wtedy, gdy była z nim, gdy się kochali; przypomni sobie niesamowitą głębię emocji, której przy nim zaznała.
Z korytarza dobiegły jakieś dźwięki. Spojrzała na drzwi. Ten mężczyzna wejdzie tu lada chwila.
Wzdrygnęła się. Jakże mogła sama siebie oszu¬kiwać? Zaden mężczyzna nie dotknie jej, nie poru¬szy, nie podgrzeje krwi i nie przyspieszy bicia jej serca tak, jak potrafił Damien. O Boże, gdzież on teraz jest?!
Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Celeste Dumaine. Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu odwrócił się tak szybko, że nie zdążyła zobaczyć je¬go twarzy. Odpiął ozdobną klamrę pod szyją i rzu¬cił pelerynę na pobliskie krzesło.
– Niecierpliwie oczekuję tego wieczoru pełnego przyjemnych doznań – powiedział. – Merci beau¬coup, madame.
– Ależ nie, monsieur. Nic pan nie rozumie. Na¬sze sprawy nie są jeszcze zakończone. Zostanę tu jakiś czas i dopilnuję, żeby ma belle została potraktowana z delikatnością.
Kiedy uniósł grube, czarne brwi, Aleksa wstrzy¬mała oddech.
– Chyba nie zamierza się pani przyglądać – po¬wiedział mężczyzna. Na dźwięk znajomego głosu, który mówił po francusku z charakterystyczną miękką intonacją, cały świat zawirował.
Damien! Na Boga! To na pewno sen, przecież ten mężczyzna nie może być jej mężem!
Celeste tylko się uśmiechnęła.
– Co panu przeszkadza, jeśli zostanę? Będzie miał pan zajęte myśli znacznie ważniejszymi sprawami.
– Przecież to absurd. Chyba zapłaciłem dosyć. Ale jeśli pani chce więcej…
Celeste zesztywniała.
– Jeśli tak pan uważa, monsieur, to niech pan za¬biera swoje pieniądze i idzie stąd. Mówiłam już wcześniej, że ona jest pod moją specjalną ochroną. Jeśli nie chce pan, żebym została, przynajmniej przez jakiś czas, to znajdę mężczyznę, który się na to zgodzi.
Przyglądał się jej przez chwilę, potem przeniósł wzrok na stojącego kilka metrów dalej Murzyna. W końcu nonszalancko wzruszył ramionami.
– To chyba bez znaczenia. A może nawet będzie bardziej podniecające, n'est cepas?
Nieco zdziwiona, uśmiechnęła się.
– Może. – Wydawała się usatysfakcjonowana je¬go odpowiedzią. Usiadła w fotelu ustawionym w nogach łóżka, podczas gdy jej czarny sługa sta¬nął za drzwiami. – Chyba będziemy musieli się o tym przekonać.
Damien zaklął w duchu. Być może udałoby mu się ją ogłuszyć, zanim podniesie alarm, ale pewności nie miał. Była to jednak ostateczność. Wciąż maksymal¬Ilie skoncentrowany, skierował wzrok na Aleksę, sy¬cąc się jej widokiem, ogarnięty ogromną tęsknotą, którą na razie musiał zdusić, gdyż najważniejsze by¬lo zapewnienie jej bezpieczeństwa. Popatrzył na nią znacząco, niosąc milczącą wiadomość, w nadziei, że ona spostrzeże ukrytą w jego oczach czułość, radość z faktu, że widzi ją żywą.
Kiedy zobaczył ją związaną i zakneblowaną, ogarnęła go złość, ale powoli napięcie ustąpiło. Cokolwiek sobie myślała, na pewno by go nie zdra¬dziła, a wkrótce on sam przyniesie jej wolność.
Przykląkł obok łóżka, patrząc jej prosto w oczy, w których znalazł niepewność, cierpienie i nadzie¬ję zmieszaną ze strachem.
Nachylił się i delikatnie ujął dłońmi jej twarz. – Już dobrze, cherie. Musisz mi zaufać.
Kiwnęła głową, zamykając oczy. Spod gęstych ciemnych rzęs wypłynęło kilka łez. Kiedy pochylił się i scałował je, spięte ciało Aleksy nieco się roz¬luźniło. Rozwiązał knebel i wyjął go z jej ust. Obli¬zała drżące wargi.
– Nie bój się – powiedział na tyle głośno, żeby usłyszała go Celeste. – Nie zrobię ci nic złego. – Nachylił się i pocałował ją, przebiegając języ¬kiem po jej ustach. Przypominał sobie ich smak, walcząc z przemożnym pożądaniem, jakie nagle na niego spłynęło. Wsunął język do środka, do¬tknął nim wilgotnych kącików jej ust. Kolejny po¬całunek już odwzajemniła, delikatnie pieściła go językiem, mówiąc tym sposobem to, czego nie śmiała wyrazić słowami.
Przesunął dłonie po ramionach Aleksy, wargami muskał jej szyję, pozostawiając wilgotne ślady po gorących pocałunkach.
– Zaufaj mi – powtórzył, myśląc o kobiecie sie¬dzącej tuż obok. Wiedział, czego ona oczekuje, więc ujął dłonią i ścisnął pierś Aleksy, aż małe podmalowane na różowo sutki zrobiły się twarde i nabrzmiałe.
Aleksa jęknęła cicho, po czym spojrzała na Ce¬leste i zarumieniła się wstydliwie.
– Czy chcesz, żeby madame Dumaine wyszła? – spytał.
Kiwnęła głową.
– Niedługo wyjdę, moja ty gołąbeczko – obieca¬ła Celeste. – Niedługo będziesz go miała tylko dla siebie.
Damien przeklął ją w myślach. Pochyliwszy się, zaczął całować śliczne piersi swojej żony, zlizując językiem warstwę pudru. Starał się nie zwracać uwagi na jego erotyczny, słodko-gorzki smak. Cho¬ciaż wcale tego nie chciał, poczuł sztywność w no¬gawce obcisłych czarnych spodni. Było mu z tym niewygodnie, więc poruszył się, przesuwając na¬brzmiałą męskość wyżej, w kierunku brzucha.
Sięgnął do jedwabnej wstęgi, którą Aleksa miała związane nadgarstki, rozwiązał ją i uwolnił dłoń. Znowu pocałował pierś, delikatnie ciągnąc zębami sutek. Jęknęła cicho, wsuwając palce w jego włosy. Kiedy wygięła plecy, otworzył usta, żeby jeszcze bar¬dziej się nią nasycić. Smak miękkiej, gładkiej skóry sprawił, że Damien niemalże zapomniał, gdzie jest, zapomniał, że obserwuje Ich siedząca w pokoju Francuzka. Rozwiązał węzeł krępujący drugi nad¬garstek Aleksy, a ona objęła go obiema rękami za szyję. Całował ją długo i namiętnie, wsuwając głęboko język, którym kosztował ją niczym miód.
– Mon Dieu, ależ ty jesteś słodka – szepnął, zwal¬czając kolejną falę pożądania. Zły był na siebie, że nie potrafi się opanować, jeszcze bardziej wściekły na kobietę, przez którą znaleźli się w takim poło¬zemu.
Aleksa zaczęła coś mówić, lecz uciszył ją kolej¬nym głębokim i gorącym pocałunkiem, po którym oboje zadrżeli, leqwie świadomi otoczenia. Boże, jakże jej pragnął. Zyła, była jego, nigdy jeszcze nie potrzebował jej tak bardzo jak teraz.
Ręce Damiena błądziły po jej brzuchu, minęły płaską część pod pępkiem, wreszcie palce wsunęły się w gęstwinę kasztanowych włosków. W tym mo¬mencie mimowolnie zareagowała cichym wes¬tchnieniem. Przysunęła swoje ciało w kierunku je¬go dłoni. Gdy nabrała gwałtownie powietrza i po¬ciągnęła sznurki, którymi miała przywiązane nogi do łóżka, Damien znieruchomiał, uświadomiwszy sobie, co zamierzał zrobić. Miał łzy w oczach, prze¬klinał się za własną głupotę
Spojrzał świdrującym wzrokiem na Celeste.
– Czy zostawi nas pani samych, czy też ta dziew¬czyna ma cierpieć z powodu pani perwersyjnych upodobań?
Celeste wstała. Była wyraźnie poirytowana, więc Damien przygotował się na jej ogłuszenie. Miał nadzieję, że zdąży to robić, zanim ona krzyknie. Jednak w tym momencie spostrzegła łzy na policz¬kach Aleksy.
– Ma pan rację, monsieur – westchnęła. – To moja wina. Ona nie ma doświadczenia w takich sprawach. Przecież jest mnóstwo czasu, n'esl ce pas? Może kiedyś, w przyszłości…
Damien uśmiechnął się.
– Mądra z pani kobieta, madame Dumaine. Mo¬że pani spać spokojnie. Ta pani cudowna belle An¬glaise jest w dobrych rękach.
Celeste odpowiedziała uśmiechem i ruszyła do drzwi.
– Baw się dobrze, moja gołąbeczko – powiedzia¬ła. Wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.
Damien natychmiast odwrócił się do Aleksy.
Szybkimi, pewnymi ruchami zdjął więzy z jej ko¬stek i wziął ją w ramiona.
– Aleksa słodki Jezu, myślałem, że nie żyjesz!
– Damien – Objęła go z całej siły, płacząc mu prosto w ramię. Trzymała go mocno, jakby się bała, że go wypuści.
– Już dobrze, cherie, teraz już nikt cię nie skrzywdzi. – Trzy.mał ją w ramionach jeszcze chwilę, całując, gładząc po włosach. W końcu sięgnął po pelerynę i troskliwie owinął nią Aleksę.
– Jak stąd wyjdziemy? – spytała. – Ta kobieta za¬blokowała okna.
Podszedł do nich i odsunął ciężkie zasłony z frędzlami. Wąskie okna były zabite od zewnątrz grubymi poprzecznymi belkami. Teraz deski wisia¬ły luźno na jednym końcu, zaś wystraszony Clau¬de-Louis stał na malutkim balkoniku z żelazną ba¬lustradą
– Szybko – powiedział. – Lada chwila mogą za¬uważyć karetę.
Damien skinął głową, wdzięczny, że przyjacielo¬wi udało się ustalić, w którym byli pokoju. Wrócił do łóżka, wsunął rękę pod kolana Aleksy, podniósł ją i zaniósł do okna. Przekazał żonę w ręce przyja¬ciela i jednym susem przesadził barierkę i zesko¬czył na ulicę.
– Jestem gotów – powiedział, patrząc do góry.
Zanim Aleksa zdążyła się zorientować, z duszą na ramieniu leciała w powietrzu, by wylądować w silnych ramionach czekającego na dole męża.
– Wszystko w porządku? – spytał, uśmiechając się czule. Potwierdziła ruchem głowy, wtulając się w niego i mocno obejmując go za szyję
Po chwili znaleźli się w karecie, gdzie ostrożnie posadził ją sobie na kolanach. Mężczyzna nazywany Claude wspiął się na kozioł, chwycił lejce i smagnął konie do szybkiego kłusa ciemną, wąską uliczką
Ostrożnie odsunął z jej policzka kosmyk wło¬sów.
– Nie zostałaś… oni nie skrzywdzili cię, prawda?
– Pokręciła głową. – Bogu dzięki. – Ujął w dłonie twarz Aleksy i pocałował ją
Był to gorący, namiętny pocałunek, który podsy¬cił w nim ogień rozpalony w obskurnym pokoiku na górze. Wtedy wstydziła się swojej własnej reak¬cji. Ale teraz byli już sami, więc oddała pocałunek, rozchylając usta, zapraszając do środka jego język, drażniąc go, czując gładkie, śliskie mięśnie, przy¬wodzące na myśl jeszcze jeden gładki mięsień, któ¬ry znowu bardzo pragnęła poczuć w sobie.
– Damien, tak strasznie za tobą tęskniłam… J ego pocałunek był delikatny i głęboki.
– Gdybym wiedział… gdyby istniała najmniej sza nawet szansa, że żyjesz… – Całował jej oczy, nos, usta, potem rozchylił pelerynę i całował jej piersi. Ogarniały go coraz gorętsze płomienie żądzy, wy¬mykającej się spod kontroli.
Ssał i drażnił, zataczał językiem kółka wokół sutka, ciągnąc go lekko, jeszcze bardziej podsyca¬jąc ogień. Czuła jego dłonie na pośladkach, które delikatnie ugniatał, wywołując nawrót podniece¬nia w wilgotnym miejscu między nogami.
– Damien… – wyszeptała, rozpinając mu koszu¬lę, aby móc go dotykać. Przesunęła dłonią po na¬piętych, twardych mięśniach jego piersi, które poddawały się, by po chwili zesztywnieć. Powiodła palcem po płaskim, miedzianym sutku, muskając czarne kręcone włoski na piersi. Po chwili posadził ją na kanapie, przycisnął do obitego skórą oparcia. Czuła na swoim rozgrzanym ciele chłodną i gładką satynową podszewkę jego peleryny.
Całował ją głęboko, dziko, po chwili rozchylił jej nogi i zająwszy pozycję między nimi, rozpiął spodnie. Sięgnęła po jego członek drżącą dłonią, chciała go dotknąć, poczuć w sobie, zupełnie opę¬tana pożądaniem i czymś jeszcze, co wstydziła się nazwać po imieniu.
– Pomalutku, ma cherie – powiedział, wsuwając czubek do środka. Lecz ona nie chciała pomalut¬ku, i on również nie spełnił obietnicy. Pchnął moc¬no do przodu, wypełniając ją do końca. Każdy cal jego męskości pulsował zwierzęcym ogniem. Na chwilę znieruchomiał, jakby sycił się jej zwarto¬ścią, by zaraz wysunąć się i znowu uderzyć z pełną mocą Wychodził i wchodził, gorączkowo wbijał się w nią jak szaleniec, chłonąc rozkosz, lecz zara¬zem odwzajemniając się tym samym, gdyż oboje byli ogarnięci dziką żądzą.
– Damien! – krzyknęła, gdy wnikał w nią mocno, głęboko, rozgrzewając jej krew, pobudzając serce do jeszcze szybszego bicia, wywołując ból niezaspo¬kojenia w lędźwiach. Chwyciła go mocno, zbliżając się do spełnienia. Kareta kołysała się, dudniąc głośpo na kamiennych ulicach, kó'rlskie kopyta uderzały o bruk, tak jak on co chwila uderzał w nią.
Za kilka sekund wzleciała, wzbiła się przez pło¬mienie niczym feniks, pokonując ostatnią granicę. Oślepiły ją przepełnione słodyczą wirujące koła. Przepełniły ją radość i rozkosz tak ogromna, że mo¬gła od nich umrzeć w każdej następnej sekundzie.
Szepcząc imię żony, dołączył do niej, mocno pra¬cując biodrami, aż zalał ją swoim nasieniem. Była od niego mokra, klejąca, rozgrzana, lecz to nie mia¬ło znaczenia. Przyszedł po nią, uratował od losu gorszego niż śmierć! Jutro pomyśli o tym wieczorze i wszystkim, co się wydarzyło. Jutro zmierzy się z wyrzutami sumienia, lojalnością, przygotuje się na ten nowy zakręt zmiennej fortuny.
Jutro… pomyślała, wtulając się w jego szeroki, twardy tors, po raz pierwszy od wielu tygodni nie odczuwając już lęku, wdzięczna Bogu, że przysłał go na ratunek. Poczuła się z\lpełnie wyczerpana. Nie wypuszczając go z objęć, zamknęła oczy i po¬grążyła się we śnie.
* * *
Damien zaniósł swoją śpiącą żonę do sypialni na piętrze. Delikatnie położył ją na łóżku pod bal¬dachimem, rozsupłał i zdjął z niej gorset i pończo¬chy. Kiedy dotknął jej ramienia, zauważył na dłoni smugę pudru. Zrozumiał, że w ten sposób zama¬skowano blizny po ranie. Obejrzał ją ostrożnie, a uznając, że wygoiła się dobrze, złożył na niej de¬likatny pocałunek.
Starannie okrył Aleksę, po raz pierwszy zauwa¬żając, że ma podkrążone oczy i woskową cerę. By¬ła wyczerpana, osłabiona ciągłym napięciem i lę¬kiem o przyszłość, wymęczona walką.
Pozwolił jej spać, chociaż najbardziej chciałby teraz położyć się przy niej, wejść w nią tak jak przed chwilą w karecie, posiąść jako przynależną tylko do niego. Jednak zostawił ją w spokoju i zszedł na dół, gdzie w gabinecie czekał Claude-Louis. Wysłał gońca do opery z przeprosinami za swoją nieobecność, po czym nalał sobie koniaku i usiadł w fotelu naprzeciwko przyjaciela.
– Spi? – spytał Claude-Louis.
Damien przytaknął.
– Nigdy nie znajdę dość słów, żeby ci podzięko¬wać.
– Między prawdziwymi przyjaciółmi podzięko¬wania nie są potrzebne.
To była prawda, więc Damien nie powiedział nic więcej, tylko dopił trunek i wrócił na górę.
Lecz nadal nie położył się obok żony. Wiedział, że to by ją obudziło, a ona potrzebowała odpo¬czynku. Usiadł.przy łóżku i patrzył tylko, jak spokojnie oddycha, bardziej wdzięczny za jej powrót, niż kiedykolwiek był wdzięczny za jakikolwiek podarunek.
Rozdział 14
Aleksa poruszyła się, stwierdziła, że jest naga i gwałtownie otworzyła oczy. Boże, gdzie ja jestem? Pokój, w którym się znajdowała, wcale nie był spłowiały i obskurny, lecz urządzony z wielkim przepychem. Leżała w złocisto-zielonym, okrytym jedwabiem łożu z baldachimem, na grubym pucho¬wym materacu. Ciężkie, obite brokatem jedwabne zasłony w tych samych barwach wisiały w oknach o podłużnych szybach, na lśniącej drewnianej pod¬łodze leżał gruby, ciepły perski dywan.
Usiadła na łóżku, podciągając pościel pod bro¬dę. Powoli wracała jej pamięć. Bewicke i Anglicy, strzał z muszkietu i okropny ból w piersi, straszne dni spędzone w Le Monde, Celeste Dumaine i li¬cytacja, Damien…
Jej serce zabiło gwałtownie. Rozejrzała się po pokoju w nadziei, a zarazem z pewnym niepo¬kojem, że zobaczy męża. Jednak Damiena nie by¬ło, w powietrzu unosił się tylko jego delikatny mę¬ski zapach piżma. Przypomniała sobie, jak wkro¬czył zamaszystym krokiem do pokoju, wyglądając niczym wcielony diabeł. Przypomniała sobie dzi¬kość jego wzroku, spojrzenie niebieskich oczu, którym przekazał jej część swojej siły. Widziała w nich czułość połączoną z ulgą oraz zwierzęcą de¬terminację
Ze wstydem wspomniała, jak ją całował, pieścił jej półnagie ciało w obecności madame Dumaine. Było to grzeszne, lecz zareagowała na niego tak jak zawsze, bo jak zawsze rozpalił w niej płomień namiętności. Pragnęła go tak jak wysuszony słoń¬cem kwiat pragnie deszczu.
Pomyślała o podróży karetą, o tym, jak końskie kopyta rytmicznie postukiwały o wybrukowane uli¬ce, a on w tym samym szaleńczym tempie wbijał się w nią. Zaczerwieniła się na wspomnienie swojego rozpustnego zachowania – oddała mu się bez resz¬ty, zupełnie zapominając o przeszłości.
Zapomniała o jego bezwzględności, nikczemnej grze i kłamstwach.
I w najmniejszym stopniu nie przejmowała się tym, że jej mąż jest zdrajcą!
Poczuła ucisk w żołądku. Zawdzięczała mu ży¬cie, lecz do tego doprowadziła jego podła zdrada. To on był temu winny, lecz ostatniej nocy puściła to w niepamięć.
Rozległo się ciche pukanie w drzwi. Gdy powie¬działa "proszę", do pokoju weszła ładna, ciemno¬włosa, niewysoka kobieta o obfitym biuście. Chyba nie jest to jedna z kochanek Damiena, pomyślała w panice Aleksa, po raz pierwszy przypominając sobie żołnierzy w łodzi i ich okrutne, drwiące sło¬wa. Ogarnęła ją fala zazdrości.
– Bonjour, madame – powiedziała kobieta. – J estem Marie Claire, tutejsza gospodyni, a zarazem żona Claude' a-Louisa, pokojowego pani męża.
Aleksa poczuła tak ogromną ulgę, że aż lekko zaszumiało jej w głowie.
– Dzień dobry. – Zarumieniła się delikatnie. Było jej głupio z powodu swojego wybuchu zazdrości. Niemile dotknęła ją świadomość, że niewierność męża potrafi tak bardzo wyprowadzić ją z równo¬wagI.
– Nie wiedzieliśmy, że pani przyjedzie, więc nie mamy dla pani służby. Pomyślałam, że może ze¬chce pani skorzystać z moich usług, dopóki pani mąż nie załatwi innej osoby.
– D'accord. Dziękuję ci, Marie Claire. – Aleksa wstała z łóżka i pozwoliła, by czarnowłosa kobieta jej pomogła, zamówiła jej do pokoju kąpiel, umyła i wysuszyła włosy, wreszcie ubrała ją w pożyczoną dzienną suknię z muślinu. Miała dość stylowy fa¬son, podniesioną talię i lamówki z wyhaftowanymi różyczkami. Była nieco zbyt krótka, przyciasna w biuście, lecz i tak o niebo elegantsza niż wszystko to, co nosiła przez ostatnie tygodnie. Gdy wreszcie skończyła toaletę, poczuła się znacznie lepiej.
– Pani mąż będzie zadowolony – powiedziała Marie Claire z miłym uśmiechem, spoglądając na jej ubranie i rozpuszczone kasztanowe włosy. Obie odwróciły się jednocześnie na dźwięk otwie¬rających się gwałtownie drzwi. Marie Claire unio¬sła brwi, lecz Aleksa jedynie uśmiechnęła się na widok małego, ciemnowłosego chłopca, który z szeroko otwartymi oczami wpadł do pokoju.
– Jean-Paul, na Boga, co ty wyprawiasz? Prze¬cież wiesz, że nie wolno wchodzić do pokoju damy bez pukania.
– Przepraszam, mamo. Nie wiedziałem, że tu jest dama.
– Nic nie szkodzi – powiedziała łagodnie Alek¬sa. – Przyjechałam dopiero wczoraj w nocy. Nie mogłeś o tym wiedzieć.
– Kim jesteś? – spytał chłopczyk, cofając się nie¬pewpie do drzwi. Dopiero teraz zauważyła, że nie¬naturalnie pociąga nogą, a jego bucik był przekrzy¬wiony pod dziwnym kątem. Matka chłopca poszła za jej wzrokiem, a następnie sama zbliżyła się do niego i opiekuńczo przytuliła.
– Nie bądź niegrzeczny, Jean-Paul- powiedzia¬ła. – Ta pani wcale nie musi ci odpowiadać.
Aleksa nie spuszczała wzroku z malca.
– Nic się nie stało. I tak spotkalibyśmy się prę¬dzej czy później. Jestem… żoną monsieur Falo¬na – dodała z pewną dozą niechęci.
Chłopiec zaskoczył ją uśmiechem.
– C'est bon! No to na pewno zostaniemy przyjaciółmi!
Poczuła, jak coś nieoczekiwanie ściska ją za serce.
– Chętnie. Nawet bardzo chętnie.
– Skoro jesteś tu z monsieur Damienem, czy to oznacza, że też kochasz ptaki?
Uśmiechnęła się.
– Lubię
– To pokażę ci mojego. Nazywa się Charlemagne. To najpiękniejszy ptak na świecie. – Z radością go obejrzę.
– Ale nie dzisiaj – wtrąciła się matka chłopca. Porzuciła już obronną nutę. – A teraz uciekaj, mon chou. Madame Falon ma ważniejsze rzeczy na gło¬wie niż pogawędki z tobą. – Jednak w jej głosie nie było krytyki. Piękne, ciemne dczy kobiety przepeł¬niało głębokie uczucie do dziecka.
– Świetny chłopak – powiedziała Aleksa, gdy kuśtykający malec oddalił się korytarzem. Nie mo¬gła uciec od myśli, co mu się stało w nogę, od smutku, że taka tragedia dotknęła dziecko.
– Pani mąż zawsze bardzo go lubił. Można by powiedzieć, że ma wręcz bzika na jego punkcie.
Damien miał bzika na punkcie dziecka? Nie mogła w to uwierzyć. A ten ptak chłopca to chyba prezent od Damiena.
– A gdzie on jest? – Starała się, by to zabrzmia¬la rzeczowo, lecz oczami duszy ujrzała ich ostatnią wspólną noc, więc wcale nie była w nastroju do za¬dawania rzeczowych pytań.
– Jeśli to mnie szukasz – padła odpowiedź od strony drzwi – to z radością zawiadamiam cię, że właśnie mnie znalazłaś! – Jego przystojną, śnia¬dą twarz zdobił uśmiech, a niebieskie oczy spoglą¬dały na nią z podziwem. Wydawał się wypoczęty, w dobrej formie i wyglądał stanowczo zbyt atrak¬cyjnie. Poczuła, że coś ciągnie ją do niego, lecz tym razem postanowiła, że zignoruje ten zew.
– Dziękuję ci, Marie Claire – powiedział. – To na razie byłoby wszystko. Przez resztę ranka sam zaopiekuję się moją żoną.
– Jeśli będzie pani miała jakieś życzenie, mada¬me, wystarczy, że mnie pani zawiadomi.
– Merci, Marie Claire – odpowiedziała Aleksa.
– Jak się czujesz? – Damien ruszył w jej stronę.
Miał na sobie nieskazitelny jasnoszary frak, nie¬przyzwoicie obcisłe spodnie, które przylegały do szczupłych bioder i muskularnych ud. Wciąż mówił po francusku, tego języka używał cały czas od chwili, gdy go zobaczyła. Przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło, i podświadomie odsu¬nęła się od niego.
– Czuję się dobrze – odpowiedziała tak samo ła¬godnie. Ten język stał się już jej drugą naturą – Dziękuję ci za ostatnią noc… to znaczy za to, że
po mnie przyszedłeś. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby… gdyby…
Stanął tuż obok i wziął ją w ramiona.
– Nie myśl o tym. Teraz jesteś bezpieczna. Czas spędzony w Le Monde będzie już tylko sennym koszmarem.
Uśmiechnęła się z nutą goryczy. Gdyby tylko umiała zapomnieć przeszłość, żyć tak, jakby wczo¬raj powtórnie przyszła na świat.
– Może i tak. Ale nadal jesteśmy we Francji, z którą Anglia jest w stanie wojny, a ty… ty nadal jesteś zdrajcą.
Coś zabłysło w jego oczach, może ból, a może żal, lecz zaraz znikło.
– Być może tak to wygląda dla ciebie. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Odsunęła się.
– Damien, jak możesz to robić? Przecież jesteś Anglikiem, na litość boską. Jesteś angielskim ary¬stokratą
– Jestem także Francuzem. A może zapomniałaś?
– Chyba tak… a raczej wypadło mi to z pamięci ostatniej nocy.
– A, rozumiem… ostatniej nocy. – Patrzył tak, jakby widział wszystko przez jej ubranie. Poczuła, że się rumieni.
– Nie mówię, że nie jestem. ci wdzięczna.,
– Co więc mówisz?
– Dobrze wiem, że zawdzięczam ci życie, jednak…
– Jednak…? – Zmarszczył czoło.
– Nie znalazłabym się w tej sytuacji, gdyby nie ty. Ty, twoje szpiegowanie, twoja zdrada i oszustwa. To mi się nie mieści się w głowie. Nie mogę z tym żyć.
– Wczorajszej nocy najwyraźniej nie przeszka¬dzało ci…
– To nie powinno się było wydarzyć. I więcej do tego nie dopuszczę.
Rysy jego twarzy stwardniały. Z wyraźnym tru¬dem złagodził je.
– Wiem, że jesteś wzburzona. Wiele przeszłaś, więcej niż niejedna kobieta byłaby w stanie znieść. Jesteś w obcym, wrogim kraju z mężczyzną, które¬mu nie ufasz. Nie winię cię za to, że czujesz się zdezorien towana.
– Więc z pewnością nie bęqziesz miał nic prze¬ciwko temu, jeśli zamieszkam w osobnym pokoju.
Wbił w nią spojrzenie swoich niebieskich oczu.
Jego twarz zmieniła się w kamienną maskę.
– Ależ będę miał przeciwko. Dam ci trochę cza¬su, żebyś oswoiła się z sytuacją, ale jesteś moją żoną. Przez cały pobyt we Francji będziesz spała w moim pokoju i w moim łóżku. Zgodziłaś się na to, poślubiając mnie. Więc oczekuję, że dotrzymasz małżeńskiej przysięgi.
– Kiedy za ciebie wychodziłam, nie wiedziałam, że jesteś zdrajcą.
Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.
– Pamiętaj, moja słodyczy, że zdrajca w jednym kraju jest patriotą w innym.
Zacisnęła wargi, spoglądając na niego ponuro.
Gdyby tylko mogła uwierzyć, że jest patriotą. Może wtedy zdołałaby zrozumieć… a z czasem nawet mu wybaczyć.
Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, desperac¬ko uwierzyć, że jego motywacja była bardziej szlachetna niż wyłącznie osobiste korzyści. W głębi serca wiedziała, że tak nie jest.
Z surową, posępną miną odwrócił się i opuścił pokój. Długo po jego wyjściu patrzyła na miejsce, gdzie przed chwilą stał.
* * *
Damien wysiadł z powozu w pobliżu Ecole Mili¬taire w Faubourg Sto Germain. Miał spotkanie z generałem Moreau, jednym z najważniejszych dowódców Wielkiej Armii i adiutantem samego Napoleona.
Dzisiaj był ubrany w swój wojskowy mundur – niebiesko-białą bluzę ze stójką i obcisłe białe spodnie – strój galowy gwardii konnej. Złote na¬szywki munduru połyskiwały w ciepłym sierpnio¬wym słońcu. Nieczęsto nosił ten mundur, jedynie na wielkich uroczystościach i spotkaniach, takich jak to dzisiejsze. Jednak tym razem czuł się w tym mundurze wyjątkowo źle. Nie zastanawiał się nad tym do chwili, gdy minął w korytarzu Aleksę, której twarz na jego widok wyraźnie po¬bladła.
Przeszła obok niego bez słowa, ignorując go tak samo jak przez cały miniony tydzień, i sztywnym krokiem udała się do ogrodu. Obserwował ją z okna, widział, jak siedzi wśród hiacyntów i żonki¬li, spoglądając obojętnie gdzieś w dal. Wiedział, co sobie myślała, wiedział, że nigdy mu nie wybaczy kłamstw i oszustw, szpiegowania przeciwko jej ukochanej ojczyźnie.
Gdyby tylko mógł powiedzieć jej prawdę… Oczywiście, nie mógł. Niebezpieczeństwo ota¬czało go ze wszystkich stron. Czuł się tak, jakby znajdował się pośrodku głębokiego jeziora. Naj¬mniejsza zmarszczka na powierzchni wody mogła wessać ich oboje pod powierzchnię, gdzie znaleźli¬by swój grób.
Damien szedł korytarzem wzdłuż kolumnady, rozmyślając o Aleksie i o dystansie, jaki powstał między nimi. Dom wyglądał jak pole bitwy – każde słowo i ruch były starannie wyważone, każda moc¬na strona testowana przeciwko każdej słabości. Je¬go działania były ograniczone rolą, jaką odgrywał. Wiedział, że jest obserwowany, podobnie jak jego żona. Za żadne skarby nie chciał jej w to wciągać. Bez względu na koszty musiał ją chronić.
Każdy dzień pobytu we Francji oznaczał dla Aleksy niebezpieczeństwo.
Damien wszedł do niewielkiego westybulu o wy¬sklepionym suficie, przeszedł po podłodze ułożo¬nej w czarno-białą szachownicę i podszedł do nie¬mal czterometrowych drzwi prowadzących do po¬koi generała. Na widok Damiena siedzący w przedpokoju porucznik zerwał się i zasalutował, po czym zaprowadził go do imponującego gabine¬tu generała. Damien stanął na baczność przed gru¬bym mężczyzną, który siedział za wielkim, pozła¬canym biurkiem w stylu Ludwika XVI.
Generał Moreau odwzajemnił honory, po czym wskazał przybyszowi krzesło.
– Słyszałem dobrą wiadomość, majorze. Podob¬no pańska śliczna żona zmartwychwstała i wróciła do pana.
– Niemal dokładnie tak było, panie generale.
Teraz jest już bezpieczna w domu.
– Może być pan pewien, że odpowiedzialni za to ludzie zostali odpowiednio ukarani.
– Dziękuję, sir. – Rozmawiali chwilę o zagroże¬niu ze strony Anglii, Moreau opowiedział, co się wydarzyło w Hiszpanii i Portugalii, co miało wpływ na kampanię na Półwyspie, łącznie z nie tak daw¬nym ~cięstwem w majowej bitwie pod Tavalerą, za co dowodzący nią generał Wellesley otrzymał tytuł księcia Wellington.
– To był mało istotny sukces – przypomniał Da¬mien. – Wellington miał szczęście, że wyszedł z te¬go bez szwanku.
Moreau odchrząknął tylko, gdyż nie mógł za¬przeczyć.
– Sam Wellington powiedział: "Gdyby był tam N apoleon, zostalibyśmy pokonani".
– Nie wątpię – zgodził się Damien. Jednakże Wellingtonowi dopisało szczęście. Napoleon za¬ufał swojemu bratu Józefowi, a sam wrócił do Pa¬ryża, by rozwiązać problemy, które pojawiły się w stolicy.
Rozmawiali o pogłoskach, jakie dotarły do Mo¬reau, jakoby Brytyjczycy mieli niebawem powrócić. – Nasze źródła twierdzą, że szykują się do inwa¬zji na kontynent.
– Kiedy? – Damien nachylił się, zaciskając dłoń na kolanie.
– W każdej chwili.
– A gdzie dokładnie oczekiwany jest desant?
Moreau zaśmiał się.
– Gdyby był pan w Anglii, majo,rze, być może właś¬nie od pana uzyskalibyśmy tę informację, n'est ce pas?
Qamien westchnął.
– Cóż, nastąpiło niefortunne zakończenie bezcennej operacji.
– Proszę nie rozpaczać, majorze Falon. Dla tak uzdolnionego człowieka jak pan zawsze znajdzie się stosowne miejsce.
Damien dostrzegł szansę, na którą czekał. Właśnie to było powodem jego wizyty u generała.
– W to nie wątpię. Dlatego tu jestem, panie ge¬nerale.
– To znaczy…?
– Chciałbym poprosić, aby moja żona została przewieziona do swojej ojczyzny.
Grube, ciemne brwi generała uniosły się. Mo¬reau podrapał się po swoich kędzierzawych boko¬brodach.
– Ale pańska żona dopiero co przybyła, nawet jeszcze nie zdążyła zobaczyć naszego pięknego miasta. Poza tym niedawno się pobraliście, sam pan mówił, że nieprędko się panu 4nudzi.
– To prawda, panie generale, lecz…
– Podobno jest piękniejsza od bogini…
Zdławił ogarniającą go emocję, skupił się na tym, by nadać głosowi obojętne brzmienie.
– Moja żona rzeczywiście jest cudowną kobietą.
– Czy to nie jest wystarczający powód, żeby ją tu zatrzymać?
– A co z moim przydziałem? Ona nikogo w Pa¬ryżu nie zna. Kiedy wyjadę, nikt się nią nie zajmie.
– Pańskie przeniesienie może nastąpić dopiero za jakiś czas. Wtedy zorganizujemy jej powrót do domu. – Uśmiechnął się. – A tymczasem sam chętnie bym ją poznał. Może odwiedzicie mnie na koniec tygodnia w moim pałacu? To niedaleko, tylko kilka mil drogi stąd, w St. Germain-en-Laye. Oczywiście będą też inni goście. Moja żona zapla¬nowała wystawne przyjęcie. Byłaby to doskonała sposobność, żeby przedstawił pan nam swoją belle Anglaise.
Damien poczuł narastające napięcie. A więc już rozniosły się plotki o wydarzeniach w Le Monde, o licytacji, o pięknej kobiecie, która oka¬zała się żoną majora Falona, o tym, jak ją uratował. Cała historia wzbudziła szczególne zaintere¬. sowanie generała. Jego zaproszenie było faktycz¬nie rozkazem.
– Bylibyśmy zaszczyceni, panie generale.
– C'est bon! – Gruby mężczyzna wstał. Damien poszedł jego śladem.
– A tymczasem zakładam, że weźmiecie pań¬stwo udział w jutrzejszym balu dla poparcia au¬striackiej kampanii cesarza.
Kolejny zawoalowany rozkaz.
– Oczywiście. – Będzie musiał znaleźć jakieś ubranie dla Aleksy, ale o tym i tak pomyślał już wcześniej.
– Niestety, ja muszę zająć się ważniejszymi spra¬wami. – Westchnął. – Ach, żeby znowu być mło¬dym i wolnym. Byłoby jak w niebie, n'est ce pas?
– Absolument.
Generał odprawił go, przypominając o wizycie w pałacu. Damien zasalutował.
– Miłego wieczoru, panie generale – powiedział i wyszedł.
W tym momencie spostrzegł go stojący w kory¬tarzu Victor Lafon. Przyjrzał się zamkniętym drzwiom gabinetu generała, czując się trochę nieswojo na myśl o spotkaniu, które się tam właśnie odbyło. Ciekawe, o cZYlll rozmawiali w tym poko¬ju i dlaczego on – bezpośredni przełożony majo¬ra Falona – nie został również zaproszony. Bez względu na charakter tego spotkania, cała sytu¬acja bardzo mu się nie spodobała. Falon nie po¬stąpił rozsądnie, szukając generalskiej protekcji.
Odwrócił się do swojego adiutanta, młodego po¬rucznika o nazwisku Colbert o pełnych zapału sza¬rych oczach zdradzających wielką ambicję.
– Trzeba mu się dokładniej przyjrzeć – powie¬dział pułkownik. – Powiedz Pierre' owi, żeby miał oczy szeroko otwarte.
Porucznik uśmiechnął się.
– Pierre Lindet to lojalny sługa cesarza. Po¬za tym ma do napełnienia pięć głodnych brzu¬chów, więc potrzebuje każdego franka. Może pan na niego liczyć.
Polecenie szpiegowania pozostawiło w ustach pułkownika niesmak. Ale w przypadku Falo¬na czuł, że była to forma wymierzenia sprawiedli¬wości. Odrzucił tę myśl jako kolejną wojenną nie¬godziwość, po czym wszedł do gabinetu generała.
* * *
Aleksa spędziła ranek w towarzystwie małego Jeana-Paula i jego pięknego ptaka. Charlemagne był śnieżnobiałą papugą. Chłopiec trzymał ją w po¬wozowni w dużej klatce. Zwierzę było z pewnością jego dumą i radością. Najwyraźniej Damien zna¬komicie nauczył go, jak zajmować się ptakiem.
Zastanawiała się, w jaki sposób doszło do kontu¬zji malca, lecz na razie nie miała możliwości, żeby się dowiedzieć.
Tymczasem pożegnała się i pozostawiła chłopca pod opieką ojca, zaś sama wróciła do domu. Da¬mien wrócił jakiś czas później i zawołał ją, wcho¬dząc do małego salonu, gdzie czytała. Jego głos był mocny i gładki jak najlepsze wino. Zignorowała ciepło, które nagle odczuła w żołądku.
Odwróciła głowę i z podziwem popatrzyła na je¬go wysoką, szczupłą sylwetkę i znakomicie leżące na nim ubranie, chociaż była zła na siebie za takie myśli. Od tamtej porannej kłótni niewiele ze sobą rozmawiali, zaś noce Damien spędzał samotnie w pokoju przylegającym do jej sypialni.
Ciekawe, czego może chcieć od niej teraz?
– A, tu jesteś. – Nie miał już na sobie munduru, lecz frak w kolorze ciemnej śliwki, szarą pikowaną kamizelkę i jasnoszare spodnie. Wyglądał mniej nieprzystępnie, więc trochę się uspokoiła i zrelak¬sowała. Nachylił się i delikatnie musnął ustami jej dłoń, zupełnie jakby nic między nimi nie zaszło.
– Jak zwykle wyglądasz pięknie. – Wyprostował się, nie puszczając jej ręki. – Ale chyba nadszedł czas, żebyś sprawiła sobie trochę własnych ubrań.
Zesztywniała, cofając dłoń.
– Wydawało mi się, że nie zabawię tu długo.
– Ja także. Niestety, generał Moreau ma inne plany wobec ciebie.
– To znaczy, że nie wracam do domu? Obojętnie wzruszył ramionami.
– Generał bardzo chce cię poznać. Zresztą gdy teraz sam się nad tym zastanawiam, to nie widzę powodu, abyś miała tak szybko wyjeżdżać.
– Nie widzisz powodu? Przecież jestem Angiel¬ką, a między naszymi krajami toczy się wojna.
– Jesteś także moją żoną – odparł ostrzegawczo.
– Twoim obowiązkiem jest być przy mężu tak długo, jak długo on sobie tego życzy. -Ale…
– Bądź dobrą dziewczynką, Alekso. Biegnij na górę i narzuć coś na siebie. Musimy wziąć udział w kilku przyjęciach, więc chciałbym, abyś była stosownie ubrana.
Bądź dobrą dziewczynką, Alekso? Co on sobie wyobraża? Jednak poszła po szal, gdyż potrzebo¬wała czasu na zastanowienie. Nie wysyłał jej do do¬mu, przynajmniej na razie. Mogła spróbować wrócić na własną rękę, lecz po doświadczeniach z Le Monde ten pomysł zbytnio jej nie pociągał. Może lepiej zostać w Paryżu do czasu, aż upewni się, że może bezpiecznie dostać się do Anglii.
Wierzyła, że taki moment prędzej czy później nadejdzie. Rayne wróci z Jamajki, a Brytyjczycy zaczną wysuwać żądania. Chociaż szalała wojna, takie sprawy załatwiało się kanałami dyplomatycz¬nymi. Kobieta z jej majątkiem i pozycją nie zosta¬nie uznana za zwykłą ofiarę wojennej zawieruchy.
A Damien uszanował jej życzenie i zostawił ją w spokoju. Z pewnością umiałaby utrzymać go na dystans jeszcze trochę dłużej. Być może w końcu zmęczy się tym, że ona jednak nie zgadza się dzielić z nim łoża, i zgodzi się, żeby wróciła do Anglii.
Wciąż nie mogąc zebrać myśli, wzięła pożyczony kaszmirowy szal i zeszła na dół, gdzie u podnóża schodów czekał na nią Damien.
– Gotowa? – spytał.
– Chyba tak.
– To dobrze. – Z wrodzoną gracją, która zawsze działała na nią jak magnes, a którą teraz próbowa¬ła zbagatelizować, ujął ją pod rękę i zaprowadził do karety. Uśmiechał się przy tym i w ogóle był rozluźniony, jednak odniosła wrażenie, że to za¬chowanie jest udawane.
Jaką rolę dzisiaj odgrywa? Zastanawiała się, pró¬bując go rozszyfrować. Jakimi motywami się kiero¬wał – dlaczego ją to wciąż obchodziło?
Bo w głębi duszy wciąż jej na nim zależało.
Chciałaby temu zaprzeczyć, lecz gdy tylko próbo¬wała, przypominała sobie tamten okropny wieczór w Le Monde. Lęk o nią był wyraźnie wypisany na jego przystojnej twarzy, czego nie było w stanie ukryć żadne aktorstwo.
Westchnęła. W jej głowie wciąż kłębiły się nie¬pokojące myśli związane z oczekującą ją niepewną przyszłością. Postanowiła na jakiś czas zapomnieć o kłopotach, wyjrzała więc za okno, by skoncentro¬wać się na widokach miasta. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się. Paryż był równie ruchliwy i pełen życia jak Londyn. Na ulicach kłębiły się tłu¬my ludzi. Barwne obrazy, nieznane dźwięki, moc¬ne wonie przyciągały jej uwagę. Minęli sprzątacza, który czyścił trotuar, handlarza szczotkami, szlifie¬rza ostrzącego noże, stolarza, który niósł na głowie odwrócone do góry nogami krzesło. Przejechali obok małej kawiarni z klientami siedzącymi przed lokalem, za.ś gołębie u ich stóp dziobały okruchy, które spadały ze stolików.
– Dokąd jedziemy? – spytała obojętnie, gdy' niewiele ją to obchodziło. Spoglądała na małe bal¬konowe balustrady z kutego żelaza, wysokie, łuko¬wato wygięte okna, słuchała odgłosów paryskich uliczek.
– Przy des Petits Champs jest pewna szwaczka.
Ona dobrze o nas zadba.
Jechali wzdłuż rue Sto Honore, minęli Pałac Eli¬zejski, a następnie poprzez rue Richelieu dotarli do rue des Petits Champs. Powóz zatrzymał się obok ulicznego teatrzyku kukiełkowego, który roz¬stawił swój kram przed sklepem z oknami o ma¬łych szybkach. Na szyldzie widniały wypukłe czer¬wone litery: SZWACZKA.
Damien wprowadził Aleksę"do środka. Na ich spotkanie spoza zasłony oddzielającej pracownię wybiegła niska, pomarszczona kobieta. Wnętrze miało wysokie sklepienie, były tam stoły z belami materiału, w powietrzu unosił się nieco kwaskowy odór barwników. Przy ladzie rozmawiało kilka kobiet, jedna z nich zachwycała się parą pantofli z ró¬żowej satyny.
– Monsieur Falon, jak miło pana widzieć! – Ko¬hieta stanęła przed Damienem. W porównaniu z nim – wysokim i barczystym – wydawała się jesz¬cze mzsza.
– A, to pani, madame Aubrey.
– A kogo pan dzisiaj przyprowadził? – Przyjrzała się Aleksie od stóp do głów kaprawymi oczami. – Tym razem przeszedł pan samego siebie. Uśmiechnęła się, ukazując starte ze starości zęby. – Zawsze wybierał pan piękne kobiety, lecz ta…
– To jest moja żona – przerwał jej z wyraźną przestrogą w głosie. Było oczywiste, że to koniec rozmowy o jego kochankach, lecz mleko zostało już rozlane.
– Masz świetną reputację – rzuciła z goryczą Aleksa, gdy kobieta wycofała się na zaplecze, aby przynieść tkaniny. – Ale chyba nie powinnam być zdziwiona. W Londynie miałeś opinię kobieciarza, więc dlaczego tutaj miałoby być inaczej?
– Alekso…
– Przynajmniej dbałeś o te swoje kobiety… za splamione krwią pieniądze z działalności szpie¬gowskiej.
– Moja patriotyczna działalność nie powinna cię interesować – rzucił krótko. – A co do tej drugiej sprawy, możesz być dumna, że jesteś jedyną kobie¬tą, z którą pragnę dzielić łoże. – Uniósł wzrok i zo¬baczył, że przygląda im się właścicielka zakładu. – I to się nie zmieni, o ile nadal będziesz mnie za¬spokajać.
– Zaspokajać ciebie! Zrobię wszystko, co w mo¬jej mocy, żeby nie dać ci żadnej przyjemności!
Uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Ale fakt jest faktem, mon chirie – powiedział łagodnie, – że dajesz mi ogromną przyjemność. – Nachylił się i musnął wargami jej usta.
Patrzyła na niego bez ruchu. Już teraz odczuwa¬ła nieprzyjemne łomotanie w piersiach. Boże, jak to możliwe, by umiał wywołać u niej taką reakcję za sprawą zaledwie kilku delikatnie wypowiedzia¬nych słów? Lecz wypowiedział je z tym wyjątko¬wym spojrzeniem w oczach! Jakby na moment po¬zwolił jej zajrzeć w głąb swojej duszy, poza maskę odgrywanej obecnie roli.
– Chodź – powiedział ciepło. – Madame Aubrey zaczyna się niecierpliwić.
Pozwoliła, by zaprowadził ją do małego saloniku, gdzie kilka kobiet pomogło jej zdjąć ubranie. Pozo¬stając w halce, stanęła na małym podwyższeniu, zaś Damien zajął miejsce na sofie obitej brokatem.
– Co za figura – madame Aubrey cmoknęła z za¬chwytu. Ujęła halkę i obciągnęła ją, aby ściślej przylegała do sylwetki Aleksy, po czym przyjrzała się jej z kilku różnych stron. – Na takim ciele nasze wysiłki nie będą zmarnowane. – Uśmiechnęła się do Damiena, podczas gdy jej pomocnice zaczęły owijać Aleksę metrami kosztownych tkanin.
Przyniesiono więc przezroczyste muśliny, jedwa¬bie i satyny, siatkowe tiule, tafty i.koronki z Me¬chelen. Na nadchodzący bal wybrano suknię ze szmaragdowego jedwabiu, a pod spód złocistą bie¬liznę. Kolejną piękną kreacją była-suknia z delikat¬nej tafty w kolorze kości słoniowej, w połączeniu z ametystową siatką wykończoną perłami. Zestaw strojów dopełniała szafirowa suknia z satyny ze spódnicą haftowaną srebrną nicią
Damien nalegał, by wybrała sobie kilka czepków i pół tuzina par długich i krótkich rękawiczek w różnych kolorach. Były też peleryny, płaszcze, lrykoty, mała parasolka, etola z łabędziego puchu, a nawet cudowny, zdobiony klejnotami grzebień.
Wybrano tez kilka prostszych sukien. Damien obserwował ją uważnie za każdym razem, gdy się rozbierała. Miał nieprzeniknioną twarz, lecz w nie¬bieskich oczach, którymi omiatał jej półnagie cia¬ło, wyraźnie widoczne było pożądanie. Było to spojrzenie tak pełne żądzy, że Aleksa czuła dziwne motylki w żołądku. Ona również doznała podob¬nego pragnienia, poczuła lekki ból w piersiach, wilgoć między nogami. Przypomniała sobie, jak ją dotykał swoimi dłońmi, gorącymi ustami.
Zanim skończyli, cała się trzęsła. Damien nie¬mal pożerał ją wzrokiem. Wstał z iście kocią zwin¬nością, a przez jego frak i spodnie wyraźnie widzia¬ła pracujące mięśnie. Gorącym spojrzeniem pieścił ją wszędzie tam, gdzie padał jego wzrok. Czuła mrowienie na wspomnienie dotyku jego silnego ciała i kształtnych ust.
Chyba czytał w jej myślach, gdyż teraz dotykał jej inaczej – bez rezerwy, lecz wyraźnie zaborczo. Gdy tylko opuścili pracownię i znaleźli się w kare¬cie, chwycił ją w ramiona.
– Chryste, czy ty wiesz, jak bardzo cię pragnę? – Pocałował ją gorąco, aż przeszła ją fala ciepła, zaś wszystkie przekonania wyleciały przez okno.
Pozwoliła sobie na chwilę przyjemności, obejmu¬jąc go za szyję, odwzajemniając pocałunek, dotyka¬jąc jego języka swoim, przywierając do jego ciała. Jej sutki stwardniały, drażnione tkaniną sukni. Pod bio¬drami czuła jego pulsującą podnieceniem męskość.
Zawładnęła nią niewyobrażalnie silna żądza.
Lecz po chwili wyrzuty sumienia przypomniały o sobie.
Boże, nie mogę do tego dopuścićl
Oparła drżące dłonie na piersi Damiena i ode¬pchnęła go.
– Ja… nie mogę – szepnęła. – Nie mogę tego zrobić!
– Przecież nie zaprzeczysz, że mnie pragniesz.
– Pragnę mężczyzny, którego znałam, gdy go poślubiłam.
Zaklął siarczyście, wbijając w nią ciężki wzrok, rzucając jej nieme wyzwanie. Z westchnieniem od¬sunął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy. Jednak nie odezwał się. Aleksa też milczała. Była zaskoczona intensywnością swoich emocji. Jak to możliwe, że wciąż jej na nim zależy? Jak możliwe, że tak na niego reaguje, skoro wie, co zrobił, do ja¬kich kłamstw się uciekał? Dlaczego wciąż go pra¬gnie?
Musi trzymać się od niego z daleka, co do tego nie ma wątpliwości.
Pozostawało tylko jedno pytanie: jak?
Rozdział 15
Do dnia cesarskiego balu szmaragdowo-złota suknia została ukończona. Miała to być wielka fe¬ta, chociaż bez udziału samego Napoleona, który kwaterował w pałacu Sch6nbrunn koło Wiednia.
Zaproszono cztery tysiące osób reprezentują¬cych wszystkie klasy paryskiej społeczności, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli woj¬ska, handlu i bankowości. Nabrzeża, wzdłuż któ¬rych wiodła droga do Hotelu de Ville, oraz plac były jasno oświetlone latarniami, zaś wnętrze bo¬gato udekorowano w cesarskich barwach złota i zieleni.
Aleksie po raz pierwszy przyszło do głowy, że dla niej Damien wybrał te same kolory.
– Zrobiłeś to celowo, prawda? – powiedziała przez zaciśnięte zęby, gdy przeciskali się przez tłum.
Uśmiechnął się.
– Zrobiłem to, ponieważ zieleń pasuje do kolo¬ru twoich oczu… i ponieważ wiedziałem, że będzie im miło. Być może Moreau nie przyjdzie, ale będzie tu wiele innych wpływowych osób.
– Nie powinnam wkładać tej sukni. U niósł czarne brwi.
– W samej halce mogłabyś się poczuć nieco skrę¬powana.
Spojrzała na niego wilkiem. Dziś był uosobie¬niem przystojnego francuskiego żołnierza, nosił obcisłe białe spodnie i wysokie czarne huzarskie buty. Biało-niebieska bluza z czerwonymi lamów¬kami była ozdobiona połyskującymi, złotymi guzi¬kami, na szerokich ramionach miał galowe epole¬ty z frędzlami.
Przy dźwiękach muzyki, poprowadził ją przez wystrojony tłum. Minęli cesarskie orły zawieszone na ścianach udekorowanych na zielono, upstrzo¬nych małymi złocistymi pszczołami. U podnóża marmurowych schbdów w wielkiej sali Damien się zatrzymał.
– Chciałbym, żebyś poznała kilka osób. – Przy¬witał się zdawkowo ze stojącą tam grupką ludzi, po czym zaczął je przedstawiać.
– Enchanti – odezwał się do niej mężczyzna na¬zwiskiem Brumaire.
– Bonsoir, monsieur – odparła trochę sztywno.
Była to dziwaczna zbieranina: minister policji Fo¬uche, pułkownik dragonów, kapitan huzarów, ar¬chitekt Cellerier, dowódca brygady karabinierów, aktorka z Comedie Fran‹$aise, opat bez własnego opactwa odziany w kościelne szaty, choć nie należał do żadnego kościoła, lecz służył "w towarzystwie".
Aktorka, atrakcyjna blondynka z obfitym biu¬stem, przyglądała się Damienowi o wiele zbyt śmiało. Aleksa bezwiednie mocniej chwyciła go za ramię, czując, jak jej usta same się ściągają.
– Nie martw się, miette – odezwał się czyjś zna¬jomy głos tuż obok jej ucha. – Gabriella już nie jest jego cher amie. Oczy twojego męża patrzą tylko na ciebie.
– Monsieur Gaudin!
– Miło panią widzieć, madame Falon. – Nachylił się nad jej dłonią i uścisnął ją czule.
Damien uśmiechnął się do niego ciepło.
– Dobry wieczór, Andre. Miałem nadzieję, że się tu spotkamy.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Oczywiście po to, żeby ci podziękować za opiekę nad moją żoną podczas mojej nieobecności.
– To była przyjemność, chociaż przykro mi, że wciąż tu jest.
– Muszę się przyznać, że mnie też, drogi przyja¬cielu. Lecz jeśli takie jest życzenie generała Mo¬reau, a ja nie mogę zmieniać jego decyzji.
Andre zmarszczył swoje gęste brwi.
– Niestety, tak właśnie jest. – Przeniósł wzrok na Aleksę. – A tymczasem trzeba się cieszyć z te¬go, co jest, n'est ce pas?
– Staram się, monsieur.
Gaudin przedstawił ich oboje grupie osób, w któ¬rych towarzystwie przybył na uroczystość. Był wśród nich pułkownik Lafon, księżniczka d'Abran¬tes oraz przystojny blondyn Julian St. Owen, do którego wszyscy mówili Jules. Ktoś powiedział, że Jules właśnie przyjechał ze wsi. Był inteligent¬nym trzydziestolatkiem o bystrych oczach i wzoro¬wych manierach. Kiedy nachylił się nad jej dłonią i przytrzymał ją nieco dłużej, niż powinien, Damien przerwał to powitanie, prosząc ją do tańca.
– Jesteś pewien, że nie wolałbyś zatańczyć z tą aktoreczką? – nie mogła się powstrzymać Aleksa.
– Grają walca. Nie ma tu nikogo oprócz ciebie, z kim chciałbym go zatańczyć.
Zaskoczył ją swym poważnym tonem, lecz nie ogniem, który płonął w jego oczach przez cały wieczór, od momentu gdy wszedł do salonu i zobaczył ją w tej głęboko wyciętej szmaragdowo-złocistej sukni. Wyraz twarzy Damiena wywoływał u niej przyspieszone bicie serca, poczuła też, że ma wil¬gotne dłonie. Zapragnęła tych kilku krótkich chwil, gdy będzie prowadził ją do walca, chociaż w głębi duszy wiedziała, że powinna mu odmówić.
Jednak pozwoliła, by poprowadził ją na parkiet, odwrócił przodem do siebie i delikatnie ujął jej dłoń. Inne pary kołysały się i wirowały pod krysz¬tałowymi żyrandolami. Coraz głośniejsza muzyka powoli wypełniła wyłożoną lustrami balową salę.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że to jest nasz pierw¬szy walc? – spytał, omiatając wzrokiem jej twarz. Zatrzymał go na ustach Aleksy, która poczuła drżenie w nogach.
– Wiem – zgodziła się, chociaż wcale nie miała takiego wrażenia. Ich ciała poruszały się w ideal¬nym rytmie, każdy skręt, każdy krok, każdy ruch bioder. Lubieżnie ocierał się nogą o jej uda, z każ¬dą chwilą trzymając ją coraz mocniej.
– Jesteś tu naj piękniej sza. – Gorące spojrzenie w oczach Damiena utwierdziło ją, że powiedział to całkowicie szczerze.
– Merci, monsieur – podziękowała łamiącym się lekko głosem.
– Pragnę cię. Pragnę cię od chwili, gdy ujrzałem cię w tej sukni.
Odwróciła głowę w bok.
– Pragnienie to nie wszystko. Czasami nie możemy mieć tego, co chcemy.
– Ale czasami możemy.
Spojrzała mu; w oczy.
– Pragniesz mnie, a jednak je'stem twoim wrogiem.
– Jesteś moją żoną. Tylko to się liczy. Czy nie możesz odłożyć na bok dzielących nas różnic, przy¬najmniej gdy jesteśmy tutaj?
Zesztywniała w jego ramionach.
– Jak możesz mnie prosić o coś takiego? Czy są¬dzisz, że mogłabym zaakcept9wać to, co zrobiłeś? Albo udawać, że akceptuję? Ze powinnam z rado¬ścią zaprosić cię do mojego łóżka, a potem wrócić do Anglii i jak gdyby nigdy nic żyć sobie dalej, jak¬byś nigdy nie istniał?
– Być może jest jakaś alternatywa – powiedział cicho.
– Niby jaka?
– Ze powierzysz się mojej opiece i zaufasz, że zdołam tak pokierować sprawami, aby między na¬mi wszystko się ułożyło.
Aleksa z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. Boże, chciała tego, nigdy nie pragnęła cze¬gokolwiek bardziej. Ale teraz już jej nie zależało. Damien okłamał ją i oszukał wiele razy. Byłoby to więc naj czystszej wody szaleństwo, a jednak…
– Szkoda, że to niemożliwe. Nigdy nie dowiesz się, jak bardzo bym tego chciała, lecz…
– Lecz…?
– Lecz nie mogę.
Przycisnął ją mocniej do siebie, aby poczuła jego narastające podniecenie w nieprzyzwoicie obci¬słych spodniach.
– Do diabła, jesteś moją żoną! – syknął. Prób owa¬la uwolnić się z jego objęć, lecz trzymał ją zbyt moc¬no. – Przepraszam cię, słodyczy moja, ale nie odej¬dziesz teraz. – Przytrzymywał ją stanowczo w talii. – To byłoby zbyt żenujące dla nas obojga. – Po chwi¬li jednak zwolnił uścisk, dając jej więcej swobody, dając im obojgu chwilę na odzyskanie opanowania.
Kiedy taniec dobiegł końca, odprowadził ją do miejsca, gdzie stał Andre Gaudin.
– Chciałbym cię prosić o drobną przyjacielską przysługę, Andre, i na chwilę pozostawić moją żo¬nę pod twoją opieką. Muszę porozmawiać z puł¬kownikiem Lafonem.
– Oczywiście – odpowiedział Andre.
– Więc wybaczcie mi… – Skłoniwszy się dworsko, odszedł.
– Trudno go rozgryźć, n'est ce pas? – odezwał się Gaudin.
– To praktycznie niemożliwe.
– A jednak kochasz go.
– Tak.
– Dlaczego?
Oderwała wzrok od postaci oddalającego się męza.
– Być może coś w nim widzę – westchnęła. – Ale z drugiej strony, mogę się zupełnie mylić.
Andre nie zdążył odpowiedzieć, gdyż podszedł do nich Jules St. Owen.
– Madame Falon. – Uśmiechnął się, a ona spo¬strzegła jego oczy barwy najczystszego błękitu, pro¬sty zgrabny nos i dołeczek w podbródku. Był na¬prawdę bardzo przystojny. – Skoro pani mąż jest za¬jęty, czy zaszczyci mnie pani, pozwalając zaprosić się do tańca?
Dlaczego nie?, pomyślała. Być może Damienowi to się nie spodoba, ale'było jej wszystko jedno.
– Z przyjemnością, monsieur.
Orkiestra ponownie zagrała walca. Tym lepiej, pomyślała Aleksa w nadziei, że jej mąż ich zoba¬czy. Może nawet wpadnie w złość. Jeśli ją źle po¬traktuje, łatwiej jej będzie zachować między nimi dystans.
Na skraju parkietu St. Owen położył dłoń na jej talii i poprowadził do tańca. Był niższy od Damiena, ale dobrze zbudowany, atrakcyjnie męski i niemal¬że tak samo dobry jako tancerz. Jednak w jego to¬warzystwie czuła pewną rezerwę, co musiał wyczuć, gdyż nachylił się nieco bliżej.
– Proszę się uspokoić, lady Falon – szepnął jej do ucha. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu wypowie¬dział te słowa po angielsku. – Przybyłem, żeby po¬móc pani wrócić do domu.
– Kim pan jest? – cofnęła się, aby na niego spojrzeć.
– Proszę mówić po francusku – ostrzegł ją, gdy zaczęła mówić w ojczystym języku. Płynnie pociągnął ją do tańca, jakby nic się nie stało. – Jestem przy¬jacielem. W tym momencie tylko to się liczy.
– Kto pana przysłał? Dlaczego miałabym panu ufać?
– Generał Wilcox przesłał wiadomość. Jest do¬wódcą pułkownika Bewicke'a.
– Bewicke to ostatni człowiek, któremu mogłabym zaufać.
– Jestem tu z polecenia Wilcoksa.
– Więc jest pan szpiegiem?
– Nie. Jestem lojalnym Francuzem.
– Więc dlaczego…
– Nie czas na wyjaśnienia. Powiem więcej przy następnym spotkaniu. Proszę pamiętać, że są tu osoby, które pani pomogą.
Skończyli tańczyć, po czym Jules St. Owen od¬prowadził ją do Andre. Czuła się rozkojarzona, nie bardzo wiedziała, co się właściwie stało. Kiedy po¬nownie odwróciła się w stronę St. Owena, ten już wmieszał się w tłum. Zobaczyła tylko jego jasną czuprynę, gdy wychodził z sali.
– Przyjemnie się tańczyło z St. Owenem? – spy¬tał Andre, a ona pomyślała, czy przypadkiem nie domyśla się, co między nimi zaszło.
– Wydaje się dość miły.
– To bogaty handlarz na skalę międzynarodową, były kapitan żeglugi. Nie widziałem go od dłuższe¬go czasu. Kiedyś mocno krytykował politykę cesa¬rza, ale teraz jest inaczej.
A więc Andre nie miał pojęcia o tym, co plano¬wał Jules. Zresztą ona sama również nic na ten te¬mat nie wiedziała.
– Wpadłaś w oko przynajmniej kilkunastu in¬nym młodzieńcom. Jeśli nadal chcesz tańczyć…
– Szczerze mówiąc, wolałabym wrócić do domu.
– Miała zbyt wiele do przemyślenia. A szczególnie teraz, po tym ostatnim zwrocie wydarzeń…
– Być może twój mąż wyrazi zgodę.
Zobaczyła, jak się zbliża, elegancją i urodą prze¬wyższający wszystkich innych mężczyzn. Kilka par niewieścich oczu nie spuszczało wzroku z jego wą¬skich bioder, muskularnych nóg. Aleksa poczuła niemiłe ukłucie zazdrości.
– Jutro rano mam spotkanie z Lafonem – powie¬dział Damien, kiedy stanął u jej boku. – Nie bę¬dziesz miała nic przeciwko temu, jeśli dziś wcze¬śniej wrócimy do domu?
– Będę wręcz wdzięczna. Przyjrzał się jej.;.
– Wobec tego przyniosę ci pelerynę i zawołam powóz.
Wyszli po kilku minutach, przebijając się przez tłum. Na zewnątrz odczekali chwilę, zanim podje¬chała ich kareta. Chociaż po drodze Damien pra¬wie się nie odzywał, a do domu weszli także w mil¬czeniu, to bacznie obserwował każdy jej ruch. Odczuwał wciąż takie samo pożądanie. Było wyczu¬walne w każdym jego dotyku, w każdym spojrzeniu jego niebieskich oczu. Dobrze wiedziała, co myślał – że jest jej mężem, że ma prawo do jej ciała, któ¬rego nie mogła mu odmówić.
Jednak wchodząc po schodach, nie powiedział a ni słowa, podobnie gdy w korytarzu oddaliła się uo swojej sypialni. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, spostrzegając czekającą na nią w pokoju Marie Claire.
– Pomogę się pani rozebrać – powiedziała czar¬nowłosa kobieta. Aleksa skinęła głową. Chociaż wciąż myślała o mężczyźnie, którego zostawiła w korytarzu, sprawnie pozbyła się ubrania i wyjęła spinki z włosów. Marie Claire podała jej długą nocną koszulę, lecz zanim zdążyła ją naciągnąć, powstrzymał ją głos od strony drzwi.
– Możesz już iść, Marie Claire – powiedział ła¬godnie Damien.
Aleksa kurczowo przycisnęła koszulę do ciała, żeby się osłonić. W milczeniu zaczekała, aż kobie¬ta opuści sypialnię. Gdyby tylko mogła ją poprosić, żeby została… Lecz doskonale wiedziała, wobec kogo ona jest lojalna.
– Czego chcesz? – rzuciła, gdy zamknęły się drzwi.
Wodził po niej ognistym wzrokiem.
– Dobrze wiesz, czego chcę. – Ruszył od drzwi, a rozchylające się poły jedwabnego szlafroka od¬słaniały jego umięśnione nogi. Kiedy był o krok przed nią, pociągnął za pasek i szlafrok zupełnie się rozchylił. Kiedy Damien zatrzymał się, jedwab ześlizgnął mu się z ramion i wtedy zobaczyła, że pod szlafrokiem jest zupełnie nagi.
Boże, czy ziemia kiedykolwiek nosiła piękniejsze¬go mężczyznę? Miała przed oczami jego długie, smukłe kończyny i muskularny tors.
– Jestem twoim mężem, Alekso – zaczął cicho, podchodząc bliżej, lecz ona odwróciła się.
– Nie, proszę cię. – Odsłaniając przed nim plecy i biodra, zrobiła duży krok w stronę łóżka otoczo¬nego czterema kolumienkami, przytrzymując się jednej z nich, by nie stracić równowagi. Poczuła na skórze jego ciepło i delikatny pocałunek na szyi.
– Potrzebuję cię, Alekso. – Wodził ustami po jej ramionach, przyciskając swoje uda do jej nóg, kro¬czem obejmując jej pośladki.
– Nie mogę – wyszeptała, lecz ogień zdążył już ogarnąć jej ciało. Rozpostarł dłonie na jej brzu¬chu, powiódł po żebrach, by zatrzymać je na na¬brzmiałych piersiach.
– Możesz – powiedział, drażniąc palcami sutek, który natychmiast stwardniał i urósł. Przywarł płas¬kim brzuchem do jej pośladków i pochyliwszy się, zaczął wodzić językiem wzdłuż jej kręgosłupa. Wsunął dłoń w wilgotne miejsce między nogami Aleksy. Pieścił ją, doprowadzając do drżenia, do szumu rozedrganej krwi w jej uszach. Poczuła suchość w ustach, wiotkość kończyn, pustkę w żo¬łądku. Fala gorąca spłynęła na jej wyczekujące ko¬lejnych doznań ciało.
– Rozsuń nogi, ma chirie. – W sunął w nią palec, gdy bez zastanowienia wykonała polecenie, chwy¬tając ze wszystkich sił kolumienkę przy łóżku. Od¬rzuciła głowę do tyłu, aż włosy opadły poniżej linii bioder.
Fallus Damiena ocierał się o jego brzuch, czuła go na swoich pośladkach, co jeszcze bardziej ją podnie¬ciło. Krew krążyła ze zdwojoną szybkością niczym roztopiona lawa, niosąc żar do każdej cząstki jej cia¬la. Rozchylił płatki między jej udami i po chwili wszedł w nią jednym zdecydowanym pchnięciem.
– Pragnę cię – szepnął w taki sposób, że mimo wszystko uwierzyła mu.
Delikatnie odwrócił jej głowę i pocałował dziko w usta, cały czas trzymając dłonie na jej piersiach, ugniatając je, masując, pobudzając, jeszcze bar¬dziej wzmagając pożądanie. Chwycił ją za biodra i przytrzymał nieruchomo, podczas gdy sam wcho¬dził w nią głęboko, wiodąc do granicy, poza którą traciła wszelki rozsądek.
– Powiedz to – wyszeptał. – Powiedz, że mnie pragmesz.
Usiłowała z tym walczyć, przygryźć drżącą war¬gę, jeszcze mocniej złapała kolumienkę. Damien wycofał się z niej niemalże do końca, by po chwili znowu wniknąć w jej wnętrze.
– Powiedz to! – rozkazał. Trzymał ją za biodra i bez litości wdzierał się do środka.
– Pragnę cię, Damien! Pragnę aż do bólu.
– Chryste… – aż jęknął. Poruszał się coraz szybciej i coraz mocniej, pracując zawzięcie biodrami. Miał gorące dłonie, wilgotne, głodne usta.
– Damien! – krzyknęła, dochodząc do kulmina¬cji i nagle wstrząsnęła nią potężna eksplozja żaru, po której nastąpiła kolejna i jeszcze jedna.
Nawet nie zauważyła, kiedy zalał ją swoim nasie¬niem, nie poczuła, jak ugięły się pod nią kola¬na, i nie wiedziała, że to on ją podtrzymał, by nie upadła. Trzęsła się od przenikających ją na wskroś emocji i nagle ogarnął ją strach. Po chwili poczuła na twarzy jego delikatne pocałunki, a gdy opiekuń¬czo otoczył ją ramionami, usłyszała jego uspokaja¬jący szept.
– Wszystko dobrze, cherie. Nie musisz się bać. Lecz ona wiedziała, że jest mnóstwo powodów, by się obawiała, a ta myśl uderzyła ją nagle z ogromną siłą. Wyprostowała się i odsunęła, by po chwili stanąć z nim twarzą w twarz jak z naj¬większym wrogiem.
– Nie powinieneś był tu przychodzić.
– Aleksa…
– Przestań. Nic już nie mów. – Widząc tak bolesną minę żony, podniósł długą białą koszulę nocną i podał jej bez słowa. Złapała ją trzęsącymi się rę¬kami i szybko nałożyła, cały czas cofając się małymi krokami..
– Chcę, żebyś sobie poszedł – powiedziała wysokim i dziwnie szarpanym głosem.
Pokręcił głową.
– Nie chcę cię zostawiać. Nie w taki sposób.
– Proszę cię.
Lecz jego mina była nieprzejednana. Natych¬miast znalazł się przy niej, wziął ją w ramiona i za¬niósł na szerokie, miękkie łóżko.
– Zostanę tylko chwilę. – Odsunąwszy pościel, położył ją delikatnie, poprawił poduszkę, po czym sam ułożył się tuż obok. – Dopóki nie zaśniesz.
To była dziwna propozycja, a jednak przyniosła jej pewne ukojenie. Okrył ich ioboje kocem, przy¬tulił się do niej i objął czule ramionami. Na pewno znowu zechce się kochać, pomyślała. Napięła cia¬ło, oczekując, że lada chwila przystąpi do działa¬nia. Lecz on głaskał ją delikatnie palcami po wło¬sach, całował w skroń.
W końcu odprężyła się. Wciąż miotały nią nie¬spokojne emocje, lecz po pewnym czasie zapadła w sen.
* * *
Damiena zbudził dźwięk głośno tykającego ze¬gara. Przez chwilę skupiał myśli, żeby zorientować się, gdzie jest, gdzie podział się niebieski balda¬chim znad łóżka. Przypomniał sobie, że zasnął w swoim własnym łóżku… z kobietą, która była je¬go żoną. Napiął mięśnie na myśl o ich namiętnym, dzikim zbliżeniu, o tym, jak niesamowicie zareago¬wała. Wyciągnął rękę, żeby znowu ją posiąść, ogar¬nięty kolejną falą żądzy, i… nie odnalazł jej obok siebie.,
Usiadł. Nie było jej w pokoju, zaś z sąsiedniej sypialni również nie dobiegały żadne dźwięki. W ko¬minku płonął mały ogień, rzucając złowieszcze cie¬nie na ściany, w kącie cicho chrobotała jakaś mysz¬ka. Zeskoczył na podłogę, nałożył swój czarny, je¬dwabny szlafrok i wyszedł na korytarz. Może była głodna i zeszła na dół do kuchni, żeby znaleźć coś do jedzenia?
Wmówił sobie, że tak właśnie jest, i uśmiechnął się na myśl o tym, co mogło tak pobudzić jej ape¬tyt. Jednak powoli pojawiała się niepewność. Moc¬no wstrząsnęło nią to, co zaszło między nimi. Czyż¬by zdenerwowała się tak bardzo, żeby zrobić coś głupiego? Ajeśli uciekła? Ajeśli spróbowała prze¬dostać się do Anglii na własną rękę?
N a samą myśl poczuł nieprzyjemny skurcz. Nie powinien był jej nachodzić, jednak pragnął jej tak bardzo, jak nigdy nie pragnął żadnej innej kobiety, a poza tym wiedział, że i ona go pragnie.
Wiedział, że jej sumienie się zbuntuje. Wtedy to nie miało znaczenia. Niech diabli wezmą jej su¬mienie! – tak wtedy pomyślał.
A teraz…
Coraz bardziej się niepokoił. Zszedł po scho¬da‹;h, udał się do tylnej części domu, gdyż z kuch¬ni nie widział nawet smużki światła. Raz po raz po¬wtarzał sobie w myślach, że powinien był zostawić ją w spokoju. Jednak pożądanie było tak silne, że nie mógł się powstrzymać, za co złościł się teraz sam na siebie.
A może chodziło o rozczarowanie? Zal, że uczu¬cie do niego nie było na tyle silne, aby zignorowa¬ła lojalność wobec ojczyzny, aby przyjęła go takie¬go, jaki jest.
Rozczarowanie, że nie mogła mu zaufać.
Kogo on oszukiwał? Nie miał prawa do jej za¬ufania, bo uczynił wszystko, żeby to zaufanie pod¬ważyć. Nie robił tego celowo, przynajmniej nie po ślubie, ale i tak fakt pozostawał faktem. Wtedy wiedział, że taki może być skutek, ale modlił się, by do niego nie doszło. Teraz pragnął jej zaufania jak nigdy, aż ta potrzeba dotkliwie wgryzała mu się w duszę.
Kontynuując poszukiwania, Damien zmienił kierunek i zdecydowanym krokiem udał się do głównego salonu. Jednak przy drzwiach do ga¬binetu zatrzymał się. Spod ciężkich drewnianych drzwi sączyło się światło, słychać było ciche łkanie.
Sam nie wiedział, czy powipien odczuć ulgę, czy złość. Miał już pewność, że to Aleksa płacze i że to on jest tego płaczu przyczyną. Odetchnął uspoko¬jony, po czym otworzył drzwi i niemal bezgłośnie wszedł do środka. Nie usłyszała go. Siedziała na brzegu sofy zwinięta w kłębek, zakrywając sobie stopy rąbkiem nocnej koszuli. Głowę oparła na splecionych ramionach, rozpuszczone długie kasztanowe włosy osłaniały niemal całą, mokrą od łez twarz.
Usiadł obok i delikatnie wziął ją w ramiona.
– Nie płacz, ma cherie, nie ma powodów do łez.
Nie odsunęła się, jak oczekiwał, lecz przyjęła jego objęcia i wciąż płakała mu w ramię.
– Damien, proszę cię, pozwól mi wrócić do do¬mu.
Cofnął się, by na nią spojrzeć. Przesunął palcem po jej podbródku i pocałował ją delikatnie w usta.
– Gdyby był jakikolwiek sposób, by to zrobić, cherie, możesz być pewna, że zorganizowałbym to natychmiast. – To była szczera prawda, choć nieca¬la. Aleksa byłaby bezpieczna w Anglii, zaś we Francji wciąż czyhały na nią zagrożenia. – Nieste¬ty, generał Moreau chce, żebyś została.
– Jestem Angielką. Nie tu jest moje miejsce.
– Jesteś moją żoną. Twoje miejsce jest przy mnie.
– Gdyby… sprawy miały się inaczej, być może zgodziłabym się z tobą. Niestety, sytuacja jest taka, jaka jest. – Poruszyła się, podnosząc ku niemu spła¬kane oczy. – Wiesz, co czuję… wiesz, że nie mogę pogodzić się z takim stanem rzeczy. Wiesz o tym, a jednak, gdy jestem z tobą, każesz mi zapomnieć o tym, w co wierzę. Zmu~zasz mnie do… do…
– Do czego Alekso? Zebyś poddała się swoim pragnieniom? Zebyś uświadomiła sobie przynaj¬mniej po części, że nadal coś do mnie czujesz?
– Tak! – przyznała. Czuł, jak serce mu pęka, gdy widział jej oczy pełne cierpienia.
– Musisz mnie bardzo nienawidzić – rzekł cicho. Jęknęła cicho.
– Nienawidzę tego, co robisz.
Spoglądał ponad jej głową na otaczające ich ściany, ściany domu pełnego wrogów, ściany, które miały uszy. Chciał spytać, co czuje do mężczyzny, jakim był wewnątrz, lecz czy ona miała kiedykolwiek szansę, aby go poznać? Czasami zauważał, że sam siebie nie zna do końca.
– Więc czujesz coś do mnie, to już wyznałaś. Jak byś się czuła,.gdyby się okazało, że jestem lojalnym Anglikiem? Ze nigdy nie zdradziłem ojczyzny?
Szukała wzrokiem odpowiedzi na jego twarzy.
W jej pełnych bólu oczach widniała też niepew¬ność, cała kłębiąca się chmura zmiennych emocji. – Gdyby naprawdę tak było… to może… kie¬dyś… pokochałabym cię.
Zesztywniał, gdyż słowa te wbiły się weń niczym ostrze noża. Poczuł i zapragnął czegoś, czego nie mógł mieć. Jezu Chryste, przecież nie mógł jej te¬go powiedzieć!" Byłoby to zbyt niebezpieczne, taka szczerość mogłaby narazić ich oboje na śmiertelne niebezpieczeństwo, a jednak…
– Jestem szpiegiem, Alekso. Od piętnastego ro¬ku życia. Ale nie szpieguję dla Francji, tylko dla Anglii.
Wydała z siebie zduszony okrzyk. Cofnęła się, by na niego spojrzeć szeroko otwartymi zielonymi oczamI.
– Nie wierzę ci. Wymyśliłeś to. To jeszcze jed¬na twoja sztuczka.
– To nie jest sztuczka.
– Bewicke przecież by p, tym wiedział. Ktoś w Anglii przecież musi wiedzieć! – Nachyliła się, wbijając paznokcie w jego ramiona. – Chyba nie myślisz, że w to uwierzę.
– Mało kto o tym wie. I dla ciebie ta wiedza oznacza wielkie niebezpieczeństwo. Oboje jeste¬śmy obserwowani. Popełniam szaleństwo, mówiąc ci o tym, ale gdy widzę cię w takim stanie… – Otarł łzę, która trzymała się jej gęstych, ciem¬nych rzęs.
– Czy wiesz, jak bardzo chciałabym, żeby to była prawda? Czy jesteś w stanie to sobie wyobrazić?
– Zdaję sobie sprawę, że masz wszelkie prze¬stanki, by wątpić, ale…
– Powiedz mi, że to prawda, Damien! Powiedz, że to nie jest twoje kolejne kłamstwo!
– To jest prawda, Alekso.
– Przysięgnij! Przysięgnij na grób swojego ojca, że to prawda.
Spojrzał na ściany. Było późno. Miał nadzieję, że służba już śpi.
– Przysięgam.
Wyciągnęła do niego ręce, 'a on przycisnął ją do siebie. Czuł, jak drżała, czuł na policzku jej go¬rące łzy. Objęła go kurczowo za szyję, rozsypując jedwabiste włosy, które błyszczały ogniście na jego ramieniu.
Trzymał ją tak przez długie minuty, które od¬mierzał tykający zegar. Głaskał ją po plecach, po włosach, uszczęśliwiony, że może ją mieć tak blisko. W końcu wysunęła się z jego objęć.
– Jeśli mówisz prawdę – powiedziała, spogląda¬jąc na niego z miną pełną rozpaczy – to wobec te¬go ja zdradziłam ciebie. Boże, przeze mnie straci¬łeś swój dom, byłeś bity, wtrącili cię do więzienia. Teraz tutaj grozi ci niebezpieczeństwo…
– Ciii – uspokoił ją. – Nie powiedziałem ci tego, żeby cię denerwować. Zrobiłem to, ponieważ… – Spojrzał gdzieś w bok, sam niepewny tego, jak chciał dokończyć to zdanie. – Ponieważ nie mogę znieść, jak się męczysz.
– Damien…
– Nie powinienem ci się przyznać, ale zrobiłem to. Teraz musisz przysiąc – patrzyła na niego zdu¬miona. – Musisz przysiąc, że od tej chwili nie wspomnisz o tym ani słowem. Będziesz się zacho¬wywać tak, jakby te słowa nigdy nie padły. Dopil¬nuję, żebyś wróciła do Anglii, gdy tylko będzie to możliwe, ale tymczasem musimy zachować naj¬większą ostrożność. Jeśli ktokolwiek odkryje praw¬dę, żadne z nas nie wróci żywe do Anglii.
Zmarszczyła czoło.
– Czy nie możesz mi powiedzieć trochę więcej? Wyjaśnić, jakim sposobem…
– Nie. Już i tak za dużo powiedziałem. Musisz mi przysiąc, Alekso, że ten temat jest zamknięty.
Zachmurzyła się, niepewna odpowiedzi na tysią¬ce niezadanych pytań.
– Przysięgam.
Miał nadzieję, że może jej ufać. Niemal widział, jak intensywnie myśli, tworzy przeróżne teorie, od¬rzuca je, przekonuje się do innych.
– Damien?
– Tak, kochanie?
– Ponieważ teraz oboje jesteśmy po tej samej stronie, to może ja mogłabym w czymś pomóc.
– N a litość boską, Alekso, za wszystkie skarby świata nie chciałbym, abyś się w cokolwiek angażo¬wała!
Ujęła w dłonie jego twarz. Miała w oczach tyle ciepła, że poczuł ucisk w sercu.
– Dobrze. Zrobię wszystko, co każesz. Uśmiechnął się półgębkier,p…
– Jest jeszcze jeden drobiazg.
– Tak?
– Ważne, abyśmy dalej odgrywali swoje role. Możemy je stopniowo zmieniać, lecz nie możemy wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń.
– Kiedy chcę, potrafię być bardzo dobrą aktorką.
– Na to liczę. – Nachylił się i pocałował ją, długo, namiętnie, aż znowu poczuł w żyłach szybsze l ętno rozgrzanej pożądaniem krwi. – A tymczasem może wrócimy na górę?
Skinęła głową, myśląc o pozostałych godzinach ich wspólnej nocy. Uśmiechnął się, lecz już teraz zaczął żałować swojego wyznania. Nie miał w zwy¬czaju podejmować takiego ryzyka, zwłaszcza gdy chodziło nie tylko o jego życie. Jednak Aleksa umiała dotrzeć do jego duszy.
Miał tylko nadzieję, że oboje nie stracą przez to zycm.
Rozdzial 16
Minęły dwa dni. Znając tajemnicę Damiena, Aleksa nabrała otuchy i nadziei. Od samego począt¬ku instynkt podpowiadał jej, że miała rację w jego ocenie. Był twardym mężczyzną, ale kierował siy szczytnymi pobudkami. I prawdę mówiąc, mial w sobie o wiele więcej głębi, niż się spodziewała.
Siedząc przed lustrem i szczotkując włosy, uśmiechnęła się. Damien był patriotą, a nie zdraj¬cą Angielskim, a nie francuskim szpiegiem. Chcia¬ła wykrzyczeć swoją radość całemu światu, podzię¬kować Bogu, że zdjął z jej pleców to koszmarne brzemię Chciała leżeć z nim w łóżku całymi godzi¬nami, poznać każdy cal jego smukłego, umięśnio¬nego ciała. Pragnęła doznawać szczęścia razem z nim, pokazać mu, jak wiele dla niej znaczy.
Tymczasem starannie?:achowywała obojętm} minę, trzymając swoje uczucia pod pełną kontrolą. Jedynie w łóżku pozwalała sobie na wyzwolenie tłumionych emocji. Te chwile były pełne namięt¬ności, cudowne. Zewnętrzny świat przestawał dla nich istnieć, a oboje na jakiś czas umykali nie¬ustannie towarzyszącemu im zagrożeniu. Kilka ra¬zy po namiętnych miłosnych uniesieniach chciała powiedzieć mu o mężczyźnie o nazwisku St. Owen, kLórego poznała w hotelu de Ville, lecz za każdym razem złożona obietnica zamykała jej usta.
Przysięgła, że nie będzie więcej poruszać tematu szpiegostwa i zamierzała dotrzymać słowa.
Poza tym jakiś wewnętrzny głos kazał jej mil¬rzeć. Cichy głos, który ostrzegał ją, by miała się na baczności.
Być może była to po części reakcja na rolę, któ¬rą Damien odgrywał przez większość czasu, a już zawsze w obecności obcych. Zachowywał chłodną rezerwę. Traktował ją tak samo, jak zapewne trak¬lowałby jedną ze swoich kochahek, co bardzo ją złościło, chociaż już teraz rozumiała motywy, jaki¬mi się kierował. Pocieszała się nadzieją, że wkrót¬ce wrócą do Anglii, do domu, do bezpiecznego ży¬cia, które wiedli, zanim to wszystko się zdarzyło.
Wciąż powtarzała sobie pokrzepiającą myśl owego wieczoru, gdy jechali do opery na spektakl Les Deus Joumees Cherubiniego, mieli tam rów¬nież spotkać pułkownika Lafona, monsieur Celle¬riesa i kapitana huzarów, który nazywał się Francois Quinault.
Niestety, okazało się, że Quinaultowi towarzy¬szyła biuściasta aktorka, Gabriella Beaumont, by¬ła cher amie Damiena. Cały wieczór ta ponęt¬na blondynka obcesowo ignorowała swojego towa¬rzysza, bezczelnie flirtując z Damienem, łopocząc ręcznie malowanym wachlarzem i ze śmiechem szepcząc mu coś do ucha.
Siedząc w fotelu z błękitnego aksamitu w pry¬watnej loży Lafona, Aleksa mówiła sobie, że to nieważne. Damien nie odwzajemniał jej zalotów, a chociaż przyjmował awanse aktorki jako coś zu¬pełnie naturalnego, to jednak palce jego dłoni były splecione z jej palcami – jakby chciał w ten spo¬sób powiedzieć, że powinna tę sytuację zrozumieć.
Więc powtarzała sobie w myślach, że rozumie.
Damien odgrywał swoją rolę, zresztą ona miała podobne zadanie.
Nagle uśmiechnęła się. Skoro on gra tak przeko¬nująco, ona nie pozostanie w tyle. Być może Da¬mienowi to się nie spodoba, ale są pewne granice tego, co była w stanie znieść. Wysunęła dłoń spo¬między jego długich palców, wstała i spojrzała z góry na piersiastą blondynkę, która siedziała między jej mężem a kapitanem Quinaultem.
– Madame Ęeaumont – powiedziała, taksując wzrokiem impertynencką aktorkę. – Rozumiem, że pani i major Falon jesteście bardzo bliskimi znajomymi, ale na wszelki wypadek, gdyby pani za¬pomniała, przypomnę, że teraz jest on moim mꬿem. Dobre zasady wymagają, aby zechciała pani zabrać rękę z jego nogi.
Kobieta żachnęła się, wstając tak gwałtownie, że diadem zdobiący jej koafiurę przekrzywił się nieco na bok.
– Jak pani śmie!
– Smiem, bo to mój przywilej. Być może w waszym kraju żony pozwalają na takie rzeczy. Być może tutaj to uchodzi. Ale w.mojej ojczyźnie…
– Wystarczy, Alekso – uciął krótko Damien, sta¬jąc między nimi, jednak w jego oczach pojawiło się rozbawienie, a może nawet aprobata. – Nie bę¬dziesz dalej obrażać madame Beaumont! – Odwró¬cił się do Gabrielli i grzecznie pochylił się nad jej dłonią. – Excusez, madame. Moja żona zwykle nic miewa takich napadów złych manier. – Spojrzał po¬nownie na Aleksę. – Przedstawienie zbliża się do końca. Chyba już czas wracać do domu.
Aleksa popatrzyła na blondynkę z zimną pogardą.
– Nic nie sprawi mi większej przyjemności. – Ignorując ironiczne spojrzenie aktorki, uniosła dumnie głowę i iście królewskim krokiem opuściła lożę.
Damien w milczeniu wyprowadził ją z teatru na rue Richelieu, lecz gdy znaleźli się w cieniu za narożnikiem ulicy – przyparł ją do ściany. Wstrzymała oddech, oczekując reprymendy, lecz on:IŚmiechnął się kącikiem ust, wyraźnie rozbawiony.
– Zazdrośnica z ciebie, co? Uniosła ciemnobrązowe brwi.
– Może. Ale może po prostu odgrywałam swoją rolę
– A odgrywałaś?
– To zależy od tego, dlaczego zachęcałeś tę kobietę do podobnego zachowania.
– Bo Lafon i inni obecni spodziewają się tego omme.
– A ode mnie, Angielki i twojej żony, oczekiwali, żebym położyła tej scenie kres.
Roześmiał się. Nie słyszała jego śmiechu już d bardzo dawna.
– Więc nie jesteś na mnie zły?
W odpowiedzi pochylił się i pocałował ją zaborczo, namiętnie, wzbudzając wibracje wzdłuż całe¬go jej ciała.
– Nie, ma chirie, nie jestem zły. – Prawdę powie¬dziawszy, był bardzo zadowolony, że zależało jej na nim na tyle, by zachować się w ten sposób. – Jedźmy do domu! – Jego ochrypły głos wyraźnie sugerował, jakie ma plany, lecz te słowa naprowa¬dziły Aleksę na zupełnie inny pomysł.
Podniosła wzrok na jego twarz.
– Chcę jechać do domu, Damien. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. – Nie miała jednak na myśli powrotu do budynku w Fau¬bourg St. Honore, o czym Damien doskonale wie¬dział. – Kiedy będziemy mogli wrócić tam, gdzie nasze miejsce?
Pogładził ją długim palcem po policzku.
– Wyślę cię do domu, gdy tylko będą okoliczno¬ści, by to bezpiecznie zorganizować.
– A co z tobą?
– Nie mogę wrócić, dopóki nie zdobędę pewnej ważnej rzeczy, którą mam im dostarczyć. Kiedy to nastąpi, nie będę im potrzebny. Chcę przywieźć coś, co przyniesie pożytek naszym rodakom.
– Ale przecież…
– Wystarczy, Alekso. Dałaś mi słowo.
Nie odpowiedziała, tylko pozwoliła, by odpro¬wadził ją z powrotem przed operę i pomógł wsiąść do karety. A kiedy Damien zajął miejsce na kana¬pie, nachyliła się, żeby go pocałować. Już po chwi¬li zaczął oddawać jej pocałunki, a następnie posa¬dził ją sobie na kolanach, wsuwając ręce pod gor¬set sukni. Nie przestawał jej pieścić ani na chwilę przez całą drogę do domu, a i wtedy zatrzymał się tylko na moment.
Weszli na górę, trzymając się za ręce, a gdy do¬tarli do sypialni, szybko nawzajem zrzucili z siebie ubranie. Kochali się do trzeciej nad ranem, potem w końcu zasnęli.
N astępnego dnia po południu Damien zapropo¬nował przejażdżkę przez miasto, na co Aleksa za¬reagowała entuzjastycznie, gdyż niebo przybrało piękną, lazurową barwę, zaś lekka bryza nieco chłodziła rozgrzane powietrze. Ulicami jeździło mniej powozów, bowiem więcej osób zapewne za¬pragnęło spędzić ten dzień na przechadzkach po ogrodach.
– Niesamowite, prawda? – powiedział Damien wyraźnie zadowolony, wyglądając przez okno powo¬zu. – Zupełnie inaczej niż gdziekolwiek na świecie.
Spojrzała na niego z namysłem.
– Jestem zdumiona, że tak ci się tu podoba. Ni¬gdy nie interesowało cię miejskie życie.
– Paryż jest inny.
– Tak… zapewne masz rację. Taka podwójna lojalność musi być dla ciebie trudna.
Jego mina zmieniła się tylko nieznacznie.
– Uwielbienie dla tak pięknego miasta nie ma nic wspólnego z lojalnością. Nie jest to również te¬mat, który powinniśmy teraz omawiać. – Złagodził swoje słowa pocałunkiem. – Proszę cię, ma cherie, to jest i tak wystarczająco trudne.
Skinęła głową. Było tyle rzeczy, o które chciała spytać, które chciała wiedzieć. Lecz zamilkła, zo¬bowiązana daną mu obietnicą.
Dzień mijał przyjemnie. Pospacerowali w ogro¬dach Tivoli, zjedli posiłek w Cafe Godet przy Bou¬levard du TempIe, lokalu pełnym żołnierzy w ka¬peluszach ozdobionych kolorowymi kokardami i dam delektujących się lodami z pomarańczami. Chodzili uliczkami wzdłuż Pal ais Royale w cieniu rozłożystych platanów, zaś na rogu budynku od¬kryli przedstawienie małej objazdowej trupy.
– Wejdziemy? – spytała podekscytowana Alek¬sa, wyraźnie zafascynowana sztuczkami wielkiego brunatnego niedźwiedzia i półnagiego połykacza kamieni, dających pokaz dla grupki osób.
– Jeśli chcesz. – Damien uśmiechnął się tak cie¬pło, że zaparło jej dech w piersiach. – Chociaż przyznam, że wolałbym teraz robić coś innego. – Pocałował ją w szyję i wprowadził do wnętrza na¬miotu.
Tej nocy kochali się powoli, gdyż mieli za sobą długi. dzień. Czuła się nasycona i usatysfakcjono¬wana następnego dnia i bardziej optymistycznie patrzyła w przyszłość niż kiedykolwiek od wielu ostatnich tygodni.
Marie Claire pomogła jej się ubrać i Aleksa ze¬szła na dół, lecz Damiena już nie było. Potrzebo¬wał paru drobiazgów na zbliżające się generalskie przyjęcie, w którym mieli wziąć udział – tak przy¬najmniej poinformował Pierre'a. Aleksa pomyśla¬ła, że i jej przydałoby się to i owo. Kiedy odkryła, że Damien nie pojechał powozem, postanowiła zrobić krótką wycięczkę do małego sklepiku, który widziała niedaleko Rue des Petis Champs. Chcia¬ła kupić wachlarz pasujący do błękitno-srebrnej sukni oraz kilka par pantofli.
– Czy chce pani, żebym z nią pojechała? – spyta¬ła Marie Claire.
– Ach, nie, dziękuję – odparła Aleksa. Chciała spędzić trochę czasu sama. – Nie będzie mnie tyl¬ko godzinę.
– Więc niech przynajmniej zawiezie panią Clau¬de-Louis. Mąż będzie niezadowolony, jeśli wybierze się pani sama.
Aleksa zgodziła się od razu. Lubiła tego jasnwłosego mężczyznę, osobistego służącego męża, zresztą bardzo lubiła całą rodzinę Arnaux. Ponieważ nie zna miasta, pomyślała, że będzie się czuła bezpieczniej w jego towarzystwie.
Krótki wypad przeciągnął się do trzech godzin.
Gdy wracała do domu, kareta była pełna pudeł. Wysiadła przed głównym wejściem, gdzie stał inny powóz, którego nigdy do tej pory nie widziała. By¬ło to zgrabne czarne caleche, bogato zdobione zło¬tymi ozdobami. W zaprzęgu stały cztery czarne konie. W czasie wojny, gdy potrzebny był każdy wierzchowiec, mogło to oznaczać tylko tyle, że po¬wóz należał do kogoś znacznego.
Weszła do środka zaniepokojona, zastanawiając się, cóż to za gość ich odwiedził, pełna nadziei, że nieoczekiwana wizyta przyniesie dobrą wiado¬mość, a nie kłopoty.
Przed głównym salonem zatrzymała się. Usły¬szała męskie głosy, lecz postanowiła nie wchodzić do środka. Mimo to bardzo chciała dowiedzieć się, co zaszło. Do salonu wiodły dwie pary drzwi – jed¬na z foyer, druga z prywatnego ~ałego saloniku, znajdującego się w tylnej części domu. Aleksa skie¬rowała się w tamtą stronę.
Drzwi były zamknięte, ale – ku jej wielkiej uldze – niezbyt starannie. Łatwo było zajrzeć przez wą¬ską szparę. Ujrzała smukły profil pułkownika La¬fona oraz krępego, czarnowłosego mężczyzny o krzaczastych brwiach i gęstych, kędzierzawych bokobrodach. Obaj mężczyźni byli w mundurach, niższy z nich miał tyle złota na epoletach, że mógł¬by oświetlić cały pokój.
– Zawsze miło mi pana widzieć, mon general – mówił Damien – ale zaczynam podejrzewać, że nie jest to wyłącznie towarzyska wizyta.
– Słusznie – wtrącił Lafon. Stał niemal tak samo sztywno jak generał. Trzymał kieliszek koniaku, podobnie jak obaj pozostali mężczyźni, chociaż nie skosztował jeszcze trunku.
– Nie, drogi majorze. Obawiam się, że to nie jest lowarzyska wizyta. – Generał był wyraźnie spięty. – Niestety, chodzi o rozmowę, którą odbył pan w tym domu w nocy kilka dni temu.
– Ach tak? – Damien uniósł brwi. – A o jaką roz¬mowę chodzi?
– Tę, w której poinformował pan swoją śliczną żonę, że szpieguje pan na rzecz Anglii.
Boże miłosierny! Aleksa bezwiednie wbiła sobie paznokcie w zaciśnięte dłonie. Obawy Damie¬na nie były bezpodstawne. Słodki Jezu, co teraz będzie?
Przerażona obserwowała go przez drzwi. Waha¬nie na jego twarzy było tak nikłe, że musiała je chy¬ba sobie wyobrazić. Wybuchnął głośnym, głębo¬kim śmiechem.
– To było sprytne, nieprawdaż? – Podszedł do bocznego stolika, żeby powtórnie napełnić sobie kieliszek koniakiem. – Wcześniej zachowywała się opryskliwie, stroiła fochy. A teraz chętnie zaprasza mnie do swojego łoża. Jest nawet zazdrosna o moje kochanki, szczególnie Gabriellę. Czyż nie tak, La¬fon? – Damien odwrócił się od pułkownika i spoj¬rzał generałowi prosto w oczy. – Powiedziałem to, co chciała usłyszeć. I nie sądziłem, że mam meldo¬wać o moich podstępnych machinacjach generałowi Wielkiej Armii.
– Więc twierdzisz, że to była gra? – spytał z nie¬dowierzaniem Lafon, nie mniej zdumiony niż Aleksa.
Damien wzruszył ramionami.
– Sam uznałem to za przebłysk geniuszu, ale – jak już powiedziałem – nie spodziewałem się, że mój fortel będzie tematem raportu dla Grande Armee.
Generał przyglądał mu "się dłuższą chwilę, deli¬katnie gładząc sobie bokobrody.
– Znamy się już od wielu lat, n'est ce pas?
– Bardzo wielu, generale, i od bardzo wielu kobiet.
Generał uśmiechnął się – z początku nieznacz¬nie, potem szerzej, wreszcie wybuchnął śmiechem.
Jego wielki tors zatrząsł się, a w kącikach oczu po¬jawiły się zmarszczki.
– Powinienem był się domyślić. – Kolejna salwa śmiechu, od której zabrzęczały liczne odznaczenia na jego piersi. – Wciąż mnie pan zadziwia, mon ami.
Zdumiona Aleksa stała nieruchomo przy drzwiach.
Pomyślała gorączkowo, że ze strony Darniena to tyl¬ko sztuczka, żeby chronić ich oboje. Na Boga, prze¬cież to nie może być prawda. Jednak poczuła ból w sercu i ucisk w gardle tak mocny, że na chwilę ode¬brało jej mowę. Usłyszała także śmiech Damie¬na i Lafona, którego głowa poruszała się rytmicznie. Wszystko to wyglądało zbyt prawdopodobnie. Zbyt przerażająco, nieznośnie prawdziwie.
Przypomniała sobie, jak manipulował nią od sa¬mego początku – jego bezlitosną próbę uwiedze¬nia jej, potem zmuszenie do niechcianego mał¬żeństwa. Pomyślała o wszystkich kłamstwach, o wysiłku, z jakim realizował swoją zemstę, groź¬bach wysuwanych pod adresem jej brata. Wspo¬mniała noc, gdy spotkał się z Francuzami. W tej sprawie też ją okłamał, a potem również, gdy niby wybierał się do miasta.
Jeśli jest angielskim szpiegiem, dlaczego nie powiedział jej o tym wtedy? Przypomniała sobie St. Owena. Generał Wilcox z pewnością zna praw¬dę. A jeśli nie on, to ktoś inny!
Boże, jak bardzo chciała mu wierzyć! Przecież Damien powiedziałby jej o tych mężczyznach, wy¬jaśnił swoje słowa, udowodnił, wobec kogo jest lo¬jalny. Może powinna po prostu śmiało stanąć przed nim, powiedzieć, co słyszała, i poprosić o wyjaśnienia.
I z pewnością by je uzyskała. Logiczne, sensow¬ne, ale jednak nieprawdziwe.
Coś ścisnęło jej żołądek. Miała wrażenie, że la¬da chwila zwymiotuje. Jakiś wewnętrzny głos po¬wiedział jej: Jesteś niemądra. Po raz kolejny go bro¬nisz. Wierzysz w jego kłamstwa, podczas gdy zdrowy rozsądek W1Zeszczy ci prosto w ucho, że to nie może być prawda.
Wierzysz, że jest mężczyzną, którego kochasz, pod¬czas gdy żaden taki mężczyzna nie istnieje.
Tłumiąc łzy, wyszła z saloniku i poszła do swoje¬go pokoju na górze. Czuła się pobita i posiniaczo¬na, wykorzystana i oszukana. Dobry Boże, czuła się po raz kolejny wystrychnięta na dudka i miała już tego dość!
Wiedziała, że to wszystko jej wina, bo za bardzo pragnęła mu wierzyć. Widziała w nim człowieka, którego w ogóle nie było. Zamknąwszy za sobą drzwi, podeszła do okna i usiadła w fotelu. Po¬przez łzy spoglądała na ogród, który zlewał się w jedną kolorową plamę.
Wylała już zbyt wiele łez, począwszy od tamtej nocy w zajeździe, gdy jej serce po raz pierwszy starło się z Damienem Falonem. Raz po raz ją po¬konywał, lecz ona nie uczyła się na własnych błę¬dach. Została porwana, potraktowana brutalnie, postrzelona, sprzedana w niewolę, a jednak nie wyniosła z tego żadnej nauk~; Kochała tego m꿬czyznę, który był jej mężem, lecz tak naprawdę ni¬gdy mu nie ufała. Czy znowu ją wykorzystywał, cry też tym razem mówił prawdę?
Usłyszała trzaśnięcie frontowych drzwi i skoczy¬ła na równe nogi. Ocierając wilgotne oczy, spraw¬dziła swój wygląd w lustrze, po czym szybko ruszy¬ła z pokoju w kierunku tylnych schodów dla służby.
Powiedziała sobie, że musi zachować spokój, że musi przynajmniej udawać. Zmuszając się do uśmiechu, pobiegła korytarzem do drzwi wiodących do powozowni na tyłach domu. Otworzyła je i trza¬snęła donośnie, udając, że dopiero co przyjechała.
– Wróciłam! – zawołała, podchodząc do stojące¬go koło wejścia Damiena. Zachowywała się jakby nigdy nic, pełna nadziei, że nie zauważy śladów łez w jej oczach. Modliła się całym sercem, aby sam powiedział jej o wizycie generała i pułkownika, aby kolejny raz przekonał ją, że się myli. – Tęskniłeś? – zapytała z uśmiechem.
– Oczywiście. Zawsze za tobą tęsknię. – Również się uśmiechnął, lecz wokół jego ust spostrze¬gła pewne oznaki napięcia.
Spojrzała w kierunku drzwi.
– Wydawało mi się, że słyszałam kogoś przy drzwiach. Mieliśmy gości?
– Tak, pułkownik Lafon i generał Moreau wpa¬dli z krótką wizytą.
– A… czego chcieli? – spytała z rosnącą nadzie¬ją. Czuła w piersi łomot własnego serca.
Wzruszył ramionami.
– Nic ważnego. Generał chciał się upewnić, że odwiedzimy go na wsi.
– Rozumiem. – Powiedziała to jednak ze złama¬nym sercem. Poczuła mdłości, pieczenie w oczach. Mruganiem rozpędziła łzy, nie przestając się uśmiechać. – Chciałabym się przebrać, jeśli pozwo¬lisz. Bolą mnie stopy, no i muszę zrzucić z siebie to ubranie.
– Może powinienem ci pomóc. – Omiótł wzrokiem jej sylwetkę, by zatrzymać go na jej biuście.
Uśmiechnęła się, lecz pokręciła głową
– Chyba mam lekką migrenę. Położę się trochę
– Skoro tak, to rzeczywiście lepiej połóż się na chwilę. A jeśli później poczujesz się lepiej, możerny się wybrać do teatru. Lafon nas zaprosił, będzie też grupa jego przyjaciół.
Mobilizując całą siłę woli, skinęła głową.
– Świetny pomysł. Do wieczora na pewno mi przejdzie. – Damien pocałował ją w policzek, a ona na miękkich nogach weszła na schody. Kiedy zna¬lazła się w swoim pokoju, łzy popłynęły nieprze¬rwanym strumieniem, pogrążając ją w rozpaczy.
Kłamstwa. Kolejne kłamstwa. Całe morze kłamstw. A czego się spodziewałaś? – odezwał się we¬wnętrzny głos. Nawet ty nie możesz być aż tak głu¬pia! Oszukiwanie, nieustanna gra. Boże! Nienawi¬dziła go za to.
Poczuła się nieszczęśliwa, jakby przygniecio¬na ogromnym brzemieniem, coraz bardziej pogrą¬żona w chaosie, zdezorientowana. Gdy tymczasem on pozostawał niepokonanym zwycięzcą. Może powinna po prostu poddać się, dać mu wygrać do końca.
Może powinna poddać się rozpaczy, skulić się w kłębek nieszczęścia i pozwolić, żeby sprawy to¬czyły się swoim własnym biegiem.
Zacisnęła szczęki, czując, jak narasta w niej bunt. Być może to sprawka jej angielskiej krwi al¬bo po prostu jej dumy i silnej woli. Cierpiała do¬tknięta do żywego, rozżalona, rozczarowa¬na i ogarnięta poczuciem straty. To wszystko gnę¬biło ją niczym najbardziej zaciekły wróg. Lecz narastał w niej także gniew.
Niech cię diabli! Niech cię piekło pochłonie, pod¬ły draniu! Gdyby teraz miała pod ręką nóż, chętnie wbiłaby mu go prosto w serce.
Uspokój się – ostrzegał ją głos. To ty możesz tu stracić najwięcej. Ty cierpiałaś z jego powodu i na¬dal będziesz cierpieć, chyba że coś z tym zrobisz.
Wiedziała, że głos ma rację. Musi być jakiś spo¬sób na uratowanie sytuacji, sposób na ocalenie… na wyrównanie rachunków z Damienem.
Zaczęła intensywnie się zastanawiać, kolejne pomysły przelatywały jej przez głowę, składała je w całość, odrzucała, przychodziły nowe.
Odwróciła się do okna. Musiała znaleźć rozwią¬zanie dla swojego problemu. I nagle doznała olśnienia.
Przyłożyła dłonie do okna, koncentrując się, i wreszcie wszystko stało się jasne. Damien był szpiegiem, jak się wydawało bardzo sprawnym. Je¬śli mówił prawdę, głównym celem jego pobytu we Francji było zbieranie informacji. Obracał się w kręgach najbliższych doradców Napoleona, jego generałów i najbardziej zaufanych współpracowni¬ków. Był zapraszany do ich domów, obdarzany za¬ufaniem, traktowany jak dobry i lojalny przyjaciel.
Miał dostęp do wielu informacji. Być może, gdy¬by działała ostrożnie, również i ona mogłaby je zdobyć. Zaszumiało jej w głowie, serce pompowa¬lo krew w zawrotnym tempie, ostatnie łzy wyschły i znikły z policzków. Miała nowy cel, silne postano¬wienie, zaś gniew i rezygnacja powoli ustępowały.
Skoro Damien mógł to robić, to ona również. Mu¬siała jedynie nauczyć się panować nad emocjami. Tyle razy już grał, że straciła rachubę, lecz za każ¬dym razem wygrywał. Została pokonana przez własne emocje, uczucia, jakie w niej wzbudzał, pra¬gnienie, które widziała w jego oczach, za każdym razem, gdy na nią spoglądał. Jeśli nauczy się nad so¬bą panować, wtedy wygra.
Zaczęła chodzić po dywanie. Pod koniec tygo¬dnia byli zaproszeni na przyjęcie w wiejskiej posia¬dłości generała. Na pewno udajej się zdobyć jakieś cenne informacje, coś, co będzie mogła zabrać -do swojej ojczyzny.
A do tego czasu znajdzie jakiś sposób, żeby uni¬kać Damiena. Może sprowokuje kłótnię albo zro¬bi coś, co go rozzłości na tyle, że nie będzie miał ochoty się zbliżyć. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu tego, co usłyszała. N a pew¬no byłby wściekły, że jego podstęp został odkryty, zatem trzymałby się od niej z daleka… Chociaż co do tego ostatniego nie miała pewności. Nie będzie miał powodu, aby dalej udawać czułość, więc po prostu będzie sobie brał, co do niego należy. A co gorsza, będzie bardziej ostrożny.
Nie, prawda w niczym jej się nie przysłuży. Mu¬si uciec się do podstępnej gry, sprawić, żeby nie zbliżał się do jej łoża i odwrócić jego uwagę od te¬go, co zamierza zrobić.
Odetchnęła głęboko, żeby dodać sobie odwagi.
Zrobi wszystko, co trzeba, i znajdzie sposób, by pomóc swojej ojczyźnie. Zignoruje cierpienie, pul¬sujący ból rozpaczy, rozdarcie duszy tak głębokie, że niemal rozpłatało ją na pół. Weźmie na barki brzemię poniesionej straty, zbierze całą wolę, by udawać, że nie czuje, jak boli ją złamane serce.
Będzie się modliła do Boga, żeby zdjął z niej ten ciężar i żeby otrzymała jakąś wiadomość od Ju¬les'a St. Owena. On na pewno pomoże jej przedo¬stać się do Anglii. N areszcie będzie bezpieczna, a jej straszliwy koszmar dobiegnie końca.
Podziękowała Wszechmogącemu i własnemu rozsądkowi, że nie uległa impulsowi i nikomu nie zdradziła propozycji młodzieńca.
Rozdział 17
Damien wysiadł z powozu przed pałacem gene¬rała Moreau w St. Germain-en-Laye.
Zaprojektowany dla księcia de Torcy i zbudowa¬ny na północny zachód od Paryża pałac miał trzy piętra, całe rzędy wysokich, zakończonych łukowa¬to okien, każde z małym balkonikiem z kutego że¬laza, obok pałacu stały dwa pawilony z kolumna¬mi, po jednym z każdej strony. Ze stromego dachu sterczało kilkadziesiąt ceglanych kominów, zaś szerokie trawniki zapraszały gości do wysokich, rzeźbionych drzwi głównego wejścia.
– Jest piękny – powiedziała Aleksa, gdy Damien chwycił ją w talii, pomagając wysiąść. – Ciekawe, który arystokrata stracił głowę, żeby pałac mógł się stać własnością generała.
Alekso… – rzucił ostrzegawczo, patrząc na jej zaciśnięte w ironicznym uśmiechu usta.
– Przepraszam. Przecież jesteśmy tu gośćmi, prawda? Już prawie zapomniałam. – Wciąż się uśmiechała, podobnie jak przez ostatnie trzy dni. Aleksa zachowywała się chłodno i z rezerwą od tam¬tego wieczoru, kiedy wybrali się do teatru z Lafo¬nem, a było to wynikiem gwałtownej kłótni z Ga
briellą. Tak więc Aleksa wciąż wymawiała się bólem głowy, ignorując jego awanse, i ogólnie trzymała się od niego na odległość wyciągniętego ramienia.
Z początku ustępował jej, gdyż uznał, że miała powody. Gabriella zachowała się okropnie, otwar¬cie podeszła do niego w holu teatru Francaise i po¬całowała go prosto w usta w obecności stojącego obok Lafona.
Niestety, Aleksa również to zauważyła. Była wściekła, za co nie mógł jej winić. Próbował wyja¬śnić, lecz nie chciała słuchać, ignorując go przez resztę wieczoru. W domu znowu się pokłócili. Aleksa zażądała, żeby powiedział tamtej kobiecie, gdzie jest jej miejsce, po czym zostawiła go w sy¬pialni i od tamtej pory spała sama w przyległym pokoju.
Nienawiść Aleksy do Gabrielli wcale go nie dzi¬wiła, lecz zaczął podejrzewać, że przyczyna takiego zachowania żony tkwi głębiej. Wyczuł napięcie, którego wcześniej między nimi nie było, jakąś ten¬dencję do unikania go. Zaczął przypuszczać, że nie chodzi tylko o Gabriellę, że w uczuciach Aleksy do niego nastąpiła jakaś zmiana.
A może stało się to za sprawą Sto Owena, byłego kapitana, a obecnie zamożnego kupca, którego Aleksa poznała na balu w hotelu de Ville? Damien widział, jak z nim tańczyła, lecz wtedy nie zwrócił na to większej uwagi. Potem znowu spotkała się z nim w teatrze Fran‹;aise i wtedy zajął miejsce tuż obok niej.
Bezwiednie objął mocniej Aleksę, prowadząc ją szerokimi schodami do pałacu. Tamten jasnowło¬sy mężczyzna był wystarczająco przystojny, żeby zawrócić w głowie każdej kobiecie, a było jasne, że Jules Sto Owen wyraźnie interesował się Aleksą.
Teraz patrzył, jak kołysząc biodrami, mijała lo¬kajów w złocisto-szkarłatnych liberiach. Popołu¬dniowe słońce tańczyło niczym ogień na jej ciem¬nokasztanowych włosach. Była piękna, niezwykle pociągająca. Zanim wzięli ślub, połowa mężczyzn w Londynie rzucała się do jej stóp, a wśród nich je¬go brat, Peter.
Może tęskniła za tymi zalotami? Może on do¬piero miał poznać kobietę, która zainteresuje się nim na dłużej. Może już się nim zmęczyła albo – podobnie jak jego matka i Aleksa, którą kiedyś scharakteryzowała mu Melissa, a on uwierzył, że właśnie taka jest – karmiła się atencją ze strony in¬nych mężczyzn. Może potrzebowała uwielbienia, żeby utwierdzać się w przekonaniu, że jest pięk¬na i czarująca?
Zacisnął zęby. Da jej trochę czasu, spróbuje do¬trzeć do prawdy, lecz bez względu na przyczynę jej dystansu, była jego żoną i taką pozostanie. Po raz pierwszy rozumiał obsesję, jaką ojciec miał na punkcie matki. Chciał ją zatrzymać bez wzglę¬du na cenę. Była to niepokojąca myśl, od której poczuł się jeszcze bardziej niepewnie.
Lecz najgorsze, wywołujące straszliwą furię, nie¬dające spokoju, skręcające żołądek w supeł było podejrzenie, że jego żona może sobie szukać towa¬rzystwa innego mężczyzny.
* * *
Jej plan przynosił efekty, choć nie było to łatwe.
Damien spochmurniał, obserwował ją niespokoj¬nym wzrokiem, zły, że się pokłócili, i niepewny po¬wodu nieporozumienia. Oczywiście zachowywał się grzecznie, a w obecności gospodarzy przyjęcia był wręcz czarujący. Jednak gdy znaleźli się w swo¬ich eleganckich pokojach, urządzonych z rozma¬chem w barwach kości słoniowej i złota, z baroko¬wymi malowidłami na sufitach, rozeźlony Damien zaczął chodzić tam i z powrotem, żądając od żony wyjaśnień, o co jej chodzi.
– Już ci mówiłam, o co mi chodzi. O ciebie i tę… tę kobietę! Coraz bardziej dochodzę do przekona¬nia, że nadal jesteście kochankami. I wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś zaprosił ją tutaj!
Odegranie tej komedii nie było zbyt trudne, gdyż wystarczyło, żeby sobie przypomniała, jak się czuła, gdy ona go całowała. W połączeniu z ostat¬nim stekiem kłamstw, jakimi ją uraczył, stanowiło to wystarczającą pożywkę, by ją rozjuszyć i dobrze ukryć prowadzoną grę.
Przeczesał palcami włosy.
– Mówiłem ci, że Gabriella nie jest już moją kochanką Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?
– Jeszcze się pytasz po tym, co zrobiła w teatrze?
– Myślałem, że to rozumiesz…
– No więc nie rozumiem i nie mam ochoty więcej o tym rozmawiać.
– Dobrze! – powiedział, lecz wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany i gwałtownie wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą'drzwiami.
Aleksa usiadła ciężko na łóżku. Był tak wzbu¬rzony, jakby jej uczucia rzeczywiście miały jakieś znaczenie. Jakby… a niech to! Nie ma mowy! Już nie będzie udawała dla niego głupiej. Miała nakre¬ślony plan i zamierzała go zrealizować.
Kilka godzin później usłyszała go w sąsiednim po¬koju. Wiedziała, że ubierał się na wieczór. Ona sa¬ma była gotowa już od kilku godzin. Wybrała szafi¬rową suknię z podniesioną talią, zaś splecione w gruby warkocz włosy były upięte na czubku głowy. Do pomocy wezwała jedną ze służących pani domu, zaś teraz czekała, aż mąż zapuka do jej drzwi.
Zapukał po chwili, chociaż nie bawił się w dobre maniery, i nie czekając na zaproszenie, bezceremo¬nialnie wszedł do środka. Ubrany był formalnie w czarny frak z aksamitnym kołnierzem, srebrną ka¬mizelkę i obcisłe spodnie z czarnej satyny. Biały ko¬ronkowy fular pod szyją podkreślał jego śniadą cerę, oczy nigdy jeszcze nie wydawały się tak bardzo nie¬bieskie ani też tak bardzo wygłodniałe, co stwierdzi¬ła, gdy obrzucił ją przeciągłym.spojrzeniem.
– Pięknie wyglądasz. – Jego czarne włosy miały niemalże granatowy połysk, twarz zaś była tak zmysłowa, że Aleksa oblała się gorącym rumień¬cem.
Nie poddała się jednak wrażeniu, jakie na niej wywołał.
– Cieszę się, że aprobujesz mój wygląd – odpar¬ła nieco zgryźliwie. Boże, dlaczego on musi gapić się na nią w taki sposób, dlaczego pożera ją wzro¬kiem, patrzy z taką tęsknotą, pożądaniem i czymś jeszcze, czego nie umiała nazwać?
– Miałem nadzieję, że do tej pory wróci ci rozsą¬dek – rzekł z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. – Ale widzę, że tak nie jest.
Milczała, bo trudno jej było wymyślić stosowną odpowiedź, gdy jej serce biło tak szybko.
Przeciągnął po jej policzku długim, śniadym pal¬cem.
– Gdybym naprawdę uwierzył, że byłaś zazdro¬sna, zapewne bardzo by mi to pochlebiało. Mógł¬bym to nawet uznać za oznakę, że budzą się w to¬bie jakieś uczucia wobec mnie. Niestety, nie wie¬rzę, że chodzi tu o zazdrość… prawda, Alekso? – Spoglądał na nią badawczo, starając się odszukać prawdę Lecz ona równie starannie ją ukrywała.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale wiem, że jesteśmy już nieprzyzwoicie spóźnieni. To chyba w najgorszym tonie kazać gospodarzom tak długo czekać.
Na jego obliczu pojawiła się złość. Rysy twarzy stwardniały, oczy wyrażały jakiś ogień płonący gdzieś bardzo głęboko. Przez chwilę nic nie mówił, potem sztywno podał jej ramię, które przyjęła. Razem ze¬szli po szerokich marmurowych schodach. Starała się nie zwracać uwagi na zżerającą go wściekłość, na napięcie, które wyczuwała w każdym jego ruchu. J ak długo jeszcze będzie w stanie go unikać i spokoj¬nie realizować swój plan? Może dzień albo dwa. Da¬mien nie należał do mężczyzn, któremu łatwo moż¬na było na dłuższą metę pokrzyżować szyki.
Aleksa pomyślała, że jeśli wkrótce nie opuści Francji, on zażąda, by wróciła do jego łoża. Na tę myśl poczuła skurcz w żołądku, jednak był to od¬ruch znamionujący pożądanie, nie zaś odrazę. Sa¬mo wspomnienie miłosnego aktu wywoływało u niej mimowolne podniecenie. W zakamarkach jej umysłu tańczyły obrazy jego gładkiej, śniadej skóry i męskich, smukłych mięśni.
Kiedy szedł, z każdym krokiem czuła ruch mu¬skułów jego przedramienia. Wyobrażała sobie, że dotyka jego podłużnego, twardego torsu, który po¬chyla się nad nią. Oczami duszy widziała, jak roz¬chyla jej nogi i zanurza się w jej wnętrzu.
Z gardła Aleksy wyrwał się zduszony jęk. Dami en spojrzał na nią dziwnie. Jej nogi zrobiły się jak z waty, nie mogła opanować drżenia.
– Co się dzieje, cherie? Chyba nie obawiasz się generała?
– Oczywiście, że nie. – Nie generała się boję, lecz ciebie. I siebie też.
– A więc czas rozpocząć wieczór.
Kiwnęła głową, a Damien poprowadził ją do głównego salonu. Był ogromny, wysoko skle¬piony, miał złocone, wyłożone lustrami ściany, wszędzie stały złote świeczniki. Parkiet był ułożo¬ny w mozaikę. Z salonu usunięto wszystkie niepo¬trzebne meble z wyjątkiem obitych złotym broka¬tem sof i krzeseł z wysokimi oparciami, które stały w rzędzie wzdłuż ściany. Po obu stronach salonu znajdowały się wielkie, mąrmurowe kominki.
– A więc, majorze, w końcu pan i pańska pięk¬na żona zdecydowaliście się do nas dołączyć.
– Przyszlibyśmy wcześniej – odparł Damien z zu¬chwałym uśmiechem – lecz, niestety, przebywając sam na sam z taką kobietą, człowiek zawsze traci poczucie czasu.
Moreau zaśmiał się gardłowo. Aleksa natych¬miast rozpoznała w nim człowieka, którego wi¬działa wtedy w gabinecie męża.
– Doskonale rozumiem, mon amio Mówiono mi, że pańska żona jest boginią, i rzeczywiście muszę przyznać, że ta opinia nie była przesadzona. – Ge¬nerał nachylił się nad jej dłonią, pożerając wzro¬kiem jej kobiece krągłości z jawnym podziwem.
Aleksa nie mogła powstrzymać się od myśli, w ilu bitwach generał uczestniczył. Na pewno w wielu, gdyż wyglądał na żołnierza mocno zapra¬wionego w boju. A ile razy walczył z Anglikami, ilu młodych Brytyjczyków pozbawił życia?
– Jak się pani podoba nasz kraj? – spytał. – Wiem, że pierwsze zetknięcie z Paryżem nie było takie, jak byśmy chcieli, ale takie rzeczy się zda¬rzają, n'est ce pas?
A więc wiedział o tygodniach, które spędziła w Le Monde. Czy otrzymał te informacje od swo¬ich szpiegów, czy też może Damien opowiedział mu całą historię, żeby go rozbawić?
– To piękne miasto – odparła z pewną dozą non¬szalancji. – Chociaż są tu oczywiście dzielnice, któ¬rych wolałabym już nigdy nie odwiedzać. – Bolało ją, że być może Damien opisał mu wszystko ze szczegółami. Szukała odpowiedzi na jego twarzy. – Jak każde wielkie miasto, także Paryż ma swoje niepożądane elementy.
Poczuła, jak Damien władczo obejmuje ją w ta¬lii.
– Od tej pory moja żona będzie oglądała jedynie dobre strony naszego ukochanego miasta. – W je¬go głosie dało się słyszeć pewne napięcie. Zrozu¬miała, że w ten sposób ostrzegał Moreau, żeby nie kontynuował tego tematu. Wyczuwała, że chciał ją chronić, i zrozumiała, że nie pisnął o sprawie ani słowa ani generałowi, ani nikomu innemu. Spłynꬳa na nią fala wdzięczności i niemal przemożna tę¬sknota za tym, by ją przytulił.
– Majorze Falon, jestem pewien, że pańska mał¬żonka pokocha nasz kraj tak samo, jak pan go po¬kochał. – Moreau spojrzał na Aleksę. – A teraz, madame Falon, proszę pozwolić, że przedstawię moją cudowną żonę, Lucile. – Siwiejąca kobieta przerwała rozmowę ze swoją odzianą w czarną suknię rozmówczynią i uśmiechnęła się do męża. Była niska i dostojna, miała rzymski nos i wyrazi¬ste niebieskoszare oczy.
– Bonsoir, madame Falon – powiedziała. – Miło mi panią poznać.
– Cała przyjemność po mojej stronie, madame Moreau. – Przez jakiś czas prowadzili zdawkową rozmowę, w czasie której generał wciąż przyglądał się Aleksie, wreszcie udało im się uwolnić od jego towarzystwa.
– Niemal żałuję, że tak się tobą zachwycił – po¬wiedział Damien, gdy odeszli kilka kroków. – Mo¬że wtedy odesłałby cię do domu.
Pozostawiła to bez komentarza. Czy naprawdę chciał odesłać ją w bezpieczne miejsce, czy też tę¬sknił za swobodą, żeby bez ograniczeń móc się spo¬tykać z kochanką? Jedną połową duszy Aleksa prag¬nęła wyjechać, lecz drugą, o dziwo, wolała zostać.
Po raz pierwszy od chwili, gdy uciekła z Le Mon¬de, pomyślała o swoim domu w pobliżu Hamp¬stead Heath i poczuła ogromną nostalgię. Czy Ray¬ne dowiedział się już o tym, że ją uprowadzono? Je¬śli nie, to z pewnością niebawem się dowie, lecz on i jego żona nie mogli jeszcze wrócić do Anglii. By¬la przekonana, że wrócą, gdy tylko poznają prawdę.
A więc gdy to się stanie, a jednocześnie gdyby St. Owen sprawił jej zawód, Rayne wywrze nacisk na rząd, żeby zorganizować uwolnienie jej lub do¬konać jakiejś wymiany. Tak czy inaczej, będzie mo¬gła wrócić do domu. Wtedy Damien zniknie z jej życia, lecz serce Aleksy pozostanie rozdarte. Być może uda jej się zdobyć jakieś wartościowe infor¬macje i zabrać je ze sobą do Anglii, dzięki czemu jej cierpienie nie okaże się zupełnie bezcelowe.
Kiedy szli dalej pod złoconymi świecznikami, przysłuchując się dźwiękom muzyki, Damien przedstawiał ją kolejnym gościom. Przywitał się chyba z pięćdziesięcioma osobami, które także go¬ściły w pałacu. Aleksa słuchała uważnie, starając się zapamiętać każde nazwisko. Mężczyźni często rozmawiali o wojnie, komentowali jakiś artykuł, który ukazał się na łamach "Monitem" czy też "Courrier Francaise", często dodając drobne, lecz istotne szczegóły.
Gdy mówili o kampanii austriackiej cesarza, do¬wiedziała się, że pod Wagram francuskie zwycię¬stwo zostało okupione ogromnymi stratami. Nie był to wcale triumf, jak wynikało z informacji pra¬sowych, które znała już wcześniej. Wielka Armia mocno się wykrwawiła.
Rozmawiano także o ruchach wojsk angielskich, co wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie Aleksy. Ledwie trzy dni wcześniej Brytyjczycy wy¬lądowali w Walcheren. Chociaż ta wiadomość jesz¬cze nie dotarła do gazet, wywołała spore zamiesza¬nie w rządzie i zapewne dlatego pan Fouche, mini¬ster policji sprawujący także funkcję ministra spraw wewnętrznych, nie mógł przybyć na przyję¬cie u generała.
J ak tylko mogła, zachęcała ich do mówienia, na¬dając rozmowie właściwy kierunek, lecz starała się być ostrożna. Gdyby Damien rzeczywiście praco¬wał dla Anglików, mogła sprawdzić jego użytecz¬ność w tej roli.
Odwróciła się i zobaczyła, jak mierzy ją gniew¬nym spojrzeniem.
– Cieszę się, że tak miło spędzasz czas – rzekł ze złością, gdyż większość ezasu poświęcała innym osobom, z rzadka tylko zagadując do niego.
– Skoro przyjęłam… gościnę we Francji, pomy¬ślałam, że postaram się ją jak najlepiej wykorzystać..
– Zgadzam się całkowicie, ale pod warunkiem że nie będziesz zaniedbywać swoich obowiązków wobec mnie.
– Obowiązków wobec ciebie? A co z twoimi obowiązkami wobec mnie?
– Alekso… – zaczął, ale ona odwróciła się szyb¬ko ze słodkim uśmiechem, podejmując rozmowę z nowo poznanymi gośćmi.
Odkryła, że są zdumiewająco przyjaźni, być mo¬że dlatego, iż znalazła się tam na wyraźne życzenie generała, a więc była jak gdyby pod jego opieką. A może dlatego, że mówiła płynnie po francusku?
Bez względu na powody, jej zadanie stało się o wiele łatwiejsze. Zdołała się już niemało dowie¬dzieć o samym Paryżu. O dziwo, Napoleon osobi¬ście bardzo interesował się rozwojem miasta, od kładzenia nowych chodników po budowę syste¬mów kanalizacji i wodociągów, szpitali, szkół, fon¬lann i ogrodów.
Z jego inspiracji zbudowano akwedukt przy rue St. Denise, podobnie sierociniec zwany La Pitie. Były również, oczywiście, świątynie i pomniki, lecz w większości poświęcone nie samemu Napoleono¬wi, tylko ludziom, którzy poświęcili w wojnie swoje życie.
Na ten temat, przynajmniej w generalskim pała¬cu, słyszała pod adresem cesarza same pochwały. Jednak niektóre kobiety szeptem mówiły o Józefi¬nie i rozpadzie cesarskiego małżeństwa. Wspomi¬nano o możliwości rozwodu, co słyszała już wcześ¬niej, chociaż nie sądziła, by rzeczywiście Napoleon zdecydował się na taki krok. Lecz teraz nie była już tego taka pewna.
– Naprawdę uważasz, że zdecyduje się na roz¬wód? – spytała.
– Oczywiście – odparł Damien.
– W tym kraju małżeństwo musi mieć bardzo niewielkie znaczenie – powiedziała, czując bolesne ukłucie.
– Cesarz pragnie dziedzica. I to desperacko. Zrobi wszystko, żeby ten cel osiągnąć. Może nawet rozstanie się z ukochaną kobietą.
– Naprawdę sądzisz, że on ją kocha? – spytała zdumiona.
– Tak. Wierzę, że ich związek w końcu przetrwa, bez względu na to, czy przetrwa ich małżeństwo.
Przyjrzała mu się bacznie. Nie mogła się zdecy¬dować, czy Napoleon jest jeszcze większym dra¬niem, niż myślała, czy jest tylko znacznie bardziej ludzki.
Przechadzali się dalej. Ręka Damiena otaczała zaborczo talię Aleksy, gdy wtem jego szczupła dłoń zesztywniała. Ledwie kilka kroków od nich, w narożniku sali, stał z kieliszkiem w ręku Jules St. Owen.
Przystojny blondyn podszedł do nich. – Dobry wieczór, majorze.
– Witam, St. Owen. Pamięta pan, oczywiście, moją żonę, Aleksę
– Mężczyzna musiałby chyba zapaść na choroby mózgu, żeby zapomnieć tak piękną istotę. – Kurtu¬azyjnie nachylił się nad jej dłonią, ona zaś spłoniła się na widok uwielbienia, jakie dostrzegła w jego błękitnych oczach.
– Z pewnością – rzuci) sucho Damien. Jego oczy przybrały barwę kobaltu, połyskiwały stalą, zdradzały ostrzeżenie oraz jeszcze inne uczucia, które usiłował ukryć.
Rozmawiali jakiś czas, po czym St. Owen prze¬prosił ich i jeszcze raz skłonił się nad ręką Aleksy. Poczuła w dłoni małą karteczkę, którą tam wsunąl, więc szybko zwinęła palce, aby nikt jej nie zauważył.
– Adieu, madame. – Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu tym samym.
– Bonsoir, St. Owen. Zawsze miło będzie pa¬na widzieć. – Dyskretnie wsunęła liścik do torebki, by przeczytać go natychmiast, gdy tylko Damien oddali się po kieliszek ponczu.
Na kartce widniały dwa proste słowa: La bibliotheque. A więc biblioteka! Aleksa nie mogła opanować drżenia. Nie miała pojęcia, gdzie znaj¬duje się to pomieszczenie, lecz mogła się tego do¬wiedzieć. Gdyby tylko udało się jej niepostrzeżenie wymknąć…
– Twój poncz, kochanie – powiedział Damien, obrzucając ją chłodnym spojrzeniem, jakby chciał odczytać jej myśli.
Zastanawiała się, co chodzi mu po głowie. Jak mogłaby się wymknąć? Jej modlitwy zostały bardzo szybko wysłuchane, gdy zjawił się służący ze srebr¬ną tacą, na której leżała kartka z informacj ą dla Damiena. Wziął ją i szybko przebiegł wzrokiem.
– Obawiam się, że wzywa mnie gospodarz balu. Zostawię cię w towarzystwie Jacqueline, żony pa¬na Creteta. – Zdążyła już wcześniej poznać mał¬żonkę ministra, z którą szybko nawiązała dobry kontakt. – Na pewno nie zabawię zbyt długo. – Gdy skinęła głową, pochylił się i pocałował ją w policzek. – Wrócę najszybciej, jak będę mógł – powiedział cicho i szybko odszedł.
Patrzyła, jak jego wysoka sylwetka niknie w tłu¬mie, i wzdrygnęła się. Boże, ten człowiek umiał po¬ruszyć ją do głębi jednym spojrzeniem. Był nie¬przenikniony, niegodzien zaufania, a jednak…
Cóż takiego miał w sobie, że zawsze mieszał jej zmysły? Nigdy nie zrozumie swoich uczuć do nie¬go, nigdy!
Kiedy opuścił salon, przeprosiła grzecznie ma¬dame Cretet i udała się w kierunku damskiej toalety na piętrze. Zanim tam dotarła, pozbyła się kartki, a od jednego z lokajów dowiedziała się, jak znaleźć bibliotekę.
Kiedy tam weszła, Sto Owen już na nią czekał.
– Proszę zamknąć drzwi – powiedział cicho. Wy¬konała polecenie z ogromnym pośpiechem.
Idąc w jego kierunku, mijała wąskie regały, od pod¬łogi do sufitu zapełnione ciasno ustawionymi książ¬kami oprawionymi w skórę. Nad głowami mieli ozdobiony wspaniałymi płaskorzeźbami sufit oraz ży¬randole z matowego szkła. Na środku sali stały w rzę¬dzie biurka, a na każdym blacie z różanego drew¬na znajdowała się lampa z przepięknym abażurem.
– Przyszłam, tak jak pan sobie życzył, monsieur St. Owen, ale tym razem musi mi pan powiedzieć, dlaczego zdecydował się pan na udzielenie mi po¬mocy. Od tego zależy nasza dalsza rozmowa.
– Po pierwsze, proszę mi powiedzieć, czy na¬prawdę chce pani wrócić do ojczyzny.
– Jeśli pyta pan o to, czy chcę zostawić męża… odpowiedź brzmi… tak. – Wypowiadając te słowa, poczuła w środku bolesny skurcz. – Zbyt wiele się między nami wydarzyło. – Zbyt wiele smutku, a za mało miłości. – Poza tym trwa wojna.
Skłonił lekko głowę, w świetle lampy zalśniły zło¬ciste włosy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni fraka i podał jej małą zalakowaną kopertę. Rozpoznała pieczęć brytyjskiej armii. SA'bko złamała ją i onvo¬rzyła list. Przeczytawszy tekst, podniosła głowę.
– Jak mówiłem wcześniej – ciągnął Sto Owen – nie jestem szpiegiem. Jestem lojalnym Francuzem, któ¬ry robi to, co uważa za dobre dla swojego kraju.
– Dobre? Zaczęłam się już zastanawiać, co tak naprawdę kryje się w tym słowie.
– Są chwile, gdy czuję to samo, lecz człowiek często jest zmuszony przyjąć jakieś stanowisko.
Oddała mu list od generała Wilcoksa polecający Sto Owena. Generał prosił ją, aby oddała się w je¬go ręce.
– A jakie dokładnie jest pańskie stanowisko, monsieur St. Owen?
– Mówiąc szczerze, madame Falon, moje poglą¬dy, a także poglądy wielu innych ludzi, różnią się od zapatrywań naszego ukochanego cesarza, cho¬ciaż nie śmiem mówić o tym publicznie. Są inne rzeczy, które jestem w stanie zrobić, a jedną z nich jest udzielenie pani pomocy.
– Niestety, wciąż nie rozumiem.
– To jest naprawdę dość proste. Są w waszym rządzie ludzie tacy jak Wilcox, którzy od pewnego czasu wiedzą, że jestem gorącym zwolennikiem za¬kończenia wojny. Poprosili mnie, żebym pani po¬mógł, a dzięki tej przysłudze umocnią się moje po¬wiązania z nimi. Może z czasem, gdy połączymy nasze wysiłki, nieporozumienia dzielące nasze kra¬je pójdą w niepamięć. Jeśli tak się stanie, będzie¬my w stanie położyć kres tej masakrze, którą ce¬sarz nazywa wojenną chwałą.
– Więc chcecie pokoju?
– Tak.
– Za jaką cenę?
– Nie za cenę francuskiego honoru, jeśli o to pa-ni chodzi. Ale wierzę, że to da się zrobić.
Obserwowała go z namysłem. Wydawał się pro¬stolinijny, lojalny i zdeterminowany, dokładnie ta¬ki, jak opisał go w swoim liście generał Wilcox. Wydawał się godny zaufania.
– Więc… jak mógłby mi pan pomóc?
– Przez wiele lat byłem kapitanem marynarki. Potrafię zorganizować przerzut i dostarczyć panią do Anglii w bardzo podobny sposób do tego, w ja¬ki znalazła się pani tutaj. Za dwa tygodnie, gdy księżyc będzie w nowiu, z Hawru wypłynie mała łódź. Oczywiście będzie pani musiała wyjechać z miasta kilka dni wcześniej i dostać się z Paryża do Rouen i dalej, na północ. Doprowadzę panią bezpiecznie na samo wybrzeże. Stamtąd wyruszy łódź, a nazajutrz będzie pani w domu.
W domu! Na dźwięk tego słowa poczuła ucisk w sercu. Boże, jakże pragnęła wrócić do domu! Po¬czuła ogromną wdzięczność dla tego mężczyzny gotowego zaryzykować życie, aby jej pomóc. N a chwilę jej myśli skierowały się ku innemu m꿬czyźnie, który kiedyś zrobił to samo. Przystojne¬mu, śniademu, tajemniczemu mężczyźnie – mężo¬wi. Obcemu człowiekowi, którego wciąż kochała, mimo że strasznie się przed tą miłością broniła. Ogarnęła ją rozpacz, gdy wyobraziła sobie, że już nigdy go nie zobaczy, nie dotknie.
Nie bądź niemądra, odezwał się wewnętrzny głos. Nie masz wyboru i dobrze o tym wiesz.
– Mówi pan, że przychodzi pan z polecenia członków mojego rządu. Czy generał Wilcox lub ktoś inny kiedykolwiek wsgominał o moim mężu? – W jakim kontekście? – Spojrzał na nią badaw¬czo.
– Czy to możliwe…czy istnieje najmniejsza choćby szansa, że nie zdraqził Anglii? Ze pracuje dla swojej ojczyzny?
St. Owen złagodniał.
– Je suis de sol, cherie. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że pani mąż jest człowiekiem, które¬go lojalność sięga bardzo płytko. W pewien sposób właśnie dzięki temu okazał się dla nas tak cen¬ny. I dlatego jest bacznie obserwowany.
– Rozumiem, że wasz rząd dobrze mu płaci. Ale może Anglicy zaproponowali mu jeszcze wyższą sumę?
– Nie sądzę. Z tego, co się dowiedziałem, pracu¬je dla nas już od dość dawna.
– Ale pewności pan nie ma.
– Mogę powiedzieć tylko to, co myślę, co powiedział mi generał Wilcox, że pani mąż jest francu¬skim szpiegiem.
Coś ścisnęło ją za gardło. Jeśli robiłby to nie tyl¬ko dla pieniędzy, jeśli jego lojalność dla Francuzów wynikałaby z pobudek ideowych, to chyba byłaby w stanie mu wybaczyć. Popatrzyła na Sto Owe¬na i chciała dodać coś jeszcze, lecz rozmowę prze¬Iwał im jakiś hałas dochodzący od strony drzwi.
– Niedługo znowu się z panią skontaktuję – po¬wiedział cicho Jules. – Odwrócił się i ruszył wą¬skim przejściem do drzwi, gdy ciszę rozdarł głębo¬ki głos Damiena.
– Ona tu jest, tak?
– Mais oui, wpadliśmy na siebie przypadkowo i chwilę rozmawialiśmy.
– Powinienem cię wyzwać na pojedynek.
– Nie przyjąłbym wyzwania, majorze Falon, gdyż jak pan sam widzi, nie ma pan najmniej szych po¬wodów do niepokoju. – Aleksa wyszła z cienia. – Niech pan nie obraża swojej pięknej żony bez¬podstawnymi oskarżeniami.
Był zadowolony, że wyglądała nieskazitelnie – każdy kosmyk włosów na swoim miejscu, policz¬ki blade, z wyjątkiem odrobiny różu, który nałoży¬la jeszcze w pokoju, usta tak samo nienaruszone jak w chwili, gdy Damien ją zostawił.
– Byłam zmęczona – powiedziała. – Chodziłam, stukając spokojnego miejsca, żeby odpocząć od tego tłumu. Monsieur Sto Owen wszedł, by poszukać cze¬goś do czytania. – Sama była zaskoczona, gdy uniósł trzymaną w dłoni książkę w czerwonej okładce.
– Les Dangereuses – powiedział Sto Owen. – Zapewniam pana, że to jedyna zdobycz, jakiej szukałem.
Damien skłonił się kurtuazyjnie.
– W tej sytuacji proszę o wybaczenie was oboje. Zaczekał, aż Sto Owen wyszedł, po czym zamknął za nim drzwi na klucz, który głośno zazgrzytał w zamku. Zwilżyła usta, gdy zbliżał się do niej kocim chodem, świadczącym o niezbyt przyjaznych inten¬cjach.
– To oczywiste, że cię nie tknął. Ale pozostaje pytanie: czy chciałaś, żeby to zrobił?
Potrząsnęła głową.
– Nie – odparła z przekonaniem. – Nie chcia¬łam.
– A może jednak… – Z każdego słowa emano¬wała lodowata samokontrola. Zrozumiała, że jest bardzo rozgniewany. – Może tęskniłaś za dotykiem tego mężczyzny, tak jak niegdyś tęskniłaś za moim?
– Damien, proszę cię…
– Może potrzebowałaś właśnie tego. – Ujął w dłonie jej twarz, wsuwając kciuki pod podbró¬dek, aby odchyliła głowę do tyłu. Wtedy pochylił się i pocałował ją dziko w u.sta. Bezlitośnie, brutal¬nie, jakby wymierzał karę. Lecz pod tą gwałtowno¬ścią kryło się coś znacznie bardziej naglącego. Wsunął w jej usta język, czyniąc to w intymnie za¬borczy sposób, który mówił, że ona należy do nie¬go. Dłonie Damiena drżały na jej policzkach. Roz¬broiła ją tęsknota, jaką dojrzała w jego oczach, po¬żądanie wstrząsające całym jego ciałem.
– Damien… – Oboje ogarniała coraz silniejsza żądza, pragnienie, która pulsowało niczym ra¬na w jej sercu. Już po chwili wsuwała palce w jego włosy, przyciskała nabrzmiałe piersi do jego ciała. Chciała pozrywać guziki z jego koszuli, rozsunąć ją i położyć ręce na jego muskularnym torsie. Chcia¬ła, żeby pochylił się nad nią nagi i przycisnął ją swoim ciężarem do dywanu.
Chyba czytał w jej myślach, bo podprowadził ją do ściany, aż oparła się pośladkami o oprawione w skórę woluminy. Chwyciwszy rąbek spódnicy, pociągnął ją w górę wzdłuż j~j ud, a po chwili uniósł też cienką halkę.
Kolejny dziki pocałunek, którym wdarł się w jej usta, bezlitośnie drażniąc ją językiem. – Rozchyl nogi – rozkazał.
– Damien, na Boga…
– Zrób to. Przecież wiesz, że sama tego pragniesz!
Ledwo stała na trzęsących się nogach. Rozsunꬳa je, otworzyła dla niego, a on przyklęknął, opie¬rając dłonie o ścianę po obu bokach Aleksy. W pięściach zaciskał rąbek jej sukni. Pocałował płaski brzuch pod jej pępkiem, obwiódł go języ¬kiem, potem pochylił się jeszcze niżej, by przy¬wrzeć ustami do wewnętrznej strony jej ud. Pozo¬stawiał na nich wilgotny, gorący ślad.
Ogarnęły ją płomienie, które podgrzały i tak już rozpaloną krew, zmiękczyły jej nogi, wywołały jeszcze większą wrażliwość piersi, które też wyraź¬nie stwardniały. Drażnił ustami płatki jej łona, smakował je, zniewalając ją ponad granicę wszel¬kich oczekiwań. Rozchyliwszy językiem miękkie wargi, złożył gorący pocałunek na ukrytym między nimi małym koraliku.
Jęknęła, gdy wsunął język, zadrżała, czując jego usta na tej najbardziej intymnej części ciała. Czuła również ciepło jego oddechu. Sztylety ognia prze¬niknęły ją na wskroś.
– Damien – wyszeptała z trudem, podnieco¬na do granic świadomości. – O Boże… – Bezwied¬nie sięgnęła do jego włosów, wbijając palce drugiej ręki w jego ramię.
Miała wrażenie, że całą jej skórę zajęły płomie¬nie, których rozgrzane do białości języki wydosta¬wały się z jej wnętrza. Była bliska obłędu. Tymcza¬sem on delikatnie ssał nabrzmiały koralik i znowu wniknął językiem do jej wnętrza.
Krzyknęła, gdy jej ciało nagle zesztywniało, wzbijając się dziką spiralą ku szczytowi. Doznała kilku spazmatycznych wstrząsów, przestała cokol¬wiek widzieć, by po chwili oprzeć się o Damie¬na całym ciężarem i na koniec znieruchomieć w to¬talnej niemocy.
Kiedy otworzyła oczy, Damien rozpinał spodnie.
– Powiedz, że mnie pragniesz.
Nie wahała się ani sekundy.
– Pragnę cię.
Wziął ją brutalnie, tam, gdzie stała oparta o ścianę. Wszedł między jej rozchylone nogi swo¬im nabrzmiałym fallusem, rytmicznie wbijając się w nią coraz głębiej i głębiej. Pochwycił wargami usta Aleksy, ponownie.rozpalając w niej pr?ygasły ogień, wiodąc ją na próg otchłani rozkoszy. Przyci¬snęła dłonie do jego piersi, poczuła, jak pracują je¬go wspaniałe mięśnie, zafascynowana męską siłą.
Po raz kolejny wzbiła się w przestworza nieziem¬skiej rozkoszy ogarnięta pulsującym, przenikają¬cym każdą cząstkę ciała żarem. Poczuła się jak kwiat uniesiony niewidzialnym wiatrem, którego płatki rozsypały się na piasku. Damien poszedł jej śladem. Wyprężywszy ciało, poruszał się coraz szybciej i szybciej, w końcu napięty do granic wytrzymałości, wstrząsany niekontrolowanym drże¬Iliem, doszedł do spełnienia. Pochylił głowę i przez chwilę odpoczywał na jej ramieniu, wreszcie puścił I rzymane w dłoniach fałdy sukni, które spłynęły aż do kostek po drżących nogach Aleksy.
– Czy naprawdę uważasz, że St. Owen mógłby ci zapewnić takie doznania? – spytał, powoli wysuwa¬jc!C się z jej wnętrza. Poprawił ubranie na sobie i swojej żonie i zapiął spodnie, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Nie sądzę, żeby hył w stanie to zrobić.
Jeszcze nigdy tak nie wyglądał. W pięknych, nie¬bieskich oczach malowały się niepokój, żal, smutek i tęsknota. Te oczy świadczyły o niesamowitym prag¬nieniu i przepastnych głębiach namiętności. Jak to możliwe u mężczyzny z tak żelazną samokontrolą?
W milczeniu odwrócił się i odszedł – sztywny, wyprostowany, chociaż w płynnych, pełnych gracji ruchach wydawało jej się, że wyczuwa jakąś nutę porażki.
Chciała pozwolić mu odejść. Nie pozostało nic do powiedzenia, a gdyby nawet było inaczej, cóż dobrego mogłoby z tego wyniknąć?
Chciała pozwolić mu odejść, a jednak…
– Damien! – Stanął przy drzwiach, lecz nie odwrócił się. – Jules St. Owen nic dla mnie nie zna¬rzy! Nigdy nie myślałam o żadnym innym mężczyźnie prócz ciebie. – Na tym ostatnim słowie głos Aleksy załamał się. Damien znieruchomiał.
Drżącymi rękami przekręcił klucz, otworzył powoli drzwi, wyszedł na korytarz, po czym zamknął le za sobą.
Aleksa stała, trzęsąc się mimowolnie. Czuła pustkę w sercu, ssanie w żołądku, zupełnie nie mogła zebrać myśli. Jednak nie żałowała swoich słów. Bez względu na skutki, powiedziała mu prawdę Od momentu gdy ujrzała go po raz pierwszy w ogrodzie, nie istniał dla niej żaden inny mężczyzna. I wiedziała, że żadnego innego nigdy nie będzie.
A między nimi było już dosyć kłamstw.
Damien sam musiał zdecydować, czy jej uwierzy. Zaś Aleksa dobrze wiedziała, jakie to uczucie, gdy trzeba żyć dzień po dniu w bólu i niepewności.
Rozdział 18
Damien stał we wnęce przy oknie. Obserwował drzwi biblioteki, aż zobaczył, że Aleksa otworzyła je i uciekła korytarzem. Trochę się uspokoił, gdy poszła schodami na górę do ich pokoi, z dala od plotkarskich języków i wścibskich oczu.
Czuł się dość dziwnie, trochę wytrącony z rów¬nowagi tym, co się stało. Rzadko tracił opanowa¬nie, lecz przy Aleksie zdarzyło mu się to już nie po raz pierwszy. Dzisiaj także stracił głowę – gdy spostrzegł, że gdzieś się ulotniła. A potem, gdy ją odnalazł…
Jules St. Owen miał szczęście, że uszedł z ży¬ciem!
Z głębokim westchnieniem wyszedł na taras.
Nic jej nie łączyło z Sto Owenem – przynajmniej nie był jej kochankiem. Wiedział to w chwili, gdy ją pocałował, a pełne przekonanie uzyskał, kiedy skończyli się kochać.
Zresztą nigdy nie dała mu podstaw do podej¬rzeń, że jest niewierna. To, co się stało, nastąpiło wyłącznie z jego winy.
Jezu. Rozmyślając o godnym potępienia postę¬powaniu, uderzył pięścią w szorstką, kamienną ścianę. Powinien był jej ufać, jednak jemu nigdy nie przychodziło to z łatwością. Ojciec wierzył matce, a ona nadużywała jego zaufania. Damien wierzył jej, a ona go zostawiła. Chciał zaufać bab¬ce, po tym jak odesłano go do niej do Francji.
Lecz Rachael i Simone były matką i córką. Mat¬ka podobna do córki, jak często sobie powtarzał. Traktowała go bardziej jak służącego niż jak wnu¬ka, wyciągając nań rózgę, gdy tylko coś jej się nie podobało, wciąż niezadowolona z jego postępków. Zaczął nią pogardzać. Gdyby nie Fieldhurst, być może nawet odmówiłby powrotu.
Damien wyjął cygaro, włożył je między zęby i na¬chylił się nad jedną z pochodni oświetlających ścieżkę do ogrodu, po czym zaciągnął się mocno. Fieldhurst okazał się jego wybawieniem, pomyślał, wypuszczając cienką smugę dymu w kierunku czy¬stego, nocnego nieba. Wspomniał ich pierwsze spotkanie w jego piętnaste urodziny, w noc bardzo podobną do tej. Miejscem spotkania było Whitley, wiejska posiadłość jego ojczyma w pobliżu Hamp¬stead Heath.
Fieldhurst okazał się znajomym lorda Townsen¬da. Major był niezłomnym, poważnym człowie¬kiem, wychowanym w duchu brytyjskiej tradycji. Ze swoją bezkomprornjsowością i determinacje) przypominał Damienowi ojca. Od samego począt¬ku bardzo go polubił.
O dziwo, Fieldhurst wydawał się odwzajemnia" tę sympatię. Następnego dnia poszli razem na po lowanie i każdy ustrzelił ładną, grubą kuropatwy. Anthony Fieldhurst, wówczas w randze majora, podsunął mu ideę dostarczania informacji. Z po czątku nic skomplikowanego, po prostu miał mice oczy szeroko otwarte w czasie pobytu we Francji, a potem zameldować o wszelkich zasłyszanych in¬teresujących faktach.
To było w 1794 roku, kiedy pod ostrzem giloty¬ny zginęli Robespierre i St. Just. Swoje głowy stra¬cili również Danton i Desmoulins. Stracono setki osób, a babka Damiena nalegała, żeby brali udział w wielu krwawych egzekucjach. Kiedy zobaczył pierwszą z nich, uciekł i schował się w krzakach. Babka wyśmiała go i nazwała tchórzem. Po tym wydarzeniu był już przygotowany i spokojniej oglą¬dał kolejne ścięcia, chociaż za każdym razem od¬czuwał obrzydzenie. Nigdy też nie mógł ich zapo¬mnieć.
Był to jeden z głównych motywów, jakimi się kierował, przyjmując na siebie zobowiązanie wo¬bec Fieldhursta, gdy skończył dwadzieścia jeden lat. Wtedy Napoleon maszerował przez Syrię, w tym samym roku pokonał Turków pod Abu Kir w Egipcie.
Damien cały czas udawał lojalność wobec Fran¬cji, budując sieć kontaktów w Paryżu, co nie oka¬zało się trudnym zadaniem, skoro drugi mąż Simo¬ne osiągnął wysoką pozycję w rządzie.
W tym samym roku Damien zawarł umowę z ge¬nerałem Moreau, zgodnie z którą miał dostarczać Francuzom brytyjskie tajemnice.
Z tą różnicą, że sekrety, które im sprzedawał, pochodziły bezpośrednio od ministra obrony i by¬Iy tak preparowane, aby ich wprowadzić w błąd. Fieldhurst, wtedy już pułkownik, William Pitt młodszy oraz król Jerzy byli jedynymi osobami, które znały całą prawdę. Teraz Pitt już nie żył, król zaś rzadko miewał przebłyski świadomości. Samot¬nym kontaktem Damiena pozostał więc generał Fieldhurst.
Oparł się o ścianę na tarasie, spoglądając w kie¬runku ogrodu. Niemalże widział oczami duszy zbliżającą się z naprzeciwka Aleksę, w której kasz¬tanowych włosach odbijało się światło latarni, a piękne zielone oczy lśniły cudownym blaskiem.
Nie powinien był jej poślubiać – już chyba po raz tysięczny nasuwał się mu ten sam wniosek. Lecz za nic nie chciałby stracić ani jednego z dni, które spędzili razem. Gdyby nie niebezpieczeństwo, na które mimowolnie ją naraził, nigdy nie pozwo¬liłby jej odejść.
* * *
Damien nie wrócił do ich pokoi, z czego Aleksa była zadowolona. Jednak przewracała się z boku na bok i wierciła, łamiąc sobie głowę, dokąd poszedł.
I z kim może teraz przebywać.
Nie była tak naiwna, żeby nie zauważyć gorących spojrzeń, jakie rzucały mu niektóre kobiety. Lec po tym, jak się kochali w bibliotece, po ich intym¬nym zbliżeniu nie potrzebowałby przecież innej kobiety. Na samo wspomnienie poczuła miłe cie¬pło, chociaż całkowitej pewności jednak nie miała.
Rano chodziła w tę i z powrotem po sypialni, by w końcu zatrzymać się przed wysokim oknem z je¬dwabnymi zasłonami i popatrzyć na rozciągające się wokół pałacu łąki. Nie zobaczy się z Damienem aż do wieczora, gdyż tak jak większość mężczyzn wyruszył na polowanie. Może i dobrze. Dzięki te¬mu miała trochę czasu, żeby zapanować nad emo¬cjami, spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspek¬tywy i zastanowić się, co powinna zrobić.
Poza tym nadarzała się sposobność, aby zwie¬dzić pałac i spędzić trochę więcej czasu z gośćmi.
Kto wie, jakie tajemnice mogły wypłynąć w rozmo¬wach?
Dzień minął znacznie szybciej, niż myślała. Inne kobiety były przyjazne, chociaż zachowywały pew¬ną rezerwę, jednak żona generała zaakceptowała ją w pełni. Jeśli pominąć niepewność związaną z tym, co się wydarzyło pomiędzy nią i Damienem, całe popołudnie minęło przyjemnie. Na godzinę przed zachodem słońca Aleksa odkryła coś interesującego.
W zachodnim skrzydle, które zajmowała rodzi¬na gospodarzy, zlokalizowa~a generalski gabinet. Drzwi było otwarte, lecz nie śmiała wejść do środ¬ka, gdyż wokół kręciło się dużo ludzi. Zobaczyła jednak ogromne biurko, na którym leżały różne papiery sprawiające wrażenie oficjalnych doku¬mentów. Jednak bardziej interesujące było samo biurko, ponieważ już kiedyś widziała identyczne – w gabinecie Rayne'a w Stoneleigh. Kiedyś, gdy była małą dziewczynką, ojciec pokazał jej tajny schowek w meblu. Powiedział wtedy, że podob¬nych biurek jest niewiele. Wszystkie wyszły z pra¬cowni Farriera, jednego z najznamienitszych pro¬ducentów mebli we Francji.
Tak, pamiętała je doskonale – a to w gabinecie Moreau wyglądało identycznie. W tajnej skrytce Rayne przechowywał swoje najważniejsze doku¬menty.
A co mógł tam ukrywać generał?
Warto byłoby sprawdzić, pomyślała, szykując się do kolacji i wystawnego balu zaplanowanego na wieczór. Damien w końcu wrócił i teraz prze¬bierał się w swoim pokoju. Niewiele się odzywał, wydawał się dziwnie przygaszony. Może wcale nie hył zadowolony z tego, co się wydarzyło, lecz mąż, który rzadko dzielił się swoimi myślami, pozosta¬wiał jej duże pole do domysłów.
Usłyszała, jak wchodził, zanim jeszcze go zobaczy¬ła. Gdy skierowała głowę w stronę drzwi, stał już ubrany w znakomicie skrojony szary frak. Nieprzy¬zwoicie obcisłe czarne spodnie przywodziły jej na myśl jego męskie atrybuty, a to z kolei wywołało falę gorąca, która rozeszła się po całym ciele Aleksy.
– Gotowa? – spytał, patrząc na nią z aprobatą. – Slicznie wyglądasz… ale przecież tak jest zawsze.
Podeszła, przyjmując jego nadstawione ramię.
– Dziękuję
– Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór – powiedział nagle, zupełnie ją zaskakując – to… przepraszam. W ogóle chciałem cię przeprosić za wiele rzeczy. Nie powinienem był stracić kontroli nad sobą.
Podniosła wzrok na jego twarz, z biciem serca obserwując twarde rysy.
– Więc dlaczego straciłeś?
Milczał chwilę.
– Byłem zazdrosny. – Starał się być nonszalancki, lecz jego szyja poczerwieniała, nadając ciemniejszy odcień skórze nad fularem. Jeszcze nigdy nie wi¬działa go w takim stanie. – Sto Owen to przystojny chłopak, a ty najwyraźniej wpadłaś mu w oko.
Mimowolnie odczula. przyjemność, że jednak mu zależy na niej.
– Wtedy powiedziałam ci prawdę. Jules St. Owen nic dla mnie nie znaczy.
– A ja? – Spojrzał na nią niebieskimi oczami. – Co ja znaczę dla ciebie?
Nerwowo oblizała wargi. Tak naprawdę znaczy I wszystko i nic. Bo nie mogła sobie pozwolić, żeby dać mu swoje uczucia. Lecz sama myśl o tym była¬by już kłamstwem.
– Jesteś moim mężem.
Skinął głową, wciąż z kamienną twarzą, chociaż przez moment dojrzała na niej lekkie rozczarowanie.
– Czas, abyśmy dołączyli do reszty towarzystwa – powiedział.
– Tak, oczywiście. – Boże, czego on od niej oczekiwał?
Wszystko jedno, i tak nie mógł tego od niej otrzymać.
Zjedli kolację, uśmiechając się i prowadząc zdawkowe rozmowy, niemal uprzedzająco uprzej¬mi. Jak to możliwe, że umiał tak wiele powiedzieć oczami, a tak mało używając słów? Jak to możliwe, że spojrzenie Damiena mówiło jedno, zaś jego uczynki coś zupełnie innego?
Miała wielką ochotę uciec od stołu do swojego pokoju. Chciałaby strzelić palcami i znaleźć się z powrotem w Anglii, klasnąć w dłonie i wrócić do czasów, zanim go poznała, zanim umarł Peter, zanim nastały miesiące okropnych wyrzutów su¬mienia – gdy była niewinną, beztroską, niefrasobli¬wą dziewczyną o rozmarzonych oczach.
Powiedziała sobie, że to tylko zmęczenie. Tak długo tkwi w tych intrygach, że sama straciła roze¬znanie, w którą stronę pójść dalej. Jednak dobrze wiedziała, co ma robić.
Wreszcie po kilku godzinach nadarzyła się ide¬alna sposobność. Damien był zajęty rozmową z ge¬nerałem i grupką mężczyzn, podczas gdy Aleksa prowadziła niezobowiązującą konwersację z pa¬niami. Po chwili udało jej się wymknąć. Uniósłszy lekko spódnicę, obeszła salon i skierowała się do zachodniego skrzydła. Nie było tam nikogo prócz kilku nadgorliwych służących kręcących się tu i tam, lecz korytarz przed gabinetem generała był pusty.
Pozostając ostrożnie w cieniu, z bijącym sercem tlchyliła drzwi i zajrzała. Nie zauważywszy nikogo, wślizgnęła się do środka i zamknęła drzwi za sobą.
Wysokie pomieszczenie pogrążone było w ciem¬ności. Potknęła się na krawędzi dywanu, niemal tracąc równowagę, lecz w końcu utrzymała się na nogach i przeszła na drugą stronę pokoju. Ze strachu czuła w skroniach gwałtowne pulsowanie. Boże, gdyby ją tutaj znaleźli…
Drżącymi dłońmi rozsunęła ciężkie adamaszko¬we zasłony za biurkiem, aby wpuścić do środka trochę księżycowego światła. Odsunąwszy na bok kałamarze i pojemniki z piaskiem, zaczęła przeglą¬dać papiery znajdujące się w zielonej teczce. Nic ciekawego, głównie zamówienia dla wojska ora sterta rozkazów dziennych. Sięgnęła pod biurko, szukając po omacku małej drewnianej dźwigni, która otwierała drzwiczki do skrytki.
Jednak nie znalazła jej w spodziewanym miejscu.
Sięgnęła kilka cali w lewo, potem w prawo, cały czas nasłuchując dźwięków od strony drzwi, czując, że serce lada chwila wyskoczy jej z piersi. Zniechę¬cona miała już zrezygnować, gdy palcem wymacała małą szczelinę w drewnie.
Uśmiechnęła się triumfalnie. To biurko było jeszcze lepiej wykonane niż mebel brata, a dźwi¬gnia ukryta tak znakomicie, że niemal niemożliwa do odnalezienia. Poruszyła ją delikatnie, usłyszała odgłos zwalniającego się mosiężnego zaczepu, a wtedy cofnęła rękę, jednocześnie pociągając znajdującą się w środku szufladę. Przesunęła pal¬cem po tylnej krawędzi, nacisnęła i skrytka otwo¬rzyła się.
Aleksa sięgnęła do środka. Ścianki były gładkie, przegródka wydawała się pusta. Jednak w pewnym momencie zaszeleścił jakiś papier zwinięty w ru¬lon. Okazało się, że to kilka kartek sporego forma¬tu. Szybko wyjęła je i położyła na biurku.
Zdjęła cienką złotą wstążkę, którą były obwiąza¬ne, rozwinęła kartki i zrozumiała, że ma przed ocza¬mi jakieś plany. Oglądając pospiesznie dokumenty, czuła jeszcze potężniejsze łomotanie serca.
Boże przenajświętszy! Zaczęła szaleńczo przekła¬dać karki, gdy od strony drzwi dobiegł jakiś dźwięk.
– Damien… – Zastygła, gdy cicho zamknął za so¬bą drzwi. Kiedy zaczął iść w jej kierunku zdecydo¬wanym krokiem, nie potrafiła opanować drżenia rąk. W świetle smugi księżycowego blasku widziała jego twarde rysy pociemniałej z gniewu twarzy.
– Ty mała kretynko! – warknął. Obszedłszy biur¬ko, chwycił leżące na blacie dokumenty. W tym momencie drzwi za jego plecami ponownie się otworzyły, rozległ się głuchy odgłos kroków, roz¬błysło światło lampy. Damien jednym płynnym ru¬chem uderzył Aleksę w twarz, aż przewróciła się na dywan.
– Co ty sobie wyobrażasz? – krzyknął, stając nad nią z zaciśniętymi mocno pięściami. Odwró¬ciwszy się do generała, podał mu zwinięte plany. – Przepraszam, generale Moreau. Nie wiem, co powiedzieć. Służący powiedział mi, że ona tu jest. Kiedy wszedłem, szperała w pańskim biurku. – Westchnął, kręcąc głową. – Obaj wiemy, że mo¬ja żona jest patriotką. Niestety, jest lojalna wobec naszych wrogów.
Generał wziął plany, tymczasem Aleksa niepew¬nie stanęła na nogi.
– Mais oui, na to wygląda – stwierdził generał przez zaciśnięte usta. Drgający mięsień na policzku świadczył o tym, że ledwie nad sobą panował. Pogładził się po bokobrodach. – Ponadto wydaje się, że znowu jej nie doceniliśmy.
Spojrzał na nią ostro, na co dumnie uniosła gło¬wę, chociaż cała trzęsła się w środku. Piekł ją poli¬czek, oczy wezbrały łzami, lecz przede wszystkim bardzo cierpiała w sercu.
– Jesteś odważna, moja mała belle Anglaise – rzekł generał – lecz bardzo nierozsądna. Zastanawiam się, co powinienem z tobą zrobić.
Boże, rzeczywiście, co on teraz zrobi? Kamien¬na twarz Damiena nie zdradzała żadnych emocji. Aleksa wyczytała z niej jedynie złość. Nie powie¬dział w jej obronie ani słowa! Ciekawe, czy obawiał się także o własny los.
– Proszę mi powiedzieć, mon ami – generał zwrócił się do Damiena – czy pańska śliczna żo¬neczka nadal przynosi panu zadowolenie?
Czarne brwi uniosły się. Spojrzawszy na Aleksę, wykrzywił usta w lubieżnym uśmiechu.
– Niech pan tylko na nią spojrzy, generale. Czy widział pan kiedykolwiek bardziej soczystą poku¬sę? To fakt, że potrafi być impertynencka, uparta i nieposłuszna, a więc nie łatwo ją ujarzmić nawet silnemu mężczyźnie. – Przesunął lekko dłonią po jej piersi. – Ale w łóżku to prawdziwy ogień. Nie można się nią nasycić nawet po kilku miesiącach.
Rozbawiony generał parsknął śmiechem, ale w jego oczach pojawiło się subtelne polecenie, a w głosie zabrzmiała twarda nuta.
– Morale Francuzów raczej by nie wzrosło, gdy¬byśmy przestraszyli się zagrożenia ze strony jednej małej Angielki. Na razie ta… niedyskrecja pań¬skiej żony pozostanie między nami. Jednak suge- ruję, aby w przyszłości trzymał ją pan naprawdę krótko.
– Może pan na mnie polegać! – Damien złapał Aleksę za ramię i gwałtownym ruchem przyciągnął do siebie. – Poczynając od dzisiejszego wieczoru – rzucił szorstko. – Za pańskim pozwoleniem, ge¬nerale, chciałbym wrócić do Paryża. – Uśmiechnął się sardonicznie. – Mam kilka pomysłów na lekcje pokory dla mojej niesfornej damy. Gdy ujrzy ją pan następny raz, obiecuję, że będzie wzorem układnej młodej kobiety.
Aleksa aż zatrzęsła się na te słowa. Moreau skinął głową
– Niech pan tego dopilnuje.
* * *
Victor Lafon patrzył, jak Damien wyprowadza swoją żonę z pokoju. Twarz majora była jakby wy¬kuta z kamienia.
Jego żona wyglądała tak samo dumnie i buntow¬niczo jak owego mglistego poranka, kiedy Victor wyciągnął ją ze swojej małej żaglowej łodzi na pla¬ży koło Boulogne. Zapamiętał to sobie bardzo do¬brze, bo chociaż z jednej strony gardził nią za zdra¬dę, to z drugiej podziwiał jej odwagę
Ciekawe, co zrobiła teraz.
Zapukał do drzwi gabinetu generała i usłyszał rzucony chropowatym głosem rozkaz, aby wejść.
– Proszę bliżej, pułkowniku Lafon – powiedział siedzący za biurkiem Moreau. Nad jego głową unosiła się smuga dymu z cygara.
– Widziałem, jak wychodził stąd major Falon. Chyba nie pokłócił się z żoną?
Generał spoglądał na niego z ponurą miną
– Jego mała Angielka może stać się dla niego zbyt wielkim problemem. Znaleźliśmy ją tutaj, jak grzebała w biurku.
– Nom de Dieu – powiedział Victor.
– No właśnie, mon amio Ona wymaga obserwacji, n Jest ce pas?
– Przykro mi to stwierdzić, ale oboje tego wymagają.
Moreau przytaknął.
– Rozumiem, że pan już się tym zajął?
– Niemal od momentu przybycia żony majora.
– To dobrze. – Generał westchnął. Przez chwilę spoglądał na swoje cygaro i smugę dymu unoszące¬go się do sufitu. – Wojna to smutna rzecz… ale najsmutniejszy jest brak pewności, kim są nasi wrogowie.
Victor zerknął w stronę drzwi.
– To prawda, panie generale. Jeśli major okaże się jednym z nich, na pewno prędzej czy później do¬wiemy się o tym. Zdradzi go ta kobieta lub jego tro¬ska o nią, ewentualnie obie te rzeczy jednocześnie. Gdyby coś takiego miało miejsce, zapewniam pana, że nasi ludzie natychmiast się o tym dowiedzą.
– Dobry z pana człowiek, Victorze. Miejmy na¬dzieję, że major Falon jest przynajmniej w połowie tak lojalny jak pan.
* * *
Czując ogromną ulgę, a zarazem strach, Aleksa pozwoliła mężowi, żeby zaprowadził ją do ich z przepychem urządzonych pokoi. Kazał służącej spakować należące do nich rzeczy, po czym bez słowa pociągnął Aleksę na dół i wsadził do czeka¬jącej przed wejściem karety.
Jego gniew stopniowo słabł, napięcie ustępowa¬ło, zesztywniałe ciało nieco się rozluźniło. Przyło¬żył głowę do obitego skórą oparcia kanapy, lecz twarz pozostała niewidoczna w głębokim cieniu.
Aleksa zaś z minuty na minutę czuła się coraz gorzej. Znalezione przez nią dokumenty były znacznie ważniejsze, niż myślała. Były ściśle tajne, zorientowała się, że miały ogromne znaczenie. Jednak nie zdołała ich zdobyć.
Jej misja zakończyła się niepowodzeniem, lecz ta druga rzecz wydawała się o wiele gorsza. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie podniósł na nią ręki. Być może kiedyś, gdy była młodsza, ojciec lub Rayne powinni byli to zrobić, albo gdy była dzieckiem, może matka lub starszy brat Chris. Często zacho¬wywała się impulsywnie, była bardzo uparta i roz¬pieszczona. Lecz oni wszyscy po prostu jej folgo¬wali. Za bardzo ją kochali, żeby zadawać jej ból.
W przeciwieństwie do człowieka, który był jej mężem!
Jeszcze czuła pieczenie policzka od uderzenia, które jej wymierzył. Pomyślała ze zgrozą, co jeszcze może nastąpić, bo wciąż miała przed oczami jego pociemniałą z gniewu twarz. Przymknęła powieki. Wciąż widziała, jak stoi nad nią i mówi o niej w ta¬ki sposób, jakby była po prostu jego kolejną nałoż¬nicą. U siłowała powstrzymać cisnące się do oczu łzy, lecz i tak kilka z nich spłynęło po rzęsach i po¬liczkach aż do dołeczka w podbródku.
Kiedy ponownie spojrzała na Damiena, pochylał się do przodu, nie odrywając mrocznego wzroku od tych łez i ciemniejącego siniaka na policzku. Drżącą dłonią uniósł jej głowę, obejrzał twarz w świetle mijanej latarni.
– Przepraszam – wyrzekł dziwnie łamiącym się głosem. – Chryste, nie chciałem ci zrobić krzywdy. Chciałem złagodzić uderzenie, ale musiałem mieć pewność, że będzie wyglądało prawdziwie… mu¬siałem ich jakoś przekonać. – Dotykał jej niesamo¬wicie delikatnie, przekręcając głowę lekko w jed¬ną, potem w drugą stronę, coraz bardziej przerażo¬ny skutkami swojego ciosu. – Gdyby istniał jakiś inny sposób, gdyby cokolwiek innego przyszło mi do głowy… – Z każdym dotknięciem czuła drżenie jego palców. Patrzył badawczo w jej oczy. – Nigdy przedtem nie uderzyłem kobiety. I pomyśleć, że to właśnie ty jesteś. pierwsza… – Urwał. Na jego twa¬rzy wyraźnie malowało się szczere cierpienie. – Po raz pierwszy w życiu straciłem głowę. Wie¬działem, że są tuż za moimi plecami. Chryste, ni¬gdy w życiu tak się nie bałem!
Zamrugała, podnosząc na niego wzrok. Próbo¬wała zebrać myśli, wmawiała sobie, że chyba się przesłyszała.
– Bałeś się? O mnie czy o siebie? – Samo spoj¬rzenie na niego sprawiało jej ból. Świeże łzy spły¬nęły po jej twarzy.
– O nas oboje! Do diabła, Alekso, w tym kraju szpiegów się rozstrzeliwuje. Najpierw publicz¬na chłosta, a potem egzekucja. Co ty sobie my¬ślisz? Jak mogłaś podjąć tak wielkie ryzyko?
– Chcesz mi pmyiedzieć, że ta cała scena była przedstawieniem? Ze tylko udawałeś?
– Oczywiście. Musiałem coś wymyślić, przeko¬nać ich o mojej lojalności.
– Skąd oni wiedzieli, gdzie byłam?
– Jeden ze służących zobaczył, jak wchodzisz do gabinetu generała. Poszedł go poszukać, ale na szczęście najpierw natknął się na mnie. – Uniósł brwi, widząc jej załzawione policzki, jej cierpienie. – Chyba nie myślałaś, że ja… nie uwierzyłaś… – Jeszcze większy ból wykrzywił mu twarz. – Powiedz, że nie wierzysz, że chciałem cię skrzywdzić.
Pokręciła głową.
– Nie musisz więcej udawać. Wiem wszystko. Słyszałam, jak rozmawiałeś z Moreau w swoim ga¬binecie. Wiem, że wszystko, co mówiłeś o swojej lojalności wobec Brytyjczyków, było kłamstwem, które wymyśliłeś, żeby mnie uspokoić… i żeby za¬ciągnąć mnie znowu do swojego łóżka.
Zapadło milczenie.
– Na rany Chrystusa!
Przygryzła wargę, żeby powstrzymać jej drżenie.
– Chciałem cię chronić – rzekł szorstko. – Nas oboje.
– Więc dlatego mnie okłamałeś w kwestii tych mężczyzn? Dlatego nie podałeś mi prawdziwego powodu ich wizyty?
– Nie chciałem cię niepokoić.
– Znowu kłamiesz. Robisz to cały czas od naszego pierwszego spotkania.
– Nie kłamię, do diabła! Usiłuję uratować nam życie!
– Przestań! – Zakryła sobie uszy, czując narasta¬jącą złość, która spływała na nią niekontrolowany¬mi falami. – Nie zniosę tego dłużej!
Wziął ją w ramiona, drżąc równie mocno jak ona.
– Muszę cię dostarczyć do domu – powiedział ci¬cho. – Muszę znaleźć jakiś sposób…
– Powiedz mi prawdę – odezwała się błagalnie, rozdarta na dwoje. – Przyznaj się ten jeden raz, że cały czas mnie okłamywałeś, że pracujesz dla Francuzów, że to, co się stało w gabinecie genera¬ła, było autentyczne.
Objął ją jeszcze mocniej.
– Musiałem ich przekonać. Nie chciałem zrobić ci nic złego, tylko cię chronić. Kocham cię, do diabła…
Damien znieruchomiał. Z niedowierzaniem podniosła na niego wzrok.
– Co… co ty powiedziałeś? – Jeszcze nigdy nie widziała na jego twarzy takiej burzy emocji, takie¬go gorzkiego żalu, ogromnej tęsknoty.
– Powiedziałem, że cię kocham – odparł cicho jednym tchem. – Nie chciałem tego mówić, ale taka jest prawda. Przecież czekasz właśnie na prawdę.
Przymknęła powieki, czując, jak resztki sił opuszczają jej ciało. Nie przewróciła się tylko dzię¬ki podtrzymującym ramionom Damiena.
– Nie chciałem zrobić ci nic złego – powtórzył, tuląc Aleksę jeszcze mocniej. – Po prostu nie wie¬działem, jak mam postąpić.
Pragnęła mu uwierzyć. Bóg świadkiem, że prag¬nęła, by kochał ją najbardziej na świecie. Zaczęła płakać w jego ramię, nie mogąc powstrzymać poto¬ku łez. Delikatnie uspokajał ją, gładząc po plecach, wyjął spinki z jej włosów i wsunął w nie swoje palce.
– Nie płacz, chc!rie. Proszę cię, nie płacz. – Uśmiech¬nął się kącikiem ust. – Nie jestem tego wart.
Całą siłą woli opanowała się, a wtedy odchylił jej głowę do tyłu i pocałował prosto w usta.
– Mówię prawdę. Cały czas mówiłem prawdę. Powinienem był opowiedzjeć ci o tamtych mężczy¬znach, ale nie chciałem cię martwić. Wiem, jakim jestem człowiekiem. Wiem, jakie to dla ciebie trudne. – Musnął palcem jej policzek. – Gdybyś tylko mogła zajrzeć w moje serce.
Zamknęła oczy. Kolejne łzy. Pokręciła głową.
– Ja nie… – Z trudem przełknęła przez ściśnię¬te gardło. – Ja nie wiem, Damien. Już nie wiem, w co mam wierzyć. Nigdy w życiu nie miałam ta¬kiego mętliku w głowie.
– Co mam zrobić, żeby cię przekonać?
Przyjęła chusteczkę, którą jej podał, wytarła oczy i nos. Czy naprawdę mówił szczerze? Czy możliwe, żeby ją kochał? Boże, jak bardzo pragnęła, żeby to była prawda.
– Musisz mi powiedzieć wszystko. Wyjaśnić w naj drobniej szych szczegółach wszystko, co się działo od samego początku.
Spojrzał przez okno. Jechali nad Sekwaną, gdzie teraz widział tylko nielicznych przechodniów. Był wdzięczny Claude'owi, że samodzielnie wybrał mu stangreta. Zastukał w kabinę i kazał mu się zatrzy¬mać, wyskoczył na chodnik i pomógł wysiąść Aleksie. Przez chwilę trzymał ją w ramionach, czując na po¬liczku kosmyki jej włosów i spokojne bicie serca.
Siny policzek oskarżycielsko uświadamiał mu, jakim jest draniem, wywołując bolesny skurcz w trzewiach. Boże, przecież życie z nim było dla niej jednym nieprzerwanym pasmem udręki.
Objął ją w talii i poprowadził ścieżką w kierun¬ku rzeki. Spoza cienkich chmur wyjrzał podobny do srebrnej monety księżyc, rzucając na wodę lśniącą poświatę.
– Sam nie wiem, od czego zacząć – powiedział w końcu, zatrzymując się przy drewnianej ławecz¬ce. Odwrócił Aleksę przodem do siebie. – Robię to już od bardzo dawna. Niemal tak długo, jak się¬gam pamięcią. I jestem w tym dobry. Tak dobry, że odgrywane role stały się cząstką mnie. – Opowie¬dział jej o babce, o tym, jak jej nie znosił, jak ma¬jor Fieldhurst, znajomy lorda Townsenda, został jego przyjacielem, po czym razem wpadli na po¬mysł, żeby zaczął zbierać informacje.
3Damien pokręcił głową, targany wspomnieniami.
– Anthony był podejrzliwy i niesamowicie od¬ważny. Powiedział: "Oni będą widzieli w tobie jedy¬nie małego chłopca. Nie będziesz dla nich żadnym zagrożeniem. Ale przecież nie jesteś już chłopcem, prawda, Damien?". "Nie", odpowiedziałem. "Już od dawna nie jestem chłopcem". – Coś zabłysło w jej oczach. Miał nadzieję, że to nie była litość.
– Więc za każdym razem, kiedy byłeś we Francji, szpiegowałeś dla niego?
– Tak. Początkowo dawałem im bardzo niewie¬le, jakąś zasłyszaną ciekawą pogłoskę albo dwie, lecz miałem coraz więcej kontaktów, więc gdy do¬rosłem, znałem już sporo ludzi w rządowych sfe¬rach. Byli przyzwyczajeni do mojej obecności, przekonani, że jestem lojalny. Dlatego uważnie wysłuchali mojej propozycji, którą im złożyłem, gdy miałem dwadzieścia jeden lat.
– Jakiej propozycji?
– Ze będę sprzedawał im angielskie tajemnice. Odwołałem się do francuskiego poczucia sprawie¬dliwości, że ja, 'angielski arystokrata z tytułem hra¬biego, chcę dostarczać im informacje, oczywiście nie za darmo. Lecz my z Fieldhurstem dokładnie tak to zaplanowaliśmy.
Dokładnie wyjaśnił, jak to wszystko funkcjono¬wało, że informacje dostarczane Francuzom były tak przygotowywane, żeby ich wyprowadzić w po¬le. Uważał, żeby niczego nie opuścić, świadomy podejmowanego ryzyka.
– Jakie dokumenty miałeś przy sobie tamtej nocy, gdy Bewicke zaczaił się na ciebie na plaży? – spyta¬ła, chociaż z trudem mogła się skoncentrować. Wciąż myślała o tym, że powiedział, że ją kocha.
– Pozorne ruchy wojsk brytyjskich. W dokumen¬tach było wystarczająco dużo prawdziwych infor¬macji, aby Francuzi w nie wierzyli, lecz w większo¬ści były tak spreparowane, żeby zaprowadzić ich w przeciwnym kierunku.
– Kto powiedział generałowi Moreau o tym, co wyznałeś mi wtedy nocą w gabinecie? Kto nas szpiegował?
– Ktoś ze służby, to mógł być ktokolwiek, z wy¬jątkiem Claude'a-Louisa i Marie Claire. Ten dom to labirynt ukrytych pomieszczeń i tajnych przejść. Dlatego zawsze starałem się zachować ostrożność.
Przypatrywała mu się dłuższą chwilę
– Dlaczego? – spytała w końcu. – Dlaczego to robisz?
Wzruszył szerokimi ramionami, wyraźnie zasko¬czony tak osobistym pytaniem.
– Pewnie z kilku powodów. Dla pieniędzy. Dla emocji. Może po prostu dlatego, że mogłem to zrobić. – Z początku robił to dla ojca, gdyż była to jedyna rzecz, z której jego ojciec mógł być dumny. Kiedy dorósł, robił to, bo czuł się z tym dobrze, bo przyczyniał się w jakiś sposób do zakończenia woj¬ny. Jednak były to zbyt intymne motywy, aby o nich mówić. Nawet Aleksie.
– Czy chciałabyś wiedzieć coś jeszcze?
– Dlaczego Fieldhurst nie wyciągnął cię z więzienia?
– Ponieważ ten sukinsyn Bewicke nie pozwolił mi z nim porozmawiać. Kiedy to wszystko się skoń¬czy, przysięgam, że drań zapłaci mi za to.
Spojrzała na niego, zastanawiając się, czy gnę¬biące ją wyrzuty sumienia są widoczne w jej oczach.
– Tamtej ostatniej nocy w zamku… nie chciałam niczego złego. Chciałam cię tylko powstrzymać, żebyś nie przekazał Francuzom dokumentów. By¬łam przerażona, obawiałam się, co mogły zawie¬rać. Nie myślałam jasno. Byłam zła, czułam się zra¬niona, zagubiona. – I strasznie zakochana. – Kiedy zobaczyłam cię na plaży… gdy zrozumiałam, że możesz zginąć… – Urwała i kolejne łzy wylały się z jej oczu.
Pocałował ją w czoło.
– Zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne. W pewien sposób nawet byłem z ciebie dumny.
– Och, Damien. – Wtuliła się w jego ramiona.
Głowę miała pełną wirujących myśli, faktów, które przed chwilą wyjawił. Wszystko to miało jakiś sens, lecz z drugiej strony człowiek posiadający takie umiejętności jak Damien na pewno potrafił być bardzo przekonujący.
– Czy teraz mi wierzysz? – Przyłożył policzek do jej twarzy, pocierając ją jednodniowym zarostem.
– Wierzę ci. – Bardzo tego pragnęła, wręcz de¬speracko. Niby dlaczego nie powinna? Przecież te¬raz nie miał już powodów, aby kłamać.
Przytulił ją jeszcze mocniej.
– Dostarczę cię bezpiecznie do domu. Obiecuję. Ale ty musisz mi obiecae, że już nigdy nie zrobisz żadnego głupstwa.
Zastanowiła się, po czym odchyliła głowk, aby spojrzeć mu w oczy.
– Ja widziałam, co było w tych papierach, Da¬mien. Musimy po nie wrócić!
– Jezu Chryste!
– Wiesz, co to było? Plany okrętów zasilanych maszynami na parę. Cała flota. Masz pojęcie, co to oznacza, jakie to ważne?
Byłyby to najważniejsze dokumenty, jakie uda¬łoby mu się zdobyć w czasie piętnastu lat szpie¬gowskiej służby.
– Mam pojęcie.
– W zeszłym roku w Londynie widziałam powóz poruszany maszyną parową. Jechał po szynach w drewnianym pawilonie.
– Pamiętam. Nazywał się Złap-mnie-jeśli-potra¬fisz. Zbudował go niejaki Trevithick. Czytałem o tym w "Chronicle".
– Ta maszyna może być wykorzystywana także na statkach. Musimy wrócić,i zdobyć te plany.
– My? Wcale nie musimy niczego robić. Nie bę¬dziesz się w nic angażować. Wracasz do domu.
– Nie wrócę bez tych papierów – upierała się, przekrzywiając znacząco głowę. Jej oczy rozbłysły zielonym ogniem.
– Do diabła, Alekso. Nie pozwolę, żebyś się w to angażowała.
– Jak możemy tam wrócić? – spytała, ignorując jego słowa.
– W cale nie musimy wracać.
– Jak to?
Westchnął znużony.
– Bo generał na pewno schował plany w innym miejscu i…
– I co? No, mów dalej, chociaż jeden raz powiedz mi całą prawdę.
– I może jest łatwiejszy sposób ich zdobycia.
– To znaczy?
Spojrzał na rzekę. Po wodzie dryfowała łódka, wywołując małe falki łamiące odbicie księżycowe¬go światła.
– Mogę je zdobyć od człowieka, który je nakreślił.
– Skąd wiesz kto to?
– W narożniku była sygnatura autora.
– Tak, pamiętam. Małe kółko i dwa trójkąty, które wyglądały jak miniaturowe żagle.
– Wiem, czyj to znak.
– Czyj? – spytała podekscytowana.
Do licha, przecież nie chciał, żeby się w to anga¬żowała.
– Niejakiego Salliera. Jest słynnym projektan¬tem okrętów. Jest bardzo prawdopodobne, że ma jeden komplet planów u siebie.
– Na pewno jest tam napisane, kiedy ich kon¬strukcja ma być ukończona. Myślisz, że napisali także miejsce budowy, dzięki czemu będziemy wiedzieli, które to stocznie?
– Bardzo możliwe.
– Więc musimy je zdobyć. Musimy zapobiec ich wodowaniu. Gdyby zbudowali dostatecznie dużo tych okrętów, Napoleon mógłby przekroczyć kanał w dowolnym momencie. Nie będzie zmuszony cze¬kać na wiatr. Wykorzysta zasłonę mgły i wysadzi żołnierzy w dowolnym miejscu, a nam nie uda się go powstrzymać.
Spojrzał na nią twardo. – Wiem.
Na ścieżce pojawili się jacyś ludzie, więc Damien odwrócił się i poprowadził Aleksę z powrotem do karety. Milczeli. Kiedy zobaczyli konie,:zatrzy¬mała się i stanęła twarź'ą do niego.
– Czy mówiłeś szczerze? – spytała cicho, nic spuszczając z niego wzroku. – Wtedy wcześniej…, gdy jechaliśmy karetą.
– Tak. Człowiek taki jak ja niełatwo wypowiada takie słowa. Kocham cię, Alekso. Chyba od dawna cię kocham.
Chciała odpowiedzieć, że ona też go kocha, lecz przypomniała sobie, jak zobaczyła go w gabinecie generała, kiedy był zimny, okrutny, bezwzględny. Od uderzenia wciąż bolał ją policzek, od wylanych łez piekły oczy, i słowa uwięzły jej w gardle. Da¬mien nachylił się i pocałował ją, czule i delikatnie, wywołując kolejną burzę emocji, ucisk w bijącym z bólem sercu.
Bez słów dotarli do powozu i Damien pomógł jej wsiąść.
– Będę szczęśliwa, gdy znajdziemy się w domu – powiedziała, wciąż niepewna swoich odczuć.
– Tak – zgodził się z zakłopotaną miną.
Wciąż nie wiedziała, co on naprawdę myśli.
Miała tylko nadzieję, że domem, o którym wspo¬minał, jest Anglia.
Rozdział 19
Gdybyś tylko mogła zajrzeć w moje serce. Te sło¬wa nie dawały jej spokoju, nękały ją podobnie jak cierpienie, które widziała na jego twarzy. Tej nocy Damien nie przyszedł do jej sypialni, za co była mu wdzięczna. Zbyt wiele się wydarzyło. Targały nią emocje, obawy, niepewność.
Damien musiał to wyczuć, bo pozwolił jej spać znacznie dłużej, niż powinna. Gdy Aleksa w końcu ubrała się i zeszła na dół, stwierdziła, że Damien już gdzieś wyszedł.
– Jest w powozowni – powiedział Claude-Louis.
– Pomaga mojemu synowi karmić ptaki.
Elegancki, jasnowłosy służący Damiena stał przy oknie z widokiem na ogród. Wcześniej Damien powiedział jej, że przed rewolucją rodzina Arnaux należała do arystokracji. Wrodzony wdzięk i inteli¬gencja Claude' a-Louisa świadczyły o tym, że rzeczy¬wiście w jego żyłach płynie błękitna krew.
– Mój mąż i twój syn chyba się przyjaźnią?
– Dziwi to panią?
– Odrobinę
– Pani mąż to twardy człowiek, ale tylko na zewnątrz. Nawet on sam tego nie rozumie.
– Nie było mu dane zaznać prawdziwego beztro¬skiego dzieciństwa. Może to jest przyczyna. Ludzie oczekują od niego, żeby był kimś więcej, niż jest w rzeczywistości.
– A może naprawdę jest kimś więcej, niż myśli. Zastanawiała się nad tym, gdy kierowała się na tyły domu. Jej mąż miał wiele twarzy. Między innymi dlatego wydał jej się tak intrygujący, tak bardzo ją pociągał.
Z tego też powodu bała się tak bez reszty oddać mu swoJe serce.
Wyszła przez drzwi werandy do ogrodu i dalej ruszyła ścieżką w kierunku powozowni. Panował w niej chłód, pachniało starym drewnem, farbą i smarem do osi. Na poddaszu w jednym rogu sie¬działy gołębie, co chwilę któryś z nich z trzepotem skrzydeł wzlatywał w powietrze, zataczał koło i wracał do gniazda, żeby poprawić sobie pióra i dalej gruchać.
Aleksa poszła w stronę małego pomieszczenia na zapleczu, z którego dobiegały głosy. W pewnym momencie mały Jean-Paul wybiegł na jej spotka¬me.
– Bonjour, madame Falon – uśmiechnął się ra¬dośnie. – Mieliśmy nadzieję, że pani przyjdzie.
– Naprawdę? – Przeniosła wzrok z małego ciem¬nowłosego chłopca na swojego wysokiego, przy¬stojnego męża.
– Tak – powiedział Damien – właśnie taką mie¬liśmy nadzieję. – Spoglądał na nią tajemniczo, jak¬by starał się odgadnąć jej myśli.
– Kiedyś zastanawiałam się, czy lubisz dzieci – rzekła cicho. – Teraz widzę, że tak.
– Nie lubię dzieci, przynajmniej nie wszystkie. Jean-Paul jest… wyjątkowy.
Uśmiechnęła się. Sama też nie lubiła jednakowo. wszystkich dzieci. Ale zapałała sympatią do Jean¬-Paula i chciałaby mieć własne dziecko. Zwłaszcza z Damienem.
– Tak, jest wyjątkowy. – Nachyliła się nad malcem. – Damien ma szczęście, że jesteś jego przyjacielem.
– Ah, non, madame. To ja mam szczęście. Gdyby nie monsieur Damien, nie byłoby mnie tutaj.
Zerknęła na męża, który tylko wzruszył ramio¬namI.
– Spotkaliśmy się w dniu wypadku. Gdybym był szybszy, być może Jean-Paul nie zostałby ranny.
Znowu przeniosła uwagę na chłopca, czując nie¬przyjemne łomotanie serca. Od dawna zastanawia¬ła się, co było przyczyną kontuzji Jeana-Paula, lecz nigdy nie pomyślała, że mogło to mieć jakikolwiek związek zDamienem.
– Czy tak było, Jean-Paul? Damien był obecny, gdy miałeś wypadek?
Kiwnął głową.
– To był dzień, kiedy maszerowali żołnierze, by¬ło ich tak dużo, że trudno zliczyć. Pięknie wygląda¬li w kolorowych mundurach z medalami i błyszczą¬cymi guzikami. Były też konie i wozy, tak liczne, że końca nie było widać. Patrzyliśmy na przemarsz razem z mamą. Gdy obok przejeżdżała armata, koń czegoś się przestraszył. Mama krzyknęła. Pa¬miętam twarz pana Dawiena, kiedy biegł w' moim kierunku… Więcej nie pamiętam… tylko że bola¬ła mnie noga i bardzo płakałem.
– Wóz uderzył Jeana-Paula? – spytała Damiena.
Na samą myśl serce w niej zamarło.
Pokręcił głową.
– Laweta armatnia ciągnięta przez konie. Ktoś strzelił z pistoletu i zwierzęta się spłoszyły. Kiedy skręciły, laweta przewróciła się i działo spadło na ziemię razem z kilkoma kulami armatnimi. Uda¬ło mi się uratować Jean-Paula przed uderzeniem działa, lecz jeden z pocisków zmiażdżył mu stopę.
– To musiało być okropne!
Chłopiec wzruszył ramionami tak samo jak wcześniej jej mąż.
– Trochę bolało, ale teraz już prawie nic nie pa¬miętam.
– Tak właśnie poznałem Claude'a-Louisa – wtrącił Damien. – Był mi wdzięczny, że pomogłem jego synowi. Z czasęm zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi, a w końcu on i Marie Claire zaczęli dla mnie pracować.
– Monsieur Damien uratował mi życie – stwier¬dził poważnie chłopiec.
– A więc mamy ze sobą coś wspólnego – uśmiechnęła się do niego. – Kiedyś mnie także uratował życie.
Damien spojrzał na nią czule.
– Ale też ja sam naraziłem cię na niebezpieczeń¬stwo. No dobrze, może sypniemy Charlemagne garść ziarna i pójdziemy do parku na lody? Założę się, że madame Falon polubi je tak samo jak Jean-Paul.
W jego spojrzeniu było ciepło, które rozpaliło w jej wnętrzu jakiś płomień.
– Qui, monsieur – powiedziała. – Bardzo chętnie.
* * *
Pozostawała tylko jedna niedokończona sprawa.
Jules S1. Owen. Cokolwiek zaszło między nią i Da¬mienem, Aleksa chciała zaryzykować. Chciała być lojalna wobec St. Owena i nie zamierzała zrobić niczego, co mogłoby go narazić na jakieś niebez¬pieczeństwo.
Tak więc gdy Jean-Paul wbiegł do jej pokoju z małą pogniecioną kartką zwilgotniałą w jego zaci¬śniętej rączce, odczytała ją z lekkim niepokojem.
– Skąd to masz? – spytała.
– Od jasnowłosego pana, który stał przed domem. Powiedział, że nie mogę tego oddać nikomu, tylko pani.
Uśmiechnęła się, lecz jej serce od razu przyspie¬szyło.
– Dobrze zrobiłeś. Dziękuję ci. – Wygładziła mu niesforny. kosmyk gęstych, czarnych włosów. – A teraz idź się pobawić i podziękuj mamie, że przysłała mi do pokoju herbatę.
Czuła się trochę nieswojo. Zbyt wiele miała na głowie. Zbyt wielka była też stawka i tyle pytań, na które brakowało odpowiedzi.
– I powiedz jej, że właśnie tego potrzebowałam. Jean-Paul skinął głową i wyszedł na korytarz, po¬włócząc nogą. Chwilę patrzyła za nim, ogarnięta nu¬tą żalu. Chłopiec był jednak dzielnym dzieckiem, in¬teligentnym i bystrym. Miała pewność, że cokolwiek wydarzy się w jego życiu, Jean-Paul sobie poradzi.
Usiadłszy, powtórnie przebiegła wzrokiem wia¬domość.
Pani mąż ma spotkanie z generałem Moreau jutro o godzinie drugiej, żeby omówić swoje kolejne zada¬nie. A więc Sto Owen miał swoich własnych infor~ matorów w rządowych sferach! Boże, na jakim oni świecie żyli? Spotkajmy się w Cale de Valois w Pa¬ris Royale o wpół do trzeciej.
Jak zwykle, Damien nic jej nie powiedział o swo im spotkaniu. Oczekiwał, żeby mu zaufała, lecz kiedy sam się nauczy mieć zaufanie do niej?
Po południu następnego dnia ubrała się na wyj¬ście z domu, tak jak napisał Jules. Stojąc w wielkim salonie, zobaczyła, jak idzie do drzwi w swoim mundurze z mosiężnymi guzikami.
– Widzę, że wychodzisz – powiedziała obojętnie, chociaż czuła ból, że wciąż jej nie ufa.
– Mam spotkanie z generałem Moreau.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?
– Bo to nie jest ważne. – Wyraz jego twarzy uległ delikatnej zmianie. Spojrzał na nią ostrzegawczo. – A gdyby nawet było, to nie twoja sprawa. – Zro¬zumiała, że ktoś może ic4 obserwować. Mimowol¬nie zmusiła go do powrotu do roli hardego męża. – Odprowadź mnie do karety – rozkazał. – Musi¬my coś uzgodnić. – Podniósł swój kapelusz z pióro¬puszem, wsunął go sobie pod pachę i otworzył ciężkie, drewniane drzwi.
– Jak sobie życzysz – powiedziała słabym gło¬sem.
Gdy wyszli na zewnątrz, stanął i odwrócił się.
– Wybacz, musiałem to zrobić. Teraz będą ob¬serwować nas jeszcze uważniej.
– Wiem. Nie powinnam była cię naciskać.
– Nie wiem dokładnie, czego chce generał. Powiem ci wszystko po powrocie.
– Bądź ostrożny.
Pocałował ją mocno, ale krótko.
– Niedługo wrócę.
Miała nadzieję, że to "niedługo" wystarczy jej na dojazd do Cafe de Valois. Jules sprawiał wraże¬nie bardzo kompetentnego człowieka. Na pewno dokładnie przemyślał cały plan. Stojąc na szero¬kim ganku, patrzyła za odjeżdżającym mężem. Po¬czuła niemiłe ukłucie na widok jego perfekcyjnie skrojonego munduru grenadiera, w który prezentował się niezwykle elegancko. Potem szybko wró¬. ciła do domu po torebkę i parasolkę przeciwsło¬neczną
Upewniła się, że nikt nie widzi, jak wychodzi, że dokoła nie dzieje się nic podejrzanego. Zatrzyma¬ła dorożkę na rogu ulicy i pojechała do małej ka¬wiarni w jednej z arkad Pal ais Royale.
Gdy przybyła, Jules już na nią czekał.
– Miło panią widzieć. – St. Owen był ubrany w kosztowny ciemnobrązowy frak. Zaprowadził ją do jednego z pawilonów w ogrodzie i zamówił po filiżance kawy. Przyniesiono ją razem z dzba¬nuszkiem gorącego mleka. – Niepokoiłem się o panią.
– Pan się niepokoił? – Nachyliła się lekko. – Czy coś się stało? Czy…
Pokręcił głową, wyciągając smukłą dłoń do jej posiniaczonego policzka.
– Były plotki, spekulacje, dlaczego pani wraz z mężem opuściła pałac w takim pośpiechu. Po¬dobno panią pobił.
Westchnęła.
– To długa historia. I bardzo odbiega od tego, co ludzie myślą.
– Więc wszystko w porządku? Ile powinna mu powiedzieć?
– Tak, nic mi nie jest. Przyjechałam, żeby powie¬dzieć, że jednak nie wyjadę z Paryża razem z panem.
– Nom de Dieu, dlaczego?
– Mój mąż się wszystkim zajmie. Dopilnuje, żebym znalazła się w domu.
– Alekso…
– Taka jest prawda. Wyjaśniłabym, gdybym miała pewność, że pan to zrozumie. Obawiam się, że to mogłoby go narazić na niebezpieczeństwo.
Jules położył rękę na jej dłoni, która spoczywała na stoliku.
– Niech pani posłucha. Jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nie zrobiłbym niczego, żeby panią skrzyw¬dzić. Ani panią, ani pani męża.
Spoglądała badawczo na jego przystojną twarz.
Kosmyki złocistych włosów dotykały gładkiego, pięknego czoła, w jasnych oczach czaił się niepo¬kój.
– Chciałabym, aby to było takie proste, lecz nie da się zaprzeczyć, że pan jest Francuzem, a ja An¬gielką. Nie mogę mieć pewności, czy jednoczą nas te same cele.
– Moim celem jest zakończyć tę wojnę, zapewnić pokój mojej ojczyźnie, położyć kres zabijaniu i ocalić życie wielu młodym ludziom.
Przygryzła wargę. A może powinna zaryzyko¬wać? Już wcześniej mu zaufała, a on jej nie za¬wiódł. Pracował z generałem Wilcoksem, zaś Da¬mien być może potrzebuje pomocy. Zresztą nie tylko Damien, lecz oni oboje.
– Mój mąż jest patriotą. Angielskim patriotą. Jules odchylił się na krześle.
– A więc przekonał panią jeszcze raz.
– Wyjaśnił mi te sprawy, odpowiedział na pytania. To wszystko pasuje do siebie i ma sens.
– Pani mąż to ekspert w nadawaniu wszystkiemu sensu.
– Ja mu wierzę.
– Dlaczego?
– Gdyż nie ma powodu, żeby kłamać, a poza tym kocha mnie. Powiedział mi to tamtego wieczoru, gdy opuściliśmy pałac. Ze wszystkich rzeczy, jakie mi mówi albo nie mówi, nie wydaje mi się, żeby zmyślił akurat to. – Zgadzam się – odparł Jules ku jej zaskoczeniu.
– Naprawdę?
– Widziałem go w bibliotece, pamięta pani? Był zaślepiony zazdrością. Na pewno darzy panią głę¬bokim uczuciem. Oto dlaczego okłamałby panią co do tego, kim naprawdę jest.
O tym nie pomyślała. Ale przecież to zupełnie niedorzeczny pomysł. Jules musi się mylić.
– Jest generał nazwiskiem Fieldhurst, który mo¬że zweryfikować jego wersję. Czytałam o nim w ga¬zetach. Pańscy ludzie na pewno mogą się z nim skontaktować i potwierdzić raz na zawsze, że Da¬mi en mówi prawdę.
– Z czasem zapewne tak.
– Odkryłam coś bardzo ważnego. Mój mąż dopilnuje, żeby ta informacja dotarła do Anglii.
N achylił się do niej z nieruchomą, pełną napię¬cia twarzą.
– Czy to pomożę zakończyć wojnę?
– Nie mam pewności. Ale mogę powiedzieć, że jeśli nie dostarczymy tej wiadomości Anglikom, Napoleon bez wątpienia dokona inwazji na Wyspy. Wie pan, ilu ludzi straci przy tym życie? Nastąpi masakra po obu stronach, bezsensowna śmierć ty¬sięcy żołnierzy, i po co? Aby mały kapral mógł zo¬stać cesarzem całego świata?
– Musi się pani mylić. Jego ostatnia szansa inwa¬zji umarła pod Trafalgarem. – Ogromna bit).va za¬kończyła się zwycięstwem Brytyjczyków, dziesiąt¬kując, niemal zupełnie niszcząc francuską flotę.
– Niestety, nie mylę się.
– A jeśli myli się pani co do niego?
– Co do niego też się nie mylę. Fieldhurst panu potwierdzi. Niech pan wykorzysta swoje źródła, żeby poznać prawdę.
– Ile mamy czasu? Kiedy ta informacj a stanie się bezwartościowa?
Z trudem przełknęła ślinę. Każdy dzień miał znaczenie. Poza tym było możliwe, że ktoś odkryje ich wysiłki w celu powstrzymania budowy nowych okrętów.
– Tego nie wiem..
Łódź wypływa z Hawru za niecały tydzień. Ze¬by zdążyć, musimy wyjechać z Paryża najpóźniej dwudziestego trzeciego. Jeśli pani mąż mówi praw¬dę i oboje bezpiecznie wrócicie do domu, wtedy nie będzie to już miało znaczen~a. Lecz jeżeli coś się nie uda i będzie pani potrzebowała mojej pomocy… al¬bo też gdy zdobędzie pani tę informację i zechce dostarczyć ją do Anglii, będę gotowy. Proszę tylko przekazać wiadomość mojemu przyjacielowi w ho¬telu Marboeuf. Nazywa się Bernard. Może mu pani zaufać. Będzie wiedział, jak się ze mną skontakto¬wać, i pomoże pani ukryć się do czasu, aż przybędę – Uścisnął jej dłoń. – Rozumiesz mnie, Alekso?
Tak – odparła słabo, ponieważ powróciły stare wątpliwości. Chciała je zignorować, lecz mimo to poczuła drżenie kończyn. – Dziękuję, Jules. Bez względu na to, co się stanie, zawsze pozostanę pańską dłużniczką
Pocałował ją w wewnętrzną stronę dłoni.
– Falon nigdy się nie dowie, jaki z niego szczęściarz.
* * *
– Nie mogę w to uwierzyć! – Rayne Garrick, czwarty wicehrabia Stoneleigh, chodził tam i z po¬wrotem w salonie swojego wygodnego domu na plantacji na Jamajce. – Wiedziałem, że coś takiego się wydarzy. Powinienem był zastrzelić dra¬nia, gdy miałem okazję!
– Uspokój się. Może nie jest tak źle, jak napisa¬no w liście. – Jocelyn wyjęła mu kartkę z zaciśniętej dłoni i w milczeniu przebiegła wzrokiem po tekście. List przyszedł do Kingston ostatnim statkiem z An¬glii i został dostarczony do Mahogany Yale razem z cotygodniowym zaprowiantowaniem. Został na¬pisany przez niejakiego pułkownika Douglasa Be¬wicke'a i nadany trzeciego lipca, dwa dni po porwa¬niu Aleksy. – Z tego, co tu widzę, wynika, że twoja siostra jest we Francji, ale jej mąż także.
– Mąż: Chyba nie mówisz o tym sukinsynu, francuskim zdrajcy, za którego pozwoliłem jej wyjść! – Ciemnobrązowe oczy Rayne'a płonęły gniewem. Na jego twarzy malowało się napięcie, a zarazem niepokój.
– Może to jakaś pomyłka. Mówiłeś, że znasz te¬go Bewicke'a, że to nędzny, płaczliwy tchórz, tak chyba się wyraziłeś. Może nie ma racji co do hra¬biego. A Aleksa była przekonana, że chce go po¬ślubić…
– To właśnie ona go wydała. To jedyna rozum¬na rzecz, jaką zrobiła od chwili ich pierwszego spo¬tkania.
– Chyba nie powinniśmy go jeszcze potępiać.
Wtedy, przed zajazdem, powiedział, że ją kocha. Nawet gdyby był francuskim szpiegiem, tQ skoro ją kocha, wybawi ją z niebezpieczeństwa.
– A jeśli ona zupełnie nic dla niego nie znaczy? Jeśli bezlitośnie uwiódł ją i poślubił tylko dla jej pieniędzy? Co wtedy stanie się z moją siostrą?
– Nie wolno nam tak myśleć. Trzeba wierzyć, że wszystko ułoży się dobrze, przynajmniej do nasze¬go powrotu, a to nastąpi dopiero za kilka tygodni.
– Jeśli ten drań ją skrzywdził, jeśli spadł jej z głowy choć jeden włosek, znajdę go nawet na końcu świata i nie spocznę, dopóki on pozostanie przy życiu.
Jo położyła dłoń na muskularnym ramieniu mꬿa. Wszystkie mięśnie i ścięgna drżały z ogarniają¬cego go napIęcIa.
– Wszystko będzie dobrze, Rayne. Aleksa bę¬dzie bezpieczna we Francji do naszego powrotu. A gdy znajdziemy się na miejscu, porozmawiasz ze swoim przyjacielem generałem Stricklandem i zor¬ganizujecie jakąś wymianę. Wiem, że znajdziesz sposób, aby ją sprowadzić.
Pogładził długie, czarne włosy żony. W promie¬niach słońca wpadających przez okno sypialni lśni¬ły niczym onyks, w dotyku zaś przypominały deli¬katny jedwab.
– Wieczna z ciebie optymistka, prawda, kocha¬nie? Cóż ja bym bez ciebie zrobił?
– Twoja siostra wyjdzie z tego cało.
Z uśmiechem pokiwał głową, lecz nie podzielał pewności siebie Jocelyn. Aleksa zawsze była im¬pulsywna. Jakiś czas po śmierci Petera zachowywa¬ła się spokojnie, tkwiła jakby w oderwaniu od rze¬czywistości, ale to nie była jej prawdziwa natura. Nienawidziła Francuzów za śmierć ich brata, Chri¬sa, i za tortury, jakie Rayne wycierpiał podczas rocznego pobytu w jednym z francuskich więzień.
A teraz, gdy musiała wśród nich żyć, czy była w stanie zapanować nad swoim gwałtownym cha¬rakterem? Czy zdoła przeżyć okrucieństwa, na ja¬kie może być tam narażona?
Gdzie teraz jest? I gdzie przebywa ten parszywy drań, którego poślubiła? Rayne przeklinał się za zgodę na ich małżeństwo. Przeklinał również Falona, życząc mu wiecznego potępienia w piekle.
* * *
Szkoda, że wciąż starał się ją zniechęcić.
– Na co czekamy? – pytała Aleksa. – Dlaczego po prostu nie włamiemy się do gabinetu tego pro¬jektanta i nie wykradniemy planów?
– Bo to zbyt niebezpieczne. Musimy wybrać sto¬sowny moment. – Damien chodził po wyłożonym klinkierem tarasie i każdy krok jego czarnych bu¬tów roznosił się echem po ogrodzie. Miał nieprze¬niknione oblicze, niezmiennie od tamtej nocy nad brzegiem Sekwany.
– A jeśli będziemy zbyt długo zwlekać, to wszyst¬ko będzie nieważne. Nie wiemy, ile tych okrętów już zbudowano, ale mogą być gotowe do wodowa¬nia lada chwila.
– Już ci mówiłem, że musimy zaczekać. Każdy szczegół należy perfekcyjnie dopracować, łącznie z drogą naszej ucieczki. Nie możemy sobie pozwo¬lić na najmniejszy błąd.
– Ale…
– Koniec dyskusji, Alekso. I do diabła, nie zaczynaj jej już więcej, bo nie wiemy, kto nas może słuchać.
Miała świadomość, że tak może być rzeczywi¬ście. Ale czuła także, że ma rację. O ile mogła się zorientować, Damien nie poczynił żadnych kro¬ków mających na celu zorganizowanie ich powrotu do Anglii. A gdyby nawet~ nic o tym nie wiedzia¬ła, bo odmawiał wszelkich rozmów na ten temat.
Między innymi dlatego nie wspomniała ani sło¬wem o St. Owenie. W tej śmiertelnie niebezpiecz¬nej grze Jules był jej ukrytym w rękawie asem. W momencie "gdy nieustannie nachodziły ją wątp¬liwości, stanowił jej przepustkę do świata zdrowego rozsądku. Jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze będzie mogła wrócić do Owena.
Przygryzła wargę. Ciekawe, co Jules by zrobił, gdyby wiedział o planach, które znalazła w biurku generała? Czy byłby w stanie pomóc jej je zdobyć? Tak samo jak ona przeciwstawiał się przelewowi krwi. Współpracował z Bewickiem i Wilcoksem, aby zorganizować jej powrót do domu, no i miał tę łódź, która wypływała z Francji pod koniec następ¬nego tygodnia.
Stojąc przed oknem w swojej sypialni, zastana¬wiała się, czy powinna powiedzieć mężowi o pro¬pozycji St. Owena, o łodzi, która mogła zawieźć ich z powrotem do Anglii. Gdyby znał prawdę, mo¬gliby po prostu wykraść plany i razem uciec przez kanał.
Lecz jeśli dzięki jakiemuś zbiegowi okoliczności okazałoby się, że Jules miał rację, tak samo jak Be¬wicke i Wilcox – zaś ona się myli?
Damien nigdy by nie dopuścił, żeby dokumenty opuściły Francję
Ta sprawa nie dawała jej spokoju, nie pozwalała zasnąć, zmuszała do myślenia…
No i jeszcze sam Damien. Pozostawił ją w spo¬koju od tamtego wieczoru, gdy pospiesznie wyje¬chali z pałacu, starannie unikając jakiegokolwiek zbliżenia. Nie wiedziała, co myśli, nie wiedziała, czy żałuje wypowiedzianych naprędce słów.
Nie miała pewności, czy jego wyznanie było szczere.
"Kocham cię" mogło przejść mu przez gardło ła¬twiej, niż sądziła. W końcu był przecież aktorem, kameleonem, człowiekiem o tysiącu twarzy.
Prawda była taka: mogła zaryzykować wszystko i zaufać Damienowi, oddając w jego ręce los ojczyzny i swoje własne życie, albo mogła sama odna¬leźć projektanta okrętów, włamać się i wykraść plany, a potem przekazać je Sto Owenowi, a on już by się postarał przekazać je generałowi Wilcokso¬wio Wtedy miałaby pewność, że bezpiecznie znala¬złyby się w kraju.
Jules mógłby jej pomóc… gdyby wciąż darzyła go zaufaniem…
Boże, wszystko zawsze sprowadzało się do jed¬nego. Kochała Damiena, lecz musiała z goryCZ,! przyznać, że wciąż mu nie ufa. Jules był Francu¬zem, lecz współpracował z Anglikami i od samego początku okazał się szczery i bezpośredni.
Bez względu na to, jaką decyzję zamierzała pod¬jąć, pierwszym krokiem było zdobycie planów. Po¬stanowiła, że tym się zajmie w pierwszej kolejności.
* * *
– Bonjour, Jean-Paul. – Damien wszedł do przed¬sionka. – Widziałeś madame Falon?
– Qui, monsieur. Madame wyszła na spacer. Po¬wiedziała, że niedługo wróci.
Zacisnął szczęki. Nie lubił, jak sama wychodziła z domu. Do diabła, przecież rozmawiali o tym już wiele razy. Teraz powinni zachować szczególną ostrożność, gdyż najmniejszy błąd mógł się okazać fatalny w skutkach. A on wciąż miał obawy, że coś się nie uda.
Przeniósł wzrok z Jeana-Paula za okno, na ulicę.
Na chodniku grupa chłopców kopała małą skórza¬ną piłkę. Aleksy nie było widać, lecz gdy ponownie odwrócił głowę, ujrzał, jak zbliża się w ich kierun¬ku.
– Dzień dobry – zawołała z miłym uśmiechem.
Zastanawiałem się, gdzie jesteś. Nie powinnaś wychodzić sama. – Od tamtej nocy, gdy rozmawia¬li nad Sekwaną, trzymał się od niej z daleka. Teraz na jej widok poczuł ucisk w piersi.
– Wiem, ale dziś jest tak pięknie! – Miała zaró¬żowione policzki i lekko potargane włosy od spa¬ceru na świeżym powietrzu. – A o czym to debato¬waliście, gdy mnie nie było?
Jean-Paul spojrzał w kierunku bawiących się za oknem chłopców.
Patrzyłem na moich kolegów. Szkoda, że nie mogę z nimi zagrać.
– To dlaczego nie spróbujesz? – spytała. – Ma¬ma na pewno nie miałaby nic przeciwko temu.
Pokręcił głową
Oni mi nie pozwolą. Mówią, że z koślawą nogą nie będę umiał.
Damien westchnął.
– Dzieci potrafią być okrutne. Nie rozumieją, jak bardzo ich słowa mogą kogoś zranić.
Niech sobie mówią. Ja tylko żałuję, że nie mogę kopać piłki tak jak oni.
Aleksa przyklękła obok chłopca.
– A może jednak potrafisz? – Przyjrzała się jego zwichniętej stopie. – Jak myślisz, Damien? Jean¬-Paul jest silny i zwinny. Może mógłby się nauczyć grać w piłkę?
Dziś była ubrana na zielono w miękką, muślino¬wą, haftowaną suknię, która podkreślała kolor jej oczu. Z twarzy emanowało ciepło, ale także rezer¬wa. Na ten widok Damiena ogarnął żal, dopadło go uczucie jakiejś wielkiej pustki.
Dlaczego jej powiedział, że ją kocha? To było głupie, zważywszy na ich niepewną przyszłość. Lecz nawet jeśli to była prawda, Aleksa stała się jeszcze ostrożniejsza. Od tamtej pory zachowywał dystans, za co wydawała się wdzięczna. Szkoda, że nie wiedział, co ona myśli.
Skupił uwagę na nie naturalnie skrzywionej sto¬pie chłopca. Stwierdził, że Aleksa ma rację. Gdyby Jean-Paul nauczył się poruszać nią w odpowiedni sposób, mógłby kopać piłkę boczną krawędzią sto¬py, co nawet dałoby nawet lepszy kąt uderzenia nie w przypadku czubka buta.
– Tak, myślę, że mógłbyś spróbować, Jean-Paul, gdyby ktoś cię nauczył.
– To pan mógłby mnie nauczyć! – Malec rozpro¬mienił się. -: Wiem o tym. A ja bardzo szybko się uczę
Aleksa roześmiała się, zaś Damien poczuł ucisk w piersi, słysząc jej głos. Kiedy ostatnio się śmiała? Dawno. Bardzo dawno. Przecież była młoda, nie¬winna, zasługiwała na to, żeby śmiać się znacznie częściej. Wojenna zawierucha to nie miejsce dla niej.
– Damien? – głos Aleksy wyrwał go z zamyśle¬ma.
Zmusił się do uśmiechu.
– Co ty na to, Jean-Paul? Najpierw musiałbyś się przebrać, bo w przeciwnym razie twoja mama skróci mnie o głowę.
– Qui, monsieur, zrobię wszystko, co pan każe. Zaraz wracam, niech pan tu na mnie zaczeka. – Chłopiec pognał w kierunku schodów, zostawiając ich samych.
Kiedy podniosła na niego wzrok, ujrzał tę samą niepewność, którą spostrzegł w jej oczach już wcześniej: było w nich zatroskanie, rezerwa, lec także czułość i coś jeszcze, czego nie potrafił na¬zwać.
– Uszczęśliwiłeś go – powiedziała cicho.
A ciebie, Alekso? Czy kiedykolwiek uczynię ciebie szczęśliwą? Jednak nie powiedział tego głośno. Bał się usłyszeć prawdę.
– To dobry chłopiec – odparł lekko szorstkim głosem. Gdy na nią patrzył, krew zaczynała szyb¬ciej krążyć w jego żyłach, podgrzana pożądaniem. Od tego wieczora, gdy uciekli z pałacu, za każdym razem, gdy ją widział, pragnął zerwać z niej ubra¬nie i zanurzyć się w jej wnętrzu. Jednak po ostat¬nim razie miał wyrzuty sumienia i pewne obawy.
Z trudem oderwał wzrok od jej piersi i spojrzał przez okno.
– Chyba też się przebiorę. Mam przeczucie, że to zadanie będzie trudniejsze, niż się wydaje. Szczególnie dla kogoś, kto od wielu lat nie grał w piłkę.
Widząc jej uśmiech, odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z bolącym sercem. Zauważyła burzę emocji na jego twarzy, łagodność w oczach, za każdym razem, kiedy na nią patrzył.
Między nimi pojawiła się bariera, która stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Gdy przebywali w zamku Falon, udało jej się trochę ten mur skru¬szyć, zaczęła przewiercać zbroję, którą starannie się okrywał. Potem przybyli Francuzi, a ona poje¬chała do pułkownika Bewicke'a. Wtedy straciła go i wcale nie mogła go za to winić.
A jednak przyszedł po nią do Le Monde, a ona zrozumiała, że jej uczucia wcale się nie zmieniły.
Oboje cierpieli wielki głód, lecz pozostawał mię¬dzy nimi także ocean wątpliwości. Tamtej nocy nad Sekwaną powiedział, że ją kocha, przekonał, że mówił prawdę. Jednak od tamtej pory znowu podniósł gardę, a ona nie była w stanie przeniknąć jego myśli.
Może powinna jeszcze raz spróbować zburzyć -ten mur i bez reszty oddać Damienowi serce. Ale już raz tak zrobiła i późniejsze cierpienie było trudne do zniesienia. Miała pewność, że drugi raz nie chce tego przeżyć.
Pomyślała o Jeanie-Paulu, o goszczącym na twa¬rzy Damiena ciepłym uśmiechu za każdym razem, kiedy przebywał z chłopcem. Ciekawe dlaczego je¬dynym człowiekiem, przy którym czuje się zupeł¬nie swobodnie, jest małe, ciemnowłose dziecko.
Może dlatego, że chłopiec niczego od niego nie oczekiwał, że akceptował go takim, jakim był.
Ta myśl n~e dawała jej spokoju, gdy wchodziła schodami na górę. Dziecko kocha Damiena bez względu na to, co zrobił, w co wierzył. Ufało mu i zdobyło w zamian jego zaufanie.
Gdyby tylko wystarczyło jej odwagi, żeby zrobić to samo.
Jednak miała świadomość, że na to się nie zdo¬będzie.
Podjęła już decyzję. Zaufa St. Owenowi. Nie ko¬chała go. W tej kwestii pozostawała obiektywna. Lecz gdy myślała o Damienie, targały nią przeróż¬ne emocje, była ciągle zdezorientowana, nie umia¬ła zachować rozsądku.
Jeśli chodziło o jej męża, nie ufała nawet własnej oceme.
A teraz właściwa ocena stała się niezbędną. Po¬jawiło się zbyt duże ryzyko, stawką było życie wie¬lu Anglików.
Przeszła przez sypialnię, czując ogarniające ją zmęczenie. Właśnie wróciła z hotelu Marboeuf, gdzie rozmawiała z mężczyzną o imieniu Bernard i zostawiła mu wiadomość dla Sto Owena. Gdyby wyraził zgodę, mogliby włamać się do gabinetu projektanta okrętów i poszukać planów. Jeśli je znajdą, Jules dostarczy je do Anglii.
J ej powrót – to była już zupełnie inna sprawa. W głębi duszy cały czas wiedziała, że nie skorzy¬sta z jego propozycji ucieczki.
Rozdzia120
Jules St. Owen siedział przy stoliku w rogu ka¬wiarni De Valais i popijał mocną kawę. Pochylając się nieco do przodu, był w stanie obserwować drzwi wejściowe. W pewnym momencie zesztyw¬niał, a potem szybko wstał na widok szczupłej po¬staci w pelerynie, która właśnie weszła do środka.
Zdecydowanym krokiem podszedł do niej, ujął pod rękę i zaprowadził do stolika.
– Zaczynałem się martwić. – Zdjął z niej okrycie i położył na oparciu krzesła.
– Przyjechałam okrężną drogą. – Pozwoliła, że¬by pomógł jej zająć miejsce, odgarnęła kilka ko¬smyków kasztanowych włosów pod czepek. Chcia¬łam mieć pewność, że nikt"mnie nie śledzi.
– Tres bien. Dziękuję za tę przezorność. – Zamó¬wił jej filiżankę mocnej ~awy, którą wraz z gorą¬cym mlekiem po chwili przyniósł kelner.
– Czy wszystko przygotowane? – Była ubra¬na w jasnoniebieską dzienną suknię z muślinu, prostą i skromną, na której odznaczały się jej ku¬szące piersi. Spoglądała na niego badawczo. Wy¬glądała jak zwykle pięknie, lecz nie mógł nie za¬uważyć bladości jej skóry.
Wszystko przygotowane do wyjazdu, a także do kradzieży dokumentów. Tym ostatnim zajmę się osobiście… gdy tylko powiesz mi, gdzie one są
Mówiłam ci już wcześniej, Jules, że wyjawię to dopiero wieczorem. Zresztą zamierzam jechać z tobą, bo tylko wtedy będę miała pewność, że mnie zabierzesz.
Zaklął pod nosem.
Wybacz, chćrie, ale to jest zbyt niebezpieczne. Miałem nadzieję, że wrócił ci rozsądek.
Sam pobyt tutaj jest niębezpieczny. Muszę to doprowadzić do końca, Jules. Innego wyjścia nie ma. A jakim sposobem wydostaniemy cię z domu? Zostawiam tę kwestię tobie. Wiem, że coś wy¬myślisz. – Była piękna, zdeterminowana. Zrozu¬miał, że jej nie zatrzyma.
Dobrze. Wygląda na to, że nie zostawiłaś mi wyboru.
Uśmiechnęła się na to małe zwycięstwo, zaś Jules poczuł ukłucie w sercu. Westchnął.
Dopilnuję, żeby twój mąż został wezwany, a wtedy będziesz mogła wymknąć się niezauważe¬nie. Spotkamy się kilka domów dalej.
– Kiedy?
W czwartek w nocy. Musimy wyruszyć przed piątkiem, jeśli chcemy dotrzeć do Hawru i zdążyć na łódź.
Przygryzła dolną wargę, on zaś z trudem pano¬wał nad coraz silniejszym pożądaniem. Nigdy nie narzekał na brak powodzenia u kobiet. Większość tych, które wpadły mu w oko, chętnie szła z nim do łóżka. Ale nie ta. Aleksa czuła do niego tylko przyjaźń. Ciekawe tylko, czy jej mąż doceniał jej si¬łę i determinację tak jak on.
– Co do łodzi… – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – Nie zmieniłam zdania, Jules. Nie pojadę z tobą.
– Ale myślałem…
– Wiem, co myślałeś. Przez jakiś czas sama nie byłam pewna. Ale prawda jest taka, że muszę zo¬stać.
– Nie możesz. Nie po kradzieży planów. Oni na pewno będą podejrzliwi. Mon Dieu, przecież widziałaś te papiery w gabinecie generała.
– Muszę zostać z moim mężem. – Spojrzała mu w oczy, a wtedy zobaczył łzy. – Ja go kocham, Ju¬les. Kocham go i nie mogę go zostawić. – Mrugnꬳa kilka razy, żeby powiekami rozgonić zbierające się łzy. – Poza tym, jeśli będziemy ostrożni, nawet przez kilka tygodni nikt nie dowie się o kradzieży dokumentów. A wtedy Damien i ja znajdziemy się już bezpiecznie w domu.
– Masz jednak wątpliwości, bo w przeciwnym ra¬zie by cię tu nie było. Co się stanie, jeśli się mylisz?
– Dopóki nie otrzymamy wiadomości od Field¬hursta, nie będzie żadnej pewności. Nie będę ryzykowała życia moich rodaków dlatego, że go ko¬cham, ale wierzę, że on kocha mnie i będzie mnie chronił. Dopilnuje, żebym bezpiecznie wróciła do Anglii… nawet jeśli sam będzie musiał tu zostać.
Jules chciał zaprotestować, lecz nieugiętość w jej spojrzeniu kazała mu zamilknąć. Mon Dieu, ależ ta kobieta jest odważna! I na swój sposób lojalna wo¬bec mężczyzny, którego kocha. Jednak nie mógł jej tu zostawić. Odczeka, zdobędzie dokumenty, o ile w ogóle tam są, a potem postara się przekonać ją do wyjazdu.
Sięgnął po jej dłoń, poczuł delikatną, ciepłą skó¬rę, po czym uścisnął ją uspokajająco.
– Dobrze, zrobimy tak, jak zechcesz. W hotelu Marboeuf zostawię wiadomość z instrukcjami. W czwartkową noc zdobędziemy plany.
– Dziękuję ci, Jules.
Pocałował jej smukłe palce.
– A vec plaisir, cherie. A teraz módlmy się, żeby wszystko poszło dobrze.
* * *
Damien stał w pomieszczeniu na tyłach powo¬zowni, które było jedynym miejscem wolnym od podsłuchu. Towarzyszył mu Claude-Louis. Wielki biały ptak Jeana-Paula zatrzepotał skrzy¬dłami i zaskrzeczał, przyjmując karmę, którą Da¬mien wsypał mu przez pręty klatki.
– A więc wszystko już gotowe – powiedział, spo¬glądając na przyjaciela.
– Wszystko jest tak, jak chciałeś. W poniedzia¬łek wieczorem ubierzecie się do wyjścia i opuścicie dom, jakbyście wybierali się do opery. Będę czekał na rogu z karetą i podróżnym ubraniem. Twoja żo¬na pojedzie ze mną, a ty wyruszysz po plany.
Damien skinął głową
– Przed pracownią konstrukcyjną Salliera będzie czekał mężczyzna. Nazywa się Charles Trepagnier. To dobry, godny zaufania człowiek, on ci pomoże. – Oby żadna pomoc nie była potrzebna, ale dobrze, że w razie czego mam pomocnika.
– Gdy zdobędziesz plany, spotkasz się z nami na północ od miasta i wyruszymy w dalszą drogę. – A łódź?
– Będzie czekała za cztery dni na południe od Boulogne. Jeśli do tego momentu nic złego się nie wydarzy, wrócicie bezpiecznie do domu.
Damien chwycił Claude' a-Louisa za ramię.
– Dziękuję ci, mon amio Zawsze byłeś mi wiernym przyjacielem..
– Nie powiedziałeś jeszcze, co zrobisz, jeśli pla¬nów tam nie będzie.
– W takim wypadku wyjedziemy bez nich. Przy¬najmniej wiemy, co planuje Napoleon, a ja nie mo¬gę dłużej ryzykować, trzymając Aleksę we Francji. Sprawy i tak wymknęły się spod kontroli.
– Miło mi to słyszeć. Zacząłem się już niepoko¬ić o wasze bezpieczeństwo.
– A ty uważaj na siebie, żonę i chłopca.
– Możesz być spokojny. I… Damien… tak jak ja byłem i jestem twoim przyjacielem, ty także jesteś mmm.
– Nigdy was nie zapomnę, zwłaszcza Jeana-Pau¬la. Powtórz mu to ode mnie, dobrze? Powiedz, że gdyby kiedykolwiek chciał przyjechać do Anglii…
– Powiem mu.
Damien ponownie skinął głową. Powiedzieli so¬bie już wszystko. Dziś wieczorem zamierzał wta¬jemniczyć Aleksę. Po kolacji wybiorą się na spacer nad Sekwanę, gdzie będą mogli dyskretnie poroz¬mawiać. Będzie spokojniejsza, mając świadomość, że wszystko jest na dobrej drodze i niebawem wyjadą do domu.
On sam też będzie spokojniejszy.
Z każdym dniem rosła możliwość dekonspiracji, do czego przyczyniała się obecność Aleksy. Pogłę¬biały się też jego uczucia do żony, chociaż za wszel¬ką cenę starał się to ukryć. Wyprawa po dokumen¬ty znacznie zwiększała ryzyko, ale musiał je pod¬jąć, gdyż stawka w tej rozgrywce była przeogrom¬na. Gdyby coś się z nim stało, gdyby nie przybył na miejsce spotkania, Claude-Louis wsadziłby Aleksę na pokład łodzi i dopilnował, by bezpiecz¬nie wróciła do Anglii.
Mogła na nim polegać.
Modlił się tylko, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i żeby mogli razem wyruszyć do domu.
* * *
W czwartek pod koniec dnia Aleksa kazała przy¬gotować specjalny posiłek, który miał wprowadzić nastrój spokojnego rodzinnego wieczoru przy do¬mowym ognisku. Zresztą, sz~zerze mówiąc, chcia¬ła spędzić tych kilka godzin z mężem.
Zapaliła świecę. Chciała, aby wszystko ułożyło się idealnie, chciała rozbić dzielący ich mur, choć¬by tylko na krótko, na ten jeden wieczór. Bo nie mieli dużo czasu. Wierzyła, że plan St. Owena ąię powiedzie, jak to obiecywał w swoim liście. Ze o dziewiątej zjawi się posłaniec z pilnym wezwa¬niem dla jej męża.
Oficerowie zbierali się na odprawę dotyczącą ru¬chów wojsk. Jules stwierdził, że dodanie nazwiska majora do listy osób objętych rozkazem uczestni¬czenia w naradzie będzie dobrym pomysłem.
Poza tym gdyby kradzież dokumentów zakoń¬czyła się fiaskiem lub gdyby została odkryta, zanim Damien wyjedzie z miasta, miałby doskonałe alibi.
Poczuła się lepiej, bo cokolwiek wydarzy się tej nocy, on nie będzie narażony na niebezpieczeństwo.
Wygładziła świeżo wyprasowaną białą serwetkę, którą położyła obok jego nakrycia. Stół był zasta¬wiony delikatną porcelaną, kryształowymi kielisz¬kami, w wazonach pięknie prezentowały się świeże kwiaty. Kucharz przygotował cote de veau belle des bois, czyli eskalopki cielęce z kremem grzybowy.
Z pewnością będą smakowały wybornie, ale Alek¬sa była zbyt zdenerwowana, żeby jeść.
Słysząc kroki Damiena, odwróciła się. Poczuła przyspieszone bicie serca na widok niesamowicie przystojnej, wysokiej postaci.
– Mon Dieu… – powiedział cicho, spoglądając na nią z pożądaniem. Lekko ochrypły, jakby łamią¬cy się głos męża wywołał kolejne bolesne ukłucie. – Jak mogłem tak szybko zapomnieć, jaka jesteś piękna…
Zaczerwieniła się.
– Miałam nadzieję, że ci się spodoba. – Wybrała szafirową jedwabną suknię z siateczką. Miała głę¬boki dekolt, który pięknie eksponował zaokrąglo¬ny biust, a także wycięcie w spódnicy uwodziciel¬sko odsłaniające spory fragment nogi.
– C'est extraordinaire. Ale jeszcze bardziej podo¬ba mi się to, co jest pod spodem.
Spłoniła się jeszcze bardziej. Celowo włożyła tę suknię. Chciała, żeby patrzył na nią tak jak kiedyś, z pragnieniem w oczach, z pożądaniem emanują¬cym ze śniadej twarzy. Bez względu na to, co się później wydarzy, chciała jeszcze raz zobaczyć ten głód w jego spojrzeniu.
Widziała to już teraz. Ow ogień, który rozgrze¬wał jej krew, poganiał sefce do galopu. Z płonący¬mi oczami, ze zmysłowymi, kształtnymi ustami, zbliżał się teraz – męskU silny. Objął Aleksę w ta¬lii, przytulił ją mocno do siebie i przywarł ustami do jej ust.
Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach. Dziki, niepoha¬mowany, wladczy.
– Tęskniłem za tobą – powiedział ochryple.
– Nie powinienem był czekać. Powinienem był przyjść i kochać się z tobą, abyś zapragnęła mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.
Damien… – kolejny gorący pocałunek, tym ra¬zem tak namiętny, że nogi się pod nią ugięły. Trzy¬mała go za ramiona, czując jego język głęboko w swoich ustach, dłoń na swojej piersi, napięte mięśnie jego torsu i nabrzmiałą, twardą męskość.
– Pragnę cię – powiedział. – Bardzo cię pragnę, Alekso.
Jęknęła cicho. Przez chwilę myślała, że weźmie ją od razu na miejscu, podniesie suknię i wejdzie w nią tak jak wtedy w bibliotece. Na to wspomnie¬nie ogarnęła ją jeszcze gorętsza fala pożądania, lecz tymczasem Damien odsunął się z zalotnym uśmiechem.
– A może twoja wspaniała kolacja zaczeka?
To byłoby nie fair. – Z trudem łapała powie¬trze, zdobywając się na słaby protest. – Kucharz pracował nad tym cały dzień.
Wynagrodzimy mu to. N a pewno znajdziemy jakiś sposób.
Chciała się zgodzić. Boże, tak bardzo go pragnꬳa. Nagle przyszło jej do głowy, że powinna była zrobić to wcześniej, że on czekał na nią, pozwala¬jąc, aby sama wybrała odpowiedni moment. Po¬wiedział, że ją kocha, a ona nie wyznała niczego w zamian. Pozostawiła go w niepewności.
Zanim zdążyła przemówić, uśmiechnął się
Oczywiście, oczekiwanie też ma swoje zalety. Odkryłem, że pewien… apetyt znacznie wzrasta, jeśli towarzyszy mu dłuższe oczekiwanie. – Deli¬katnie dotykał jej szyi. – Miałbym dość czasu, by wymyślić nowy sposób uwiedzenia cię. – Uniósł szelmowsko czarną brew. – A może będziemy uda¬wać, że znowu jesteśmy w bibliotece?
Ponownie oblała się rumieńcem. Już wcześniej widziała go w takim uwodzicielskim nastroju, ale nigdy nie był aż tak swawolny. Poczuła ulgę, gdy uświadomiła sobie, że wciąż go pragnie. Boże, jak mógł w to wątpić! Poczuła bolesny skurcz w sercu. Była niemal gotowa zrezygnować ze swoich pla¬nów, pozwolić mu zanieść się na górę i kochać się z nim bez przerwy całymi godzinami.
– Małe opóźnienie na pewno nie będzie proble¬mem – szepnęła, unosząc się na palcach, żeby go pocałować. Objęła go za szyję.
Uśmiechnął się szelmowsko i wysunął z jej objęć.
– Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że twój plan jest lepszy. Zrobimy to powolutku. Chcę, że¬byś przez całą kolację wyobrażała sobie, co będę z tobą robił.
Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Zostało mało czasu. Przez chwilę miała chęć zostawić kolację i kochać się z nim, ale ten moment już minął i te¬raz było już za późno, by cokolwiek zmieniać.
Posadził ją na krześle z wysokim oparciem, po czym zajął swoje miejsce, uśmiechając się czu¬le. Głód pozostał, lecz tłumiła go jakaś emocja, której nie mogła wyczytać z twarzy Damiena. Oby to była miłość. Oby prawdą okazały się słowa, któ¬re wypowiedział, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany.
– Dziękuję ci – wykrztusił, nachylając się, żeby ująć jej dłoń.
– Za co?
– Za to, że do mnie wróciłaś.
Coś ścisnęło ją za serce. Czy kiedykolwiek w ogóle od niego odeszła? Jednak wiedziała, że tak właśnie było. Tak samo jak on kiedyś oddalił się od niej.
Może oboje się bali?
Podniósł swój kieliszek, cały czas nie spuszcza¬jąc wzroku z jej twarzy.
– Za nas – powiedział.
– Za nas – powtórzyła, czując gwałtowny przypływ miłości, falę nadziei na szczęśliwe jutro. Lecz wieczór dopiero się zaczynał. W najbliższej przy¬szłości czaiło się niebezpieczeństwo, a ona nie była już pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Czy jest już za późno, żeby odwołać spotkanie z St. Owe¬nem? Czy był jakiś sposób, żeby go zawiadomić?
Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepo¬kój. Sięgnęła po kieliszek i łyknęła wina, żeby tro¬chę się uspokoić, gdy wtem rozległo się głośne pu¬kanie w drzwi. Gorączkowo popatrzyła na wielki zegar stojący przy ścianie. Było dopiero wpół do ósmej.
– Pardon, monsieur Falon. – W drzwiach jadalni stanął niski ciemnowłosy lokaj, Pierre Lindet. – Przybył posłaniec od generała Moreau. Ma pan stawić się w prywatnym gabinecie generała.
Damien zesztywniał. Zauważyła, że bardzo się zdenerwował, co zresztą jej także się udzieliło.
– Generał Moreau chce się z tobą spotkać?
– Z pewnością to Jules przysłał tego gońca. Mała zmiana w planach, które wspólnie ustalili. Nie ma się czego bać.
– To rutynowe spotkanie. Pewnie generał po¬trzebuje jakichś informacji albo opinii na temat związany z ruchami brytyjskich wojsk.
– Tak… z pewnością. – Mimo wszystko była wy¬straszona. Jules nic nie wspominał o generale Moreau. Po¬wiedział, że to miała być tylko jakaś oficerska od¬prawa. Wstała i razem z Damienem podeszła do drzwi. – Jak długo cię nie będzie?
– Trudno powiedzieć. Raczej niezbyt długo.
– Lecz jego mina świadczyła o tym, że wcale nie jest tego pewien. Spojrzał na kaprala o szczupłej twarzy, który przyniósł wiadomość. – Zaraz prze¬biorę się w mundur.
– Nie ma takiej potrzeby, panie majorze – od¬parł żołnierz. – Generał przeprasza, że wzywa pa¬na o tak późnej porze.
Damien trochę się uspokoił. Wziął od Pier¬re'a pelerynę, narzucił ją sobie na ramiona, po czym obdarzywszy Aleksę olśniewającym uśmiechem, nachylił się, żeby ją pocałować, gorą¬co, namiętnie, zaborczo, aż oboje zadrżeli.
Odszedł, zanim zdała sobie sprawę, że jego uśmiech był stanowczo zbyt radosny. Rzadko zda¬rzało mu się popełnić taki błąd, co jeszcze spotę¬gowało jej lęk o niego.
Jednak nie było czasu, żeby zastanawiać się nad być może bezpodstawnymi zagrożeniami. Mu¬siała przyjąć, że wszystko idzie zgodnie z planem, że Jules będzie na nią czekał i wszystko dobrze się skończy.
Udając obojętność, poleciła, żeby resztę kolacji przyniesiono jej do pokoju, lecz nawet nie tknęła jedzenia. Marie Claire pomogła jej zdjąć ubranie i nałożyć nocną koszulę~ Aleksa chodziła nerwowo do pokoju, aż do wpół do jedenastej.
Szybko ubrała się w prostą, ciemnobrązqwą suk¬nię z krepy, narzuciła czarną pelerynę i uchyliwszy drzwi, sprawdziła, czy w korytarzu nie widać niko¬go ze służby. Było pusto, więc szybko zeszła po ciemnych schodach i tylnymi drzwiami koło po¬wozowni wydostała się na zewnątrz. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, poszła dwa domy dalej wzdłuż avenue Gabriel, cały czas trzymając się w cieniu, aż znalazła się w ustalonym miejscu spo¬tkania z St. Owenem.
Z ulgą zobaczyła go zbliżającego się do niej wielkimi krokami. Był lekko spięty, lecz nie do¬strzegła w jego twarzy obawy.
– Przyszli po niego? – spytał. – Nie miałaś kło¬potu, żeby się wymknąć?
– Nie, wyszłam bez problemów, ale posłaniec przyszedł dość wcześnie. Powiedział, że przysłał go generał Moreau.
– Moreau?
– Tak mówił. Czy coś jest nie tak, Jules? Czy Damien może być w niebezpieczeństwie?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było innego gońca?
– Nie.
– Może w ostatniej chwili nastąpiły jakieś zmiany. Moi ludzie są sprawni. Najważniejsze to wyko¬nać zadanie, nieważne jakim sposobem.
Na te słowa trochę się uspokoiła. Moreau za¬wsze był wymagający. Jego wezwanie nie było czymś niezwykłym, więc jeśli ludzie St. Owena zo¬rientowali się w sytuacji, uznali je za równie dobry sposób wywabienia Damiena z domu.
– Ponieważ nie wiemy, ile czasu mu to zajmie, lepiej nie zwlekajmy.
– Tak. – Wcześniej o tym nie pomyślała. Miała nadzieję, że Moreau zatrzyma Damiena aż do jej powrotu.
– Chyba już czas, żebyś mi powiedziała, dokąd jedziemy – powiedział Jules, pomagając jej wsiąść do powozu.
– Pracownia konstruktora okrętów o nazwisku Sallier. To dość daleko, przy rue St. Etienne w po¬bliżu Quai de la Mer. Wiesz, gdzie to jest? – Wcześniej dyskretnie wypytywała o pracownię i w końcu, dostała adres od jednego z dorożkarzy.
– Znam tę ulicę. Chyba nie będzie trudno zna¬leźć jego pracowni.
Chwycił lejce i pognał gniadego konia zaprzężo¬nego w małą czarną dwukółkę. Był to skromny, nie¬rzucający się w oczy powóz, specjalnie dobrany na okoliczność dyskretnej jazdy paryskimi uliczkami.
Po chwili dotarli na Rue Sto Etienne i zatrzyma¬li się w małym ciemnym zaułku. Jules zostawił Aleksę w powozie, sam zaś poszedł zrobić wstępny rekonesans. Wkrótce jednak wrócił i pomógł jej wysiąść.
– Nad drzwiami prowadzącymi do sutereny jest okienko. Uchyliłem je. Rozumiem, że koniecznie chcesz iść ze mną.
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Skąd sam wiedziałbyś, czego masz szukać?
Westchnął z dezaprobatą, lecz nie próbował dyskutować i odwodzić jej od tego pomysłu. Za¬prowadził Aleksę do tylnego wejścia, po czym sam obszedł dom i dostał się do środka przez okno. Po kilku minutach otworzył drzwi i gestem zawołał Aleksę
– Tu są tylko dwa pomieszczenia – powiedział.
– Jedno to pracownia, w której powstają projekty, a drugie to gąbinet Salliera.
– Gdzie zaczniemy?
– W pracowni. Jeśli plany są tutaj, to będzie oznaczało, że są to rysunki robocze i zapewne trzy¬ma je razem z innymi o podobnym charakterze. Człowiekowi, który opracowuje takie plany co¬dziennie, może nawet nie przyjść do głowy, że ma coś wartego kradzieży.
– Może właśnie tak myślał Damien.
– Na pewno.
Zapalili małą lampkę na wielorybi olej, ale moc¬no przykręcili knot, aby pozostawić tylko niewielki płomień, po czym zaczęli otwierać ciężkie dębowe szafy z projektami statków. Każda szuflada zawie¬rała kilku calową stertę papierów, więc sporo czasu zajmowało im sprawdzanie, czy są na nich kon¬strukcje okrętów napędzanych maszyną parową
W końcu skończyli przeglądać zawartość pierw¬szej szafy. Bez rezultatu.
– Zobacz tutaj – powiedział Jules, który już wie¬dział, czego szukać. – A ja zajrzę do tamtej.
Skinęła głową. Z każdą chwilą rosło ryzyko, że ktoś ich przyłapie. Kucnęła przed kilkoma szufla¬dami, otworzyła pierwszą z nich i zaczęła grzebać w dokumentach. Znowu nic.
Podobnie w drugiej i trzeciej szufladzie.
– Masz coś? – spytał cicho Jules.
– Jeszcze nie. – Aleksa nie zamierzała się poddać. Sprawdziwszy ostatnią szufladę, rozprostowa¬ła plecy i pokręciła głową, czując ból napiętych mięśni, po czym wróciła do poszukiwań.
Jules szukał w miejscu, które wydawało się ostatnim możliwym schowkiem na plany. Tym¬czasem Aleksa przeszła do gabinetu Salliera. Blat biurka był pusty, zaś szuflady wydawały się za małe, by pomieścić płachty rysunków tech¬nicznych.
Przyjrzawszy się, czy wszystko jest na swoim miejscu, popatrzyła wokoło w poszukiwaniu kolej¬nych szaf. Znowu nic. Już miała zamiar zrezygno¬wać i wyjść z gabinetu, gdy sięgnęła do drzwi i do¬strzegła stojący za nimi niewielki sekretarzyk
– Znalazłaś coś? – spytał stojący w przejściu Jules. Obejrzała sekretarzyk, ostatnią nadzieję.
– Jeśli nie ma ich tutaj, to już nie wiem, gdzie powinniśmy szukać.
– Musimy się spieszyć. – Przyklęknął obok niej. Kiwnęła głową i otworzyła szufladę. Ukazała się kolejna sterta planów, podobnych do tych z szu¬flad w pracowni. Brała je po kolei i przebiegała wzrokiem każdą stronę. Gdy sięgnęła już niemal do dna szuflady, znieruchomiała, czując przyspie¬szone bicie serca.
– Znalazłam – powiedziała cicho, niemal z nabo¬żeństwem. – Jules, są, tak jak mówił Damien. Mam nadzieję, że jest tu napisane, gdzie budują te okręty. – Zbadamy dokładniej plany, jak tylko się stąd wy¬dostaniemy. Rozejrzyj się jeszcze raz i sprawdź, czy wszystko jest tak, jak było przed naszym przyjściem.
Wykonała polecenie, pełna nadziei, że ustawiła wszystko na biurku Salliera idealnie w tym samym miejscu, po czym pobiegła do drzwi na tyłach domu. Jules wypuścił ją, zamknął je na zamek od środka i wyszedł okienkiem nad drzwiami, tym samym, przez które dostał się do środka. Potem zamknął je i dołączył do czekającej już w powozie Aleksy.
– Udało się – powiedziała, gdy Jules poganiał gniadosza do szybszego kłusa.
– Naturellement, chirie, chyba nie miałaś wątpliwości.
Roześmiała się razem z nim. Ulga i poczucie triumfu wprawiło ich w euforię, lecz po chwili Aleksa zaczęła oglądać dokumenty, szukając naj¬istotniejszych informacji.
– Jules, wszystko tu jest. Miejsce, gdzie budują każdy z okrętów, oraz planowana data wodowania. O Boże, one mają być gotowe już za sześć tygodni!
– Anglicy będą więc mieli dość czasu, żeby pod¬jąć działanie, gdy tylko otrzymają tę wiadomość.
Podniosła na niego wzrok. Jego ładna twarzy była oświetlona blaskiem księżyca..
– Dopilnujesz tego, Jules, tak jak mówiłeś? Ze¬by Anglicy je otrzymali?
Pogładził ją po policzku smukłą dłonią.
– Nie zawiodę cię, chirie. Robię to wszystko zarówno dla mojej ojczyzny, jak i dla ciebie.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Dziękuję ci.
– Jedź ze mną, Alekso. Pozwól mi zabrać cię z Francji i bezpiecznie zawieźć do domu.
Pokręciła głową.
– Damien zapewni mi powrót.
– Nom de Dieu, dalsza zwłoka może być dla ciebie bardzo niebezpieczna.
– Muszę zostać.
Nie odzywał się przez długą, pełną napIęCIa chwilę
– Czy nic, co powiem, tego nie zmieni? – spytał cicho.
– Wiesz, że nie.
– Jeśli Falon kłamie… jeśli skrzywdzi cię w jakikolwiek sposób… przysięgam, że go zabiję!
Zapiekły ją oczy, lecz stłumiła łzy.
– Jesteś prawdziwym przyjacielem, Jules. Nigdy Clę me zapomnę.
– Ani ja ciebie, chirie.
Zostawił ją na ulicy kilka domów od jej mieszka¬nia, po czym zaczekał, aż zniknie w ciemności. Droga do powozowni nie zabrała jej dużo czasu. Minęła podwórko i kluczem otworzyła tylne drzwi, przeznaczone dla służby. Cicho weszła po scho¬dach, potem korytarzem dotarła w końcu do swojej sypialni. Cały czas modliła się w duchu, żeby Damiena jeszcze nie było. Bóg jeden wie, co by uczynił, gdyby odkrył jej nieobecność, a wszelkie kroki, jakie by podjął, mogły wywołać alarm.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, a po chwili podeszła do jego pokoju. Wszystko by¬ło na miejscu. Ponieważ nikt ze służby nie był wzy¬wany, doszła do wniosku, że Damien jeszcze nie wrócił. Z uczuciem ulgi spojrzała na zegar.
Druga trzydzieści.
Wyprawa zabrała jej znacznie więcej czasu, niż się spodziewała. Była wyczerpana i głodna. Teraz żało¬wała, że w.cześniej nie zjadła kolacji. Na widok zim¬nej cielęciny i obeschniętych jarzyn, które wciąż leża¬ły na tacy koło kominka, poczuła skurcz w żołądku.
Podeszła do lustra nad biurkiem i w milczeniu za¬częła zdejmować ubranie. Przebrana w bawełnianą koszulę nocną ciągle nasłuchiwała powrotu męża.
Postanowiła, że nie powie mu, co zrobiła. Przy¬najmniej na razie. Nie mogła narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Była zmęczona nocną eska¬padą, jednak wzdrygała się na każdy dźwięk w na¬dziei, że usłyszy jego ciężkie kroki, że do niej przyj¬dzie i położy się koło niej. Dziś szczególnie potrze¬bowała jego pociechy, chciała znaleźć się w jego ramionach, powiedzieć mu, że go kocha, usłyszeć to samo z jego ust.
Zamiast tego leżała, nasłuchując, jak ~rzeszczą drewniane belki w dómu, jak za oknem przelatują owady, jak liście szeleszczą poruszane tchnieniem wiatru. W ciąż nie spała, gdy do pokoju wkradł się pierwszy brzask.
A jej mąż jeszcze nie wrócił.
Rozdział 21
Zmęczony Damien przeczesał ręką włosy i wy¬prostował się na niewygodnym krześle. Wokół dłu¬giego prostokątnego stołu generał Moreau, Victor Lafon, wielki szambelan Montesquieu, Fouche, pełniący funkcję ministra spraw wewnętrznych, oraz kilku cesarskich marszałków oglądali wielką szczegółową mapę Holandii.
Brytyjczycy wylądowali we Flushing.
Zbliżał się już ranek, a zebrani nie spali wiele godzin, omawiając sytuację. W rozmowie padały wyrazy niedowierzania, złości, niepokoju o to, co zrobią Anglicy.
Zresztą większych obaw nie było, może poza re¬sortem Fouche, lecz Damien podejrzewał, że to raczej przykrywka dla jego politycznych ambicji. Dwa tygodnie wcześniej, po angielskim lądowaniu pod Walcheren, zarządził mobilizację Gwardii Na¬rodowej oraz Narodowej Gwardii Paryża.
Cesarz był wściekły. Ze swojej siedziby w Schonbrunn potępił Fouche jako panikarza i oskarżył o spiskowanie przeciwko sobie. Obserwu¬jąc teraz ministra, Damien doszedł do wniosku, że ten wrócił do swoich dawnych sztuczek.
Spojrzał jeszcze raz na mapę, na zakreślone ob¬szary zajęte przez Brytyjczyków, i po raz kolejny po¬czuł się nieswojo. Chociaż nie miał pewności, czuł jednak pewien niepokój w związku z wybraną przez angielskie wojska taktyką. Obozowali na podmo¬kłych terenach, gdzie szerzyła się gorączka.
Wellington wciąż przebywał w Hiszpanii. Da¬mien miał o wiele mniej zaufania do dowódcy wojsk brytyjskich na północy. W ogóle uważał, że to lądowanie nie było dobrym posunięciem.
Miał nadzieję, że się mylił.
– Pan się nie zgadza, majorze Falon? – głos ge¬nerała przywołał go do rzeczywistości.
– Przepraszam, panie generale. Chyba się zamy¬śliłem. Czy mógłby pan powtórzyć…
– Panie generale, sierżant Piquerel melduje się na rozkaz. – Do wysokiego pomieszczenia wkro¬czył wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o ogni¬ście rudych włosach. Był brutalny, zaprawiony w boju, a dziś jego postawa wyrażała najwyższe na¬pięcie. – Przepraszam, ale porucznik Colbert ma bardzo ważną wiadomość. Prosi o chwilę rozmowy na osobności z panem generałem i pułkownikiem Lafonem.
Generał odsunął krzesło, szorując głośno po drewnianej podłodze.
– Proszę o wybaczenie, majorze. Wygląda na to, że nasza rozmowa musi zaczekać.
– Oczywiście, panie generale.
Damien patrzył, jak otyły mężczyzna idzie przez salę, mając za plecami pułkownika. Poczuł się tro¬chę nieswojo. Colbert był adiutantem Lafona. Był ambitny i gorliwy, chciał szybko awansować. Co nowego odkrył? Jaki to ma związek z Brytyjczyka¬mi… a może to jakaś zupełnie inna sprawa?
Czekał w milczeniu, podczas gdy pozostali obec¬ni gremialnie wymieniali różne spekulacje. Po kil¬ku chwilach sierżant otworzył gwałtownie drzwi.
Z korytarza dobiegł jakiś hałas. Damien usłyszał odgłos kroków, wreszcie do sali wpadło sześciu umundurowanycB żołnierzy z generalskiego szta¬bu, na których widok siedzący przy stole zerwali się na równe nogi. N a końcu weszli generał Mo¬reau, za nim Lafon i porucznik Colbert. Wszyscy ruszyli prosto w kierunku Damiena.
– Majorze Falon – powiedział pułkownik Lafon. – Mam przykry obowiązek aresztowania pana.
Damien poczuł, jak jego żołądek zwija się w twardy węzeł.
– Pod jakim zarzutem?
– Zdrady.
Zacisnął pięść, lecz po chwili zmusił się, by roz¬prostować palce.
– Ręczę, że zaszła jakaś pomyłka.
– To się dopiero okaże, majorze Falon – stwierdził generał, przyłączając się do mężczyzn otacza¬jących Damiena. – Sierżancie, wykonujcie swoje obowiązki. Zabrać go.
Strażnicy otoczyli go. Nie było możliwości ucieczki. A przecież musiał też myśleć o Aleksie. Pozwolił, żeby go wyprowadzono. Gdy w pustym korytarzu rozlegał się stukot ich kroków, przez głowę Damiena przelatywały pytania: Co ich za¬alarmowało? Dokąd go zabierają? Co się stanie z Aleksą?
Do głowy przychodziły mu różne odpowiedzi, rozważał sposoby działania, odrzucał je, ważył możliwości i potencjalne rozwiązania.
Jednak wszystko to przyćmiewał strach o Aleksę.
Co się z nią stanie, jeśli on skończy w więzieniu albo, co także prawdopodobne, zostanie rozstrzela¬ny? Czy to możliwe, że ją także zechcą aresztować? Nie dowie się o tym i nie pomoże jej, jeśli straci gło¬wę Nie może dopuścić, żeby niepokój o nią unie¬możliwił mu znalezienie wyjścia z tej sytuacji.
Gdy wyprowadzili go na podwórzec, poczuł na plecach ciepło słonecznych promieni. Wykręcili mu ręce do tyłu, związali je i wrzucili go do wozu.
Nie miał pojęcia, dokąd go zabierają ani też jak mógłby uciec. Pomyślał o Aleksie i niemal zobaczył jej piękne zielone oczy, które ciemnieją z niepoko¬ju o niego, tak jak ostatniego wieczoru, gdy przybył posłaniec. Niemal widział, jak drżą jej wargi.
Niech to diabli! Gdyby tylko mógł zawiadomić Claude'a-Louisa, ten zapewniłby jej bezpieczeń¬stwo.
Przeklinał samego siebie. Gdyby tylko wyszedł wcześniej, teraz jej nic by nie groziło.
Gdyby tylko…
Cokolwiek się stanie, będzie grał do samego końca, lecz fakt pozostawał faktem, że może być już za późno.
* * *
Aleksa chodziła po sypialhi. Damien nie pojawił się przez cały dzień, a nadszedł już wieczór. Gdzie on się podziewa? Dlaczego nie wrócił do domu?
Martwiła się coraz bardziej, wyobrażając sobie różne straszne zdarzenia, aż wreszcie sarna siebie zbeształa za te bezpodstawne obawy i stwierdziła, że kradzież planów nie może mieć nic wspólnego z przedłużającą się nieobecnością męża.
W momencie przypływu optymizmu zeszła na dół, żeby czymś się zająć i nie myśleć o kłopotach. Może jakaś książka? Z półki w gabinecie Da¬miena wzięła tom Rousseau Wyznania i już kiero¬wała się na górę, kiedy zauważyła stojącą przy wej¬ściu Marie Claire patrzącą przez szybę na ulicę przed domem.
Podeszła do niej w milczeniu, żeby zobaczyć, co tak zaabsorbowało uwagę kobiety. Uśmiechała się, Aleksa dostrzegła jej nieco zamglone wilgocią oczy. – Marie Claire, co się stało?
Przez chwilę nie było odpowiedzi, wreszcie po¬kręciła głową i wskazała palcem na zewnątrz. Aleksa popatrzyła na wyłożoną cegłami ścieżkę wiodącą z domu na ulicę, by zatrzymać wzrok przed budynkiem na małym Jeanie-Paulu. Stał otoczony grupką dzieci, miał zaróżowione z pod¬niecenia policzki. Biała koszula była ubrudzo¬na ziemią, spodnie pogniecione, ale nie zwracał na to uwagi, podobnie jak jego matka.
– On umie grać – powiedziała Marie Claire z nut¬ką dumy, gdy chłopiec bokiem stopy kopnął skórza¬ną piłkę, aż pofrunęła znacznie dalej niż po uderze¬niach jego kolegów. – Pani mu powiedziała, że mógłby grać, a monsieur Falon pokazał, jak to robić.
– Tak… – Aleksa spostrzegła, że inne dzieci traktują go z pełnym podziwu lękiem i wzruszyła się. – Myślę, że twój syn mógłby zrobić niemal wszystko, gdyby tylko bardzo chciał.
Francuzka spojrzała na Aleksę wielkimi ciemnymi oczami.
– Nigdy nie zapomnę daru przyjaźni, jaki pani i pani mąż daliście mojemu synowi…
W oczach Aleksy również zebrały się łzy.
– Gdyby widział to mój mąż, też byłby bardzo dumny z chłopca.
Marie Claire uśmiechnęła się
– Będzie wspaniałym ojcem, zobaczy pani. On jeszcze tego nie wie, ale ja mam tę pewność. Tak będzie.
Aleksa przygryzła drżącą wargę. Pragnęła uro¬dzić dziecko Damiena bardziej, niż kiedykolwiek by przypuszczała. Bezwiednie położyła sobie dłoń na płaskim brzuchu. Nawet teraz było możliwe, że nosi jego potomka. Modliła się, żeby tak było i że¬by Damien pragnął tego dziecka tak samo jak ona.
Bardzo zależało jej na tym, żeby od samego po¬czątku mówił jej prawdę i żeby bezpiecznie wróci¬li do Anglii, lecz gdy myślała o Jeanie-Paulu i o wielkiej miłości chłopca do jej męża, stawało się coraz bardziej jasne, że nie miało znaczenia, po czyjej stronie on jest.
Nie miało znaczenia, co zrobił ani w co wierzył.
Ważne było tylko to, że go kochała i że miała na¬dzieję na jego miłość.
Kiedy tylko wróci, od razu mu o tym powie. Gdyby tylko miała pewność, że Damien jest bez¬pIeczny.
Uścisnęła dłoń Marie Claire, czując powracają¬cy niepokój. Odwróciła się i poszła na górę do swo¬jego pokoju.
Cały czas modliła się o bezpieczny powrót męża.
* * *
Victor Lafon stał w towarzystwie porucznika Colberta przed drzwiami prowadzącymi do małej ciemnej celi pod biurem prefekta policji. Sierżant Piquerel był na dole z więźniem.
– Czy mamy przedstawić mu zarzut kradzieży planów? – spytał jak zwykle gorliwy Colbert.
Victor pokręcił głową
– Jeszcze nie. Damy mu trochę swobody i zoba¬czymy, czy sam ukręci sobie linę, na której zawi¬śnie. – Victor otrzymał zadanie zbadania kradzie¬ży, która miała miejsce w pracowni konstruktora okrętów, a także odzyskania cennych informacji, zanim padną łupem wroga.
– Sam nie mógł tego dokonać – rzekł Colbert.
– Ani na chwilę nie opuścił gabinetu generała.
– Falon nie zabrał planów, ale jest jedną z niewielu osób, które wiedziały o ich istnieniu. Mam pewność, że to on stoi za tą kradzieżą, a z czasem wykryjemy jego wspólnika.
– A co z tą kobietą?
– Wysłałem już ludzi, żeby ją przyprowadzili.
– Przecież ona nie mogła tego zrobić.
– To mało prawdopodobne. Ma w sobie dość odwagi, żeby spróbować, ale Pierre nie widział, że¬by wczorajszej nocy gdzieś wychodziła, a gdyby na¬wet wyszła, kobiecie trudno by było to zrobić w po¬jedynkę
– Może więc Sto Owen maczał w tym palce? Wiemy, że się z nim spotykała.
– Jules zawsze umiał postępować z kobietami. Nie mamy powodów, żeby go podejrzewać o co¬kolwiek poza schadzkami z kochanką. Jednak w przeszłości czasem nie zgadzał się z polityką ce¬sarza. Więc nie zaszkodzi go przesłuchać.
Colbert skinął głową.
– Całkiem możliwe, że ta kobieta jest kluczem do wszystkiego – stwierdził Victor. – Major najwy¬raźniej darzy ją uczuciem. Może uda się z nim po¬handlować, obiecać mu jej bezpieczny powrót do domu w zamian za zwrot dokumentów.
– Na ile znam Falona, wydaje mi się, że prędzej.będzie chciał wynegocjować swój bezpieczny po¬wrót do Anglii niż powrót swojej żony.
– Może masz rację. Tak czy inaczej, niebawem wszystko stanie się jasne. I odzyskamy plany. I do¬wiemy się, komu chciał je sprzedać.
– A ja myśałem…
– Ze co? Ze odda je Brytyjczykom? Nasi informatorzy nigdy nie potwierdzili, że istniały jakiekol¬wiek przejawy jego lojalności do ojczyzny. Sądzę, że chciał je sprzedać temu, kto da najwyższą cenę. Jest co najmniej pół tuzina krajów, które zapłaciły¬by małą fortu.nę za tak cenne plany.
– Dieu de Ciel, nigdy mi to nie przyszło do głowy!
– Może dlatego generał Moreau właśnie mnie przydzielił to zadanie. Znam majora znacznie dłu¬żej niż ktokolwiek inny. Jeśli ktokolwiek mógłby odkryć prawdę, to tylko ja.
Colbert uśmiechnął się.
– Z pomocą sierżanta Piquerela.
Victor zerknął na ciężkie drewniane drzwi, uzmysłowił sobie, dokąd prowadzą, i wzdrygnął się Potem westchnął, kręcąc głową.
– Tortury to obrzydliwa sprawa. Miałem nadzie¬ję, że nie będą konieczne, ale szczerze mówiąc, nie spodziewam się, by major. powiedział cokolwiek dobrowolnie.
Colbert poszedł za jego spojrzeniem, usłyszał głuche uderzenia pięści, Których nie tłumiły nawet grube drzwi.
– Nigdy go nie lubiłem, ale wiem, że pan, chcąc nie chcąc, darzył go szacunkiem. Przykro mi, że sprawy przybrały taki obrót.
– W czasie wojny takie sytuacje się zdarzają, n'est ce pas?
– D'accord, panie pułkowniku. Niestety, tak właś¬nie bywa.
Victor otworzył drzwi i spojrzał w dół na schody.
Przejście było pogrążone w ciemności, wnętrze pra¬wie niewidoczne. Starał się nie myśleć o tym, co kry¬je mrok, koncentrując się na małym kręgu światła u podnóża schodków.
Na sfatygowanym drewnianym biurku stała oliwna lampa, zaś w małych mosiężnych uchwy¬tach, przymocowanych do ścian tunelu, tkwiły po¬chodnie. Sierżant Piquerel z zaciśniętymi pięścia¬mi sta~ na szeroko rozstawionych nogach. Major siedział przywiązany do krzesła. Jedno oko było tak opuchnięte, że nie mógł go otworzyć, warga przecięta i mocno nabrzmiała.
Victor opanował się.
– Dajcie mi znać, kiedy przywiozą kobietę – po¬wiedział do Colberta, ruszając po schodach. Sły¬sząc te złowieszczo brzmiące słowa, Falon pod¬niósł głowę, wyprostował obite, wymęczone ciało i wbił w niego pełne nienawiści, przeszywające spojrzeme.
* * *
Zmęczona Aleksa odeszła od okna, jednak na¬pięcie ogarniające jej ciało wciąż nie ustępowało. Na zewnątrz było ciemno, księżyc i gwiazdy były prawie niewidoczne… i nadal nie było żadnych wiadomości od męża. Poruszane wiatrem gałęzie smagały okna, szelest liści po szybach wzmagał na¬pięcie i wystawiał na próbę i tak już mocno zszar¬gane nerwy.
Wyszła z pokoju, żeby na dole znaleźć sobie ja¬kieś zajęcie – cokolwiek, co mogłoby zająć myśli -lecz gdy była w połowie korytarza, usłyszała głośne walenie do drzwi, naglące do pośpiechu i gwałtow¬ne. Zaschło jej w ustach. Ze ściśniętym z niepoko¬ju sercem pospieszyła do wejścia.
Po drodze wyprzedził ją Pierre, który mamro¬cząc coś pod nosem, pierwszy dopadł drzwi, żeby uciszyć intruza. Aleksa pobiegła za nim po czarno¬-białej, marmurowej podłodze.
– Bonsoir, monsieur – powiedział służący. – Czego pan sobie życzy?
Aleksa wstrzymała oddech.
– Jules! Co się stało… – urwała, widząc jego peł¬ną niepokoju twarz.
– Obawiam się, że musimy porozmawiać. To sprawa najwyższej wagi. – Ignorując małego ciem¬nowłosego lokaja, wszedł do środka, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął przez hol.
– Jules, na litość boską, co się dzieje? – Gdy zna¬leźli się w gabinecie i zamknęli drzwi, odwróciła się do niego twarzą.
– Coś się wydarzyło. Idź na górę i zabierz płaszcz, nałóż też mocne buty. Musimy stąd uciekać.
– Dlaczego? Co się stało? – Niespokojne oblicze Jules'a sposępniało jeszcze bardziej.
– Aresztowali twojego męża za kradzież planów. W pracowni Salliera stwierdzono ich brak już dziś po południu.
– Ale przecież oni wiedzą, że nie mógł ich ukraść. Cały czas był wtedy z nimi!.
– Sądzą, że to on wszystko zorganizował. Zoł¬nierze już tu jadą. Po ciebie.
– Wielki Boże!
– Musisz zachować spokój. Tak jak mówiłem, weź płaszcz i buty. Szybciej, Alekso, nie mamy zbyt dużo czasu.
Kiwnęła głową i biegiem wróciła na górę Wal¬cząc z ogarniającym ją przerażeniem, w pośpiechu spakowała małą torbę podróżną, założyła brązowe pantofle, chwyciła czarną pelerynę z kapturem. Przy drzwiach Jules ujął ją za ramię i razem wybie¬gli z domu. Pomógł jej wsiąść do swojej małej dwu¬kółki i sam wskoczył do środka.
– Dokąd… dokąd jedziemy?
Do hotelu Marboeuf. Tam czeka na nas Ber¬nard z przygotowanym do drogi wozem. Wywiezie cię na północ. Jest jeszcze szansa, że zdążysz na łódź odpływającą z Hawru.
Nie zareagowała na jego słowa. Myślała tylko o aresztowaniu Damiena.
Do hotelu Marboeuf? – powtórzyła automatycznie.
Tak. Bernard wywiezie cię z miasta.
– A co z Damienem?
Uścisnął jej dłoń.
Przykro mi, cherie, ale nie możemy nic zrobić. Zesztywniała. W końcu zaczynała myśleć trochę jaśniej.
Co to znaczy, że nie możemy nic zrobić? Damien jest niewinny. Musimy go wydostać.
Jules tylko pokręcił głową – Gdzie on jest?
Dłuższą chwilę nie odpowiadał.
W katakumbach. Pod prefekturą policji znajduje się loch. Lecz ostatecznie zostanie umieszczony w więzieniu La Force.
W katakumbach… Boże, jak oni mogli? – Łzy napłynęły do jej oczu, wyobraźnia podsuwała maka¬bryczne obrazy. Słyszała o tym miejscu. Od czasów rzymskich pod miastem były kamieniołomy, z któ¬rych wydobywano wapień. W latach Wielkiego Terroru stały się masowym grobowcem dla tysięcy,więźniów, którzy stracili głowy pod ostrzem giloty¬ny. Trudno było jej znieść świadomość, że Damien jest przetrzymywany w jednej z tych okropnych cel w otoczeniu starych kości i gnijących ciał.
– Muszę go wydostać – powiedziała cicho, ocie¬rając łzy z policzków. – Nie zostawię go tam.
– Posłuchaj mnie, cherie…
– Nie! To ty mnie posłuchaj! Kradzież planów to był mój pomysł i nie pozwolę, żeby on wziął całą winę na siebie!
– Gdybyśmy ich nie zabrali, on sam by je wy¬kradł.
– Zapewne. Co dowodzi, że cały czas mówił prawdę
– Generał Moreau myśli inaczej.
– Jak to?
– Uważa, że twój mąż chciał sprzedać plany temu, kto najwięcej zapłaci. Armia Napoleona sta¬nowi zagrożenie dla wielu krajów. Każdy chętnie kupiłby tak cenne informacje.
– Ja… nie interesuje mnie, po co chciał je zdobyć i komu sprzedać. To nie ma już naj mniejszego znaczenia. Ja go kocham, Jules, i pomogę mu. Nic, co powiesz, mnie nie powstrzyma.
St. Owen cicho zaklął.
– Wypuść mnie, Jules. Wynajmę dorożkę i sama tam pojadę. Nie ma powodu, żebyś się w to anga¬żował. I tak zrobiłeś bardzo dużo. Ale od tej chwi¬li to już wyłącznie moja sprawa.
Jules mocno pociągnął lejce i mały powóz gwał¬townie się zatrzymał.
– Naprawdę myślisz, że pozwolę ci jechać tam samej?
– Jules, proszę cię. Muszę to zrobić.
Jasnowłosy mężczyzna spojrzał na nią twar¬do i westchnął.
Wyznanie im prawdy niczego nie załatwi, bo pewnie stracą was oboje, aby mieć pewność, że in¬formacj a nie przedostanie się dalej.
– A co innego mogę zrobić?
– Spróbować go stamtąd wydostać.
Nadzieja wstąpiła w serce Aleksy.
Czy istnieje choćby cień szansy, że się uda? – Właśnie cień, ale to lepsze niż nic.
– Więc… jak mielibyśmy to zrobić?
Jules zawrócił konia w boczną uliczkę, oddalając się od hotelu Marboeuf.
Na placu Denfert-Rocherau, w pobliżu północnego końca rue de la Tombe-Issoire, jest wej¬ście db katakumb. Miejsce nie jest pilnie strzeżo¬ne, gdyż zwykle nie ma takiej potrzeby. Możemy dostać się do tunelu, który przecina się z koryta¬rzem pod prefekturą
– Byłeś tam kiedyś?
Raz. Oni korzystają z tego tunelu dość często, a my kilka miesięcy temu próbowaliśmy wyciągnąć z lochu jednego z naszych.
– Udało się?
Nie. Usłyszeli nas. Jeden z moich przyjaciół został pojmany, jeden zabity. Dwaj uciekli.
Nerwowo oblizała wargi.
– Przykro mi.
Wzruszył ramionami.
Może tym razem będziemy mieli więcej szczęścia.
Tak… musimy w to wierzyć. – Pomyślała jednak z niepokojem, co się stanie, czy katakumby staną się miejscem wiecznego spoczynku dla trzech nowych ciał obok tysięcy innych.
* * *
Victor Lafon stał za drzwiami u szczytu scho¬dów.
– Nie ma jej – powiedział porucznik Colbert.
– Uciekła z Jules'em St. Owenem.
– Sacre bleu! – Victor uderzył pięścią w drzwi.
– Musiał się dowiedzieć, że już po nią jedziemy!
– Może to zwykły zbieg okoliczności. A może wysłała kochankowi wiadomość, że mąż został we¬zwany, i wykorzystali sposobność, żeby uciec.
– Możliwe, ale wątpię. Postawcie blokady na drogach wyjazdowych z miasta. Nie wypuszczać nikogo, kto w najmniejszym stopniu wyda się po¬dejrzany.
– A co z Falonem? Mamy go dalej naciskać w sprawie planów?
– Jeszcze nie. On nie wie, że próba kradzieży się powiodła, a ja nie chcę mu na razie dawać tej sa¬tysfakcji. Poza tym są inne pytania, które wymaga¬ją odpowiedzi. – Zacisnął szczęki, lecz po chwili rozluźnił się. – Być może dostaliśmy do ręki wyma¬rzoną broń. Kiedy skończy pan swoje zadania, niech pan wraca do mnie i wtedy zobaczymy…
Porucznik zasalutował.
– Tak jest. Niebawem będę z powrotem. Tymczasem Victor wrócił na dół. Falon był nie- przytomny, krępujące go liny wbijały mu się w pierś, głowa zwisała do przodu, kosmyki czar¬nych włosów opadały na twarz.
– Ocuć go – powiedział Victor do sierżanta. Osiłek chrząknął i sięgnął po blaszane wiadro z wodą, którą chlusnął na pokrwawioną twarz ma¬jora i hałaśliwie odrzucił puste naczynie na bok. Falon jęknął i otworzył oczy.
– A więc nadal jesteś wśród żywych. To dobrze, majorze, bo mam dla ciebie interesujące wiado¬mości.
– Nic, co powiesz, nie jest w stanie mnie zainte¬resować, Victor. – Popatrzył na swoich oprawców przez opadające powieki. Bolały go wszystkie ko¬ści, żebra, mięśnie i stawy. Nie chciał patrzyć na ściany, bo wiedział, co tam jest. Gdyby to zro¬bił, przerażenie pomogłoby go złamać. To wszyst¬ko było częścią ich gry.
A w kwestii pozyskiwania informacji… Sierżant doskonale znał się na sW9jej robocie.
– Więc uważasz, że nie wiem nic interesującego
– rzekł Lafon. – Ale może zaciekawi cię informacja, że gdy ty byłeś… zajęty tutaj, twoja żoneczka uciekła z kochankiem.
Damien uniósł brwi.
– Naprawdę? A któryż to kochanek?
– Jules St. Owen. – Lafon dał mu chwilę, żeby to sobie rozważył. – N a pewno go sobie przypominasz: przystojny blondyn, bardzo bogaty i wpływowy. Wi¬dywała się z nim regularnie od pewnego czasu.
– Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że w to uwierzę.
– Tak? St. Owena widziano kilka razy przed waszym domem, a nasi ludzie śledzili twoją żonę, któ¬ra dwukrotnie wybrała się z nim na randkę do Cafe de Valois. – Pułkownik wszedł w krąg światła, pa¬dającego z pochodni. – Pomyśl o tym, Falon. Mo¬że przypomnisz sobie, jak z nią tańczył na cesar¬skim balu… jak zawsze umiał ją wypatrzyć z pała¬cu generała Moreau. Skoro ja to zauważyłem, to ty na pewno też. Przypomnij sobie… a może dostrze¬żesz ziarno prawdy w moich słowach.
Coś się w nim poruszyło. Z początku może nie¬wielkie, niedające podstaw do niepokoju ziarenko wątpliwości. Przynajmniej część z tego, co mówił Lafon, było prawdą. Sto Owen był wyraźnie zainte¬resowany Aleksą, a w pewnym okresie Damien są¬dził, że ona to zainteresowanie odwzajemnia.
Wątpliwości wciąż rosły, nabierały groźnych roz¬miarów, nie pozwalały się zignorować.
– Po co mi to mówisz? Nawet gdyby to była prawda, jaką ty miałbyś z tego korzyść?
– Odpowiedzi na kilka naszych pytań. Teraz, gdy już wiesz, jak lojalna jest twoja żona, może powiesz nam prawdę na temat swojej własnej lojalności. Chcemy wiedzieć, od kiedy nas szpiegujesz.
– Pracuję dla ciebie, Victor. Od ośmiu lat. Jeśli nie wiesz tego, to jesteś głupcem.
– Jesteśmy skłonni pójść na ugodę. Ta kobieta zdradziła cię już drugi raz. Zapomnij o niej i za¬cznij myśleć o sobie. Odpowiedz na nasze pytania, a wtedy zastanowimy się, czy cię wypuścić.
Damien splunął Lafonowi pod nogi.
– Idź do diabła!
– Sierżancie, może ty przekonasz majora, żeby odpowiedział na nasze pytania?
Lecz Damien nie myślał już o serii brutalnych ciosów, które zaraz otrzyma. Myślał o Aleksie i o tym, że Victor Lafon mówił prawdę. Znał go od ośmiu lat. Francuz nie był kłamcą, a przynaj¬mniej nie umiał kłamać w przekonujący ~posób. Aleksa wyjechała ze?t. Owenem. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego?
Dostał pierwszy cios w żołądek i poczuł w głowie przyprawiający o mdłości ból. Lecz nadal potrafił myśleć tylko o żonie i Sto Owenie. A może Jules dowiedział się o aresztowaniu, zrozumiał, co grozi Aleksie, i pojechał, żeby jej pomóc? To całkiem możliwe, chociaż wydawało się mało prawdopodobne, aby tak szybko dotarła do niego ta alarmu¬jąca wiadomość. A nawet gdyby chciał pomóc, dla¬czego miałby to robić? Dlaczego ryzykowałby ży¬cie dla kobiety, którą ledwie zna?
Pozostawała kwestia spotkań, o których wspo¬mniał Lafon. Dlaczego jeździła do tej kawiarni? Czy był jeszcze jakiś inny powód oprócz tego, co wydedukował Lafon?
Piquerel walnął go pięścią w szczękę, aż głowa Damiena odskoczyła do tyłu. Stracił na chwilę świadomość, która zaraz wróciła, a z nią wizerunek Aleksy. Uśmiechała się do niego łagodnie, dzięku¬jąc za pomoc, którą okazał Jeanowi-Paulowi. Dla¬czego jeździła do St. Owena? Czy naprawdę zosta¬ła jego kochanką? Te pytania nie dawały mu spo¬koju, sprawiały, że chciał znowu pogrążyć się w ciemności.
Lecz odpowiedź nadeszła szybko i gwałtownie:
bo Aleksa wciąż mu nie ufała. Bo chociaż zależało mu na jej zaufaniu, sam nie był w stanie zaufać jej do końca.
Chciała wrócić do domu. Może St. Owen obiecał jej w tym pomóc. Był właścicielem kilku stat¬ków, więc mógł to zorganizować. Jules był dobrze znanym uwodzicielem, więc doskonale wiedział, co powiedzieć kobiecie. A mimo całej swojej od¬wagi Aleksa wciąż była naiwna.
Pomyślał o nich razem i poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w samo serce. Może St. Owen za¬bierze ją do Anglii. Może zamierzał tam zostać ra¬zem z nią. A może po prostu chciał ją uwieść, po¬bawić się nią jakiś czas, aż mu się znudzi, a potem porzucić.
Damien otrzymał kolejny cios w brzuch, po którym zgiął się wpół, lecz ten ból nie mógł się równać z cierpieniem, jakie odczuwał w sercu. Ogarniała go coraz większa gorycz, męka, która wypychała mu z płuc całe powietrze, która zaciskała mu gar¬dło.
J ego własny los nie miał znaczenia. Bał się tylko o Aleksę. Nie wiedział, gdzie jest, czy kiedykol¬wiek wróci do domu.
Nie wiedział także, co zaszło między nią i St. Owe¬nem, lecz w pewien sposób to także przestało być istotne. Miał świadomość, że on sam jest za wszyst¬ko odpowiedzialny, że najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnie, aby Aleksa była bezpieczna.
Wiedział jedno: bez względu na to, jak bardzo chciałby wszystko zmienić, już nigdy więcej nie zo¬baczy swojej pięknej żony.
Rozdział 22
– Podaj mi rękę.
Aleksa wyciągnęła dłoń, a wtedy Jules złapał mocnym, uspokajającym chwytem jej drżące palce. Poczuła, jak udziela się jej jego siła. W świetle ma¬łej mosiężnej lampki, którą zabrali z bocznej ścian¬ki powozu, widać było, że uśmiechnęła się do nie¬go z wdzięcznością.
– Już lepiej? – spytał.
– Tak, znacznie lepiej. Teraz już zupełnie dobrze. Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Jednak nie wypuścił jej dłoni.
Gdy pokonali ostatni schodek prowadzący do tu¬nelu, wokół nich zamknęła się ciemność. W środku było wilgotno, czuć było zapach stęchlizny oraz jeszcze jedną dziwną woń, którą w końcu zidentyfi¬kowała jako przemoczone, gnijące sukno. Wzdryg¬nęła się na myśl, skąd może pochodzić ten drugi za¬pach, który jednak nie był tak odrażający, jak ocze¬kiwała. Minęło wiele lat od czasu, gdy korzystano z tej części kamieniołomów. Tak powiedział Jules. Wszelkie ciała, jakie mogliby napotkać, już dawno uschły albo zostały po nich same kości.
Gdy minęli zakręt w tunelu i lampka oświetliła. ściany swoim słabym blaskiem, przekonała się, że mówił prawdę.
Trupy, niektóre bez głów, leżały w stertach tu i tam, wpatrując się pustymi oczodołami w nowo przybyłych gości. Aleksa śmiertelnie się wystraszy¬ła tym makabrycznym widokiem. Poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła.
– Boże święty… – Wbiła palce w dłoń Jules'a.
– Wszystko dobrze, cherie. Oni już nikomu nie zrobią krzywdy.
Stłumiła przerażenie.
– Wiem… przepraszam. Tylko że…
– Niczego nie musisz wyjaśniać. Ja też nie jestem odporny na takie widoki. Chyba żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie byłby w stanie przy¬wyknąć do czegoś takiego. Staraj się patrzyć prosto przed siebie. Chodź, musimy się pospieszyć.
Zmusiła się, żeby ruszyć, spoglądając tylko wprost, tam, gdzie padało światło lampy. Serce ło¬motało w jej piersi, gdy wdychała wilgotne powie¬trze.
– Co to za dźwięk? – Stanęła, słysząc jakieś piski, odbijające się echem od ścian tunelu. – Nieważne. Patrz pod nogi.
– Jules, powiedz mi.
– Szczury. – Ścisnął ją mocniej za rękę i pociągnął dalej, zmuszając,., by nie zwracała uwagi na obrzydliwe stworzenia i zimny pot, którym się oblała.
– Jesteśmy już blisko – szepnął i zatrzymał się na rozwidleniu korytarzy. – Odgłos naszych kro¬ków niesie,się daleko. Musimy iść cicho. Patrz uważnie, gdzie stawiasz nogi.
Skinęła głową, lecz Jules nie ruszał się.
– Zostań tu chwilę. Zobaczę, co jest przed nami. Pozostawił ją w małym kręgu światła. Zastana¬wiała się, jakim sposobem on cokolwiek widzi w tych zupełnych ciemnościach. Ledwie słyszała jego oddalające się kroki, potem nastała cisza.
Zadrżała i szczelniej owinęła się peleryną.
Gdzieś w oddali kapała woda, kawałki ziemi wokół jej stóp zamieniały się w błoto. Szczury zamilkły, lecz z ciemności wciąż dobiegały dziwne dźwięki. Cieszyła się, że nie wie, co je wywołuje. Czekała na St. Owena w nerwowej ciszy, cały czas rozmy¬ślając o mężu. Gdzieś tam był Damien… Modliła się w duchu, żeby do niego dotarli, zanim będzie za późno.
Gdzieś w pobliżu od ściany korytarza odpadł mały kamyk. Aleksa podskoczyła przestraszona, odwracając się w tamtą stronę, lecz po chwili ode¬tchnęła z ulgą na widok złocistej czupryny, która pojawiła się w kręgu światła.
– Widziałem go – powiedział, przyprawiając ją o jeszcze szybsze bicie serca. – Przy kolejnym roz¬widleniu tunelu stoi strażnik. Będę musiał się go pozbyć, skoro mamy uwolnić Damiena.
– Nic mu nie jest?
– Widziałem go tylko przez moment. Jest w dalszej części korytarza, przy końcu.
– Czy jest z nim ktoś jeszcze?
– Widziałem tylko tego jednego. Spróbuję odwrócić jego uwagę, kiedy już pozbędę się strażni¬ka. Kiedy do niego pójdę, ty musisz uwolnić swoje¬go męza.
Za trudem przełknęła ślinę, po czym skinęła głową.
– Jeśli cokolwiek się stanie, bez trudu znajdziesz drogę powrotną. Po prostu zawsze idź lewą odnogą tunelu. Do schodów, które prowadzą na ulicę, są tylko cztery zakręty.
– Nic się nie stanie – powiedziała stanowczo.
– Uwolnimy Damiena i uciekniemy.
– Bien sur, cherie. Nie wątpię, że tak będzie, ale na wszelki wypadek… pamiętaj, trzymaj się lewej strony.
W ogóle nie brała pod uwagę możliwości, że Ju¬les miałby nie wrócić razem z nimi. Tymczasem skoncentrowała się na czekającym ją zadaniu i za¬częła iść powoli, ostrożnie stawiając stopy.
Pokonali ostatni zakręt przed rozwidleniem i Ju¬les zatrzymał się w połowie korytarza.
– Tutaj zostawimy lampkę. Kiedy tunel się roz¬widli, zobaczymy światło dobiegające z posterunku strażnika.
– Dobrze. – Podała mu lampę, a on postawił ją przy ścianie. W jej żółtym blasku pojawiła się czasz¬ka z rozchylonymi szeroko szczękami. Nad nią le¬żały ułożone w stertę zwłoki niczym klocki drew¬na na opał, na wysokość dziesięciu zwłok aż do su¬fitu. Pozbawione ciała kości trupów były pokryte skórą przypominającą suszoną wołowinę, a długie kudłate włosy, które pozostały na niektórych czasz¬kach, zwisały nad pustymi oczodołami.
Aleksa przełknęła ślinę, opanowując drugą falę nudności.
– Musimy iść.
– Jest jeszcze jeden drobiazg.
– Tak?
– Twój mąż. Wygląda na to, że został dość ciężko pobity, ale chyba da radę iść.
– Dobry Boże…
– To twardy człowiek. W życiu wycierpiał pewnie jeszcze gorsze katusze.
Aleksa pomyślała, że już nigdy więcej nie chcia¬łaby stanąć w obliczu takiej sytuacji. Idąc po ciem¬ku, pokonali kilka ostatnich metrów, które dzieliły ich od rozwidlenia. Stamtąd dalszą drogę oświetlał im mdły blask lampy strażnika. Jules pociągnął Aleksę w cień, gdzie podał jej nóż o krótkim ostrzu.
– Wygląda na to, że Damien jest dość mocno związany. Rozetniesz sznury, a ja zajmę się straż¬nikiem. Zaczekaj tu, aż wrócę.
Ruszył przed siebie w zupełnej ciszy. Zatrzymał się, gdy pod stopą zachrzęścił mu jakiś kamyk. Strażnik odwrócił się, szukając źródła tego hałasu. Usatysfakcjonowany, że wszystko jest w porządku, zaczął się oddalać, a wtedy Jules skoczył na niego od tyłu. Objął mężczyznę ramieniem za szyję i zaczął naciskać..
Aleksa przygryzła wargę. Zołnierz był niższy od napastnika. Zaczęli się szamotać, chciał go kopnąć, lecz w kilka sekund Jules go uciszył, po czym odciągnął bezwładne ciało w cień i zosta¬wił na ziemi.
Gdzieś przed nimi w korytarzu rozległ się jakiś dźwięk.
– Remi, to ty? – zawołał żołnierz, który w tune¬lu pilnował Damiena. Jules szybko pociągnął Aleksę na drugą stronę korytarza, gdy barczysty mężczyzna ruszył w poszukiwaniu przyjaciela.
– Remi! – zawołał ponownie. Jules wymamrotał w odpowiedzi: – Nom de Dieu, przestań w końcu żłopać ten parszywy pastis, który pędzi twój wuj.
Gdy mężczyzna zagłębił się w cień, Aleksa wy¬mknęła się za jego plecami, pozostawiając żołnie¬rza w rękach Sto Owena. Po chwili usłyszała dobie¬gające z tyłu odgłosy walki, jęki, stęknięcia, ciosy, lecz nie traciła czasu na oczekiwanie na wynik po¬tyczki.
Puściła się pędem w kierunku drugiej smugi światła na końcu tunelu, gdzie na krześle siedział bezwładnie pochylony do przodu ciemnowłosy męzczyzna.
– Damien? – spytała drżącym głosem, przyklę¬kając tuż obok. – Damien, kochany, to ja, Aleksa – powiedziała łagodnie, uspokajająco, gładząc go po wilgotnych włosach. Poruszył się, gdy dotknęła palcem jego czoła, po czym wolno uniósł głowę. Strasznie się o niego bała, czuła też ogromny żal i ogromną.falę uczuć, jakich nigdy dotąd nie do¬świadczyła.
– Aleksa? – powtórzył zbolałym głosem.
Po chwili przechylił głowę i kolejny jej zawrót po¬nownie kierował go ku bezpiecznej nieświadomo¬ści. Usiłował otworzyć oczy, ale cały świat był jak¬by za mgłą, czas zwolnił do niedających się zmie¬rzyć chwil, bardziej niemrawych niż niespokojne bicie jego serca. Może właśnie dlatego wydawało mu się, że usłyszał, jak ona wypowiada jego imię.
Chłodne palce przesunęły się po jego policzku. – Tak, kochany. Jestem przy tobie. Przyszłam tu po ciebie.
Próbował zwilżyć usta, nadać jakiś sens temu, co docierało do jego uszu, lecz coś nie pozwalało mu zanurzyć się z powrotem w koszmarze, jąki spo¬dziewał się zobaczyć, unosząc powieki. Wymamro¬tał coś w odpowiedzi, potem poczuł szarpnięcie za sznury, którymi był związany, i zrozumiał, że ktoś rozcina więzy.
Połyskujące w świetle lamy ostrze poruszało się gorączkowo. Pierwsza linka krępująca go na wyso¬kości piersi opadła, więc niepodtrzymywany zgiął się do przodu i zapewne by upadł, gdyby szczupłe ramię nie przytrzymało go i nie usadziło pionowo na krześle.
Już dobrze, kochany – powiedziała kobieta głosem, w który słychać było płacz. – Nic ci nie będzie, tylko musimy się stąd wydostać.
Aleksa…? – wyszeptał ledwie dosłyszalnie.
Ale wiedział, że to przecież niemożliwe. Próbował opanować drżenie, które nagle ogarnęło jego cia¬ło. Tym razem otworzył oczy i zobaczył jej twarz.
Rubinowe usta, ciemnokasztanowe włosy… naj-. piękniejsze zielone oczy, jakie kie,dykolwiek wi¬dział.
Wróciłaś… – powiedział. Jego mózg wciąż źle funkcjonował, bo przecież to nie mogła być ona.
Przygryzła drżącą wargę
Na Boga, czy naprawdę myślałeś, że cię zostawię?
St. Owen… Wyjechałaś ze St. Owenem… Głupio mu było, że powiedział to na głos. Prze¬cież Aleksy tam nie było. Rozmawiał z iluzją Spoj¬rzał na sterty zmasakrowanych zwłok, roztrzaska¬ne czaszki, bezgłowe ciała. Nic dziwnego, że tracił zmysły, skoro był uwięziony w samym sercu piekła.
Nie, kochany – koił go cichy głos, gdy nóż sprawnie rozcinał więzy krępujące mu nogi. – Nie wyjechałam. Nigdy bym cię nie opuściła. Nigdy.
Aleksa… – nie mógł przestać wymawiać jej imienia, nie mógł oderwać wzroku od obrazu, któ¬ry tak bardzo ją przypominał. Poczuł jeszcze boleś¬niejsze ukłucie w sercu.
Pomyślał o nocy, gdy przyjechała do niego do za¬jazdu, o uczuciach, jakimi go darzyła, gdy on sprawiał jej zawód na całej linii. Cierpiał coraz bardziej, chciał przeklinać samego siebie za wszystko, co zrobił.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział cichy glos. Nóż cały czas rozcinał kolejne sznury, a cu¬downa zjawa krążyła wokół niego w niesamowitym świetle lamp.
Pomyślał szaleńczo, że to może być jednak rze¬czywistość.
– Damien, słyszysz mnie?
Chwyciła palcami jego podbródek i zmusiła, by na nią spojrzał. Kiwnął głową, zastanawiając się, jak to wszystko jest możliwe.
– Damien, kocham cię. – Na te słowa coś ścisnꬳo go mocno za gardło.
Wpatrywał się w tę iluzję – jej cudowne zielone oczy – i marzył, by wpaść w ramiona pięknej po¬staci mówiącej słowa, które chciał usłyszeć od dawna. Ile osób w jego życiu je wypowiedziało? Jeszcze mniej wymówiło je zupełnie szczerze.
– Słyszałeś mnie? – powiedział głos. Jakaś ręka potrząsnęła go za ramię. Ostatnie słowa padły po¬jedynczo. – Ja… ciebie… kocham.
Poczuł w oczach gorące łzy. Chciał je powstrzy¬mać, lecz formowały się w wielkie krople, które za¬częły spływać po jego zapadniętych policzkach.
– Powtórz to – wyszeptał. – Powiedz to jeszcze raz, zanim odejdziesz.
– Ja nigdzie nie odchodzę! Nie odchodzę bez ciebie! Kocham cię – wyrzuciła z siebie płaczli",ie. – Kocham bardzo, aż do bólu. Bólu, od którego chyba umrę. Dobry Boże, Damien, proszę, po¬wiedz, że rozumiesz, co do ciebie mówię.
Wizja przybrała bardziej rzeczywistą formę.
Postać wydawała się mówić zupełnie serio. Miała wypisany na twarzy głęboki niepokój, strach o je¬go życie. Kochała go. I nie wyjechała z St. Owe¬nem.
– Nie wyjechałaś… – szepnął. – Nie wyjechałaś…
– Wyjedziemy stąd razem – powiedziała, przecinając ostatni z krępujących go sznurów. – Razem! – Znowu szarpnęła go za ramię, lecz wciąż nie był w stanie się wybudzić ze swego letargu.
– Lepiej wyjedź ze St. Owenem… – powiedział do obrazu przed swymi oczami. Ta myśl już wcześniej przyszła mu do głowy, lecz bał się do niej przyznać. – Ze mnie nie będziesz mieć pożytku. Wciąż cię tyl¬ko ranię. Sam już nie wiem, kim jestem.
Nie chciał tego wyznać. Słowa same wypłynęły z jego ust, ale wiedział, że są prawdziwe. Było zbyt wiele kłamstw, zbyt wiele wyrachowanej gry, zbyt wiele lat przeżytych w oszustwie. W końcu zaczął sam siebie oszukiwać.
Smukła dłoń dotknęła jego policzka.
– Ja wiem, kim jesteś – rzekła zjawa. – Jesteś po¬łączeniem wszystkich ról, jakie grałeś. Jesteś wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęłam, czego potrzebowałam u mężczyzny. I kocham wszystko, czym jesteś.
Ujrzał jej pełne łez oblicze, widoczne w oczach głębokie uczucie. Ból serca powoli ustępował. Po raz pierwszy ciemność, jaką był spowity jego umysł, zaczęła się rozjaśniać. Obraz zaczął nabie¬rać ostrości. Szum w uszach minął. Czas i rytm bi¬cia jego serca wróciły do normalności.
– Aleksa – wyszeptał zdumiony, że wciąż ma przed oczami jej twarz. Prawdziwą twarz. – Słodki Jezu, co ty tu robisz?
Drżącymi dłońmi ujęła jego policzki i delikatnie ucałowała spuchnięte usta.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy uciekać. – Wsunąwszy ręce pod jego pachy, pomogła mu wstać. Oparł się na niej ciężarem ciała.
– Nie powinnaś tu przychodzić. Powinnaś była wyjechać ze St. Owenem w jakieś bezpieczne miej¬sce…
– Powinnam była zrobić wiele rzeczy, lecz ta jest najważniejsza. A teraz chodźmy stąd.
Jego umysł w końcu zaczął funkcjonować. Ski¬nął głową i oboje ruszyli tunelem. Podpierała go swoim ramieniem, a nim dotarli do miejsca, gdzie stała lampa na posterunku ostatniego strażnika, zaczął iść bardziej stabilnym krokiem.
Zabrała lampę leżącą na sfatygowanym drew¬nianym stole, znajdującym się przy ścianie, po czym rusnyli dalej. Kiedy znaleźli się na rozwi¬dleniu, stanęła.
– Przyszedł ze mną Jules. Wiedział, że cię tu zamk¬nęli i znał drogę przez podziemia. To on zajął się strażnikami. – Rozejrzała się, lecz niczego nie by¬ło widać. – Boże, coś musiało się stać. Powinien tu na nas czekać.
Damien wyprostował się. Zebrawszy całą siłę woli, puścił Aleksę.
– Zostań tu, w cieniu.
– Ale ty jesteś osłabiony…
– Skoro tu jesteś, nic mi nie będzie. – Wziął lampę i oddalił się, początkowo trochę niezdarnie, po¬tem pewniejszym krokiem 'z coraz większą deter¬minacją Aleksa zaryzykowała dla niego swoje życie. Powiedziała mu, że go kocha, a on sam- wie¬dział najlepiej, jak ogromną darzy ją miłością.
W ciemności rozległ się czyjś jęk. Damien znie¬ruchomiał, wytężając słuch. Kolejny podobny od¬głos. Poszedł w tamtym kierunku, podobnie jak Aleksa.
– Tutaj – zawołał ją cicho, lekko skrzeczącym głosem, spoglądając na znajdującego się w głębokim cieniu człowieka. St. Owen leżał bez ruchu w powiększającej się kałuży krwi. Nóż z kościaną rękojeścią zabłysnął srebrzyście w świetle lampy. W pobliżu leżał bezwładnie sierżant Piquerel ze skręconą pod nienaturalnym kątem szyją.
Damien usłyszał szelest sukni, gdy Aleksa przy¬klękła tuż obok.
– Boże… Boże miłosierny… tylko nie Jules.
Na dźwięk swojego imienia jasnowłosy mężczy¬zna otworzył błękitne oczy. Widząc Aleksę i stoją¬cego przy niej Damiena, uśmiechnął się.
– A więc… cherie… nasz wysiłek nie był darem¬ny… Znalazłaś… swojego mężczyznę… teraz mu¬sicie uciekać…
Przygryzła usta.
– Jules…
Damien słyszał w jej głosie ogromny ból, gdy sięg¬nęła po dłoń leżącego. Kiedyś na pewno czułby za¬zdrość, teraz ogarnął go jedynie żal, że Aleksa straciła dobrego i lojalnego przyjaciela.
St. Owen uścisnął ją słabo.
– Zrób tak, jak powiedziałem, cherie. Zabierz swojego męża… i uciekajcie.
– Jules, nie mogę cię zostawić. Damien, powiedz mu, że nie odejdziemy bez niego.
Obaj bardzo szybko zrozumieli, że to było mądre posunięcie. Każda minuta miała znaczenie, każda zmarnowana sekunda mogła oznaczać śmierć. Lecz jedno spojrzenie na pełną cierpienia twarz Aleksy wystarczyło, żeby Damien zrozumiał, iż prędzej od¬da życie, niż znowu kiedykolwiek ją rozczaruje.
– Nie pozbędziesz się nas tak łatwo, St. Owen. Uciekamy dalej we troje. – Kołysząc się niepewnie na nogach, Damien pochylił się, a razem z nim Aleksa.
– Nie ma czasu… – zaprotestował Francuz, lecz oni puścili to mimo uszu. Wspólnymi siłami posta¬wili go na nogi. Aleksa oderwała pasek materiału ze swojej halki i przyłożyła do rany w piersi SL Owena.
Ten jęknął słabo, głowa opadła mu bezwładnie do przodu. Damien i Aleksa wzięli go pod ramio¬na, po czym wszyscy ruszyli korytarzem.
– Trzymajmy się lewej strony – powiedziała, gdy dotarli do rozwidlenia. Kilka razy musieli stanąć, że¬by odpocząć i zregenerować drżące od zmęczenia kończyny. Gdy dotarli do schodów prowadzących na ulicę, Damien nie mógł uwierzyć, że im się udało.
– To nie będzie proste – wydyszał ciężko.
– Damy radę – powiedziała, a on przypomniał sobie, jak powiedziała to samo małemu Jeanowi¬-Paulowi. Zebrawszy siły, podniósł SL Owena i za¬częli się wspinać. Aleksa całym ciałem podpierała go z drugiej strony. Szli we troje powolutku, krok po kroku, w bólu i niepewności, lecz z coraz więk¬szą nadzieją, że może im się udać.
Wtedy w tunelu za ich plecami rozległy się jakieś dźwięki. Damien zamarł ze strachu.
Czyżby Lafon wrócił do lochu i stwierdził ucieczkę? A może pułkownik i jego żołnierze rzu¬cili się korytarzami w pościg za zbiegami, z zamia¬rem pozbawienia ich życia? Odegnał obawy, co stałoby się z nimi, gdyby:vpadli w ręce oprawców. W końcu wydostali się na ulicę.
Chłodne powietrze otrzeźwiło go. Wykonał kil¬ka głębokich wdechów.
– Powóz stoi za rogiem – powiedziała Aleksa, oddychając równie ciężko jak on.
Kiwnął głową, zbierając wszystkie pozostałe siły.
Rozejrzał się w lewo, w prawo i przez ramię do tyłu. Ulica była pusta, jeśli nie liczyć błąkającego się rudego kota i śpiącego w rynsztoku pijaka.
Gdy dotarli do powozu, St. Owen oprzytomniał na tyle, żeby przemówić.
– Jedźcie… do hotelu Marboeuf… Tam… bez¬piecznie. Bernard… pomoże… – Gdy wsadzili go do dwukółki, tylko jęknął i stracił przytomność.
Damien ostrożnie oparł go o kanapę, potem trzymając się za żebra, z pomocą Aleksy sam wsiadł i ciężko usiadł. Ledwie widział, jak ona rów¬nież zajęła miejsce, ale chwycił lejce i wyprowadził powóz na ulicę.
Na chwilę zamknął oczy, ponownie starając się zebrać całą energię. Na jakiś czas musiał stracić przytomność, bo gdy rozejrzał się dokoła, dwu¬kółka wj eżdżała właśnie na podwórzec na tyłach hotelu Marboeuf. Wielki brodaty mężczyzna szedł obok powozu, z niepokojem zaglądając do wnę¬trza.
– To Jules – wyjaśniła Aleksa, zwracając się do mężczyzny, który mógł być tylko Bernardem, przyjacielem St. Owena. – Jest ciężko ranny, a mój mąż też potrzebuje pomocy.
Brodacz wziął Jules'a na ręce ostrożnie, jak nie¬mowlę i przycisnął do swojej szerokiej piersi.
– Zajmę się nim. A co z panem? Da pan radę pójść o własnych siłach?
– Dam radę – odparł Damien. Jeszcze nigdy nie był tak pełen determinacji.
Aleksa wyciągnęła do niego ręce.
– Ja ci pomogę. – Pierwsza wysiadła z powozu, a potem pozwoliła, żeby się na niej oparł, gdy schodził na ziemię.
Pomyślał, że pomaga mu zgodnie z tym, co mó¬wiła. Prawdę mówiąc, zawsze stała u jego boku.
Dzisiaj dla niego pokonała swój strach przed wej¬ściem do tego makabrycznego miejsca, jakim są katakumby. W zamku broniła go przed siostrą i matką, stanęła po jego stronie nawet tamtej nocy na plaży, gdy uznała go za zdrajcę i napuściła na nie¬go pułkownika Bewicke'a. Ryzykowała własne ży¬cie, by go ocalić.
Stała murem przy nim jak żadna inna kobieta, jak tylko nieliczni mężczyźni. Bez względu na oko¬liczności, nigdy tego nie zapomni… ani tego, ani czułych słów, które powiedziała do niego.
A teraz nadszedł czas, żeby on stanął przy niej. Musiał dopilnować, żeby znalazła się w bez¬piecznym miejscu. I nic – nawet Wielka Armia Na¬poleona – nie mogło go zatrzymać.
* * *
Aleksa ledwie zauważyła ciężar męża, gdy poma¬gała mu iść przez podwórze do wysokiego kamien¬nego budynku, który miał być ich schronieniem. Myślała tylko o tym, jak wyglądał w tym piekle, ja¬kim był podziemny loch, o wyrazie jego twarzy, gdy mu powiedziała, że go kocha.
Spoglądał na nią wtedy przez kilka zapierają¬cych dech w piersi chwil;' a potem jego piękne oczy napełniły się łzami. Ledwie mogła w to uwierzyć. Taki twardy człowiek?, zwykle skrywający. swoje uczucia… a jednak błyszczące krople wzruszenia popłynęły po jego policzkach.
Powtórz to, powiedział wtedy z wyrazem ogromnej tęsknoty na umęczonej twarzy. Powiedz to jeszcze raz.
Na to wspomnienie poczuła, jak coś chwyta ją za serce. NIgdy by nie przypuszczała, że tak bardzo pragnął usłyszeć te słowa, żałowała, że nie wyznała ich już dawno temu. Patrząc na nią, powiedział, że powinna była wyjechać z Sto Owenem. Wierzył, że go zdradziła, a jednak myślał tylko o jej bezpieczeń¬stwie. Nawet teraz na samą myśl o tym czuła, że jej oczy napełniają się łzami. Zamrugała, by je odgonić.
– Jak się czujesz? – spytała cicho. Czuła jego na¬pięte mięśnie, gdy prowadziła go do drzwi. Jednak z każdym krokiem wydawał się coraz silniejszy. – Czy lepiej?
– Lepiej, niż oczekiwałem. – Odwrócił się i delikatnie pocałował ją w usta. – Dzięki tobie. – Serce Aleksy wykonało pełne salto. Gdy weszli do kuchni, Damien się zatrzymał.
– Co się stało? – spytała mocno zaniepokojona.
– Muszę czymś związać sobie żebra.
– Zostań tu. Zaraz wrócę.
Oparł się o pieniek. Miała już odejść, lecz za¬trzymał ją jakiś głos.
– Ja coś przyniosę. – Siwowłosa kobieta postawi¬ła ciężki gar na palenisku. Trochę wody rozlało się, wywołując obłok białej pary. Kobieta odwróciła się i wyszła, by po kilku chwilach powrócić ze świeżo upranym lnianym prześcieradłem, które zaczęła rozdzierać na paski.
– Merci beaucoup – powiedziała cicho Aleksa, przyjmując ten prowizoryczny bandaż, gdy tymcza¬sem Damien ściągał zakrwawioną koszulę. Znieru¬chomiała na widok posiniaczonych żeber i za¬schniętej krwi na owłosionej piersi.
– Usiądź – poleciła nieco bardziej gwałtownie, niż chciała. – Muszę oczyścić te rany. – Odetchnꬳa głęboko, żeby się uspokoić. Była bliska załama¬nia, ale postanowiła, że jednak się opanuje.
Kobieta bezszelestnie zjawiła się znowu, poda¬ła gałganek i garnek gotującej wody. Aleksa drżącymi rękami opatrywała poranione ciało Damiena. Musiał wyczuć jej zdenerwowanie, gdyż wziął ją za rękę i pocałował w wewnętrzną stronę dło¬m.
Milczeli oboje, gdyż nie byli sami, ale na twarzy Damiena malowała się taka czułość, że słowa nie wydawały się potrzebne. Aleksie zmiękło serce. Gdy skończyła obmywać jego rany, owinęła mu że¬bra lnianym bandażem, próbując nie zwracać uwa¬gi na syki bólu i jej własny ból, odczuwany w odpo¬wiedzi na jego cierpienie.
– Przepraszam… nie chciałam… Pokręcił głową.
– Nic nie zrobiłaś. To nie twoja wina, w ogóle ni¬czemu nie zawiniłaś.
Jednak było inaczej, dobrze o tym wiedziała.
– Szkoda, że to nieprawda, chociaż bardzo bym tego chciała. Wszystko, co się wydarzyło, to moja wina. – Podniosła głowę, gdy kobieta wyszła z kuchni, zamykając za sobą drzwi. – Jules i ja… to my wykradliśmy te plany.
Damien aż jęknął.
– A więc o to chodzi. A oni odkryli kradzież dokumentów?
Kiwnęła głową, unikając jego wzroku.
– Chyba ci o tym powiedzieli?
– Nie. Rzucili tylko przynętę, aby wysondować, ile wiem.
Przygryzła wargę.
– Kiedy to zrobiliście?
– Tamtej nocy, gdy wezwał cię Moreau.
– A gdzie te dokumenty są teraz?
– Wysłaliśmy je na północ. Jules ma tam łódź, która odpływa do Anglii. Plany mają być dostar¬czone generałowi Wilcoksowi.
Damien pokiwał głową.
– Już wcześniej słyszałem, że St. Owen jest przeciwny polityce cesarza, ale nigdy nie pomyślałbym, że aż do tego stopnia.
– Wilcox poprosił go, żeby mi pomógł. Chciałam ci powiedzieć, ale…
– Ale bałaś się mi zaufać.
– Tak.
– A teraz?
– Teraz rozumiem, że to wszystko nie ma znaczenia. Kocham cię i nie dbam o to, co zrobiłeś i dlaczego. Wszystko mi jedno, w co wierzysz. A je¬śli wtedy nad Sekwaną mówiłeś szczerze… jeśli ko¬chasz mnie w jednej dziesiątej tak jak ja ciebie, to nie ma znaczenia, dokąd pojedziemy, byle tylko razem.
Wziął ją w ramiona, zanurzając twarz w jej wło¬sach. Pod palcami czuła spokojne bicie jego serca.
– Mówiłem szczerze – wyszeptał. – Każde słowo. Kocham cię, Alekso. Kocham nad życie. I nigdy już nie chcę ryzykować, że cię stracę
Jej serce nabrzmiało radością. Objęła go za szy¬ję i przytuliła, lecz niepokój o jego połamane i po¬siniaczone żebra kazał jej zwolnić uścisk. Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz siwowłosa kobieta właśnie otworzyła drzwi.
– Monsieur St. Owen pyta o państwa. Proszę pójść za mną na górę
Spłynęła na nią kolejna fala strachu. Boże, oka¬zał się takim dobrym i lojalnym przyjacielem.
– Przynajmniej jest przytomny – stwierdził Da¬mien. – To dobry znak.
Wzięła go za rękę i razem poszli po schodach.
Z każdym krokiem pod górę Damien stękał z bó¬lu, lecz w końcu dotarli na piętro.
– Proszę tędy. – Poprowadziła ich korytarzem do dużego pokoju z ciężkimi jedwabnymi zasłona¬mi i pleśnią na suficie.
– Jules! – Aleksa podbiegła do niego i przyklę¬kła obok łóżka. Miał dziwnie blade wargi i niemy grymas bólu na poszarzałej twarzy. Uniosła wzrok na Bernarda.
– Czy on…?
– Przeżyje, chociaż zachował się bardzo lekkomyślnie. Na Boga, przecież on aż prosił się o śmierć. – Czy będzie mógł podróżować? Nie może tu zo¬stać. Będą go szukali. Musi wyjechać z miasta.
– Załatwię to – rzekł Bernard. – I wam też po¬mogę UCIec.
Wróciła spojrzeniem do Jules'a, który tymcza¬sem otworzył oczy.
– Och, Jules, tak mi przykro. Przepraszam. – Za¬płakała.
– Nie przepraszaj… cherie. Gdyby nie ty i ma¬jor… już bym nie żył..
– Będziesz musiał wyjechać. Oni na pewno od¬kryją twój udział w całej tej sprawie. Boże, prze¬cież straciłeś wszystko.
Uśmiechnął się słabo.
– Jestem człowiekiem morza… pamiętasz? Jest wiele portów, które m,ogę nazwać moim domem. A pieniądze… to nie problem.
– Jules… jak ja ci się kiedykolwiek odwdzięczę?
– Wystarczy jeden z twoich pięknych uśmiechów, cherie. – Przeniósł wzrok na Damiena, szukając pełnym bólu wzrokiem prawdy na jego twarzy. – Jest pan… wielkim szczęściarzem, majorze Pa¬lon. – Znowu spojrzał na Aleksę. – Pańska urocza żona bardzo pana kocha.
Damien popatrzył mu prosto w oczy.
– Nie bardziej niż ja ją
Jules wytrzymał jego spojrzenie.
Skoro tak… to mam nadzieję, że zrobi pan to, co powiem.
– To znaczy?
– Jedźcie na północ. Bernard pomoże wam… opuścić miasto. Mam w Hawrze kilka statków. Je¬den z nich niebawem wypływa do Ameryki. Kiedyś tam byłem. To dobry… silny kraj… o wielu możli¬wościach. Wasza przeszłość nie będzie miała zna¬czenia. Pożyczę wam trochę pieniędzy… pomogę zacząć nowe życie…
– Dobry z pana człowiek, St. Owen – przerwał mu Damien. – Mam nadzieję, że pewnego dnia na¬zwie mnie pan swoim przyjacielem, tak jak został pan przyjacielem Aleksy. Co do tej drugiej sprawy, wyjazd do Hawru – jak najbardziej, ale popłynie¬my statkiem do neutralnego portu, abyśmy potem mogli wrócić do Anglii. Chciałbym zawieźć moją żonę do domu.
Aleksa wstała, ogarnięta wątpliwościami.
Ale my nie możemy tam wrócić. Jeśli cię zła¬pią, zostaniesz skazany i stracony, a jeśli wyje¬dziesz, ja też nie chcę zostać. Nie chcę zostać bez ciebie. Pojedziemy razem.
Damien uśmiechnął się
Pewnego dnia, moja kochana, nauczysz się mi ufać. Wrócimy razem do domu, do zamku Palon. Wszystko, co ci powiedziałem, to prawda.
Uczucie ulgi było tak wielkie, że ugięły się pod nią kolana.
– Dzięki Bogu.
– Bogu i St. Owenowi. – Damien wyciągnął rękę do leżącego.
Jules znowu uśmiechnął się słabo.
– Może kiedyś znowu się spotkamy. A tymcza¬sem… powinniście już jechać. Bernard odprowa¬dzi was do granicy miasta, a stamtąd ktoś zabierze was na północ. Jeśli się pospieszycie… zdążycie… mała łódź płynie do Anglii. – Odwrócił się do Aleksy. – Przyjemnie by było… cherie… gdybyś osobiście dostarczyła te plany.
Potem wszystko odbyło się bardzo szybko. Za¬nim się zorientowała, już całowała Jules'a na poże¬gnanie w policzek, potem szybko zbiegła na dół i znalazła się na długim płaskodennym wozie ra¬zem ze swoją torbą podróżną, jakimiś kocami i to¬bołkami z jedzeniem. Po chwili dołączył do niej Damien, a potem oboje zostali nakryci brezentem, na którym ułożono dużą stertę słomy, na niej zaś stało kilka beczących owiec. Ostra woń ich wilgot¬nej wełny przenikała przez płócienną przegrodę.
Bernard wspiął się na kozioł i wóz wytoczył się ze stajni na wybrukowaną drogę prowadzącą po¬za miasto.
O dziwo, mimo niewygody Damien zasnął. Wy¬czerpanie i ból zbierały swoje żniwo, był tak osła¬biony, jakim nigdy jeszcze go nie widziała.
Ze łzami w oczach zdała sobie sprawę, jak moc¬no wciąż trzyma ją za rękę. I delikatnie przyciska do niej swoje obite wargi.
Rozdział 23
Damien leżał na łóżku w małej izbie z widokiem na Sekwanę na poddaszu zajazdu Les Deux Pois¬son w Hawrze. Po drugiej stronie brukowanej uli¬cy kołysały się maszty żaglowców poruszane lekką popołudniową bryzą, a ich takielunek dzwonił ni¬czym mosiężne kuranty w słonym, napływającym od strony morza powietrzu.
Uwielbiał ten zapach. Przypominał mu zamek Falon i budził nadzieję, że przy odrobinie szczęścia niedługo tam się znajdą.
Już nie mógł doczekać się powrotu. Jeszcze ni¬gdy tak bardzo nie pragnął stanąć na angielskiej ziemi. Lecz nigdy też nie miał żony, którą kochał, ani świetlanej przyszłości przed sobą.
Aleksa stała przy oknie, wyglądając na zewnątrz.
Ściągnięte ramiona wciąż wyrażały gnębiący ją nie¬pokój, którego nie mogła się pozbyć od chwili, gdy przyszła po niego do tunelu. Miała na sobie tylko halkę, rozczesane jedwabiste włosy sięgały niemal linii bioder. Kiedy spał, wykąpała się, a teraz z lę¬kiem spoglądała na ulicę, czy nie nadchodzą żoł¬nierze, aby przeszukać zajazd.
– Aleksa, kochanie, chodź do mnie – powiedział
Damien cicho. Obserwował ją już od pewnego cza¬su, nie mógł oderwać wzroku od jej unoszących się i opadających piersi i kuszącego ruchu bioder pod cienką warstwą materiału.
Odwróciła się i uśmiechnęła. – Myślałam, że śpisz.
– Obudziłem się już jakiś czas temu. – Także się uśmiechnął. – Syciłem się twoim widokiem. Chciałbym, żebyś się nie martwiła tak bardzo. – Wodził wzrokiem po jej ślicznej twarzy, kiedy do niego podeszła. Zauważył delikatne fioletowe smugi pod oczami, cienkie linie na czole. – Joseph jest bardzo przezorny. Trzyma wartę na zewnątrz przed wejściem.
Człowiek St. Owena zabrał ich drogą na północ od Paryża, jego umiejętności i spryt pozwoliły im bezpiecznie dotrzeć aż tutaj.
– Zawiadomi nas w razie jakichś kłopotów. Damien miał nadzieję, że jego słowa uspokoją Aleksę W rzeczywistości sam bał się za nich obo¬je bez przerwy od trzech dni, czyli przez całą wy¬czerpującą podróż. Nie wyszła im ona na dobre, a teraz, gdy tylko zapadną ciemności i jeśli szcz꬜cie się od nich nie odwróci, udadzą się z Hawru do małej wioski Etretat, gdzie ma czekać niewiel¬ka łódź żaglowa.
Aleksa stanęła obok łóżka.
– Jak się czujesz?
Bolały go głowa i żebra, od czubka głowy po po¬deszwy stóp był pokryty fioletowymi sińcami. Jed¬nak wystarczyło jedno spojrzenie w jej duże zielo¬ne oczy, na wydatne różowe usta, czubki piersi wy¬raźnie widoczne pod cienkim materiałem, aby jego ciało zareagowało pożądaniem.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
– W tym momencie czuję się bardzo osamotnio¬ny. – Przesunął palcem po gładkiej, jasnej skórze wewnętrznej strony jej ramienia. – Chodź do mnie. – Pod pościelą był zupełnie nagi, jego nabrzmiała męskość wyraźnie odznaczała się na kołdrze.
– Nie jestem śpiąca.
– Ani ja – uśmiechnął się łobuzersko.
Otworzyła szeroko oczy.
– Chyba nie chcesz… – Zarumieniła się. – Na Boga, Damien, przecież jesteś ranny. Twoje żebra na pewno nie wytrzymają takiego… wysiłku. – Czerwone policzki zapiekły ją jeszcze bardziej. Odwróciła wzrok.
Zaśmiał się cicho.
– Z pewnością to nie będzie łatwe. Może wystar¬czą same pocałunki.
Wahała się tylko chwilę. Pochyliła się, pocało¬wała go delikatnie w usta, z jej świeżo umytych włosów rozchodził się różany aromat. Chwycił ją za szyję i przyciągnął ku sobie, wyciskając na jej wargach znacznie mniej delikatny pocałunek. Przeciągnął językiem po dolnej wardze Aleksy, drażnił kąciki ust, aż otworzyła je dla niego, a wte¬dy zaczął smakować całą jej słodycz. Nie uszedł je¬go uwadze cichy jęk, jaki z siebie wydała.
– Myślę, kochana, że czujesz się równie samot¬na jak ja. – Ujął jej twarz w dłonie i jeszcze głębiej wniknął kolejnym pocałunkiem, tym razem wcią¬gając jej język, jego ręce tymczasem powędrowały ku piersiom Aleksy. Ujął je, zaczął drażnić sutki, aż obudziły się i zesztywniały, poczuł jej drżenie, wreszcie obniżył głowę i wziął jeden z nich w usta.
– Damien… – Wsunęła palce w jego włosy, wy¬prężyła plecy, aby miał jej jak najwięcej.
Halka zwilgotniała od jego pieszczot, stała się przezroczysta i jeszcze bardziej kusząca, kiedy przy¬kleiła się do jej ponętnych kształtów. Podjął więc swoje zabiegi z jeszcze większą gorliwością, a nim sięgnął po brzeg halki i ściągnął ją przez głowę, Aleksa już wiła się na łóżku ogarnięta namiętnością.
Na widok jej nagich piersi z małymi różowymi aureolkami z jego gardła wydobył się zduszony po¬mruk. Sięgnął po jedną z nich i wziął do ust, powo¬dując drżenie jej całego ciała.
– Nie możemy… tego zrobić. – Odsunęła się nieco. – Twoje obite żebra…
– Może coś wymyślę. – Nachylił się, obwiódł ję¬zykiem jej sutek i delikatnie ugryzł czubek. – Gdy¬bym został na miejscu, a ty weszłabyś na mnie… – Ściągnął pościel, odsłaniając swoją erekcję. Usły¬szał, jak Aleksa gwałtownie nabiera powietrza.
– A jeśli… coś ci zrobię?
– Zaryzykuję
Spojrzała na niego z góry, na jego mocne ciało, muskularne barki, owłosioną pierś, płaski brzuch i wąskie biodra.
– Mam lepszy pomysł – powiedziała.
Uniosła się nieco, po czym pochyliła i pocałowa¬ła w usta – jednak nie łagodnie, jak się spodziewał, lecz mocno i ogniście, od czego poczuł jeszcze większe podniecenie. Potem przeniosła pocałunki na jego szczękę, szyję, ramiona i pierś. Przez chwi¬lę zatrzymała się na miedzianej barwy sutkach, sy¬cąc się ich szorstkim, twardym dotykiem na swoim języku, wreszcie minęła pępek, który po drodze też musnęła ustami, i cały czas schodziła coraz niżej.
– Aleksa, co ty, na litość boską…? – Jednak nie musiał pytać, gdyż właśnie wtedy objęła dłonią je¬go fallusa, przesuwając językiem po całej długości.
Usłyszała cichy charkot rozkoszy, gdy zaczęła go pieścić. Długie uda Damiena napięły się, dając jej dreszcz dodatkowej emocji. Od tamtej nocy w bi¬bliotece zastanawiała się, czy mogłaby zrobić mu to, co on jej wtedy zrobił. Tego wieczoru chciała dać mu tę przyjemność.
W ciąż groziło im niebezpieczeństwo, o czym oboje doskonale wiedzieli. Gdyby coś miało się wydarzyć, gdyby – nie daj Boże – zostali ujęci lub nawet mieli zginąć, chciała zapamiętać te ostatnie chwile, zabrać je ze sobą do końca życiowej drogi, a nawet jeszcze dalej.
Lizała go powoli, w końcu otworzyła usta i wziꬳa go tak głęboko, jak tylko mogła, drażniąc języ¬kiem gorącą, napiętą skórę. Miała wrażenie, że do¬tyka twardej stali przyobleczonej w satynę, piżmo¬wy męski smak spowodował, że zrobiła się mokra między nogami.
– Słodki Jezu – wyszeptał schrypniętym, nierów¬nym głosem. – Już nie mogę… nie dam rady… Aleksa, już dłużej nie wytrzymam.
Mimo to nie przestawała, cały czas pieszcząc go ustami i językiem. Chciała, żeby doszedł, chciała dać mu rozkosz pozbawioną bólu, chciała mu po¬kazać, jak bardzo go kocha, w sposób, którego szybko nie zapomni. Lecz gdy klęcząc, pochylała się nad nim, poruszył się lekko, ułożywszy się pod nią, przesunął i rozchylił jej uda, opierając głowę wyżej na poduszce.
– W to można grać we dwoje – powiedział cicho, zanim powiódł językiem po jej udzie i zaczął całować.
Co on wyprawia? Zrozumiała jego intencje, gdy chwycił jej biodra i objął ustami pulsujący, roz¬ogniony koralik. Rozpalony z nieoczekiwaną siłą nowy płomień wyrwał z jej ust cichy okrzyk. Pogrążyła się w nieznanym dotąd erotycznym doznaniu. ~tarała się pieszczotą doprowadzić go do rozkoszy, zignorować bezwstydne rzeczy, jakie z nią robił, poskromić żar ogarniający jej ciało, lecz gdy jego gorący język zaczął ją pieścić tak bosko, gdy wsu¬nięte do środka palce niepowstrzymanie gładziły ją w takim samym rytmie jak jego usta, rozgrza¬na do białości krew zaszumiała jej w głowie.
Płomienie ognia przeniknęły na wskroś całe jej ciało, napinając całe wnętrze, ukłucia naj słodszej rozkoszy pojawiły się z siłą eksplozji, która roze¬rwała Aleksę na tysiąc drobnych części.
– Damien! – Wygięła plecy, poddając się błogie¬mu doznaniu, skurczom niewymownej przyjemno¬ści, jaka otuliła całe jej ciało, migoczącym czerwo¬nym i złotym iskrom, które pojawiły się nie wiado¬mo skąd, słodyczy spływającej na wszystkie koń¬czyny. Kiedy to minęło, poczuła się zmęczona, drżąca, ledwie mogła się ruszyć. W końcu zsunęła się z niego, lecz nie odeszła.
Pocałowała go miękko w usta.
– Nie wyszło to dokładnie tak, jak zaplanowa¬łam. – Kolejny czuły pocałunek, okraszony uśmie¬chem. – Teraz twoja kolej.
– Ale…
– Obiecaj mi, że się nie p,oruszysz. Nie chcę urazić ci żeber.
Spojrzał na nią niebieskimi oczami.
– Moja naj droższa, to jest o wiele łatwiejsze, niż się wydaje.
Jeszcze raz go pocałowała, a on odpowiedział tym samym, po raz kolejny doprowadzając jej cia¬ło do drżenia. Opanowała się jednak, przyklękła ponad jego biodrami i z delikatną determinacją ostrożnie usiadła na jego nabrzmiałym członku.
Damien syknął, nabierając powietrza, ale nie po¬ruszył się.
Powoli uniosła się, wysuwając go z siebie, i znowu usiadła. Klęcząc, powtarzała te ruchy i czuła, jak jego ciało sztywnieje, zaczyna drżeć. W jego oczach płonęła dzika żądza, gdy na nią patrzył. Po¬czuła ogromny przypływ miłości, równy gwałtow¬nością ogarniającemu ją znowu pożądaniu.
Pochyliwszy się do przodu, zwiększyła tempo.
Aleksa…, kochana… – wyszeptał. Zacisnął zę¬by, zamknął oczy, spinając całe ciało. W pewnym momencie wyprężył się do góry i jęknął porażony przeszywającym bólem żeber.
Aleksa zamarła.
– Nie przestawaj!
Ale jesteś ranny. Wiedziałam, że nie powinniśmy…
Teraz cierpię znacznie gorzej i to nie z powodu pękniętych żeber.
Zaśmiała się cicho i wznowiła rytmiczne ruchy.
Wyginała plecy, żeby wchodził w nią jak najgłębiej, wypinała piersi i drżała, gdy ściskał i pieścił je w dłoniach.
Tym razem prawie dotrzymał obietnicy i nie ruszał się. Dopiero pod sam koniec chwycił ją za biodra, wbijając się w nią coraz mocniej i mocniej. Napięte muskuły na piersi pokrywała mu cienka warstwa potu, gdy wchodził w nią raz po raz.
Nie oczekiwała, że podniecenie znowu pochwy¬ci ją w swoje szpony tak gwałtownie, lecz przenik¬nęło jej ciało i po chwili połączyła się zDamienem w drżącej rozkoszy aż do utraty tchu, aż do wyczerpania i nasycenia.
Usatysfakcjonowana położyła się u jego boku, a on objął ją ramionami. Wkrótce zasnęła, lecz obudziła się, czując, jak Damien delikatnie potrząsa jej ramlemem.
– Co się stało? – krzyknęła i usiadła na łóżku.
Ujrzawszy niepokój na jego twarzy, poczuła przy¬spieszone bicie serca.
– Wojsko. Do miasta przyjechał oddział napole¬ońskich huzarów. Przeszukują wszystkie gospody i zajazdy. Musimy uciekać.
– Boże miłosierny… – nie powiedziała jednak nic więcej, tylko pospiesznie wstała i włożyła pro¬ste ubranie. Szybko splotła włosy w jeden długi warkocz, włożyła pantofle, chwyciła pelerynę, któ¬rą Damien narzucił jej na ramiona i owinął nią sta¬rannie, gdy wychodzili z pokoju.
W korytarzu czekał na nich Joseph, ciemnowło¬sy, niski, ale mocno zbudowany mężczyzna. Filco¬wą czapkę z daszkiem naciągnął mocno na szero¬kie czoło. Niektórzy powiedzieliby zapewne, że jest prostym człowiekiem, ale miał w sobie pewien urok i był bez miary, a nawet fanatycznie oddany SL Owenowi.
– Ile mamy czasu? – spytał go Damien.
– Obawiam się, że niewiele. Wóz czeka w alei.
– Zabierz ją. Ja sprawdzę, co się dzieje przed domem, i dołączę do was przez kuchenne drzwi.
Joseph bez wahania wykonał polecenie, stanow¬czym gestem ujmując Aleksę za ramię i prowadząc ją ku tylnym schodom" gdzie znajdowało się wyj¬ście do alei. Spojrzała jeszcze przez ramię i po chwili krzyknęła głośno na widok czterech żoł¬nierzy, którzy wdarli się do środka przez tylne drzwi.
– Uciekaj do wozu! – rozkazał Joseph. Gniewne spojrzenie w jego oczach czyniło go jeszcze bar¬dziej dzikim.
Zerknęła w górę schodów, po których już gnał Damien, rzucając się do walki. Przywarła płasko do ściany, by mąż mógł ją minąć w pełnym biegu. Joseph uderzył pierwszego żołnierza w brzuch, a gdy tamten zgiął się wpół, poprawił ciosem w szczękę, od którego huzar przewrócił się na zie¬mię. Drugiego z napastników wyrżnął prosto w nos, zalewając go krwią, po czym obaj zaczęli okładać się pięściami.
Skacząc po dwa stopnie, Damien starł się z trzecim żołnierzem, otrzymując cios w żebra, po któ¬rym wykrzywił twarz w grymasie bólu. Potem szybko wykonał unik, by zejść z linii uderzenia wy¬mierzonego przez czwartego mężczyznę, i znowu odwrócił się do trzeciego, który wyciągnął szablę z pochwy u pasa.
Damien! – wrzasnęła Aleksa w momencie, gdy ten kopnął wysokiego żołnierza butem, posyłając go na schody. Uderzywszy mocno w stopnie, zawył z bólu i opadł bezwładnie na ziemię Jego czerwo¬no-granatowy mundur był ubrudzony ziemią z buta Damiena.
Falon chwycił rękojeść leżącej na ziemi szabli i szybkim ruchem odparował cięcie czwartego huza¬ra. W powietrzu rozległ się dźwięczny brzęk metalu.
Biegnij do wozu! – rzucił rozkazująco Damien. Uciekaj z miasta, później do ciebie dołączymy! Stal uderzała o stal, gdy potykali się w wąskim, ograniczającym ruchy przejściu.
Joseph zamachnął się pięścią na zaprawionego w boju żołnierza, posyłając go na kolana, ten jed¬nak szybko wstał, by kontynuować walkę Obaj by¬li już pokryci krwią. Joseph miał rozerwaną koszu¬lę na piersi, ubrudzony mundur żołnierza rozdarł się na boku.
Z prawej strony Damien sparował atak czwarte¬go wojaka, po czym uderzył szablą z góry, celując w głowę, tamten jednak zablokował cios i sarn ude¬rzył, rozcinając koszulę na ramieniu Damiena. W miejscu uderzenia, gdzie ostrze rozcięło skórę, pojawiła się krew. Aleksa zakryła sobie ręką usta, by stłumić krzyk.
Damien cały czas walczył, lecz zaczynał tracić si¬ły. Ból w żebrach stawał się nie do zniesienia, oddy¬chał coraz gwałtowniej i szybciej. Lęk o Aleksę do¬dawał mu sił. Spojrzał w stronę, gdzie przed chwilą stała, i nie zobaczył jej, a gdy znów odwrócił głowę, ujrzał, jak podnosi ogromną donicę i wali nią w gło¬wę ścierającego się z nim żołnierza. Ten upuścił szablę i przewrócił oczami, cofnął się o kilka kro¬ków i padł nieprzytomny u stóp Darniena.
Tymczasem Joseph ostatnim ciosem powalił swojego przeciwnika, ten przewrócił się, z jękiem zamknął powieki i już nie wstał.
Joseph uśmiechnął się zawadiacko do Damiena, mrugnął też odważnie w kierunku Aleksy.
– Myślę, mon amis, że czas w drogę.
Damien bez wahania chwycił żonę za rękę i po¬ciągnął na zewnątrz. Był wściekły, że go nie posłu¬chała, ale miał też wszelkie powody, aby być jej za to nieposłuszeństwo wdzięcznym.
– Ach, ty mała lisico – szepnął, gdy układali się w wozie pod brezentem. Owieczek już nie było"ale pozostało siano wraz z wonią owczego łajna i wil¬gotnej wełny. – Kiedy ty się w końcu nauczysz słu¬chać moich poleceń? – Lecz natychmiast pocało¬wał ją w tył szyi, gdy legła przed nim wtulona weń jak łyżeczka w łyżeczkę.
– Bardzo proszę – odparła, gdy Joseph wspiął się na kozioł i po chwili wóz ruszył z miejsca.
Czuł, jak Aleksa się uśmiecha, sam też uniósł ką¬ciki ust.
Po chwili uśmiechy przygasły. Nie odzywali się, tylko nasłuchiwali turkotu kół, czując w kościach każdą nierówność wyboistej drogi. Wróciło napię¬cie. Damien czuł pod ręką, jak mocno bije serce Aleksy. Podobnie biło jego własne serce.
Dziesiątki francuskich żołnierzy przeszukiwały miasto. Musieli dostać się na północ, zanim ich łódź wypłynie w morze, a w tej sytuacji nie mogli jechać gościńcem. Wciąż wiele elementów ich pla¬nu mogło się nie powieść, lecz Damien czuł, że z Aleksą u boku jest w stanie pokonać każdą przeszkodę
Może właśnie ta wiara pomogła im dotrzeć bez przeszkód do małej, osłoniętej zatoczki koło Etre¬taL Do północy pozostało dwadzieścia minut. Tyle samo brakowało do wypłynięcia łodzi.
Jeszcze dwadzieścia minut i byłoby za późno.
U dało się – wyszeptała cicho Aleksa. Stali na plaży przed małą łodzią żaglową, która miała ich zabrać do Anglii. – Aż trudno mi w to uwierzyć.
Nachylił się i pocałował ją
– Jedźmy więc do domu.
Aleksa ze łzami w oczach pożegnała się z Josephem, który z uśmiechem przesunął na głowie fil¬cową czapkę. Damien uścisnął mu prawicę i po¬mógł żonie wsiąść na pokład.
Załoga składała się zaledwie z trzech mężczyzn.
Przekazali przybyszom wykradzione przez Aleksę i St. Owena plany i dziewczyna natychmiast przyci¬snęła je mocno do piersi. Zeglarze zepchnęli łódź na wodę i chwycili za wiosła. Napinając mięśnie z całych sił, pokonywali falę za falą, kierując się na pełne morze. Woda chlupotała głośno o kadłub, gdy przedzierali się przez strefę przyboju ku dającej bezpieczne schronienie ciemności.
Do rana będą w domu!
Damien objął Aleksę w talii, a ona opada głowę na jego ramieniu.
– Jesteś wspaniałą nagrodą, lady Falon – szep¬nął, muskając ustami je włosy. – Nagrodą, którą będę hołubić do końca mojego życia.
Odwróciła się, a wtedy zauważył w jej oczach łzy.
– Kocham cię – powiedziała cicho.
Pocałował ją z całą miłością, którą miał w sercu.
Teraz była już jego. Nigdy nie pozwoli jej odejść.
– Kocham cię od chwili, gdy przyszłaś do mnie do tego zajazdu. Nigdy nie zapomnę twojej odwa¬gi ani ognia w twoich cudownych zielonych oczach.
Nachyliła się z kolejnym pocałunkiem. Zastana¬wiał się, czy i ona kocha go od tak dawna. Może właśnie dlatego zgodziła się go poślubić. Nieważ¬ne, czy to była prawda, ale na tę myśl poczuł się szczęśliwy. Otulił peleryną ich oboje i przytulił żo¬nę do piersi.
Spoglądając na wodę, uśmiechnął się w ciem¬ność i puścił wodze fantazji, snując wizje szczęśli¬wej przyszłości w ich wspólnym domu.
Epilog
Zamek Falon, Anglia
25 października 1809 roku
Aleksa czuła ciepły oddech swojego męża na szyi.
Delikatnie podgryzał jej ucho, po czym przewrócił ją na plecy i pocałował prosto w usta. Leżała pod sa¬tynową kołdrą na ich łóżku z czterema kolumienka¬mi i odpoczywała po porannej przejażdżce do wsi. Przez ostatnie cztery dni Damiena nie było, ponie¬waż załatwiał różne sprawy w mieście.
N ajwyraźniej już wrócił.
Uśmiechnęła się, patrząc na jego przystojną, śniadą twarz.
– Witaj w domu, kochanie.
Pocałował ją jeszcze raz, tym razem mocniej.
– Tęskniłem za tobą od wielu dni. A skoro już tu jestem, chodzi mi po głowie zupełnie inne powita¬nie. – Długi palec przesunął się po jej kształtnej piersi, nagiej pod satynową pościelą.
Rozwiązał fular i ściągnął z szyi. Znieruchomiał na moment, spoglądając na nią z niepokojem.
– Chyba że nie czujesz się w nastroju.
Uśmiechnęła się.
– Już wszystko dobrze… bo wróciłeś do domu.
– Byli w Anglii już prawie od dwóch miesięcy, lecz w zamku Falon dopiero kilkanaście dni. W poprzednim tygodniu stwierdziła, że nosi jego dziecko.
Trącił ją nosem w szyję.
– No cóż, ja jeszcze nie czuję się dobrze, ale nie¬długo to się zmieni. – Znowu ją pocałował. – Jesteś pewna, że to nie zaszkodzi dziecku?
– Bardzo pewna. – Ostatnio czuła się trochę zmę¬czona, lecz na razie nie cierpiała na poranne mdło¬ści. Brzuch dopiero bardzo nieznacznie się zaokrą¬glił, ale piersi już zaczęły się powiększać. Gdy Alek¬sa tylko pomyślała o tym, jak Damien dotyka ich ustami, zrobiły się ciężkie i obolałe. Sutki stward¬niały, ocierając się o chłodną, satynową pościel.
– Szkoda, że nie zabrałem cię ze sobą. – Damien rozpiął koszulę, wysunął ją ze spodni i odrzucił na bok. – Tęskniłem za tobą bardziej, niż wydawa¬ło mi się to możliwe.
– Następnym razem będę nalegała, żeby jechać z tobą.
– Następnym razem nie będziesz musiała. – Wiedziała, że niepokoił się o nią, o dziecko, które w sobie nosiła. Kiedy się o tym dowiedział, wpadł w ekstazę. Miłość, jaką widziała na jego twarzy za każdym razem, gdy na nią spoglądał, na¬pełniała jej własne serce radością i szczęściem.
Pocałował ją ostatni raz,po czym szybkimi, sprawnymi ruchami ściągnął czarne skórzane buty i spodnie. Kiedy położył się przy niej, był szty\yny z podniecenia, ona zaś wilgotna od samego widoku męża bez ubrania, poruszającego się po sypialni.
Jakiż on jest piękny, pomyślała tak jak już setki razy, taki zgrabny, śniady i męski. Niesamowicie męski. Nakrył jej usta ognistym pocałunkiem, wsu¬wając palce w kasztanowe włosy; by po chwili roz¬łożyć je szerokim wachlarzem na poduszce.
Odrzucił kołdrę i znieruchomiał na moment, że¬by popatrzyć na Aleksę.
– Boże, jakaś ty piękna!
I już po chwili całował ją, a ona w odpowiedzi zaczęła płonąć pożądaniem. Wciskający się w jej usta język sprawił, że wydała cichy jęk. Po chwili Damien przesunął usta na wydatną pierś. Zaczął ją delikatnie ssać, śląc przez całe ciało Aleksy fale żą¬dzy zbierające się w podbrzuszu. Wierciła się przy tym, więc w końcu chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał je po obu stronach poduszki, na któ¬rej spoczywała jej głowa.
Nachylił się nad nią, kolanem rozchylił jej nogi, gotów wniknąć do środka. Jednym mocnym pchnięciem wypełnił ją do końca, przyprawiając zarazem o zawrót głowy.
– Musiałem – szepnął, lekko podgryzając warga¬mi gładką szyję. – Nie mogłem czekać ani chwili dłużej.
Wygięła się pod nim.
– I ja chciałam poczuć cię w sobie.
Znowu zwarł się z nią w długim, głębokim poca¬łunku, uwolnił nadgarstki, a wtedy ona objęła go za szyję. Raz po raz wsuwał w nią swoją męskość, władczo i zaborczo, biorąc ją w posiadanie, jakby tylko ona umiała rozproszyć ciemność i przynieść mu światło.
Pomyślała z wdzięcznością, że tak będzie już za¬wsze. On jej potrzebował, nie było co do tego wątp¬liwości, a ona jego. Reagowała na niego gorącym pożądaniem, ponaglała niecierpliwie i wyprężała się, by czuć go jeszcze głębiej.
– Aleksa… – wyszeptał, zanurzając twarz w jej włosach. Jego ciało spinało się coraz bardziej, ona też traciła kontrolę nad ogarniającym ją coraz mocniej żarem. I wtedy odfrunęła, szybując mię¬dzy chmurami, oślepiona blaskiem słońca.
Zacisnęła palce na gęstych czarnych włosach męża, wykrzykując jego imię. Po chwili Damien dołączył do niej w eksplozji rozkoszy.
Dobry Boże, czy zawsze tak właśnie będzie mię¬dzy nimi? Wiedziała, że sprawiało to coś o wiele większego niż samo tylko połączenie ciał. To była miłość, głęboki nieprzemijający szacunek, wiara w Boga i we wspólną przyszłość.
Jakiś czas drzemali spleceni w objęciach, potem Aleksa wstała, umyła się i zaczęła ubierać do kola¬cji. Damien w.ciągnął spodnie i buty. Właśnie wkładał koszulę, gdy służąca Aleksy, Sarah, zaczꬳa gorączkowo dobijać się do drzwi.
– Na litość boską, co się stało? – Aleksa otwo¬rzyła ubrana w samą halkę.
– Pani brat przyjechał. Jest na dole, chodzi z ką¬ta w kąt, przeklina i strasznie się piekli. Ledwie go powstrzymałam, bo gotów był od razu biec na górę.
– Boże przenajświętszy! – Pospiesznie włożyła swój śliwkowy szlafrok. – Miałam nadzieję, że do¬stanie mój list, gdy tylko przybędzie do Londynu. Ale widocznie go nie otrzymał.
– Jest z nim pani Jo… i mały Andrew, chociaż za¬brali go do bawialni. J aśnie''Pani próbowała prze¬mówić panu do rozsądku, ale on nie zwraca na nią uwagi. Twierdzi, że przyjechał po pani męża.
– Ojej! Obawiałam się, że do tego dojdzie! Damien minął ją i skierował się ku drzwiom, za¬pinając guziki koszuli.
– Twój brat ma prawo być wściekły. Mam na¬dzieję, że mnie nie zastrzeli, zanim będę miał spo¬sobność, by cokolwiek wyjaśnić.
Chwyciła go za ramię.
Pozwól, że porozmawiam z nim pierwsza. Na pewno uda mi się
Sam muszę to zrobić i wyprowadzić wszystko na prostą.
– Ale…
Uciszył ją krótkim, mocnym pocałunkiem, od¬wrócił się i poszedł w kierunku schodów. Aleksa zapięła guziki szlafroka, sprawdziła w lusterku, czy może się tak pokazać, po czym ruszyła jego śla¬dem. Kiedy zeszła do wielkiej sali, nie zastała tam ani Damiena, ani Rayne'a. Zastała tylko Jocelyn, która zaniepokojona chodziła tam i z powrotem.
Bogu dzięki! – Jo i Aleksa padły sobie w objęcia. – Nic ci nie jest?
Wszystko w porządku. Gdzie oni są? – W odpowiedzi rozległ się głośny trzask.
W gabinecie – odparły obie jednocześnie. Ale drzwi są zamknięte na klucz – dodała Jo.
Biedny Damien! Dopiero co wyzdrowiał po tym, co przeszedł we Francji. Mam nadzieję, że Rayne nie zrobi mu krzywdy. – Spojrzała na Jo, która nerwowo bawiła się kosmykiem swych dłu¬gich czarnych włosów. Straciła pewność siebie. Rozumiem, że nie dostaliście mojej wiadomości.
Ależ dostaliśmy. Pan Nelson, adwokat Rayne'a, bardzo dokładnie zdał relację ze wszystkiego, co się wydarzyło, gdy byliśmy na Jamajce. Rayne spraw¬dził jeszcze te informacje u generała Stricklanda, potem jeszcze spotkał się z generałem Fieldhur¬stem. Twój brat zna całą tę nieszczęsną historię
– No i?
No i obawiam się, moja droga, że wie o tym, jak zostałaś postrzelona, a potem przez miesiąc dochodziłaś do siebie w burdelu.
– Och…
– W tym momencie Rayne nie darzy twojego męża zbytnią sympatią. – Z gabinetu dobiegł kolej¬ny łomot.
– Na to wygląda. – Aleksa podeszła bliżej i za¬częła walić w drzwi. Ku jej zaskoczeniu otworzyły się niemal natychmiast.
Rayne stał z zaciśniętymi pięściami i wściekłą miną. N a podłodze u jego stóp leżały szczątki orientalnej wazy, dalej na perskim dywanie walały się poprzewracane krzesła. Spojrzał na Aleksę, a potem na poczynione przez siebie spustoszenia. Złość znikła z jego twarzy, a jej miejsce zajął nie¬wyrażający nawet najmniejszej skruchy uśmiech.
– Wybacz, siostrzyczko, chciałem to zrobić z twoim mężem, ale Fieldhurst powiedział mi, że on już wcześniej dostał za swoje.
Aleksa padła mu w ramiona.
– Och, Rayne, jestem taka szczęśliwa, że cię wi¬dzę! – Spoglądała na ukochaną twarz i zalała się łzami. Wcale tego nie chciała. Poczuła się wręcz głupio. Rayne był jej najbliższym człowiekiem po ojcu, więc bardzo cierpiała od chwili jego wy¬jazdu. – Wiedziałam, że wrócicie, gdy tylko się do¬wiecie – powiedziała z płaczem. – Nie miałam możliwości zawiadomić was, gdy opuściliście Ja¬majkę. – Pociągnęła nosem i cofnęła się, by na nie¬go popatrzyć. – Przepraszam, że sprawiłam ci taki kłopot.
Przycisnął ją mocno do piersi.
– Cieszę się, że już jesteś bezpieczna.
– To nie była wyłącznie wina Damiena. – Otarła łzy chusteczką, którą podała jej J o. – Kiedy odkry¬łam, że ma konszachty z Francuzami, poszłam do twojego generała Stricklanda. Niestety, nie było go w kraju, a pułkownik Bewicke… ale to już była zupełnie inna historia.
Ten podły drań złożył rezygnację po interwencji Fieldhursta. A teraz leczy złamaną szczękę, po mojej własnej interwencji.
Rozległ się śmiech Damiena. podszedł do Aleksy i objął ją czule.
Lordzie Stoneleigh, przepraszam za wszystko, co się stało. Pańska siostra zasługuje na o wiele lepszego mężczyznę niż ja, ale może pan być pew¬ny, że nie ma na świecie człowieka, który kocha ją równie mocno jak ja.
Rayne odchrząknął.
No tak… to jest najważniejsze. Więc… witaj w rodzinie, Falon. – Wyciągnął rękę, którą Da¬mien mocno uścisnął.
Nie Falon, lecz Damien – powiedział.
Rayne uśmiechnął się
Już czas, żebyś i ty mówił do mnie Rayne.
Damien kiwnął głową, Aleksa wspięła się na palce, żeby go pocałować.
Jest jeszcze jedna sprawa – powiedziała cicho, delikatnie się rumieniąc. – Damien i ja… będziemy mieli dziecko.
To cudownie! – Jo uściskała ją mocno.
Na twarzy Rayne'a pojawił się jeszcze większy uśmiech.
Gratuluję, siostrzyczko. Teraz gdy ja i Falon wyjaśniliśmy już sobie wszystkie nieporozumienia, naprawdę czuję się szczęśliwy. Mały Andrew będzie miał się z kim bawić… a w rzeczy samej dzieci będzie więcej, bo Jocelyn też nosi dziecko pod sercem. – Popatrzył na żonę z dumą i radością, odpowiadając na uśmiech na jej twarzy.
W gabinecie zapanował radosny gwar, śmiechy,. uściski, powinszowania.
W szczęśliwym nastroju opuścili gabinet. Aleksa z Damienem udali się do sypialni, żeby przebrać się do kolacji. On skończył pierwszy. Wyglądał nie¬zwykle przystojnie w czarnym fraku i szarych spodniach.
Kiedy zeszła na dół do małego salonu obok ja¬dalni, Damien i Rayne rozmawiali o wojnie, a Jo¬celyn bawiła się z małym Andrew.
– Pamiętasz ciocię Aleksę, prawda, Andy? – J o uśmiechnęła się do niej, a malec chwycił jej dłoń, pokazując ząbki w szerokim uśmiechu.
– Oczywiście, że pamięta. – Aleksa wzięła dwu¬letniego chłopca na ręce i połaskotała delikatnie. Malec ledwie się uśmiechnął, po czym małą rączką pociągnął ją za włosy, aż pisnęła z bólu.
– Dobrze ci tak – powiedział z uśmiechem Rayne, odbierając jej dziecko. – Ja przez ciebie tyle lat wyrywałem sobie włosy z głowy.
– To może być przedsmak tego, co mnie czeka – stwierdził uśmiechnięty Damien. Aleksa wymierzyła mu żartobliwy cios.
Andy został zabrany na górę, a czworo doro¬słych udało się w kierunku jadalni. Byli już prawie w drzwiach, kiedy do salonu wszedł dostojny szczupły kamerdyner, Wesley Montague.
– Czy mogę prosić o chwilę rozmowy, milordzie?
– O co chodzi, Monty?
– O pańską siostrę. Przyjechała kilka minut temu.
– Melissa? Co ona tutaj robi? – Damien poszedł za Montym w kierunku wejścia. Na zewnątrz było ciemno. Melissa nie zapowiedziała swojego przy¬jazdu, nikt zupełnie jej się nie spodziewał. Damiena nie było tak długo, że Aleksa zaczęła się niepo¬koić. Może dotknęła ich jakaś kolejna tragedia?
Już miała pójść i sprawdzić, gdy Damien w towa¬rzystwie siostry wszedł do wielkiej sali. Był od niej ponad głowę wyższy. Aleksa zauważyła, że ze¬sztywniał jak stojąca za nim przy ścianie zbroja. Pociemniał na twarzy, co wywołało u Aleksy złe przeczucia.
– Damien, na Boga, co się stało?
Moja siostra chciałaby ci coś powiedzieć. Przy¬była w tym celu z bardzo daleka. Proszę, żebyś jej wysłuchała. A was wszystkich proszę, żeby to, co usłyszycie, nie wyszło poza te mury.
Oczywiście – powiedział Rayne.
Co chciałaś mi powiedzieć, Melisso? – spytała Aleksa, z każdą chwilą czując się coraz bardziej nieswojo.
Młoda kobieta zaczęła coś mówić, lecz ze zdenerwowania zacięła się i musiała zacząć jeszcze raz.
Po pierwsze chciałabym powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna za wasz szczęśliwy powrót z Francji do domu. Gazety piszą, że jesteście boha¬terami. Jestem z was bardzo dumna.
Aleksa milczała, chociaż była dość zaskoczona.
Chciałabym także przeprosić. – Melissa Mel¬ford wyprostowała się. Wyglądała poważniej niż ostatnim razem, gdy Aleksa ją widziała, sprawiała wrażenie dojrzalszej, bardziej pewnej siebie. Straci¬ła trochę na wadze, dzięki czemu jej kobiece krągło¬ści stały się bardziej wydatne. Z błękitnymi oczami i jasnymi włosami wyglądała naprawdę ładnie.
Przeprosić? – zdziwiła się Aleksa. – Chyba nie rozumiem.
Melissa nerwowo oblizała wargi. Jej dłonie ogarnęło drżenie.
– Jak sobie zapewne przypominasz, moja matka wspomniała, że zwolniła naszego guwernera, Gra¬hama Tylera. Był z nami od wczesnego dzieciń¬stwa.
– Tak, pamiętam. Peter zawsze mówił o nim z najwyższym podziwem.
– Był miły i inteligentny, bardzo blisko związany z Peterem. Wtedy było mi przykro, że odchodzi, ale nigdy nie przyszło mi do głowy… nie miałam najmniejszego pojęcia…
Aleksa bezwiednie postąpiła krok do przodu.
– Co się stało, Melisso? Co chciałaś powiedzieć?
Dziewczyna odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
– Po wyjeździe z Waitley pan Tyler przyjął posadę u rodziny Clanderonów, jako że moja matka i pani Clanderon są zaprzyjaźnione. Jego tajemni¬ca wyszła na jaw niemalże zupełnie przypadkowo. Gdyby lord Clanderon nie wrócił wtedy do domu nieco wcześniej… i nie natknął się na nich…
– Melisso! Powiedzże wreszcie, co się stało!
– Pan Tyler został przyłapany w kompromitującej sytuacji z piętnastoletnim synem lorda Clande¬rona. Gdy stanął przed obliczem markiza, Graham załamał się. Przyznał się, że wykorzystał młodzień¬cze zaufanie chłopca i że… że… próbował to samo zrobić z Peterem! – Na tym ostatnim słowie głos jej się załamał. Damien podszedł, a ona z wdzięcz¬nością przyjęła pociechę, jaką dały jego ramiona.
– Już dobrze, Lisso. Już po wszystkim.
Melissa spojrzała pełnymi łez oczami na Aleksę.
– Peter był zrozpaczony, gdy cię stracił, i zwrócił się po słowa otuchy do Grahama. Zabił się z powo¬du tego, co zaszło między nimi, tak powiedział Ty¬ler. To nie była twoja wina, Alekso. Byłam wobec ciebie taka okrutna, a ty nie byłaś niczemu winna!
Aleksa szybko zrobiła trzy kroki i przytuliła Me¬!issę. Damien stał obok z nieprzeniknioną twarzą, czując opadające na jego barki ogromne brzemię, jakie przyniosły słowa jego siostry. Z trudem pano¬wał nad wzbierającym w nim gniewem, lecz w spoj¬rzeniu, które kierował na żonę i siostrę, widocz¬na była dziwna czułość.
– Co się stało z Tylerem? – spytał w końcu, nieznacznie podnosząc głos.
Melissa pokręciła głową.
– Lord Clanderon twierdzi, że uciekł z kraju.
– Tak będzie lepiej dla niego – rzekł Damien z pogróżką w głosie. W tym momencie podszedł Rayne i oparł szeroką dłoń na ramieniu szwagra. – Daj temu spokój, przyjacielu. Obaj dostaliśmy srogą nauczkę, ile może kosztować zemsta. Twój brat odszedł. Teraz musisz myśleć o żonie i rodzinie.
Damien milczał przez długą, pełną napięcia chwilę, w końcu wolno pokiwał głową. Rozluźnił zwinięte w pięści dłonie.
– Mam nadzieję, że zgnije w piekle.
– Na pewno! – odparł Rayne.
Damien spojrzał na siostrę.
– A co z matką? Jak ona przyjęła tę wiadomość?
– Znasz ją. Gdy poznała prawdę, znienawidziła Grahama Tylera, zapałała żądzą zemsty, ale nie chce przyznać, że myliła się co do Aleksy. Być mo¬że kiedyś jej wybaczy, ale jeszcze nie dzisiaj.
– To chyba i tak nie ma znaczenia. – Damien uśmiechnął się. – Najważniejsze, że ty przyjechałaś i pogodziłaś się z nami. Wiem, że to wymagało od ciebie wielkiej odwagi, Lisso. I jestem z ciebie dumny.
– A ja jestem dumna, że mam ciebie… i szczęśli¬wa, że Aleksa chce jeszcze być moją przyjaciółką.
– Oczywiście, że chcę. Przykro mi z powodu te¬go, 'co stało się z Peterem, ale dobrze, że w końcu poznaliśmy prawdę.
Przez resztę wieczoru byli trochę przygaszeni, każdy zatopiony we własnych myślach. Wcześnie udali się na spoczynek, oczekując następnego, bar¬dziej pogodnego dnia. Aleksa szła po schodach u boku męża. A kiedy znaleźli się w drzwiach sy¬pialni, on wziął ją w ramiona i delikatnie pocało¬wał w usta.
– Wszystko dobrze? – spytał.
– Tak, a ty jak się czujesz?
– Przykro mi z, powodu tego, co się stało z Peterem. Może gdybym tam był, gdyby wtedy miał z kim porozmawiać… jednak teraz możemy jedy¬nie spekulować. Nadszedł czas, by zostawić to za sobą.
Kiwnęła głową.
Przesunął palcem po podbródku Aleksy i uniósł go nieco wyzej.
– Wiem, jakie to wszystko było dla ciebie trud¬ne, ale nie mogę stwierdzić, że jest mi przykro. Gdyby to wszystko się nie wydarzyło, nigdy bym cię nie poznał, nie zagrał z tobą na pieniądze u księcia. Nie pokonałbym cię w karcianej grze, nie nakłonił, żebyś przyszła do mnie do zajazdu, i nigdy bym się w tobie nie zakochał!
Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Wcale nie pokonałeś mnie przy kartach. Oszu¬kiwałeś.
Obdarzył ją najbardziej zniewalającym uśmie¬chem, jaki kiedykolwiek u niego widziała.
– Wcale nie musiałem. Zamiast w karty, patrzy¬łaś wciąż na mnie. Grałaś jak ostatni patałach.
Roześmiała się i zalotnie uniosła brew.
A może to właśnie ja oszukiwałam. Może celo¬wo przegrałam?
Zawtórował jej śmiechem.
Ach, ty mała lisico, z pewnością tak było! – Po¬całował ją. – Ale w ostatecznym rozrachunku i tak ja wygrałem. A nigdy jeszcze stawka nie była tak ogromna.
Spojrzała w jego niebieskie oczy, czując w sercu ogromny przypływ miłości. I nie miała wątpliwości, że to jednak ona zgarnęła wygraną
Комментарии к книге «Diabelska wygrana», Martin Kat
Всего 0 комментариев