Mogło być gorzej.
Mogłem uderzyć w Mierzwę, nie przebijając się przez dwa poziomy narosłych szkieletowych ram, pełnych szałasów i straganów. Gdy wagonik się zatrzymał, utknął w nich dziobem. W półmroku paliły się dokoła niewyraźne światła i ogniska. Słyszałem podniesione głosy, ale to było raczej podniecenie i gniew niż zawodzenie rannych. Miałem nadzieję, że nikogo nie zmiażdżyłem. Po kilku sekundach uwolniłem się z fotela i szybko oceniłem swój stan. Nie znalazłem widocznych złamań, choć wszystkie członki miałem posiniaczone. Wspiąłem się na tył wagonika. Słyszałem zbliżające się głosy i nerwowe drapanie. Mogły to być ciekawskie, myszkujące w ruinach dzieci lub zaniepokojone szczury. Złapałem broń, sprawdziłem, czy nadal mam zabraną Zebrze gotówkę, a potem opuściłem pojazd. Wyszedłem na nędzną bambusową platformę, którą przebił dziób wagonika.
— Słyszycie mnie?! — zawołałem w ciemność, pewien, że ktoś słyszy. — Nie jestem waszym wrogiem. Nie jestem z Baldachimu. To ubranie Żebraków. Jestem pozaświatowcem. Potrzebuję pilnie waszej pomocy. Ludzie z Baldachimu próbują mnie zabić.
Mówiłem w norte. Było to znacznie bardziej przekonujące, niż gdybym mówił po kanazjańsku, w języku arystokracji Chasm City.
— Odłóż więc broń i zacznij wyjaśniać, skąd ją masz. — To był głos męski o innym akcencie niż akcent mieszkańców Mierzwy, których spotkałem. Wymawiał słowa wyraźnie, jakby działo się coś złego z jego podniebieniem. Też posługiwał się norte, lecz słowa brzmiały urywanie, czy też może zbyt precyzyjnie, bez rytualnych elizji, których nabywa się z prawdziwą znajomością języka. — Przybyłeś w linówce — ciągnął. — To również wymaga wyjaśnienia.
Widziałem teraz tego mężczyznę; stał na krawędzi bambusowej platformy. Ale wcale nie był człowiekiem. Patrzyłem na świnię.
* * *Mały, bladoskóry, stał na tylnych nogach z tą samą niezręczną łatwością, którą pamiętałem u innych świń. Oczy zasłonił goglami, utrzymywanymi na miejscu przez zawiązane z tyłu głowy rzemyki. Miał na sobie czerwone poncho. W jednej ratkowo-palczastej dłoni trzymał tasak z tą niedbałą biegłością, która sugeruje, że wykorzystywał go zawodowo i już dawno ostrość narzędzia przestała go onieśmielać.
Nie odłożyłem broni, przynajmniej nie natychmiast.
Комментарии к книге «Migotliwa wstęga. Tom 2: Odwet», Аластер Рейнольдс
Всего 0 комментариев