Tom 3 sagi o zbóju Twardokęsku
PROLOGDzwon w świątyni Zird Zekruna uderzył ostatni, dwunasty raz i powroźnik zakrzątnął się żywo przy stercie drew, podłożonych pod nogi heretyczki. Baba targnęła się w powrozach, podrzuciła wygoloną głową i rozwarła usta, ale nadaremno. Oprawca, sprowadzony ponoć aż z Uścieży, był biegły w katowskim rzemiośle. Zawczasu wyrwał babie jęzor, aby próżnym gadaniem czy głupimi klątwami nie psuła mieszczanom widowiska.
Zacni mieszkańcy Staroźrebca zbiegli się tłumnie na plac przed świątynią. Ostatnimi czasy heretycy rozsrożyli się wielce w Wilczych Jarach, co nie nastrajało mieszczan przychylnie wobec niewiasty, która mimo powrozów zaczynała z wolna podrygiwać na chruście. Ledwie wczoraj zbrojny zagon zbuntowanego chłopstwa zapędził się aż pod mury, paląc całe przedmieście i wycinając w pień wszystkich, którzy na czas nie schronili się za bramę. Dlatego zaiste w Staroźrebcu nie kochano heretyków.
Twardokęsek opadł na rzeźbiony dębowy stołek i nalał sobie skalmierskiego wina w kubek z litego srebra. Mincerz Lubicha podejmował go iście po wielkopańsku. Kiedy bowiem kacerstwo stukało taranem w bramy Staroźrebca, właśnie Twardokęsek wychynął znienacka z lasu i wyrżnął heretyków do nogi. Nie sądził jednak, aby tą zasługą zaskarbił sobie wdzięczność mincerza.
Lubicha był człekiem hardym, zasobnym, przy tym z Pomorcami w świetnej komitywie, bo z rozkazu kniazia bił spichrzańską monetę, psując ją na potęgę. W Wilczych Jarach miał wprawdzie liczne majętności z nadania Wężymorda, ale bywał tu rzadko, a od lipnickiej rebelii trzymał się jak najdalej. Nie różnił się w tym względzie od innych majętnych mieszczan, którzy coraz głośniej sarkali na wojenne zabawy szlachty. I nigdy by się zbójca na jego wezwanie nie poważył leźć w miasto. Ale…
Odwrócił się gwałtownie, słysząc szelest szaty. Kobieta w gładkiej płóciennej sukni podeszła do okna i zaryglowała je. Pod ciasną białą podwiką jej twarz była znużona, lecz tak spokojna, że zbójcę złość zdjęła.
– Widziałaś, jak się weselą? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Jak ich ciekawość trzęsie, czy baba dobrze od ognia zrumieniona?
– Widziałam – odparła powściągliwie.
– Ci twoi pobratymcy! – Zbójca poderwał się i cisnął stołkiem o ścianę, aż jęknęły deski. – Tak samo przyjdą się gapić, jak to mnie kiedyś będą szlachtować pośrodku rynku. Rychtyk w rychtyk tak samo.
Комментарии к книге «Letni deszcz. Kielich», Anna Brzezińska
Всего 0 комментариев