Teraz przeor. Poznajemy go po fioletowej komży, jaką noszą wszyscy kanonicy od Świętego Augustyna.
To przeor Gotfryd z Barnwell, klasztoru Świętego Augustyna, który razem ze znacznie mniejszym konwentem Świętej Radegundy wznosi się po drugiej stronie wielkiego zakola rzeki Cam. Zrozumiałe, że on i przeorysza się nie cierpią. Zakonnikom towarzyszy trzech mnichów, a także rycerz -jeszcze jeden krzyżowiec, sądząc po tunice – oraz giermek.
Och, przeor jest chory. Powinien jechać na czele procesji, ale zdaje się, że jego brzuch – pokaźnych rozmiarów – przysparza mu strasznych katuszy. Duchowny jęczy, zupełnie ignoruje kleryka z tonsurą, który próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Biedak, dopóki nie dotrze do swojego klasztoru, nikt nie zdoła ulżyć mu w cierpieniu, nie ma nawet gospody.
Mieszczanin o czerwonej twarzy i jego żona – tych dwoje stara się troszczyć o przeora i udziela rad jego mnichom. Jakiś minstrel śpiewa, przygrywając sobie na lutni. Za nim jedzie łowczy, z włóczniami i psami – ogary są równie pstre jak angielska pogoda.
Potem grupa mułów i sług. Zwyczajna, barwna tłuszcza.
Ach, jeszcze coś. Na samiuteńkim końcu procesji. Coś jeszcze bardziej pstrokatego od całej reszty pospólstwa. Wóz z płócienną budą, na której wymalowano kabalistyczne symbole, a na koźle dwóch mężczyzn, jeden duży, drugi mały, obaj smagli, głowę i policzki większego okrywa saraceński turban. Z tyłu wozu siedzi kobieta, niczym chłopka wymachuje okrytymi spódnicą nogami. Uważnie przypatruje się każdemu drzewu, każdemu spłachetkowi trawy, zdaje się zadawać pytania:,jak się nazywasz?", „czy do czegoś się przydasz?", "jeśli nie, to dlaczego?" Niby jakiś dworski uczony. Albo wiejski głupek.
Na szerokim poboczu, które dzieli nas od tych wszystkich ludzi (bo nawet na Wielkim Trakcie Północnym, nawet w owym roku 1171, żadne drzewo nie rośnie bliżej drogi niż na odległość strzału z łuku, tak by nie dawać schronienia rabusiom), stoi mała przydrożna kapliczka, zwyczajna wiejska rzeźba poświęcona Maryi Dziewicy.
Niektórzy jeźdźcy szykują się już, żeby minąć ją z ukłonem i pozdrowieniem dla Najświętszej Panny, przeorysza jednak robi cały pokaz, wzywa pachołka, by pomógł jej zsiąść z konia. Następnie wlecze się po trawie, klęka i głośno się modli.
Jeden po drugim, nieco niechętnie, przyłączają się do niej pozostali. Przeor Gotfryd przewraca oczyma i jęczy, kiedy pomagają mu zsiąść z konia.
Комментарии к книге «Mistrzyni sztuki śmierci», Ариана Франклин
Всего 0 комментариев