Khalil Gibran PROROK
Przekład Wandy Dynowskiej
Cedr i Orzeł 1954
Printed at
Sri Chamundi Art. Press, 65-B, Usman Road,Madras-17 and
Published by Wanda Dynowska, Adyar, Madras-20
Przybycie Statku
Almustafa, wybraniec i umiłowany, co stał się jutrzenką nowego dnia na szlaku własnego żywota, czekał był lat dwanaście, w grodzie Orfalezu, na swój okręt, co nazad miał płynąć i na wyspę jego urodzenia unieść go z powrotem.
A z nastaniem dwunastego roku, na siódmy dzień Jelula,
miesiąca żniw i winobrania, wstąpił na wzgórze poza murami miasta i rzucił wzrokiem ku morzu; i oto dojrzał okręt swój zbliżający się z falą mgły.
Wówczas roztwarły się jego serca wierzeje, a radość jego wybiegła daleko, na morze.
I przymknął oczy i modlił się w milczeniach swej duszy.
Lecz gdy z góry zstępował, smutek wielki nań spłynął i pomyślał
w głębi duszy:
jakże to zdołam odejść w pokoju, a bez żalu? O, nie bez rany w sercu opuszczę ten gród.
Długie były dnie bólu którem spędził w tych murów odrębie, długie samotności noce;
a któż zdoła pożegnać bez żalu swój ból i samotność swoją?
Zbyt wiele cząstek mego ducha rozrzuciłem po tych drogach,
zbyt liczne dzieci mej tęsknoty błądzą nagie wpośród tych gór; nie mogę porzucić ich bez smutku i ciężaru w sercu.
Bowiem to nie odzież dziś zrzucam, a żywą skórę własnymi
zdzieram rękami.
I nie tylko myśl swoją mam pozostawić za sobą ale i serce własne,
które głód i pragnienie napełniały słodyczą.
Jednak nie mogę zwlekać dłużej.
Morze, co rzecz wszelką woła ku sobie, rzuca mi dziś swój zew.
Odpłynąć muszę.
Bowiem pozostać — choć godziny płoną wśród nocy — znaczyłoby zamarznąć i skrzepnąć, uwięznąć zamknionym w nazbyt konkretny kształt.
Radbym zabrał ze sobą wszystko, co tu pozostaje, lecz jakżebym mógł to uczynić?
Głos nie zdolen jest unieść języka i ust, co mu skrzydła dały,
sam wznieść się musi w przestwory.
I sam, bez gniazda swego, wzbija się orzeł ku słońcu.
A gdy doszedł do podnóża góry zwrócił się znów ku morzu i ujrzał jak okręt jego zbliża się do przystani, a na pokładzie marynarzy — ludzi swej ojczyzny.
I okrzyk ogromny jego duszy wybiegł ku nim:
O syny mej dawnej macierzy, wy, jeźdźcy fal i morskich przypływów,
ileż to razy przybywaliście w moich snach, a teraz oto przypływacie na jawie, która jest moim głębszym snem.
Otom gotów odpłynąć z wami, a żarliwość ma z rozpiętym żaglem czeka na wiatr.
Tylko jeszcze jeden oddech zaczerpnę w tym cichym powietrzu;
tylko jedno miłujące spojrzenie wstecz rzucę, i już stanę wpośród was,
żeglarz wśród żeglarzy.
A ty, o morze bezkresne, ty uśpiona rodzico, coś jest pokojem i wolnością jedyną dla rzeki i dla strumienia,
tylko jeden zakręt jeszcze uczyni ten potok w swym biegu,
tylko jeden jeszcze szmer pieśni rzuci na tej polanie, a już przyjdzie pogrążyć się w ciebie — niezmierzona kropla w ocean niezmierzony.
A gdy tak schodził z gór ujrzał z oddali jak ludzie porzucają w pośpiechu swe pola i winnice i biegną ku bramom miasta.
I usłyszał glosy wołające jego imię, pokrzykiwania co rozniosły się od pola do pola, podając jeden drugiemu wieść o nadejściu jego statku.
I rzekł do siebie:
czyli dzień rozstania ma się stać i dniem żniw?
Czy będą powiadać o mnie, iż wieczór mój był w istocie moją jutrzenką?
Cóż mogę dać temu, który oto pług swój porzucił w pół bruzdy i temu, co obroty swej tłoczni winnej zatrzymał?
Czy serce me zmienić się ma w drzewo dojrzałym owocem bogate, abym mógł zrywać i obdzielić nim rzeszę?
A uczucia me i tęsknoty czy mają popłynąć takim potokiem
abym napełnił ich kruże?
A sam czyliż mam zmienić się w harfę, by dotknęła mnie ręka Najwyższego, lub we fletnię, by tchnienie Jego wionęło przeze mnie
ogromne?
Badaczem milczeń jestem, jakiż to skarb znalazłem na ich dnie,
abym go śmiało rozdzielił?
Jeśli to jest dzień mego żniwa, na jakichże to polach zasiałem był ziarno, o jakich niepamiętnych wiosnach?
A jeśli naprawdę jest to godzina, gdy wznoszę mą lampę, płomień jej nie moim zapłonie ogniem.
Pustą i ciemną podniosę ją w górę, a Strażnik Nocy olejem ją swoim napełni i on też zapali jej płomień.
Te oto myśli wypowiedział w słowach, lecz wiele niewypowiedzianych pozostało w sercu, bowiem nawet przed sobą nie zdołałby wyrazić swoich najgłębszych tajemnic.
A gdy wstąpił w mury miasta, cała ludność wyległa na jego spotkanie i wołała doń w jeden głos.
A starsi grodu zbliżyli się doń ze słowami:
Nie odchodź od nas jeszcze,
południem byłeś w naszym zmierzchu, a młodość twa darzyła nas marzeniami.
Nie jesteś obcym wpośród nas, ani gościem, tyś syn nasz i umiłowany.
O, nie każ jeszcze naszym oczom łaknąć widoku twego oblicza.
A kapłani i kapłanki rzekli mu:
Niechże nie rozdzielają nas jeszcze fale mórz, niech lata któreś z nami spędził nie staną się już tylko wspomnieniem.
Przechadzałeś się wśród nas — duch, a cień twój był jasnością
na naszych twarzach.
Miłowaliśmy cię wielce. Ale bezsłowną była miłość nasza i zasłoną okryta.
A dziś oto woła do ciebie donośnie i stanąć chce przed tobą bez osłon;
zaprawdę bywało tak zawsze, iż miłość nie zna swojej własnej głębi aż nadejdzie godzina rozstania.
Zbliżyli się i inni, prosząc go by pozostał. A on milczał. Tylko głowę opuścił, a ci, co stali najbliżej widzieli łzy — jak cicho padały na jego pierś.
Powoli postępował wraz z ludem ku świątyni i zatrzymali się przed jej wielkim krużgankiem.
Tu z chramu wyszła ku nim niewiasta, imieniem Almitra. A była ona wieszczką i jasnowidzącą.
Wzniósł na nią oczy z tkliwością niezmierną, albowiem ono to była pierwsza, która słuchała jego słów i uwierzyła weń, gdy zaledwie dzień jeden przebywał w ich grodzie.
A ona pozdrawiając go, rzekła:
Proroku boży, który szukasz rzeczy ostatecznych, od dawna wypatrywałeś twego statku, przemierzając wzrokiem przestrzenie.
A dziś okręt twój przybył i odpłynąć musisz.
Głęboką jest twa tęsknota za krajem twych wspomnień; ojczyzną twych najwyższych pragnień; miłość nasza nie chce ciebie wiązać, a nędza nasza cię zatrzymywać.
Lecz o jedno prosić cię dziś chcemy — mów do nas zanim nas opuścisz, daj nam coś z twojej prawdy;
a my przekażemy ją dzieciom naszym, a one swoim, i tak przetrwa i nie zaginie.
W samotności twojej czuwałeś wśród naszych dni, a w bezsenności twej wsłuchiwałeś się w płacz i śmiech naszych snów. Odkryj nam tedy nas samych, i powiedz, co ci było zjawione, z tego, co się pomiędzy narodzeniem a śmiercią rozciąga.
A on odpowiedział mówiąc:
Ludu Orfalezu, o czymże mówić wam mogę, jeśli nie o tym, co już dziś żyje w głębi dusz waszych?
O Miłości
I znów rzecze Almitra: mów nam o Miłości.
A on podniósł głowę, spojrzeniem powiódł po rzeszy, aż cisza zaległa ogromna i wielkim głosem przemówił:
Gdy skinie na was miłość, idźcie za nią, choć drogi jej strome są i twarde.
A gdy otoczą was jej skrzydła, poddajcie się im ochotnie,
choć zranić was może miecz ukryty wpośród ich piór.
A gdy przemówi do was, uwierzcie w nią, choć głos jej zwarzyć może
wasze sny,
jako wiatr północny, co szron kładzie na sady.
Bowiem miłość jak wieńczy tak i krzyżuje. Jak wzrastać wam każe,
tak i to, co martwe odrzuca.
Jak wznosi się na szczyty wasze i pieści najdelikatniejsze gałązki dusz waszych, co chwieją się w słońcu z uśmiechem, tak i w głąb, do samych korzeni sięga, wczepionymi w ziemię wstrząsa i targa.
Jak snopy zboża zbiera was w siebie miłość, i przesiewa, by oswobodzić
od plew,
i miele was — jak w żarnach — w czystą biel,
i urabia — jak ciasto — by giętkość wam nadać;
a wtenczas dla swego świętego przeznacza was ognia, byście się stali, jako poświętny chleb, dla Boga najświętszej wieczerzy.
Wszystko to miłość z wami uczyni, abyście własnego serca poznali tajemnicę,
a w wiedzy tej, Serca Życia stali się cząstką.
Lecz gdybyście w lęku, tylko spokoju i rozkoszy chcieli szukać w miłości,
tedy lepiej wam, nagość swą osłoniwszy, zejść z wielkiego miłości klepiska,
w bezbarwny i głuchy kraj, gdzie śmiać się będziecie,
lecę nie w pełen śmiech,
i płakać, lecz nie pełnią łez.
Miłość nie daje nic oprócz siebie samej i nie bierze nic, jeno z siebie samej.
Miłość nie posiada, ani może być posiadana,
bowiem miłości wystarcza miłość.
Gdy miłujesz, nie mów: „Bóg przebywa w mym sercu", powiadaj raczej: "W sercu Boga przebywam."
I nie sądź abyś mógł drogami miłości kierować; to ona, jeśli za godnego cię uzna, twoją pokieruje drogą.
Miłość nie zna innego pragnienia ponad wypełnienie siebie samej.
Lecz jeśli kochasz, a bez pragnień nie możesz się obyć, te oto niech będą twoimi:
stapiać się wciąż i być jako strumień, co płynie i pieśń swą nocy
powierza; znać ból tkliwości niezmiernej,
a od własnego rozumienia miłości ranę mieć w sercu, i spływać krwią ochotnie a radośnie.
Budzić się o świcie z sercem uskrzydlonym i dzięki składać za nowy dzień miłowania;
w spokoju południa zadumać się nad miłości ekstazą;
o wieczornej godzinie w dom wracać z wdzięczności ogromem;
a usypiać z modlitwą za umiłowanego w sercu, na ustach — z pieśnią zachwytu.
O Małżeństwie
Znów się ozwie Almitra: a o małżeństwie, Mistrzu?
A on odparł, mówiąc:.
Razem urodziliście się i razem będziecie na zawsze.
Razem, gdy białe skrzydła śmierci rozproszą wasze dni; razem, zaprawdę, nawet w cichej pamięci Boga.
Lecz przestrzeń niech będzie w tej waszej wspólności,
a wichry niebios niechaj swobodnie wieją między wami.
Miłujcie jeden drugiego, lecz nie róbcie więzów z miłości; niechaj będzie ona jako morze w ruchu wpośród brzegów dusz waszych.
Czary swoje napełniajcie wzajem, lecz z jednej nie usiłujcie gasić pragnienia;
chlebem swoim dzielcie się zawsze z drugim, lecz z tej samej kromki
nie starajcie się żywić.
Razem bądźcie w śpiewie i tańcu, radośni, jednak każdy niechaj
będzie i sam,
jak same i oddzielne są struny lutni, choć jedną dźwięczą muzyką.
Serca swoje oddajcie sobie wzajem, lecz nie w wyłączną opiekę drugiego; albowiem tylko dłoń Życia serce ludzkie zawrzeć w sobie może.
Stójcie razem, lecz nie nazbyt blisko;
gdyż kolumny świątyni oddzielnie stać muszą,
a dąb i cyprys nie rosną w cieniu drugiego.
O Dzieciach
Teraz kobieta z niemowlęciem przy piersi, prosi: powiedz nam o dzieciach.
A on rzekł:
Dzieci wasze nie są waszymi dziećmi.
To syny i córy tęsknoty Życia za sobą samym.
Jawią się na tej ziemi przez was, lecz nie od was pochodzą
i choć przebywają z wami, nie do was należą.
Miłość im waszą dawajcie, lecz nie waszą myśl,
gdyż one własne posiadają myśli.
Schronienie możecie dać ciału ich, ale nie duszy;
bowiem dusze ich w przybytku jutra trwają,
a tam, nawet marzeniem swoim nie zdołacie sięgnąć.
Możecie starać się być do nich podobni, lecz nie usiłujcie nigdy
upodobnić je sobie.
Bo życie nie cofa się wstecz, ani się ogląda za wczorajszym dniem.
Jesteście jako łuk, a dzieci wasze jako strzały żywe,
wybiegające z was w dal.
Wieki Łucznik na nieskończoności szlaku cel widzi daleki,
i was swą mocą naciąga jako łuk, by strzały jego szybko a daleko niosły.
W dłoni Łucznika niechże ugięcie się wasze ku weselu służy,
bowiem miłość Jego ogarnia i strzałę, co pędzi i łuk, co trwa nieruchomy.
O Dawaniu
Bogacz się ozwie: mów nam o dawaniu.
A on odpowie:
Zaiste mało dajesz, jeśli tylko z dóbr posiadanych udzielasz
coś innym.
Darzysz prawdziwie, gdy z siebie samego coś dajesz drugiemu.
Czymże, bowiem jest twoja własność, jeśli nie rzeczą, której się dziś trzymasz i chronisz ją, w obawie, że ci kiedyś, jutro, stanie się potrzebna?
A jutro…….cóż może jutro przynieść tym, którzy są jak te zbyt zapobiegliwe psy, co kości zakopują w piaskach bezdroży pustyń,
gdy wloką się za pielgrzymem, co do świętego podąża grodu?
Czymże jest lęk przed nędzą, jak nie nędzą samą?
A strach pragnienia, gdy studnia wody jest pełna, czyż nie jest pragnieniem, co nie da się nigdy ugasić?
Są ludzie, co dają okruchy posiadanych bogactw, by poklask zyskać i uznanie, a ta żądza ukryta zatruwa ich dary.
Są inni, co mając mało, oddają wszystko; ci wierzą w życie i jego szczodrość, a komory ich nie pustoszeją nigdy.
Są ludzie, co dają z radością, a radość ta jest ich nagrodą.
A inni oddają z bólem, a ból ten jest im jako chrzest.
Są tacy, co darzą, a nie znają żalu i nie pragną radości,
ani dbają o cnotę;
darzą jak one krzaki mirtu w pobliskiej dolinie, co woń swą ślą w przestrzeń swobodnie.
Przez ręce takich przemawia Sam Bóg, a przez oczy ich
uśmiech Swój całej ziemi posyła.
Dobrze jest dawać w odpowiedzi na prośbę, jeszcze lepiej bez niej,
z głębi rozumiejącego serca.
A dla człowieka, co ma dłonie zawsze ku dawaniu otwarte,
baczyć czujnie, kto by dary jego mógł przyjąć jest większą radością
aniżeli je dać.
Czy istnieje coś, co byś chciał zatrzymać dla siebie?
Wszak wszystko, co macie będzie kiedyś oddane; czemuż, więc
nie oddać już dziś, by ona pora darzenia waszą się stała, a nie spadkobierców, którzy przyjdą po was.
Mówicie nieraz: „dam chętnie, ale tylko tym, którzy na ta zasługują”.
Czy mówią tak drzewa w waszym sadzie i stada wśród łąk?
Oddają wciąż, aby żyć, bo zatrzymywać dla siebie znaczy zginąć.
Zaprawdę ten, który godzien jest daru dni swoich i daru nocy, godzien też jest i wszystkiego, co byście mogli mu dać.
A ten, co zasługuje, aby pić z oceanu życia, zasłużył też sobie by czarę swą napełnić w naszym małym strumieniu.
A jakaż zasługa jest większa nad ufność i odwagę, ach, nawet miłosierdzie, których potrzeba, aby przyjąć dar?
Kimżeś jest, o człowieku, aby drugi miał swe łono przed tobą obnażać i dumę odsłaniać, po to tylko abyś mógł ujrzeć jego nagą wartość i dumę jego niezapłonioną oglądać?
Bacz wpierw abyś sam stał się godzien być ofiarodawcą, narzędziem i ręką, co darzy.
Bo w istocie to życie daje życiu, a ty, co się mniemasz być dawcą, jesteś jeno świadkiem.
A wy, którzy przyjmujecie dary — a obdarzanymi wszak jesteśmy wszyscy — nie bierzcie na się ciężaru wdzięczności, bo staje się ona jarzmem, tak dla tego, co bierze, jak i tego, co daje;
raczej wznieście się wraz z dającym, na darach jego jako na skrzydłach;
bowiem pamiętać o długu wdzięczności, to wątpić w szczodrość tego, co ziemię szeroką ma za matkę, a za ojca — Boga.
O Jedzeniu i Piciu
Teraz człowiek stary, właściciel gospody się ozwał: mów nam o jedzeniu i piciu.
A on rzekł:
Byłbym rad gdybyście mogli żyć aromatem ziemi i jak rośliny światłość życiodajną chłonąć.
Ale że zabijać musicie, aby żyć, a niemowlęce stworzenia pozbawiać matczynego mleka, aby własne zaspokoić pragnienie, niechże i to stanie się
aktem ofiarowania.
Niech stół wasz będzie jako ołtarz, na którym bezwinne i czyste twory
lasu i pól są składane w ofierze temu, co jest jeszcze bardziej niewinne i czyste w człowieku
Gdy masz zabić zwierzę, powiedz mu w sercu swoim:
„Ta sama potęga która uderza dziś ciebie, zabija i mnie, i mnie ona pochłonie.
„Bowiem prawo które ciebie wydało w me ręce, wyda i mnie,
a w potężniejszą prawicę.
„Twoja, jak i moja krew, są jeno sokiem, co żywi drzewo niebios”.
A gdy zęby w miąższ jabłka zatopisz, rzeknij mu w swoim sercu:
„Ziarnka twe będą żyć we mnie,
„a pąki twego jutra rozkwitną w mym sercu;
„aromat twój spłynie w mój oddech
„i razem cieszyć się będziemy przez wszystkie pory bożego roku”.
A jesienią, w czas winobrania, gdy jagoda winna napełni twą tłocznię
rzeknij w twym sercu:
„I jam jest winnicą, plon mego żywota napełni kiedyś inną tłocznię,
„i jako młode wino będę przechowan w konwiach wieczystych”.
A zimą, gdy wino toczysz, niech pieśń twego serca każdej towarzyszy czarze;
a w pieśni tej niech wdzięczne żyje wspomnienie jesiennych dni i tłoczni i winnicy.
O Pracy
Oracz teraz prosi: mów nam o pracy.
A on rzekł:
Pracujesz by dotrzymać kroku ziemi, by sprostać rytmowi jej duszy.
Bowiem trwać w bezczynnie, to stać się obcym wiośnie i latu,
zimie i jesieni; to wypaść z orszaku wielkiej życia procesji, co w
majestacie i dumnym poddaniu kroczy ku nieskończoności.
Gdy pracujesz stajesz się fletnią, przez której serce płynący szept godzin
zmienia się w muzykę.
Któż z was chciałby pozostać bezmowną i niemą wikliną, gdy wszystko inne śpiewa wspólną pieśń?
Powtarzano wam zawsze, iż praca jest przekleństwem,
a trud nieszczęściem.
A ja wam powiadam, iż pracując spełniamy cząstkę najdalszego marzenia ziemi, przeznaczoną nam od zarania wieków, gdy się zrodziło owo marzenie.
Gdy trudzisz się zaiste miłujesz życie prawdziwie; a ukochać życie przez trud, to przeniknąć w jego najgłębszą tajemnicę.
Lecz jeśli w waszym cierpieniu, narodziny zwiecie męką, a podtrzymywanie ciała klątwą, — na czele wam wypisaną, — tedy wam rzekę, iż tylko w pocie czoła waszego zdołacie zeń zetrzeć ów wypisany znak.
Powiadano wam również, że życie jest mrokiem, a wy w znużeniu waszym powtarzacie jak echo to, co niegdyś znużeni byli wyrzekli.
A ja wam powiadam, że życie jest naprawdę mrokiem, tylko, gdy mu braknie wewnętrznego pędu;
a ten jest ślepy, gdy nie towarzyszy mu wiedza,
a wszelka wiedza jest próżna bez pracy,
a każda praca jest pusta i daremna, jeśli w niej niema miłości;
lecz kiedy pracujesz z miłością, ze Sobą się wiążesz,
i z ludźmi, i z Bogiem jednoczysz.
Cóż to znaczy pracować z miłością?
To odzież tkać nicią z własnego serca wysnutą, jakby umiłowanemu miała za szatę posłużyć;
a dom budować z uczuciem serdecznym, jakby ukochany miał w nim
pomieszkanie znaleźć;
a w rolę ziarno rzucać z tkliwości ogromem, a plon zbierać z weselem, jakby nasz najdroższy miał tych plonów kosztować.
To rzecz każdą, której dotknie ręka, tchnieniem naszego ducha przepoić, i wiedzieć, iż wszyscy błogosławieni umarli czuwają z nami pospołu.
Nieraz słyszałem was mówiących, jakby we śnie:
„ten, co rzeźbi w marmurze i własnej duszy kształt w kamieniu kuje, szlachetniejszy jest aniżeli ten, co ziemię pługiem orze;
„a ów, co tęczę na płótno chwyta i na podobieństwoją kształtuje człowieka, większy jest niźli ten, co sandały nam szyje”.
A ja wam powiadam, nie we śnie a w pełni jawy południa, iż wiatr nie szumi bardziej słodkiej pieśni dla dębu-olbrzyma, jak dla najdrobniejszej
z traw;
i tylko ten jest wielki, który mocą swej miłości zmienia głos wiatru w jeszcze piękniejszą pieśń.
Praca to miłość, która widzialny przybiera kształt.
Więc jeśli nie zdołacie pracować z miłością, a jeno niechęć żywiąc i wstręt, tedy zaprawdę lepiej wam wszelką porzuciwszy pracę, usiąść w progu świątyni i wyciągać rękę po jałmużnę tych; co się trudzą radośnie.
Bowiem jeśli obojętnie wypiekasz chleb, gorzkim on będzie i zaspokoi tylko pół głodu człowieka;
a jeśli z narzekaniem winną tłoczysz jagodę, ono jad wsączy w wino.
A choćbyś jako anioł śpiewał a nie kochał pieśni, tedy powiadam wam,
iż tylko znieczulasz słuch człowieka na głosy dnia i na szmery nocy.
O Radości i Cierpieniu
Teraz niewiasta się ozwie: powiedz nam o radości i o cierpieniu.
A on rzecze:
Radość twa jest twoim smutkiem, gdy ten zrzuca swoją zasłonę.
Tę samą studnię, z której wytryska radość twoja, jakże często wypełniały twe łzy.
Czyż może być inaczej?
Im głębiej żłobi nas cierpienie, tym więcej radości może pomieścić serce.
Czyż czara, którą wino dziś czerpiesz, nie była wpierw wypalona
w ogniu garncarza?
A fletnia, która koi dziś twoją duszę, czyż nie była drzewem, które strugając i drążąc ciął ostry nóż?
Gdy cię radość unosi spójrz w głąb serca, a ujrzysz, iż tylko to, co sprawiało ci smutek teraz radość daje;
a gdy smutek zawita, spójrz znów na dno serca, a zobaczysz, że w istocie łzy twoje płyną tylko o to, co było przed chwilą uniesieniem radości.
Niektórzy z was mówią: „Radość jest większa aniżeli cierpienie";
a inni: „o nie, smutek jest od niej większy”.
A ja wam powiadam, iż nierozdzielni są,
i zawsze razem przychodzą do nas w gości; gdy jedno zasiada u twego ogniska, pamiętaj, iż drugie stoi tymczasem u wezgłowia twego.
Zaprawdę zawieszeni jesteśmy pomiędzy szalą smutku
a szalą radości naszej,
i tylko, gdy się w nas pusto robi i cicho, możemy stać prosto,
w równowadze spokoju.
A gdy Wielki Skarbnik podnosi nas, by złoto swoje i srebro odważyć, wonczas to szala radości naszej albo cierpienia, musi w górę iść lub opadać.
O Domach
Teraz murarz się zbliża i prosi: o domach nam powiedz.
A on rzekł:
Wpierw zanim twój dom w murach miasta zamkniesz;
wznieś w wyobraźni szałas wśród pustyni;
albowiem jak o zmierzchu twoim, wielokrotnie w dom wracasz,
tak wraca w mieszkanie swoje i ten, zawsze daleki, samotny w tobie wędrowiec.
Dom twój to jakby twoje szersze ciało.
Rośnie w słońcu, a usypia wśród ciszy nocnej i nie obywa się też bez snów.
Czyż dom twój nie śni? a we śnie czyż nie wychodzi poza mury miasta,
w gaje i na szczyty wzgórz?
Chciałbym móc zgarnąć domostwa wasze w dłoń i jak siewca
po lasach je rozrzucić i łąkach;
chciałbym by jary stały wam za drogi, a za ulice ścieżyny zielone,
abyście chadzali jeden ku drugiemu poprzez winnice szerokie,
w odzieży przesiąkłej świeżym aromatem ziemi.
Lecz to nie może się jeszcze stać.
W lęku swym praojcowie wasi stłoczyli domostwa swoje o wiele
za blisko.
A lęk ten nie tak prędko minie. Jeszcze czas jakiś mury miast
oddzielać będą wasze ogniska domowe od waszych pól.
Powiedzcie mi, ludzie Orfalezu, co też wy macie w tych waszych domostwach?
Co tak skrzętnie chronicie za mocnym ryglem opatrzoną bramą?
Czy spokój tam ukrywacie, cichą, wewnętrzną zwartość,
co wam moc waszą objawia?
Czy wspomnienia tam chowacie, owe świetliste, pomiędzy szczytami myśli przerzucające się łuki?
A może piękno, co serca wasze od przedmiotów z drzewa i kamienia ciosanych, ku świętej górze unosi?
Powiadajcie mi ludzie, czy macie to wszystko w domach waszych?
Czy jeno zadowolenie i pożądanie wygody, co to wślizguje się niepostrzeżenie w dom, niby gość, by niebawem gospodarzem się stać i panem, a wkrótce zmienić się w pogromcę, co swym batem wasze wielkie tęsknoty w chochoły obraca.
Wygoda aksamitne ma ręce, lecz serce z kamienia;
kołysze was do snu, by u wezgłowia stanąć i z dostojeństwa ciała
szydzić bezlitośnie,
i drwić ze zdrowej zmysłów jędrności, otulając je w miękkie puchy,
jakby to były kruche i łamliwe cacka.
Zaprawdę żądza wygody gasi płomień duszy i jej wzloty zabija, a potem śmieje się szyderczo wśród pogrzebnej stypy.
Lecz wy, dzieci przestrzeni, wy, niespokojni nawet w spoczynku waszym, wy się jej w sidła pochwycić nie dacie, ani opanować.
Dom wasz nie będzie kotwicą, lecz masztem.
Nie będzie połyskliwą błonką, co ranę ukrywa, a powieką
co oku za ochronę służy.
Nie będziecie składać swych skrzydeł by się zmieścić we drzwi,
ni uginać karku i pochylać czoło, by głową nie rozbić powały, ani też wstrzymywać oddech szeroki, w obawie by nie porysowały się i nie pękły ściany.
Nie będziecie mieszkać w grobowcach, które martwi pobudowali dla żywych.
Dom wasz, choć wspaniały i godny, nie zawrze waszej tajemnicy, nie zamknie tęsknoty;
bowiem to, co bezgranicznym jest w was, w niebios mieszka przybytku, a wrota jego to poranna mgła, a okna — to pieśń i cisza nocy.
O Odzieży
Tkacz teraz się zbliża i mówi: powiedz nam o odzieży.
A on rzecze:
Odzież wasza przysłania wiele waszego piękna, lecz nie ukrywa brzydoty.
Choć chcielibyście schronić się w swe szaty, by od nagości swej poczuć się wolni, ileż to razy stają się one jarzmem i obrożą.
Radbym widzieć jak słońce i wiatr więcej waszej skóry bezpośrednio dotyka, a nie przez osłony szat,
bowiem w świetle słonecznym tchnienie żywota się tai,
a dłoń życia — w wichrze.
Ktoś z was rzekł: "To północny wiatr, utkał odzież naszą”.
A ja powiadam: o, tak, północny wiatr, ale wstyd był jego warsztatem,
a zwiotczałe mięśnie posłużyły za nić;
a gdy wiatr ukończył swą pracę, sam się z niej śmiał w głębi lasów.
Pamiętaj, iż wstydliwość służy tarczą tylko przed okiem ludzi sprośnych,
a gdy ci znikną z oblicza ziemi, czyż nie będzie ona jeno ciężarem i pokalaniem myśli?
Nie zapominaj też, iż ziemia cieszy się dotknięciem twoich bosych stóp, a wiatr z lubością igra włosem rozwianym.
O Kupnie i Sprzedaży
Kupiec się odzywa: powiadaj nam o kupnie i o sprzedaży.
A on odpowiedział, mówiąc:
Ziemia przynosi wam swój plon, nie zaznasz więc nędzy, jeśli będziesz wiedział jak wypełniać nim dłonie.
Wymieniając dary ziemi zaspokoisz wszystkie swoje potrzeby i dostatek zdobędziesz.
Lecz jeśli życzliwa sprawiedliwość nie pokieruje wymianą, jeśli w niej nie będzie miłości, tedy sprowadzi ona na jednych chciwość, a na innych głód.
Gdy wy, pracownicy winnic, morza i pól, spotkacie na targu garncarza, tkacza, czy korzeni wytwórcę,
wezwijcie Ducha ziemi Zarządcę, by stanął wpośród was i błogosławił wagom i miarom waszym, co jedną wartość za drugą szacują.
I nie dopuśćcie by ludzie nie-robotnych rąk brali udział w tych wymiennych sprawach, gdyż ci chcą słowami płacić za wasz trud.
Im powinniście rzec: „Pójdźcie z nami w pole, lub z braćmi naszymi na morze ruszajcie, by zarzucać sieć;
„a ziemia i morze będą dla was łaskawe, jako i dla nas są hojne”.
A jeśli zbliżą się ku wam pieśniarze, tancerze, czy też grajkowie, dary ich także przyjmijcie do wymiany,
bowiem oni również są jako żeńcy, co plony zbierają i kadzidła; a to, co przynoszą, choć z marzeń utkane, przecie duszy waszej za szaty i za pokarm służy,
A zanim opuścicie rynek, baczcie by nikt nie odszedł z pustymi rękami;
gdyż Duch, ziemi — Zarządca nie uśnie spokojnie na skrzydłach wiatru,
zanim potrzeby najmniejszego z pośród was nie będą zaspokojone.
O Zbrodni i Karze
Wystąpił teraz jeden z sędziów miasta i rzekł: mów nam o zbrodni i o karze.
A on odpowiedział, mówiąc:
Gdy dusza twa oddala się i wędruje gdzieś z wiatrem, gdyś jest sam i bez żadnej ochrony, wówczas to popełniasz zło i czynisz krzywdę innym, a przeto i sobie samemu.
I za to popełnione zło będziesz musiał kołatać daremnie i czekać czas dłuższy, niedostrzeżony, u bram świętych i błogosławionych.
Boski Duch w tobie jest jako ocean
— nieskalany wieczyście.
I jako eter przestrzeni unosi tylko uskrzydlony twór.
I jako słońce jest on,
nie zna chodów krecich, ani też szuka wężowych jam.
Lecz nie tylko boski Duch zamieszkuje twoją istotę.
Wiele jest jeszcze w tobie ludzkiego, a niejedno ludzkim jeszcze nie jest; to jest jako karzeł, bez kształtu i bez wyrazu, co błąka się śpiący wśród mgły, szukając jakby się obudzić.
Będę mówił teraz o człowieku w was, gdyż to on, a nie boski wasz Duch, ani też karzeł, co błądzi we mgle, wie czym jest zbrodnia i za zbrodnię kara.
Nieraz słyszałem was mówiących o tym, który popełnia zło
jakoby nie był jednym z was, a raczej obcym, co samozwańczo wtargnął w wasz świat.
Lecz ja wam powiadam, że tak jak święty i sprawiedliwy, nie może się wznieść wyżej ponad najwyższe w każdym z nas,
tak nędzny i niegodziwy nie może upaść niżej aniżeli to, co w każdym z nas jest najniższe.
I jako ani jeden nie pożółknie liść bez milczącej świadomości drzewa,
tak i czyniący zło, nie może go popełnić bez ukrytej woli wszystkich nas.
Razem kroczymy wszyscy, jednym wielkim pochodem ku Bogu w nas.
A sami jesteśmy wędrowcem i sami sobie drogą.
A gdy jeden z nas potyka się i pada, pada on i za tych, którzy idą za nim, gdyż przestrogą im służy, — ostrzega o kamieniu, na którym potknąć się
może każdy;
ale i tym, co idą przed nim upadkiem swym służy, tym, co choć szybszy i pewniejszy mają krok, jednak nie usunęli z drogi fatalnego kamienia.
Powiem wam również — choć wiem, że słowo to ciężarem
położy się na wasze serca:
zamordowany nie jest wolny od odpowiedzialności za swą własną śmierć; ani ograbiony za utratę swoją.
Sprawiedliwy nie jest wolny od odpowiedzialności za czyny zbrodniarza,
a człowiek czystych rąk nie jest nietknięty przez winę złoczyńcy.
Zaprawdę powiadam wam, czyniący zło jest nieraz
sam ofiarą skrzywdzonego;
a jeszcze częściej skazany i potępiony niesie ciężar za tych,
których nie tknął sąd i nie pohańbiła wina.
Nie można oddzielić człowieka sprawiedliwego od nieprawego,
czyniącego dobrze, od czyniącego źle,
bowiem obaj stoją nierozdzielni przed obliczem słońca, razem,
jako biała i czarna nić w jedną wplecione tkaninę.
A gdy czarna nić pęka, tkacz musi sprawdzić moc całej tkaniny i sam warsztat poddać badaniu.
Jeśliby, który z was chciał sądzić wiarołomną żonę, niechaj też serce jej męża położy na szalę i duszę jego równą wymierzy miarą.
A ten, co by chciał wychłostać krzywdziciela, niech spojrzy bacznie w sumienie skrzywdzonego.
A jeśliby, który z was, w imię sprawiedliwości chciał karać i siekierę przyłożyć do zatrutego drzewa, niech wpierw starannie obejrzy korzeń jego;
a zobaczy, iż korzenie drzew, tak dobrych jak i złych, owocujących jak i bezpłodnych są razem splątane i w cichym sercu ziemi przeplatają się wzajem.
A wy sędziowie, co chcecie być sprawiedliwi, jakiż wydacie wyrok na tego, co choć uczciwy w zewnętrznym postępowaniu, złodziejem jest we wnętrzu swoim?
Jaką karę wymierzycie temu, co zabija ciało, lecz wpierw sam był zabity na duchu?
A jak osądzicie tego, co oszustem jest w czynie i ciemięzcą,
ale sam jest też zelżony i pełen męki?
A jak byście ukarali tych, których wyrzut sumienia znacznie jest większy niźli ich przestępstwo?
Czyż wyrzut nie jest sprawiedliwością wymierzoną wedle prawa,
któremu zdajecie się chcieć służyć?
Wszak nie macie mocy w bezwinnym sercu zbudzić wyrzutu,
ani też uwolnić odeń duszę winowajcy.
Wyrzut ten, niewołany, będzie krzyczał po nocach, by zbudzili się ludzie i spojrzeli po sobie.
A wy, co chcielibyście zrozumieć sprawiedliwość, jakże możecie to osiągnąć zanim nie spojrzycie w pełni światła, na wszystkie czyny człowieka?
Dopiero wówczas poznacie, iż ten, który stoi prosto, i ów drugi, co upadł, to ten sam człowiek, gdy postępuje w słabym brzasku, pomiędzy nocą swego karłowatego istnienia, a jasnym dniem boskiego w nim Ducha;
i ujrzycie również, że kamień węgielny świątyni nie leży wyżej aniżeli najniższy głaz w jej fundamencie.
O Prawach
A na to prawnik się ozwie: lecz cóż tedy z naszymi prawami, Mistrzu?
A on odpowiedział:
Lubujecie się w stanowieniu praw, lecz jeszcze większą znajdujecie rozkosz w łamaniu ich.
Jesteście jako dzieci, co bawiąc się nad brzegiem oceanu, wznoszą wieże z piasku wytrwale, by je za chwilę ze śmiechem wywrócić.
Ale gdy tak piaskowe wznosicie budowy, ocean, coraz więcej i więcej piasku przynosi na brzeg, a gdy wywracacie je, śmieje się wraz z wami.
Zaprawdę, ocean zawsze śmieje się z niewinnym.
Ale cóż rzec o tych, dla których życie nie jest oceanem, a przez ludzi stanowione prawa nie są im jako wieże z piasku;
których życie jest skałą, a ustawa dłutem, którym chcą w niej wykuwać kształt im samym podobny?
Cóż rzec o kalekim, co nienawidzi tancerzy?
O wołach, co swe jarzmo kochają, a jelenia i łosia poczytują za zbłąkane i pomylone włóczęgi leśne?
Co powiedzieć o starym wężu, który sam nie umie skóry swojej zrzucić, a wszystkich innych gołymi i bezwstydnymi nazywa?
I o tych, co na uroczystość weselną jawią się najpierwsi, a opuszczają ją, obżarci i przemęczeni, głoszą, iż każda uczta jest wykroczeniem, a wszyscy biesiadnicy — łamiącymi prawo?
Cóż mogę o nich rzec, jak nie to, że stoją również w blasku słońca,
lecz odwróceni do niego plecami?
Widzą jeno cienie własne, i cienie te stały się ich prawem.
Czymże nawet słońce jest dla nich, jak nie ciałem rzucającym cienie?
a uznawanie praw — pochylaniem się ku ziemi by na niej cień własny nakreślić?
Lecz wy, co kroczycie zwróceni twarzą ku słońcu jakież na ziemi kreślone znaki mogą was zatrzymać?
Wy, co wędrujecie z wichrem, jakiż to wiatro-wskaźnik
może wyznaczyć wasz szlak?
Jaka ludzka zwiąże was ustawa, gdy potargacie swe więzy,
nie rzucają ich wszakże u wrót czyjegoś więzienia?
Jakiego możecie obawiać się prawa, jeśli w tańcu swoim
niczyich nie potrącacie łańcuchów?
I któż was może powołać przed sąd, jeśli zrzucicie odzież waszą,
nie zostawiając jej jednak na niczyjej drodze?
Ludu Orfalezu, możecie stłumić głos bębna, a lutni struny rozluźnić,
lecz któż może rozkazać by skowronek nie śpiewał w błękitach?
O Wolności
Mówca teraz spytał:, co rzekniesz nam o wolności?
A on odpowiedział:
Widziałem was u bram grodu i u domowego ogniska, wielbiących w kornym pokłonie naszą ludzką wolność,
jako ci niewolnicy, co korzą się przed tyranem i wysławiając go
choć gnębi ich i katuje.
Nawet w gaju świątynnym i w cieniach fortecy, widziałem jak najswobodniejsi z pośród was dźwigali swą wolność jak kajdany i jarzmo.
I serce me ścisnęło się krwawo; wszak tylko wówczas możesz być wolny, gdy nawet pragnienie zdobycia wolności poczujesz jako ciężar,
gdy przestaniesz mówić o niej jako o celu i o wypełnieniu.
Zaprawdę osiągniesz ją nie wtedy, gdy dni twe będę wolne od trosk,
a noce od nędzy i udręki,
a wówczas, gdy choć nimi ze wszech stron otoczony, potrafisz wznieść się wyżej, swobodny i nagi.
Jakże byś mógł unieść się poza dni twoje i noce, jeśli nie potargasz wpierw więzów, którymi ongiś, w zaraniu twego rozumienia, skrępowałeś godzinę swego południa?
Zaiste to, co zwiecie wolnością jest najmocniejszym z tych łańcuchów,
choć ogniwa jego błyszczą w słońcu i olśniewają wasz wzrok.
A cóż mamy przede wszystkim odrzucić, chcąc być wolni, jeśli nie strzępy siebie samych?
Gdy chcesz niesprawiedliwe znieść prawo, spójrz, wszak własną ręką wypisałeś je na twym czole;
więc nie wymażesz go paląc księgi praw, ani też myjąc czoła wszystkich sędziów, choćbyś na nich całe morze wylewał.
A jeśli chcesz obalić tyrana, bacz byś wpierw zniweczył tron, któryś mu w sobie zbudował.
Jakże by tyran mógł rządzić ludźmi, którzy są dumni i wolni,
gdyby nie znalazł oparcia w tyranii ich własnej swobody, we wstydzie ich pychy?
A jeśli chcesz uwolnić się od trosk, pamiętaj, iż sam je wybrałeś,
nikt ci ich nie narzucił.
A gdy chcesz strachu się pozbyć, zważ, iż on w sercu twoim się gnieździ,
a nie zależy od tego, który lęk w tobie budzi.
Zaprawdę wszystko w nas samych się dzieje, przeplatając się cięgle wzajem — upragnione i budzące lęk, wstrętne i umiłowane, to, za czym gonimy i czego unikamy.
W nas samy żyją one wszystkie, jako światła i cienie, splecione parami w uścisku.
A gdy cień się rozprasza i znika, blask światełka, gdy za długo trwa,
staje się cieniem dla nowego światła.
I tak wolność nasza, gdy pozbędzie się swych więzów, staje się sama więzami wyższej wolności.
O Rozsądku i Namiętności
Ozwie się znów kapłanka: mów nam o rozsądku i o namiętności.
A on rzecze:
Dusza wasza jest nieraz polem bitwy, gdzie rozum i rozsądek walczą
z pragnieniem i namiętnością.
Chciałbym pokój wnieść w wasze dusze; zgrzyty, rozterki i walki odrębnych w was czynników przemienić w jedność i melodię pieśni.
Ale jakże to zrobię, jeśli sami nie będziecie również pokój czyniącymi,
a nawet miłującymi wszystkie swej natury energie?
Rozum i namiętność to ster i żagle łodzi waszej duszy, na wodach oceanów;
jeśli złamią się żagle, albo ster, łódkę bezwolną fala miotając uniesie,
lub stanie ona w miejscu, unieruchomiona wśród mórz.
Bowiem rozsądek, gdy rządzi sam, staje się siłą, co wstrzymuje i ogranicza; a namiętność pozostawiona sobie, to płomień, co spala i własną sprowadza zagładę.
Przeto dusza wasza niech rozum wzniesie do napięcia namiętności,
by mógł również uderzyć w pieśń;
a namiętnością niech sama rozumnie kieruje, aby żyła ona codziennym odnowieniem i zmartwychpowstaniem i jako feniks wciąż ponad własne wznosiła się popioły.
Pragnąłbym abyście pożądania wasze, zarówno jak i sądy, jako dwóch drogich traktowali gości;
wszak nie uczcilibyście jednego, drugiemu lekceważenie dając, bowiem kto jednemu więcej okaże gościnności ten traci życzliwość i zaufanie obu.
Gdy spoczywasz wśród wzgórz, w chłodnym cieniu białych topoli, i zanurzasz się w spokój i stapiasz z ciszą rozległych pól i łąk dalekich,
niech serce twe rzecze w milczeniu: „Bóg odpoczywa w rozumie”.
Ale gdy burza nadleci i wicher potężny gnie konary drzew, a gromy i błyskawic rozdarcia głoszą majestat niebios natenczas serce twe niech w trwodze wyszepcze poświętnej: „Bóg ruchem w namiętności żyje”.
A że jesteśmy wszyscy tchnieniem w wielkich Boga dziedzinach i
liściem w bożym lesie, przeto i my w rozumie mamy odpoczynek znajdować,
a w namiętności pęd.
O Bólu
Ozwie się teraz niewiasta: o bólu nam powiedz.
A on rzekł:
Ból wasz to rozpękanie skorup, w których uwięzi trwa zamknięte rozumienie wasze.
Jak ziarno owocu rozpęknąć się musi by serce swe ku słońcu otworzyć,
tak i wy poznać musicie ból, który otwiera.
A gdybyście mogli utrzymać w duszy nieustanny podziw dla cudów życia, co w każdym stają się dniu, ból wasz nie wydałby się wam mniej cudownym, aniżeli radość,
i witalibyście cicho zmienny rytm wiosen i jesieni serca, jak spotykacie w spokoju pory roku, co schodzą na wasze pola.
A w zimy swego bólu czuwalibyście z jasną pogodą.
Wiele z waszego cierpienia to wasz własny wybór;
to nieraz gorycz leczniczych ziół, którymi lekarz w głębi waszej duszy ukryty, chce uzdrowić chorość waszej istoty.
Zaufajcie mu więc, przyjmując spokojnie, i chętnie pijąc lek z jego ręki,
bowiem choć ciężka i twarda, posłuszną jest innej, niewidzialnej
a miłościwej Dłoni;
a czara którą wam podaje, choć pali dziś wasze usta, powstała z gliny,
którą Wielki Garncarz własnymi zwilżył łzami.
O Samopoznaniu
Przemówił teraz człowiek niektóry: o samopoznaniu nam powiedz.
A on rzekł:
Serca wasze w milczeniu swym znają tajemnice dni i tajemnice nocy,
lecz uszy pragną usłyszeć dźwięk tej mądrości serca.
Chcielibyście wiedzieć w słowach to, coście zawsze znali w myśli waszej, i palec położyć na obnażony kształt swoich marzeń.
Pragnąłbym abyście to mogli uczynić.
Ukryta krynica duszy musi w was wytrysnąć i szumiąc ku morzu popłynąć; a skarb własnej, bezdennej głębi objawi się waszym oczom.
Lecz żadnych nie imajcie się wag by ten nieznany skarb oszacować;
nie starajcie się też wymierzać głębin swej własnej mądrości sondą, ani miarą.
bowiem Duch wasz jest morzem bezbrzeżnym i nieskończonym.
I nie mówcie nigdy: „znalazłem prawdę”, powiedzcie raczej:
„znalazłem coś prawdziwego”.
Nie mówcie też: „odkryłem drogę duszy”, a raczej: „spotkałem duszę,
kroczącą po mojej drodze”,
bowiem chadza ona po wszystkich drogach.
Dusza nie postępuje po jednej linii, ani też rośnie prosto, jako trzcina,
rozchyla się ona i rozwiera jak lotos, o niezmiernej płatków mnogości.
O Nauczaniu
Nauczyciel prosi: mów nam o nauczaniu.
A on odpowiedział:
Żaden człowiek nie zdoła nam odkryć nic ponad to, co już w nas żyje,
na wpół uśpione w brzasku naszego poznania.
Mistrz, który kroczy w cieniu świątyni, wpośród uczniów swoich,
nie przekazuje im swej mądrości, a tylko wiarę i serdeczność swoją.
Jeśli posiada mądrość prawdziwą, nie zaprasza nas w jej chram,
lecz prowadzi nas ku wrotom naszej własnej duszy.
Astronom może nam mówić o swym pojmowaniu przestrzeni,
ale nie zdoła dać nam swego rozumienia.
Muzyk może nam śpiewać o rytmie, którym wibrują przestwory,
ale nie jest w stanie obdarzyć nas słuchem, aby ten rytm uchwycić,
ani głosem aby go odtworzyć.
A człowiek biegły w nauce liczb, może nas uczyć o dziedzinie ciężaru i miary, ale nie potrafi wziąć nas ze sobą w ów świat.
Bowiem wizja jednego człowieka nie może swych skrzydeł użyczyć drugiemu.
I jak każdego z nas oddzielnie zna Bóg, tak każdy musi też być sam w swoim poznawaniu Boga i sam zgłębiać tajemnice ziemi.
O Przyjaźni
Teraz młodzieniec przemówił: powiedz nam o przyjaźni.
A on rzecze:
Przyjaciel twój to własna twoja tęsknota, co wypełnienie znalazła;
to pole, któreś obsiał w miłości, a plon dziś zbierasz w dziękczynieniu;
to pożywienie twe i ognisko rodzinne,
bowiem przybiegasz doń gdyś głodny, spokoju w nim szukasz i schronienia.
Gdy przyjaciel twój wypowiada swą myśl, ty się nie boisz we własnej
zaprzeczenie usłyszeć, ani się ociągasz z potwierdzeniem.
A gdy milczy, nie przestajesz wsłuchiwać się sercem w jego serce;
bowiem wszystkie myśli, pragnienia, nadzieje, rodzą się w przyjaźni bez słów i bez słów dzielisz je z przyjacielem, w radości cichej i nieświadomej siebie.
I nie bolejesz gdy masz się z przyjacielem rozstać, bo to, co w nim kochasz najbardziej możesz jaśniej widzieć z oddali, jak ten, co cała górę ogarnia wzrokiem kiedy na równinie stanie.
Niech przyjaźń niema innego celu ponad pogłębienie w duchu.
Albowiem miłość która pragnie czegoś innego aniżeli zgłębienia swej
własnej tajemnicy nie jest miłością, to jeno zarzucanie sieci, a ta tylko zbędne i bezwartościowe wyłowi.
Niechaj najlepsze w tobie będzie dla przyjaciela twego.
Jeśli musi on znać odpływy twych fal, niechże je zna również w ich najwyższym przypływie.
Czymże bowiem jest twój przyjaciel, abyś go miał jeno w godziny pustki szukać?
Idź doń również i w najpełniejsze życiem godziny.
Tęsknotę twoją ma on wypełniać, ale nie pustkę.
W słodyczy przyjaźni niechaj śmiech szczery dźwięczy i uczestnictwo panuje radości.
Bowiem rosa rzeczy drobnych porankową świeżością ochładza serce.
O Mówieniu
Teraz się ozwał człowiek nauki: powiedz nam o mówieniu.
A on rzekł:
Mówisz gdy myśli twe przestają być z tobą w harmonii.
Gdy nie możesz wytrzymać dłużej w samotności twego serca,
wówczas życie twe na wargach zawisa; dźwięk własnych słów odwraca
uwagę i wypełnia czas.
Ileż to razy mówienie wasze nawpół zabija myśl;
gdyż myśl jest ptakiem przestrzeni, co w klatce słów może wprawdzie roztworzyć skrzydła, lecz wzlecieć nie zdoła.
Niejeden z was szuka rozmownych towarzyszy w lęku przed samotnością,
bo cisza samotności odsłania im nagość ich własnej istoty,
a od niej wolą uciekać.
A inni mówiąc, bezwiednie i nieoczekiwanie odsłaniają prawdę, której nie rozumieją sami.
Są i tacy co w głębi swej przechowują prawdę, lecz nie wypowiadają jej w słowach.
W łonie takich jak oni Duch w rytmie milczenia przebywa.
Gdy spotkasz przyjaciela na drodze lub na targowisku — niechaj dusza twa wybiegnie na usta i pokieruje twym słowem;
niechaj głos w głosie twoim ukryty, przemówi do ucha, które w uchu jego się tai,
a dusza jego przechowa prawdę twego serca, podobnym wspomnieniem jak pamiętamy smak wina przedniego,
gdy zapomnianą już jest jego barwa, a konwie dawno rozbite.
O Czasie
Astronom przemówił: co nam powiesz o czasie, Mistrzu?
A on odpowiedz ział:
Chcecie wymierzać czas, co niezmierzony jest i niewymierny.
Chcecie stosować swe postępowanie do miesięcy i pór roku, a nawet szlakiem Ducha kierować wedle dni.
Chcielibyście czas zmienić w potok, a sami usiąść na brzegu i wpatrywać się w jego bieg.
Jednak to, co poza-czasowym jest w was wie dobrze iż ponad czasowym jest życie;
wie iż wczoraj jest jeno pamięcią naszego dziś, a jutro jest jego marzeniem.
I wie że to, co w nas śpiewa i trwa w ciszy zachwytu, jeszcze nie wychyliło się poza tę chwilę najpierwszą, która gwiazdy rozsypała w przestworach.
Któż z nas nie czuje w sobie bezgranicznej mocy miłości?
Któż nie wie również że miłość ta, choć bezbrzeżna, w samym sercu jego istoty
trwa cała, i nie dzieli się na myśli i uczynków kochających mnogość?
A czas czyliż nie jest, jako i miłość, niepodzielny a wszędzie obecny?
Lecz jeśli chcecie czas dzielić myślą na miesiące i pory roku, niech każda wszystkie inne ogarnia,
niech dziś otoczy przeszłość pamięcią, a przyszłość tęsknotą.
O Dobrem i Złem
Teraz jeden ze starszych miasta rzecze: mów nam o dobrem i o złem.
A on odpowiedział:
O dobrem w was mówić mogę, ale nie złem.
Czymże bowiem jest zło, jak nie dobrem w męce własnego głodu i własnego pragnienia?
Zaprawdę dobro, gdy głód je trawi, nawet w mroczne pieczary się rzuca szukając pożywienia; a gdy pragnienie je dręczy, idzie pić nawet u martwych wód.
Jesteś dobry gdyś jest w pełnej zgodzie ze sobą.
Lecz nie jesteś jeszcze zły gdyś ze sobą w rozterce.
Powaśniona rodzina nie jest jeszcze jaskinią zbójców, jest jeno swarem rozdartą rodziną.
A łódź bez steru może się błąkać bez celu wśród niebezpiecznych skał,
jednak nie musi pójść na dno.
Jesteś dobry gdy starasz się coś ze siebie dać innym;
jednak nie jesteś zły, gdy chcesz coś zyskać dla siebie; bo walcząc o zdobycz jesteś jeno jako korzeń w ziemię wczepiony, chciwie ssący jej pierś.
A owoc nie może rzec korzeniom: „bądźcie jako ja, dojrzałe i pełne i nieustannie obfitością darzące".
Albowiem darzyć jest owocu potrzebą, jak brać jest potrzebą korzeni.
Jesteś dobry gdyś w pełni świadom twych słów;
jednak gdyś uśpiony, a język twój sam się porusza, chwiejnie i bezcelowo, nie jesteś jeszcze zły.
Nawet utykająca mowa może słabemu językowi ku wzmocnieniu służyć.
Jesteś dobry gdy śmiało i niezłomnie ku celowi dążysz
jednak nie jesteś zły, gdy wahający się i chromy jest twój chód.
Nawet chromi nie cofają się wstecz.
Lecz wy, silni i szybcy, baczcie byście nie utykali w obecności kalek,
za dobroć to poczytując.
Jesteśmy dobrzy w tysiączne i nieprzeliczone sposoby, ale gdy nie jesteśmy dobrzy, nie znaczy to abyśmy byli źli.
Jesteśmy tylko gnuśni i opieszali.
Szkoda, że jeleń nie może nauczyć żółwia chyżości.
W tęsknocie do naszych Jaźni-olbrzymów kryje się nasza dobroć,
a tęsknota owa żyje w każdym z nas.
Lecz w niektórych ku morzu potokiem pędzi potężnym, unosząc ze sobą nadbrzeżnych wzgórz tajemnicę i gędźby lasów;
a w innych płytką rozlewa się strugą, co w zakrętach się gubi,
zagina, ociąga, zanim brzegu morskiego dosięgnie.
Niech jednak ten, który zna tęsknotę wielką, nie mówi do tego,
co jeno słabo tęsknić umie: „czemuś tak powolny i wahający?”
Bowiem człowiek prawdziwie dobry nie pyta nagiego: „gdzie jest twa odzież” ani bezdomnego: „co się stało domowi twemu?”
O Modlitwie
Jedna z kapłanek prosi: powiedz nam o modlitwie.
A on rzecze:
Modlicie się w nieszczęściu i w potrzebie, a ja bym pragnął, byście i w pełni wesela i w dnie dostatku i szczęścia modlili się również.
Czymże jest bowiem modlitwa, jak nie rozszerzaniem się naszej istoty w żywy eter przestrzeni?
A jeśli pociechą wam jest słać w przestrzeń mrok swego smutku, niechże rzucać jutrzenkę serca w przestwory stanie się także radością.
A jeśli tylko łzy umiecie ronić, gdy was dusza ku modlitwie wzywa, niechże łzawych coraz głośniej woła i mocniej pobudza, aż przyjdziecie z uśmiechem.
Modląc się wznosimy się w przestwory powietrzne, by iść naprzeciw tym, co o tej samej modlą się godzinie, a których inaczej nie spotkalibyśmy nigdy.
Niechże więc te spotkania w niewidzialnej świątyni będą słodyczą komunii i zjednoczenia ekstazą.
Lecz jeślibyście wchodzili w oną świątynię tylko z celem prośby,
wiedzcie iż zadość się jej nie stanie;
a gdybyście jeno ukorzyć się w niej chcieli, nie dostąpicie wzniesienia;
a gdybyście nawet wstępowali w nią by o dobro modlić się dla innych, i ta modlitwa nie będzie wysłuchana.
Bowiem zaprawdę dość jest wam wnijść w niewidzialną świątynię.
Nie mogę nauczyć was modlić się w słowach.
Bóg nie słucha żadnych naszych słów, prócz tych które Sam przez usta nasze wymawia.
Nie zdołam też was nauczyć modlitwy mórz, lasów i gór;
lecz wy, którzyście się zrodzili z gór, lasów i mórz, modlitwę ich we własnym odnajdziecie sercu.
Gdy wsłuchacie się, wśród ciszy nocnej, usłyszycie jak mówią one
w milczeniu:
„O Panie, któryś jest Duchem naszym skrzydlatym, to wola Twoja w nas działa,
„Twoje w nas tęskni pragnienie.
„To Twój impuls twórczy w nas, noce, które Twoje są, zmienia w dnie, które Twoimi są również.
„Niemaż takiej rzeczy o którą byśmy prosić Cię mogli, bowiem potrzeby nasze znasz wpierw zanim w nas zaistnieją.
„Tyś Sam jest naszą potrzebą; a dając nam więcej Siebie, dajesz nam wszystko.”
O Rozkoszy
Pustelnik, co raz do roku odwiedzał gród, wystąpił z tłumu i rzekł:
mów nam o rozkoszy.
A on odpowiedział:
Rozkosz jest pieśnią o wolności, lecz sama nie jest wolnością.
To zew głębi rzucony ku szczytom, ale nie owoc głębin ani szczytów;
to głębinowy zew rzucony wzwyż, lecz nie głębia i nie szczyt.
Rozkosz to rozpostarcie skrzydeł więzionego ptaka,
lecz nie bezmiar przestworów.
O, zaprawdę, rozkosz jest pieśnią o wolności.
Pragnę abyście ją z pełni serca śpiewali, nie chciałbym jednak
abyście się zatracili w tej pieśni.
Nieraz wasi młodzi gonią za rozkoszą, jakby ona była wszystkim;
a wy sądzicie ich i strofujecie.
Ja bym nie sądził ich, ani im przyganiał, chętnie bym widział ich namiętne szukanie.
Gdyż wraz z rozkoszą znajdą coś, co jest od niej większe;
bowiem siedem ma ona sióstr, a najskromniejsza z nich piękniejszą jest od niej samej.
Czy nie słyszeliście o człowieku co grzebał w ziemi za korzonkami,
a wielki skarb znalazł?
Niejeden ze starszych między wami żałuje dawno przeżytych rozkoszy,
jak błędów w nietrzeźwym stanie spełnionych, ale żal ten jest jeno przyćmieniem myśli, lecz nie oczyszczeniem.
Powinniby wspominać swe rozkosze z wdzięcznością, jakby letnie wspominali żniwo.
Lecz jeśli w żalu tym pociechę znajdują, niechże ją mają.
Są wśród was i tacy co nie dość są młodzi by szukać,
a nie dość starzy by wspominać;
a w lęku swym przed doświadczeniem jak i wspominaniem, unikają wszelkiej rozkoszy, w obawie by nie odbiec i nie obrazić Ducha.
Ale i w tym wyrzeczeniu przyjemności doznają,
więc i oni znajdują jakiś skarb, choć drżącą ręką za korzonkami grzebią.
Lecz powiedzcie mi, ludu Orfalezu, gdzie istnieje ten, co by mógł Ducha obrazić?
Czyż może słowik obrazić ciszę nocy, a świetlik gwiazdy dalekie?
A wasz płomyk, lub dym, czyż może obciążyć wiatr?
Czy myślicie że Duch jest jako stojący staw; który można zmącić
ścisnąwszy weń kij?
Jakże często gdy odmawiacie sobie rozkoszy, pragnienie jej wciąż trwa, utajone w głębi.
Któż wie czy to, czegośmy dziś uniknęli, nie czeka nas nieuchronnie jutro?
Nawet ciało nasze zna swe dziedzictwo i słuszne żądania i nie da się łatwo oszukać.
A ciało jest harfą duszy.
Od nas samych zależy czy wyda piękną i czystą melodię,
czy dysonansem zgrzytliwym zadźwięczy.
A teraz pytacie się siebie: „jak mamy odróżnić to, co dobre jest w rozkoszy, od tego co dobrym nie jest?
Idźcie na pola, idźcie w ogrody wasze, a poznacie iż rozkoszą pszczoły
jest z kwiatów miód zbierać, a kwiatu rozkoszą — swój miód pszczole oddawać.
Bowiem dla pszczoły kwiat jest życia krynicą,
a pszczoła dla kwiatu — wysłańcem miłości.
A dla obojga — darzenie rozkoszą i jej przyjmowanie ekstazą jest i koniecznością.
Ludu Orfalezu, bądźże w rozkoszy swej jako ta pszczoła i jako kwiat.
O Pięknie
Poeta się teraz odzywa: mów nam o pięknie.
A on odpowiedział:
Gdzież mamy szukać piękna i jak je odkrywać, jeśli ono samo nie stanie się naszym życiem i przewodnikiem?
Jak mówić o nim, jeśli ono samo nie będzie prządką co snuje nić naszych słów.
Smutni i pokrzywdzeni powiadają:
„Łaskawe jest piękno i dobre,
„przechadza się wpośród nas, podobne młodej matce, onieśmielonej własnym dostojeństwem.”
A ludzie namiętnych serc wołają: “O nie, żywiołem jest piękno i potęgą straszliwą,
„jak burza wstrząsa ziemię u stóp i niebo nad głową.”
Zaś znużeni i utrudzeni wielce rzeką: „Słodkim jest szept piękna,
w duszy naszej przemawia;
„a głos jego spływa w nasze milczenie, jak wątłe światełko co drga w obawie cienia.”
Lecz ludzie niespokojnego ducha wołają: „Słyszeliśmy donośny krzyk piękna wśród gór,
„a za jego głosem tętenty szły i łomot skrzydeł i ryki lwów."
Stróż nocny u bram miasta powiada: “Piękno wzejdzie od wschodu, wraz z jutrzenką.”
A o południu oracz uznojony, jak i pieszy wędrowiec, powie: “Widzieliśmy je pochylające się nad ziemią u okien zachodu.”
Zimą wpośród śniegów, mówią ludzie: “Nadejdzie ono wraz z wiosną, sunąc po górach tanecznie.”
Zaś w skwarny dzień letni rzekną na polach żniwiarze:
„Widzieliśmy, je igrające listowiem jesiennym, a we włosach jego bielał płatek śniegu.”
Wszystko to mówiliście już o pięknie,
w istocie jednak nie o nim, lecz o swych niezaspokojonych mówiliście pragnieniach;
a piękno nie jest tęsknotą, ani potrzebą, a jest ekstazą.
I nie jest spragnionymi usty, ani pustą wyciągającą się dłonią, jest sercem w płomieniu i duszą porwaną zachwytem.
I nie jest obrazem, który chciałbyś ujrzeć, ani pieśnią którą chcesz usłyszeć;
piękno to wizja co się jawi choć zamykasz oczy, to pieśń co dźwięczy choć zasłonisz uszy.
I nie jest to sok żywy pod korą zmarszczoną krążący ani skrzydło do szponów przypięte,
piękno to wieczyście rozkwiecony sad, aniołów hufiec na wieki rozpięty w pełen lot.
Ludu Orfalezu, piękno to życie gdy odsłoni swą najświętszą twarz.
Lecz myśmy sami tym życiem i my zasłoną.
Piękno to wieczność, co siebie sama w zwierciadle ogląda.
Lecz myśmy sami wiecznością i my — zwierciadłem.
O Religii
A teraz się ozwie kapłan sędziwy: mów nam o religii.
A on rzekł:
Czyż mówiłem wam dziś o czym innym?
Czyż nie jest religią każdy nasz czyn i każde rozmyślanie?
Czy nie jest religia i tym, co nie jest ani czynem ani zadumą, lecz zachwytem i zadziwieniem, wciąż od nowa wybuchającym w duszy,
nawet wtenczas gdy ręce tłuką kamienie, lub na warsztacie naciągają nici?
Któż zdoła wiarę swą oddzielić od czynów, a przekonania od zajęć?
Kto zdoła godziny swe przed sobą rozłożyć i rzec:
„ta oto dla Boga, a ta jest dla mnie; ta dla duszy a ta dla ciała mego?”
Wszystkie wasze godziny to skrzydła co przemierzają przestwory, pomiędzy jedną jaźnią a drugą.
Człowiek który moralność tylko jako swą odzież najlepszą obnosi,
lepiej by nagim pozostał,
wicher i słońce skórze jego nie uczynią szkody.
A kto postępowanie swe tylko etyką wyznacza, ten więzi i w klatkę zamyka swego ptaka — pieśń.
Bowiem pieśń największej wolności nie może z poza drutów płynąć, ani krat.
A ten, którego modlitewna cześć jest jako okno, co się roztworzyć może, ale też i zamknąć, nie poznał jeszcze przybytku swej duszy,
gdzie okna otwarte są zawsze, od wschodu po wschód.
Codzienne życie jest świątynią naszą i naszą religią.
Ilekroć w nią wchodzisz, zabieraj wszystko swoje ze sobą:
bierz pług i kuźnię i lutnię i młot, rzeczy któreś w potrzebie, lub ku radości urobił.
Bowiem nawet w marzeniach swoich nie możesz się wznieść ponad osiągnięcia własne, ani spaść niżej niźli klęski twoje.
Weź też ze sobą ludzi wszystkich:
gdyż w uwielbieniu swym nie zdołasz wzlecieć wyżej ponad ich nadzieje, ani w pokorze niżej się skłonić niż sięga ich rozpacz.
A jeśli Boga chcesz poznać, nie szukaj Go w rozwiązywaniu zagadek;
raczej rozejrzyj się wkoło uważnie, a ujrzysz Go jak bawi się z dziećmi;
patrz dalej, w przestrzeń, a zobaczysz Go jak sunie w obłokach i ramiona błyskawicami wyciąga i spływa deszczem,
i uśmiecha się w kwiatach, by wyprostować się znów, dłonią powiewać w wierzchołkach drzew.
O Śmierci
Znowu się ozwała Almitra: chcemy teraz spytać cię o śmierć.
A on rzecze:
Chcesz poznać tajemnicę śmierci,
lecz jakże możesz ją odkryć, jeśli się nie zagłębisz w samo serce życia?
Puchacz co ma oczy do nocy nawykłe, ślepe na dzień, tajemnicy światła nie zdolen jest odkryć.
Jeśli naprawdę chcecie ducha śmierci ujrzeć, tedy na całość życia
serca wasze otwórzcie szeroko.
Bowiem jednym są życie i śmierć, jako jednym jest rzeka i morze.
W głębiach waszych nadziei i pragnień milcząca wiedza o
zaświatach się tai;
a serce wasze — jak ziarno drzemiące pod śniegiem — marzy o wiośnie.
Ufajcie marzeniom, bowiem w nich się ukrywa wejście w wieczyste.
Wasz strach przed śmiercią jest jako drżenie pasterza, co stoi przed majestatem króla, który mu za chwilę rękę na ramieniu położy, zaszczyt mu czyniąc.
Lecz głębiej niźli drżenie, czyż to nie radość pasterza przenika, iż wkrótce królewski będzie nosił znak?
choć w danej chwili więcej czuje swój lęk.
Bowiem czymże jest umrzeć, jak nie stanąć nagim w wichrze i roztopić się w słońcu?
A czym ostatnie wydać tchnienie, jak nie wyzwolić dech żywota z niespokojnych rytmów, by wzniósł się i rozszerzył i Boga bez przeszkód już szukał?
Będziesz mógł śpiewać naprawdę, dopiero gdy z rzeki milczenia zakosztujesz wód.
A wspinać się zaczniesz prawdziwie, gdy na szczycie staniesz;
a gdy ziemia twych członków zażąda, ty wówczas w prawdziwy pójdziesz tan.
Pożegnanie
A teraz był już wieczór.
I Almitra, kapłanka i wieszczka, rzekła: Błogosławiony niech będzie ten dzień i miejsce to, i duch twój który przemówił.
A on odparł: czyż to ja do was mówiłem?
Czyż nie byłem sam i słuchającym?
I zstąpił ze schodów świątyni, kierując się ku przystani, a za nim szedł cały lud. Zbliżył się do statku, a stanąwszy na jego pokładzie zwrócił się raz jeszcze do rzeszy i głosem donośnym przemówił:
Ludu Orfalezu wiatr każe mi was opuścić, nie tak mi spieszno jak jemu, jednak odpłynąć muszę.
My wędrowcy, szukający zawsze najbardziej samotnych dróg, żadnego dnia nie rozpoczynamy tam, gdzieśmy zakończyli poprzedni; żaden wschód słońca nie zastaje nas tam gdzie pożegnał zachód.
Nawet gdy ziemia śpi, my czuwamy w naszej wędrówce.
Tęgiej, żywotnej rośliny jesteśmy nasieniem i oto w godzinę dojrzałości duszy i pełni serca, bywamy oddani wichrom i rozsiani po świecie.
Krótkie były dni moje wśród was, a jeszcze krótsze słowa którem do was wyrzekł.
Ale gdyby głos mój w was ucichł, a miłość ma zbladła w pamięci, przyjdę do was znów i sercem bogatszym, a usty bardziej duchowi powolnymi, przemówię na nowo.
Zaprawdę, wraz z morza przypływem-powrócę.
I choć śmierć może mnie ukryć, a wielkie milczenie otulić, będę raz jeszcze zdobywał wasze rozumienie.
I nie będzie mój wysiłek daremny.
Jeśli w słowach moich kryje się prawda, tedy pełniej się ona objawi i czystszym przemówi głosem, a w słowie bliższym wam i z myślą waszą bardziej spokrewnionym.
Odchodzę z wiatrem, ludu Orfalezu, lecz nie oddalam się w próżnię:
a jeśli dzień ten nie jest wypełnieniem waszych pragnień, a mojej miłości, niechże będzie obietnicę następnego dnia.
Zmieniają się tęsknoty i potrzeby człowieka, lecz nie jego miłość,
ani też chęć by miłość ta zaspokoiła jego pragnienia, ugasiła tęsknoty.
Wiedzcie tedy iż z wielkiej Ciszy — powrócę.
Mgła co się o świcie rozprasza, jeno rosę zostawiając na polach, podnosi się i w chmurę gromadzi, aż spada deszczem na nowo.
A jam tej mgle był podobien.
Wśród ciszy przechadzałem się po ścieżkach waszych, a duch mój wstępował w progi waszych domostw;
bicie waszych serc ogarniałem swoim, a oddech wasz czułem na mej twarzy; wszystkich was znałem tak dobrze!
O tak! znałem radości wasze i smutki, a we śnie marzenia wasze były moimi.
Nieraz bywałem między wami jako jezioro wśród gór:
jak w jeziorze znajdywały we mnie swoje odbicie szczyty wasze i pochyłości zboczy, a nawet przelotne — jak chmury — stada myśli i pragnień.
A w milczenie moje wpadał strumieniem śmiech waszych dzieci,
a rzeką wpływały tęsknoty młodzieży.
A gdy dosięgały mej głębi rzeki te i strumienie nie przestawały śpiewać.
Lecz coś słodszego nad ten śmiech, większego nad pieśń tęsknot,
szło od was ku mnie, było to Bezgraniczne w was;
ów Człowiek Bezkresny w którym każdy z nas jest jeno komórką drobną i wątłym nerwem;
Ten, w którego pieśni wszystek wasz śpiew jest jeno szmerem bezgłośnym.
W Nim to, w Człowieku Bezkresnym, sami jesteście bez kresu;
widząc Jego, widziałem was i umiłowałem.
Bowiem jakież to odległości może miłość przemierzyć które by nie były w tej niezmiernej przestrzeni zawarte?
Jakież to wizje, nadzieje, przeczucia, mogą się wzbić ponad ten lot?
Jako drzewo-olbrzym, kwieciem obsypane, jest w was ów Człowiek Bezkresny.
Moc jego wiąże was z ziemią, zapach kwiatu unosi w przestwory,
zaś w trwałości jego jesteście nieśmiertelni.
Mówiono wam, iż jak w łańcuchu, tyle waszej siły co w najsłabszym ogniwie;
lecz to jeno połowa prawdy, bowiem moc wasza równą jest także mocy najsilniejszego ogniwa.
Mierzyć człowieka wedle jego najmniejszych czynów, to jakby potęgę oceanu według powiewności jego pian oceniać;
a sądzić was po upadkach waszych, to jakby zmienne pory roku za ich zmienność potępiać.
O, zaprawdę, oceanowi jesteście podobni.
Choć okręty wasze utknęły u waszych brzegów, na przypływ czekając, wy jak i ocean, nie macie mocy przyśpieszyć tej przypływu godziny.
Jesteście też jako pory roku.
Choć wśród zimy zaprzeczacie swej wiośnie, ona na dnie waszego serca drzemie i uśmiecha się przez sen, a nie żywi urazy.
Nie sądźcie abym mówił to wszystko, abyście mogli jeden drugiemu rzec: „Chwalił nas i cenił wysoko. Samo dobro w nas widział."
Powiadam wam w słowach tylko to, co sami wiecie w waszych myślach.
A czymże jest wiedza słowem wyrażona, jak nie cieniem mądrości bezsłownej?
Myśli wasze a moje słowa, to jeno fale co płyną ze świata tajemnej pamięci, co wszystkich naszych “wczoraj” przechowuje kroniki,
jak i onych zamierzchłych dni, gdy ziemia nie znała jeszcze
siebie ani nas,
i owych nocy gdy ziemski glob chaosem był jeszcze spowity.
Przychodzili do was ludzie rozumni, by dać wam coś ze swej mądrości, lecz ja przyszedłem by od was coś z mądrości wziąć,
a znalazłem to, co jest od niej większe;
to płomień ducha w was, co wzmaga się wciąż i rośnie, a wy, niebaczni, nie widząc jak się rozszerza, opłakujecie uwiąd waszych dni.
To życie co szuka w ciałach przejawu, w nich uwięzione, grobu się boi.
Ale niema tu grobów.
Te góry i równiny są jeno kolebką i drogą wzwyż.
Ilekroć przechodzisz koło pola gdzieś pogrzebał swych przodków, popatrz nań uważnie, a ujrzysz siebie i dzieci twe w kręgu tanecznym złączone.
O, jakże często weselicie się, sami o tym nie wiedząc.
Przychodzili do was inni, a wy, za obietnice wierze waszej czynione, darzyliście ich tylko bogactwem, władzą i zaszczytem;
a ja dałem wam mniej niż obietnicę, a byliście dla mnie stokroć bardziej hojni.
Daliście mi moją najgłębszą tęsknotę życia.
Zaiste nie masz większego dla człowieka daru, nad ten co wszystkie jego zamierzone cele obraca w usta spieczone, a całe życie w krynicę.
A w tym leży cześć moja i moja nagroda
że ilekroć zbliżam się spragniony do zdroju by pić, spostrzegam iż żywa jego woda jest sama w tęsknocie,
i gdy ją piję, ona wypija mnie.
Niejeden z was, zbyt dumnym mnie sądził i nazbyt nieśmiałym by przyjmować dary.
Zbyt dumny jestem w istocie aby przyjąć zapłatę,
ale nie dar.
I choć żywiłem się jagodą leśną, na wzgórzach, gdy wyście chcieli, bym zasiadał u waszego stołu;
a noce spędzałem pod arkadą świątyni, choć pragnęliście mi dać w waszym domu schronienie,
jednak czyż to nie troska wasza, otaczająca miłością dnie moje i noce, tyle słodyczy przydała mym posiłkom, a sen mój w wielkie wzbogaciła wizje?
Za to błogosławię was najbardziej
iż dajecie wiele, sami o tym nie wiedząc.
Zaprawdę dobroć co się sobie w zwierciadle przygląda, zamienia się w kamień;
a wielkoduszny czyn, co sam siebie pięknym nazywa staje się klątwie podobien.
Niektórzy z was samotnikiem mnie zwali,
upojonym własną samotnością;
mówiliście: „szuka biesiady z drzewem leśnym, nie z człowiekiem;
„samotnie na szczytach wzgórz usiada i z góry na gród nasz spoziera.”
Tak, prawdą jest iż wspinałem się na wzgórza i wiele odległych przewędrowałem zakątków;
lecz jakże bym mógł was widzieć inaczej, jak nie z oddalenia?
Czyż można być naprawdę blisko, nie będąc jednocześnie daleko?
A inni z pomiędzy was wołali ku mnie bez słów:
„Wędrowcze, wędrowcze z krain dalekich, miłośniku niedosięgłych wyżyn, po cóż to przebywasz wśród szczytów, gdzie tylko orły wiją gniazda swoje?
“Czemu niedościgłe gonisz?
“Jakież to burze chcesz złowić w twą sieć?
“Na jakie to ptaki chmur polujesz w błękitach?
“Chodź, bądź jednym z nas!
“Zstąp ku nam, zaspokój twój głód chlebem z naszych pól,
ukój pragnienie winem z naszych winnic.”
W samotności swej duszy tak oto powiadali;
lecz gdyby samotność ich była jeszcze głębsza poznaliby iż szukałem tam tylko tajemnicy bólów waszych i waszych radości;
a sieć zarzucałem w przestwory chcąc pochwycić dusze wasze bezkresne, co suną w błękitach.
Ale łowca sam był też i ofiarą,
bowiem wiele mych strzał, wybiegając z łuku, godziło w moją własną pierś.
A ten co szybował w przestworach, był jednocześnie wiotkim pnączem ziemi;
bo gdy skrzydła me rozpostarły się w słońcu, cień ich kształt żółwia przybrał na ziemi.
I ja, człowiek wiary, byłem zarazem wątpiącym,
gdyż nieraz palec we własną kładłem ranę, by zdobyć większą w was wiarę i większą o was wiedzę.
I oto z wiarą oną i z wiedzą powiadam wam:
nie jesteście ciałem zamknięci, ani ograniczeni polem i domostwem waszym;
to, co w was istotne, trwa ponad szczytami gór i wędruje z wiatrem;
nie czołga się ono w słońcu, żądne ciepła jego promieni, ani grzebie jam w mroku ziemi, by się w nie schronić bezpiecznie;
jest ono wolne wieczyście; albowiem jest to Duch w was, co ziemię ogarnia i wieje wśród eteru przestworów.
Jeśli mgliste są te słowa moje, nie usiłujcie ich teraz wyjaśniać.
Mgławicą są narodziny i początek rzeczy wszelkiej, lecz nie jej koniec;
a ja bym pragnął jako świt i narodziny w pamięci waszej pozostać.
Wszelki żywy twór i życie samo, jest poczęte w mgławicy, a nie w krysztale.
Któż wie czy kryształ nie jest zastygłą mgławicą?
Pragnę abyście wspominając mnie, te oto słowa zapisali sobie na zawsze, w pamięci:
to, co się zdaje być w nas najbardziej niepewne i wiotkie, jest w istocie najmocniejsze i najbardziej stanowcze.
Czyż to nie oddech wasz wzniósł i utwierdził rusztowanie kości?
Czyż nie z wizji marzeń powstał wasz gród i wszystkie jego cuda,
z marzeń zamierzchłych, których sama pamięć w was zaginęła?
Gdybyście jeno mogli widzieć to Tchnienie Ogromne i odczuć jego wielki rytm, nie widzielibyście nic poza nim, w całym wszechświecie.
A gdybyście mogli uchwycić głos onych. marzeń, nigdzie innego nie słyszelibyście dźwięku.
Lecz ani widzieć możecie, ani też słyszeć. I tak jest dobrze.
Zasłonę która przysłania wasz wzrok, ta sama uniesie rękę, która ją utkała;
a uszy wasze oczyści z zasklepiającej je gliny, ta sama dłoń która ją niegdyś ugniotła.
I będziecie widzieć
i będziecie słyszeć.
Ale nie będziecie żałować żeście byli głusi, ani ubolewać żeście doświadczyli ślepoty,
albowiem poznacie w ten dzień, ukryty cel rzeczy wszelkiej
i błogosławić będziecie ciemności, jak błogosławilibyście światłu.
Wypowiedziawszy te słowa, rozejrzał się wkoło i dostrzegł sternika swego statku, co stał na burcie, spoglądając to na żagle rozpięte, to w przestrzeń przed sobą.
I rzekł:
Cierpliwy zaiste, aż nazbyt cierpliwy, jest kapitan mego okrętu.
Wiatr oto wieje i wzdymają się żagle,
nawet ster zdaje się domagać kierowniczej ręki; a mój kapitan wciąż czeka cierpliwie aż umilknę.
A ci marynarze moi, co uszy mają pełne szumu wielkich mórz, oni też słuchali mnie cierpliwie;
ale nie będą czekać już dłużej.
Jestem gotów.
Strumień dosięgnął morza; raz jeszcze wielka Macierz trzyma syna w swoich ramionach.
Zegnaj, ludu Orfalezu.
Dzień ten się skończył.
Zamyka się oto nad nami, jako nad własnym jutrem stula się lilia wodna.
Co było nam tutaj dane, przechowamy skrzętnie;
a jeśli to nie wystarczy, tedy znów razem musimy się zejść i razem dłonie nasze ku Dawcy wyciągnąć.
Pamiętajcie że do was powrócę,
Maluczko, a tęsknota moja zgarnie pianę i proch, by nowe stworzyć ciało.
Żegnajcie wszyscy i żegnaj młodości, którą spędziłem wśród was.
Zaledwie wczoraj spotkaliśmy się we śnie.
Śpiewaliście mi pieśń w mej samotności, a jam z tęsknot waszych wzniósł wieżę w błękitach.
Lecz dziś sen nasz się prześnił, marzenie skończyło, a poranna jutrzenka już nie świeci.
Południe podniosło się nad nami, półsen nasz rozkwitł w pełnię dnia.
I chwila rozstania nadeszła.
Jeśli kiedyś, o zmierzchu pamięci, spotkamy się raz jeszcze, będziemy znów razem gawędy prowadzić, a pieśń którą mi zaśpiewacie jeszcze głębiej sięgnie.
A jeśliby dłonie nasze miały się spotkać w innym śnie, tedy nową wieżę wzniesiemy w błękitach.
Z tym słowem na ustach dał znak marynarzom, a oni w mig podnieśli kotwicę i okręt zwolniony z uwięzi, ruszył na wschód.
I płacz wielki, jakby z jednego idący serca, wyrwał się z piersi ludu i wzniósł się w zmierzch, i wybiegł na morze, jakoby dźwięk surmy.
Tylko Almitra stała w milczeniu, zapatrzona w oddalający się statek, aż zniknął we mgle.
I gdy rozproszył się już wszystek lud ona wciąż jeszcze stała na murach przystani, a w sercu słyszała jego słowa:
„Maluczko, maluczko, chwila wytchnienia na skrzydłach wiatru, a inna kobieta uniesie mnie w łonie.”
Комментарии к книге «Prorok», Халиль Джебран
Всего 0 комментариев