Wieczorem pewnego dnia w roku 1959 w pokoju siedziało trzech mężczyzn.
Edward Hawks, doktor nauk ścisłych, oparł swoją długą szczękę na wielkich dłoniach i siedział zgarbiony z kanciastymi łokciami na biurku. Był to ciemnowłosy, blady i chudy człowiek, rzadko wychodzący na słońce. W porównaniu ze swoimi opalonymi, młodymi asystentami przypominał stracha na wróble. Teraz przyglądał się młodemu człowiekowi, który siedział na wprost niego na krześle.
Młody człowiek patrzył przed siebie nie mrugającymi oczami. Jego krótko ostrzyżone włosy były mokre od potu i przyklejone do głowy. Miał regularne rysy i gładką skórę, ale po brodzie ściekała mu ślina.
— Ciemno — poskarżył się. — Ciemno, ani jednej gwiazdy… — Jego głos przeszedł w niezrozumiałe mamrotanie, ale nadal słychać w nim było skargę.
Hawks zwrócił głowę w prawo.
— On oszalał — powiedział Hawks tonem zdziwionego dziecka.
Weston skrzyżował nogi.
— Mówiłem to panu. Powiedziałem to, jak tylko wyciągnął go pan z tego swojego aparatu. To, co się z nim działo, okazało się ponad jego siły.
— Pamiętam, co pan mi mówił — zauważył spokojnie Hawks — ale ja za niego odpowiadam. Muszę się upewnić. — Zaczął się zwracać w stronę młodego człowieka, ale znów spojrzał na Westona. — Zapewniał mnie pan, że jest młody, zdrowy, wyjątkowo zrównoważony i odporny. Takie też sprawiał wrażenie… Był też wybitnie zdolny — dodał Hawks po chwili.
— Mówiłem, że jest zrównoważony — powiedział z przekonaniem Weston. — Nie twierdziłem, że jest nadludzko zrównoważony. Mówiłem panu, że jest wyjątkowo udanym okazem człowieka. Ale pan wysłał go w miejsce, od którego człowiek powinien się trzymać z daleka.
Hawks skinął głową.
— Ma pan, oczywiście, rację. To moja wina.
— Właściwie — wtrącił pośpiesznie Weston — był ochotnikiem. Wiedział, że to będzie niebezpieczne. Wiedział, że musi się liczyć ze śmiercią.
Hawks nie zwracał już na niego uwagi. Patrzył znów prosto ponad swoim biurkiem.
— Rogan? — odezwał się cicho — Rogan?
Czekał, wpatrzony w prawie bezgłośnie poruszające się wargi Rogana. Wreszcie westchnął i zwrócił się do Westona:
— Czy może pan mu jakoś pomóc?
Комментарии к книге «Ten cholerny Księżyc», Альгис Будрис
Всего 0 комментариев