Na przeciwległym krańcu pola stały tysiące Rosjan, Polaków i Jugosłowian, pilnowanych przez żołnierzy amerykańskich. Tam, na deszczu, dokonywano wymiany — sztuka za sztukę. O’Hare i ja wdrapaliśmy się wraz z innymi na amerykańską ciężarówkę. O’Hare nie wiózł żadnych pamiątek. Prawie każdy oprócz niego coś miał. Ja miałem paradny kordzik oficera Luftwaffe, który przechowuję do dzisiaj. Wściekły mały Amerykanin, którego nazywam w tej książce Paulem Lazzaro, miał prawie kwartę brylantów, szmaragdów, rubinów i temu podobnych. Pozabierał je zabitym w piwnicach Drezna. Zdarza się.
Pewien zidiociały Anglik, który stracił gdzieś wszystkie zęby, wiózł swoją zdobycz w parcianej torbie, którą oparł na moich nogach. Zerkał do niej co chwila, a potem rozglądał się niespokojnie, wykręcając chudą szyje, aby przechwycić łakome spojrzenia sąsiadów. Bez przerwy obijał mnie tą torbą po nogach.
Sądziłem, że robi to niechcący, ale byłem w błędzie. Musiał pokazać komuś swój skarb i uznał, że mnie można zaufać. Spojrzał mi w oczy, mrugnął porozumiewawczo i otworzył torbę. Był tam gipsowy model wieży Eiffla, pomalowany na złoto. I z wmontowanym zegarem. — Fantastyczna rzecz — powiedział.
* * *Przewieziono nas samolotem na odpoczynek do Francji, gdzie karmiono nas czekoladą, cocktailami mlecznymi i różnymi innymi wzmacniającymi produktami, dopóki nie nabraliśmy podściółki tłuszczowej. Potem odesłano nas do ojczyzny i ożeniłem się z ładną dziewczyną, która także miała podściółkę tłuszczową.
I mieliśmy dzieci.
I te dzieci są teraz dorosłe, a ja jestem starym prykiem, który ma swoje wspomnienia i Pall Malle. Nasyfam się Yon Yonson…
Czasem próbuję późno w nocy, kiedy żona już zaśnie, dzwonić do swoich starych przyjaciółek.
— Czy mogłaby pani podać mi numer pani takiej a takiej? Zdaje się, że mieszka tam i tam.
— Przykro mi. Nie mamy takiego nazwiska.
— Dziękuję pani. Przepraszam za kłopot.
I wypuszczam na dwór psa albo wpuszczam go do domu i rozmawiamy sobie trochę. Daję mu do zrozumienia, że go lubię, i on też daje mi do zrozumienia, że mnie lubi. Jemu nie przeszkadza zapach gazu musztardowego i róż.
— Jesteś dobry pies, Sandy — mówię do niego. — Wiesz o tym? Bardzo cię lubię.
Czasami włączam radio i słucham jakiejś słownej audycji z Bostonu albo z Nowego Jorku. Kiedy sobie podpiję, nie cierpię muzyki z płyt.
Комментарии к книге «Rzeźnia numer pięć», Курт Воннегут
Всего 0 комментариев