Coś nas wtedy zatrzymało. Oczekiwaliśmy tego momentu. W ciągu czterdziestu minut jazdy po opuszczeniu Idiomu, wpatrzeni w ekrany, wsłuchani w sygnały macierzystego statku robiliśmy wiele, żeby przyspieszyć jego przyjście.
Wreszcie brunatne grzbiety wydm rozstąpiły się. Zajaśniała bezkresna płaszczyzna, złamana w połowie linią oceanu. Ląd spadał skośnie ku brzegowi, jak w ekranie zwiadowczej rakiety bezpośrednio po starcie.
Już wiem: chmury.
Workowate, nabrzmiałe, zwisające baniastymi głowami ku linii horyzontu. Nie, bliżej, tam gdzie wzrok nie oczekuje jeszcze przeszkody.
Chmury. Raczej odwrócone kopuły miast rozpiętych między różnymi orbitami. Jakby z wnętrza wydrążonego owocu patrzeć na jego prześwitującą nacięciami łupinę. Zrazu jaskrawo białe, dalej nasączają się żółcią i różem, wreszcie, nad grzebieniami skał i głębią oceanu ciemnieją w rude, matowe złoto. Ich cień na powierzchni planety jest ciężki, niemal lepki. A jednak zamiast zacierać, wyostrza jeszcze kontury skalnego muru na wschodzie i bezpośrednio przed nami granicy lądu.
Spojrzałem na zegarek. „Techniczny” tkwi teraz w swoim laboratorium. Na poziomie zerowym bazy, kilka łat świetlnych stąd. Przed chwilą przygładził dłonią włosy, westchnął i zagryzł dolną wargę. Ściągnął brwi, przy czym zmarszczki na jego czole utworzyły zarys startującej rakiety. Wzrok utkwił w tablicy kalkulatora, ale nie interesuje go, co wynikło z kolejnej wersji programu. Myśli o nas. O tym, czy nam się uda. Ale tak, żeby nie uchybić żadnemu z paragrafów statutu Proksimy. Myśli o niespodziankach, jakie przewidywał przed startem i żałuje, że o tym mówił. Jakbym słyszał jego głos: „— uczcie się cieszyć, że nie wszystko potrafimy przewidzieć…”
Musiałem się uśmiechnąć. Nie byłby prawdziwym humanistą, gdyby nie pragnął teraz zachować tej radości dla siebie. Nie wyrzucał sobie, że powiedział więcej, niż należało. Już wtedy, przy pożegnaniu, nie patrzył mi w oczy. Znał mnie zbyt dobrze. A jednak nie zwrócił się z tym ani do Sennisona, ani do Guskina. Widać starożytna legenda o zbłąkanej owieczce cieszyła się ugruntowaną pozycja w jego podświadomości.
Комментарии к книге «Ludzie z Gwiazdy Ferriego», Bogdan Petecki
Всего 0 комментариев