— Namiar! — Fros targnął się w fotelu, jakby chciał zerwać pasy. Palce jego dłoni zawisły nad pulpitem łączności. W kabinie pociemniało. Pochwyciłem kątem oka ruch Luty w stronę ekranu i w tym samym ułamku sekundy przykuło mój wzrok pulsujące zielone światło.
Namiar. Ślad własnego świata w labiryncie galaktycznych korytarzy. Obecność ludzi, którzy na ciebie czekają, którzy przejęli statek i poprowadzą go tam, gdzie będą wiatr, chmury i słońce, horyzont i ląd pod stopami.
Tylko że ten ląd w dole dawno już przestał być naszym światem. Jego mieszkańcy przecięli nić łączącą ich z Ziemią, jedną z tysięcy planet uczepionych najbliższych gwiazd. Stacja na martwym satelicie, ostatni posterunek macierzystej cywilizacji gospodarzy układu, zamilkła cztery lata temu. Baterie jej lidarów, kierunkowych nadajników i tachjonowych anten czekały ślepe i głuche aż do chwili, kiedy w zenicie, nie wyżej niż cztery tysiące metrów błyśnie nad nimi ogień rufowych dyszy „Rubina”.
Nonsens. Niedorzeczność równie oczywista jak fakt, że nadajnik namiarowy stacji jednak podjął emisję.
Utkwiłem wzrok w niewielkim, prostokątnym ekranie, którego dolną część zasłaniał szeroki kask Luty. Nie mogło być wątpliwości.
— Nonsens — powtórzyłem na głos. — Powinni wymyśleć coś lepszego.
— Kto? — mruknął półgłosem Luta.
— Właśnie, kto?
— Kurs? — dobiegł mnie podniesiony głos Frosa. — Idziemy tak dalej?
Nikt nie odpowiedział. Głowa Luty przesłoniła cały niemal ekran kalkulatora. Światła czujników zamigotały niespokojnie. Z głębi statku, spoza grodzi ładunkowych i energetycznych dobiegło narastające, głuche dudnienie.
Powoli, jakby niechętnie, symbol rakiety schodził z linii biegnącej środkiem głównego ekranu. To była odpowiedź. Nie skorzystamy z zaproszenia, od kogo by nie pochodziło.
Комментарии к книге «„Rubin” przerywa milczenie», Bogdan Petecki
Всего 0 комментариев