«Antybaśnie»

894

Описание

Jak rodzą się antybaśnie? Metoda jest dobrze znana: bierzemy małe i wielkie dziwactwa naszej rzeczywistości i wiążemy je z wątkami o baśniowym rodowodzie. Proste? Wcale nie. Potrzeba wyrobionego zmysłu obserwacji i na poły alchemicznych umiejętności łączenia wody i ognia, by podobny mariaż nie okazał się budzącym niesmak mezaliansem. Wolski posiadł obydwie zdolności. Pierwsze strony książki nie zapowiadają tego, co ma nastąpić dalej. Na początku afirmacja potęgi miłości, gdzieś tam niepozorna aluzja do Tylko Beatrycze Parnickiego, naraz obraz się ukonkretnia, jest stos, jest tłum, jest domniemana czarownica – dziecko jeszcze – i ludzie, którzy nie powinni w tym miejscu być. Jak łatwo przewidzieć, efekt takiego połączenia może być tylko jeden: nieliche zamieszanie. Nagle – bach! – zmienia się gwałtownie sceneria, lądujemy w zupełnie innym czasie i miejscu. Obraz to znany aż za dobrze, daruję sobie więc przymiotniki i powiem tylko: a to Polska właśnie. Aluzja do Parnickiego obiecuje ciekawą lekturę, znajoma rzeczywistość jednak zniechęca najbardziej tradycyjnym ze swoich odcieni: szarością. Pogrążony ze szczętem w tej szarości młody sanitariusz Marek Kazimierzak, jak przystało na kogoś, komu przypadł w udziale niewdzięczny obowiązek ciekawego rozwijania fabuły, dość niespodziewanie (ale przecież nie dla nas) odkrywa wokół siebie mnóstwo zagadek i pakuje się w kłopoty. Uwikłany w zdarzenia, które niekoniecznie potrafi połączyć w logiczną całość, nasz bohater doprowadza czytelnika do tego, co w książce najważniejsze – do antybaśni. Wielbicielom Wolskiego nie trzeba raczej wyjaśniać, o co chodzi, dobrze znają oni bowiem Amirandę i okolice. Cóż można jednak powiedzieć tym, którym Amiranda jest obca? Wyjaśnić, że to państwo w alternatywnym świecie – to przecież za mało. Ową rzeczywistość alternatywną wiążą z naszą więzy ścisłe, choć nieco...



1 страница из 157
читать на одной стр.
Настроики
A

Фон текста:

  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Аа

    Roboto

  • Аа

    Garamond

  • Аа

    Fira Sans

  • Аа

    Times

стр.
Marcin Wolski Antybaśnie Prolog

– Więc pan nie wierzy w Amirandę? – powiedział szpakowaty archeolog w luźnym, letnim garniturze, z niedbale zawiązaną apaszką na szyi.

– Oczywiście, przecież ja ją wymyśliłem!

– Zarozumialec!

Rozmowa miała miejsce w rozkosznie chłodnym korytarzu, na który wymknąłem się, nie mogąc wytrzymać upału panującego na sali obrad plenarnych Kongresu Historyków Powszechnych. Profesor HSP pospieszył za mną, a jego pytanie dopadło mnie na wysokości biustu Sokratesa. Przedtem zamieniliśmy kilka zdań na temat legend i mitów i już nie pamiętam, w jakim kontekście podałem przykład mojej Amirandy. Może chodziło o opinię na temat mego eseju „Historiozofia baśni”, który ukazał się w „Gazecie Kongresowej"?

Nie miałem wielkiej ochoty dyskutować z HSP, który we własnej sekcji problemowej uchodził za dziwaka i nieznośnego gadułę.

Moje myśli zajęte były młodziutką Joan Parker z Harvardu, której nogi interesowały mnie znacznie bardziej niż jej obrzydliwie postępowe poglądy na temat „Koegzystencji w dobie Pax Romana".

Archeolog jednak nie dał zbić się z tropu.

– A jak ją pan wymyślił? Pod wpływem szoku, nagłej iluminacji?

– Nie, stopniowo, latami, najpierw we fragmentach, dla zabawy, dla najbliższych, później publikując tu i ówdzie krótkie historie, aby z czasem wyobrazić sobie dość kompletnie krainę w kształcie trapezu, położoną gdzieś na południe od zdrowego rozsądku, na prawo od materializmu historycznego, na niespokojnym pograniczu absurdu i logiki…

– A konkretnie: od Śnieżnych Wierchów do Morza Nordlandzkiego, od równin Axaru ku gwarnym miastom Rurytanii z malowniczymi porohami Kamienicy, jurajskimi skałkami Regentowa przechodzącymi w rdzawe wulkaniczne pasmo Ognioszczytów – dokończył HSP.

– Fakt – przyznałem zaskoczony. – Skąd pan wie? W żadnej baśni nie robiłem geograficznego wykładu.

– A co pan powie na to?

Tu profesor wygrzebał z kieszeni starą monetę, na której rewersie dostrzegłem amirandzki trapez z wpisanym weń centaurem, a na awersie tłuste oblicze jakiegoś władcy, z na wpół zatartymi literami Rodrigus ąuintus regentus amirandiensis.

– Zręczny falsyfikat – roześmiałem się – doskonale wykonany, chyba z ołowiu, bo ciężki jak złoto.

– To złoto najwyższej próby – powiedział tonem lekko urażonym profesor.

– Zresztą to nie jest jedyny okaz w moim posiadaniu. Niech pan wpadnie po obradach do mojego pokoju.

Комментарии к книге «Antybaśnie», Марчин Вольский

Всего 0 комментариев

Комментариев к этой книге пока нет, будьте первым!

РЕКОМЕНДУЕМ К ПРОЧТЕНИЮ

Популярные и начинающие авторы, крупнейшие и нишевые издательства