Rozdział 1
Za zakrętem, gdzie szosa zataczała pętlę nad samą przepaścią, Irena się zatrzymała. Wysiadła z samochodu, by popatrzeć na mgłę.
Urwisko zaczynało się zaraz za pasiastymi słupkami oznakowania drogowego. Na jego dnie zalegała najprawdziwsza chmura – nawet z wyglądu gęsta, ścieląca się, powoli przelewająca w samą siebie. Wznosząc się nad skrajem przepaści, szare nibynóżki tajały w promieniach wschodzącego słońca – przez rozpływające się strzępy prześwitywały góry, daleki las i czerwony dach maleńkiej kafejki, do której zostało jeszcze dziesięć minut jazdy.
Zza zakrętu ostrożnie – a w tych górach wszyscy jeżdżą ostrożnie – wyłonił się mały, niebieski samochód. Na widok zapatrzonej Ireny zahamował i zatrzymał się; zza kierownicy wygramolił się łysiejący mężczyzna – Irena gdzieś go już spotkała. Zresztą w tej okolicy wszyscy się kiedyś spotkali, nie mieszka tu zbyt wielu ludzi.
– Jakieś problemy z samochodem? Pomóc pani?
Nad opadającymi strzępami mgły leciał, miarowo machając skrzydłami, biały ptak. Las prześwitywał jaśniej, ciągnąc się z góry na górę niczym niedbale narzucony szal.
– Mm... Proszę wybaczyć, że panią niepokoję...
Ocknęła się.
– Nie, nie... dziękuję. Z samochodem wszystko w porządku.
Mężczyzna z niezdecydowaniem dreptał w miejscu. Najwyraźniej beształ się za niestosowną gorliwość. I bał się, że wyjdzie na durnia.
Mgła rzedła. Wkrótce widoczne będą głazy na dnie przepaści i płynący wśród nich potok.
– Dziękuję – powtórzyła, zagłębiona we własnych myślach.
– Powiadają – rzekł nieoczekiwanie mężczyzna, podążając za jej wzrokiem – powiadają... Zna pani tę wróżbę?
Na czerwony dach kafejki padło słońce, przez co dachówki zabłysły jak mak.
– Powiadają – mężczyzna odkaszlnął – że jeśli ktoś w bezludnym miejscu długo wpatruje się we mgłę, może zobaczyć Stwórcę. Chodzi On we mgle niczym w chmurach. To nie Jego pani przypadkiem wypatruje?
Irenie zachciało napić się kawy. Wyobraziła sobie maleńką, porcelanową filiżankę z wygiętym uszkiem, tak maciupkim, że można go było ująć tylko dwoma palcami.
A do kafejki zostało jeszcze dziesięć minut!
– Proszę wybaczyć – znów rzekł mężczyzna i po chwili za plecami Ireny zawarczał silnik jego niebieskiego samochodu.
Комментарии к книге «Kaźń», Marina i Siergiej Diaczenko
Всего 0 комментариев