Henryk Sienkiewicz
Ogniem i Mieczem
Параллельный текст подготовил Илья Франк
Предлагаю Вашему вниманию подготовленный мной параллельный текст «Огнем и мечом» Сенкевича, часть 1-ая, главы 1-10. (Продолжение следует)
Читать это пособие начинающим осваивать польский следует следующим образом:
Прочитать одну главу, подглядывая, по мере необходимости, в русскую колонку.
Перечитать ту же главу по-польски, не подглядывая в перевод.
Читать следующую главу.
Польская грамматика, как и украинская, не доставляет трудности русскому читателю. Можно начинать читать сразу, усвоив лишь правила чтения.
Rozdział I
Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.
Współcześni kronikarze wspominają, iż z wiosny szarańcza w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów tatarskich.
Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie. W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach; odprawiano więc posty i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki.
Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi ludzie nie pamiętali podobnej. W południowych województwach lody nie popętały wcale wód, które podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem wystąpiły z łożysk i pozalewały brzegi.
Padały częste deszcze. Step rozmókł i zmienił się w wielką kałużę, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że - dziw nad dziwy! - w województwie bracławskim i na Dzikich Polach zielona ruń okryła stepy i rozłogi już w połowie grudnia.
Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach. Gdy więc tak porządek przyrodzenia zdawał się być wcale odwróconym, wszyscy na Rusi oczekując niezwykłych zdarzeń zwracali niespokojny umysł i oczy szczególniej ku Dzikim Polom, od których łatwiej niźli skądinąd mogło się ukazać niebezpieczeństwo.
Tymczasem na Polach nie działo się nic nadzwyczajnego i nie było innych walk i potyczek jak te, które się odprawiały tam zwykle, a o których wiedziały tylko orły, jastrzębie, kruki i zwierz polny.
Bo takie to już były te Pola.
Ostatnie ślady osiadłego życia kończyły się, idąc ku południowi, niedaleko za Czehrynem ode Dniepru, a od Dniestru - niedaleko za Humaniem, a potem już hen, ku limanom i morzu, step i step, w dwie rzeki jakby w ramę ujęty.
Na łuku Dnieprowym, na Niżu, wrzało jeszcze kozacze życie za porohami, ale w samych Polach nikt nie mieszkał i chyba po brzegach tkwiły gdzieniegdzie „polanki" jakoby wyspy wśród morza.
Ziemia była de nomine Rzeczypospolitej, ale pustynna, na której pastwisk Rzeczpospolita Tatarom pozwalała, wszakże gdy Kozacy często bronili, więc to pastwisko było i pobojowiskiem zarazem.
Ile tam walk stoczono, ilu ludzi legło, nikt nie zliczył, nikt nie spamiętał.
Orły, jastrzębie i kruki jedne wiedziały, a kto z daleka dosłyszał szum skrzydeł i krakanie, kto ujrzał wiry ptasie nad jednym kołujące miejscem, to wiedział, że tam trupy lub kości nie pogrzebione leżą...
Polowano w trawach na ludzi jakby na wilki lub suhaki. Polował, kto chciał.
Człek prawem ścigan chronił się w dzikie stepy, orężny pasterz trzód strzegł, rycerz przygód tam szukał, łotrzyk łupu.
Kozak Tatara, Tatar Kozaka. Bywało, że i całe watahy broniły trzód przed tłumami napastników.
Step to był pusty i pełny zarazem, cichy i groźny, spokojny i pełen zasadzek, dziki od Dzikich Pól, ale i od dzikich dusz.
Czasem też napełniała go wielka wojna. Wówczas płynęły po nim jak fale czambuły tatarskie, pułki kozackie, to chorągwie polskie lub wołoskie; nocami rżenie koni wtórowało wyciom wilków, głos kotłów i trąb mosiężnych leciał aż do Owidowego jeziora i ku morzu, a na Czarnym Szlaku, na Kuczmańskim - rzekłbyś: powódź ludzka.
Granic Rzeczypospolitej strzegły od Kamieńca aż do Dniepru stanice i „polanki" i - gdy szlaki miały się zaroić, poznawano właśnie po niezliczonych stadach ptactwa, które, płoszone przez czambuły, leciały na północ.
AleTatar, byle wychylił się z Czarnego Lasu lub Dniestr przebył od strony wołoskiej, to stepem równo z ptakami stawał w południowych województwach.
Wszelako zimy owej ptastwo nie ciągnęło z wrzaskiem ku Rzeczypospolitej. Na stepie było ciszej niż zwykle. W chwili gdy rozpoczyna się powieść nasza,słońce zachodziło właśnie, a czerwonawe jego promienie rozświecały okolicę pustą zupełnie.
Na północnym krańcu Dzikich Pól, nad Omelniczkiem, aż do jego ujścia, najbystrzejszy wzrok nie mógłby odkryć jednej żywej duszy ani nawet żadnego ruchu w ciemnych, zaschniętych i zwiędłych burzanach.
Słońce połową tylko tarczy wyglądało jeszcze zza widnokręgu. Niebo było już ciemne, a potem i step z wolna mroczył się coraz bardziej.
Na lewym brzegu, na niewielkiej wyniosłości podobniejszej do mogiły niż do wzgórza, świeciły tylko resztki murowanej stanicy, którą niegdyś jeszcze Teodoryk Buczacki wystawił, a którą potem napady starły.
Od ruiny owej padał długi cień. Opodal świeciły wody szeroko rozlanego Omelniczka, który w tym miejscu skręca się ku Dnieprowi. Ale blaski gasły coraz bardziej na niebie i na ziemi. Z nieba dochodziły tylko klangory żurawi ciągnących ku morzu; zreszta ciszy nie przerywał żaden głos.
Noc zapadła nad pustynią, a z nią nastała godzina duchów. Czuwający w stanicach rycerze opowiadali sobie w owych czasach, że nocami wstają na Dzikich Polach cienie poległych, którzy zeszli tam nagłą śmiercią w grzechu, i odprawują swoje korowody, w czym im żaden krzyż ani kościół nie przeszkadza.
Toteż gdy sznury wskazujące północ poczynały się dopalać, odmawiano po stanicach modlitwy za umarłych.
Mówiono także, że one cienie jeźdźców snując się po pustyni zastępują drogę podróżnym jęcząc i prosząc o znak krzyża świętego.
Między nimi trafiały się upiory, które goniły za ludźmi wyjąc. Wprawne ucho z daleka już rozeznawało wycie upiorów od wilczego. Widywano również całe wojska cieniów, które czasem przybliżały się tak do stanic, że straże grały larum.
Zapowiadało to zwykle wielką wojnę. Spotkanie pojedynczych cieniów nie znaczyło również nic dobrego, ale nie zawsze należało sobie źle wróżyć, bo i człek żywy zjawiał się nieraz i niknął jak cień przed podróżnymi, dlatego często i snadnie za ducha mógł być poczytanym.
Skoro więc noc zapadła nad Omelniczkiem, nie było w tym nic dziwnego, że zaraz koło opustoszałej stanicy pojawił się duch czy człowiek.
Miesiąc wychynął właśnie zza Dniepru i obieĺił pustkę, głowy bodiaków i dal stepową. Wtem niżej na stepie ukazały się inne jakieś nocne istoty. Przelatujące chmurki przesłaniały co chwila blask księżyca, więc owe postacie to wybłyskiwały z cienia, to znowu gasły.
Chwilami nikły zupełnie i zdawały się topnieć w cieniu. Posuwając się ku wyniosłości, na której stał pierwszy jeździec, skradały się cicho, ostrożnie, z wolna, zatrzymując się co chwila.
W ruchach ich było coś przerażającego, jak i w całym tym stepie, tak spokojnym na pozór.
Wiatr chwilami podmuchiwał ode Dniepru sprawując żałosny szelest w zeschłych bodiakach, które pochylały się i trzęsły, jakby przerażone. Na koniec postacie znikły, schroniły się w cień ruiny.
W bladym świetle nocy widać było tylko jednego jeźdźca stojącego na wyniosłości.
Wreszcie szelest ów zwrócił jego uwagę. Zbliżywszy się do skraju wzgórza począł wpatrywać się w step uważnie.
W tej chwili wiatr przestał wiać, szelest ustał i zrobiła się cisza zupełna.
Nagle dał się słyszeć przeraźliwy świst. Zmieszane głosy poczęły wrzeszczeć przeraźliwie: „Hałła! Hałła! Jezu Chryste! ratuj! bij!" Rozległ się huk samopałów, czerwone światła rozdarły ciemności. Tętent koni zmieszał się z szczękiem żelaza.
Nowi jacyś jeźdźce wyrośli jakby spod ziemi na stepie. Rzekłbyś: burza zawrzała nagle w tej cichej, złowrogiej pustyni.
Potem jęki ludzkie zawtórowały wrzaskom strasznym, wreszcie ucichło wszystko: walka była skończona.
Widocznie rozegrywała się jedna ze zwykłych scen na Dzikich Polach.
Jeźdźcy zgrupowali się na wyniosłości; niektórzy pozsiadali z koni, przypatrując się czemuś pilnie.
Wtem w ciemnościach ozwał się silny i rozkazujący głos:
- Hej tam! skrzesać ognia i zapalić!
Po chwili posypały się naprzód iskry, a potem buchnął płomień suchych oczeretów i łuczywa, które podróżujący przez Dzikie Pola wozili zawsze ze sobą.
Wnet wbito w ziemię drąg od kaganka i jaskrawe, padajace, z góry światło oświeciło wyraźnie kilkunastu ludzi pochylonych nad jakąś postacią leżącą bez ruchu na ziemi.
Byli to żołnierze ubrani w barwę czerwoną, dworską, i w wilcze kapuzy. Z tych jeden, siedzący na dzielnym koniu, zdawał się reszcie przywodzić. Zsiadłszy z konia zbliżył się do owej Ieżącej postaci i spytał:
- A co, wachmistrzu? żyje czy nie żyje?
- Żyje, panie namiestniku, ale charcze; arkan go zdławił.
- Co zacz jest?
- Nie Tatar, znaczny ktoś.
- To i Bogu dziękować.
Tu namiestnik popatrzył uważnie na leżącego męża.
- Coś jakby hetman - rzekł.
- I koń pod nim tatar zacny, jak lepszego u chana nie znaleźć - odpowiedział wachmistrz. - A ot, tam go trzymają.
Porucznik spojrzał i twarz mu się rozjaśniła. Obok dwóch szeregowych trzymało rzeczywiście dzielnego rumaka, który tuląc uszy i rozdymając chrapy wyciągał głowę i poglądał przerażonymi oczyma na swego pana.
- Ale koń, panie namiestniku, będzie nasz? - wtrącił tonem pytania wachmistrz.
- A ty, psiawiaro, chciałbyś chrześcijanowi konia w stepie odjąć?
- Bo zdobyczny...
Dalszą rozmowę przerwało silniejsze chrapanie zduszonego męża.
- Wlać mu gorzałki w gębę - rzekł pan namiestnik - pas odpiąć.
- Czy zostaniemy tu na nocleg?
- Tak jest, konie rozkulbaczyć, stos zapalić.
Żołnierze skoczyli co żywo. Jedni poczęli cucić i rozcierać leżącego, drudzy ruszyli po oczerety, inni rozesłali na ziemi skóry wielbłądzie i niedźwiedzie na nocleg.
Pan namiestnik, nie troszcząc się więcej o zduszonego męża, odpiął pas i rozciągnął się na burce przy ognisku.
Był to młody jeszcze bardzo człowiek, suchy, czarniawy, wielce przystojny, ze szczupłą twarzą i wydatnym orlim nosem.
W oczach jego malowała się okrutna fantazja i zadzierżystość, ale w obliczu miał wyraz uczciwy. Wąs dość obfity i nie golona widocznie od dawna broda dodawały mu nad wiek powagi.
Tymczasem dwaj pachołkowie zajęli się przyrządzaniem wieczerzy. Położono na ogniu gotowe ćwierci baranie; zdjęto też z koni kilka dropiów upolowanych w czasie dnia, kilka pardew i jednego suhaka, którego pachoł wnet zaczął obłupywać ze skóry.
Stos płonął rzucając na step ogromne, czerwone koło światła. Zduszony człowiek począł z wolna przychodzić do siebie.
Przez czas jakiś wodził nabiegłymi krwią oczyma po obcych badając ich twarze; następnie usiłował powstać.
Żołnierz, który poprzednio rozmawiał z namiestnikiem, dźwignął go w górę pod pachy; drugi włożył mu obuszek w dłoń, na którym nieznajomy wsparł się z całej siły.
Twarz jego była jeszcze czerwona, żyły jej nabrzmiałe. Na koniec przyduszonym głosem wykrztusił pierwszy wyraz:
- Wody?
Podano mu gorzałki, którą pił i pił, co mu widocznie dobrze zrobiło, bo odjąwszy wreszcie flaszę od ust, czystszym już głosem spytał:
- W czyich jestem ręku?
Namiestnik powstał i zbliżył się ku niemu.
- W ręku tych, co waści salwowali.
- Przeto nie waszmościowie schwycili mnie na arkan?
- Mosanie, nasza rzecz szabla, nie arkan. Krzywdzisz waść dobrych żołnierzów podejrzeniem.
Złapali cię jakowiś łotrzykowie udający Tatarów, których jeśliś ciekaw, oglądać możesz, bo oto leżą tam porżnięci jak barany.
To mówiąc wskazał ręką na kilka ciemnych ciał leżących poniżej wyniosłości.
A nieznajomy na to:
- To pozwólcie mi spocząć.
Podłożono mu wojłokową kulbakę, na której siadł i pogrążył się w milczeniu.
Był to mąż w sile wieku, średniego wzrostu, szerokich ramion, prawie olbrzymej budowy ciała i uderzających rysów.
Głowę miał ogromną, cerę zawiędłą, bardzo ogorzałą, oczy czarne i nieco ukośne jak u Tatara, a nad wąskimi ustami zwieszał mu się cienki wąs rozchodzący się dopiero przy końcach w dwie szerokie kiście.
Twarz jego potężna zwiastowała powagę i dumę. Było w niej coś pociągającego i odpychającego zarazem - powaga hetmańska ożeniona z tatarską chytrością, dobrotliwość i dzikość.
Posiedziawszy nieco na kulbace, wstał i nad wszelkie spodziewanie, zamiast dziękować, poszedł oglądać trupy.
- Prostak! - mruknął namiestnik.
Nieznajomy tymczasem przypatrywał się uważnie każdej twarzy kiwając głową jak człowiek, który odgadł wszystko, po czym wracał z wolna do namiestnika, klepiąc się po bokach i szukając mimowolnie pasa, za którywidocznie chciał zatknąć rękę.
Nie podobała się młodemu namiestnikowi ta powaga w człeku oderżniętym przed chwilą od powroza, więc rzekł z przekąsem:
- Rzekłby kto, że wasze znajomych szukasz między owymi łotrzykami albo że pacierz za ich duszę odmawiasz.
Nieznajomy odparł z powagą:
- I nie mylisz się waść, i mylisz: nie mylisz się, bom szukał znajomych, a mylisz się, bo to nie łotrzykowie, jeno słudzy pewnego szlachcica, mego sąsiada.
- Tedy widocznie nie z jednej studni pijacie z onym sąsiadem.
Dziwny jakiś uśmiech przeleciał po cienkich wargach nieznajomego.
- I w tym się waść mylisz - mruknął przez zęby.
Po chwili dodał głośniej:
- Ale wybacz waszmość pan, żem mu naprzód powinnej nie złożył dzięki za auxilium i skuteczny ratunek, który mnie od tak nagłej śmierci wybawił.
Waści męstwo stanęło za moją nieostrożność, bom się od ludzi swoich odłączył, ale też wdzięczność moja dorównywa waszmościnej ochocie.
To rzekłszy wyciągnął ku namiestnikowi rękę.
Ale butny młodzieńczyk nie ruszył się z miejsca i nie spieszył z podaniem swojej; natomiast rzekł:
- Chciałbym naprzód wiedzieć, jeżeli ze szlachcicem mam sprawę, bo chociaż o tym nie wątpię, jednakże bezimiennych podzięków przyjmować mi się nie godzi.
- Widzę w waszmości prawdziwie kawalerską fantazję - i słusznie mówisz.
Powinienem był zacząć od nazwiska mój dyskurs i moją podziękę. Jestem Zenobi Abdank, herbu Abdank z krzyżykiem, szlachcic z województwa kijowskiego, osiadły i pułkownik kozackiej chorągwi księcia Dominika Zasławskiego.
- A ja Jan Skrzetuski, namiestnik chorągwi pancernej J.O. księcia Jeremiego Wiśniowieckiego.
- Pod sławnym wojownikiem waść służysz. Przyjmże teraz moją wdzięczność i rękę.
Namiestnik nie wahał się dłużej. Towarzysze pancerni z góry wprawdzie patrzyli na żołnierzów spod innych chorągwi, ale pan Skrzetuski był na stepie, na Dzikich Polach, gdzie takie rzeczy mniej szły pod uwagę.
Zresztą miał do czynienia z pułkownikiem, o czym zaraz naocznie się przekonał, bo gdy jego żołnierze przynieśli panu Abdankowi pas i szablę, i krótki buzdygan, z których go rozpasano dla cucenia, podali mu zarazem i krótką buławę o osadzie z kości, o głowie ze ślinowatego rogu, jakich zażywali zwykle pułkownicy kozaccy.
Przy tym ubiór imci Zenobiego Abdanka był dostatni, a mowa kształtna znamionowała umysł bystry i otarcie się w świecie.
Więc pan Skrzetuski zaprosił go do kompanii. Zapach pieczonych mięs jął właśnie rozchodzić się od stosu, łechcąc nozdrza i podniebienie.
Pachoł wydobył je z żaru i podał na latercynowej misie. Poczęli jeść, a gdy przyniesiono spory worek mołdawskiego wina uszyty z koźlej skóry, wnet zawiązała się żywa rozmowa.
- Oby nam się szczęśliwie do domu wróciło! - rzekł pan Skrzetuski.
- To waszmość wracasz? skądże, proszę? - spytał Abdank.
- Z daleka, bo z Krymu.
- A cóżeś waszmość tam robił? z wykupnem jeździłeś?
- Nie, mości pułkowniku; jeździłem do samego chana.
Abdank nastawił ciekawie ucha.
- Ano to, proszę, w piękną waść wszedłeś komitywę! I z czymże do chana jeździłeś?
- Z listem J. O. księcia Jeremiego.
- To waść posłował! O cóż jegomość książę do chana pisał?
Namiestnik popatrzył bystro na towarzysza.
- Mości pułkowniku - rzekł - zaglądałeś w oczy łotrzykom, którzy cię na arkan ujęli - to twoja sprawa; ale co książę do chana pisał, to ani twoja, ani moja, jeno ich obydwóch.
- Dziwiłem się przed chwilą - odparł chytrze Abdank - że jegomość książę tak młodego człowieka posłem sobie do chana obrał, ale po waścinej odpowiedzi już się nie dziwię, bo widzę, żeś młody laty, ale stary eksperiencją i rozumem.
Namiestnik połknął gładko pochlebne słówko, pokręcił tylko młodego wąsa i pytał:
- A powiedzże mi waszmość, co porabiasz nad Omelniczkiem i jakeś się tu wziął sam jeden?
- Nie jestem sam jeden, jenom ludzi zostawił po drodze, a jadę do Kudaku, do pana Grodzickiego, któren tam jest przełożonym nad prezydium i do którego jegomość hetman wielki wysłał mnie z listami.
- A czemu waść nie bajdakiem, wodą?
- Taki był ordynans, od którego odstąpić mi się nie godzi.
- To dziw, że jegomość hetman taki wydał ordynans, gdyż właśnie na stepie w tak ciężkie popadłeś terminy, których wodą jadąc pewno byłbyś uniknął.
- Mosanie, stepy teraz spokojne; znam ja się z nimi nie od dziś, a to, co mnie spotkało, to jest złość ludzka i invidia.
- I któż to na jegomości tak nastaje?
- Długo by gadać. Sąsiad to zły, mości namiestniku, który substancję mi zniszczył, z włości mnie ruguje, syna mi zbił - i ot - widziałeś waść, tu jeszcze na szyję moją nastawał.
- A to waść nie nosisz szabli przy boku?
W potężnej twarzy Abdanka zabłysła nienawiść, oczy zaświeciły mu posępnie i odrzekł z wolna a dobitnie:
- Noszę, i tak mi dopomóż Bóg, jako innych rekursów przeciw wrogom moim szukać już nie będę.
Porucznik chciał coś mówić, gdy nagle na stepie rozległ się tętent koni, a raczej pośpieszne chlupotanie końskich nóg po rozmiękłej trawie.
Wnet też i czeladnik namiestnika, trzymający straż, nadbiegł z wieścią, że jakowiś ludzie się zbliżają.
- To pewnie moi - rzekł Abdank - którzy zaraz za Taśminą zostali. Jam też, nie spodziewając się zdrady, tu na nich czekać obiecał.
Jakoż po chwili gromada jeźdźców otoczyła półokręgiem wzgórze. Przy blasku ognia ukazały się głowy końskie z otwartymi chrapami, prychające ze zmęczenia, a nad nimi pochylone twarze jeźdźców, którzy przysłaniając rękoma od blasku oczy patrzyli bystro w światło.
- Hej, ludzie! kto wy? - spytał Abdank.
- Raby boże! - odpowiedziały głosy z ciemności.
- Tak, to moi mołojce - powtórzył Abdank zwracając się do namiestnika.
- Bywajcie! bywajcie!
Niektórzy zeszli z koni i zbliżyli się do ognia.
- A my śpieszyli, śpieszyli, bat'ku. Szczo z toboju?
- Zasadzka była. Chwedko, zdrajca, wiedział o miejscu i tu już czekał z innymi. Musiał podążyć dobrze przede mną. Na arkan mnie ujęli!
- Spasi Bih! spasi Bih! A to co za Laszek koło ciebie?
Tak mówiąc spoglądali groźnie na pana Skrzetuskiego i jego towarzyszów.
- To druhy dobre - rzekł Abdank. - Sława Bogu, całym i żyw. Zaraz będziemy ruszać dalej.
- Sława Bogu! my gotowi.
Nowo przybyli poczęli rozgrzewać dłonie nad ogniem, bo noc była zimna, choć pogodna. Było ich do czterdziestu ludzi rosłych i dobrze zbrojnych.
Nie wyglądali wcale na Kozaków regestrowych, co nie pomału zdziwiło pana Skrzetuskiego, zwłaszcza że była ich garść tak spora.
Wszystko to wydało się namiestnikowi mocno podejrzanym. Gdyby hetman wielki wysłał imci Abdanka do Kudaku, dałby mu przecie strażę z regestrowych, a po wtóre, z jakiejże by racji kazał mu iść stepem od Czehryna, nie wodą?
Konieczność przeprawiania się przez wszystkie rzeki idące Dzikimi Polami do Dniepru mogła tylko pochód opóźnić. Wyglądało to raczej tak, jakby imć pan Abdank chciał właśnie Kudak ominąć.
Ale zarówno i sama osoba pana Abdanka zastanawiała wielce młodego namiestnika. Zauważył wraz, że Kozacy, którzy ze swymi pułkownikami obchodzili się dość poufale, jego otaczali czcią niezwyczajną, jakby prawego hetmana.
Musiał to być jakiś rycerz dużej ręki, co tym dziwniejsze było panu Skrzetuskiemu, że znając Ukrainę i z tej, i z tamtej strony Dniepru, o takim przesławnym Abdanku nic nie słyszał.
Było przy tym w twarzy tego męża coś szczególnego - jakaś moc utajona, która tak biła z oblicza, jak żar od płomienia, jakaś wola nieugięta, znamionująca, że człek ten przed nikim i niczym się nie cofnie.
Taką właśnie wolę w obliczu miał książę Jeremi Wiśniowiecki, ale co w księciu było przyrodzonym natury darem, właściwym wielkiemu urodzeniu i władzy, to mogło zastanowić w mężu nieznanego nazwiska, zabłąkanym w głuchym stepie.
Pan Skrzetuski długo deliberował. Chodziło mu po głowie, że to może jaki potężny banita, który, wyrokiem ścigan, chronił się w Dzikie Pola - to znów, że to watażka watahy zbójeckiej; ale to ostatnie nie było prawdopodobne.
I ubiór, i mowa tego człowieka pokazywały co innego. Zgoła więc nie wiedział namiestnik, czego się trzymać, miał się tylko na baczności, a tym czasem Abdank kazał konia sobie podawać.
- Mości namiestniku - rzekł - komu w drogę, temu czas. Pozwólże podziękować sobie raz jeszcze za ratunek. Oby Bóg pozwolił mi odpłacić ci równą usługą!
- Nie wiedziałem, kogo ratuję, przetom i na wdzięczność nie zasłużył.
- Modestia to twoja tak mówi, która jest męstwu równa. Przyjmijże ode mnie ten pierścień.
Namiestnik zmarszczył się i krok w tył odstąpił mierząc oczyma Abdanka, ten zaś mówił dalej z ojcowską niemal powagą w głosie i postawie:
- Spojrzyj jeno. Nie bogactwo tego pierścienia, ale inne cnoty ci zalecam. Za młodych jeszcze lat w bisurmańskiej niewoli będąc dostałem go od pątnika, który z Ziemi Świętej powracał.
W tym oczku zamknięty jest proch z grobu Chrystusa. Takiego daru odmawiać się nie godzi, choćby i z osądzonych rąk pochodził. Jesteś waść młodym człowiekiem i żołnierzem, a gdy nawet i starość bliska grobu nie wie, co ją przed ostateczną godziną spotkać może, cóż dopiero adolescencja, która mając przed sobą wiek długi, na większa liczbę przygód trafić musi!
Pierścień ten ustrzeże cię od przygody i obroni, gdy dzień sądu nadejdzie, a to ci powiadam, że dzień ten idzie już przez Dzikie Pola.
Nastała chwila ciszy; słychać było tylko syczenie płomienia i parskanie koni.
Z dalekich oczeretów dochodziło żałosne wycie wilków. Nagle Abdank powtórzył raz jeszcze, jakby do siebie:
- Dzień sądu idzie już przez Dzikie Pola, a gdy nadejdzie - zadywytsia wsij swit bożyj...
Namiestnik przyjął pierścień machinalnie, tak był zdumiony słowami tego dziwnego męża.
A ten zapatrzył się w dal stepową, ciemną.
Potem zwrócił się z wolna i siadł na koń. Mołojcy jego czekali już u stóp wzgórza.
- W drogę! w drogę!.. Bywaj zdrów, druhu żołnierzu! - rzekł do namiestnika. - Czasy teraz takie, że brat bratu nie ufa, przeto i nie wiesz, kogoś ocalił, bom ci nazwiska swego nie powiedział.
- Więc waść nie Abdank?
- To klejnot mój...
- A nazwisko?
- Bohdan Zenobi Chmielnicki.
To rzekłszy zjechał ze wzgórza, a za nim ruszyli mołojcy. Wkrótce okryły ich tuman i noc. Dopiero gdy odjechali już z pół stajania, wiatr przyniósł od nich słowa kozackiej pieśni:
Oj wyzwoły, Boże, nas wsich, bidnych newilnykiw,
Z tiażkoj newoli,
Z wiry bisurmanskoj -
Na jasni zori,
Na tychi wody,
U kraj wesełyj,
U mir chreszczennyj -
Wysłuchaj, Boże, u prośbach naszych.
U neszczasnych mołytwach,
Nas bidnych newilnykiw.
Głosy cichły z wolna, potem stopiły się z powiewem szumiącym po oczeretach.
Глава 1
Год 1647 был год особенный, ибо многоразличные знамения в небесах и на земле грозили неведомыми напастями и небывалыми событиями. Тогдашние хронисты сообщают, что весною, выплодившись в невиданном множестве из Дикого Поля, саранча поела посевы и травы, а это предвещало татарские набеги.
Летом случилось великое затмение солнца, а вскоре и комета запылала в небесах. Над Варшавою являлись во облаке могила и крест огненный, по каковому случаю назначалось поститься и раздавали подаяние, ибо люди знающие пророчили, что мор поразит страну и погибнет род человеческий.
Ко всему еще и зима наступила столь мягкая, какой и старики не упомнят. В южных воеводствах реки вообще не сковало льдом, и, каждодневно питаемые снегом, тающим с утра, они вышли из берегов и позаливали поймы.
Часто шли дожди. Степь размокла и сделалась большою лужею, солнце же в полдни припекало так, что — диво дивное! — в воеводстве Брацлавском и на Диком Поле луга и степь зазеленели уже к середине декабря.
Рои на пасеках колотились и гудели, а по дворам мычала скотина. Поскольку ход натуры вовсе, казалось, повернул вспять, все на Руси, ожидая небывалых событий, обращались тревожной мыслью и взором к Дикому Полю, так как беда могла прийти скорее всего оттуда.
На Поле же ничего примечательного не происходило. Никаких особых побоищ или стычек, кроме привычных и всегдашних, не случалось, а об этих ведали разве что орлы, вороны, ястребы и полевой зверь. Уж таким оно, это Поле, было. Последние признаки оседлой жизни к югу по Днепру обрывались вскоре за Чигирином, а по Днестру — сразу за Уманью; далее же — до самых до лиманов и до моря — только степь, как бы двумя реками окаймленная.
В днепровской излучине, на Низовье, кипела еще за порогами казацкая жизнь, но в самом Поле никто не жил, разве что по берегам, точно острова среди моря, кое-где попадались «паланки».
Земля, хоть и пустовавшая, принадлежала de nomine (* номинально (лат.)). Речи Посполитой, и Речь Посполитая позволяла на ней татарам пасти скот, но коль скоро этому противились казаки, пастбища то и дело превращались в поле брани. Сколько в тех краях битв отгремело, сколько народу полегло — ни счесть, ни упомнить.
Орлы, ястребы и вороны — одни про то и знали, а кто в отдалении слышал плескание крыл и карканье, кто замечал птичьи водовороты, над одним кружащиеся местом, тот знал, что либо трупы, либо кости непогребенные тут лежат...
На людей в травах охотились, словно на волков или сайгаков. Охотился кто хотел. Преступник в дикой степи спасался от закона, вооруженный пастырь стерег стада, рыцарь искал приключений, лихой человек — добычи.
Казак — татарина, татарин — казака. Бывало, что и целые дружины стерегли скот от бесчисленных охотников до чужого. Степь, хоть и пустовавшая, вместе с тем была не пустая; тихая, но зловещая; безмятежная, но полная опасностей; дикая Диким Полем, но еще и дикостью душ. Порою прокатывалась по ней большая война. Тогда волнам подобно плыли татарские чамбулы, казацкие полки, польские или валашские хоругви; по ночам ржание коней вторило волчьему вою, голоса барабанов и медных труб долетали до самого Овидова озера, а то и до моря, а на Черном Шляхе, на Кучманском — тут, можно сказать, просто половодье людское. Рубеж Речи Посполитой стерегли от Каменца и до самого до Днепра заставы и «паланки», так что, если дороги грозились наводниться пришельцами, об этом узнавали по бессчетным птичьим стаям, всполошенным чамбулами и устремлявшимся на север.
Но татарин — выступи он из Черного Леса или перейди Днестр с валашской стороны — появлялся все-таки в южных воеводствах вместе с птицами. Однако в зиму ту шумливые птицы не устремлялись к Речи Посполитой. В степи было даже тише обычного. К началу повествования нашего солнце уже садилось, и красноватые лучи его озаряли округу, пустынную совершенно.
По северному краю Дикого Поля, по всему Омельнику до самого его устья наизорчайший взгляд не углядел бы ни живой души, ни даже малейшего движения в темном, сохлом и поникшем бурьяне.
Солнце теперь только половиною круга своего виднелось над горизонтом. Небо меркло, отчего и степь помалу погружалась в сумрак.
На левом берегу, на небольшой возвышенности, скорее похожей на курган, чем на холм, еще виднелись остатки каменной твердыни, поставленной некогда Теодориком Бучацким и разрушенной затем войнами.
От руин этих ложились длинные тени. Внизу поблескивали воды широко разлившегося Омельника, в месте том сворачивавшего к Днепру. Но свет все более меркнул и на небе, и на земле. С высоты доносились клики журавлей, тянувших к морю, более же ни один голос безмолвия не нарушал. Ночь легла на пустыню, а с нею пришло и время духов. По заставам не смыкавшие глаз рыцари рассказывали тогда друг другу, что ночами являются в Диком Поле призраки тех, кто погиб или умер без покаяния напрасной смертью, и кружатся вереницами, в чем не помеха им ни крест, ни храм господень.
Поэтому, когда шнуры, указывавшие полночь, начинали догорать, на заставах по этим несчастным служили заупокойную. Еще рассказывали, будто такие же тени, но всадников, скитаясь по глухим местам, заступают дорогу проезжим, стеная и моля о знаке креста святого.
Бывали призраки, пугавшие людей воем. Искушенное ухо издалека могло отличить их завывания от волчьих.
Еще видали целые воинства теней — эти иногда столь близко подходили к заставам, что часовые трубили larum (тревогу, сигнал к бою (лат.)).
Такие случаи предвещали, как правило, немалую войну. Встреча с одиночной тенью тоже не сулила ничего хорошего, но не всегда следовало предполагать недоброе, ибо перед дорожными иногда и живой человек возникал и пропадал, как тень, так что только призраком и мог быть сочтен.
А поскольку над Омельником спустилась ночь, ничего не было удивительного в том, что сразу — возле заброшенной крепости — возник не то дух, не то человек.
Луна, как раз выглянувшая из-за Днепра, выбелила пустынную местность, головки репейников и степные дали. Тотчас ниже по течению в степи появились какие-то ночные создания. Мимолетные тучки то и дело застили луну, и облики эти то белелись во тьме, то меркли.
Иногда они пропадали вовсе и как бы таяли во мраке. Приближаясь к вершинке, на которой стоял упомянутый всадник, они, то и дело останавливаясь, тихо, осторожно и медленно крались. В движении этом было что-то пугающее, впрочем, как и во всей степи, с виду такой безмятежной.
Ветер порою задувал с Днепра, поднимая печальный шелест в сохлых репьях, клонившихся и трепетавших точно с перепугу. Но вот поглощенные тенью развалин облики пропали.
В бледном сиянии ночи видать было только недвижимого на взгорье всадника. Однако шелест привлек и его внимание. Подъехав к самому крутояру, он внимательно стал вглядываться в степь. Сразу улегся ветер, шелест умолк, и сделалась тишина мертвая. Вдруг раздался пронзительный свист. Многие голоса разом и душераздирающе завопили: «Алла! Алла! Исусе Христе! Спасай! Бей!» Загремели самопалы, красные вспышки разорвали мрак. Конский топот смешался с лязгом железа.
Еще какие-то всадники возникли в степи словно из-под земли. Настоящая буря взметнулась в этой только что безмолвной и зловещей пустыне.
Потом стоны человеческие стали вторить страшным воплям, и наконец все утихло. Бой закончился. Надо полагать — в Диком Поле разыгрывалась одна из обычных сцен. Всадники съехались на взгорье, некоторые спешились, внимательно к чему-то приглядываясь. Из темноты послышался громкий, повелительный голос: — Эй там! Высечь огня да запалить! Тотчас посыпались искры, и сразу вспыхнул сухой очерет с лучиной, каковые путешествующий по Дикому Полю всегда возил с собою. Немедля в землю был воткнут шест с каганцом, и падающий сверху свет резко и ярко осветил десятка полтора людей, склонившихся над кем-то, недвижно распростертым. Это были воины в красной придворной форме и в волчьих шапках. Один, сидевший на добром коне, по виду командир, спрыгнув на землю, подошел к лежащему и спросил у кого-то: — Ну что, вахмистр? Живой он или нет? — Живой, пан наместник, хрипит вот, арканом его придушило. — Кто таков? — Не татарин, важный кто-то. — Оно и слава богу. Наместник внимательно пригляделся к лежащему человеку. — По виду гетман, — сказал он. — И конь у него — аргамак редкостный, какого и у хана нету, — ответил вахмистр. — Да вон его держат! Поручик поглядел, и лицо его просветлело. Рядом двое солдат держали и вправду отменного скакуна, а тот, прижимая уши и раздувая ноздри, протягивал голову и глядел устрашенным глазом на лежащего хозяина. — Уж конь-то, конечно, наш будет? — поспешил спросить вахмистр. — А ты, подлая душа, христианина в степи без коня оставить хочешь? — Так ведь в бою взятый... Дальнейший разговор был прерван вовсе уж громким хрипением удавленного. — Влить человеку горелки в глотку! — сказал наместник. — Да пояс на нем распустить. — Мы что — тут и заночуем? — Тут и заночуем! Коней расседлать, костер запалить. Солдаты живо бросились исполнять приказания. Одни стали приводить в чувство и растирать лежащего, другие отправились за очеретом, третьи разостлали для ночлега верблюжьи и медвежьи шкуры. Наместник, не беспокоясь более о полузадушенном незнакомце, расстегнул пояс и улегся возле костра на бурку.
Был он очень молод, сухощав, черноволос и весьма красив; лицо имел худое, а нос — выдающийся, орлиный.
Взор наместника пылал бешеной отвагою и задором, но выражение лица при этом не теряло степенности. Значительные усы и давно, как видно, не бритая борода вовсе делали его не по возрасту серьезным. Тем временем двое солдат стали готовить ужин. Они пристроили на огне заготовленные бараньи четверти, из тороков вытащили несколько дроф, подстреленных днем, несколько куропаток и одного сайгака, которого солдат тут же принялся обдирать.
Костер горел, отбрасывая в степь огромный красный круг. Удушенный стал потихоньку приходить в себя. Какое-то время водил он налитыми кровью глазами по незнакомцам, затем попытался встать.
Солдат, прежде разговаривавший с наместником, приподнял лежавшего, подхватив под мышки; другой сунул ему в руки обушок, на который незнакомец тяжело оперся.
Лицо его с надувшимися жилами оставалось багровым. Наконец сдавленным голосом он прохрипел первое слово: — Воды! Ему дали горелки, которую он пил и пил, и, как видно, не без пользы, потому что, оторвавшись наконец от фляги, спросил уже более отчетливо: — У кого это я? Наместник встал и подошел к нему. — У тех, кто вашу милость спасением подарили. — Значит, не вы накинули аркан?
— Наше дело, милостивый государь, сабля, не аркан. Бесчестишь добрых жолнеров подозрением.
А поймали тебя какие-то лихие люди, татарами переодетые. На них, ежели любопытствуешь, можешь поглядеть; вон они, как бараны порезанные, лежат. И наместник указал рукой на темные тела, лежавшие у подошвы взгорья. Незнакомец на это сказал: — Если так — позвольте же мне отдышаться. Ему подложили войлочную кульбаку, устроившись на которой он погрузился в молчание. Это был мужчина в расцвете лет, среднего роста, в плечах широкий, почти исполинского телосложения, с поразительными чертами лица.
Голову он имел огромную, кожу дряблую, очень загорелую, глаза черные и, точно у татарина, слегка раскосые; узкий рот его обрамляли тонкие усы, по оконечьям расходившиеся широкими кистями.
На мощном лице были написаны отвага и высокомерие. Тут совмещалось что-то притягательное и вместе с тем отталкивающее: гетманское достоинство, смешанное с татарской лукавостью, благожелательность и злость. Отсидевшись несколько времени, он встал и, не поблагодарив, совершенно неожиданно отправился глядеть на убитых. — Мужлан! — буркнул наместник. Незнакомец между тем внимательно вглядывался в лицо каждому, качал головою, словно поняв что-то, а затем медленно направился к наместнику, шаря по бокам и машинально ища пояс, за который хотел, как видно, заложить руку. Не понравилась молодому наместнику таковая значительность в человеке, только что вынутом из петли, поэтому он язвительно сказал: — Можно подумать, что ты, ваша милость, знакомых ищешь среди этих воров или заупокойную по ним говоришь. Незнакомец серьезно ответил: — И не ошибаешься ты, сударь, и ошибаешься; не ошибаешься, потому что искал я знакомых, однако, называя их татями, ошибаешься, ибо это слуги некоего шляхтича, моего соседа. — Не из одного, видать, колодца берете воду вы с тем соседом. Странная какая-то усмешка скользнула по тонким губам незнакомца. — И в этом ты, сударь, ошибаешься, — пробормотал он сквозь зубы. Спустя же мгновение добавил погромче: — Однако прости мне, ваша милость, что я надлежащей не выразил благодарности за auxilium* (помощь (лат.)) и успешное спасение, каковые меня от столь неожиданной смерти упасли. Мужество твое, ваша милость, покрыло неосмотрительность того, кто от людей своих отдалился; но благодарность моя самоотверженности твоей не меньше. Молвив это, он протянул руку наместнику. Однако самоуверенный молодой человек даже не пошевелился и своей протягивать не спешил. Зато сказал: — Нелишне бы сперва узнать, со шляхтичем ли имею честь, ибо хоть и не сомневаюсь в этом, но анонимные благодарности полагаю неуместными. — Вижу я в тебе, сударь, истинно рыцарские манеры, и полагаешь ты справедливо.
Речи мои, да и благодарность тоже, следовало мне предварить именем своим. Что ж! Перед тобою Зиновий Абданк, герба Абданк с малым крестом, шляхтич Киевского воеводства, оседлый и полковник казацкой хоругви князя Доминика Заславского тож. — Ян Скшетуский, наместник панцирной хоругви светлейшего князя Иеремии Вишневецкого. — Под славным началом, сударь, служишь. Прими же теперь благодарность мою и руку. Наместник более не колебался. Панцирное товарищество хоть и глядело свысока на жолнеров других хоругвей, но сейчас пан Скшетуский находился в степи, в Диком Поле, где таким околичностям придавалось куда меньше значения.
К тому же он имел дело с полковником, в чем тотчас же воочию убедился, потому что солдаты, возвращая Абданку пояс и саблю, мешавшие им приводить незнакомца в чувство, подали ему и короткую булаву с костяной рукояткой и яблоком из скользкого рога — обычную регалию казацких полковников.
Да и платье на его милости Зиновии Абданке было богато, а умелый разговор обнаруживал живость ума и знание светского обхождения. Так что пан Скшетуский пригласил его отужинать, поскольку от костра, дразня обоняние и аппетит, потянулся уже запах жареного.
Солдат извлек мясо из огня и подал на оловянном блюде. Стали есть, а когда принесен был изрядный мех молдаванского вина, сшитый из козловой шкуры, завязалась и нескучная беседа. — За наше скорое и благополучное возвращение! — возгласил пан Скшетуский. — Ты сударь, возвращаешься? Откуда же, позволь поинтересоваться? — спросил Абданк. — Издалече. Из самого Крыма. — Что же ты там делать изволил? Выкуп возил? — Нет, сударь полковник. К самому хану ездил. Абданк с любопытством насторожился. — Однако же в приятной компании побывал! С чем же ты к хану ездил? — С письмом светлейшего князя Иеремии. — Так ты в послах был! О чем же его милость князь изволил писать хану? Наместник быстро глянул на собеседника. — Сударь полковник, — сказал он, — ты глядел в глаза татям, которые тебя заарканили, и это дело твое; но о чем князь писал хану, это дело не твое и не мое, а их обоих. — Я было удивился, — хитро заметил Абданк, — что его милость князь столь молодого человека послом к хану отправил, но, услыхав твой, сударь, ответ, более не удивляюсь, ибо хоть и молод ты годами, но опытностью и разумом зрел. Наместник невозмутимо выслушал лестное замечание, покрутил разве что молодой ус и спросил: — А скажи-ка мне, ваша милость, что поделываешь ты возле Омельника и откуда тут взялся, да еще один? — А я не один, я людей на дороге оставил, и еду я в Кудак к пану Гродзицкому, командующему тамошним гарнизоном, к каковому меня его милость великий гетман послал с письмами. — Отчего же ты не поплыл на байдаках? — Таков был приказ, от коего отступать мне не подобает. — Странно, и весьма, что его милость гетман так распорядился, ведь в степи-то ты и попал в столь неприятную передрягу; едучи же водою, наверняка избежал бы ее. — Степи, сударь мой, теперь спокойные, я их знаю хорошо, а приключившееся — это злоба человеческая и invidia* (зависть (лат.)).
— Кому же ты так не по душе? — Долго рассказывать. Видишь ли, сударь наместник, сосед подлый у меня; он и мое имение уничтожил, и вотчину оттягать хочет, и сына моего побил. А теперь, как ты сам видел, и на мой живот покусился. — Да ты, ваша милость, не при сабле разве? Тяжелое лицо Абданка на мгновение вспыхнуло ненавистью, глаза хмуро загорелись, и он ответил медленно, неторопливо и четко: — При сабле. И да оставит меня господь, если отныне я лучшей управы против врагов моих искать стану. Наместник хотел было что-то сказать, но вдруг из степи донесся конский топот, вернее, торопливое жваканье копыт по размокшей траве. Сразу и слуга наместника, выставленный караульным, прибежал сообщить, что на подходе какие-то люди. — Это, наверно, мои, — сказал Абданк. — Я их сразу за Тясмином оставил и, никак не полагая засады, договорился ждать здесь. Минуты не прошло — и толпа всадников окружила полукольцом взгорье. Костер вырвал из темноты головы коней, раздувавших ноздри и фыркавших от усталости, а над ними — настороженные лица седоков. Прикрывая ладонями от слепившего яркого света глаза, они быстро оглядывали всех, кто был в соседстве костра. — Гей, люди! Кто вы? — спросил Абданк. — Рабы божьи! — ответили голоса из темноты. — Они! Мои молодцы! — подтвердил наместнику Абданк. — А ну-ка сюда!
Несколько всадников спешились и подошли к костру. — А мы торопились, торопились, б а т ь к у. Щ о з т о б о ю?* (* Разрядкой выделены встречающиеся у Сенкевича украинские слова и фразы. (Написание их приведено в соответствие с нормами украинского языка.) — В засаду попал. Хведько, иуда, знал место и поджидал тут со своими. Заранее выехал. Аркан на меня накинули!
— С п а с и б о г! С п а с и б о г! А что же за полячишки тут с тобою? Говоря это, они недобро поглядывали на Скшетуского и его спутников. — Это други честные, — сказал Абданк. — Слава богу, цел я и невредим. Сейчас дальше поедем. — Слава богу! Мы готовы. Подъехавшие стали греть над огнем руки, так как ночь стояла хоть и ясная, но холодная. Было их человек сорок, причем всё люди рослые и хорошо вооруженные. Они совсем не походили на реестровых казаков, что весьма озадачило пана Скшетуского, особенно еще и потому, что подъехали они в столь немалом количестве. Все это показалось наместнику очень подозрительным. Если бы великий гетман послал его милость Абданка в Кудак, он бы, во-первых, придал ему конвой из реестровых, а во-вторых, зачем бы велел идти до Чигирина степью, а не водой?
Ведь переправы через все реки, текущие по Дикому Полю к Днепру, могли только затянуть поездку.
Похоже было, что его милость Абданк Кудак-то как раз и хотел миновать. Да и сама особа Абданка весьма озадачивала молодого наместника.
Он сразу же обратил внимание, что казаки, со своими полковниками обращавшиеся без лишних церемоний, этого окружали почтением необычайным, словно какого гетмана.
Видать, был он рыцарь первейший, что тем более удивляло пана Скшетуского, ибо, зная Украину по ту и эту стороны Днепра, ни о каком таком знаменитом Абданке он не слыхал.
А между тем в обличье мужа сего было явно что-то необыкновенное — некая скрытая сила, которою, точно пламя жаром, дышал весь его облик; некая железная воля, свидетельствовавшая, что человек этот ни перед чем и ни перед кем не отступит. Такою же волею исполнен был и облик князя Иеремии Вишневецкого, но то, что у князя было врожденным натуры свойством, присущим высокому происхождению и положению, в муже неизвестного имени, затерявшемся в степной глуши, могло озадачить. Пан Скшетуский основательно призадумался. То ему приходило в голову, что незнакомец, возможно, какой-то именитый изгнанник, скрывавшийся от приговора в Диком Поле; то — что перед ним вожак разбойной ватаги. Последнее, однако, было неправдоподобно.
И платье, и речь этого человека свидетельствовали прямо противоположное. Поэтому наместник, оставаясь все время настороже, не знал, что и думать, а между тем Абданк уж и коня себе подать приказал. — Сударь наместник, — сказал он, — нам пора. Позволь же еще раз поблагодарить тебя за спасение, и дай мне боже отплатить тебе таковою же услугой! — Не знал я, кого спасал, оттого и благодарности не заслуживаю. — Скромность это в тебе говорит, отваге твоей не уступающая. Прими же от меня сей перстень. Наместник, смерив Абданка взглядом, поморщился и отступил на шаг, а тот, с отцовской прямо-таки торжественностью в манерах и в голосе, продолжал: — Взгляни же. Не драгоценностью этого перстня, но другими его достоинствами дарю я тебя. Будучи молодых лет и в басурманской неволе, получил я его от богомольца, который из Святой Земли возвращался.
В камушке оном заключен прах гроба господня. От подарка такого отказываться не годится, хоть бы даже он из ославленных рук воспоследовал. Ты, сударь, человек молодой и солдат, а коль скоро и старость, могиле близкая, не ведает, что с нею перед кончиною случиться может, что же тогда говорить о младости? Имея впереди век долгий, ей с куда большими превратностями суждено столкнуться! Перстень же сей убережет тебя от беды и охранит, когда наступит година судная, а должен я тебе сказать, что година эта уже грядет в Дикое Поле. Наступило молчание; слышно было только попыхиванье костра и конское фырканье. Из дальних камышей донесся тоскливый волчий вой. Внезапно Абданк сказал как бы сам себе: — Година судная грядет в Дикое Поле, а когда нагрянет, з а д и в и т ь с я в е с ь с в i т б о ж и й... Наместник, озадаченный словами странного мужа, машинально взял перстень. Абданк же устремил взгляд в степную темную даль, потом не спеша поворотился и сел на коня. Молодцы ждали его у подножья. — В путь! В путь!.. Оставайся в здравии, друже-жолнер! — сказал он наместнику. — Времена теперь такие, что брат брату не доверяет, оттого ты и не знаешь, кого спас; я ведь имени своего тебе не сказал. — Ваша милость не Абданк, значит? — Это мой герб... — А имя? — Богдан Зиновий Хмельницкий. Сказавши это, он съехал по склону. За ним двинулись и молодцы. Вскоре сокрыла их тьма и ночь. И лишь когда отдалились они этак на полверсты, ветер принес к костру слова казацкой песни:
Ой, визволи, боже нас всiх, бiдних невiльникiв, 3 тяжкой неволi, 3 вiри басурманськой — На яснiї зорi, На тихiї води, У край веселий, У мир хрещений. — Вислухай, боже, у просьбах наших, У нещасних молитвах, Нас, бiдних нивiльникiв.
Голоса помалу стихали, а потом слились с ветерком, шелестевшим в камышах.
Rozdział II
Nazajutrz z rana przybywszy do Czehryna pan Skrzetuski stanął w mieście w domu księcia Jeremiego, gdzie też miał kęs czasu zabawić, aby ludziom i koniom dać wytchnienie po długiej z Krymu podróży, którą z przyczyny wezbrania i nadzwyczaj bystrych prądów na Dnieprze trzeba było lądem odbywać, gdyż żaden bajdak nie mógł owej zimy płynąć pod wodę.
Sam też Skrzetuski zażył nieco wczasu, a potem szedł do pana Zaćwilichowskiego, byłego komisarza Rzplitej, żołnierza dobrego, któren, nie służąc u księcia, był jednak jego zaufanym i przyjacielem.
Namiestnik pragnął się go wypytać, czy nie ma jakich z Łubniów dyspozycji.
Książę wszelako nic szczególnego nie polecił; kazał Skrzetuskiemu, w razie gdyby odpowiedź chanowa była pomyślna, wolno iść, tak aby ludzie i konie mieli się dobrze.
Z chanem zaś miał książę taką sprawę, że chodziło mu o ukaranie kilku murzów tatarskich, którzy własnowolnie puścili mu w jego zadnieprzańskie państwo zagony, a których sam zresztą srodze zbił.
Chan rzeczywiście dał odpowiedź pomyślną: obiecał przysłać osobnego posła na kwiecień, ukarać nieposłusznych, a chcąc sobie zyskać życzliwość tak wsławionego jak książę wojownika, posłał mu przez Skrzetuskiego konia wielkiej krwi i szłyk soboli.
Pan Skrzetuski wywiązawszy się z niemałym zaszczytem z poselstwa, które już samo było dowodem wielkiego książęcego faworu, bardzo był rad, że mu w Czehrynie zabawić pozwolono i nie naglono z powrotem.
Natomiast stary Zaćwilichowski wielce był zafrasowany tym, co działo się od niejakiego czasu w Czehrynie. Poszli tedy razem do Dopuła, Wołocha, który w mieście zajazd i winiarnię trzymał, i tam, choć była godzina jeszcze wczesna, zastali szlachty huk, gdyż to był dzień targowy, a oprócz tego w tymże dniu wypadał w Czehrynie postój bydła pędzonego ku obozowi wojsk koronnych, przy czym ludzi nazbierało się w mieście mnóstwo.
Szlachta zaś gromadziła się zwykle w rynku, w tak zwanym Dzwonieckim Kącie, u Dopuła.
Byli tam więc i dzierżawcy Koniecpolskich, i urzędnicy czehryńscy, i właściciele ziem pobliskich siedzący na przywilejach, szlachta osiadła i od nikogo niezależna, dalej urzędnicy ekonomii, trochę starszyzny kozackiej i pomniejszy drobiazg szlachecki, bądź to na kondycjach żyjący, bądź na swoich futorach.
Ci i tamci pozajmowali ławy stojące wedle długich dębowych stołów i rozprawiali głośno, a wszyscy o ucieczce Chmielnickiego, która była największym w mieście ewenementem.
Skrzetuski więc z Zaćwilichowskim siedli sobie w kącie osobno i namiestnik począł wypytywać, co by to za feniks był ten Chmielnicki, o którym wszyscy mówili.
- To wać nie wiesz? - odpowiedział stary żołnierz. - To jest pisarz wojska zaporoskiego, dziedzic Subotowa i - dodał ciszej - mój kum.
Znamy się dawno. Bywaliśmy w różnych potrzebach, w których niemało dokazywał, szczególniej pod Cecorą.
Żołnierza takiej eksperiencji w wojskowych rzeczach nie masz może w całej Rzeczypospolitej.
Tego się głośno nie mówi, ale to hetmańska głowa: człek wielkiej ręki i wielkiego rozumu; jego całe kozactwo słucha więcej niż koszowych i atamanów, człek nie pozbawiony dobrych stron, ale hardy, niespokojny i gdy nienawiść weźmie w nim górę - może być straszny.
- Co mu się stało, że z Czehryna umknął?
- Koty ze starostką Czaplińskim darli, ale to furda! Zwyczajnie szlachcic szlachcicowi z nieprzyjaźni sadła zalewał. Nie jeden on i nie jednemu jemu.
Mówią przy tym, że żonę starostce bałamucił: starostka mu kochanicę odebrał i z nią się ożenił, a on mu ją za to później bałamucił, a to jest podobna rzecz, bo zwyczajnie... kobieta lekka.
Ale to są tylko pozory, pod którymi głębsze jakieś praktyki się ukrywają. Widzisz waść, rzecz jest taka: w Czerkasach mieszka stary Barabasz, pułkownik kozacki, nasz przyjaciel.
Miał on przywileje i jakoweś pisma królewskie, o których mówiono, że Kozaków do oporu przeciw szlachcie zachęcały.
Ale że to ludzki, dobry człek, trzymał je u siebie i nie publikował.
Owóż Chmielnicki Barabasza na ucztę zaprosiwszy tu do Czehryna, do swego domu, spoił, potem posłał ludzi do jego futoru, którzy pisma i przywileje u żony podebrali - i z nimi umknął.
Strach, by z nich jaka rebelia, jako była Ostranicowa, nie korzystała, bo repeto: że to człek straszny, a umknął nie wiadomo gdzie.
Na to pan Skrzetuski:
- A to lis! w pole mnie wywiódł. Toć ja jego tej nocy na stepie spotkałemi od arkana uwolniłem!
Zaćwilichowski aż się za głowę porwał.
- Na Boga, co wać powiadasz? Nie może to być!
- Może być, kiedy było. Powiadał mi się pułkownikiem u księcia Daminika Zasławskiego i że do Kudaku, do pana Grodzickiego, od hetmana wielkiego jest posłany, alem już temu nie wierzył, gdyż nie wodą jechał, jeno się stepem przekradał.
- To człek chytry jak Ulisses. I gdzieżeś go wać spotkał?
- Nad Omelniczkiem, po prawej stronie Dnieprowej. Widno do Siczy jechał.
- Kudak chciał minąć. Teraz intelligo. Ludzi siła było przy nim?
- Było ze czterdziestu. Ale za późno przyjechali. Gdyby nie moi, byliby go słudzy starostki zdławili.
- Czekajże waszmość. To jest ważna rzecz. Słudzy starostki, mówisz?
- Tak sam powiadał.
- Skądże starostka mógł wiedzieć, gdzie jego szukać, kiedy tu w mieście wszyscy głowy tracą nie wiedząc, gdzie się podział?
- Tego i ja wiedzieć nie mogę. Może też Chmielnicki zełgał i zwykłych łotrzyków na sług starostki kreował, by swoje krzywdy tym mocniej afirmować.
- Nie może to być. Ale to jest dziwna rzecz. Czy waszmość wie, że są listy hetmańskie przykazujące Chmielnickiego łapać i in fundo zadzierżyć?
Namiestnik nie zdążył odpowiedzieć, bo w tej chwili wszedł do izby jakiś szlachcic z ogromnym hałasem. Drzwiami trzasnął raz i drugi, a spojrzawszy hardo po izbie zawołał:
- Czołem waszmościom!
Był to człek czterdziestoletni, niski, z twarzą zapalczywą, której to zapalczywości przydawały jeszcze bardziej oczy jakby śliwy na wierzchu głowy siedzące, bystre, ruchliwe - człek widocznie bardzo żywy, wichrowaty i do gniewu skory.
- Czołem waszmościom! - powtórzył głośniej i ostrzej, gdy mu zrazu nie odpowiadano.
- Czołem, czołem - ozwało się kilka głosów.
Był to pan Czapliński, podstarości czehryński, sługa zaufany młodego pana chorążego Koniecpolskiego.
W Czehrynie nie lubiono go, bo był zawadiaka wielki, pieniacz, prześladowca, ale miał niemniej wielkie plecy, przeto ten i ów z nim politykował.
Zaćwilichowskiego jednego szanował, jak i wszyscy, dla jego powagi, cnoty i męstwa.
Ujrzawszy go, wnet też zbliżył się ku niemu i skłoniwszy się dość dumnie Skrzetuskiemu zasiadł przy nich ze swoją lampką miodu.
- Mości starostko - spytał Zaćwilichowski - czy wiesz, co się dzieje z Chmielnickim?
- Wisi, mości chorąży, jakem Czapliński, wisi, a jeśli dotąd nie wisi, to będzie wisiał. Teraz, gdy są listy hetmańskie, niech jedno go dostanę w swoje ręce.
To mówiąc, uderzył pięścią w stół, aż płyn rozlał się ze szklenic.
- Nie wylewaj waćpan wina! - rzekł pan Skrzetuski.
Zaćwilichowski przerwał:
- A czy go wać dostaniesz! Przecie uciekł i nikt nie wie, gdzie jest?
- Nikt nie wie? Ja wiem, jakem Czapliński! Waszmość, panie chorąży, znasz Chwedka. Owóż Chwedko jemu służy, ale i mnie. Będzie on Judaszem Chmielowi. Siła mówić.
Wdał się Chwedko w komitywę z mołojcami Chmielnickiego. Człek sprytny. Wie o każdym kroku. Podjął się mi go dostawić żywym czy zmarłym i wyjechał w step równo przed Chmielnickim, wiedząc, gdzie ma go czekać!... A, didków syn przeklęty!
To mówiąc znowu w stół uderzył.
- Nie wylewaj waćpan wina! - powtórzył z przyciskiem pan Skrzetuski, który dziwną jakąś awersję uczuł do tego podstarościego od pierwszego spojrzenia.
Szlachcic zaczerwienił się, błysnął swymi wypukłymi oczyma, sądząc, że mu dają okazję, i spojrzał zapalczywie na Skrzetuskiego, ale ujrzawszy na nim barwę Wiśniowieckich zmitygował się, gdyż jakkolwiek chorąży Koniecpolski wadził się wówczas z księciem, wszelako Czehryn zbyt był blisko Łubniów i niebezpiecznie było barwy książęcej nie uszanować.
Książę też i ludzi dobierał takich, że każdy dwa razy pomyślał, nim z którym zadarł.
- Więc to Chwedko podjął się waci Chmielnickiego dostawić? - pytał znów Zaćwilichowski.
- Chwedko: I dostawi, jakem Czapliński.
- A ja waci mówię, że nie dostawi: Chmielnicki zasadzki uszedł i na Sicz podążył, o czym trzeba pana krakowskiego dziś jeszcze zawiadomić.
Z Chmielnickim nie ma żartów. Krótko mówiąc, lepszy on ma rozum, tęższą rękę i większe szczęście od waci, który zbyt się zapalasz.
Chmielnicki odjechał bezpiecznie, powtarzam waci, a jeśli mnie nie wierzysz, to ci to ten kawaler powtórzy, który go wczoraj na stepie widział i zdrowym go pożegnał.
- Nie może być! nie może być! - wrzeszczał targając się za czuprynę Czapliński.
- I co większa - dodał Zaćwilichowski - to ten kawaler tu obecny sam go salwował i waścinych sług wygubił, w czym mimo listów hetmańskich nie jest winien, bo z Krymu z poselstwa wraca i o listach nie wiedział, a widząc człeka przez łotrzyków, jak sądził, w stepie oprymowanego, przyszedł mu z pomocą.
O którym to wyratowaniu się Chmielnickiego wcześniej waci zawiadamiam, bo gotów cię z Zaporożcami w twojej ekonomii odwiedzić, a znać nie byłbyś mu rad bardzo. Nadtoś się z nim warcholił. Tfu, do licha!
Zaćwilichowski nie lubił także Czaplińskiego.
Czapliński zerwał się z miejsca i aż mu mowę ze złości odjęło; twarz tylko spąsowiała mu zupełnie, a oczy coraz bardziej na wierzch wyłaziły. Tak stojąc przed Skrzetuskim puszczał tylko urywane wyrazy:
- Jak to! waść mimo listów hetmańskich!... Ja waści... ja waści...
A pan Skrzetuski nie wstał nawet z ławy, jeno wsparłszy się na łokciu patrzył na podskakującego Czaplińskiego jak raróg na uwiązanego wróbla.
- Czego się waść mnie czepiasz jak rzep psiego ogona? - spytał.
- Ja waści do grodu ze sobą... Waść mimo listów... Ja waści Kozakami!...
Krzyczał tak, że w izbie uciszyło się trochę. Obecni poczęli zwracać głowy w stronę Czaplińskiego.
Szukał on okazji zawsze, bo taka była jego natura, robił burdy każdemu, kogo napotkał, ale to zastanowiło wszystkich, że teraz zaczął przy Zaćwilichowskim, którego jednego się obawiał, i że zaczął z żołnierzem noszącym barwę Wiśniowieckich.
- Zamilknij no wasze - rzekł stary chorąży. - Ten kawaler jest ze mną.
- Ja wa... wa... waści do grodu... w dyby! - wrzeszczał dalej Czapliński nie uważając już na nic i na nikogo.
Teraz pan Skrzetuski podniósł się także całą wysokością swego wzrostu, ale nie wyjmował szabli z pochew, tylko jak ją miał spuszczoną nisko na rapciach, chwycił w środku i podsunął w górę tak, że rękojeść wraz z krzyżykiem poszła pod sam nos Czaplińskiemu.
- Powąchaj no to waść - rzekł zimno.
- Bij, kto w Boga!... Służba! - krzyknął Czapliński chwytając za rękojeść.
Ale nie zdążył szabli wydobyć. Młody namiestnik obrócił go w palcach, chwycił jedną ręką za kark, drugą za hajdawery poniżej krzyża, podniósł w górę rzucającego się jak cyga i idąc ku drzwiom między ławami wołał:
- Panowie bracia, miejsce dla rogala, bo pobodzie!
To rzekłszy doszedł do drzwi, uderzył w nie Czaplińskim, roztworzył i wyrzucił podstarościego na ulicę.
Po czym spokojnie usiadł na dawnym miejscu obok Zaćwilichowskiego.
W izbie przez chwilę zapanowała cisza. Siła, jakiej dowód złożył pan Skrzetuski, zaimponowała zebranej szlachcie.
Po chwili jednak cała izba zatrzęsła się od śmiechu.
- Vivant wiśniowiecczycy! - wołali jedni.
- Omdlał, omdlał i krwią oblan! - krzyczeli inni, którzy zaglądali przeze drzwi, ciekawi, co też pocznie Czapliński. - Słudzy go podnoszą!
Mała tylko liczba stronników podstarościego milczała i nie mając odwagi ująć się za nim, spoglądała ponuro na namiestnika.
- Prawdę rzekłszy, w piętkę goni ten ogar - rzekł Zaćwilichowski.
- Kundys to, nie ogar - rzekł zbliżając się gruby szlachcic, który miał bielmo na jednym oku, a na czole dziurę wielkości talara, przez którą świeciła naga kość.
- Kundys to, nie ogar! pozwól waść - mówił dalej zwracając się do Skrzetuskiego - abym mu służby moje ofiarował. Jan Zagłoba herbu Wczele, co każdy snadno poznać może choćby po onej dziurze, którą w czele kula rozbójnicka mi zrobiła; gdym się do Ziemi Świętej za grzechy młodości ofiarował.
- Dajże waść pokój - rzekł Zaćwilichowski - powiadałeś kiedy indziej, że ci ją kuflem w Radomiu wybito.
- Kula rozbójnicka, jakom żyw! W Radomiu było co innego.
- Ofiarowałeś się waść do Ziemi Świętej... może, aleś w niej nie był, to pewna.
- Nie byłem, bom już w Galacie palmę męczeńską otrzymał. Jeśli łżę, jestem arcypies, nie szlachcic.
- A taki breszesz i breszesz!
- Szelmą jestem bez uszu. W wasze ręce, panie namiestniku !
Tymczasem przychodzili i inni zabierając z panem Skrzetuskim znajomość i afekt mu swój oświadczając, nie lubili bowiem ogólnie Czaplińskiego i radzi byli, że go taka spotkała konfuzja.
Rzecz dziwna i trudna dziś do zrozumienia, że tak cała szlachta w okolicach Czehryna, jak i pomniejsi właściciele słobód, dzierżawcy ekonomii, ba! nawet ze służby Koniecpolskich, wszyscy wiedząc, jako zwyczajnie w sąsiedztwie, o zatargach Czaplińskiego z Chmielnickim, byli po stronie tego ostatniego. Chmielnicki bowiemmiał sławę znamienitego żołnierza, któren niemałe zasługi w różnych wojnach położył.
Wiedziano także, że sam król się z nim znosił i wysoce jego zdanie cenił, na całe zaś zajście patrzano tylko jak na zwykłą burdę szlachcica ze szlachcicem, jakich to burd na tysiące się liczyło, zwłaszcza w ziemiach ruskich.
Stawano więc po stronie tego, kto sobie więcej przychylności zjednać umiał, nie przewidując, by z tego takie straszliwe skutki wyniknąć miały.
Później dopiero zapłonęły serca nienawiścią ku Chmielnickiemu, ale zarówno serca szlachty i duchowieństwa obydwóch obrządków.
Przychodzili tedy do pana Skrzetuskiego z kwartami mówiąc: „Pij, panie bracie! Wypij i ze mną! - Niech żyją wiśniowiecczycy! Tak młody, a już porucznik u księcia. Vivat książę Jeremi, hetman nad hetmany! Z księciem Jeremim pójdziemy na kraj świata! - Na Turków i Tatarów! - Do Stambułu! Niech żyje miłościwie nam panujący Władysław IV!"
Najgłośniej zaś krzyczał pan Zagłoba, który sam jeden gotów był cały regiment przepić i przegadać.
- Mości panowie! - wrzeszczał, aż szyby w oknach dzwoniły - pozwałem ja już jegomości sułtana do grodu za gwałt, którego się na mnie w Galacie dopuścił.
- Nie powiadajże waćpan lada czego, żeby ci się gęba nie wystrzępiła!
- Jak to, mości panowie? Quatuor articuli judicii castrensis: stuprum, incendium; latrocinium et vis armata alienis aedibus illata - a czyż nie była to właśnie vis armata?
- Krzykliwy z waści głuszec.
- I choćby do trybunału pójdę!
- Przestańże wasze...
- I kondemnatę uzyskam, i bezecnym go ogłoszę, a potem wojna, ale już z infamisem.
- Zdrowie waszmościów!
Niektórzy wszelako śmieli się, a z nimi i pan Skrzetuski, bo mu się z czupryny trochę kurzyło, szlachcic zaś tokował dalej naprawdę jak głuszec, który się własnym głosem upaja.
Na szczęście dyskurs jego przerwany został przez innego szlachcica, który zbliżywszy się pociągnął go za rękaw i rzekł śpiewnym litewskim akcentem:
- Poznajomijże waćpan, mości Zagłobo, i mnie z panem namiestnikiem Skrzetuskim... poznajomijże!
- A i owszem, i owszem. Mości namiestniku, oto jest pan Powsinoga.
- Podbipięta - poprawił szlachcic.
- Wszystko jedno! herbu Zerwipludry...
- Zerwikaptur - poprawił szlachcic.
- Wszystko jedno! Z Psichkiszek.
- Myszykiszek - poprawił szlachcic.
- Wszystko jedno. Nescio, co bym wolał, czy mysie, czy psie kiszki. Ale to pewna, żebym w żadnych mieszkać nie chciał, bo to i osiedzieć się tam niełatwo, i wychodzić niepolitycznie.
Mości panie! - mówił dalej do Skrzetuskiego ukazując Litwina - oto tydzień już piję wino za pieniądze tego szlachcica, któren ma miecz za pasem równie ciężki jak trzos, a trzos równie ciężki jak dowcip. Ale jeślim pił kiedy wino za pieniądze większego cudaka, to pozwolę się nazwać takim kpem, jak ten, co mi wino kupuje.
- A to go objechał! - wołała śmiejąc się szlachta.
Ale Litwin nie gniewał się, kiwał tylko ręką, uśmiechał się łagodnie i powtarzał:
- At, dałbyś waćpan pokój... słuchać hadko!
Pan Skrzetuski przypatrywał się ciekawie tej nowej figurze, która istotnie zasługiwała na nazwę cudaka. Przede wszystkim był to mąż wzrostu tak wysokiego, że głową prawie powały dosięgał, a chudość nadzwyczajna wydawała go wyższym jeszcze.
Szerokie jego ramiona i żylasty kark zwiastowały niepospolitą siłę, ale była na nim tylko skóra i kości. Brzuch miał tak wpadły pod piersią, że można by go wziąć za głodomora, lubo ubrany był dostatnio, w szarą opiętą kurtę ze świebodzińskiego sukna, z wąskimi rękawami, i wysokie szwedzkie buty, które na Litwie zaczynały wchodzić w użycie.
Szeroki i dobrze wypchany łosiowy pas nie mając na czym się trzymać opadał mu aż na biodra, a do pasa przywiązany był krzyżacki miecz tak długi, że temu olbrzymiemu mężowi prawie do pachy dochodził.
AIe kto by się miecza przeląkł, wnet by się uspokoił spojrzawszy na twarz jego właściciela.
Była to twarz chuda, również jak i cała osoba, ozdobiona dwiema zwiśniętymi ku dołowi brwiami i parą tak samo zwisłych konopnego koloru wąsów, ale tak poczciwa, tak szczera, jak u dziecka.
Owa obwisłość wąsów i brwi nadawała jej wyraz stroskany, smutny i śmieszny zarazem.
Wyglądał na człeka, którego ludzie popychają, ale panu Skrzetuskiemu podobał się z pierwszego wejrzenia za ową szczerość twarzy i doskonały moderunek żołnierski.
- Panie namiestniku - rzekł - to waszmość od księcia pana Wiśniowieckiego?
- Tak jest.
Litwin ręce złożył jako do modlitwy i oczy podniósł w górę.
- Ach, co to za wielki wojennik! co to za rycerz! co to za wódz!
- Daj Boże Rzeczypospolitej takich jak najwięcej.
- I pewno, i pewno! A czyby nie można do niego pod znak?
- Będzie waści rad.
Tu pan Zagłoba wtrącił się do rozmowy:
- Będzie miał książę dwa rożny do kuchni: jeden z waćpana, drugi z jego miecza, albo najmie waści za mistrza, albo każe na wasanu zbójów wieszać lub sukno na barwę będzie waspanem mierzył!
Tfu, jak się waćpan nie wstydzisz, będąc człowiekiem i katolikiem, być tak długim, jak serpens lub jak pogańska włócznia!
- Słuchać hadko - rzekł cierpliwie Litwin.
- Jakże też godność waszeci? - spytał pan Skrzetuski - bo gdyś mówił, pan Zagłoba tak waści podrywał, że z przeproszeniem nic nie mogłem zrozumieć.
- Podbipięta.
- Powsinoga.
- Zerwikaptur z Myszykiszek.
- Masz babo pociechę! Piję jego wino, ale kpem jestem, jeśli to nie pogańskie imiona.
- Dawno waść z Litwy? - pytał namiestnik.
- At, już dwie niedziele w Czehrynie. Dowiedziawszy się od pana Zaćwilichowskiego, że waść tędy ciągnąć będziesz, czekam, by pod jego opieką księciu moje prośby przedstawić.
- Powiedzże mi waszmość, proszę, bom ciekaw, czemu też taki katowski miecz pod pachą nosisz?
- Nie katowski to, mości namiestniku, ale krzyżacki, a noszę, bo zdobyczny i dawno w rodzie. Już pod Chojnicami służył w litewskim ręku - tak i noszę.
- Ale to sroga machina i ciężka być musi okrutnie - chyba do obu rąk?
- Można do obu, można do jednej.
- Pokażże wasze!
Litwin wydobył i podał, ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu. Ni się złożyć, ni cięcia wymierzyć swobodnie.
Na dwie ręce poradził, ale jeszcze było za ciężko. Więc pan Skrzetuski zawstydził się trochę i zwróciwszy się do obecnych:
- No, mości panowie - rzekł - kto krzyż uczyni?
- My już próbowali - odrzekło kilkanaście głosów. - Jeden pan komisarz Zaćwilichowski podniesie, ale krzyża i on nie uczyni.
- No, a waćpan? - pytał pan Skrzetuski zwracając się do Litwina.
Szlachcic podniósł miecz jak trzcinę i machnął nim kilkanaście razy z największą łatwością, aż powietrze warczało w izbie, a wiatr powiał po twarzach.
- A niechże waści Bóg sekunduje! - zawołał Skrzetuski. - Pewną masz służbę u księcia pana!
- Bóg widzi, że jej pragnę, bo mi miecz w niej nie zardzewieje.
- Ale dowcip do reszty - rzekł pan Zagłoba - gdyż nie umiesz waść tak samo nim obracać.
Zaćwilichowski wstał i obaj z namiestnikiem zabierali się do odejścia, gdy naraz wszedł do izby biały jak gołąb człowiek i spostrzegłszy Zaćwilichowskiego rzekł:
- Mości chorąży komisarzu, ja tu do pana umyślnie!
Był to Barabasz, pułkownik czerkaski.
- To chodźże waszmość do mnie na kwaterę - rzekł Zaćwilichowski. - Tu już się tak ze łbów kurzy, że i świata nie widać.
Wyszli razem, a Skrzetuski z nimi. Zaraz za progiem Barabasz spytał:
- Czy nie ma wieści o Chmielnickim?
- Są. Uciekł na Sicz. Oto ten oficer spotkał go wczoraj na stepie.
- To nie wodą pojechał? Pchnąłem gońca do Kudaku, by go łapano, ale jeśli tak, to na próżno.
To rzekłszy Barabasz zatknął rękami oczy i począł powtarzać:
- Ej! spasi Chryste! spasi Chryste!
- Czego wać trwożysz?
- A czy waszmość wiesz, co on mi zdradą wydarł? Czy wiesz, co to znaczy takie dokumenta w Siczy opublikować? Spasi Chryste! Jeśli król wojny z bisurmanem nie uczyni, to iskra na prochy...
- Rebelię waszmość przepowiadasz?
- Nie przepowiadam, bo ją widzę, a Chmielnicki lepszy od Nalewajki i od Łobody.
- A kto za nim pójdzie?
- Kto? Zaporoże, regestrowi, mieszczanie, czerń, futornicy - i tacy ot!
Tu pan Barabasz wskazał na rynek i na uwijających się po nim ludzi. Cały rynek był zapchany wielkimi siwymi wołami pędzonymi ku Korsuniowi dla wojska, a przy wołach szedł mnogi lud pastuszy, tak zwani czabanowie, którzy całe życie w stepach i pustyniach spędzali - ludzie zupełnie dzicy, nie wyznający żadnej religii - religionis nullius, jak mówił wojewoda Kisiel.
Spostrzegałeś między nimi postacie podobniejsze do zbójów niż do pasterzy, okrutne, straszne, pokryte łachmanami rozmaitych ubiorów. Większa ich część była przybrana w tołuby baranie albo w niewyprawne skóry wełną na wierzch, rozchełstane na przodzie i ukazujące, choć była to zima, nagą pierś spaloną od wiatrów stepowych.
Każden zbrojny, ale w najrozmaitszą broń: jedni mieli łuki i sajdaki na plecach, niektórzy samopały albo tak zwane z kozacka „piszczele", inni szable tatarskie inni kosy lub wreszcie tylko kije z przywiązaną na końcu szczęką końską.
Między nimi kręcili się mało co mniej dzicy, choć lepiej zbrojni Niżowcy wiozący do obozu na sprzedaż rybę suszoną, zwierzynę i tłuszcz barani; dalej czumacy z solą, stepowi i leśni pasiecznicy oraz woskoboje z miodem, osadnicy leśni ze smołą i dziegciem; dalej chłopi z podwodami, Kozacy regestrowi, Tatarzy z Białogrodu i Bóg wie nie kto - włóczęgi - siromachy z końca świata.
W całym mieście pełno było pijanych, w Czehrynie bowiem wypadał nocleg, więc i hulatyka przed nocą.
Na rynku rozkładano ognie, gdzieniegdzie paliła się beczka ze smołą. Zewsząd dochodził gwar i wrzaski, przeraźliwy głos piszczałek tatarskich i bębenków mieszał się z ryczeniem bydła i z łagodniejszymi głosami lir, przy których wtórze ślepcy śpiewali ulubioną wówczas pieśń:
Sokołe jasnyj,
Brate mij ridnyj,
Ty wysoko łetajesz,
Ty dałeko widajesz.
A obok tego rozlegały się dzikie okrzyki: „hu! ha! - hu! ha!" Kozaków tańczących na rynku trepaka, pomazanych dziegciem i pijanych zupełnie.
Wszystko to razem byto dzikie i rozszalałe, dość było Zaćwilichowskiemu jednego spojrzenia, by się przekonać, że Barabasz miał słuszność, że lada podmuch mógł rozpętać te niesforne żywioły skłonne do grabieży, a przywykłe do boju, których pełno było na całej Ukrainie.
A poza tymi tłumami stała jeszcze Sicz, stało Zaporoże od niedawna okiełznane i w karby po Masłowym Stawie ujęte, ale gryzące niecierpliwie munsztuk, pomne dawnych przywilejów, nienawidzące komisarzy, a stanowiące uorganizowaną siłę.
Siła ta miała przecie za sobą sympatię niezmiernych mas chłopstwa mniej cierpliwego niż w innych Rzplitej stronach, bo mającego pod bokiem Czertomelik, a na nim bezpaństwo, rozbój i wolę.
Więc pan chorąży, choć sam Rusin i gorliwy wschodniego obrządku stronnik, zadumał się smutno.
Jako człek stary, pamiętał dobrze czasy Nalewajki, Łobody, Kremskiego, znał ukraińskie rozbójnictwo lepiej może jak ktokolwiek na Rusi, a znając jednocześnie Chmielnickiego wiedział, że on wart dwudziestu Łobodów i Nalewajków. Zrozumiał tedy całe niebezpieczeństwo jego na Sicz ucieczki, zwłaszcza z listami królewskimi, o których pan Barabasz powiadał, że były pełne obietnic dla Kozaków i zachęcające ich do oporu.
- Mości pułkowniku czerkaski - rzekł do Barabasza - powinien byś waszmość na Sicz jechać, wpływy Chmielnickiego równoważyć i pacyfikować, pacyfikować!
- Mości chorąży - odparł Barabasz - powiem tylko tyle waszmości, że na samą wieść o ucieczce Chmielnickiego z papierami połowa moich czerkaskich ludzi dzisiejszej nocy także na Sicz za nim zbiegła. Moje czasy już minęły - mnie mogiła, nie buława!
Rzeczywiście Barabasz był żołnierz dobry, ale człowiek stary i bez wpływu.
Tymczasem doszli do kwatery Zaćwilichowskiego; stary chorąży odzyskał już trochę pogody umysłu właściwej jego gołębiej duszy i gdy zasiedli nad półgarncówką miodu, rzekł raźniej:
- Wszystko to furda, jeśli, jak mówią, wojna z bisurmanem praeparatur, a podobno że tak i jest, bo choć Rzeczpospolita wojny nie chce i niemało już sejmy królowi krwi napsuły, wszelako król może na swoim postawić.
Cały ten ogień można będzie na Turka obrócić, a w każdym razie mamy przed sobą czas. Ja sam pojadę do pana krakowskiego i zdam mu sprawę, i będę prosił, by się jako najbliżej ku nam z wojskiem przymknął.
Czy co wskóram, nie wiem, bo chociaż to pan mężny i wojownik doświadczony, ale okrutnie w swoim zdaniu i swoim wojsku dufny.
Waść, mości pułkowniku czerkaski, trzymaj w ryzie Kozaków - a waszeć, mości namiestniku, po przybyciu do Łubniów ostrzeż księcia, by na Sicz baczność obrócił.
Choćby mieli co począć - repeto; mamy czas.
Na Siczy teraz ludzi niewiele: za rybą i za zwierzem się porozchodzili i po całej Ukrainie we wsiach siedzą.
Nim się ściągną, dużo wody w Dnieprze upłynie. Przy tym imię księcia straszne i gdy się zwiedzą, że na Czertomelik oczy ma obrócone, może będą cicho siedzieli.
- Ja z Czehryna choćby we dwóch dniach ruszyć gotowy - rzekł namiestnik.
- To i dobrze. Dwa i trzy dni nic nie znaczą. Waszmość, panie czerkaski, pchnij też gońców z oznajmieniem sprawy do pana chorążego koronnego i do księcia Dominika. Ale waszmość już śpisz, jak widzę?
Rzeczywiście, Barabasz złożył ręce na brzuchu i zdrzemnął się głęboko; po chwili nawet chrapać zaczął.
Stary pułkownik, gdy nie jadł i nie pił, co oboje nad wszystko lubił, to spał.
- Patrz, waszeć - rzekł cicho do namiestnika Zaćwilichowski - i przez takiego to starca warszawscy statyści chcieliby Kozaków w ryzie utrzymać. Bóg z nimi!
Ufali też i samemu Chmielnickiemu, z którym kanclerz w jakoweś układy wchodził, a któren podobno srodze ufność zawiedzie.
Namiestnik westchnął na znak współczucia staremu chorążemu. Barabasz zaś chrapnął silniej, a potem mruknął przez sen:
- Spasi Chryste! spasi Chryste!
- Kiedyż waść myślisz z Chehryna ruszyć? - spytał chorąży.
- Wypada mi ze dwa dni Czaplińskiemu poczekać, któren pewnie będzie chciał konfuzji, jaka go spotkała, dochodzić.
- Nie uczyni tego. Prędzej by na waści sług swoich nasłał, gdybyś barwy książęcej nie nosił - ale z księciem zadrzeć straszna rzecz nawet dla sługi Koniecpolskich.
- Oznajmię mu, że czekam, a w dwa lub w trzy dni ruszę. Zasadzki też nie obawiam się mając przy boku szablę i garść ludzi.
To rzekłszy namiestnik pożegnał starego chorążego i wyszedł.
Nad miastem świeciła tak jasna łuna od stosów nałożonych na rynku, że rzekłbyś: cały Czehryn się pali, a gwar i krzyki wzmogły się jeszcze z nastaniem nocy.
Żydzi nie wychylali się wcale ze swych domostw. W jednym kącie tłumy czabanów wyły posępne pieśni stepowe.
Dzicy Zaporożcy tańczyli koło ognisk rzucając w górę czapki, paląc z piszczeli i pijąc kwartami gorzałkę.
Tu i owdzie zrywała się bijatyka, którą uśmierzali ludzie starostki.
Namiestnik musiał torować sobie drogę rękojeścią szabli i słuchając tych wrzasków i szumu kozaczego, chwilami myślał sobie, że to już rebelia tak przemawia.
Zdawało mu się także, że widzi groźne spojrzenia i słyszy ciche, zwracane ku sobie klątwy.
W uszach brzęczały mu jeszcze słowa Barabasza: „Spasi Chryste, spasi Chryste!", i serce biło mu żywiej.
A tymczasem w mieście czabanowie zawodzili coraz głośniej chorowody, a Zaporożcy palili z samopałów i kąpali się w gorzałce.
Strzelanina i dzikie „u-ha!, u-ha!" dachodziły do uszu namiestnika nawet wówczas, gdy już położył się spać w swojej kwaterze.
Глава вторая
Прибыв утром следующего дня в Чигирин, пан Скшетуский стал на постой в доме князя Иеремии, где имел достаточно времени дать людям и коням отдохнуть и отдышаться после долгого из Крыма путешествия, которое по причине высокой воды и необычайно быстрого днепровского течения пришлось проделать по суше, поскольку ни один байдак не мог в ту зиму проплыть вверх по Днепру.
Сам Скшетуский сперва тоже малость отдохнул, а потом отправился к пану Зацвилиховскому, бывшему комиссару Речи Посполитой, старому солдату, который, не служа у князя, был тем не менее княжеским наперсником и другом. Наместник намеревался разузнать, не поступало ли из Лубен каких распоряжений.
Князь, однако, никаких особых распоряжений не оставлял, а просто велел Скшетускому, в случае, если ханский ответ будет благоприятным, не спешить, чтобы людям и коням без нужды не утомляться.
К хану же у князя дело было вот какое: он просил наказать нескольких татарских мурз, самовольно учинивших набеги на его заднепровскую державу, которых, к слову сказать, он и сам основательно поколотил. Хан, как и ожидалось, ответил благоприятно — пообещал прислать в апреле особого посла, наказать ослушников, а надеясь заслужить себе благорасположение столь прославленного воителя, послал ему со Скшетуским кровного коня и соболий шлык.
Пан Скшетуский, завершив с немалым почетом посольство, само по себе служившее доказательством великого от князя фавору, очень обрадовался, что ему дозволяется в Чигирине пожить и что с возвращением не торопят.
Зато старый Зацвилиховский был куда как озабочен событиями, происходившими с некоторых пор в городе. Оба отправились к Допулу, валаху, державшему в городе корчму и погребок, и там, хотя время было еще раннее, застали без числа шляхты, так как день был базарный, да к тому же на день этот приходился скотопрогонный привал, ибо скот в лагерь коронных войск прогонялся через Чигирин; так что и народу понаехало множество.
Шляхта, как всегда, собиралась на базарной площади в так называемом Звонецком Куте у Допула.
Были тут и арендаторы Конецпольских, и чигиринские чиновники, и окрестные землевладельцы, сидящие на привилегиях; была шляхта оседлая, ни от кого не зависящая; еще — служащие экономии, кое-кто из казацкой верхушки и, наконец, разная шляхетская мелкота, или на чужих хлебах, или по своим хуторам проживающая. Все они теснились по лавкам, стоявшим вдоль длинных дубовых столов, и шумно разговаривали, и всё о необычайном происшествии — взбудоражившем город побеге Хмельницкого.
Скшетуский с Зацвилиховским сели сам-друг в уголку, и наместник стал расспрашивать, что за птица такая этот Хмельницкий, о котором столько разговоров. — Неужто, сударь, не знаешь? — удивился старый солдат. — Это писарь запорожского войска, субботовский барин и... — добавил он тихо, — мой кум.
Мы с ним давно знаемся и во многих баталиях побывали, в каковых он себя изрядно показал, особенно под Цецорой. Солдата, столь в ратном деле искушенного, во всей Речи Посполитой, пожалуй, не найдешь.
Вслух сейчас такого не скажи, но это гетманская голова — человек великой хватки и большого ума; казачество к нему больше, чем к кошевым и атаманам, прислушивается. Он человек не без добрых свойств, однако заносчивый, неуемный и, если ненависть им овладеет, страшен сделаться может. — Зачем же он из Чигирина сбежал? — Грызлись они со старостишкой Чаплинским, но это пустое! Как водится, шляхтич шляхтича со свету сживал. Не он первый, и не его первого.
Еще говорят, что он с женкой старостишкиной путался; староста у него отбил полюбовницу и на ней женился, а он потом снова баламутил ее. И такое очень даже возможно; дело обыкновенное... бабенка бедовая.
Но это только видимость, за которою кое-что поважнее скрывается. Тут, сударь, все обстоит вот как: в Черкассах живет полковник казацкий, престарелый Барабаш, друг нам.
У него хранились привилегии и какие-то королевские рескрипты, в которых казаков якобы сопротивляться шляхте склоняли.
Но поскольку старик — человек разумный и дельный, он бумагам ходу не давал и обнародовать не спешил.
И вот Хмельницкий, Барабаша на угощение сюда, в чигиринский дом свой, пригласив, послал людей на его хутор, чтобы сказанные грамоты да привилегии у жены его захватили, а потом с указами этими сбежал.
Подумать страшно, что ими смута какая, вроде Остраницовой, воспользоваться может, ибо repeto:* (повторяю (лат.)) человек он страшный, а исчез неведомо куда. Скшетуский удивленно сказал: — Ну лиса! Вокруг пальца меня обвел. Назвался казацким полковником князя Доминика Заславского. Я же его, нынешней ночью в степи встретив, из удавки вызволил! Зацвилиховский даже за голову схватился. — Господи, что ты говоришь, сударь? Такого быть не может! — Очень даже может, раз было. Он назвался полковником князя Доминика Заславского и сказал, что в Кудак к пану Гродзицкому от великого гетмана послан. Правда, я этому не очень-то и поверил, потому что не водою он шел, а степью. — Сей человек хитер, как Улисс! Но где же ты его встретил, сударь? — У Омельника, на правом берегу Днепра. Надо думать, он на Сечь ехал. — А Кудак решил миновать. Теперь intelligo* (понимаю (лат.)). Людей много было при нем? — Человек сорок. Да только они поздно подъехали. Когда бы не мои, старостишкина челядь его бы удавила. — Погоди, сударь, погоди. Это дело важное. Старостишкина челядь, говоришь? — Ну да. По его словам. — Откуда же тот знал, где искать, если в городе все голову ломают, куда Хмельницкий подевался? — Этого я сказать не могу. А может, он солгал, выставив обыкновенных душегубов слугами старостишки, чтобы тем самым еще более обиды свои подчеркнуть? — Такого быть не может. Однако дело весьма удивительное. А известно ли тебе, сударь, что имеются гетманские указы — Хмельницкого ловить и in fundo* (на месте (лат.)) задерживать? Наместник не успел ответить, потому что в это мгновение, производя страшный шум, вошел какой-то шляхтич. Хлопнув дверьми и раз, и другой, он спесиво оглядел присутствующих и закричал: — Всем привет, милостивые государи! Был этот шляхтич лет сорока, ростом невысокий, с выражением лица запальчивым, чему много способствовали беспокойные и, точно сливы, сидевшие подо лбом глаза. Вошедший был, как видно, непоседлив, буен и скор до гнева. — Всем привет, милостивые государи! — сразу не получив ответа, повторил шляхтич еще громче и резче. — Привет, привет! — отозвались несколько голосов. Это и был Чаплинский, чигиринский подстароста, доверенный слуга молодого пана хорунжего Конецпольского. В Чигирине подстаросту не любили, поскольку был он первейшим забиякой, буяном и склочником; но, зная о благоволении к нему власть предержащих, кое-кто с человеком этим знался и водился. Одного лишь Зацвилиховского, как, впрочем, и все остальные, он уважал ввиду добродетелей, основательности и храбрости последнего.
Завидев старика, он тотчас подошел и, весьма высокомерно поклонившись Скшетускому, уселся со своим стаканом меда рядом с ними. — Досточтимый староста, — спросил Зацвилиховский, — не слыхать ли чего о Хмельницком? — Висит, досточтимый хорунжий, не будь я Чаплинский! А ежели до сей поры не висит, то будет висеть непременно. Теперь, когда есть гетманские указы, дай мне только заполучить его в руки! Говоря это, он так хватил по столу, что из стаканов выплеснулось содержимое. — Не проливай, сударь, вина! — сказал Скшетуский. Зацвилиховский прервал наместника: — А заполучишь ли ты его? Ведь он сбежал, а куда, никто не ведает. — Никто не ведает? Я ведаю, не будь я Чаплинский! Ты, господин хорунжий, небось знаешь Хведька. Так этот самый Хведько и ему служит, и мне. И будет он иудою Хмелю. Да чего там много говорить! Стал Хведько водиться с молодцами Хмельницкого. Человек пройдошливый! Все про него узнал! Взялся он доставить мне Хмельницкого живым или мертвым и выехал в степь загодя, зная, где его дожидаться!.. А, чертово семя! Сказавши это, он снова ударил кулаком по столу. — Не проливай, сударь, вина! — нажимая на каждое слово, повторил пан Скшетуский, с первого взгляда почувствовавший безотчетную антипатию к подстаросте. Шляхтич побагровел, сверкнул выкаченными своими глазами, полагая, что ему дают повод, и вызывающе воззрился на Скшетуского, однако, увидев мундир Вишневецких, одумался, ибо, хотя у хорунжего Конецпольского в то время была с князем пря, Чигирин тем не менее находился недалеко от Лубен, и оскорблять княжеских людей было небезопасно.
К тому же князь и людей подбирал таких, задираться с которыми следовало подумавши. — Значит, Хведько взялся Хмельницкого тебе доставить? — снова стал спрашивать Зацвилиховский. — Именно. И доставит, не будь я Чаплинский. . — А я твоей милости могу сказать: не доставит. Хмельницкий ловушки избежал и на Сечь подался, о чем еще сегодня следует известить краковского пана нашего.
С Хмельницким лучше не шутить. Короче говоря, и умом он быстрее, и рука его потяжеле, и удачи у него поболе, чем у твоей, сударь, милости, ибо очень ты в раж входишь.
Хмельницкий, повторяю, отбыл в безопасности, а если не веришь, тогда этот кавалер подтвердит, который его в степи вчера видел и, с целым и невредимым, с ним разъехался. — Не может такого быть! Не может быть! — завизжал, дергая себя за чуб, Чаплинский. — Более того, — продолжал Зацвилиховский, — кавалер, здесь присутствующий, сам же его и спас, а слуг твоей милости перебил, в чем, несмотря на гетманские указы, не виноват, так как из Крыма с посольством возвращается и про указы не знал; видя же человека, грабителями, как он решил, в степи обижаемого, поспешил ему на помощь.
О сказанном спасении Хмельницкого заранее тебя, сударь, предупреждаю, так как он с запорожцами непременно тебя в экономии твоей навестит, и надо полагать, что ты этому не обрадуешься. Слишком уж ты с ним цапался. Тьфу, черти бы вас побрали! Зацвилиховский тоже не любил Чаплинского. Чаплинский вскочил и от ярости слова не мог сказать. Лицо его совсем побагровело, а глаза еще сильнее выпучились. Стоя в таком виде перед Скшетуским, он стал бессвязно выкрикивать: — То есть как? Ты... невзирая на гетманские распоряжения!.. Я те, сударь... Я те, сударь... А Скшетуский даже и со скамьи не привстал; опершись на локоть, он глядел на наскакивавшего Чаплинского, как сокол на привязанного воробья, и наконец спросил: — С чего ты, сударь, ко мне прицепился, точно репей к собачьему хвосту? — Да я тебя к ответу... Не слушаешься указа... Я вашу милость казаками!.. Подстароста так орал, что шум в погребке несколько утих. Люди стали поворачиваться к Чаплинскому.
Он всегда искал ссоры, уж такая это была натура, и с каждым встречным скандалил; но сейчас всех удивило, что разошелся он при Зацвилиховском, которого одного и боялся, а задрался с жолнером, одетым в форму Вишневецких. — Уймись, сударь, — сказал старый хорунжий. — Сей кавалер пришел со мною. — Я те... те... тебя в суд... в колодки!.. — продолжал вопить Чаплинский, не обращая ни на что и ни на кого внимания. Тут уже и пан Скшетуский тоже поднялся во весь свой рост, однако сабли из ножен не вытащил, а, подхватив ее, свисавшую с пояса на двух перевязях, посередке, поднял таким образом, что рукоять с маленьким крестиком подъехала к носу Чаплинского. — А понюхай-ка это, сударь, — холодно сказал он. — Бей, кто в бога верует!.. Люди!.. — крикнул Чаплинский, хватаясь за эфес. Но своей сабли выхватить не успел. Пан Скшетуский, повернув его на месте, одною рукою схватил за шиворот, другою — пониже спины за шаровары, поднял в воздух и, с рвущимся, точно кубарь, из рук, пошел с ним между скамей к дверям, возглашая: — Панове-братья, дорогу рогоносцу! Забодает! Сказавши это, он добрался до дверей, ударил в них Чаплинским, распахнул их таким манером и вышвырнул подстаросту вон. Затем спокойно вернулся и сел на свое место рядом с Зацвилиховским. В погребке во мгновение сделалось тихо. Сила, какую только что продемонстрировал Скшетуский, произвела на всю шляхту громадное впечатление. Спустя минуту всё вокруг сотрясалось от смеха. — Vivant* (Да здравствуют (лат.)) вишневичане! — кричали одни. — Сомлел, сомлел и в крови весь! — восклицали другие, выглядывавшие на улицу, любопытствуя узнать, что предпримет Чаплинский. — Слуги его поднимают! Лишь немногие, те, кто считался сторонниками подстаросты, молчали и, не решаясь вступиться за него, хмуро поглядывали на наместника. — Только и скажешь, что в пяту гонит эта гончая! — промолвил Зацвилиховский. — Да какая там гончая? Дворняга! — возгласил, приближаясь, тучный шляхтич с бельмом на глазу, имевший во лбу дырку величиной с талер, в которой посвечивала голая кость.
— Дворняга он, не гончая! Позволь, сударь, — продолжал шляхтич, обращаясь к Скшетускому, — быть к твоим услугам. Имя мое — Ян Заглоба. Герб — Вчеле, в чем любой легко может убедиться хоть по этой вот дырке, какую в челе моем разбойная пуля проделала, когда я в Святую Землю за грехи молодости по обетованию ходил. — Имей совесть, ваша милость! — сказал Зацвилиховский. — Ты же рассказывал, что тебе ее в Радоме кружкой пробили. — Истинный бог, разбойная пуля! В Радоме другая история случилась. — Давал ты, ваша милость, обет сходить в Святую Землю... оно возможно, но что тебя там не было — это наверняка. — Да! Не было! Ибо в Галате уже страдания мученические принял! Пусть я не шляхтич, пусть я пес паршивый буду, если вру! — Оно и брешешь, и брешешь. — Последним прохвостом будучи, предаю себя в руки ваши, сударь наместник. Тут и другие стали подходить знакомиться с паном Скшетуским и чувства ему свои выражать. Мало кто любил Чаплинского, и все были довольны, что тому такая конфузия приключилась. Сейчас, не поразмыслив и не удивившись, невозможно поверить, что и вся окрестная чигиринская шляхта, и те, кто помельче — владельцы слобод, наемщики экономий, — чего там! — даже люди Конецпольских, — все, как оно по соседству бывает, зная о распрях Чаплинского с Хмельницким, были на стороне последнего, ибо Хмельницкий слыл знаменитым воином, немалые заслуги в разных баталиях снискавшим.
Известно было также, что сам король поддерживал с ним отношения и высоко ценил его мнение. Случившееся же воспринимали как обычную свару шляхтича со шляхтичем, а подобные свары исчислялись тысячами, и особенно в землях русских.
На сей раз, как всегда, приняли сторону того, кто умел завоевать себе больше симпатий, не загадывая, какие из этого могут проистечь страшные последствия. Лишь много позже сердца запылали ненавистью к Хмельницкому; причем одинаково сердца шляхты и духовенства обоих обрядов. Итак, все подходили к Скшетускому с квартами, говоря: «Пей же, пане-брате! Выпей и со мною! Да здравствуют вишневичане! Такой молодой, а уже в поручиках у князя. Vivat* (Да здравствует (лат.)) князь Иеремия, всем гетманам гетман! Куда угодно пойдем с князем Иеремией! На турок и татар! В Стамбул! Да здравствует милостиво царствующий над нами Владислав Четвертый!»
Громче всех кричал пан Заглоба, готовый даже в одиночку перепить и перекричать целый регимент. — Досточтимые господа! — вопил он, так что стекла в окошках звенели. — Уж я на его милость султана подал в суд за насилие, до которого он допустил произойти со мною в Галате. — Не городи ты, ваша милость, чушь всякую, язык пожалей! — То есть как, досточтимые господа? Quatuor articuli judicii castrensis; stuprum, incendium, latrocinium et vis armata alienis aedibus illata.* (Четыре статьи полевого суда: изнасилование, поджог, разбой и нападение вооруженной силой на чужой дом (лат.)) А разве же не было это vis armata?* (вооруженной силой (лат.)) — Чистый глухарь ты, сударь. — А я и в трибунал его! — Уймись же, ваша ми... — И кондемнату получу, и подлецом его оглашу; вот тебе и война, но уже с приговоренным к бесчестию. — Здоровье ваших милостей! Некоторые, однако, смеялись, а с ними и пан Скшетуский — ему уже малость ударило в голову; шляхтич же и в самом деле, точно глухарь, который собственным голосом упивается, не умолкая, токовал далее.
К счастью, тирады его были прерваны другим шляхтичем, который, приблизившись, дернул болтуна за рукав и сказал с певучим литовским выговором: — Так познакомь же, сударь добрый Заглоба, и меня с паном наместником... Познакомь же! — Обязательно! Непременно! Позволь, ваша милость наместник, — это господин Сбейнабойка. — Подбипятка, — поправил шляхтич. — Один черт! Герба Сорвиштанец. — Сорвиглавец, — поправил шляхтич. — Один черт! Из Пёсикишек. — Из Мышикишек, — поправил шляхтич. — Один черт. Nescio* (Не знаю (лат.)), что бы я предпочел. Мышьи кишки или песьи. Но жить — это уж точно! — ни в каких не желаю, ибо и отсидеться там трудновато, и покидать их конфузно.
Ваша милость! — продолжал он объяснять Скшетускому, указывая на литвина, — вот уже неделю пью я на деньги этого шляхтича, у какового за поясом меч столь же тяжеловесный, сколь и кошель, а кошель столь же тяжеловесный, сколь и разум, но если поил меня когда-нибудь больший чудак, пусть я буду таким же болваном, как тот, кто за меня платит. — Ну, объехал его! — смеясь, кричала шляхта. Однако литвин не сердился, он только отмахивался, тихо улыбался и повторял: — От, будет уж вам, ваша милость... с л у х а т ь гадко! Скшетуский с интересом приглядывался к новому знакомцу, и в самом деле заслуживавшему называться чудаком. Это был мужчина росту столь высокого, что головою почти касался потолочных бревен; небывалая же худоба делала его и вовсе долговязым.
Хотя весь он был кожа да кости, широкие плечи и жилистая шея свидетельствовали о необычайной силе. На удивление впалый живот наводил на мысль, что человек этот приехал из голодного края, однако одет он был изрядно — в серую свебодзинского сукна, ладно сидевшую куртку с узкими рукавами и в высокие шведские сапоги, начинавшие на Литве входить в употребление.
Широкий и туго набитый лосевый пояс, не имея на чем держаться, сползал на самые бедра, а к поясу был привязан крыжацкий меч, такой длинный, что мужу тому громадному почти до подмышек достигал. Но испугайся кто меча, тот бы сразу успокоился, взглянув на лицо его владельца.
Оно, будучи, как и весь облик этого человека, тощим, украшалось двумя обвисшими бровями и парою таково же обвислых льняного цвета усищ; однако при этом было столь открыто, столь искренно, словно лицо ребенка.
Помянутая обвислость усов и бровей сообщала литвину вид одновременно озабоченный, печальный и потешный.
Он казался человеком, которым все помыкают, но Скшетускому понравился с первого взгляда за эту самую открытость лица и ладную воинскую экипировку. — Пане наместник, — сказал тощий шляхтич, — значит, ваша милость от господина князя Вишневецкого? — Точно. Литвин благоговейно сложил руки и возвел очи горе. — Ах, что за воитель это великий! Что за рыцарь! Что за вождь! — Дай боже Речи Посполитой таких побольше. — Истинно, истинно! А не можно ли под его знамена?
Тут в разговор ввязался Заглоба: — И заимеет князь два вертела для кухни: один из этого сударя, другой из его меча; а может, наймет вашу милость заплечных дел мастером или повелит на вашей милости разбойников вешать. Нет! Скорее всего он сукно мундирное станет мерить!
Тьфу! Ну как тебе, сударь, не совестно, будучи человеком и католиком, ходить длинным, словно serpens* (змея (лат.)) или басурманская пика! — С л у х а т ь гадко, — терпеливо сказал литвин. — Как же, сударь, величать вас? — спросил Скшетуский. — Когда вы представились, пан Заглоба так вашу милость подъедал, что я, прошу прощения, ничего не смог разобрать. — Подбипятка. — Сбейнабойка. — Сорвиглавец из Мышикишек. — Чистая умора! Хоть он мне и вино ставит, но если это не языческие имена, значит, я распоследний дурень. — Давно ваша милость из Литвы? — Вот уж две недели, как я в Чигирине. А узнавши от пана Зацвилиховского, что ты, сударь, тут проезжать будешь, дожидаюсь, чтобы с твоею протекцией князю просьбу свою представить. — Но скажи, ваша милость, потому что очень уж мне любопытно, зачем ты этот меч палаческий под мышкой носишь? — Не палаческий он, сударь наместник, а крыжацкий; а ношу его — ибо трофей и родовая реликвия. Еще под Хойницами служил он в руце литовской — вот и ношу. — Однако махина нешуточная и тяжела, должно быть, страшно. Разве что оберучь? — Можно и оберучь, а можно и одною. — Позволь глянуть! Литвин вытащил меч и подал Скшетускому, однако у того сразу же повисла от тяжести рука. Ни изготовиться, ни взмахнуть свободно.
Двумя еще куда ни шло, но тоже оказалось тяжеловато. Посему пан Скшетуский несколько смешался и обратился к присутствующим: — Ну, милостивые государи! Кто перекрестится? — Мы уже пробовали, — ответило несколько голосов. — Одному пану комиссару Зацвилиховскому в подъем, но и он крестное знамение не положит. — А сам ты, ваша милость? — спросил пан Скшетуский, оборотившись к литвину. Шляхтич, точно тростинку, поднял меч и раз пятнадцать взмахнул им с величайшей легкостью, аж в корчме воздух зафырчал и ветер прошел по лицам. — Помогай тебе бог! — воскликнул Скшетуский. — Всенепременно получишь службу у князя! — Господь свидетель, что я желаю ее, а меч мой на ней не заржавеет. — Зато мозги окончательно, — сказал пан Заглоба. — Ибо не умеешь, сударь, таково же и мозгами ворочать. Зацвилиховский встал, и они с наместником собрались было уходить, как вдруг вошел белый, точно голубь, человек и, увидев Зацвилиховского, сказал: — Ваша милость хорунжий, а у меня как раз к тебе дело! Это и был Барабаш, черкасский полковник. — Пошли тогда на мою квартиру, — ответил Зацвилиховский. — Здесь уже таковой шум, что и слова не расслышишь. Оба вышли, а с ними и пан Скшетуский. Сразу же за порогом Барабаш спросил: — Есть известия о Хмельницком? — Есть. Сбежал на Сечь. Этот офицер видал его вчера в степи. — Значит, не водою поехал? А я гонца в Кудак вчера отправил, чтобы перехватили, и, выходит, зря. Сказавши это, Барабаш закрыл ладонями лицо и принялся повторять: — Э й, с п а с и Х р и с т е! С п а с и Х р и с т е! — Чего ты, сударь, печалишься? — А знаешь ли ты, что он у меня коварством вырвал? Знаешь, что значит таковые грамоты на Сечи обнародовать? С п а с и Х р и с т е! Если король войны с басурманами не начнет, это же искра в порох... — Смуту, ваша милость, пророчишь? — Не пророчу, но вижу ее. А Хмельницкий пострашнее Наливайки и Лободы. — Да кто же за ним пойдет? — Кто? Запорожье, реестровые, мещане, чернь, хуторяне и вон — эти! Полковник Барабаш указал рукою на майдан и снующий там народ. Вся площадь была забита могучими сивыми волами, которых перегоняли в Корсунь для войска, а при волах состоял многочисленный пастуший люд, так называемые чабаны, всю свою жизнь проводившие в степях и пустынях, — люди совершенно дикие и не исповедовавшие никакой религии; religionis nullius, как говаривал воевода Кисель.
Меж них бросались в глаза фигуры, скорее похожие на душегубов, нежели на пастухов, звероподобные, страшные, в лохмотьях всевозможного платья. Большинство было облачено в бараньи тулупы или в невыделанные шкуры мехом наружу, распахнутые и обнажавшие, хоть пора была и зимняя, голую грудь, обветренную стеновыми ветрами.
Каждый был вооружен, но самым невероятным оружием: у одних имелись луки и сайдаки, у других — самопалы, по-казацки именуемые «пищали», у третьих — татарские сабли, а у некоторых косы или просто палки с привязанной на конце лошадиной челюстью.
Тут же сновали не менее дикие, хотя лучше вооруженные низовые, везущие на продажу в лагерь сушеную рыбу, дичину и баранье сало; еще были чумаки с солью, степные и лесные пасечники да воскобои с медом, боровые поселенцы со смолою и дегтем; еще — крестьяне с подводами, реестровые казаки, белгородские татары и один бог знает кто еще, какие-то побродяги — с i р о м а х и с края света.
По всему городу полно было пьяных; на Чигирин как раз приходилась ночевка, а значит, и гульба.
По всей площади раскладывали костры, там и тут пылали бочки со смолою. Отовсюду доносились гомон и вопли. Пронзительные голоса татарских дудок и бубнов мешались с ревом скота и с тихогласным звучанием лир, под звон которых слепцы пели любимую тогда песню:
Соколе ясний, Брате мiй рiдний, Ти високо лiтаєш, Ти далеко видаєш.
Одновременно с этим раздавалось «ух-ха! ух-ха!» — дикие выкрики перемазанных в дегте и совершенно хмельных казаков, пляшущих на майдане трепака.
Все вместе выглядело жутко и неукротимо. Зацвилиховскому достаточно было одного взгляда, чтобы убедиться в правоте Барабаша — любой повод мог разбудить эти неудержимые стихии, скорые до грабежа и привычные к стычкам, без счета случавшимся по всей Украине.
А за толпами этими была еще Сечь, было Запорожье, пусть с некоторых пор смирённое и после Маслова озера обузданное, но в нетерпении грызущее удила, не забывшее давних привилегий, ненавидящее комиссаров и являвшее собой сплоченную силу.
На стороне этой силы были симпатии несчислимого крестьянства, менее терпеливого, чем в других областях Речи Посполитой, поскольку под боком у него был Чертомлык, а на Чертомлыке — безвластие, разбой и воля.
Так что пан хорунжий, хотя сам был русином и преданным восточного обряда сторонником, печально задумался. Человек старый, он хорошо помнил времена Наливайки, Лободы, Кремского; украинскую вольницу знал на Руси лучше любого другого, а зная еще и Хмельницкого, понимал, что тот стоит двадцати Лобод и Наливаек.
Поэтому понял он и всю опасность его на Сечь побега, особенно же с королевскими грамотами, про которые Барабаш рассказывал, что в них содержатся различные посулы казакам и призыв к сопротивлению. — Господин черкасский полковник! — сказал он Барабашу. — Тебе бы, сударь, следовало на Сечь ехать, влиянию Хмельницкого противустать и умиротворять, умиротворять! — Сударь хорунжий! — ответил Барабаш. — Я вашей милости сообщу вот что: всего лишь узнав о побеге Хмельницкого с грамотами, половина моих черкасских людей нынешней ночью на Сечь сбежала. Мое время прошло. Мне — могила, не булава! И действительно, Барабаш был солдат бывалый, но человек старый и влияния не имевший. За разговором дошли до квартиры Зацвилиховского. Старый хорунжий обрел меж тем в мыслях спокойствие, свойственное его голубиной душе, и, когда все уселись за штофом меду, сказал веселее: — Все это безделица, ежели война, как поговаривают, с басурманом praeparatur* (подготовляется (лат.)), а так оно вроде бы и есть; ибо, хотя Речь Посполитая войны не желает и немало уже сеймы королю крови попортили, король, однако, на своем настоять может.
Так что весь этот пыл можно будет повернуть на турка, и — в любом случае — у нас есть время. Я сам поеду изложить дело к краковскому пану нашему и буду просить, чтобы возможно ближе подтянулся к нам с войском.
Добьюсь ли чего, не знаю, ибо хотя он повелитель доблестный, а воин опытный, но слишком уж полагается и на свое мнение, и на свое войско.
Ты, ваша милость господин черкасский полковник, держи казаков в руках, а ты, ваша милость господин наместник, как прибудешь в Лубны, проси князя, чтобы с Сечи глаз не спускал.
Пусть бы там и замыслили что заварить — repeto (повторяю (лат)): у нас есть время.
На Сечи народу сейчас мало: за рыбой и за зверем все поразбрелись либо по всей Украине в селах сидят.
Пока соберутся, много в Днепре воды утечет. Да и княжеское имя страх наводит; а как узнают, что он на Чертомлык поглядывает, может, и будут сидеть тихо. — Я из Чигирина могу хоть через два дня отправиться, — сказал наместник. — Вот и хорошо. Два-три дня потерпеть можно. Ты, ваша милость правитель черкасский, пошли гонцов с изложением дела еще и к коронному хорунжему, и ко князю Доминику. Да ты, сударь, уж и заснул, я гляжу! В самом деле — Барабаш, сложив на животе руки, сладко спал, а спустя некоторое время и похрапывать начал. Старый полковник если не ел и не пил, а оба этих занятия он предпочитал всему остальному, — спал. — Погляди, сударь мой, — тихо сказал Зацвилиховский наместнику. — И с помощью этого старца варшавские сановники рассчитывают казаков в руках держать. Бог с ними.
Они и самому Хмельницкому тоже доверяли; канцлер даже с ним переговоры какие-то вел, а он, похоже, доверие коварством оплатит. Наместник вздохнул в знак сочувствия старому хорунжему. Барабаш же, громко всхрапнув, пробормотал сквозь сон: — С п а с и Х р и с т е! С п а с и Х р и с т е! — Когда же ты, сударь, собираешься из Чигирина отбыть? — спросил хорунжий. — Мне бы следовало дня два Чаплинского подождать. Он, верно, за понесенную конфузию удовлетворение получить захочет. — Это уж нет. Скорее он людей своих, не ходи ты в княжеской форме, на тебя наслал бы, но с князем задираться даже для слуги Конецпольских — дело рискованное. — Я его извещу, что жду, а дня через два-три двинусь. Засады я не боюсь, при себе — саблю, а с собою людей имея. Сказав это, наместник простился со старым хорунжим и ушел. Над городом от костров, разложенных на майдане, стояло такое ясное зарево, что можно было подумать — целый Чигирин горит; гомон же и крики с наступлением ночи еще более усилились.
Евреи, те из своих жилищ даже высунуться не смели. В одном конце площади толпы чабанов завывали степные тоскливые песни.
Дикие запорожцы плясали у костров, подкидывая вверх шапки, паля из пищалей и четвертями поглощая горелку.
То там, то тут затевались потасовки, усмиряемые людьми подстаросты. Наместник вынужден был расчищать дорогу рукоятью сабли, а несмолкаемые казацкие вопли и гам в какое-то мгновенье показались ему уже голосом бунта. Казалось ему также, что видит он грозные взгляды и слышит тихую, обращенную к нему брань.
В ушах наместника еще звучали слова Барабаша: «С п а с и Х р и с т е! С п а с и Х р и с т е!», и сердце в груди стучало сильней. В городе между тем чабанские хоры заходились все громче, а запорожцы стреляли из самопалов и наливались горелкой. Пальба и дикое «ух-ха! ух-ха!» доносились до наместниковых ушей даже и тогда, когда на своей квартире он расположился уже спать.
Rozdział III
W kilka dni później poczet naszego namiestnika posuwał się raźno w stronę Łubniów. Po przeprawie przez Dniepr szli szeroką drogą stepową, która łączyła Czehryn z Łubniami idąc na Żuki, Semi-Mogiły i Chorol. Drugi taki gościniec wiódł ze stolicy książęcej do Kijowa. Za dawniejszych czasów, przed rozprawą hetmana Żółkiewskiego pod Sołonicą, dróg tych nie było wcale. Do Kijowa jechało się z Łubniów stepem i puszczą; do Czehryna była droga wodna - z powrotem zaś jeżdżono na Chorol. W ogóle zaś owe naddnieprzańskie państwo - stara ziemia połowiecka - było pustynią mało co więcej od Dzikich Pól zamieszkaną, przez Tatarów często zwiedzaną, dla watah zaporoskich otwartą.
Nad brzegami Suły szumiały ogromne, prawie stopą ludzką nie dotykane lasy - miejscami, po zapadłych brzegach Suły, Rudej, Sleporodu, Korowaja, Orżawca, Pszoły i innych większych i mniejszych rzek i przytoków, tworzyły się mokradła zarośnięte częścią gęstwiną krzów i borów, częścią odkryte; pod postacią łąk. W tych borach i bagniskach znajdował łatwy przytułek zwierz wszelkiego rodzaju, w najgłębszych mrokach leśnych żyła moc niezmierna turów brodatych, niedźwiedzi i dzikich świń, a obok nich liczna szara gawiedź wilków, rysiów, kun, stada sarn i kraśnych suhaków; w bagniskach i w łachach rzecznych bobry zakładały swoje żeremia, o których to bobrach chodziły wieści na Zaporożu, że są między nimi stuletnie starce, białe jak śnieg ze starości.
Na wysokich, suchych stepach bujały stada koni dzikich o kudłatych głowach i krwawych oczach. Rzeki roiły się rybą i ptactwem wodnym.
Dziwna to była ziemia, na wpół uśpiona, ale nosząca ślady dawniejszego życia ludzkiego. Wszędzie pełno popieliszcz po jakichś przedwiecznych grodach; same Łubnie i Chorol były z takich popieliszcz podniesione; wszędzie pełno mogił nowszych i starszych, porosłych już borem.
I tu, jak na Dzikich Polach, nocami wstawały duchy i upiory, a starzy Zaporożcy opowiadali sobie przy ogniskach dziwy o tym, co się czasami działo w owych głębinach leśnych, z których dochodziły wycia nie wiadomo jakich zwierząt, krzyki półludzkie, półzwierzęce, gwary straszne, jakoby bitew lub łowów. Pod wodami odzywały się dzwony potopionych miast.
Ziemia była mało gościnna i mało dostępna, miejscami zbyt rozmiękła, miejscami cierpiąca na brak wód, spalona, sucha a do mieszkania niebezpieczna, osadników bowiem, gdy się jako tako osiedli i zagospodarowali, ścierały napady tatarskie.
Odwiedzali ją tylko często Zaporożcy dla gonów bobrowych, dla zwierza i ryby, w czasie bowiem pokoju większa część Niżowców rozłaziła się z Siczy na łowy, czyli, jak mówiono, na „przemysł" po wszystkich rzekach, jarach, lasach i komyszach, bobrując w miejscach, o których istnieniu nawet mało kto wiedział.
Jednakże i życie osiadłe próbowało uwiązać się do tych ziem jak roślina, która próbuje, gdzie może, chwycić się gruntu korzonkami i raz w raz wyrywana, gdzie może, odrasta.
Powstawały na pustkach grody, osady, kolonie, słobody i futory. Ziemia była miejscami żywna, a nęciła swoboda.
Ale wtedy dopiero zakwitło życie, gdy ziemie te przeszły w ręce kniaziów Wiśniowieckich.
Kniaź Michał po ożenieniu się z Mohilanką począł starowniej urządzać swoje zadnieprzańskie państwo; ściągał ludzi, osadzał pustki, zapewniał swobody do lat trzydziestu, budował monastery i wprowadzał prawo swoje książęce. Nawet taki osadnik, który przymknął do tych ziem nie wiadomo kiedy i sądził, że siedzi na własnym gruncie, chętnie schodził do roli kniaziowego czynszownika, gdyż za ów czynsz szedł pod potężną książęcą opiekę, która go ochraniała, broniła od Tatarów i od gorszych nieraz od Tatarów Niżowców.
Ale prawdziwe życie zakwitło dopiero pod żelazną ręką młodego księcia Jeremiego. Za Czehrynem zaraz zaczynało się jego państwo, a kończyło het! aż pod Konotopem i Romnami. Nie stanowiło ono całej kniaziowej fortuny, bo od województwa sandomierskiego począwszy ziemie jego leżały w województwach: wołyńskim, ruskim, kijówskim, ale naddnieprzańskie państwo było okiem w głowie zwycięzcy spod Putywla.
Tatar długo czyhał nad Orłem, nad Worsklą i wietrzył jak wilk, nim ośmielił się na północ konia popędzić; Niżowcy nie próbowali zatargu. Miejscowe niespokojne watahy poszły w służbę. Dziki i rozbójniczy lud, żyjący dawniej z gwałtów i napadów, teraz ujęty w karby, zajmował „polanki" na rubieżach i leżąc na granicach państwa jak brytan na łańcuchu groził zębem najeźdźcy.
Toż zakwitło i zaroiło się wszystko. Pobudowano drogi na śladach dawnych gościńców; rzeki ujęto groblami, które sypał niewolnik Tatar lub Niżowiec schwytany z bronią w ręku na rozboju. Tam gdzie niegdyś wiatr grywał dziko nocami na oczeretach i wyły wilki i topielcy, teraz hurkotały młyny.
Przeszło czterysta kół, nie licząc rzęsiście rozsianych wiatraków, mełło zboże na samym Zadnieprzu.
Czterdzieści tysięcy czynszowników wnosiło czynsz do kas książęcych, lasy zaroiły się pasiekami, na rubieżach powstawały wsie coraz nowe, futory, słobody. Na stepach, obok tabunów dzikich, pasły się całe stada swojskiego bydła i koni. Nieprzejrzany, jednostajny widok borów i stepów ubarwił się dymami chat, złoconymi wieżami cerkwi i kościołów - pustynia zamieniła się w kraj dość ludny.
Jechał tedy pan namiestnik Skrzetuski wesoło i nie śpiesząc się, jakoby swoją ziemią, mając po drodze wszelkie wczasy zapewnione.
Był to dopiero początek stycznia 48 roku, ale dziwna, wyjątkowa zima nie dawała się wcale we znaki. W powietrzu tchnęła wiosna; ziemia rozmiękła i przeświecała wodą roztopów; na polach zieleniała ruń, a słońce dogrzewało tak mocno, że w podróży o południu kożuchy prażyły grzbiet jak latem.
Orszak namiestnika zwiększył się znacznie, w Czehrynie bowiem przyłączyło się do niego poselstwo wołoskie, które hospodar do Łubniów wysłał w osobie pana Rozwana Ursu. Przy poselstwie było kilkunastu karałaszów eskorty i wozy z czeladzią. Prócz tego z namiestnikiem jechał nasz znajomy pan Longinus Podbipięta herbu Zerwikaptur ze swoim długim mieczem pod pachą i z kilkoma czeladzi służbowej.
Słońce, cudna pogoda i woń zbliżającej się wiosny napawały wesołością serca, a namiestnik tym był weselszy, że wracał z długiej podróży pod dach książęcy, który był zarazem jego dachem, wracał sprawiwszy się dobrze, więc i przyjęcia dobrego pewny.
Ale wesołość jego miała i inne powody.
Oprócz łaski księcia, którego namiestnik z całej duszy kochał, czekały go w Łubniach jeszcze i pewne czarne oczy, tak słodkie jak miód.
Oczy te należały do Anusi Borzobohatej-Krasieńskiej, panienki respektowej księżny Gryzeldy, najpiękniejszej dziewczyny z całego fraucymeru, bałamutki wielkiej, za którą przepadali wszyscy w Łubniach, a ona za nikim. U księżny Gryzeldy mores był wielki i surowość obyczajów niepomierna, co jednak nie przeszkadzało młodym spoglądać na się jarzącymi oczyma i wzdychać.
Pan Skrzetuski posyłał tedy swoje westchnienia ku czarnym oczom na równi z innymi, a gdy bywało, zostawał sam w swojej kwaterze, wówczas chwytał lutnię w rękę i śpiewywał:
Tyś jest specjał nad specjały...
lub też:
Jak tatarska orda
Bierzesz w jasyr corda!
Ale że to był człek wesoły i przy tym żołnierz wielce w swym zawodzie zamiłowany, więc nie brał zbyt do serca tego, że Anusia uśmiechała się tak samo do niego, jak i do pana Bychowca z chorągwi wołoskiej, jak do pana Wurcla z artylerii, jak do pana Wołodyjowskiego z dragonów, a nawet do pana Baranowskiego z husarii, chociaż ten ostatni był już dobrze szpakowaty i szeplenił mając podniebienie potrzaskane kulą z samopału.
Nasz namiestnik bił się już nawet raz z panem Wołodyjowskim w szable o Anusię, ale gdy przyszło za długo siedzieć w Łubniach bez jakowejś wyprawy na Tatarów, to sobie nawet i przy Anusi przykrzył, a gdy przyszło ciągnąć -to ciągnął z ochotą, bez żalu, bez wspominków.
Za to też i witał z radością. Teraz więc oto wracając z Krymu po pomyślnym rzeczy załatwieniu podśpiewywał wesoło i czwanił koniem, jadąc obok pana Longinusa, który siedząc na ogromnej inflanckiej kobyle strapiony był i smutny jak zawsze. Wozy poselstwa, karałasze i eskorta zostały znacznie za nimi.
- Jegomość poseł leży na wozie jak kawał drzewa i śpi ciągle - rzekł namiestnik. - Cudów mi naprawił o swojej Wołoszczyźnie, aż i ustał. Jam też słuchał z ciekawością. Nie ma co! kraj bogaty, klima przednie, złota, wina, bakaliów i bydła dostatek. Pomyślałem sobie tedy, że nasz książę rodzi się z Mohilanki i że ma takie dobre prawo do hospodarskiego tronu, jak kto inny, których praw przecie książę Michał dochodził.
Nie nowina to naszym paniętom Wołoszczyzna. Bijali już tam i Turków, i Tatarów, i Wołochów, i Siedmiogrodzian...
- Ale lud tam miększy niż u nas, o czym mi i pan Zagłoba w Czehrynie opowiadał - rzekł pan Longinus - a gdybym jemu nie wierzył, to tedy w książkach od nabożeństwa potwierdzenie tej prawdy się znajduje.
- Jak to w książkach?
- Ja sam mam taką i mogę ją waszmości pokazać, bo ją zawsze wożę ze sobą.
To rzekłszy odpiął troki przy terlicy i wydobywszy niewielką książeczkę, starannie w cielę oprawioną, naprzód ucałował ją pobożnie, potem przewróciwszy kilkanaście kartek rzekł:
- Czytaj waść.
Pan Skrzetuski rozpoczął:
- „Pod Twoją obronę uciekamy się, Swięta Boża Rodzicielko..." Gdzież zaś tu jest o Wołochach? co waść mówisz! - to antyfona!
- Czytaj waść dalej.
- „...Abyśmy się stali godnymi obietnic Pana Chrystusowych. Amen."
- No, a teraz pytanie...
Skrzetuski czytał.
- „Pytanie: Dlaczego jazda wołoska zowie się lekką? Odpowiedź: Bo lekko ucieka. Amen." - Hm! prawda! Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie.
- Bo to jest książka żołnierska; gdzie obok modlitw rozmaite instructiones militares są przyłączone, z których nauczysz się waść o wszystkich nacjach, która z nich zacniejsza, która podła; co do Wołochów zaś, to się pokazuje, iż tchórzliwe z nich pachołki, a przy tym zdrajcy wielcy.
- Że zdrajcy, to pewno, bo pokazuje się to i z przygód księcia Michała. Co prawda, to i ja słyszałem, iż żołnierz to z przyrodzenia nieszczególny. Ma przecie książę jegomość chorągiew wołoską bardzo przednią, w której pan Bychowiec porucznikuje, ale stricte to w owej wołoskiej chorągwi nie wiem, czy i dwudziestu Wołochów się znajduje.
- Jak też waszmość myślisz, panie namiestniku, siła książę ma ludzi pod bronią?
- Będzie z ośm tysięcy nie licząc Kozaków, co po pałankach stoją. Ale powiadał mi Zaćwilichowski, że teraz nowe zaciągi są czynione.
- To może Bóg da jakową wyprawę pod księciem panem?
- Tak mówią, że wielka wojna z Turczynem się gotuje i że sam król z całą potęgą Rzplitej ma ruszyć.
Wiem też, że upominki Tatarom są wstrzymane, którzy przecie od strachu nie śmią zagonów ruszyć. O tym słyszałem i w Krymie, gdzie bodaj dlatego przyjmowano mnie tak honeste, bo jest wieść, że gdy król z hetmany pociągnie, książę ma na Krym uderzyć i całkiem Tatarów zetrzeć. Jakoż to jest pewna, że takowej imprezy innemu nie powierzą.
Pan Longinus podniósł do góry ręce i oczy.
- Dajże, Boże miłosierny, daj takową świętą wojnę na chwałę chrześcijaństwu i naszemu narodowi, a mnie grzesznemu pozwól w niej wota moje spełnić, abym in luctu mógł być pocieszony albo też śmierć chwalebną znaleźć!
- To waść ślub wedle wojny uczynił?
- Tak zacnemu kawalerowi wszystkie arkana duszy mojej otworzę, choć siła mówić, ale gdy waćpan ucha chętnego skłaniasz, przeto incipiam: Wiesz waszmość, że herb mój zwie się Zerwikaptur, co z takowej przyczyny pochodzi, że gdy jeszcze pod Grunwaldem przodek mój Stowejko Podbipięta ujrzał trzech rycerzy w mniszych kapturach w szeregu jadących, zajechawszy ich, ściął wszystkich trzech od razu, o którym to sławnym czynie stare kroniki piszą z wielką dla przodka mego chwałą...
- Nie lżejszą miał on przodek od waści rękę, ale i słusznie Zerwikapturem go nazwali.
- Któremu też król herb nadał, a w nim trzy kozie głowy w srebrnym polu na pamiątkę owych rycerzy, gdyż takie same głowy były na ich tarczach wyobrażone. Ten herb wraz z tym tu oto mieczem przodek mój Stowejko Podbipięta przekazał potomkom swoim z zaleceniem, by starali się splendor rodu i miecza podtrzymać.
- Nie ma co mówić, z grzecznego rodu waszmość pochodzisz!
Tu pan Longinus zaczął wzdychać rzewnie, a gdy na koniec ulżyło mu trochę, tak mówił dalej:
- Będąc tedy z rodu ostatni, ślubowałem w Trokach Najświętszej Pannie żyć w czystości i nie prędzej stanąć na ślubnym kobiercu, póki za sławnym przykładem przodka mego Stowejki Podbipięty trzech głów tymże samym mieczem od jednego zamachu nie zetnę. O Boże miłosierny, widzisz, żem wszystko uczynił, co było w mocy mojej! Czystości dochowałem do dnia dzisiejszego, sercu czułemu milczeć kazałem, wojny szukałem i walczyłem, aIe szczęścia nie miałem...
Porucznik uśmiechnął się pod wąsem.
- I nie ściąłeś waćpan trzech głów?
- Ot! nie zdarzyło się! Szczęścia nie ma! Po dwie na raz nieraz bywało, ale trzech nigdy. Nie udało się zajechać, a trudno prosić wrogów, by się ustawili równo do cięcia. Bóg jeden widzi moje smutki: siła w kościach jest, fortuna jest... ale adolescentia uchodzi, czterdziestu pięciu lat dobiegam, serce do afektów się wyrywa, ród ginie, a trzech głów jak nie ma, tak nie ma!... Taki i Zerwikaptur ze mnie. Pośmiewisko dla ludzi, jak słusznie mówi pan Zagłoba, co wszystko cierpliwie znoszę i Panu Jezusowi ofiaruję.
Litwin począł znowu tak wzdychać, że aż i jego inflancka kobyła, widać ze współczucia dla swego pana, jęła stękać i chrapać żałośnie.
- To tylko mogę waszmości powiedzieć - rzekł namiestnik - iż jeśli pod księciem Jeremim nie znajdziesz okazji, to chyba nigdy.
- Daj Boże! - odparł pan Longinus. - Dlatego i jadę prosić o łaskę księcia pana.
Dalszą rozmowę przerwał im nadzwyczajny łopot skrzydeł. Jako się rzekło, zimy tej ptastwo nie szło za morza, rzeki nie zamarzały, przeto szczególniej wodnego ptastwa wszędzie było pełno nad błotami.
Właśnie w tej chwili porucznik z panem Longinem zbliżyli się do brzegu Kahamliku, gdy nagle zaszumiało im nad głowami całe stado żurawi, które przeciągały tak nisko, że można by niemal kijem do nich dorzucić. Stado leciało z wrzaskiem okrutnym i zamiast zapaść w oczerety, podniosło się niespodziewanie w górę.
- Mkną jakby gonione - rzekł pan Skrzetuski.
- A o! widzisz waść - rzekł pan Longinus ukazując na białego ptaka, który tnąc powietrze ukośnym lotem starał się podlecieć pod stado.
- Raróg, raróg! przeszkadza im zapaść! - wołał namiestnik. - Poseł ma rarogi - musiał puścić.
W tej chwili pan Rozwan Ursu nadjechał pędem na czarnym anatolskim dzianecie, a za nim kilku karałaszów służbowych.
- Panie poruczniku, proszę na zabawę - rzekł.
- Czy to raróg waszej cześci?
- Tak jest, i zacny bardzo, zobaczysz waść...
Popędzili naprzód we trzech, a za nimi Wołoch sokolniczy z obręczą, który utkwiwszy oczy w ptaki krzyczał z całych sił, zachęcając raroga do walki.
Dzielny ptak zmusił już tymczasem stado do podniesienia się w górę, potem sam wzbił się jak błyskawica jeszcze wyżej i zawisł nad nim. Żurawie zbiły się w jeden ogromny wir szumiący jak burza skrzydłami. Groźne wrzaski napełniały powietrze. Ptaki powyciągały szyje, powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku.
Raróg tymczasem krążył nad nimi. To zniżał się, to podnosił, jak gdyby wahał się runąć na dół, gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów. Jego białe pióra, oświecone słońcem, błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba.
Nagle, zamiast rzucić się na stado, pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępami drzew i oczeretów.
Pierwszy Skrzetuski ruszył za nim z kopyta. Poseł, sokolnik i pan Longinus poszli za jego przykładem.
Wtem na skręcie drogi namiestnik wstrzymał konia, gdyż nowy a dziwny widok uderzył jego oczy. W pośrodku gościńca leżała na boku kolaska ze złamaną osią.
Odprzężone konie trzymało dwóch kozaczków. Woźnicy nie było wcale, widocznie odjechał w celu szukania pomocy. Przy kolasce stały dwie niewiasty, jedna ubrana w lisi tołub i takąż czapkę z okrągłym dnem, twarzy surowej, męskiej; druga była to młoda panna wzrostu wyniosłego, rysów pańskich i bardzo foremnych. Na ramieniu tej młodej pani siedział spokojnie raróg i rozstrzępiwszy pióra na piersiach muskał je dziobem.
Namiestnik osadził konia, aż kopyta wryły się w piasek gościńca, i rękę podniósł do czapki zmieszany i nie wiedzący, co ma mówić: czy witać, czy o raroga się dopominać? Zmieszany był jeszcze i dlatego, że spod kuniego kapturka spojrzały nań takie oczy, jakich jak życie swoje nie widział, czarne, aksamitne, a łzawe, a mieniące się, a ogniste, przy których oczy Anusi Borzobohatej zgasłyby jak świeczki przy pochodniach. Nad tymi oczami jedwabne ciemne brwi rysowały się dwoma delikatnymi łukami, zarumienione policzki kwitnęły jak kwiat najpiękniejszy, przez malinowe wargi, trochę otwarte, widniały ząbki jak perły, spod kapturka spływały bujne czarne warkocze.
„Czy Juno we własnej osobie, czy inne jakoweś bóstwo?" - pomyślał namiestnik widząc ten wzrost strzelisty, pierś wypukłą i tego białego sokoła na ramieniu.
Stał tedy nasz porucznik bez czapki i zapatrzył się jak w cudowny obraz, i tylko oczy mu się świeciły, a za serce chwytało go coś jak ręką.
I już miał rozpocząć mowę od słów: „Jeśliś jest śmiertelną istotą, a nie bóstwem..." - gdy w tej chwili nadjechał poseł i pan Longinus, a z nimi sokolnik z obręczą.
Co widząc bogini nadstawiła rarogowi rękę, na której ten zaraz, zszedłszy z ramienia, usadowił się przestępując z nogi na nogę.
Namiestnik uprzedzając sokolniczego chciał zdjąć ptaka, gdy nagle stał się dziwny omen.
Oto raróg, pozostawiwszy jedną nogę na ręku panny, drugą chwycił się namiestnikowej dłoni i zamiast przesiąść się, począł kwilić radośnie i przyciągać te ręce ku sobie tak silnie, że się musiały zetknąć.
Po namiestniku mrowie przeszło, raróg zaś dopiero wtedy dał się przenieść na obręcz, gdy sokolnik nałożył mu kaptur na głowę.
A wtem starsza pani poczęła wyrzekać:
- Rycerze! - mówiła - ktokolwiek jesteście, nie odmawiajcie pomocy białogłowom, które zostawszy na drodze bez pomocy, same nie wiedzą, co począć. Do domu nam już nie dalej jak trzy mile, ale w kolasce osie popękały i chyba nam nocować w polu przyjdzie; woźnicę posłałam do synów, by nam choć wóz przysłali, ale nim woźnica dojedzie i wróci, ciemno będzie, a na tym uroczysku strach zostać, bo tu w pobliżu mogiły.
Stara szlachcianka mówiła prędko i głosem tak grubym, że namiestnik aż się zadziwił, wszelako odrzekł grzecznie.
- Nie dopuszczajże jejmość tej myśli, byśmy panią i nadobną jej córkę mieli bez pomocy zostawić. Jedziemy do Łubniów, gdyż żołnierzami w służbie J. O. księcia Jeremiego jesteśmy, i podobno nam droga w jedną stronę wypada, a choćby też nie, to zboczymy chętnie, byle się nasza asystencja nie uprzykrzyła.
Co zaś do wozów, to ich nie mam, bo z towarzyszami po żołniersku komunikiem idę, ale pan poseł ma i tuszę, że jako uprzejmy kawaler, chętnie nimi pani i jejmościance służyć będzie.
Poseł uchylił sobolowego kołpaka, gdyż znając mowę polską, zrozumiał, o co idzie, i zaraz z pięknym komplimentem, jako grzeczny bojar, wystąpił, po czym rozkazał sokolniczemu skoczyć po wozy, które były znacznie z tyłu zostały.
Przez ten czas namiestnik patrzył na pannę, która pożerczego wzroku jego znieść nie mogąc opuściła oczy na ziemię, a dama o kozackim obliczu tak mówiła dalej:
- Niech Bóg zapłaci imć panom za pomoc. A że do Łubniów droga jeszcze daleka, nie pogardzicie moim i moich synów dachem, pod którym radzi wam będziemy. My z Rozłogów-Siromachów, ja wdowa po kniaziu Kurcewiczu Bułyże, a to nie jest moja córka, jeno córka po starszym Kurcewiczu, bracie mego męża, któren sierotę swą nam na opiekę oddał. Synowie moi teraz w domu, a ja wracam z Czerkas, gdziem się do ołtarza Świętej-Przeczystej ofiarowała. Aż oto w powrocie spotkał nas ten wypadek i gdyby nie polityka waszmościów, chybaby na drodze nocować przyszło.
Kniaziowa mówiłaby jeszcze dłużej, ale wtem z dala pokazały się wozy nadjeżdżające kłusem wśród gromady karałaszów poselskich i żołnierzy pana Skrzetuskiego.
- To jejmość pani wdowa po kniaziu Wasylu Kurcewiczu? - spytał namiestnik.
- Nie! - zaprzeczyła żywo i jakby gniewliwie kniahini. - Jam wdowa po Konstantynie, a to jest córka Wasyla, Helena - rzekła wskazując pannę.
- O kniaziu Wasylu wiele w Łubniach rozpowiadają. Był to żołnierz wielki i nieboszczyka księcia Michała zaufany.
- W Łubniach nie byłam - rzekła z pewną wyniosłością Kurcewiczowa - i o jego żołnierstwie nie wiem, a o późniejszych postępkach nie ma co wspominać, gdyż i tak wszyscy o nich wiedzą.
Słysząc to kniaziówna Helena zwiesiła głowę na piersi właśnie jak kwiat podcięty kosą, a namiestnik odparł żywo:
- Tego waćpani nie mów. Kniaź Wasyl, przez straszliwy error sprawiedliwości ludzkiej skazany na utratę gardła i mienia, musiał się ucieczką salwować, ale później wykryła się jego niewinność, którą też promulgowano i do sławy go jako cnotliwego męża przywrócono; a sława tym większą być powinna, im większą była krzywda.
Kniahini spojrzała bystro na namiestnika, a w jej nieprzyjemnym, ostrym obliczu gniew odbił się wyraźnie. Ale pan Skrzetuski, choć człowiek młody, tyle miał w sobie jakowejś powagi rycerskiej i tak jasne wejrzenie, że mu zaoponować nie śmiała, natomiast zwróciła się do kniaziówny Heleny:
- Waćpannie tego słuchać nie przystoi. Idź oto dopilnuj, aby toboły z kolaski były przełożone na wozy, na których z pozwoleniem ichmościów siedzieć będziem.
- Pozwolisz jejmość panna pomóc sobie - rzekł namiestnik.
Poszli oboje ku kolasce, ale skoro tylko stanęli naprzeciw siebie po obu stronach jej drzwiczek, jedwabne frędzle oczu kniaziówny podniosły się i wzrok jej padł na twarz porucznika jakoby jasny, ciepły promień słoneczny.
- Jakże mam waszmości panu dziękować... - rzekła głosem, któren namiestnikowi wydał się tak słodką muzyką, jak dźwięczenie lutni i fletów - jakże mam dziękować, żeś się za sławę ojca mego ujął i za tę krzywdę, która go od najbliższych krewnych spotyka.
- Mościa panno! - odpowiedział namiestnik, a czuł, że serce tak mu taje, jako śnieg na wiosnę. - Tak mi Pan Bóg dopomóż, jakobym dla takiej podzięki w ogień skoczyć gotowy albo zgoła krew przelać, ale gdy ochota tak wielka, przeto zasługa mniejsza, dla której małości nie godzi mi się dziękczynnego żołdu z ust imć panny przyjmować.
- Jeżeli waszmość pan nim pogardzasz, to jako uboga sierota nie mam jak inaczej wdzięczności mojej okazać.
- Nie pogardzam ja nim - mówił ze wzrastającą siłą namiestnik - ale na tak wielki fawor zarobić długą i wierną służbą pragnę i o to tylko proszę, abyś mnie imć panna przyjąć na ową służbę raczyła.
Kniaziówna słysząc te słowa zapłoniła się, zmieszała, potem przybladła nagle i ręce do twarzy podnosząc odrzekła żałosnym głosem :
- Nieszczęście by chyba waćpanu taka służba przynieść mogła.
A namiestnik przechylił się przez drzwiczki kolaski i tak mówił z cicha a tkliwie:
- Przyniesie, co Bóg da, a choćby też i ból, przeciem ja do nóg waćpanny upaść i prosić o nią gotowy.
- Nie może to być, rycerzu, abyś waćpan dopiero mnie ujrzawszy, tak wielką miał do onej służby ochotę.
- Ledwiem cię ujrzał, jużem o sobie zgoła zpomniał i widzę, że wolnemu dotąd żołnierzowi chyba w niewolnika zmienić się przyjdzie, ale taka widać wola boża. Afekt jest jako strzała, która niespodzianie pierś przeszywa, i oto czuję jej grot, choć wczoraj sam bym nie wierzył, gdyby mi kto powiadał.
- Jeślibyś waszmość wczoraj nie wierzył, jakże ja uwierzyć dzisiaj mogę?
- Czas o tym najlepiej waćpannę przekona, a szczerości choćby zaraz nie tylko w słowach, ale i w obliczu dopatrzyć się możesz.
I znowu jedwabne zasłony oczu kniaziówny podniosły się, a wzrok jej napotkał męskie i szlachetne oblicze młodego żołnierza i spojrzenie tak pełne zachwytu, że ciemny rumieniec pokrył jej twarz.
Ale nie spuszczała już wzroku ku ziemi i przez chwilę on pił słodycz jej cudnych oczu. I tak patrzyli na siebie, jak dwie istoty, które spotkawszy się choćby na gościńcu na stepie, czują, że się wybrały od razu, i których dusze poczynają zaraz lecieć wzajemnie ku sobie jak dwa gołębie.
Aż tę chwilę zachwytu przerwał im ostry głos kniahini Konstantowej wołającej na kniaziównę. Wozy nadeszły. Karałasze poczęli przenosić na nie pakunki z kolaski i za chwilę wszystko było gotowe.
Pan Rozwan Ursu, grzeczny bojar, ustąpił obydwom niewiastom własnej kolaski, namiestnik siadł na koń. Ruszono w drogę.
Dzień też miał się już ku spoczynkowi. Rozlane wody Kahamliku świeciły złotem od zachodzącego słońca i purpury zorzy. Wysoko na niebie ułożyły się stada lekkich chmurek, które czerwieniejąc stopniowo, zsuwały się z wolna ku krańcom widnokręgu, jakby zmęczone lataniem po niebie, szły spać gdzieś do nieznanej kolebki. Pan Skrzetuski jechał po stronie kniaziówny, ale nie zabawiał jej rozmową, bo tak z nią mówić, jak przed chwilą, przy obcych nie mógł, a błahe słowa nie chciały mu się przez usta przecisnąć. W sercu jeno czuł błogość, a w głowie szumiało mu coś jak wino.
Cała karawana poruszała się raźno naprzód, a ciszę przerywało tylko parskanie koni lub brzęk strzemienia o strzemię. Potem karałasze poczęli na tylnych wozach smutną pieśń wołoską, wkrótce jednak ustali, a natomiast rozległ się nosowy głos pana Longina śpiewającego pobożnie: „Jam sprawiła na niebie, aby wschodziła światłość nieustająca, i jako mgła - pokryłam wszystką ziemię." Tymczasem ściemniało. Gwiazdki zamigotały na niebie, a z wilgotnych łąk wstały białe tumany jako morza bez końca.
Wjechali w las, ale zaledwie ujechali kilka staj, gdy dał się słyszeć tętent koni i pięciu jeźdźców ukazało się przed karawaną. Byli to młodzi kniaziowie, którzy zawiadomieni przez woźnicę o wypadku, jaki spotkał matkę, śpieszyli na jej spotkanie prowadząc z sobą wóz zaprzężony w cztery konie.
- Czy to wy, synkowie? - wołała stara kniahini.
Jeźdźcy przybliżyli się do wozów.
- My, matko!
- Bywajcie! Dzięki tym oto ichmościom nie potrzebuję już pomocy. To moi synkowie, których polecam łasce mości panów: Symeon, Jur, Andrzej i Mikołaj - a to kto piąty? - rzekła przypatrując się pilnie - hej! jeśli stare oczy widzą po ciemku, to Bohun - co?
Kniaziówna cofnęła się nagle w głąb kolaski.
- Czołem wam, kniahini, i wam, kniaziówno Heleno! - rzekł piąty jeździec.
- Bohun! - mówiła stara. - Od pułku przybyłeś, sokole? A z teorbanem? Witajże, witaj! Hej, synkowie! Prosiłam już ichmościów panów na nocleg do Rozłogów, a teraz wy im się pokłońcie! Gość w dom, Bóg w dom! Bądźcieżichmościowie na nasz dom łaskawi.
Bułyhowie uchylili czapek.
- Prosimy pokornie waszmościów w niskie progi.
- Już mi też obiecali i jego wysokość pan poseł, i imć pan namiestnik. Zacnych kawalerów będziemy przyjmowali, tylko że przywykłym do specjałów na dworach, nie wiem, czyli będzie smakowała nasza uboga pasza.
- Na żołnierskim my chlebie, nie na dworskim chowani - rzekł pan Skrzetuski.
A pan Rozwan Ursu dodał:
- Próbowałem ja już gościnnego chleba w szlacheckich domach i wiem, że i dworski mu nie wyrówna.
Wozy ruszyły naprzód, a stara kniahini mówiła dalej:
- Dawno to; dawno już minęły lepsze dla nas czasy. Na Wołyniu i na Litwie są jeszcze Kurcewicze, którzy poczty trzymają i wcale po pańsku żyją, ale ci biedniejszych krewnych znać nie chcą, za co niech ich Bóg skarze. U nas prawie kozacza bieda, którą nam waszmościowie musicie wybaczyć i szczerym sercem przyjąć to, co szczerze ofiarujemy. Ja i pięciu synów siedzimy na jednej wiosce i kilkunastu słobodach, a z nami i ta jeszcze jejmościanka na opiece.
Namiestnika zdziwiły te słowa, gdyż słyszał w Łubniach, że Rozłogi były niemałą fortuną szlachecką, a po wtóre, że należały ongi do kniazia Wasyla, ojca Heleny. Nie zdało mu się jednak rzeczą stosowną pytać, jakim sposobem przeszły w ręce Konstantyna i jego wdowy.
- To jejmość pani pięciu masz synów? - zagadnął pan Rozwan Ursu.
- Miałam pięciu jak lwów - rzecze kniahini - ale najstarszemu, Wasylowi, poganie w Białogrodzie oczy wykapali pochodniami, od czego mu też i rozum się nadwerężył. Gdy młodzi pójdą na wyprawę, ja sama w domu zostaję, z nim tylko i z jejmościanką, z którą większa bieda niż pociecha.
Pogardliwy ton, z jakim stara kniahini mówiła o swej synowicy, tak był widoczny, że nie uszedł uwagi porucznika. Pierś mu zawrzała gniewem i o mało nie zaklął szpetnie, ale słowa zamarły mu na ustach, gdy spojrzawszy na kniaziównę ujrzał przy świetle księżyca oczy jej zalane łzami...
- Co waćpannie jest? czego płaczesz? - spytał z cicha.
Kniaziówna milczała.
- Ja nie mogę znieść łez waćpanny - mówił pan Skrzetuski i pochylił się ku niej, a widząc, że stara kniahini rozprawia z panem Rozwanem Ursu i nie patrzy w tę stronę, nalegał dalej:
- Na Boga, przemów choć słowo, bo Bóg widzi, że i krew, i zdrowie bym oddał, byle ciebie pocieszyć.
Nagle uczuł, że jeden z jeźdźców napiera go tak silnie, że aż konie poczynają się trzeć bokami.
Rozmowa z kniaziówną była przerwana, więc pan Skrzetuski zdziwiony, ale i rozgniewany, zwrócił się ku śmiałkowi.
Przy świetle księżyca ujrzał dwoje oczu, które patrzyły na niego zuchwale, wyzywająco i szyderczo zarazem.
Straszne te oczy świeciły jak ślepie wilka w ciemnym borze.
„Co, u kaduka? - pomyślał namiestnik - bies czy co?" - i z kolei zajrzawszy z bliska w te pałające źrenice, spytał:
- A czego to waść tak koniem najeżdżasz i oczyma we mnie wiercisz?
Jeździec nie odpowiedział nic, ale patrzył wciąż równie uporczywie i zuchwale.
- Jeślić ciemno, to mogę ognia skrzesać, a jeślić gościniec za ciasny, to hajda w step! - rzekł już podniesionym głosem namiestnik.
- A ty odlitaj, Laszku, od kolaski, koły step baczysz - odparł jeździec.
Namiestnik, jako był człowiek do czynu skory, zamiast odpowiedzieć, uderzył tak silnie nogą w brzuch konia napastnika, że rumak jęknął i w jednym szczupaku znalazł się na samym brzegu gościńca.
Jeździec osadził go na miejscu i przez chwilę zdawało się, że pragnie rzucić się na namiestnika, ale wtem zabrzmiał ostry, rozkazujący głos starej kniahini:
- Bohun, szczo z toboju?
Słowa te miały natychmiastowy skutek. Jeździec zwrócił konia młyńcem i przejechał na drugą stronę kolaski do kniahini, która mówiła dalej:
- Szczo z toboju? Ej, ty nie w Perejasławiu ani w Krymie, ale w Rozłogach - bacz na to. A teraz skocz mi naprzód i prowadź wozy, bo jar zaraz, a w jarze ciemno. Hodi, siromacha!
Pan Skrzetuski równie był zdziwiony, jak rozgniewany. Ten Bohun widocznie szukał okazji i byłby ją znalazł, ale dlaczego szukał? skąd ta niespodziewana napaść?
Przez głowę namiestnika przeleciała myśl, że tu kniaziówna wchodziła do gry, i utwierdził się w tej myśli, gdy spojrzawszy na twarz jej ujrzał mimo mroków nocnych, że twarz ta była blada jak płótno i że widocznie malowało się na niej przerażenie.
Tymczasem Bohun ruszył z kopyta naprzód wedle rozkazu kniahini, która spoglądając za nim rzekła wpół do siebie, wpół do namiestnika:
- To szalona głowa i bies kazaczy.
- Widać, niespełna rozumu - odpowiedział pogardliwie pan Skrzetuski.
- Czy to Kozak w służbie synów imci pani?
Stara kniahini rzuciła się w tył kolaski.
- Co waćpan mówisz! To jest Bohun, podpułkownik, przesławny junak, synom moim druh, a mnie jak szósty syn przybrany. Nie może też to być, abyś waszmość o nazwisku jego nie słyszał, bo wszyscy o nim wiedzą.
I rzeczywiście, panu Skrzetuskiemu dobrze było znane to nazwisko. Spośród imion różnych pułkowników i atamanów kozackich wypłynęło ono na wierzch i było na wszystkich ustach po obu stronach Dniepru. Ślepcy śpiewali o Bohunie pieśni po jarmarkach i karczmach, na wieczornicach opowiadano dziwy o młodym watażce. Kto on był, skąd się wziął, nikt nie wiedział. To pewna, że kolebką były mu stepy, Dniepr, porohy i Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin, zatok, kołbani, wysp, skał, jarów i oczeretów. Od wyrostka zżył się i zespolił z tym dzikim światem.
Czasu pokoju chodził z innymi „za rybą i zwierzem", tłukł się po zakrętach Dnieprowych, brodził po bagniskach i oczeretach wraz z gromadą półnagich towarzyszów - to znów całe miesiące spędzał w głębinach leśnych. Szkołą były mu wycieczki na Dzikie Pola po trzody i tabuny tatarskie, zasadzki, bitwy, wyprawy przeciw brzegowym ułusom, do Białogrodu, na Wołoszczyznę lub czajkami na Czarne Morze. Innych dni nie znał, jak na koniu, innych nocy, jak przy ognisku na stepie.
Wcześnie stał się ulubieńcem całego Niżu, wcześnie sam zaczął wodzić innych; i wkrótce odwagą wszystkich przewyższył. Gotów był w sto koni iść choćby do Bakczysaraju i samemu chanowi zaświecić w oczy pożogą; palił ułusy i miasteczka, wycinał w pień mieszkańców, schwytanych murzów rozdzierał końmi, spadał jak burza, przechodził jak śmierć.
Na morzu rzucał się jak wściekły na galery tureckie. Zapuszczał się w środek Budziaku, właził, jak mówiono, w paszczę lwa. Niektóre jego wyprawy były wprost szalone.
Mniej odważni, mniej ryzykowni konali na palach w Stambule lub gnili przy wiosłach na tureckich galerach - on zawsze wychodził zdrowo z i łupem obfitym.
Mówiono, że zebrał skarby ogromne i że trzyma je ukryte po Dnieprowych komyszach, ale też nieraz go widziano, jak deptał zabłoconymi nogami po złotogłowiach i lamach, koniom słał kobierce pod kopyta albo jak, ubrany w adamaszki, kąpał się w dziegciu, umyślnie kozaczą pogardę dla onych wspaniałych tkanin i ubiorów okazując.
Miejsca długo nigdzie nie zagrzał. Czynami jego powodowała fantazja. Czasem przybywszy do Czehryna, Czerkas lub Perejasławia hulał na śmierć z innymi Zaporożcami, czasem żył jak mnich, do ludzi nie gadał, w stepy uciekał.
To znów otaczał się ślepcami, których grania i pieśni po całych dniach słuchał, a samych złotem obrzucał. Między szlachtą umiał być dwornym kawalerem, między Kozaki najdzikszym Kozakiem, między rycerzami rycerzem, między łupieżcami łupieżcą.
Niektórzy mieli go za szalonego, bo też i była to dusza nieokiełznana i rozszalała. Dlaczego na świecie żył i czego chciał, dokąd dążył, komu służył - sam nie wiedział. Służył stepom, wichrom, wojnie, miłości i własnej fantazji.
Ta właśnie fantazja wyróżniała go od innych watażków grubianów i od całej rzeszy rozbójniczej, która tylko grabież miała na celu i której za jedno było grabić Tatarów czy swoich.
Bohun brał łup, ale wolał wojnę od zdobyczy, kochał się w niebezpieczeństwach dla własnego ich uroku; złotem za pieśni płacił, za sławą gonił, o resztę nie dbał.
Ze wszystkich watażków on jeden najlepiej uosabiał Kozaka-rycerza, dlatego też pieśń wybrała go sobie na kochanka, a imię jego rozsławiło się na całej Ukrainie.
W ostatnich czasach został podpułkownikiem perejasławskim, ale pułkownikowską władzę sprawował, bo stary Łoboda słabo już trzymał buławę krzepnącą dłonią.
Pan Skrzetuski dobrze tedy wiedział, kto był Bohun, a jeśli pytał starej kniahini, czy to Kozak w służbie jej synów, to czynił to przez umyślną pogardę, bo przeczuł w nim wroga, a mimo całej sławy watażki wzburzyła się krew w namiestniku, że Kozak poczynał sobie z nim tak zuchwale.
Domyślał się też, że skoro się zaczęło, to się na byle czym nie skończy. Ale cięty to był jak osa człowiek pan Skrzetuski, dufny aż nadto w siebie i również nie cofający się przed niczym, a na niebezpieczeństwa chciwy prawie. Gotów był choćby i zaraz wypuścić konia za Bohunem, ale jechał przy boku kniaziówny. Zresztą wozy minęły już jar i z dala ukazały się światła w Rozłogach.
Глава III
Спустя несколько дней отряд нашего наместника быстро передвигался в сторону Лубен. Переправившись через Днепр, пошли широкою степною дорогой, соединявшей Чигирин через Жуки, Семи-Могилы и Хорол с Лубнами. Такой же тракт вел из княжеской столицы в Киев. В прежние времена, до расправы гетмана Жолкевского у Солоницы, дорог этих не существовало вовсе. В Киев из Лубен ездили степью и пущей, в Чигирин был путь водный, а обратно — через Хорол. Вообще же приднепровский этот край — старая половецкая земля — совершенно пустынный, татарами часто навещаемый, казакам доступный, заселен был разве что до Дикого Поля. Вдоль Сулы шумели громадные нехоженые и неброженые леса: местами по низкому берегу ее и по низким поймам Рудой, Слепорода, Коровая, Иржавца, Псла, а также прочих речек, речонок и притоков образовывались топкие пространства, поросшие или непроходимым кустарником и лесом, или травою — в виде открытых луговин. В дебрях тех и трясинах находил надежное убежище разный зверь; в дремучих лесных потемках обитало несметное множество бородатых туров, диких свиней и медведей, с ними соседствовала несчислимая серая братия волков, рысей, куниц, стада серн и красный зверь сайгак; в болотах и речных рукавах бобры устраивали свои гоны, а про бобров на Запорожье рассказывали, что меж них попадаются столетние старцы, белые от старости, как снег. По высоким сухим степям носились дикие табуны буйногривых и кровавооких коней. Реки кишели рыбою и водоплавающей птицей. Удивительная была эта земля: полууснувшая, но сохранившая на себе следы давнего человеческого пребывания — повсюду во множестве попадались останки каких-то древних сельбищ, да и Лубны с Хоролом были на подобных пепелищах поставлены; повсюду не счесть курганов, и не столь давно насыпанных, и стародавних, поросших уже лесом.
Здесь тоже, как и на Диком Поле, являлись по ночам духи и призраки, а у костров старые запорожцы рассказывали друг другу небывальщины про то, что время от времени совершается в лесных чащобах, откуда доносился вой неведомых тварей, получеловеческие, полузвериные крики и грозный шум не то побоищ, не то ловитв. Под водою гудели колокола ушедших на дно городов.
Земля была негостеприимная и недоступная; тут, глядишь, слишком сырая, тут — почти безводная, выжженная, сухая и для жизни опасная; насельников к тому же — стоило им сколько-нибудь обжиться и обзавестись хозяйством — разоряли татарские набеги. Обычно заглядывали сюда только запорожцы ради бобровых хвостов или зверя и рыбы, ибо в мирное время большая часть низовых разбредалась из Сечи по всем рекам, ярам, лесам и зарослям на охоту или, как называли это, «на промысел», рыская в местах, о существовании которых мало кому было известно. Однако же и оседлая жизнь пыталась укорениться на землях этих, — так растение, которое, где может, пытается вцепиться корешками в почву и, вырываемое то и дело, где может, продолжает расти. На пустошах возникали острожки, поселения, колонии и хутора. Земля была местами плодородная, да и воля привлекала. Но лишь тогда закипела жизнь, когда край этот перешел во владение князей Вишневецких.
Князь Михаил, женившись на Могилянке, усерднее принялся обживать свой заднепровский удел; привлекал людей, заселял пустоши, позволял до тридцати лет не платить податей, строил обители и вводил свое княжеское право. Даже поселенец, невесть когда пришедший на эти земли и полагавший, что хозяйствует на собственном наделе, охотно превращался в княжеского оброчника, так как за подать свою обретал могучее княжеское попечение, защищавшее его от татар и от худших порой, чем татары, низовых. И все же настоящая жизнь процвела лишь под железной рукой молодого князя Иеремии. Начиналось его государство сразу же за Чигирином, а кончалось — гей! — у самого у Конотопа и Ромен. Но не одно оно составляло княжеские богатства, ибо, начиная от воеводства Сандомирского, князь владел землею в воеводствах Волынском, Русском и Киевском; однако же приднепровская вотчина была всего любезнее путивльскому победителю. Татарин долго выжидал у Орла, у Ворсклы, принюхиваясь, точно волк, прежде чем осмеливался погнать коня на север; низовые ссоры не искали, местные лихие ватаги вступили на княжескую службу. Дикий и разбойный люд, искони промышлявший насилием и грабежом, оказавшись в узде, занимал теперь порубежные «паланки» и, залегши по границам края, как сторожевой пес, показывал врагам зубы. И все расцвело, и закипела жизнь. По следам древних шляхов были проложены дороги; реки укротились плотинами, насыпанными невольником-татарином или низовым казаком, схваченным на разбойном деле. Там, где когда-то ветер дико играл по ночам в зарослях камыша да выли волки и утопленники, теперь погромыхивали мельницы.
Более четырехсот водяных, не считая всюду, где можно, поставленных ветряков, смалывали хлеб в одном только Заднепровье.
Сорок тысяч оброчных вносили оброк в княжескую казну, в лесах появились пасеки, по рубежам возникали все новые деревни, хутора, слободы. В степях бок о бок с дикими табунами паслись огромные стада домащнего скота и лошадей. Неоглядный однообразный вид степей и лесов оживился дымами хат, золотыми верхами церквей и костелов — пустыня превратилась в край, вполне заселенный. Так что пан наместник Скшетуский, имея по пути надежные привалы, весело и не спеша словно бы по своей земле ехал. Только что начался январь сорок восьмого года, но странная, редкостная зима совершенно ничем себя не обнаруживала. В воздухе пахло весной, земля светилась лужами талой воды, поля покрыты были зеленями, а солнце в полдни припекало так, что по дороге кожухи парили спину точно летом. Отряд наместника численно умножился, ибо в Чигирине присоединилось к нему валашское посольство, каковое в лице господина Розвана Урсу господарь направлял в Лубны. Посольство сопровождал эскорт — более десятка каралашей и челядь на телегах. Еще ехал с наместником уже знакомый нам пан Лонгинус Подбипятка герба Сорвиглавец, на боку имевший долгий свой меч, а для услужения — несколько человек дворни. Солнце, превосходная погода и запахи близкой весны наполняли сердца радостью; наместник же пребывал в хорошем расположении духа еще и потому, что возвращался из долгого путешествия под княжеский кров, бывший и его кровом, возвращался, успешно справившись с делом, а значит, и уверенный в ласковом приеме. Но для радости были у него и другие причины. Кроме милости князя, которого наместник любил всею душой, ждали его в Лубнах некие сладостные как мед очи. Принадлежали очи Анусе Борзобогатой-Красенской, придворной девице княгини Гризельды, самой прелестной девушке во всем фрауциммере, невозможной кокетке, по которой в Лубнах сохли все, а она ни по кому. У княгини Гризельды строгости были ужасные, а требования к благонравию неслыханные, но это, однако, не мешало молодежи обмениваться пылкими взглядами и вздыхать.
Вот и пан Скшетуский, как и прочие, посылал вздохи этим черным очам, а когда случалось оставаться одному на своей квартире, брался за лютню и напевал:
Ты всем прочим яствам яство...
или же:
Ты жесточе, чем орда, Corda* полонишь всегда!
* Сердца (лат.).
Будучи, однако, человеком неунывающим, да при том еще и солдатом, дело свое очень любившим, он не принимал слишком близко к сердцу, что Ануся дарит улыбки свои, кроме него, и пану Быховцу из валашской хоругви, и пану Вурцелю, артиллеристу, и пану Володыёвскому, драгуну, и даже пану Барановскому из гусар, хотя последний был весьма седоват и, по причине разбитого самопальной пулею нёба, шепелявил.
Наш наместник уже дрался как-то на саблях с паном Володыёвским из-за Ануси, однако если случалось подолгу засиживаться в Лубнах и не ходить на татар, то и с Анусею рядом он скучал, а когда приходилось выступать, то выступал охотно, без сожалений и печали сердечной. Зато и возвращался он всегда с радостью. Вот и теперь, следуя после удачного завершения дел из Крыма, он весело напевал и горячил коня, едучи рядом с паном Лонгинусом, трусившим на огромной лифляндской кобыле, как всегда в унынии и печали. Посольские телеги, каралаши и эскорт остались далеко позади. — Его милость посол лежит на возу, как колода, и все время спит, — заговорил наместник. — Чудес мне порассказал про свою Валахию, оттого и утомился! Я же слушал не без любопытства. Ничего не скажешь! Страна богатая, климат отменный, золота, вина, сластей и скотины довольно. Я вот и подумал, что князь наш, от Могилянки рожденный, имеет столько же прав на господарский трон, как иные прочие; а прав тех князь Михаил, кстати сказать, добивался.
Не в новость нашим воеводам валашская земля. Били они там уже и турок, и татар, и самих валахов, и семиградских... — Однако люди из тех краев помягче наших будут, о чем мне и пан Заглоба в Чигирине рассказывал, — ответил литвин. — А не поверь я ему, так в книжках богослужебных опять же тому подтверждение имеется. — В богослужебных? — У меня есть такая, и могу вашей милости показать; я с нею не расстаюся. Тут расстегнул он тороку у луки и, доставши маленькую, тщательно переплетенную в телячью кожу книжицу, сперва благоговейно поцеловал ее, а потом, перелистав с полтора десятка страниц, сказал: — Читай, сударь. Пан Скшетуский начал: — «К защите твоей прибегаем, пресвятая богородица...» Где же тут стоит про валахов? Что ты, сударь, говоришь? Это же антифон! — Читай, ваша милость, читай. — «Дабы достойны мы были обетований Христовых. Аминь». — Ну а далее вопрос... Скшетуский прочитал: — «Вопрос: Отчего кавалерия валашская зовется легкой? Ответ: Оттого что легко удирает. Аминь». Гм! Верно! Однако в книжице твоей странное весьма материй смешение. — Потому что это книжка солдатская: так что к молитвам разные instructiones militares* (воинские наставления (лат.)) прилагаются, из которых узнаешь, ваша милость, про все нации, какая из них достойнейшая, какая подлая; касательно же валахов оказывается, что трусливые из них ребята, да к тому еще и вероломцы великие.
— Что вероломцы — точно. Оно видно даже по неприятностям князя Михаила. Честно говоря, я тоже слыхал, что солдат из ихних неособенный. А все-таки у его милости князя валашская хоругвь, где в поручиках пан Быховец, очень хороша, но stricte* (точно (лат.)), честно говоря, не знаю, найдется ли в той хоругви два десятка валахов. — А как ты, ваша милость, полагаешь, много вооруженных людей у князя? — Тысяч восемь, не считая казаков на стоянках. Однако Зацвилиховский говорил, что сейчас новые наборы производятся.
— Значит, даст бог, какой-нибудь поход под началом господина князя будет? — Поговаривают, что большая война с турчином готовится, сам король со всею ратью Речи Посполитой выступить намерен. Известно мне также, что подарки татарам прекращены, а татары о набегах и думать забыли со страху. Про то я и в Крыму слыхал, где поэтому, вероятно, принимали меня таково honeste* (с почетом (лат.)), ибо есть еще слух, что, когда король с гетманами двинется, князь должен ударить на Крым и татар разбить окончательно. Похоже, так оно и будет — на кого еще такое возложить можно? Пан Лонгинус вознес к небу руки и очи. — Пошли же, господи милосердный, пошли же таковую священную войну во славу христианства и народа нашего, а мне, грешному, дай в ней обеты мои свершить, чтобы in luctu* (в скорби (лат.)) мог я быть утешен или славную смерть нашел! — Ты, сударь, обет насчет войны дал? — Такому достойному кавалеру все тайны души открою, хотя и долго рассказывать; но раз ты, ваша милость, ухом благосклонным внимаешь, тогда incipiam* (я начну (лат.)). Тебе, сударь, уже известно, что герб мой зовется Сорвиглавец, и потому это, что под Грюнвальдом предок мой Стовейко Подбипятка трех рыцарей, скакавших бок о бок в монашьих куколях, подобравшись сзади, одним махом обезглавил, о каковом славном подвиге старинные летописи сообщают с великой для предка моего хвалою... — Не слабее, видать, рука предка твоей руки, так что прозвали Сорвиглавцем его справедливо. — Ему король и герб пожаловал, а в гербе три козьих головы на серебряном поле в память о трех рыцарях, потому что такие же головы на их щитах были изображены. Герб и этот вот меч предок Стовейко Подбипятка передал потомкам своим, наказав продолжать славу и рода и меча.
— Ничего не скажешь, достойное родословие! Пан же Лонгинус принялся печально вздыхать, а когда ему наконец малость полегчало, признания свои продолжил: — Будучи, значит, в роду нашем последний, дал я в Троках обет пресвятой деве пребывать в целомудрии и не пойти к венцу, прежде чем, по славному примеру Стовейка Подбипятки, предка моего, трех голов тем же мечом с одного маху не отсеку. Добрый господи, ты знаешь, что я сделал все, от меня зависящее! Целомудрие сохранил по сей день, сердцу нежному приказал молчать, брани искал, да только счастье вот меня обходит... Поручик усмехнулся в усы. — И не отсек, ваша милость, три головы? — От! Не случилось! Везенья нету! По две еще приходилось, но три — никогда. Никак не выходит сзади подъехать, а неприятеля не попросишь, чтобы рядком под замах строился. Один бог и знает мои удрученья: сила в руках-ногах есть, имение предостаточное... Но adolescentia* (младость (лат.)) уходит, скоро сорок пять лет исполнится, сердце любови требует, род угасает, а трех голов как не было, так и нету!.. Вот какой Сорвиглавец из меня. Посмешище людям, как справедливо говорит пан Заглоба, что я смиренно и сношу, господу Иисусу к подножию полагая. Литвин снова так завздыхал, что лифляндская его кобыла, по всей вероятности, из сочувствия к своему хозяину, принялась кряхтеть и жалобно посапывать. — Одно я могу сказать вашей милости, — молвил наместник, — что, ежели под знаменами князя Иеремии оказии не подвернется, то, значит, не подвернется никогда. — Дай-то боже! — ответил пан Лонгинус. — Потому и еду просить службы у князя-воеводы. Дальнейший их разговор был прерван внезапным шумом птичьих крыльев. Как уже было сказано, в зиму ту пернатые за моря не улетели, реки не замерзли, оттого повсюду над болотами было особенно много речной птицы. Поручик с паном Лонгином как раз подъезжали к берегу Кагамлыка, когда над головами их прошумела вдруг целая журавлиная стая, летевшая так низко, что можно было палкой докинуть. Стая неслась с отчаянными кликами и, вместо того чтобы опуститься в камыши, неожиданно взмыла вверх. — Похоже, за ними кто-то гонится, — заметил Скшетуский. — А вон, ваша милость, гляди! — воскликнул пан Лонгинус, указывая белую птицу, которая, разрезая косым полетом воздух, явно намеревалась приблизиться к стае. — Кречет! Кречет! Запасть им не дает! — закричал наместник. — У посла кречеты есть, он и пустил, наверно! В ту же минуту на вороном анатолийском жеребце галопом подскакал господин Розван Урсу, а за ним несколько служилых каралашей. — Пане поручик, пожалуйте на забаву, — сказал он. — Твой кречет, ваша милость? — Мой, и преотменный! Сейчас, сударь, увидишь... Они втроем пустились вперед, а за ними с обручем валах-сокольничий, старавшийся не потерять птиц из виду и что было сил кричавший, раззадоривая кречета к бою. Умная птица вынудила между тем стаю подняться вверх, сама молниеносно взмыла еще выше и повисла над ней. Журавли сбились в единое огромное коловращение, точно буря шумевшее крылами. Истошные крики наполнили воздух. Птицы, ожидая атаки, вытянули шеи и пиками повыставили вверх клювы. Кречет пока что кружил над ними. Он то снижался, то поднимался, словно бы не решаясь кинуться туда, где грудь его ожидало множество острых клювов. Белые его перья, освещенные солнцем, сверкали в погожей небесной голубизне, точно само солнце. Вдруг, вместо того чтобы упасть на стаю, он стрелой умчался вдаль и вскоре пропал за купами деревьев и тростника. Первым вслед рванулся с места Скшетуский. Посол, сокольничий и пан Лонгинус последовали его примеру. Однако на повороте дороги наместник коня придержал, потому что увидел новое и странное зрелище. Посреди тракта лежала на боку колымага со сломанной осью. Выпряженных коней держали два казачка. Возницы не было — он, как видно, отправился искать помощи. У колымаги стояли две барыни; одна со строгим мужеподобным лицом, одетая в лисий тулуп и такую же шапку с круглым донцем, вторая — молодая высокая девушка с тонкими и очень соразмерными чертами. На плече этой молодой особы преспокойно сидел кречет и, встопорщив на груди перья, разглаживал их клювом. Наместник осадил коня, так что копыта врылись в песок дороги, и потянулся к шапке, не зная, как быть: здороваться или кречета потребовать? Растерялся он еще и оттого, что из-под куньей шапочки глянули на него такие очи, каких, сколько жив, он не видывал: черные, бархатные, печальные, и такие переменчивые, такие жгучие, что глазки Ануси Борзобогатой при них померкли бы, как свечки при факелах. Над очами теми изгибались двумя мягкими дугами шелковые темные брови; румяные щеки цвели, точно цветки прелестнейшие, меж слегка приоткрытых малиновых губок сверкали жемчугами зубки, а из-под шапочки струились роскошные черные косы. «Уж не Юнона ли то собственною персоной или другое какое божество?» — подумал наместник, созерцая стройный этот стан, округлые перси и белого сокола на плече. И стоял наш поручик без шапки, и уставился, точно на картину писаную, и только глаза его пылали, а сердце словно бы стискивала рука чья. И собирался он было начать речь словами: «Ежели ты смертное создание, а не божество...» — но тут подскакали посол с паном Лонгинусом, а с ними и сокольник с обручем. Тогда богиня подставила кречету руку, на которой тот, спустившись с плеча, преспокойно устроился, переступая с лапы на лапу. Наместник, опережая сокольничего, хотел снять птицу, но вдруг случился удивительный казус. Кречет, оставив одну лапу на руке девушки, другою вцепился в руку наместника и, вместо того чтобы на нее перебраться, стал радостно пищать и так сильно притягивать руки одну к другой, что те соприкоснулись. Мурашки пробежали по спине наместника, а кречет тогда лишь дался пересадить себя на обруч, когда сокольник надел на голову ему клобучок. Между тем пожилая барыня взволнованно заговорила: — Рыцарь, кем бы вы ни были, не откажите в помощи дамам, оказавшимся в затруднительном положении на дороге и не знающим, что предпринять. До дому осталось мили три, но в колымаге полопались оси, и нам, похоже, придется ночевать в поле; возницу я послала к сыновьям, чтобы хоть телегу сюда прислали, но пока возница доедет и вернется, сделается темно, а в урочище этом оставаться страшно, потому что тут могилы поблизости. Старая шляхтянка говорила быстро и голосом таким низким, что наместник даже удивился. Тем не менее он учтиво ответил: — Не допускай же, сударыня, таковой мысли, что мы тебя с пригожей дочкой твоей без помощи оставим. Направляемся мы в Лубны, ибо на службе у светлейшего князя Иеремии состоим, и ехать нам, кажется, в одну сторону; а хоть бы даже и в разные — все равно сбочить можно, лишь бы ассистенция наша не оказалась докучлива. Что же телег касается, то у меня их нету, так как еду с товарищами по-солдатски, без обоза, но господин посол телегами располагает и, я чай, с удовольствием, как учтивый кавалер, госпоже и барышне послужит. Посол снял соболий колпак, ибо, зная польскую речь, понял, о чем разговор, и тотчас же, как обходительный боярин, с любезным комплиментом поспешил предложить свои услуги, после чего велел сокольничему бежать за сильно отставшими телегами. Наместник между тем глядел на девушку, которая, смешавшись от пылкого этого взгляда, опустила очи долу, а барыня с казацкой внешностью на этот раз сказала вот что: — Господь да вознаградит вас за помощь! А поскольку до Лубен дорога не близка, не пренебрегите моим и сыновей моих кровом, под которым вам будут рады. Мы из Разлогов-Сиромах. Я — вдова князя Курцевича-Булыги, а это не дочка моя, но дочь покойного Курцевича-старшего, брата моего мужа, отдавшего сироту свою в наше попечение. Сыны мои сейчас дома, а я возвращаюсь из Черкасс, куда к алтарю святой пречистой со вкладом ездила. И вот на обратном пути случилась с нами эта неприятность, так что, ежели бы не политес ваших милостей, нам, пожалуй, пришлось бы на дороге заночевать. Княгиня говорила бы еще, но вдалеке показались приближавшиеся на рысях телеги в сопровождении множества посольских каралашей и солдат Скшетуского. — Так вы, сударыня, вдова князя Василя Курцевича? — спросил наместник. — Нет! — резко и словно бы гневливо возразила княгиня. — Я — вдова Константина, а это — дочь Василя, Елена! — сказала она, указывая на девушку. — О князе Василе много в Лубнах разговору. Был он и воин великий, и покойного князя Михаила наперсник. — В Лубнах не бывала, — с некоторым высокомерием сказала княгиня, — и про его воительство не наслышана, но про дальнейшие деяния и вспоминать не стоит, ибо про них и так всем все известно. Слушая это, княжна Елена, словно цветок, подрезанный косой, опустила голову, а наместник незамедлительно сказал: — Такого, сударыня, не говори. Князь Василь, из-за ужасной error* (ошибки (лат.)) правосудия людского приговоренный к лишению добра и живота, вынужден был бегством спастись, но затем невинность его была доказана, о чем тоже и оглашено было, и честь ему, как мужу добродетельному, вернули; а чести тем больше, чем большая несправедливость совершилась.
Княгиня быстро глянула на наместника, и на неприятном, резком лице ее сделался заметен гнев. Однако в пане Скшетуском, хоть был он человеком молодым, воплощалось столько рыцарского достоинства, а взгляд его был так ясен, что возразить она не решилась, но зато повернулась к княжне Елене. — Девицам этого знать не положено. Пойди-ка да присмотри, чтобы клажу из колымаги переложили на те возы, в которых мы поедем с позволения их милостей. — Разреши же, барышня-панна, помочь тебе, — сказал наместник. Они вдвоем пошли к колымаге, а когда оказались друг против друга у противоположных дверец, шелковая бахрома очей княжны распахнулась, и взор ее, словно теплый и ясный луч солнца, упал на лицо поручика. — Как мне благодарить вашу милость, сударь... — сказала она голосом, показавшимся наместнику сладостной музыкой, звукам лютни и флейт подобной, — как мне благодарить тебя за то, что вступился за достоинство отца моего, противу кривды, которая от родственников ему делается. — Милостивая панна, — ответил наместник, чувствуя, что сердце тает в груди его, как снег весною, — да не оставит меня Господь, а я ради благодарности твоей готов хоть в огонь прыгнуть, а то и вовсе кровь отдать, но если столь велико желание, то невелика заслуга, а ввиду малости ее не подобает мне благодарной платы из уст твоих принимать. — Ежели пренебрегаешь ею, сударь, то я, бедная сирота, даже не знаю, как по-иному благодарность выразить. — Не пренебрегаю я, — с возрастающим пылом возразил наместник, — но немалый сей фавор жажду заслужить долгой и преданной службой и о том лишь прошу, чтобы любезная барышня принять от меня службу эту благоволила. Княжна, слыша такие слова, снова смешалась, покраснела, потом вдруг кровь отхлынула от ее щек, и, закрыв лицо ладонями, она ответила огорченным голосом: — Одни несчастья принесет вашей милости служба эта. А наместник наклонился к дверцам коляски и сказал тихо и трогательно: — Принесет, что Бог пошлет. А хоть бы и страданье! Все равно я к ногам твоим, милостивая панна, упасть готов и ее вымаливать. — Возможно ли, едва увидев меня, столь огромное желание к услужению возыметь? — Стоило мне тебя увидеть, как я о себе тотчас думать забыл и чувствую, что вольному до сих пор солдату в раба, кажется, превратиться придется; но на то, как видно, воля божья. Сердечная страсть, она стреле подобна, неожиданно грудь пронзающей: и вот я сам удар ее почувствовал, хотя еще вчера не поверил бы, скажи мне кто, что такое может случиться. — Если ваша милость вчера бы не поверил, как же я сегодня поверить могу? — Время, любезная панна, убедит тебя в том. А искренность хоть сейчас, не только в словах моих, но и на лице увидеть можешь. И снова шелковые завесы девичьих очей распахнулись, и взору княжны открылось благородное и мужественное лицо молодого воина: взгляд его исполнен был такого восхищения, что лицо ее покрылось густым румянцем. Но теперь очей она не опускала, и он какое-то время впивал сладость дивного этого взора. И глядели они так друг на друга, точно два существа, которые хоть и встретились на большой дороге в степи, но знают, что избрали один другого раз и навсегда и души их, точно два голубя, начинают свой полет одна к другой. Минута упоения этого была прервана резким голосом Курцевичихи, звавшей княжну. Подъехали телеги. Каралаши начали переносить на них поклажу из колымаги, и скоро все было готово. Учтивый боярин господин Розван Урсу уступил дамам собственную карету, наместник сел в седло, и все двинулись. День уже клонился на покой. Разлившиеся воды Кагамлыка сияли золотом заходящего солнца и пурпуром заката. Высоко в небе собрались стайки легких туч; они, постепенно алея, тихо двигались к горизонту, точно, утомясь парением в поднебесье, собирались улечься спать в какую-то неведомую колыбель. Скшетуский ехал рядом с княжной, но беседою ее не занимал, потому что говорить, как они только что разговаривали, при посторонних не мог, а слова, ничего не значащие, на язык не шли. И только чувствовал он в своем сердце сладость, а в голове его что-то шумело, точно вино. Вся процессия бодро устремлялась вперед, и тишину нарушало только фырканье лошадей да звон стремени о стремя. Потом на задних возах каралаши затянули тоскливую валашскую песню, однако вскоре умолкли, и тогда сделался слышен гнусавый голос пана Лонгина, благолепно распевающего: «Я причина на небеси свету немеркнущему и, яко мгла, покрыла твердь всяческую». Тем временем стемнело. Звездочки замерцали в небе, а с влажных лугов поднялись белые, подобные морям бескрайним, туманы. Въехали в лес, но не проехали и нескольких верст, как послышался конский топот и пятеро всадников возникли впереди. Это были княжичи, узнавшие от возницы о приключившейся их матери беде и спешившие на помощь, ведя с собой повозку, запряженную четверней. — Это вы, сынки? — окликнула старая княгиня. Всадники подъехали к телегам. — Мы, мать! — Ну, здравствуйте! Благодаря этим вот сударям мне уж и не нужна помощь. А это сынки мои, которых я вашему покровительству, милостивые государи, препоручаю: Симеон, Юр, Андрей и Миколай. А кто ж там пятый? — сказала она, вглядываясь внимательней. — Гей! Ежели в потемках старые глаза не обознались, это, никак, Богун, а? Княжна внезапно откинулась в глубь кареты. — Поклон вам, княгиня, и вам, княжна Елена! — промолвил пятый ездок. — Богун! — сказала старуха. — Из полка, соколик, прибыл? А с торбаном ли? Ну здравствуй, здравствуй! Гей, сынки! Я уж пригласила их милостей господ на ночлег в Разлоги, а теперь вы им поклонитесь! Гость в дом — Бог в дом! Не побрезгуйте, судари, кровом нашим. Булыги поснимали шапки. — Покорно просим ваши милости в недостойные пороги. — Они уже согласились — и его светлость господин посол, и его милость господин наместник. Знатных кавалеров принимать будем: только вот не знаю, придется ли им, к деликатесам придворным привыкшим, по вкусу наше убогое хлебово. — Солдатским мы хлебом, не дворским вскормлены, — сказал Скшетуский. А господин Розван Урсу добавил: — Едал я уже радушный хлеб в шляхетских домах и знаю, что дворскому до него далеко. Повозки двинулись, и старая княгиня заговорила снова: — Давно, ох давно миновали добрые для нас времена. На Волыни да на Литве есть еще Курцевичи, которые и жолнеров наемных держат, и во всем по-господски живут, только они кровных своих, какие победнее, знать не хотят, за что господь с них и взыщет. У нас же прямо-таки нужда казацкая, и вы, судари, должны нам ее простить, а что ото всей души предложено будет, принять с открытым сердцем. Я с пятью сыновьями сидим на одной деревеньке да на десяти с лишним слободках, а при том еще и оную барышню опекаем. Слова эти наместника удивили, ибо в Лубнах он слышал, что Разлоги были немалым шляхетским имением и принадлежали некогда князю Василю, отцу Елены. Однако поинтересоваться, каким образом перешли они в руки к Константину и его вдове, он счел неуместным. — У вас, значит, любезная сударыня, пять сыновей? — вступил в разговор Розван Урсу. — Было пятеро, один в одного, — ответила княгиня. — Да только старшему, Василю, нехристи в Белгороде очи факелами выжгли, отчего он умом повредился. Когда молодые в поход уходят, я остаюсь только с ним да с панною, с которою одни хлопоты, радости же никакой. Высокомерный тон, с каким старая княгиня говорила о племяннице, был столь явен, что не ускользнул от внимания Скшетуского. В груди его закипел гнев, и он чуть было не сказал грубое слово, но брань замерла на устах, когда, взглянув на княжну, поручик при свете месяца увидел в глазах ее слезы... — Что с тобою, любезная барышня? Отчего плачешь? — тихо спросил он. Княжна не ответила. — Я не могу видеть твоих слез, — сказал Скшетуский и наклонился к ней, а заметив, что старая княгиня беседует с господином Розваном Урсу и не глядит в их сторону, продолжал допытываться: — Ради бога, скажи хоть слово, ибо, клянусь небом, я кровь и здоровье отдам, лишь бы тебя утешить. Внезапно поручик почувствовал, что кто-то из верховых так сильно теснит его, что кони чуть ли не боками трутся. Разговор с княжною прервался, а Скшетуский, удивленный и разозленный, поворотился к невеже. При свете месяца он увидел глаза, глядевшие дерзко, вызывающе и вместе с тем насмешливо. Страшные очи эти светились, точно волчьи глазища в темном бору. «Это еще что такое? — подумал наместник. — Бес или кто?» — и, глядя в упор в горящие зрачки, спросил: — А с чего это ты, сударь, конем напираешь и глазами меня буровишь? Всадник ничего не ответил, однако глядеть продолжал так же упорно и нахально. — Ежели темно, могу огня высечь, а ежели узка дорога, давай-ка в степь! — сказал наместник, повышая голос. — А т и о д л i т а й, л я ш к у, о д к о л я с к и, к о л и с т е п б а ч и ш, — ответил всадник. Наместник, будучи человеком в решениях скорым, без лишних слов так сильно пнул лошадь наглеца в брюхо, что та всхрапнула и одним скачком прыгнула к самой обочине. Всадник ее осадил, и какое-то мгновение казалось, что он собирается броситься на Скшетуского, но тут раздался резкий, повелительный голос старой княгини: — Б о г у н, щ о з т о б о ю? Эти слова произвели немедленное действие. Всадник поворотил коня на месте и переехал по другую сторону кареты к княгине, та же продолжала: — Щ о з т о б о ю? Эй! Ты не в Переяславе и не в Крыму, а в Разлогах, не забывай. А теперь поезжай-ка вперед да проведи телеги, а то яр сейчас будет, а в яру темно. Х о д и, с i р о м а х а! Скшетуский был сколько удивлен, столько и разгневан. Богун этот, как видно, искал ссоры и добился бы своего, но зачем? С чего вдруг это нежданное недоброжелательство? В голове наместника мелькнула мысль, что причиною тому княжна, и он в этой мысли утвердился, когда, взглянув на лицо девушки, увидел, несмотря на ночную тьму, что оно было белее полотна и что написан на нем нескрываемый ужас. Между тем Богун, как и велела ему княгиня, рванул с места вперед, а старуха, глядя ему вслед, сказала не столько себе, сколько наместнику: — Отчаянная это голова и дьявол казацкий. — И не в полном уме, как видно, — презрительно заметил Скшетуский. — Это что же — казак на службе у сыновей твоей милости, сударыня? Старая княгиня откинулась на подушки кареты. — Что ты, сударь, говоришь! Это же Богун, подполковник казацкий, прославленный удалец, сыновьям моим друг, а мне все равно что приемный, шестой сын. Быть не может, чтобы ты, сударь, имени его не слыхал. Про него же все знают. И правда, Скшетускому имя это было хорошо известно. Оно гремело громче имен многочисленных казацких полковников и атаманов, и молва славила его на обоих берегах Днепра. Слепцы пели песни про Богуна по ярмаркам и корчмам, на посиделках о молодом атамане рассказывали легенды. Кем он был, откуда взялся, никто не знал. Но колыбелью ему, уж точно, были степи, Днепр, пороги и Чертомлык со всем своим лабиринтом теснин, заливов, омутов, островов, скал, лощин и тростников. Сызмалу сжился он и слился с этим первозданным миром. В мирную пору хаживал он вместе с прочими «за рыбою и зверем», шатался по днепровским излучинам, с толпою полуголых дружков бродил по болотам и камышам, а нет — так целые месяцы пропадал в лесных чащобах. Школою его были вылазки в Дикое Поле за татарскими стадами и табунами, засады, битвы, набеги на береговые улусы, на Белгород, на Валахию, либо — чайками — в Черное море. Других дней, кроме как в седле, он не знал, других ночей, кроме как у степного костра, не ведал.
Рано стал он любимцем всего Низовья, рано сам начал предводительствовать другими, а вскоре и всех превзошел отвагою. Он был готов с сотней сабель идти на Бахчисарай и на глазах у самого хана жечь и палить; он громил улусы и местечки, вырезал до последнего жителей, пленных мурз разрывал надвое лошадьми, налетал, как буря, проносился, как смерть.
На море он, словно бешеный, бросался на турецкие галеры. Забирался в самое сердце Буджака, влазил, как говорили, прямо в пасть ко льву. Некоторые походы его были просто безрассудны.
Менее отважные, менее бесшабашные корчились на колах в Стамбуле или гнили на веслах турецких галер — он же всегда оставался цел и невредим, да еще и с богатой добычей.
Поговаривали, что скопил он несметные сокровища и прячет их в приднепровских чащобах, но не раз тоже видели, как топчет он перемазанными сапогами бархаты и парчу, как стелет коням под копыта ковры или, разодетый в дамаст, купается в дегте, нарочно показывая казацкое презрение к великолепным этим тканям и нарядам. Долго он нигде не засиживался. Поступками его вершили удаль и молодечество. Порою, приехав в Чигирин, Черкассы или Переяслав, гулял он напропалую с запорожцами, порою жил, как отшельник, с людьми не знался и уходил в степи.
Порою ни с того ни с сего окружал себя слепцами, по целым дням слушая их игру и песни, а их самих золотом осыпая. Среди шляхты умел он быть дворским кавалером, среди казаков самым бесшабашным казаком, среди рыцарей — рыцарем, среди грабителей — грабителем.
Некоторые считали его безумцем, ибо это была душа и необузданная, и безрассудная. Зачем он жил на свете, чего хотел, куда стремился, кому служил? — он и сам не знал. А служил он степям, ветрам, битвам, любви и собственной неуемной душе.
Эта неуемность и отличала его от прочих неотесанных вожаков и ото всей разбойной братии, у которой на уме только и было что грабежи и которой было все равно — татар грабить или своих.
Богун добычу брал тоже, но войну предпочитал добыче; рисковал ради самого риска; за песни расплачивался золотом; искал славы, а об остальном не заботился. Изо всех атаманов только он, пожалуй, и олицетворял собою казака-рыцаря, потому и песня избрала его своим любимцем, а имя прославилось по всей Украйне. В последнее время Богун сделался переяславским подполковником, но власть исправлял полковничью, ибо старый Лобода уже нетвердо держал булаву костенеющей рукою. Так что Скшетуский прекрасно знал, кто такой Богун, а если и спросил старую княгиню, казак ли тот на службе у ее сыновей, то сделал так ради умышленного небрежения, ибо почуял в нем врага; и, хоть знаменит был атаман, закипела кровь в наместнике, а все потому, что казак держал себя с ним столь нагло. Еще он понял, что если все так началось, то и закончится непросто. Но остер был на язык пан Скшетуский и уверен в себе, и даже чересчур, и тоже не отступал ни перед чем, а до опасностей и вовсе был жаден. И хоть готов он был незамедлительно погнать коня вслед Богуну, но ехать рядом с княжною продолжал. К тому же телеги уже миновали яр и вдали показались огни Разлогов.
Rozdział IV
Kurcewicze Bułyhowie był to stary książęcy ród, który się Kurczem pieczętował, od Koriata wywodził, a podobno istotnie szedł od Ruryka.
Z dwóch głównych linii jedna siedziała na Litwie, druga na Wołyniu, a na Zadnieprze przeniósł się dopiero kniaź Wasyl, jeden z licznych potomków linii wołyńskiej, który, ubogim będąc, nie chciał wśród możnych krewnych zostawać i wszedł na służbę księcia Michała Wiśniowieckiego, ojca przesławnego „Jaremy".
Okrywszy się sławą w tej służbie i znaczne posługi rycerskie księciu oddawszy, otrzymał od tegoż w dziedzictwo Krasne Rozłogi, które potem dla wielkiej mnogości wilków Wilczymi Rozłogami przezwano, i stale w nich osiadł.
W roku 1629 przeszedłszy na obrządek łaciński ożenił się z Rahozianką, panną z zacnego domu szlacheckiego, któren się z Wołoszczyzny wywodził. Z małżeństwa tego w rok później przyszła na świat córka Helena; matka umarła przy jej urodzeniu, książę Wasyl zaś, nie myśląc już o powtórnym ożenku, oddał się całkiem gospodarstwu i wychowaniu jedynaczki. Był to człowiek wielkiego charakteru i niepospolitej cnoty.
Dorobiwszy się dość szybko średniej fortuny pomyślał zaraz o starszym swym bracie Konstantynie, któren na Wołyniu w biedzie został i odepchnięty od możnej rodziny, zmuszony był chodzić po dzierżawach.
Tego wraz z żoną i pięcioma synami do Rozłogów sprowadził i każdym kawałkiem chleba się z nimi dzielił. W ten sposób obaj Kurcewicze żyli w spokoju aż do końca 1634 roku, w którym Wasyl z królem Władysławem pod Smoleńsk ruszył. Tam to zaszedł ów nieszczęsny wypadek, który zgubę jego spowodował.
W obozie królewskim przejęto list pisany do Szehina, podpisany nazwiskiem kniazia i przypieczętowany Kurczem. Tak jawny dowód zdrady ze strony rycerza, który aż dotąd nieskazitelnej sławy używał, zdumiał i przeraził wszystkich.
Na próżno Wasyl świadczył się Bogiem, że ni ręka, ni podpis na liście nie są jego herb Kurcz na pieczęci usuwał wszelkie wątpliwości, w zgubienie zaś sygnetu, czym się kniaź tłumaczył, nikt wierzyć nie chciał - ostatecznie nieszczęśliwy kniaź, pro crimine perduelionis skazany na utratę czci i gardła, musiał się ucieczką salwować.
Przybywszy nocą do Rozłogów zaklął brata Konstantyna na wszystkie świętości, by jak ojciec opiekował się jego córką - i odjechał na zawsze.
Mówiono, że raz jeszcze z Baru pisał list do księcia Jeremiego z prośbą, by nie odejmował kawałka chleba Helenie i spokojnie ją w Rozłogach na opiece Konstantyna zostawił; potem głos o nim zaginął. Były wieści, że zmarł zaraz, to że przystał do cesarskich i zginął na wojnie w Niemczech - ale któż mógł co wiedzieć na pewno?
Musiał zginąć, skoro się więcej o córkę nie pytał. Wkrótce przestano o nim mówić, a przypomniano go sobie dopiero, gdy wyszła na jaw jego niewinność.
Niejaki Kupcewicz, Witebszczanin, umierając zeznał, jako on pisał pod Smoleńskiem list do Szehina i znalezionym w obozie sygnetem go przypieczętował. Wobec takiego świadectwa żałość i konsternacja ogarnęła wszystkie serca.
Wyrok został zmieniony, imię księcia Wasyla do sławy przywrócone, ale dla niego samego nagroda za mękę przyszła za późno. Co do Rozłogów, to Jeremi nie myślał ich zagarniać, bo Wiśniowieccy, znając lepiej Wasyla, nigdy o jego winie nie byli zupełnie przekonani. Mógłby on był nawet zostać i drwić z wyroku pod ich potężną opieką i jeżeli uszedł, to dlatego, że niesławy znieść nie umiał.
Helena chowała się więc spokojnie w Rozłogach pod czułą opieką stryja - i dopiero po jego śmierci zaczęły się dla niej ciężkie czasy. Żona Konstantyna, z rodziny wątpliwego pochodzenia, była to kobieta surowa, popędliwa a energiczna, którą mąż jeden utrzymać w ryzie umiał. Po jego śmierci zagarnęła w żelazne ręce rządy w Rozłogach.
Służba drżała przed nią - dworzyszczowi bali się jej jak ognia, sąsiadom dała się wkrótce we znaki. W trzecim roku swych rządów po dwakroć zbrojno najeżdżała Siwińskich w Browarkach, sama przebrana po męsku, konno przywodząc czeladzi i najętym Kozakom.
Gdy raz pułki księcia Jeremiego pogromiły watahę Tatarów swawolącą koło Siedmiu Mogił, kniahini na czele swoich ludzi zniosła ze szczętem kupę niedobitków, która się aż pod Rozłogi zapędziła.
W Rozłogach też usadowiła się na dobre i poczęła je uważać za swoją i swoich synów własność. Synów tych kochała jak wilczyca młode, ale sama będąc prostaczką, nie pomyślała o przystojnym dla nich wychowaniu. Mnich greckiego obrządku, sprowadzony z Kijowa, wyuczył ich czytać i pisać - na czym też skończyła się edukacja.
A przecie niedaleko były Łubnie, a w nich dwór książęcy, na którym by młodzi kniaziowie mogli nabrać poloru, wyćwiczyć się w kancelarii w sprawach publicznych lub - zaciągnąwszy się pod chorągwie - w szkole rycerskiej. Kniahini miała wszelako swoje powody, dla których nie oddawała ich do Łubniów.
A nużby książę Jeremi przypomniał sobie, czyje są Rozłogi, i wejrzał w opiekę nad Heleną albo sam dla pamięci Wasyla tę opiekę chciał sprawować?
Przyszłoby chyba wówczas wynosić się z Rozłogów - wolała więc kniahini, by w Łubniach zapomniano, że jacy Kurcewicze żyją na świecie.
Ale też za to młodzi kniaziowie hodowali się wpół dziko i więcej po kozacku niż po szlachecku. Pacholętami jeszcze będąc brali udział w poswarkach starej kniahini, w zajazdach na Siwińskich, w wyprawach na kupy tatarskie. Czując wrodzony wstręt do książek i pisma, po całych dniach strzelali z łuków lub wprawiali ręce we władanie kiścieniami, szablą, w rzucanie arkanów.
Nie zajmowali się nawet i gospodarstwem, bo go nie puszczała z rąk matka. I żal było patrzeć na tych potomków znakomitego rodu, w których żyłach płynęła krew książęca, ale których obyczaje były surowe i grube, a umysły i zatwardziałe serca przypominały step nieuprawny. Tymczasem powyrastali jak dęby; wiedząc wszelako to do siebie, iż są prostakami, wstydzili się żyć ze szlachtą, a natomiast milszym im było towarzystwo dzikich watażków kozackich.
Wcześnie też weszli w komitywę z Niżem, gdzie ich za towarzyszów uważano.
Czasem po pół roku i więcej siedzieli na Siczy; chodzili na „przemysł" z Kozakami, brali udział w wyprawach na Turków i Tatarów, które w końcu stały się głównym i ulubionym ich zajęciem.
Matka nie sprzeciwiała się temu, bo często przywozili zdobycz obfitą.
Wszelako na jednej z takich wypraw najstarszy Wasyl dostał się w ręce pogańskie. Bracia przy pomocy Bohuna i jego Zaporożców odbili go wprawdzie, ale z wykapanymi oczami. Od tej pory ten w domu siedzieć musiał; a jako dawniej był najdzikszy, tak potem złagodniał bardzo i w rozmyślaniach a nabożeństwie się zatopił.
Młodzi prowadzili dalej wojenne rzemiosło, które w końcu przydomek kniaziów-Kozaków im zjednało.
Dość też było spojrzeć na Rozłogi-Siromachy, by odgadnąć, jacy w nich ludzie mieszkali.
Gdy poseł i pan Skrzetuski zajechali przez bramę ze swymi wozami, ujrzeli nie dwór, ale raczej obszerną szopę z ogromnych bierwion dębowych zbitą, z wąskimi, podobnymi do strzelnic oknami.
Mieszkania dla czeladzi i kozaków, stajnie, spichlerze i lamusy przytykały do tego dworu bezpośrednio tworząc budowę nieforemną, z wielu to wyższych, to niższych części złożoną, na zewnątrz tak ubogą i prostacką, że gdyby nie światła w oknach, trudno by ją za mieszkanie ludzi poczytać.
Na majdanie przed domem widać było dwa żurawie studzienne, bliżej bramy słup z kołem na szczycie, na którym siadywał niedźwiedź chowany.
Brama potężna, z takichże bierwion dębowych, dawała przejście na majdan, który cały był otoczony rowem i palisadą.
Widocznie było to miejsce obronne, przeciw napadom i zajazdom zabezpieczone.
We wszystkim też przypominało kresową pałankę kozacką, a lubo większość siedzib szlacheckich na kresach takiego, a nie innego była pokroju, ta przecie bardziej jeszcze od innych wyglądała na jakieś drapieżne gniazdo. Czeladź, która naprzeciw gości wyszła z pochodniami, podobniejsza była do zbójów niż do ludzi służbowych. Wielkie psy na majdanie targały za łańcuchy, jakby chciały się urwać i rzucić na przybyłych, ze stajen dobywało się rżenie koni, młodzi Bułyhowie wraz z matką poczęli wołać na służbę, rozkazywać jej i przeklinać.
Wśród takiego harmidru goście weszli do środka domu, ale tu dopiero pan Rozwan Ursu, który widząc poprzednio dzikość i mizerię siedliska, prawie żałował, iż się dał zaprosić na nocleg, zdumiał prawdziwie na widok tego, co ujrzały jego oczy.
Wnętrze domu zgoła nie odpowiadało jego lichym zewnętrznym pozorom.
Najprzód weszli do obszernej sieni, której ściany całkiem prawie pokryte były zbroją, orężem i skórami dzikich zwierząt.
W dwóch ogromnych grubach paliły się kłody drzewa, a przy jasnym ich blasku widać było bogate rzędy końskie, błyszczące pancerze, karaceny tureckie, na których tu i owdzie świeciły drogie kamienie, druciane koszulki ze złoconymi guzami na spięciach, półpancerze, nabrzuszniki, ryngrafy, stalowe harnasze wielkiej ceny, hełmy polskie i tureckie oraz misiurki z wierzchami od srebra. Na przeciwległej ścianie wisiały tarcze, których już nie używano w wieku ówczesnym; obok nich kopie polskie i dziryty wschodnie; siecznego oręża też dosyć, od szabli aż do gindżałów i jataganów, których głownie migotały różnymi kolorami jak gwiazdki w blasku ognia.
Po kątach zwieszały się wiązki skór lisich, wilczych, niedźwiedzich, kunich i gronostajowych - owoc myślistwa kniaziów. Niżej, wzdłuż ścian, drzemały na obręczach jastrzębie, sokoły i wielkie berkuty sprowadzane z dalekich stepów wschodnich, a używane do pościgu wilków.
Z sieni owej goście przeszli do wielkiej gościnnej komnaty. I tu na kominie z okapem palił się rzęsisty ogień. W komnacie tej większy był jeszcze przepych niż w sieni. Gołe belki w ścianach pookrywane były makatami, na podłodze rozściełały się przepyszne wschodnie kobierce. W pośrodku stał długi stół na krzyżowych nogach, sklecony z prostych desek, na nim zaś roztruchany całe złocone lub rznięte ze szkła weneckiego. Pod ścianami mniejsze stoły, komody i półki, na nich sepety, puzdra nabijane brązem, mosiężne świeczniki i zegary zrabowane czasu swego przez Turków Wenecjanom, a przez Kozaków Turkom.
Cała komnata założona była mnóstwem przedmiotów zbytkownych, częstokroć niewiadomego dla gospodarzy użycia. Wszędzie przepych mieszał się z największą stepową prostotą. Cenne komody tureckie, nabijane brązem, hebanem, perłową macicą, stały obok nie heblowanych półek, proste drewniane krzesła obok miękkich sof krytych kobiercami.
Poduszki, leżące modą wschodnią na sofach, miały pokrowce z altembasu lub bławatów, ale rzadko były wypchane kwapiem, częściej sianem lub grochowinami.
Kosztowne tkaniny i zbytkowne przedmioty było to tak zwane „dobro" tureckie, tatarskie, częścią kupione za byle co od Kozaków, częścią zdobyte na licznych wojnach jeszcze przez starego kniazia Wasyla, częścią w czasie wypraw z Niżowcami przez młodych Bułyhów, którzy woleli puszczać się czajkami na Czarne Morze niż żenić się lub gospodarstwa pilnować.
Wszystko to nie dziwiło zgoła pana Skrzetuskiego znającego dobrze domy kresowe, ale bojar wołoski zdumiewał się widząc wśród tego przepychu Kurcewiczów ubranych w jałowicze buty i w kożuchy niewiele lepsze od tych, jakie nosiła służba; dziwił się również i pan Longin Podbipięta, przywykły na Litwie do innych porządków.
Tymczasem młodzi kniaziowie podejmowali gości szczerze i z wielką ochotą, lubo - mało otarci w świecie - czynili to manierą tak niezgrabną, iż namiestnik zaledwie mógł uśmiech powściągnąć.
Starszy Symeon mówił:
- Radziśmy waszmościom i wdzięczni za łaskę. Dom nasz - dom wasz, tak też i bądźcie jak u siebie. Kłaniamy panom dobrodziejstwu w niskich progach.
I lubo nie znać było w tonie jego żadnej pokory ani rozumienia, jakoby przyjmował wyższych od siebie, przecież kłaniał im się obyczajem kozackim w pas, a za nim kłaniali się i młodsi bracia sądząc, że tego gościnność wymaga, i mówiąc:
- Czołem waszmościom, czołem!...
Tymczasem kniahini, szarpnąwszy Bohuna za rękaw, wyprowadziła go do innej komnaty.
- Słysz, Bohun - rzekła pośpiesznie - nie mam czasu długo gadać. Widziałam, że ty tego młodego szlachcica na ząb wziął i zaczepki z nim szukasz?
- Maty! - odpowiedział Kozak całując starą w rękę. - Świat szeroki, jemu inna droga, mnie inna. Ani ja go znał, ni o nim słyszał, ale niech mi się nie pochyla do kniaziówny, bo jakem żyw, szablą w oczy zaświecę.
- Hej, oszalał, oszalał! A gdzie głowa, Kozacze? Co się z tobą dzieje? Czy ty chcesz zgubić nas i siebie? To jest żołnierz Wiśniowieckiego i namiestnik, człowiek znaczny, bo od księcia do chana posłował. Niech mu włos z głowy spadnie pod naszym dachem, wiesz, co będzie? Oto wojewoda obróci oczy na Rozłogi, jego pomści, nas wygna na cztery wiatry, a Helenę do Łubniów zabierze - i co wówczas? Czy i z nim zadrzesz? Czy na Łubnie napadniesz? Spróbuj, jeśli chcesz pala posmakować, Kozacze zatracony!... Chyla się szlachcic do dziewczyny, nie chyla, ale jak przyjechał, pojedzie, i będzie spokój. Hamujże ty się, a nie chcesz, to ruszaj, skądeś przybył, bo nam tu nieszczęścia naprowadzisz!
Kozak gryzł wąs, sapał, ale zrozumiał, że kniahini ma słuszność.
- Oni jutro odjadą, matko - rzekł - a ja się pohamuję, niech jeno czarnobrewa nie wychodzi do nich.
- A tobie co? Żeby myśleli, że ją więżę. Otóż wyjdzie, bo ja tego chcę! Ty mi tu w domu nie przewodź, boś nie gospodarz.
- Nie gniewajcie się, kniahini. Skoro inaczej nie można, to będę im jako tureckie bakalie słodki. Zębem nie zgrzytnę, do głowni nie sięgnę, choćby mnie gniew i pożarł, choćby dusza jęczeć miała. Niechże będzie wasza wola!
- A to tak gadaj, sokole, teorban weź, zagraj, zaśpiewaj, to ci i na duszy lżej się zrobi. A teraz chodź do gości.
Wrócili do gościnnej komnaty, w której kniaziowie, nie wiedząc, jak gości bawić, wciąż ich zapraszali, by byli sobie radzi, i kłaniali im się w pas. Tu zaraz pan Skrzetuski spojrzał ostro a dumnie w oczy Bohunowi, ale nie znalazł w nich ni zaczepki, ni wyzwania.
Twarz młodego watażki jaśniała uprzejmą wesołością tak dobrze symulowaną, że mogłaby omylić najwprawniejsze oko.
Namiestnik przyglądał mu się bacznie, gdyż poprzednio w ciemności nie mógł dojrzeć jego rysów. Teraz ujrzał mołojca smukłego jak topola, z obliczem smagłym, zdobnym w bujny, czarny wąs zwieszający się ku dołowi. Wesołość na tej twarzy przebijała przez ukraińską zadumę jako słońce przez mgłę.
Czoło miał watażka wysokie, na które spadała czarna czupryna w postaci grzywki ułożonej w pojedyncze kosmyki obcięte w równe ząbki nad silną brwią.
Nos orli, rozdęte nozdrza i białe zęby, połyskujące przy każdym uśmiechu, nadawały tej twarzy wyraz trochę drapieżny, ale w ogóle był to typ piękności ukraińskiej, bujnej, barwnej i zawadiackiej.
Nad podziw świetny ubiór wyróżniał także stepowego mołojca od przybranych w kożuchy kniaziów. Bohun miał na sobie żupan z cienkiej lamy srebrnej i czerwony kontusz, którą to barwę nosili wszyscy Kozacy perejasławscy. Biodra otaczał mu pas krepowy, od którego bogata szabla zwieszała się na jedwabnych rapciach; ale i szabla, i ubiór gasły przy bogactwie tureckiego gindżału, zatkniętego za pas, którego głownia tak była nasadzona kamieniami, że aż skry sypały się od niej.
Tak przybranego każdy by snadnie poczytał raczej za jakie paniątko wysokiego rodu niż za Kozaka, zwłaszcza że i jego swoboda, jego wielkopańskie maniery nie zdradzały niskiego pochodzenia.
Zbliżywszy się do pana Longina wysłuchał historii o przodku Stowejce i o ścięciu trzech Krzyżaków, a potem zwrócił się do namiestnika i jak gdyby nic pomiędzy nimi nie zaszło, spytał z całą swobodą:
- Wasza mość, słyszę, z Krymu powracasz?
- Z Krymu - odparł sucho namiestnik.
- Byłem tam i ja, chociażem się do Bakczysaraju nie zapędzał, przecie mniemam, że i tam będę, jeśli się one pomyślne wieści sprawdzą.
- O jakich wieściach waść mówisz?
- Są głosy, że jeśli król miłościwy wojnę z Turczynem zacznie, to książę wojewoda Krym ogniem i mieczem nawiedzi, od których wieści wielka jest radość na całej Ukrainie i na Niżu, bo jeśli pod takim wodzem nie pohulamy w Bakczysaraju, tedy pod żadnym.
- Pohulamy, jako Bóg w niebie! - ozwali się Kurcewicze.
Porucznika ujął respekt, z jakim watażka odzywał się o księciu, przeto uśmiechnął się i rzekł łagodniejszym już tonem:
- Waści, widzę, nie dość wypraw z Niżowcami, które cię przecie sławą okryły.
- Mała wojna, mała sława; wielka wojna, wielka sława. Konaszewicz Sahajdaczny nie na czajkach, ale pod Chocimiem jej nabył.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł z wolna Wasyl, najstarszy z Kurcewiczów, prowadzony za rękę przez Helenę. Był to człowiek dojrzałych lat, wybladły i wychudły, z twarzą ascetyczną i smętną, przypominającą bizantyjskie obrazy świętych. Długie włosy, posiwiałe przedwcześnie od nieszczęść i bólu, spadały mu aż na ramiona, a zamiast oczu miał dwie czerwone jamy; w ręku trzymał krzyż mosiężny, którym począł żegnać komnatę i wszystkich obecnych.
- W imię Boga i Ojca, w imię Spasa i Świętej-Przeczystej! - mówił. - Jeśli apostołami jesteście i dobre nowiny niesiecie, witajcie w progach chrześcijańskich. Amen.
- Wybaczcie waszmościowie - mruknęła kniahini - on ma rozum pomieszany.
Wasyl zaś żegnał wciąż krzyżem i mówił dalej:
- Jako stoi w Biesiadach apostolskich: „Którzy przeleją krew za wiarę, zbawieni będą; którzy polegną dla dóbr ziemskich, dla zysku lub zdobyczy - mają być potępieni... „ Módlmy się! Gorze wam, bracia! gorze mnie, bośmy dla zdobyczy wojnę czynili! Boże, bądź miłościw nam grzesznym! Boże, bądź miłościw... A wy, mężowie, którzy przybyliście z daleka, jakie nowiny niesiecie? Jesteście apostołami?
Umilkł i zdawał się czekać na odpowiedź, więc namiestnik odpowiedział po chwili:
- Daleko nam od tak wysokiej szarży. Żołnierzami tylko jesteśmy, gotowymi polec za wiarę.
- Tedy będziecie zbawieni - rzekł ślepy - ale dla nas nie nadeszła jeszcze godzina wyzwolenia... Gorze wam, bracia! Gorze mnie!
Ostatnie słowa wymówił prawie jęcząc i taka niezmierna rozpacz malowała się na jego twarzy, że goście nie wiedzieli co mają począć. Tymczasem Helena posadziła go na krześle, sama zaś, wybiegłszy do sieni, wróciła po chwili z lutnią w ręku.
Ciche dźwięki ozwały się w komnacie, a do wtóru im kniaziówna poczęła śpiewać pieśń pobożną:
I w noc, i we dnie wołam do Cię, Panie!
Pofolguj męce i łzom żałośliwym,
Bądź mnie, grzesznemu, ojcem miłościwym,
Usłysz wołanie!
Niewidomy przechylił w tył głowę i słuchał słów pieśni, które zdawały się działać jak balsam kojący, bo z twarzy znikały mu stopniowo ból i przerażenie; na koniec głowa spadła mu na piersi i tak pozostał jakby w półśnie, półodrętwieniu.
- Byle nie przerywać śpiewania, już on się całkiem uspokoi - rzekła z cicha kniahini. - Widzicie, waszmościowie, wariacja jego polega na tym, że ciągle czeka apostołów i byle kto do domu przyjechał, zaraz wychodzi pytać, czy nie apostołowie...
Tymczasem Helena śpiewała dalej:
Wskażże mi drogę, o Panie nad pany,
Bom jako pątnik na pustyń bezdrożu
Lub jak wśród fali na niezmiernym morzu
Korab zbłąkany.
Słodki głos jej brzmiał coraz silniej i z tą lutnią w ręku, z oczyma wzniesionymi do góry, była tak cudna, że namiestnik oczu nie mógł od niej oderwać. Zapatrzył się w nią, utonął w niej - o świecie zapomniał.
Z zachwytu rozbudziły go dopiero słowa starej kniahini:
- Dosyć tego! Już on się teraz nieprędko rozbudzi. A tymczasem proszę ichmościów na wieczerzę.
- Prosimy na chleb i sól! - ozwali się za matką młodzi Bułyhowie.
Pan Rozwan, jako kawaler wielkich manier, podał ramię kniahini, co widząc pan Skrzetuski sunął zaraz do kniaziówny Heleny. Serce zmiękło w nim jak wosk, gdy czuł jej rękę na swojej, z oczu aż skry poszły - i rzekł:
- Snadź już chyba i anieli w niebie cudniej nie śpiewają od waćpanny.
- Grzeszysz, rycerzu, przyrównywając moje śpiewanie do anielskiego - odpowiedziała Helena.
- Nie wiem, czy grzeszę, ale to pewno, że chętnie dałbym sobie oczy wykapać, byle twego śpiewania do śmierci słuchać. Ale cóż mówię! Ślepym będąc nie mógłbym ciebie widzieć, co również byłoby męką nieznośną.
- Nie mów tego waszmość, gdyż wyjechawszy stąd jutro, jutro zapomnisz.
- O, nie stanie się to, gdyż takem się w waćpannie rozkochał, iż po wiek żywota mego innego afektu znać nie chcę, a tego nigdy nie zapomnę.
Na to szkarłatny rumieniec oblał twarz kniaziówny, pierś poczęła falować mocniej. Chciała odpowiedzieć, ale tylko wargi jej drżały - więc pan Skrzetuski mówił dalej:
- Waćpanna raczej zapomnisz o mnie przy owym kraśnym watażce, który twemu śpiewaniu na bałabajce przygrywać będzie.
- Nigdy, nigdy! - szepnęła dziewczyna. - Ale waćpan się jego strzeż, bo to straszny człowiek.
- Co mi tam jeden Kozak znaczy, a choćby też i cała Sicz z nim trzymała, jam się dla ciebie na wszystko ważyć gotowy. Tyś mi jest właśnie jako klejnot bez ceny, tyś mój świat, jeno niech wiem, żeś mi jest wzajemną.
Ciche „tak" zadźwięczało jak rajska muzyka w uszach pana Skrzetuskiego i zaraz wydało mu się, że w nim przynajmniej dziesięć serc bije; w oczach mu pojaśniało wszystko, jakoby promienie słoneczne na świat padły, uczuł w sobie jakieś moce nieznane, jakieś skrzydła u ramion.
Przy wieczerzy mignęła mu kilkakroć twarz Bohuna, która była zmieniona bardzo i blada, ale namiestnik mając wzajemność Heleny nie dbał o tego współzawodnika.
„Jechał go sęk! - myślał sobie - niechże mi w drogę nie włazi, bo go zetrę." Zresztą myśli jego szły w inną stronę.
Czuł oto, że Helena siedzi przy nim tak blisko, iż prawie ramieniem dotyka jej ramienia, widział rumieńce nie schodzące z jej twarzy, od których bił żar, widział pierś falującą i oczy, to skromnie spuszczone i rzęsami nakryte, to błyszczące jak dwie gwiazdy. Bo też Helena, choć zahukana przez Kurcewi czową, choć żyjąca w sieroctwie, smutku i obawie, była przecie Ukrainką o krwi ognistej.
Gdy tylko padły na nią ciepłe promienie miłości, zaraz zakwitła jak róża i do nowego, nie znanego rozbudziła się życia.
W jej twarzy zabłysło szczęście, odwaga, a te porywy, walcząc ze wstydem dziewiczym, umalowały jej policzki w śliczne kolory różane. Więc pan Skrzetuski mało ze skóry nie wyskoczył. Pił na umór, ale miód nie działał na niego, bo już był pijany miłością. Nie widział nikogo więcej przy stole, tylko swoją dziewczynę. Nie widział, że Bohun bladł coraz bardziej i coraz to macał głowni swego kindżału; nie słyszał, jak pan Longin opowiadał po raz trzeci o przodku Stowejce, a Kurcewicze o swoich wyprawach po „dobro tureckie".
Pili wszyscy prócz Bohuna, a najlepszy przykład dawała stara kniahini wznosząc kusztyki to za zdrowie gości, to za zdrowie miłościwego księcia pana, to wreszcie hospodara Lupuła. Była też mowa o ślepym Wasylu, o jego dawniejszych przewagach rycerskich, o nieszczęsnej wyprawie i teraźniejszej wariacji, którą najstarszy, Symeon, tak tłumaczył:
- Zważcie, waszmościowie, iż gdy najmniejsze źdźbło w oku patrzyć przeszkadza, jakże tedy znaczne kawały smoły dostawszy się do rozumu nie miały go o pomieszanie przyprawić?
- Bardzo to jest delikatne instrumentum - zauważył na to pan Longin.
Wtem stara kniahini spostrzegła zmienioną twarz Bohuna.
- Co tobie, sokole?
- Dusza boli, maty - rzekł posępnie - ale kozacze słowo nie dym, więc zdzierżę.
- Terpy, synku, mohorycz bude.
Wieczerza była skończona - ale miodu dolewano ciągle do kusztyków. Przyszli też kozaczkowie wezwani do tańcowania na tym większą ochotę. Zadźwięczały bałabajki i bębenek, przy których odgłosach zaspane pacholęta musiały pląsać.
Później i młodzi Bułyhowie poszli w prysiudy. Stara kniahini, wziąwszy się pod boki, poczęła dreptać w miejscu, a podrygiwać, a podśpiewywać, co widząc pan Skrzetuski sunął z Heleną do tańca.
Gdy ją objął rękoma, zdawało mu się, iż kawał nieba przyciska do piersi. W zawrotach tańca długie jej warkocze omotały mu szyję, jakby dziewczyna chciała go przywiązać do siebie na zawsze. Nie wytrzymał tedy szlachcic, ale gdy rozumiał, że nikt nie patrzy, pochylił się i z całej mocy pocałował jej słodkie usta.
Późno w noc znalazłszy się sam na sam z panem Longinem w izbie, w której posłano im do spania, porucznik zamiast iść spać, siadł na tapczanie i rzekł:
- Z innym to już człowiekiem jutro waćpan do Łubniów pojedziesz!
Podbipięta, który właśnie ukończył pacierze, otworzył szeroko oczy i spytał:
- Tak bo cóż? czy waszmość tu zostaniesz?
- Nie ja zostanę, ale serce zostanie, a jedno dulcis recordatio ze mną pojedzie. Widzisz mnie waćpan w wielkiej alteracji, gdyż od żądz tkliwych ledwie że tchu oribus mogę złapać.
- To waćpan zakochał się w kniaziównie?
- Nie inaczej, jako żyw tu przed waćpanem siedzę. Sen ucieka mnie od powiek i jeno do wzdychania mam ochotę, od którego chyba cały w parę się rozpłynę - co waćpanu powiadam dlatego, że mając serce czułe i afektówgodne, snadnie mękę moją zrozumiesz.
Pan Longin sam wzdychać począł na znak, że męczarnie miłości rozumie, po chwili zaś spytał żałośnie:
- A może waćpan takoż czystość ślubował?
- Pytanie waścine jest nie do rzeczy, bo gdyby wszyscy podobne śluby czynili, tedyby genus humanum zaginąć musiało.
Wejście sługi przerwało dalszą rozmowę. Był to stary Tatar o bystrych czarnych oczach i pomarszczonej jak suszone jabłko twarzy. Wszedłszy rzucił znaczące spojrzenie na Skrzetuskiego i spytał:
- A czy nie trzeba czego waszmościom? Może miodu po kusztyczku do poduszki?
- Nie trzeba.
Tatar zbliżył się do Skrzetuskiego i mruknął:
- Mam dla waszmości pana słówko od panny.
- Bądźże mi Pandarem! - zawołał radośnie namiestnik. - Możesz też mówić przy tym kawalerze, bom się przed nim spuścił z sekretu.
Tatar wydobył zza rękawa kawałek wstążki:
- Panna przysyła waszmości panu tę szarfę i to kazała powiedzieć, że miłuje go z całej duszy.
Porucznik porwał szarfę i począł ją z uniesieniem całować i do piersi przyciskać, a dopiero ochłonąwszy nieco spytał:
- Co ci zleciła powiedzieć?
- Że miłuje waszmość pana z całej duszy.
- Naściże talera za musztuluk. Rzekła tedy, że mię miłuje?
- Tak jest!
- Naściże jeszcze talera. Niechże ją Bóg błogosławi, boć i ona mi najmilsza. Powiedzże jej... albo czekaj; sam ja do niej pisać będę; przynieś mi jeno inkaustu, piór i papieru.
- Czego? - spytał Tatar.
- Inkaustu, piór i papieru.
- Tego u nas w domu nie ma. Za kniazia Wasyla było - i potem, jak się młodzi kniaziowie pisać od czerńca uczyli - ale to już dawno.
Pan Skrzetuski klasnął palcami.
- Mości Podbipięto, nie masz wasze inkaustu i piór?
Litwin rozłożył ręce i wzniósł oczy do góry.
- Tfy, do licha! - rzecze porucznik - otom jest w kłopocie!
Tymczasem Tatar usiadł w kuczki przed ogniem.
- Po co pisać - rzekł grzebiąc w węglach. - Panna spać poszła. A co masz wasza miłość jej napisać, to jutro powiedzieć można.
- Kiedy tak, to co innego. Wiernyś, jak widzę, sługa kniaziówny. Naściże trzeciego talera. Dawno służysz?
- Ho, ho! czterdzieści lat temu, jako mnie kniaź Wasyl w jasyr wziął - i od tej pory służyłem mu wiernie, a gdy onej nocy odjeżdżał na przepadłe imię, to dziecko Konstantynu zostawił, a do mnie rzekł: „ Czechły! i ty nie odstąpisz dziewczyny, i będziesz jej strzegł jak oka w głowie." Łacha ił Ałła!
- Tak też i czynisz?
- Tak też i czynię, i patrzę.
- Mów, co widzisz: Jak tu kniaziównie?
- Żle tu myślą o niej, bo ją chcą dać Bohunowi, który jest pies potępiony.
- O! nie będzie z tego nic! znajdzie się komu za nią ująć!
- Tak! - rzekł stary potrząsając palące się głownie. - Oni ją chcą dać Bohunowi, by ją wziął i poniósł jako wilk jagnię, a ich w Rozłogach zostawił - bo Rozłogi jej, nie ich, po kniaziu Wasylu.
On też Bohun to uczynić gotów, bo po komyszach więcej ma złota i srebra niżeli piasku w Rozłogach, ale ona ma go w nienawiści od pory, jak przy niej człowieka czekanem rozszczepił.
Krew padła między nich i nienawiść wyrosła. Bóg jest jeden!
Namiestnik tej nocy usnąć nie mógł. Chodził po izbie, patrzył w księżyc i w myśli różne ważył postanowienia. Zrozumiał teraz grę Bułyhów. Gdyby kniaziównę szlachcic jakiś okoliczny pojął, to by się upomniał o Rozłogi i miałby słuszność, bo się jej należały; a może zażądałby jeszcze rachunków z opieki.
Dla tej to przyczyny i tak już skozaczeni Bułyhowie postanowili dać dziewczynę Kozakowi. O czym myśląc pan Skrzetuski pięście ściskał i miecza szukał wedle siebie. Postanowił więc rozbić te machinacje i czuł się na siłach to uczynić. Przecie opieka nad Heleną należała i do księcia Jeremiego, raz, że Rozłogi były puszczone od Wiśniowieckich staremu Wasylowi, po wtóre, że sam Wasyl z Baru pisał list do księcia prosząc o opiekę.
Tylko nawał spraw publicznych, wojny i wielkie przedsięwzięcia mogły sprawić, że wojewoda dotąd w opiekę nie wejrzał.
Ale dość będzie słowem mu przypomnieć, a sprawiedliwość uczyni.
Szaro już robiło się na świecie, gdy pan Skrzetuski rzucił się na posłanie. Spał twardo i nazajutrz zbudził się z gotowym postanowieniem. Ubrali się tedy z panem Longinem śpiesznie, ile że i wozy stały już w gotowości, a żołnierze pana Skrzetuskiego siedzieli na koniach, gotowi do odjazdu. W gościnnej izbie poseł pokrzepiał się polewką w towarzystwie Kurcewiczów i starej kniahini; Bohuna tylko nie było; nie wiadomo: spał jeszcze czy odjechał.
Posiliwszy się Skrzetuski rzekł:
- Mościa pani! Tempus fugit, za chwilę na koń nam siadać trzeba, nim więc podziękujemy wdzięcznym sercem za gościnę, mam ja tu ważną sprawę, o której bym chciał z jejmość panią i z ichmość jej synami kilka słów na osobności pomówić.
Na twarzy kniahini odmalowało się zdziwienie; spojrzała na synów, na posła i na pana Longina, jakby pragnąc z ich twarzy odgadnąć, o co idzie, i z pewnym niepokojem w głosie rzekła:
- Służę waszmości.
Poseł chciał wstawać, ale mu nie dozwoliła, natomiast przeszli do owej sieni pokrytej zbroją i orężem.
Młodzi kniaziowie ustawili się szeregiem za matką, która stanąwszy naprzeciw Skrzetuskiego, spytała:
- O jakiejże sprawie waćpan chcesz mówić?
Namiestnik utkwił w niej wzrok bystry, surowy prawie, i rzekł:
- Wybacz, jejmość, i wy, młodzi kniaziowie, że przeciw zwyczajowi postępując, zamiast przez zacnych posłów mówić, sam w sprawie mej rzecznikiem będę.
Ale nie może być inaczej, a gdy z musem nikt walczyć nie zdoła, przeto bez dłuższego kunktatorstwa przedstawiam jejmość pani i ichmościom, jako opiekunom, moją pokorną prośbę, byście mi księżniczkę Helenę za żonę oddać raczyli.
Gdyby w tej chwili, w czasie zimy piorun runął na majdan w Rozłogach, mniejsze by sprawił wrażenie na kniahini i jej synach niż owe słowa namiestnika. Przez chwilę spoglądali ze zdumieniem na mówiącego, który stał przed nimi wyprostowany, spokojny i dziwnie dumny, jakby nie prosić, ale rozkazywać zamierzał, i nie umieli znaleźć słowa odpowiedzi - a natomiast kniahini pytać zaczęła:
- Jak to? waść? o Helenę?
- Ja, mościa pani - i to jest niewzruszony mój zamiar.
Nastała chwila milczenia.
- Czekam odpowiedzi imość pani.
- Wybacz waćpan - odrzekła ochłonąwszy kniahini, a głos jej stał się suchy i ostry - zaszczyt to dla nas niemały prośba takiego kawalera, ale nie może z niej nic być, gdyż Helenę obiecałam już komu innemu.
- Zważ wszelako waćpani, jako troskliwa opiekunka, czy to nie było przeciw woli kniaziówny i czym nie lepszy niźli ten, komu ją waćpani obiecałaś.
- Mości panie! Kto lepszy, mnie sądzić. Możesz być i najlepszy, wszystko nam jedno, bo cię nie znamy.
Na to namiestnik wyprostował się jeszcze dumniej, a spojrzenia jego stały się jako noże ostre, choć zimne.
- Ale ja was znam, zdrajcy! - huknął. - Chcecie krewniaczkę chłopu oddać, byle was tylko w zagarniętej nieprawnie włości zostawił...
- Sam zdrajco! - krzyknęła kniahini. - Tak to za gościnę płacisz? taką to wdzięczność w sercu żywisz? O żmijo! Coś za jeden? Skądeś się wziął?
Młodzi Kurcewicze poczęli w palce trzaskać i po ścianach za bronią się oglądać, namiestnik zaś wołał:
- Poganie! zagarnęliście włość sierocą, ale nic z tego. Za dzień książę już o tym wiedzieć będzie.
Usłyszawszy to kniahini rzuciła się w tył izby i chwyciwszy rohatynę szła z nią do namiestnika. Kniaziowie też porwawszy, co który mógł, ten szablę, ten kiścień, ten nóż, otoczyli go półkolem, dysząc jak stado wilków wściekłych.
- Do księcia pójdziesz? - wołała kniahini - a wiesz-li, czy żyw stąd wyjdziesz? czy to nie ostatnia twoja godzina?
Skrzetuski skrzyżował ręce na piersiach i okiem nie mrugnął.
- Jako książęcy poseł z Krymu wracam - rzekł - i niech tu jedną kroplę krwi uronię, a w trzy dni i popiołu z tego miejsca nie zostanie, wy zaś pognijecie w lochach łubniańskich. Jest-li na świecie moc, co by was uchronić zdołała? Nie groźcie, bo was się nie boję!
- Zginiemy, ale ty pierwej zginiesz.
-Tedy uderzaj - oto pierś moja.
Kniaziowie z matką na czele trzymali wciąż ostrza skierowane ku piersi namiestnika, ale rzekłbyś, jakieś niewidzialne łańcuchy skrępowały im ręce.
Sapiąc i zgrzytając zębami, szarpali się w bezsilnej wściekłości - wszelako nie uderzał żaden. Ubezwładniło ich straszliwe imię Wiśniowieckiego.
Namiestnik był panem położenia.
Bezsilny gniew kniahini wylał się tylko potokiem obelg:
- Przechero! szaraku! hołyszu! kniaziowej krwi ci się zachciało - ale nic z tego! Każdemu oddamy, byle nie tobie, czego nam i sam książę nakazać nie jest w stanie.
Na to pan Skrzetuski:
- Nie pora mi się z mego szlachectwa wywodzić, ale tak myślę, że wasze księstwo mogłoby snadnie za nim mieczyk i tarczę nosić. Zresztą, skoro chłop był wam dobry, to jam lepszy. Co do fortuny mojej, i ta wejść może z waszą w paragon, a że mówicie, iż mnie Heleny nie dacie, to słuchajcie, co powiem: i ja ostawię was przy Rozłogach, rachunków z opieki nie żądając.
- Nie darowywuj tego, co nie twoje.
- Nie darowuję, jeno obietnicę na przyszłość daję i rycerskim słowem ją poręczam.
Tedy wybierajcie: albo rachunki księciu z opieki złożyć i z Rozłogów ustąpić, albo-li mnie dziewkę oddać, a włość zatrzymać...
Rohatyna wysuwała się z wolna z rąk kniahini. Po chwili upadła z brzękiem na podłogę.
- Wybierajcie - powtórzył pan Skrzetuski: - aut pacem, aut bellum!
- Szczęście to - rzekła już łagodniej Kurcewiczowa - że Bohun z sokoły pojechał nie chcąc na waszmości patrzyć, bo on już wczora podejrzewał. Inaczej nie byłoby tu bez krwi rozlania.
- Mościa pani, i ja szablę nie po to noszę, by mi pas obciągała.
- Uważ jednak waszmość, czy to politycznie ze strony takiego kawalera, wszedłszy po dobremu w dom, tak na ludzi nastawać i dziewkę impetem brać, tak właśnie, jakby z niewoli tureckiej?
- Godzi się, gdy po niewoli miała być chłopu zaprzedana.
- Tego waść o Bohunie nie mów, bo on choć rodziców nieświadom, przecie wojownik jest zawołany i rycerz sławny, a nam od dziecka znajomy, w domu jakoby krewny. Któremu za jedno, czyby mu tę dziewkę odjąć, czyby go nożem pchnąć.
- Mościa pani, a mnie czas w drogę, wybaczcie więc, że raz jeszcze powtórzę: wybierajcie!
Kniahini zwróciła się do synów:
- A co, synkowie, mówicie na tak pokorną prośbę tego kawalera?
Bułyhowie spoglądali po sobie, trącali się łokciami i milczeli.
Na koniec Symeon mruknął:
- Każesz bić, maty, to będziem; każesz dać dziewkę, to damy.
- Bić źle i dać źle.
Potem zwracając się do Skrzetuskiego:
- Przycisnąłeś nas waść tak do ściany, że choć łopnąć. Bohun jest człowiek szalony, gotów się ważyć na wszystko. Kto nas przed jego zemstą osłoni? Sam zginie od księcia, ale nas pierwej zgubi. Co nam począć?
- Wasza głowa.
Kniahini milczała przez chwilę.
- Słuchajże, mości kawalerze. Musi to wszystko w tajemnicy zostać.
Bohuna wyprawim do Perejasławia, sami z Heleną do Łubniów zjedziem, a waść uprosisz księcia, by nam prezydium do Rozłogów przysłał. Bohun ma w pobliżu półtorasta semenów, z których część tu jest. Nie możesz Heleny zaraz brać, bo ją odbije. Inaczej to nie może być. Jedźże więc, nikomu sekretu nie powiadając, i czekaj nas.
- Byście mnie zdradzili?
- Byśmy tylko mogli! - ale nie możem, sam to widzisz. Daj słowo, że sekret do czasu utrzymasz!
- Daję - a wy dajecie dziewkę?
- Bo nie możemy nie dać, choć nam Bohuna żal...
- Tfy! tfy! mości panowie - rzekł nagle namiestnik zwracając się do kniaziów - czterech was jak dębów i jednego Kozaka się bojąc, zdradą go brać chcecie. Chociem wam winien dziękować, jednakże powiem: nie przystoi to zacnej szlachcie!
- Waść się w to nie mieszaj - zakrzyknęła kniahini. - Nie twoja to rzecz. Co nam począć? Ilu waść masz żołnierzów na jego półtorasta semenów? Osłoniszże nas? osłoniszże samą Helenę, którą on gwałtem porwać gotów? To nie waścina rzecz. Jedźże sobie do Łubniów, a co my poczniemy, to nam wiedzieć, byleśmy Helenę ci przywieźli.
- Czyńcie, co chcecie: jedno wam tylko jeszcze powiem, gdyby się tu krzywda kniaziównie działa - tedy biada wam!
- Nie poczynajże sobie tak z nami, byś nas do desperacji nie przywiódł.
- Boście jej gwałt uczynić chcieli, a i teraz, przedając ją za Rozłogi, do głowy wam nie przyszło spytać: zali będzie jej po myśli moja persona?
- Za czym spytamy jej wobec ciebie - rzekła kniahini tłumiąc gniew, który na nowo poczynał wrzeć w jej piersi, czuła bowiem doskonale pogardę w słowach namiestnika.
Symeon poszedł po Helenę i po chwili ukazał się z nią w sieni.
Wśród tych gniewów i gróźb, które zdawały się huczeć jeszcze w powietrzu jak odgłosy przemijającej nawałnicy, wśród tych zmarszczonych brwi, srogich spojrzeń i surowych twarzy, jej śliczne oblicze zabłysło jakoby słońce po burzy.
- Mościa panno! - rzekła ponuro kniahini ukazując na Skrzetuskiego jeśli masz wolę po temu, to jest twój przyszły mąż.
Helena zbladła jak ściana i krzyknąwszy zakryła oczy rękoma, a potem nagle wyciągnęła je ku Skrzetuskiemu.
- Prawda-li to? - szeptała w upojeniu.
W godzinę później orszak posła i namiestnikowy posuwał się z wolna leśnym gościńcem w stronę Łubniów. Skrzetuski z panem Longinem Podbipiętą jechali na czele; za nimi wozy poselskie wyciągnęły się długim pasem. Namiestnik cały był pogrążony w zadumie i tęsknocie, gdy wtem z owej zadumy zbudziły go urwane słowa pieśni:
Tużu, tużu, serce bołyt...
W głębi lasu na wąskiej wyjeżdżonej przez chłopów drożynie ukazał się Bohun. Koń jego całkiem był pokryty pianą i błotem.
Widocznie Kozak, wedle swego obyczaju, puścił się był na stepy i lasy, by się wiatrem spić, zgubić w dali i zapamiętać, i to, co duszę bolało - przeboleć.
Teraz wracał właśnie do Rozłogów.
Patrząc na tę przepyszną, iście rycerską postać, która mignęła tylko i znikła, pan Skrzetuski mimo woli pomyślał sobie, a nawet mruknął pod nosem:
- Wszelako to szczęście, że on człowieka przy niej rozszczepił.
Nagle jakiś żal ścisnął mu serce. Żal mu było jakoby i Bohuna, ale więcej jeszcze tego, że związawszy się słowem kniahini, nie mógł, ot teraz, popędzić za nim konia i rzec:
- Kochamy jedną, więc jednemu z nas nie żyć na świecie. Dobądź, Kozacze, serpentyny!
Курцевичи-Булыги были старинным княжеским родом, гербом которого был Кур, а родословие велось от Кориата; на самом же деле род происходил якобы от Рюрика. Из двух главных ветвей одна сидела на Литве, другая на Волыни; на Заднепровье же перебрался в свое время князь Василь, один из многочисленных потомков волынской линии. Будучи небогат, он не пожелал прозябать среди могущественных родственников и поступил на службу к князю Михаилу Вишневецкому, отцу многославного Яремы. Прославив на этом поприще свое имя и оказав князю немалые рыцарские услуги, он получил за это в наследственное владение Красные Разлоги, прозванные потом из-за великого множества волков Волчьими Разлогами, и на постоянное жительство там осел. В год 1629-й, перешедши в латинство, он женился на Рагозянке, девице из почтенного шляхетского рода, происходившего из валашской земли. Через год от брака этого появилась на свет дочка Елена. Мать умерла при родах, князь Василь же, о втором браке не помышляя, посвятил себя целиком хозяйству и воспитанию единственной дочери. Был он человеком сильного характера и необычайных достоинств.
Довольно быстро добившись небольшого, но и немалого состояния, он тотчас вспомнил о своем старшем брате Константине, который, оставаясь на Волыни в бедности и отчуждении от владетельных родичей, вынужден был ходить в арендаторах.
Его, с его женой и пятью сыновьями, перевез Василь в Разлоги и стал делиться с ними каждым куском хлеба. Так и жили в согласии оба Курцевича до самого конца 1634 года, когда Василь с королем Владиславом под Смоленск пошел. Там-то и случилась прискорбная история, ставшая причиной его погибели.
В королевском лагере было перехвачено письмо, писанное к Шеину, а подписанное именем князя и запечатанное Куром. Столь неоспоримое свидетельство измены, совершенной рыцарем, имя которого до той поры было безупречно, всех поразило и ошеломило.
Напрасно Василь небеса в свидетели призывал, что письмо писано не его рукой и не им подписано, — герб Кур на печати исключал всякие сомнения, а в потерю перстня с печаткой, чем князь все дело объяснял, никто не поверил. В конце концов князь, prio crimine perduelionis* (по обвинению в государственной измене (лат.)) приговоренный к лишению чести и живота, вынужден был бежать.
Явившись ночью в Разлоги, Василь стал заклинать всеми святыми брата Константина, чтобы тот заботился о его дочке, как родной отец; сам же исчез навсегда.
Говорили, что он послал из Бара письмо князю Иеремии, прося не отнимать куска хлеба у Елены и позволить ей спокойно жить в Разлогах под опекою Константина; потом всякий слух о князе пропал. Были сведения, что он вскоре умер; еще говорили, что он примкнул к цесарским и погиб на немецкой войне. Но кто мог знать что-то наверняка?
По-видимому, он и в самом деле погиб, потому что более судьбою дочки не интересовался. Скоро о нем и говорить перестали, а вспомнили тогда, когда выяснилось, что никакой вины на князе нету. Некий Купцевич, витебчанин, умирая, признался, что писал под Смоленском Шеину он, а запечатал письмо найденным в лагере перстнем. Ввиду такого свидетельства сожаление и растерянность овладели всеми сердцами.
Приговор был пересмотрен, князю Василю вернули доброе имя, но для осужденного воздаяние за пережитое пришло слишком поздно. Разлоги же Иеремия и не думал отнимать, ибо Вишневецкие, лучше прочих зная Василя, никогда на нем вины не полагали. Он бы даже мог прибегнуть к их могущественному покровительству и над приговором посмеяться, а если удалился, то потому лишь, что не вынес бесчестия. Елена спокойно росла в Разлогах под заботливым присмотром дяди, и только после его смерти настали для нее тяжелые времена. Жена Константина, происхождения будучи сомнительного, по характеру была женщиной суровой, крутой и энергичной: муж только и мог держать ее в послушании. После его смерти она железной рукой стала править в Разлогах. Служба трепетала ее; холопья боялись барыни как огня, соседям она тоже вскоре себя показала. На третьем году правления своего, одетая по-мужски, верхом предводительствуя челядью и наемными казаками, она дважды совершила вооруженные нападения на Сивинских в Броварках.
Когда полки князя Иеремии поколотили какую-то татарскую ватагу, бесчинствовавшую у Семи-Могил, княгиня, возглавив своих людей, уничтожила остатки недобитых, удравших от князя к Разлогам.
В Разлогах же она обосновалась прочно и стала считать их своей и своих сыновей собственностью. Сыновей она любила, как волчиха волчонков, но, будучи простолюдинкой, не позаботилась о приличном для них воспитании. Монах греческого обряда, привезенный из Киева, выучил их грамоте и цифири, на чем наука и закончилась.
А между тем поблизости были Лубны с княжеским двором, при котором молодые князья могли приобрести лоск, понатореть в канцелярском деле для мирской пользы или, записавшись в хоругви, в рыцарской науке. У княгини, как видно, были свои причины в Лубны их не посылать.
А вдруг бы князь Иеремия припомнил, чьи они, Разлоги, и поинтересовался бы судьбою Елены? Или сам, чтя память Василя, решил бы взять попечительство на себя? Тогда, наверно, пришлось бы из имения убираться, и поэтому княгиню устраивало, чтобы в Лубнах вообще позабыли о существовании каких-то Курцевичей.
Вот молодые князья и воспитывались невеждами, скорее по-казацки, чем по-шляхетски. Уже отроками принимали они участие в сварах старой княгини, в набегах на Сивинских, в походах на татарские шайки. Чувствуя врожденное отвращение к грамоте и книгам, княжичи по целым дням стреляли из луков, обучались управляться с кистенем и саблей или накидывать аркан. Даже хозяйство не интересовало их, ибо княгиня не выпускала его из рук. И грустно было видеть этих потомков блистательного рода, в жилах которых текла благородная кровь, но привычки остались дикими и грубыми, а разум и очерствевшие сердца напоминали залежь степную. Вымахали они что дубы; однако, сознавая свою невоспитанность и неотесанность, стеснялись водиться со шляхтой, более удобным находя общество диких казацких вожаков. Они давно вошли в сношения с Низовьем, где к княжичам относились, как к своим. По полгода, а то и больше пропадали они на Сечи, отправлялись с казаками на «промысел», ходили походами на турок и татар; и такие походы стали в конце концов главным и любимым их времяпрепровождением. Мать этому не препятствовала, потому что, как правило, возвращались они с богатой добычею.
Увы, в одном из походов старший, Василь, попал в руки к поганым. Братья с помощью Богуна и Богуновых запорожцев хоть и отбили старшего, но ослепленным. С той поры ему больше ничего не оставалось, как сидеть дома; и, насколько прежде он был самый свирепый, настолько теперь помягчел, совершенно предавшись размышлению и молитве. Молодые же и далее продолжали заниматься ратным делом, что в конце концов снискало им прозвище «князья-казаки». Ко всему — довольно было взглянуть на Разлоги-Сиромахи, чтобы сразу понять, что за люди тут обитают. Когда пан Скшетуский и посол с посольскими телегами въехали в ворота, они увидели не усадьбу, а скорее громадный сарай, из огромных дубовых кряжей сложенный, с узкими, похожими на бойницы, окнами. Помещения для челяди и казаков, конюшни, амбары и чуланы непосредственно примыкали к жилью, составляя нескладное сооружение, из многих — то высоких, то низких — строений состоящее, по виду столь убогое и неказистое, что, не будь света в окошках, почесть все это жильем человеческим было бы трудно. На майдане перед домом торчали два колодезных журавля, ближе к воротам стояла столбушка с положенным на нее колесом для посаженного на цепь ручного медведя. Могучие ворота — тоже из дубовых кряжей — служили въездом на майдан, целиком окруженный рвом и частоколом. Все указывало, что это — оборонное сооружение, укрепленное противу набегов и нападений. Видом своим оно напоминало еще и казацкую «паланку»; и, хотя большинство порубежных шляхетских усадеб такого, а не другого были вида, эта куда более прочих была похожа на гнездо хищников. Челядь, вышедшая с факелами встречать гостей, больше смахивала на разбойников, чем на дворню. Огромные псы рвались на майдане с цепей, словно намереваясь сорваться и кинуться на приезжих, из конюшен доносилось конское ржание, а молодые Булыги вместе с матерью принялись окликать слуг, отдавать распоряжения и браниться. Среди всего этого шума и гама гости прошли в дом, и тут господин Розван Урсу, замечавший пока лишь дикость и убожество усадьбы и сожалевший, что принял приглашение ночевать, искренне изумился тому, что открылось его взору. Внутри жилище совершенно не соответствовало захудалому внешнему виду. Сперва вошли в просторные сени, стены которых почти сплошь были увешаны доспехами, оружием и шкурами диких зверей. В двух громадных очагах пылали бревна, и в ярком свете пламени видны были богатые сбруи, сверкающие латы, турецкие панцири, мерцающие драгоценными каменьями; кольчуги с золочеными пряжками, полупанцири, набрюшники, рынграфы, брони великой цены, шлемы польские и турецкие, а также мисюрские шапки с верхом из серебра. На противоположной стене развешаны были щиты, к тому времени вышедшие из употребления, а рядом польские копья и восточные джириды; режущего оружия тоже было предостаточно — от сабель до кинжалов и ятаганов, рукояти которых, точно звездочки, мерцали, отражая свет, многими цветами. По углам висели связки шкур: лисьих, волчьих, медвежьих, куньих и горностаевых — трофеи ловитв княжичей. Ниже, вдоль стен, дремали на обручах ястребы, соколы и большие беркуты, привезенные из далеких восточных степей и незаменимые в облавах на волков. Затем гости прошли в просторную гостевую горницу. И здесь в очаге под колпаком гудел ярый огонь, но тут было еще роскошнее, чем в сенях. Голые бревна стен завешаны были шитьем, на полу лежали дивные восточные ковры. Посередке стоял большой стол на крестовинах, сколоченный из простых досок, весь уставленный кубками веницейского стекла, золочеными или гравированными. У стен виднелись столы поменьше, комоды и поставцы, а на них — окованные бронзой шкатулки, ларцы, медные подсвечники и часы — все в свое время награбленное турками у венецианцев, а казаками у турок. Вся комната завалена была множеством роскошных вещиц, как правило, неведомого хозяевам назначения. И всюду роскошь сосуществовала с заурядной степной неприхотливостью. Драгоценные турецкие комоды, инкрустированные бронзой, черным деревом и перламутром, стояли рядом с нестругаными полками, простые деревянные стулья возле мягких диванов, покрытых коврами. Подушки, лежавшие по восточному обычаю на диванах, наволочки на себе имели из алтабаса или из голубой камки, но пухом была набита редко какая, в основном же сеном или гороховой соломой. Дорогие ткани и бесценные предметы — так называемое «добро», турецкое или татарское, — частью были куплены за гроши у казаков, частью захвачены во многих войнах еще старым князем Василем, частью — молодыми Булыгами в походах с низовыми, ибо княжичи предпочитали ходить на чайках в Черное море, чем жениться или присматривать за хозяйством. Все это не удивило пана Скшетуского, хорошо знавшего порубежные усадьбы, но валашский боярин диву давался, среди безмерного этого великолепия видя Курцевичей, обутых в яловичные сапоги и облаченных в кожухи, не многим лучшие тех, какие носили слуги, удивлен тоже был и пан Лонгин Подбипятка, привыкший у себя на Литве к другим обычаям. Молодые князья между тем принимали гостей радушно и в высшей степени обходительно, однако — мало бывавшие в свете — обнаруживали манеры столь неуклюжие, что наместник едва сдерживал улыбку. Старший, Симеон, говорил: — Душевно рады вашим милостям и благодарим за милость вашу. Наш дом — ваш дом, так что располагайтесь, как у себя. Кланяемся панам милостивцам под нашим кровом убогим. И хоть не чувствовалось в тоне его ни малейшего самоуничижения, хоть не ощущалось, что принимает он людей более значительных, чем сам, тем не менее кланялся он по казацкому обычаю в пояс, а за ним кланялись и младшие братья, полагая, что того требует гостеприимство, и повторяя: — Низко кланяемся вашим милостям и милости просим!.. Между тем княгиня, потянув за рукав Богуна, увела его в соседнюю комнату. — Слышь, Богун, — сказала она торопливо, — на долгие разговоры у меня времени нету. Видала я, что ты на этого молодого шляхтича взъелся и ссоры с ним ищешь? — М а т и! — ответил казак, целуя старухину руку. — Свет широкий, ему одна дорога, мне другая. Я его не знаю и знать не хочу, только пусть он княжне ничего не шепчет, не то, как ты меня тут видишь, так и он мою саблю увидит. — Гей, сбесился, сбесился! А чем это ты думаешь, казаченьку? Что с тобою? Хочешь нас и себя погубить? Это ведь жолнер Вишневецкого и наместник, человек не простой, ибо от князя к хану с посольством ездил. Если волос с его головы упадет под нашим кровом, знаешь что будет? Воевода взор свой обратит на Разлоги, за него отомстит, нас на все четыре стороны выгонит, а Елену в Лубны возьмет — и что тогда? С ним тоже задираться станешь? Лубны воевать пойдешь? Попытайся, если кола захотел попробовать. Казаче непутевый!.. Глядит шляхтич на девку или не глядит, да только как приехал, так и уедет. И дело с концом. Так что изволь держать себя в руках, а не желаешь — поезжай, откуда приехал, потому как беду на нас накличешь! Казак покусывал ус, сопел, но, однако же, понял, что княгиня говорит дело. — Они завтра уедут, мать, — сказал он, — а я уж сдержуся; пускай только чернобровая к ним не выходит. — А тебе что за дело? Хочешь, чтобы подумали, что я взаперти ее держу? Так выйдет же она, потому что я того желаю! А ты у меня в дому не распоряжайся, не хозяин небось! — Не серчайте, княгиня. Коли иначе не можно, так я буду для них слаще халвы турецкой. Зубом не скрипну, за саблю не схвачусь! Хоть бы меня злоба сожрала, хоть бы душа стоном зашлась! Будь по-вашему! — А вот это разговор, соколик! Возьми торбан, сыграй, спой, у тебя и на душе легче станет. А теперь ступай к гостям. Они вернулись в горницу, где князья, не зная, чем занять гостей, всё уговаривали их чувствовать себя как дома и в пояс кланялись. Скшетуский сразу же резко и гордо поглядел в глаза Богуну, но не обнаружил в них ни дерзости, ни вызова. Лицо молодого атамана светилось вежливой радостью, столь хорошо изображаемой, что она могла обмануть самый недоверчивый взгляд. Наместник внимательно приглядывался к атаману, так как раньше, в темноте, толком его не разглядел. Увидел он молодца стройного, как тополь, смуглолицего, с пышными черными висячими усами. Веселость на лице Богуна пробивалась сквозь украинскую задумчивость, точно солнце сквозь туман. Чело у атамана было высокое, но закрытое черной чуприною в виде челки, уложенной отдельными прядками и над густыми бровями постриженной ровными зубчиками. Орлиный нос, изогнутые ноздри и белые зубы, сверкавшие при каждой улыбке, придавали всему лицу выражение несколько хищное, но вообще был это тип красоты украинской, пылкой, броской и задорной.
На диво превосходная одежа заметно отличала степного молодца от облаченных в кожухи князей. На Богуне был жупан из тонкой серебряной парчи и алый кунтуш; цвета эти носили все переяславские казаки. Бедра ему опоясывал креповый кушак, с которого на шелковых перевязях свисала богатая сабля; причем и сабля, и костюм меркли рядом с заткнутым за пояс турецким кинжалом, рукоять которого столь была усеяна каменьями, что сыпала во все стороны несметные искры. Человека, так одетого, всякий бы наверняка счел скорее панычем высокородным, чем казаком; к тому же свобода держаться и господские его манеры тоже не обнаруживали низкого происхождения. Подойдя к пану Лонгину, он выслушал историю о пращуре Стовейке и обезглавлении трех крестоносцев, а затем повернулся к наместнику и, словно между ними ничего не произошло, спросил совершенно непринужденно: — Ваша милость, как я слышал, из Крыма возвращаешься? — Из Крыма, — сухо ответил наместник. — Бывал там и я. И хотя в Бахчисарай не заглядывал, но заглянуть надеюсь, ежели некоторые благоприятные подтвердятся известия. — О каких известиях, сударь, говорить изволишь? — Ходят слухи, что, если король наш милостивый войну с турчином начнет, князь-воевода в Крым с огнем и мечом пожалует, и слухам этим рады по всей Украйне и на Низовье, ибо если не под его началом погуляем мы в Бахчисарае, тогда под чьим же еще? — Погуляем, истинный бог! — откликнулись Курцевичи. Поручику польстило уважение, с каким атаман отзывался о князе, поэтому он улыбнулся и сказал уже более мягким тоном: — Твоей милости, как я погляжу, мало прославивших тебя походов с низовыми. — Маленькая война — маленькая слава, великая война — великая слава. Конашевич Сагайдачный не на чайках, но под Хотином ее добывал. В эту минуту отворилась дверь, и в комнату, ведомый под руку Еленой, тихо вошел Василь, самый старший из Курцевичей. Это был человек в зрелом возрасте, бледный, исхудалый, с напоминающим византийские лики отрешенным и печальным лицом. Длинные волосы, рано поседевшие от горестей и страданий, падали ему на плечи, вместо глаз видны были две красные ямы; в руке он держал медный крест, которым стал осенять комнату и всех присутствующих. — Во имя Бога и отца, во имя Спаса и Святой-Пречистой! — заговорил слепой. — Если вы апостолы и благую весть несете, добро пожаловать под христианский кров. Аминь. — Извините, судари, — буркнула княгиня. — Он не в своем уме. Василь же, осеняя всех крестом, продолжал: — Яко стоит в «Трапезах апостольских»: «Пролившие кровь за веру — спасены будут; погибшие ради благ земных, корысти ради или добычи — прокляты будут...» Помолимтесь же! Горе вам, братья! Горе и мне, ибо за-ради добычи творили мы войну! Господи, помилуй нас, грешных! Господи, помилуй... А вы, мужи, издалека притекшие, какую весть несете? Апостолы ли вы? Он умолк и, казалось, ждал ответа, поэтому наместник немного погодя отозвался: — Недостойны мы столь высокого чина. Мы всего лишь солдаты, за веру умереть готовые. — Тогда спасены будете! — сказал слепой. — Но не настал для нас еще день избавления... Горе вам, братья! Горе мне! Последние слова сказал он, почти стеная, и такое безмерное отчаяние написано было на его лице, что гости не знали, как себя повести. Тем временем Елена усадила слепого на стул, а сама, выскользнув в сени, тут же возвратилась с лютней. Тихие звуки пронеслись по комнате, и, вторя им, княжна запела духовную песню:
Ночью и днем я взываю в надёже! Снижди к слезам и моленьям усердным, Грешному стань мне отцом милосердным, Смилуйся, Боже!
Слепец откинул голову назад, вслушиваясь в слова, действовавшие на него, казалось, как целительный бальзам, ибо с измученного его лица постепенно исчезало выражение боли и страха; потом голова несчастного упала на грудь, и он остался сидеть, словно бы в полусне или полуоцепенении. — Если песню допеть, он и вовсе успокоится, — тихо сказала княгиня. — Видите ли, судари, безумие его состоит в том, что он ждет апостолов; и, кто бы к нам ни приехал, он тотчас же выходит спрашивать, не апостолы ли... Елена между тем продолжала:
Выведи, господи, дух удрученный, — Он заплутал в бездорожной пустыне; Он одинок, как в безбрежной пучине Челн обреченный.
Нежный голос ее звучал все сильнее, и — с лютней в руках, с очами, вознесенными горе, — она была так пленительна, что наместник глаз с нее не сводил. Он загляделся на нее, утонул в ней и позабыл обо всем на свете. Восхищение наместника было прервано старой княгиней: — Довольно! Теперь он нескоро проснется. А пока что прошу ваших милостей повечерять. — Пожалте на хлеб и соль! — эхом отозвались на слова матери молодые Булыги. Господин Розван, будучи галантнейшим кавалером, подал княгине руку, что увидев, пан Скшетуский двинулся тотчас к княжне Елене. Сердце, точно воск, растаяло в нем, когда он ощутил на своей руке ее руку. Глаза его засверкали, и он сказал: — Похоже, что и ангелы небесные не поют сладостнее, любезная панна. — Грех на душу берешь, рыцарь, равняя пение мое с ангельским, — ответила Елена. — Не знаю, беру ли, но верно и то, что охотно дал бы я себе очи выжечь, лишь бы до смерти пение твое слушать. Однако что же я говорю! Слепцом не смог бы я видеть тебя, что тоже мука непереносимая. — Не говори так, ваша милость: уехавши от нас завтра, завтра нас и позабудешь. — О, не случится это, ведь я, любезная панна, так тебя полюбил, что до конца дней своих иного чувства знать не желаю, а этого — никогда не избуду. Яркий румянец залил лицо княжны, грудь стала сильней вздыматься. Она хотела что-то ответить, но только губы ее задрожали, — так что пан Скшетуский продолжал: — Ты сама, любезная панна, тотчас забудешь меня с этим пригожим атаманом, который пению твоему на балалайке подыгрывать станет. — Никогда! Никогда! — шепнула девушка. — Однако ты, ваша милость, берегись его: это страшный человек. — Что мне там какой-то казак! Пусть бы и целая Сечь с ним вместе была, я на все ради тебя готов. Ты для меня драгоценность бесценная, ты свет мой, да вот узнать бы — взаимностью ли отвечают мне. Тихое «да» райской музыкой прозвучало в ушах пана Скшетуского, и тотчас показалось наместнику, что в груди его не одно, а десять сердец бьется; мир предстал взору посветлевшим, точно солнечные лучи осветили все вокруг; пан Скшетуский ощутил в себе неведомую дотоле силу, словно бы за плечами его распахнулись крылья. За столом несколько раз мелькнуло лицо Богуна, сильно изменившееся и побледневшее, однако наместник, зная о взаимном к себе чувстве Елены, соперника теперь не опасался.
«Да пошел он к дьяволу! — думал Скшетуский. — Пусть же и мешать не суется, не то я его уничтожу!» Но, вообще-то говоря, думал он совсем про другое. Он чувствовал, что Елена сидит рядом, что она близко, что плечом своим он почти касается ее плеча; видел он румянец, не сходивший с пылко горевшего лица, видел волнующиеся перси, очи, то скромно опущенные долу и накрытые ресницами, то сверкавшие, словно две звезды. Елена, хоть и затравленная Курцевичихой, хоть и проводившая дни свои в сиротстве, печали и страхе, была, как ни говори, пылкой украинкою. Едва упал на нее теплый луч любви, она сейчас же расцвела, точно роза, и проснулась для новой, неведомой жизни. Она вся сияла счастьем и отвагой, и порывы эти, споря с девичьей стыдливостью, окрасили ланиты ее прелестным румянцем. А пан Скшетуский просто из кожи вон лез. Он пил, позабыв меру, но мед не опьянял уже опьяневшего от любви. Никого, кроме девы своей, он за столом просто не замечал. Не видел он, что Богун бледнел все сильней и сильней, то и дело касаясь рукояти кинжала; не слышал, как пан Лонгин в третий раз принимался рассказывать о пращуре Стовейке, а Курцевичи — о своих походах за «турецким добром».
Пили все, кроме Богуна, и лучший к тому пример подавала старая княгиня, поднимая кулявки то за здоровье гостей, то за здравие милостивого князя и господина, то, наконец, за господаря Лупула. Еще разговаривали о слепом Василе, о прежних его ратных подвигах, о злосчастном походе и теперешнем умопомрачении, каковое Симеон, самый старший, объяснял так: — Сами, ваши милости, посудите, ежели малейшая соринка глазу глядеть мешает, то разве же большие куски смолы, в мозги попавши, не могут разум помутить?
— Очень тонкое оно instrumentum* (приспособление (лат.)), — рассудил пан Лонгин. Между тем старая княгиня заметила изменившееся лицо Богуна.
— Что с тобою, сокол? — Душа болит, м а т и, — хмуро ответил тот, — да казацкое слово не дым, так что я его сдержу. — Т е р п и, с и н к у, м о г о р и ч б у д е. Вечеря была закончена, но мед в кулявки наливать не переставали. Пришли тож и казачки, позванные для пущего веселья плясать. Зазвенели балалайки и бубен, под звуки которых заспанным отрокам надлежало развлекать присутствующих. Затем и молодые Булыги пустились вприсядку. Старая княгиня, уперев руки в боки, принялась притопывать на одном месте, да приплясывать, да припевать, что завидя и пан Скшетуский пошел с Еленою в танец. Едва он обнял ее, ему показалось, что сами небеса прижимает он к груди. В лихом кружении танца длинные девичьи косы обмотались вокруг его шеи, словно девушка хотела навсегда привязать к себе княжеского посланца. Не утерпел тут шляхтич, улучил момент, наклонился и украдкою жарко поцеловал сладостные уста. Поздно ночью, оставшись вдвоем с паном Лонгином в комнате, где им постлали, поручик, вместо того чтобы лечь спать, уселся на постели и сказал: — С другим уже человеком завтра, ваша милость, в Лубны поедешь! Подбипятка, как раз договоривший молитву, удивленно вытаращился и спросил: — Это, значит, как же? Ты, сударь, здесь останешься? — Не я, а сердце мое! Только dulcis recordatio* (сладостное воспоминание (лат.)) уедет со мною. Видишь ты меня, ваша милость, в великом волнении, ибо от желаний сладостных едва воздух oribus* (устами (лат.)) ловлю.
— Неужто, любезный сударь, ты в княжну влюбился? — Именно. И это так же верно, как я сижу перед тобою. Сон бежит от очей, и только вздохи желанны мне, от каковых весь я паром, надо думать, выветрюсь, о чем твоей милости поверяю, потому что, имея отзывчивое и ждущее любови сердце, ты наверняка муки мои поймешь. Пан Лонгин тоже вздыхать начал, показывая, что понимает любовную пытку, и спустя минуту спросил участливо: — А не обетовал ли и ты, любезный сударь, целомудрие? — Вопрос таковой бессмыслен, ибо если каждый подобные обеты давать станет, то genus humanum* (род человеческий (лат.)) исчезнуть обречен. Дальнейший разговор был прерван приходом слуги, старого татарина с быстрыми черными глазами и сморщенным, как сушеное яблоко, лицом. Войдя, он бросил многозначительный взгляд на Скшетуского и спросил: — Не надобно ли чего вашим милостям? Может, меду по чарке перед сном?
— Не надо. Татарин приблизился к Скшетускому и шепнул: — Я, господин, к вашей милости с поручением от княжны. — Будь же мне Пандаром! — радостно воскликнул наместник. — Можешь говорить при этом кавалере, ибо я ему во всем открылся. Татарин достал из рукава кусок ленты. — Панна шлет его милости господину эту перевязь и передать велела, что любит всею душою. Поручик схватил шарф, в восторге стал его целовать и прижимать к груди, а затем, несколько успокоившись, спросил: — Что она тебе сказать велела? — Что любит его милость господина всею душою. — Держи же за это талер. Значит, сказала, что любит меня? — Сказала. — Держи еще талер. Да благословит ее господь, ибо и она мне самая разлюбезная. Передай же... или нет, погоди: я ей напишу; принеси-ка чернил, перьев да бумаги. — Чего? — спросил татарин. — Чернил, перьев и бумаги. — Такого у нас в дому не держат. При князе Василе имелось; потом тоже, когда молодые князья грамоте у чернеца учились; да только давно уж это было. Пан Скшетуский щелкнул пальцами. — Дражайший Подбипятка, нету ли у тебя, ваша милость, чернил и перьев? Литвин развел руками и вознес очи к потолку. — Тьфу, черт побери! — сказал поручик. — Что же делать? Татарин меж тем присел на корточки у огня. — Зачем писать? — сказал он, шевеля угли. — Панна спать пошла. А что написать хотел, то завтра и сказать можно. — Если так, что ж! Верный ты, как я погляжу, слуга княжне. Возьми же и третий талер. Давно служишь? — Эге! Сорок лет будет, как князь Василь меня ясырем взял; и с того времени служил я ему верно, а когда ночью уезжал он неведомо куда, то дитя Константину оставил, а мне сказал: «Чехла! И ты девочку не оставь. Береги ее пуще глаза». Лаха иль алла! — Так ты и поступаешь? — Так и поступаю; в оба гляжу. — Расскажи, чего видишь. Как здесь княжне живется? — Недоброе тут задумали, Богуну ее хотят отдать, псу проклятому. — Эй! Не бывать этому! Найдутся заступники! — Дай-то Бог! — сказал старик, раскидывая горящие головешки. — Они ее Богуну хотят отдать, чтобы взял и унес, как волк ягненка, а их в Разлогах оставил, потому что Разлоги ей, а не им, после князя Василя оставлены. Он же, Богун этот, на такое согласен, ведь по чащобам у него сокровищ больше спрятано, чем песка в Разлогах; да только ненавидит она его с тех пор, как при ней он человека чеканом разрубил. Кровь пала меж них и ненавистью проросла. Нет Бога, кроме Бога! Уснуть в ту ночь наместник не мог. Он ходил по комнате, глядел на луну и обдумывал разные планы. Теперь было ясно, что замышляют Булыги. Возьми за себя княжну какой-нибудь соседний шляхтич, он бы востребовал и Разлоги, и был бы прав, так как они принадлежали ей, а то и поинтересовался бы еще отчетом по опеке. Вот почему Булыги, сами давно оказачившиеся, решили отдать девушку казаку. От этой мысли пан Скшетуский стискивал кулаки и порывался схватить меч. Он решил разоблачить низкие козни и чувствовал в себе силы совершить это. Ведь попечительство над Еленою осуществлял и князь Иеремия: во-первых, потому что Разлоги были пожалованы старому Василю Вишневецкими, а во-вторых, потому что сам Василь писал из Бара князю, умоляя о попечении. Лишь будучи занят обширными своими трудами, походами и предприятиями, воевода до сих пор не сумел озаботиться опекою. Но достаточно будет ему напомнить, и справедливость восторжествует. В божьем мире уже светало, когда Скшетуский повалился на постель. Спал он крепко и скоро проснулся с готовым решением. Они с паном Лонгином спешно оделись, поскольку телеги стояли уже наготове, а солдаты пана Скшетуского сидели в седлах, готовые к отъезду. В гостевой горнице посол подкреплялся похлебкою в обществе Курцевичей и старой княгини; не было только Богуна: спал ли он еще или уехал — было неясно. Поевши, Скшетуский сказал: — Сударыня! Tempus fugit* (время бежит (лат.)), вот-вот и на коней сядем, но прежде чем от всего сердца поблагодарить за гостеприимство, хотел бы я об одном важном деле с вашей милостью, сударыня, и с их милостями, сыновьями твоими, доверительно переговорить. На лице княгини изобразилось удивление; она поглядела на сыновей, на посла и на пана Лонгина, словно бы по их виду собираясь угадать, о чем речь, и с некоторою тревогой в голосе сказала: — Покорная слуга вашей милости. Посол хотел удалиться, но она ему не позволила, а сама с сыновьями и наместником перешла в уже известные нам, увешанные доспехами и оружием сени. Молодые князья расположились в ряд за спиною матери, а она, стоя перед Скшетуским, спросила: — О каком же деле, ваша милость, говорить желаешь? Наместник быстро, почти сурово, поглядел на нее. — Прости, сударыня, и вы, молодые князья, что противу обычая, вместо того чтобы через достойных послов действовать, сам в деле своем ходатаем буду. Увы, другой возможностью не располагаю, а раз чему быть, того не миновать, то без долгого кунктаторства представляю вашей милости, сударыня, и вашим милостям, как опекунам, мою покорную просьбу — соблаговолить княжну Елену мне в жены отдать. Если бы в минуту эту, в зимний этот день, молния ударила в майдан Разлогов, она бы произвела на княгиню с сыновьями впечатление меньшее, чем слова наместника. Какое-то время они с изумлением глядели на гостя, а тот, прямой, спокойный и на удивление гордый, стоял перед ними, словно бы не просить, но повелевать намеревался. Не зная, что ответить, княгиня принялась спрашивать: — Как это? Вам, сударь? Елену? — Мне, любезная сударыня. И это мое твердое намерение! С минуту все молчали. — Жду ответа вашей милости, сударыня. — Прости, милостивый государь, — ответила, несколько придя в себя, княгиня, и голос ее стал сух и резок. — Просьба такого кавалера — честь для нас немалая, да только ничего из этого не получится, ибо Елену обещала я уже другому. — Однако подумай, сударыня, как заботливая опекунша, — не будет ли это против воли княжны и не лучше ли я того, кому ты ее, сударыня, обещала. — Милостивый государь! Кто лучше, судить мне. Возможно, ты и лучше, да нам-то что, раз мы тебя не знаем. На эти слова наместник выпрямился еще горделивей, а взгляды его сделались ножа острее, хотя и оставались холодными. — Зато я знаю вас, негодяи! — рявкнул он. — Хотите кровную свою мужику отдать, лишь бы он вас в незаконно присвоенном имении оставил... — Сам негодяй! — крикнула княгиня. — Так-то ты за гостеприимство платишь? Такую благодарность в сердце питаешь? Ах, змей! Каков! Откуда же ты такой взялся? Молодые Курцевичи, прищелкивая пальцами, стали на стены, словно бы выбирая оружие, поглядывать, а наместник воскликнул: — Нехристи! Прибрали к рукам сиротское достояние, но погодите! Князь про это уже завтра знать будет! Услыхав такое, княгиня отступила в угол сеней и, схватив рогатину, пошла на наместника. Князья тоже, похватав кто что мог — саблю, кистень, нож, — окружили его полукольцом, дыша, как свора бешеных волков. — Ко князю пойдешь? — закричала княгиня. — А уйдешь ли живым отсюда? А не последний ли это час твой? Скшетуский скрестил на груди руки и бровью не повел. — Я в качестве княжеского посла возвращаюсь из Крыма, — сказал он, — и ежели тут хоть одна капля крови моей будет пролита, то через три дня от места этого и пепла не останется, а вы в лубенских темницах сгниете. Есть ли на свете сила, какая бы вас могла спасти? Не грозитесь же, не испугаете! — Пусть мы погибнем, но подохнешь и ты! — Тогда бей! Вот грудь моя. Князья, предводительствуемые матерью, продолжали держать клинки нацеленными в наместникову грудь, но видно было, что некие незримые узы не пускали их. Сопя и скрежеща зубами, Булыги дергались в бессильной ярости, однако удара никто не наносил. Сдерживало их страшное имя Вишневецкого. Наместник был хозяином положения. Бессильный гнев княгини обратился теперь в поток оскорблений: — Проходимец! Мелюзга! Голодранец! С князьями породниться захотел, так ничего же ты не получишь! Любому, только не тебе, отдадим, в чем нам и князь твой не указчик! На что пан Скшетуский: — Не время мне свое родословие рассказывать, но полагаю, что ваше княжеское сиятельство преспокойно могло бы за ним щит с мечом таскать. К тому же, если мужик вам хорош, то уж я-то получше буду. Что же касается достатков моих, то и они могут с вашими поспорить, а если даром Елену мне отдавать не хотите, не беспокойтесь — я тоже вас оставлю в Разлогах, расчетов по опеке не требуя. — Не дари тем, что не твое. — Не дарю я, но обязательство на будущее даю и в том ручаюсь словом рыцарским. Так что выбирайте — или князю отчет по опеке представите и от Разлогов отступитесь, или мне Елену отдадите, а имение удержите... Рогатина медленно выскальзывала из княгининых рук и наконец со стуком упала на пол. — Выбирайте! — повторил пан Скшетуский. — Aut pacem, aut bellum!* (или мир, или войну (лат.)) — Счастье же, — несколько мягче сказала Курцевичиха, — что Богун с соколами уехал, не имея желания на ваших милостей глядеть; он уже вечор что-то заподозрил. Иначе без кровопролития не обошлось бы. — Так ведь и я, сударыня, саблю не для того ношу, чтобы пояс оттягивала. — Да разве гоже такому кавалеру, войдя по-доброму в дом, так на людей набрасываться и девку, словно из неволи турецкой, силой отбирать.
— А отчего же нет, если она в неволе холопу должна быть продана? — Такого, сударь, ты про Богуна не говори, ибо он хоть родства и не знает, но воин прирожденный и рыцарь знаменитый, а нам с малолетства известен и как родной в доме. Ему девку не отдать или ножом ударить — одна боль. — А мне, любезная сударыня, ехать пора, поэтому прощения прошу, но еще раз повторяю: выбирайте! Княгиня обратилась к сыновьям: — А что, сынки, скажете вы на столь покорнейшую просьбу любезного кавалера? Булыги поглядывали друг на дружку, подталкивали один другого локтями и молчали. Наконец Симеон буркнул: — Велишь бить, м а т и, так будем, велишь отдать девку, так отдадим. — Бить — худо и отдать — худо. Потом, обратившись к Скшетускому, сказала: — Ты, сударь, так нас прижал, что хоть лопни. Богун — человек бешеный и пойдет на все. Кто нас от его мести оборонит? Сам погибнет от князя, но сперва нас погубит. Как же мне быть? — Ваше дело. Княгиня какое-то время молчала. — Слушай же, сударь-кавалер. Все это должно в тайне остаться. Богуна мы в Переяслав отправим, сами с Еленой в Лубны поедем, а ты, сударь, упросишь князя, чтобы он нам охрану в Разлоги прислал. У Богуна поблизости полтораста казаков, часть из них у нас на постое. Сейчас ты Елену взять не можешь, потому что он ее отобьет. Иначе оно быть не может. Поезжай же, никому не говоря ни слова, и жди нас. — А вы обманете. — Да кабы мы могли! Сам видишь, не можем. Дай слово, что секрет до времени сохранишь! — Даю. А вы девку даете? — Мы ж не можем не дать, хотя нам Богуна и жаль... — Тьфу ты! Милостивые государи, — внезапно сказал наместник, обращаясь к князьям, — четверо вас, аки дубы могучих, а одного казака испугались и коварством его провести хотите. Хоть я вас и благодарить должен, однако скажу: не годится достойной шляхте так жить! — Ты, ваша милость, в это не мешайся, — крикнула княгиня. — Не твое это дело. Как нам быть-то прикажешь? Сколько у тебя, сударь, жолнеров против полутораста его казаков? Защитишь ли нас? Защитишь ли хоть Елену, которую он силой умыкнуть готов? Не твоей милости это дело. Поезжай себе в Лубны, а что мы станем делать — это знать нам, лишь бы мы тебе Елену доставили. — Поступайте, как хотите. Одно только скажу: если тут княжне какая кривда будет — горе вам! — Не говори же с нами так, не выводи ты нас из себя. — А не вы ли над нею насилие учинить хотели, да и теперь, продавая ее за Разлоги, вам и в голову не пришло спросить — будет ли ей по сердцу моя персона? — Вот и спросим при тебе, — сказала княгиня, сдерживая закипавший снова гнев, ибо отлично улавливала презрение в словах наместника. Симеон пошел за Еленой и спустя некоторое время с нею вернулся. Среди громов и угроз, которые, точно отзвуки стихающей бури, казалось, сотрясали еще воздух, среди насупленных этих бровей, яростных взглядов и суровых лиц прелестный облик девушки воссиял, словно солнце после бури. — Сударыня-панна! — хмуро сказала ей княгиня, указывая на Скшетуского. — Ежели будет к тому твоя охота, то вот он, твой будущий муж. Елена побелела как мел, с криком закрыла глаза руками, а потом внезапно протянула ладони к Скшетускому. — Правда ли? — шепнула она в упоении. Час спустя эскорт посла и отряд наместника неспешно шли лесною дорогой по направлению к Лубнам. Скшетуский с паном Лонгином Подбипяткой ехали в челе, за ними долгою вереницею тянулись посольские повозки. Наместник вовсе был погружен в печаль и размышления, когда вырвали его вдруг из раздумий оборвавшиеся слова песни:
Тужу, тужу, сердце болить...
В глубине леса на узкой наезженной крестьянами тропке показался Богун. Конь его был в мыле и грязи. Видно, казак по привычке своей пустился в степи и чащобы, захмелеть от ветра, затеряться да забыться в просторах и то, отчего душа болела, переболеть. Теперь он возвращался в Разлоги. Глядя на великолепную эту, поистине рыцарскую фигуру, мелькнувшую вдалеке и сразу же пропавшую, пан Скшетуский на миг задумался и пробормотал: — Да уж... счастье, что он кого-то на ее глазах располовинил... Но тут словно бы сожаление стиснуло сердце, словно бы стало ему Богуна жаль, но еще более пожалел он, что, связанный данным княгине словом, не мог сразу же, не мешкая погнать коня вслед казаку и сказать: «Мы любим одну, а значит, один из нас на свете лишний! Доставай, казаче, саблю!»
Rozdział V
Przybywszy do Łubniów nie zastał pan Skrzetuski w domu księcia, który był do pana Suffczyńskiego, dawniejszego swego dworzanina, do Sieńczy na chrzciny pojechał, a z nim księżna, dwie panny Zbaraskie i wiele osób ze dworu. Dano tedy znać do Sieńczy i o powrocie z Krymu namiestnika, i o przybyciu posła; tymczasem znajomi i towarzysze witali radośnie po długiej podróży Skrzetuskiego, a zwłaszcza pan Wołodyjowski, który po ostatnim pojedynku był najbliższym naszemu namiestnikowi przyjacielem.
Odznaczał się ten kawaler tym, iż ustawicznie był zakochany. Przekonawszy się o nieszczerości Anusi Borzobohatej, zwrócił był czułe serce ku Anieli Leńskiej, pannie również z fraucymeru, a gdy i ta przed miesiącem właśnie zaślubiła pana Staniszewskiego, wówczas Wołodyjowski dla pociechy jął wzdychać do starszej księżniczki Zbaraskiej, Anny, synowicy księcia Wiśniowieckiego.
Wszelako sam rozumiał, iż podniósłszy tak wysoko oczy nie mógł choćby najmniejszą pokrzepiać się nadzieją, tym bardziej że i po księżniczkę zgłosili się już dziewosłębowie, pan Bodzyński i pan Lassota, w imieniu pana Przyjemskiego, wojewodzica łęczyckiego. Opowiadał więc nieszczęsny Wołodyjowski te nowe strapienia naszemu namiestnikowi, wcielając go we wszystkie sprawy i tajemnice dworskie, których ten półuchem słuchał mając umysł i serce czym innym zajęte.
Gdyby nie owe duszne niepokoje, które z miłością, choćby wzajemną, zawsze w parze chodzić zwykły, byłby się czuł pan Skrzetuski szczęśliwym wróciwszy po długiej nieobecności do Łubniów, gdzie otoczyły go twarze życzliwe i ów gwar życia żołnierskiego, z którym od dawna był zżyły. Albowiem Łubnie, jakkolwiek jako zamczysta rezydencja pańska, mogły pod względem wspaniałości równać się ze wszystkimi siedzibami „królewiąt", tym się wszelako od nich różniły, iż życie w nich było surowe, prawdziwie obozowe. Kto nie znał tamtejszych zwyczajów i ordynku, ten przyjechawszy choćby w porze najspokojniejszej mógł sądzić, że się tam jaka wyprawa wojenna gotuje. Żołnierz przeważał tam nad dworzaninem, żelazo nad złotem, dźwięk trąb obozowych nad gwarem uczt i zabaw.
Wszędy panował wzorowy ład i nie znana gdzie indziej dyscyplina; wszędy roiło się od rycerstwa spod różnych chorągwi: pancernych, dragońskich, kozackich, tatarskich i wołoskich, pod którymi służyło nie tylko całe Zadnieprze, ale i ochocza szlachta ze wszystkich okolic Rzplitej.
Kto się chciał w prawdziwej rycerskiej szkole wyćwiczyć, ten ciągnął do Łubniów; nie brakło więc tam obok Rusinów ani Mazurów, ani Litwy, ani Małopolan, ba! nawet i Prusaków.
Piesze regimenta i artyleria, czyli tak zwany „lud ognisty", złożone były przeważnie z wyborowych Niemców najętych za żołd wysoki; w dragonach służyli głównie miejscowi, Litwa w tatarskich chorągwiach.
Małopolanie garnęli się najchętniej pod znaki pancerne. Książę nie pozwalał też gnuśnieć rycerstwu; dlatego w obozie panował ruch ustawiczny.
Jedne pułki wychodziły na zmianę do stanic i polanek, inne wchodziły do stolicy; po całych dniach odbywały się musztry i ćwiczenia.
Czasem też, chociaż i spokojnie było od Tatar, książę przedsiębrał dalekie wyprawy w głuche stepy i pustynie, by żołnierzy do pochodów przyuczyć, dotrzeć tam, gdzie nikt nie dotarł, i roznieść sławę swego imienia.
Tak zeszłej jesieni zapuścił się lewym brzegiem Dniepru do Kudaku, gdzie go pan Grodzicki, trzymający prezydium, jak monarchę udzielnego przyjmował; potem pociągnął obok porohów aż do Chortycy i na uroczyszczu Kuczkasów kazał mogiłę wielką z kamieni usypać na pamiątkę i na znak, że tamtą stroną żaden jeszcze pan nie bywał tak daleko.
Pan Bogusław Maszkiewicz, żołnierz dobry, choć młody, a zarazem człowiek uczony, który tę wyprawę również jak i inne pochody książęce opisał, cuda o niej opowiadał Skrzetuskiemu, co pan Wołodyjowski zaraz potwierdzał, gdyż i on brał udział w wyprawie.
Widzieli tedy porohy i dziwili im się, a zwłaszcza strasznemu Nienasytcowi, który rokrocznie jak ongi Scylla i Charybda po kilkadziesiąt ludzi pożerał.
Potem puścili się na wschód, na spalone stepy, gdzie od niedogarków jazda postępować nie mogła, i aż musieli koniom nogi skórami obwijać.
Spotkali tam mnóstwo gadzin, padalców i olbrzymie węże połozy, na dziesięć łokci długie, a grube jak ramię męża. Po drodze na samotnych dębach ryli pro aeterna rei memoria herby książęce, na koniec zaszli w tak głuche stepy, gdzie już i śladów człowieka nie było można dopatrzyć.
- Myślałem - mówił uczony pan Maszkiewicz - że nam w końcu na wzór Ulissesa i do Hadu zstąpić przyjdzie.
Na to pan Wołodyjowski:
- Przysięgali też ludzie spod chorągwi pana strażnika Zamojskiego, która szła na przodku, jako już widzieli owe fines, na których orbis terrarum się kończy.
Namiestnik opowiadał wzajemnie towarzyszom o Krymie, gdzie prawie pół roku spędził czekając na respons chana jegomości, o tamtejszych miastach pozostałych z dawnych czasów, o Tatarach i o potędze ich wojennej, a na koniec o postrachu, w jakim żyli usłyszawszy o walnej na Krym wyprawie, w której wszystkie siły Rzeczypospolitej miały wziąć udział.
Tak gwarząc, co wieczór oczekiwali powrotu księcia; tymczasem namiestnik przedstawiał co bliższym towarzyszom pana Longina Podbipiętę, który jako człek słodki, od razu pozyskał serca, a okazawszy przy próbach z mieczem nadludzką swą siłę, powszechny sobie zjednywał szacunek.
Opowiedział on już temu i owemu o przodku Stowejce i o ściętych trzech głowach, zamilczał tylko o swoim ślubie nie chcąc się na żarty narażać.
Szczególniej podobali się sobie z Wołodyjowskim, a to dla zobopólnej serc czułości; po kilku też dniach chodzili razem wzdychać na wały, jeden do gwiazdki za wysoko świecącej, by ją mógł dostać, alias do księżniczki Anny - drugi do nieznanej, od której go trzy ślubowane głowy oddzielały.
Ciągnął nawet Wołodyjowski pana Longina do dragonów, ale Litwin postanowił sobie koniecznie zapisać się pod znak pancerny, by pod Skrzetuskim służyć, o którym z rozkoszą dowiedział się w Łubniach, że wszyscy mają go za rycerza pierwszej wody i jednego z najlepszych oficerów książęcych. A właśnie w chorągwi, w której pan Skrzetuski porucznikował, otwierał się wakans po panu Zakrzewskim, przezwiskiem Miserere mei, który od dwóch tygodni obłożnie chorował i był bez nadziei życia, bo mu się wszystkie rany od wilgoci pootwierały. Do trosk miłosnych namiestnika dołączył się jeszcze i smutek z grożącej straty starego towarzysza i doświadczonego przyjaciela; nie odstępował też po kilka godzin dziennie ani piędzią od jego wezgłowia, pocieszając go, jak umiał, i krzepiąc go nadzieją, że jeszcze niejedną wyprawę razem odbędą.
Ale starzec nie potrzebował pociechy. Konał sobie wesoło na twardym łożu rycerskim obciągniętym końską skórą i z uśmiechem prawie dziecinnym spoglądał na krucyfiks zawieszony nad łożem, Skrzetuskiemu zaś odpowiadał:
- Miserere mei, mości poruczniku, już ja sobie idę po swoją lafę niebieską. Ciało na mnie takie od ran dziurawe, że o to się tylko boję, czy święty Piotr, który jest marszałkiem bożym i ochędóstwa w niebie doglądać musi, puści mnie do raju w tak podziurawionej sukni.
Ale mu powiem: „Święty Pietruńku! zaklinam cię na ucho Malchusowe, nie czyńże mi wstrętu, boć to poganie tak mi popsowali szatki cielesne... Miserere mei! a będzie jaka wyprawa św. Michała na potencję piekielną, to się stary Zakrzewski przyda jeszcze."
Więc porucznik, choć jako żołnierz tyle razy śmierć oglądał i sam ją zadawał, nie mógł łez wstrzymać słuchając tego starca, którego zgon do pogodnego zachodu słońca był podobny.
Aż jednego ranka zabrzmiały dzwony we wszystkich kościołach i cerkwiach łubniańskich zwiastujące śmierć pana Zakrzewskiego. Tegoż dnia książę z Sieńczy przyjechał, a z nim panowie Bodzyński i Lassota oraz cały dwór i dużo szlachty w kilkudziesięciu kolaskach, bo zjazd u pana Suffczyńskiego był niezmierny. Książę wyprawił wspaniały pogrzeb chcąc uczcić zasługi zmarłego i okazać, jak się w ludziach rycerskich kocha.
Asystowały więc w pochodzie żałobnym wszystkie regimenty stojące w Łubniach, na wałach bito z hakownic i rusznic. Kawaleria szła od zamku aż do kościoła farnego w mieście bojowym ordynkiem, ale ze zwiniętymi banderiami; za nią piesze regimenta z kolbami do góry.
Sam książę przybrany w żałobę jechał za trumną w pozłocistej karecie zaprzężonej w ośm białych jak mleko koni mających grzywy i ogony pofarbowane na pąsowo i kiście strusich piór czarnej barwy na głowach.
Przed kolaską postępował oddział janczarów stanowiących przyboczną straż książęcą, tuż za kolaską paziowie przybrani z hiszpańska, na dzielnych koniach, dalej wysocy urzędnicy dworscy, dworzanie rękodajni, pokojowcy, na koniec hajducy i pajucy.
Kondukt zatrzymał się naprzód u drzwi kościoła, gdzie ksiądz Jaskólski powitał trumnę mową poczynającą się od słów: „Gdzie tak spieszysz, mości Zakrzewski?"
Potem przemawiało jeszcze kilku z towarzystwa, a między nimi i pan Skrzetuski, jako zwierzchnik i przyjaciel zmarłego.
Następnie wniesiono ciało do kościoła i tu dopiero zabrał głos najwymowniejszy z wymownych: ksiądz jezuita Muchowiecki, któren mówił tak górnie i ozdobnie, że sam książę zapłakał. Był to bowiem pan nadzwyczaj tkliwego serca i dla żołnierzów ojciec prawdziwy.
Dyscypliny przestrzegał żelaznej, ale pod względem hojności, łaskawego traktowania ludzi i opieki, jaką otaczał nie tylko ich samych, ale ich dzieci i żony, nikt się z nim nie mógł porównać. Dla buntów straszny i niemiłosierny, był jednak prawdziwym dobrodziejem nie tylko szlachty, ale i całego swego ludu.
Gdy w czterdziestym szóstym roku szarańcza zniszczyła plony, to czynszownikom za cały rok czynsz odpuścił, poddanym kazał wydawać zboże ze spichlerzów, a po pożarze w Chorolu wszystkich mieszczan przez dwa miesiące swoim kosztem żywił.
Dzierżawcy i podstarościowie w ekonomiach drżeli, by do uszu księcia wieść o jakowych nadużyciach lub krzywdach ludowi czynionych nie doszła.
Sierotom taka była opieka zapewniona, że przezywano je na Zadnieprzu „książęcymi detynami". Czuwała nad tym sama księżna Gryzelda przy pomocy ojca Muchowieckiego.
Ład tedy panował we wszystkich ziemiach książęcych, dostatek, sprawiedliwość, spokój, ale i strach, bo w razie najmniejszego oporu nie znał książę miary w gniewie i karaniu, tak w jego naturze łączyła się wspaniałomyślność ze srogością.
Ale w owych czasach i w owych krainach tylko ta srogość pozwalała się krzewić i plenić ludzkiemu życiu i pracy, jej tylko dzięki powstawały miasta i wsie, rolnik wziął górę nad hajdamaką, kupiec spokojnie towar swój prowadził, dzwony spokojnie wzywały wiernych na modlitwę, wróg nie śmiał granicy przestąpić, kupy łotrów ginęły na palach lub zmieniały się w rządnych żołnierzy, a kraj pustynny rozkwitał.
Dzikiej krainie i dzikim mieszkańcom takiej potrzeba było ręki, na Zadnieprze bowiem szły najniespokojniejsze z Ukrainy żywioły, ciągnęli osadnicy nęceni rolą i żyznością ziemi, zbiegli chłopi ze wszystkich ziem Rzeczypospolitej, przestępcy uciekający z więzień, słowem, jakoby rzekł Livius: „pastorum convenarumque plebs transfuga ex suis populis".
Utrzymać ich w ryzie, zmienić w spokojnych osadników i wtłoczyć w karby osiadłego życia mógł tylko taki lew, na którego ryk drżało wszystko.
Pan Longinus Podbipięta, pierwszy raz w życiu księcia na pogrzebie ujrzawszy, własnym oczom uwierzyć nie mógł. Słysząc bowiem tyle o sławie jego wyobrażał sobie, że musi to być jakiś olbrzym o głowę rodzaj ludzki przewyższający, a tymczasem książę był wzrostu prawie małego i dość szczupły.
Młody był jeszcze, liczył dopiero trzydziesty szósty rok życia, ale na twarzy jego widne już były trudy wojenne.
O ile bowiem w Łubniach żył jak król prawdziwy, o tyle w czasie licznych wypraw i pochodów dzielił niewczasy prostego towarzysza, jadał czarny chleb i sypiał na ziemi na wojłoku, a że większa część życia schodziła mu na pracach obozowych, więc odbiły się one na jego twarzy.
Wszelako oblicze to na pierwszy rzut oka zdradzało nadzwyczajnego człowieka.
Malowała się w nim żelazna, nieugięta wola i majestat, przed którym każdy mimo woli musiał uchylić głowy.
Widać było, że ten człowiek zna swoją potęgę i wielkość - i gdyby mu jutro włożyć koronę na głowę, nie czułby się ani zdziwionym, ani przygniecionym jej ciężarem.
Oczy miał duże, spokojne, prawie słodkie, jednakże gromy zdawały się być w nich uśpione, i czułeś, że biada temu, kto by je rozbudził.
Nikt też znieść nie mógł spokojnego blasku tego spojrzenia i widywano posłów, wytrawnych dworaków, którzy stanąwszy przed Jeremim mieszali się i nie umieli zacząć dyskursu.
Był to zresztą na swoim Zadnieprzu król prawdziwy. Z kancelarii jego wychodziły przywileje i nadania: „My po bożej myłosti kniaź i hospodyn" etc.
Níewielu też i panów za równych sobie poczytywał. Kniaziowie z krwi dawnych władców bywali u niego marszałkami.
Takim był w swoim czasie i ojciec Heleny, Wasyl Bułyha Kurcewicz, który to ród przecie, jak się wyżej wspomniało, wyprowadzał się od Koriata, a w samej rzeczy od Rurykowiczów pochodził.
Było w księciu Jeremim coś, co mimo wrodzonej mu łaskawości trzymało ludzi w oddaleniu.
Kochając żołnierzów, on sam poufalił się z nimi; z nim nikt nie śmiał się poufalić. A jednakże rycerstwo, gdyby mu kazał konno w przepaście Dnieprowe skoczyć, uczyniłoby to bez wahania.
Po matce Wołoszce odziedziczył on cerę białą tą białością rozpalonego żelaza, od której żar bije, i czarny jak skrzydło kruka włos, który na całej głowie podgolony, z przodu tylko spadał bujniej i obcięty nad brwiami, zasłaniał mu połowę czoła.
Nosił się po polsku, o ubiór niezbyt dbał i tylko na wielkie uroczystości nakładał szaty kosztowne, ale wówczas świecił cały od złota i kamieni.
Pan Longin w kilka dni później był obecny na takiej uroczystości, gdy książę dawał posłuchanie panu Rozwanowi Ursu.
Audiencje posłów odbywały się zawsze w sali tak zwanej niebieskiej, gdyż na jej suficie firmament niebieski wraz z gwiazdami pędzlem gdańszczanina Helma był wyobrażony.
Zasiadał tedy książę pod baldachimem z aksamitu i gronostajów, na wyniosłym krześle do tronu podobnym, którego podnóżek był blachą pozłocistą obity, za księciem zaś stał ksiądz Muchowiecki, sekretarz, marszałek kniaź Woronicz, pan Bogusław Maszkiewicz, dalej paziowie i dwunastu trabantów z halabardami, przybranych po hiszpańsku; głębie sali przepełnione były rycerstwem w świetnych strojach i ubiorach.
Pan Rozwan prosił w imieniu hospodara, by książę swym wpływem i grozą imienia wyrobił u chana zakaz Tatarom budziackim wpadania do Wołoszczyzny, w której corocznie straszliwe szkody i spustoszenia czynili, na co książę odpowiedział piękną łaciną, że Budziaccy nie bardzo samemu chanowi byli posłuszni, że jednakże gdy na kwiecień spodziewa się czausa murzy, posła chanowego, u siebie, będzie przez niego upominał się u chana o krzywdy wołoskie.
Pan Skrzetuski poprzednio już zdał relację ze swego poselstwa i podróży oraz ze wszystkiego, co słyszał o Chmielnickim i jego na Sicz ucieczce.
Książę postanowił posunąć kilka pułków ku Kudakowi, ale nie przywiązywał wielkiej do tej sprawy wagi.
Tak więc, gdy nic nie zdawało się zagrażać spokojowi i potędze zadnieprzańskiego państwa, rozpoczęły się w Łubniach uroczystości i zabawy, tak z powodu bytności posła Rozwana, jak i dlatego, że panowie Bodzyński i Lassota oświadczyli się wreszcie uroczyście w imieniu wojewodzica Przyjemskiego o rękę starszej księżniczki Anny, na którą prośbę otrzymali i od księcia, i od księżny Gryzeldy odpowiedź pomyślną.
Jeden tylko mały Wołodyjowski cierpiał nad tym niemało, a gdy Skrzetuski próbował wlać mu otuchę w serce, odpowiedział:
- Dobrze tobie, bo gdy jeno zechcesz, Anusia Borzobohata cię nie minie.
Już tu ona o tobie bardzo wdzięcznie przez cały czas wspominała; rozumiałem z początku, iż w tej myśli, by zazdrość w Bychowcu excitare, ale widzę, że chciała go na hak przywieść i chyba dla ciebie jednego czulszy w sercu żywi sentyment.
- Co tam Anusia! Wróćże sobie do niej - non prohibeo. Ale o księżniczce Annie przestań myśleć, gdyż to jest to samo, jakbyś chciał feniksa czapką na gnieździe przykryć.
- Wiem ci to, że ona jest feniksem, i dlatego z żalu po niej pewnie umrzeć mi przyjdzie.
- Żyw będziesz i wraz się zakochasz, byle jeno nie w księżniczce Barbarze, bo ci ją drugi wojewodzic sprzed nosa sprzątnie.
- Zali serce jest pachołkiem, któremu rozkazać można? zali oczom zabronisz patrzyć na tak cudną istotę, jak księżniczka Barbara, której widok dzikie nawet bestie poruszyć byłby zdolny?
- Masz diable kubrak! - wykrzyknął pan Skrzetuski. - Widzę, że się bez mojej pomocy pocieszysz, aleć to powtarzam: wróć do Anusi, bo z mojej strony żadnych impedimentów mieć nie będziesz.
Anusia jednak ani myślała rzeczywiście o Wołodyjowskim. Natomiast drażniła ją, zaciekawiała i gniewała obojętność pana Skrzetuskiego, który wróciwszy po tak długiej nieobecności, prawie na nią nie spojrzał. Wieczorami tedy, gdy książę z co przedniejszymi oficerami i dworzany przychodził do bawialnej komnaty księżny, by zabawić się rozmową, Anusia wyglądając zza pleców swej pani (bo księżna była wysoka, a Anusia niska) świdrowała swymi czarnymi oczkami w twarzy namiestnika, chcąc mieć rozwiązanie tej zagadki.
Ale oczy Skrzetuskiego, również jak myśl, błądziły gdzie indziej, a gdy wzrok jego padał na dziewczynę, to taki zamyślony i szklany, jak gdyby nie na tę patrzył, do której śpiewał niegdyś:
Jak tatarska orda,
Bierzesz w jasyr corda!...
„Co mu się stało?" - pytała sama siebie rozpieszczona faworytka całego dworu i tupiąc drobną nóżką, czyniła postanowienie rzecz tę zbadać.
Nie kochała się ona wprawdzie w Skrzetuskim, ale przyzwyczaiwszy się do hołdów nie mogła znieść, by na nią nie zważano i gotowa była ze złości sama się rozkochać w zuchwalcu.
Razu tedy jednego biegnąc z motkami dla księżny spotkała pana Skrzetuskiego wychodzącego z przyległej sypialnej komnaty książęcej. Naleciała na niego jak burza, prawie go potrąciła piersią i cofnąwszy się nagle, rzekła:
- Ach! jakem się przestraszyła! Dzień dobry waćpanu!
- Dzień dobry pannie Annie! Czyliż takowe monstrum ze mnie, bym aż miał pannę Annę przestraszać?
Dziewczyna stała ze spuszczonymi oczkami, kręcąc w palcach niezajętej ręki końce warkoczów, przestępując z nóżki na nóżkę i niby zmieszana odpowiedziała z uśmiechem:
- E nie! to to nie... wcale nie... jak matkę kocham!
Nagle spojrzała na porucznika i znów zaraz spuściła oczy.
- Czy się waćpan gniewasz na mnie?
- Ja? Alboż panna Anna dba o mój gniew?
- Co prawda, to nie. Miałabym też o co dbać! Może waćpan myślisz, że zaraz będę płakała? Pan Bychowiec grzeczniejszy...
- Jeśli tak, to nie pozostaje mnie nic innego, jak ustąpiwszy pola panu Bychowcowi, zejść z oczu panny Anny.
- A czy ja trzymam?
To, rzekłszy Anusia zastąpiła mu drogę.
- To waćpan z Krymu powraca? - spytała.
- Z Krymu.
- A co waćpan z Krymu przywiózł?
- Przywiozłem pana Podbipiętę. Wszakże go panna Anna już widziała? Bardzo to miły i stateczny kawaler.
- Pewnie, że milszy od waćpana. A po co on tu przyjechał?
- By panna Anna miała na kim swojej mocy popróbować. Aleć radzę ostro się brać, bo wiem jeden sekret o tym kawalerze, dla którego jest on niezwyciężony... i nawet panna Anna z nim nic nie wskóra.
- Dlaczegóż to on jest niezwyciężony?
- Bo się nie może żenić.
- A co mnie to obchodzi! Czemuż to on nie może się żenić?
Skrzetuski pochylił się do ucha dziewczyny, ale rzekł bardzo głośno i dobitnie:
- Bo czystość ślubował.
- Niemądryś waćpan! - zawołała prędko Anusia i w tejże chwili furknęła jak ptak spłoszony.
Tego wieczora jednak popatrzyła pierwszy raz uważniej na pana Longina.
Gości dnia tego było niemało, bo książę wyprawiał pożegnalną ucztę dla pana Bodzyńskiego. Nasz Litwin, przybrany starannie w biały atłasowy żupan i ciemnoniebieski aksamitny kontusz, wyglądał bardzo okazale, tym bardziej że przy boku zamiast katowskiego Zerwikaptura zwieszała mu się lekka, krzywa szabla w pozłocistej pochwie.
Oczki Anusi strzelały na pana Longina po trochu umyślnie, na złość panu Skrzetuskiemu. Byłby tego jednakże namiestnik nie zauważył, gdyby nie Wołodyjowski, który trąciwszy go łokciem rzekł:
- Niechże mnie jasyr spotka, jeśli Anusia nie wdzięczy się do tej chmielowej tyczki litewskiej.
- Powiedzże to jemu samemu.
- Pewnie, że powiem. Dobrana będzie z nich para.
- Będzie ją mógł nosić zamiast spinki u żupana, taka właśnie jest między nimi proporcja.
- Albo zamiast kitki na czapce.
Wołodyjowski podszedł do Litwina.
- Mospanie! - rzekł - niedawno jakeś tu przybył, ale frant, widzę, z waści nie lada.
- A to czemu, brateńku dobrodzieju? a to czemu?
- Boś nam tu najgładszą dziewkę z fraucymeru już zbałamucił.
- Dobrodzieju! - rzekł Podbipięta składając ręce - co waćpan mówisz najlepszego?
- Spojrzyj waszmość na pannę Annę Borzobohatą, w której się tu wszyscy kochamy, jak to ona na waści dziś oczkiem strzyże. Pilnuj się jeno, żeby z waści dudka nie wystrzygła, jako z nas powystrzygała.
To rzekłszy Wołodyjowski zakręcił się na pięcie i odszedł pozostawiając pana Longina w zdumieniu. Nie śmiał on nawet zrazu spojrzeć w stronę Anusi i po niejakim dopiero czasie rzucił znienacka okiem - ale aż zadrżał.
Spoza ramienia księżny Gryzeldy dwoje jarzących ślepków patrzyło na niego istotnie z ciekawością i uporem.
„Apage, satanas!" - pomyślał Litwin i oblawszy się jak żaczek rumieńcem, uciekł w drugi kąt sali.
Jednakże pokusa była ciężka. Ten szatanek wyglądający zza pleców księżny tyle miał ponęt, te oczki tak świeciły jasno, że pana Longina aż ciągnęło coś, by w nie choć jeszcze raz tylko spojrzeć.
Ale wtem wspomniał na swój ślub, w oczach stanął mu Zerwikaptur, przodek Stowejko Podbipięta, trzy ścięte głowy, i strach go zdjął.
Przeżegnał się i tego wieczora nie spojrzał więcej.
Natomiast rankiem nazajutrz przyszedł na kwaterę Skrzetuskiego.
- Panie namiestniku - rzekł - a prędko pociągniemy? Co też tam waszmość słyszał o wojnie?
- Przypiliło waści. Bądźże cierpliwy, póki się pod znak nie zaciągniesz.
Pan Podbipięta bowiem nie był jeszcze zapisany na miejsce zmarłego Zakrzewskiego.
Musiał czekać z tym, aż ćwierć wyjdzie, co miało nastąpić dopiero pierwszego kwietnia.
Ale było mu rzeczywiście pilno, dlatego pytał namiestnika w dalszymciągu:
- A nicże J. O. książę w tej materii nie mówił?
- Nic. Król pono do śmierci nie przestanie o wojnie myśleć, ale Rzeczpospolita jej nie chce.
- A mówili w Czehrynie, że rebelia kozacka zagraża?
- Znać, że waści mocno ślub dolega. Co do rebelii, wiedzże, iż jej przed wiosną nie będzie, bo choć to zima lekka, ale zima zimą.
Mamy dopiero 15 februarii, lada dzień mrozy jeszcze mogą nastać, a Kozak w pole nie rusza, póki się nie może okopać, bo oni za wałem biją się okrutnie, w polu zaś nie umieją dotrzymać.
- Tak i trzeba czekać nawet na Kozaków?
- Zważ waćpan i to, że choćbyś w czasie rebelii swoje trzy głowy znalazł. to nie wiadomo, czy od ślubu wolnym będziesz, boć co innego Krzyżacy lub Turcy, a co innego swoi - jakoby rzec, dzieci eiusdem matris.
- O wielki Boże! A toś mi waćpan sęka w głowę zadał! Ot, desperacja! Niechże mnie ksiądz Muchowiecki te wątpliwości rozstrzygnie, bo inaczej nie będę miał i chwili spokoju.
- Pewnie, że rozstrzygnie, gdyż jest człek uczony i pobożny, ale pewnie nie powie nic innego. Bellum civile to wojna braci.
- A gdyby rebelizantom obca potęga na pomoc przyszła?
- Tedy miałbyś pole. Ale teraz jedno mogę waści zalecić: czekaj i bądź cierpliwy.
Jednakże pan Skrzetuski sam nie umiał pójść za tą radą. Ogarniała go tęskność coraz większa, nudziły go uroczystości dworskie i te twarze, na które dawniej było mu tak mile spoglądać.
Panowie Bodzyński, Lassota i pan Rozwan Ursu wyjechali wreszcie, a po ich wyjeździe nastał spokój głęboki. Życie zaczęło płynąć jednostajnie. Książę zajęty był lustracjami dóbr ogromnych i co rano zamykał się z komisarzami nadjeżdżającymi z całej Rusi i Sandomierskiego - więc nawet i ćwiczenia wojskowe rzadko tylko mogły się odbywać.
Gwarne uczty oficerskie, na których rozprawiano o przyszłych wojnach, nużyły niewymownie Skrzetuskiego, więc z guldynką na ramieniu uciekał nad Sołonicę, gdzie ongi Żółkiewski tak strasznie Nalewajkę, Łobodę i Krępskiego pogromił.
Ślady owej bitwy już się były zatarły i w pamięci ludzkiej, i na pobojowisku. Czasem tylko jeszcze ziemia wyrzucała z łona zbielałe kości, a za wodą sterczał nasyp kozacki, spoza którego bronili się tak rozpaczliwie Zaporożcy Łobody i Nalewajkowa wolnica.
Ale już i na nasypie puścił się gęsto gaj zarośli. Tam to Skrzetuski chronił się przed gwarem dworskim i zamiast strzelać do ptaków, rozpamiętywał; tam to przed oczyma jego duszy stawała przywoływana pamięcią i sercem postać kochanej dziewczyny; tam wśród mgły, szumu oczeretów i melancholii owych miejsc doznawał ulgi we własnej tęsknocie.
Ale później jęły padać obfite, zapowiadające wiosnę deszcze. Sołonica zamieniła się w topielisko, głowy spod dachu trudno było wychylić, więc namiestnik i tej pociechy, jaką znajdował w błąkaniu się samotnym, został pozbawiony. A tymczasem wzrastał jego niepokój - i słusznie.
Miał on z początku nadzieję, że Kurcewiczowa z Heleną, jeśli tylko kniahini potrafi wyprawić Bohuna, zjadą zaraz do Łubniów, a teraz i ta nadzieja zgasła. Słota zepsuła drogi, step na kilka mil, po obu brzegach Suły, stał się ogromnym begniskiem, na przebycie którego trzeba było czekać, póki wiosenne gorące słońce nie wyssie zbytku wód i wilgoci.
Przez cały ten czas Helena miała pozostawać pod opieką, której Skrzetuski nie ufał, w prawdziwym wilczym gnieździe, wśród ludzi nieokrzesanych, dzikich, a Skrzetuskiemu niechętnych.
Wprawdzie dla własnego dobra powinni mu byli słowa dotrzymać i prawie nie mieli innej drogi - ale któż mógł odgadnąć, co wymyślą, na co się odważą, zwłaszcza gdy ciążył nad nimi straszliwy watażka, którego widocznie i kochali, i bali się jednocześnie.
Łatwo by mu przyszło zmusić ich do oddania mu dziewczyny, bo nierzadkie były i podobne wypadki. Tak samo swego czasu towarzysz nieszczęsnego Nalewajki, Łoboda, zmusił panią Poplińską, by mu oddała za żonę swą wychowankę, choć dziewczyna była szlachcianką dobrego rodu i chociaż z całej duszy nienawidziła watażki.
A jeśli było prawdą, co mówiono o niezmiernych bogactwach Bohuna, to przecie mógł im i dziewczynę, i utratę Rozłogów zapłacić. A potem co? „Potem - myślał p. Skrzetuski - doniosą mi szyderczo, że jest <<po harapie>>, a sami umkną gdzieś w puszcze litewskie lub mazowieckie, gdzie ich nawet książęca potężna ręka nie dosięgnie."
Pan Skrzetuski trząsł się jak w febrze na tę myśl, targał się jak wilk na łańcuchu, żałował swego rycerskiego słowa danego kniahini - i nie wiedział, co ma począć. A był to człowiek, który nierad pozwalał się ciągnąć za brodę wypadkom. W jego naturze leżała wielka przedsiębiorczość i energia. Nie czekał on na to, co mu los zdarzy; wolał los brać za kark i zmuszać, by zdarzał fortunnie - dlatego trudniej mu było niż komu innemu siedzieć z założonymi rękoma w Łubniach.
Postanowił więc działać. Miał on pacholika Rzędziana, szlachcica chodaczkowego z Podlasia, lat szesnastu, ale franta kutego na cztery nogi, którym niejeden stary wyga nie mógł iść o lepsze, i tego postanowił wysłać do Heleny oraz na przeszpiegi.
Skończył się też był luty; deszcze przestały lać, marzec zapowiadał się dość pogodnie i drogi musiały się nieco poprawić.
Wybierał się więc Rzędzian w drogę. Pan Skrzetuski zaopatrzył go w list, papier, pióra i flaszkę inkaustu, której kazał mu jak oka w głowie pilnować, bo pamiętał, że tych rzeczy nie masz w Rozłogach.
Miał także chłopak polecenie, by nie powiadał, od kogo jest, by udawał, że do Czehryna jedzie, i pilnie na wszystko zwracał oko, a zwłaszcza wywiedział się dobrze o Bohunie, gdzie jest i co porabia.
Rzędzian nie dał sobie dwa razy instrukcji powtarzać, czapkę na bakier nasunął, nahajem świsnął i pojechał.
Dla pana Skrzetuskiego rozpoczęły się ciężkie dni oczekiwania. Dla zabicia czasu ścinał się w palcaty z panem Wołodyjowskim, wielkim mistrzem w tej sztuce, lub dzirytem do pierścienia rzucał.
Zdarzył się też w Łubniach wypadek, którego namiestnik o mało zdrowiem nie przypłacił. Pewnego dnia niedźwiedź, zerwawszy się z łańcucha na podwórcu zamkowym, poszczerbił dwóch masztalerzy, popłoszył konie pana komisarza Chlebowskiego i na koniec rzucił się na namiestnika, któren szedł właśnie z cekhauzu do księcia, bez szabli przy boku, mając w ręku tylko lekki nadziak z mosiężną główką.
Namiestnik byłby zginął niezawodnie, gdyby nie pan Longin, który ujrzawszy z cekhauzu, co się dzieje, porwał za swój Zerwikaptur i przybiegł na ratunek.
Pan Longin okazał się w zupełności godnym potomkiem przodka Stowejki, gdyż w oczach całego dworu odwalił jednym zamachem łeb niedźwiedziowi wraz z łapą, któren to dowód nadzwyczajnej siły podziwiał z okna sam książę i wprowadził następnie pana Longina do pokojów księżny, gdzie Anusia Borzobohata tak wabiła go oczkiem, że nazajutrz musiał iść do spowiedzi i następnie przez trzy dni nie pokazywał się w zamku, póki żarliwą modlitwą wszelkich pokus nie odpędził.
Tymczasem upłynęło dni dziesięć, a Rzędziana nie było widać z powrotem. Nasz pan Jan schudł z oczekiwania i tak wymizerniał, że aż Anusia poczęła się wypytywać przez posły, co mu jest - a Carboni, doktor książęcy, zapisał mu jakąś driakiew na melancholię.
Ale innej on driakwi potrzebował, gdyż dniem i nocą o swojej kniaziównie rozmyślał - i czuł coraz mocniej, że to nie żadne płoche uczucie zagnieździło się w jego sercu, ale miłość wielka, która musi być zaspokojona, bo inaczej pierś ludzką jak słabe naczynie rozsadzić gotowa.
Łatwo więc sobie wyobrazić radość pana Jana, gdy pewnego dnia o świcie wszedł do jego kwatery Rzędzian, zabłocony, zmęczony, wymizerowany, ale wesół i z dobrą wieścią wypisaną na czole. Namiestnik jak się zerwał wprost z łoża, tak przybiegłszy do niego chwycił go za ramiona i krzyknął:
- Listy masz?
- Mam, panie. Oto są.
Namiestnik porwał i zaczął czytać. Długi czas wątpił, czy mu nawet w razie najpomyślniejszym Rzędzian list przywiezie, gdyż nie był pewny, czy Helena pisać umie.
Kresowe niewiasty nie bywały uczone, a Helena chowała się do tego między prostakami.
Jednakże widocznie ojciec nauczył ją jeszcze tej sztuki, gdyż skreśliła długi list na cztery strony papieru.
Biedaczka nie umiała wprawdzie wyrażać się ozdobnie, retorycznie, ale wprost od serca pisała co następuje:
„Już ja waćpana nigdy nie zapomnę, waćpan mnie prędzej, bo słyszę, że są i płosi między wami. Ale gdyś pacholika umyślnie tyle mil drogi przysłał, to widać, żem ci miła jak i ty mnie, za coć sercem wdzięcznym dziękuję. Nie myśl też waćpan, aby to nie było przeciw skromności mojej tak ci o tym kochaniu pisać, ale snadź lepiej już prawdę powiedzieć niż zełgać albo ją ukrywać, gdy zgoła co innego jest w sercu. Wypytywałam też imć Rzędziana, co w Łubinach porabiasz i jakie są wielkiego dworu obyczaje, a gdy mnie o urodzie i gładkości tamtejszych panien powiadał, prawie że łzami od wielkiego smutku się zalałam..."
Tu namiestnik przerwał czytanie i spytał Rzędziana:
- Coś ty, tam kpie, powiadał?
- Wszystko dobrze, panie! - odpowiedział Rzędzian.
Namiestnik czytał dalej:
„...Bo jakże mnie prostaczce porównywać się z nimi. Ale powiedział mi pachołek, iż waćpan na żadną i patrzyć nie chcesz..."
- Toś dobrze powiedział! - rzekł namiestnik.
Rzędzian nie wiedział wprawdzie, o co idzie, bo namiestnik czytał list po cichu, ale zrobił mądrą minę i chrząknął znacząco. Skrzetuski zaś czytał dalej:
„...I zaraz pocieszyłam się prosząc Boga, by cię nadal w takowej dla mnie życzliwości utrzymał i obojgu nam błogosławił - amen. Jużem się tak też za waćpanem stęskniła, jako właśnie za matką, bo mnie sierocie smutno na świecie, ale nie przy waćpanu... Bóg patrzy na moje serce, że jest czyste, a co innego jest prostactwo, które mnie wybaczyć musisz..."
W dalszym ciągu donosiła śliczna kniaziówna, że do Łubniów ze stryjenką wyjadą, jak tylko drogi będą lepsze, i że sama kniahini chce wyjazd przyśpieszyć, gdyż z Czehryna dochodzą wieści o jakichś niespokojnościach kozackich, czeka więc tylko na powrót młodych kniaziów, którzy do Bogusławia na jarmark koński pojechali.
„Prawdziwy z waćpana czarownik - pisała dalej Helena - żeś sobie i stryjnę zjednać umiał."
Tu namiestnik uśmiechnął się, przypomniał sobie bowiem, jakimi to sposoby musiał tę stryjnę zjednywać.
List kończył się zapewnieniami stałej a poczciwej miłości, jaką właśnie przyszła żona mężowi winna. W ogóle zaś przeglądało z niego istotnie serce czyste, dlatego też namiestnik odczytywał ten list serdeczny po kilkanaście razy od początku do końca, powtarzając sobie w duszy: „Moja wdzięczna dziewko! niechże mnie Bóg opuści, jeśli cię kiedy zaniecham."
Potem zaś począł wypytywać o wszystko Rzędziana.
Sprytny pachołek zdał mu dokładnie sprawę z całej podróży.
Przyjęto go uczciwie. Stara kniahini wybadywała go o namiestnika, a dowiedziawszy się, że był rycerzem znakomitym i księcia poufnym, a przy tym człowiekiem zamożnym, rada była.
- Pytała mnie też - rzekł Rzędzian - czy jegomość, jak co obiecnie, zawsze słowo zdzierży, a ja jej na to: „Moja mościa pani! gdyby ten wołoszynek, na którym przyjechałem, był mnie obiecany, wiedziałbym, że już mnie nie minie..."
- Frant z ciebie - rzecze namiestnik - ale kiedyś tak za mnie zaręczył, to go już trzymaj. Nie symulowałeś tedy nic? powiedziałeś, że ja cię przysłałem?
- Powiedziałem, bom obaczył, że można, i zaraz jeszcze wdzięczniej mnie przyjęli, a szczególniej panna, która jest tak cudna, jak drugiej na świecie nie znaleźć. A dowiedziawszy się, że od jegomości jadę, już też nie wiedziała, gdzie mnie posadzić, i gdyby nie post, opływałbym we wszystko jako w niebie. Czytając list jegomościn, łzami go oblewała od radości.
Namiestnik zamilkł również od radości i po chwili dopiero spytał znowu:
- A o onym Bohunie niceś się nie dowiedział?
- Nie zdawało mi się panny albo pani o to pytać, alem wszedł w konfidencję ze starym Tatarem Czechłym, któren choć poganin, jest wiernym panienki sługą. Ten mnie powiadał, że z początku mruczeli oni wszyscy na jegomości bardzo, ale potem się ustatkowali, a to gdy stało się im wiadomo, iż co prawią o skarbach tego Bohuna, to bajka.
- Jakimże sposobem o tym się przekonali?
- A to, widzi jegomość, było tak: Mieli oni dyferencję z Siwińskimi, którą potem obowiązali się spłacić. Jak przyszedł termin, tak do Bohuna: „Pożycz!" a on na to: „Dobra tureckiego - powiada - trochę mam, ale skarbów żadnych, bo com miał, tom - powiada - i rozrzucił." Jak też to usłyszeli, zaraz im był tańszy, i do jegomości afekt zwrócili.
- Nie ma co mówić, dobrześ się o wszystkim wywiedział.
- Mój jegomość, gdybym ja się jednego wywiedział, a drugiego nie, tedyby jegomość mógł do mnie rzec: „Konia mi darowałeś, a terlicyś nie dał." Co by jegomości było po koniu bez terlicy?
- No, no, to weźże i terlicę.
- Dziękuję pokornie jegomości. Oni też Bohuna do Perejasławia zaraz wyprawili, więc jakem się o tym dowiedział, tak sobie myślę: czemu bym i ja nie miał do Perejasławia dotrzeć. Będzie ze mnie pan kontent, to mnie barwa prędzej dojdzie...
- Dojdzie cię na nową ćwierć. To byłeś i w Perejasławiu?
- Byłem. Alem Bohuna tam nie znalazł. Stary pułkownik Łoboda chory. Mówią, że rychło po nim Bohun pułkownikiem zostanie... Ale tam się dzieje coś dziwnego. Semenów ledwie garść przy chorągwi została - reszta, mówią, za Bohunem pociągnęła czy też na Sicz zbiegła i to jest, mój jegomość, ważna rzecz, bo tam się podobno jakaś rebelia knuje. Chciałem się koniecznie czegoś dowiedzieć o Bohunie, aleć tylko tyle mi powiedziano, że się na ruski brzeg przeprawił. Ano! myślę sobie: kiedy tak, to nasza panienka od niego bezpieczna - i wróciłem.
- Dobrześ się sprawił. A przygody jakiej w podróży nie miałeś?
- Nie, mój jegomość, jeno mi się jeść okrutnie chce.
Rzędzian wyszedł, a namiestnik zostawszy sam zaczął na nowo odczytywać list Heleny i do ust przyciskać te literki nie tak kształtne jak ręka, która je kreśliła.
Ufność wstąpiła mu w serce i myślał sobie: „Niedługo drogi podeschną, byle Bóg dał pogodę. Kurcewicze też dowiedziawszy się, że Bohun hołysz, pewnie mnie już nie zdradzą. Puszczę im Rozłogi, jeszcze swego dołożę, byle onej kochanej gwiazdki dostać..."
I przybrawszy się, z jaśniejącą twarzą, z pełną od szczęścia piersią, szedł do kaplicy, by Bogu naprzód za dobrą nowinę pokornie podziękować.
Прибывши в Лубны, пан Скшетуский князя не застал, так как тот к пану Суффчинскому, старому своему дворянину, в Сенчу уехал. С князем отбыли княгиня, обе панны Збаражские и множество особ, состоявших при дворе. В Сенчу немедленно дано было знать о возвращении наместника из Крыма и прибытии посла. Между тем знакомые и сотоварищи радостно приветствовали Скшетуского после долгой разлуки, а более других пан Володыёвский, который после их очередного поединка сделался самым близким другом наместнику.
Кавалер сей отличался тем, что постоянно бывал влюблен. Убедившись в коварстве Ануси Борзобогатой, он обратил свое нежное сердце к Анеле Ленской, тоже панне из фрауциммера, но, когда и она буквально месяц назад обвенчалась с паном Станишевским, Володыёвский, чтобы утешиться, принялся вздыхать по старшей княжне Збаражской — Анне, племяннице князя Вишневецкого. Увы, он и сам понимал, что, столь высоко замахнувшись, не мог и малейшей питать надежды, тем более что от имени пана Пшиемского, сына ленчицкого воеводы, уже заявились сватать княжну пан Бодзинский и пан Ляссота.
Поэтому злосчастный Володыёвский сообщил нашему наместнику новые свои огорчения, посвящая его в придворные дела и тайны, что последний выслушивал краем уха, имея мысль и сердце занятые другим. Когда бы не душевное смятение это, любови, хоть и взаимной, всегда сопутствующее, Скшетуский был бы совершенно счастлив, после долгой отлучки вернувшись в Лубны, где его окружили друзья и кутерьма привычной с давних лет солдатской жизни. Лубны, будучи княжеским замком-резиденцией и великолепием своим не уступая любым резиденциям «королят», отличались все же тем, что житье здесь было суровым, почти походным.
Кто не знал здешних порядков и обычаев, тот, приехав даже в наиспокойнейшую пору, мог подумать, что тут к какой-то военной кампании готовятся. Солдат преобладал здесь числом над дворянином, железо предпочиталось золоту, голос бивачных труб — шуму пиров и увеселений.
Повсюду царил образцовый порядок и неведомая нигде более дисциплина; повсюду не счесть было рыцарства, приписанного к различным хоругвям: панцирным, драгунским, казацким, татарским и валашским, в которых служило не только Заднепровье, но и охочекомонная шляхта со всех концов Речи Посполитой. Всяк стремившийся пройти науку в подлинно рыцарской школе влекся в Лубны; так что наряду с русинами были тут и мазуры, и литва, и малополяне, и даже — что совсем уж удивительно — пруссаки. Пехотные регименты и артиллерия, иначе называемая «огневой люд», сформированы были в основном из опытнейших немцев, нанятых за высокое жалованье; в драгунах служили, как правило, местные. Литва — в татарских хоругвях.
Малополяне записывались охотнее всего под панцирные знамена. Князь не давал рыцарству бездельничать; в лагере не прекращалось постоянное движение.
Одни полки уходили сменить гарнизоны в крепостцы и заставы, другие возвращались в Лубны; целыми днями проводились учения и муштра.
Время от времени, хотя от татар беспокойства не ожидалось, князь предпринимал далекие вылазки в глухие степи и пустыни, чтобы приучить солдат к походам и, добравшись туда, куда до сих пор никто не добирался, разнести славу имени своего.
В прошлую осень, к примеру, идучи левым берегом Днепра, пришел он до самого Кудака, где пан Гродзицкий, начальник тамошнего гарнизона, принимал его, как удельного монарха; потом пошел вдоль порогов до самой Хортицы, а на Кичкасовом урочище велел груду огромную из камней насыпать в память и в знак того, что этой дорогою ни один еще властелин не забирался столь далеко. Пан Богуслав Маскевич, жолнер добрый, хотя в молодых летах, к тому же и человек ученый, описавший, как и прочие княжеские походы, предприятие это, рассказывал о нем дива дивные, а пан Володыёвский незамедлительно все подтверждал, ибо тоже ходил с ними. Повидали они пороги и поражались им, особенно же страшному Ненасытцу, который всякий год, как некогда Сцилла и Харибда, по нескольку десятков человек пожирал. Потом повернули на восток, в степные гари, где из-за недогарков конница ступить даже не могла, так что приходилось лошадям ноги кожами обматывать.
Видали они там множество гадов-желтобрюхов и огромных змей-полозов длиною в десять локтей и толщиною с мужскую руку. По дороге вырезали они на одиноких дубах pro aeterna rei memoria* (вечной памяти ради (лат.)) княжеские гербы и наконец достигли такой глуши, где нельзя было приметить и следов человеческих. — Я даже подумывал, — рассказывал ученый пан Маскевич, — что нам в конце концов, как Улиссу, и в Гадес сойти придется. На что пан Володыёвский: — Уже и люди из хоругви пана стражника Замойского, которая шла в авангарде, клялись, что видели те самые fines* (рубежи (лат.)), на каковых orbis terrarum*(круг земель (лат.)) кончается. Наместник, в свою очередь, рассказывал товарищам про Крым, где пробыл почти полгода в ожидании ответа его милости хана, про тамошние города, с древних времен существующие, про татар, про их военную силу и, наконец, про страх, в каковой они впали, узнав о решающем походе на Крым, в котором все силы Речи Посполитой должны будут участвовать. Так проводили они в разговорах вечера, ожидая князя; еще наместник представил близким друзьям пана Лонгина Подбипятку, который, как человек приятнейший, сразу пришелся всем по сердцу, а показавши во владении мечом сверхчеловеческую силу свою, завоевал всеобщее уважение.
Кое-кому рассказал уже литвин и о предке Стовейке, и о трех срубленных головах, единственно насчет своего обета умолчав, ибо не хотел сделаться объектом шуток. Особенно подружились они с Володыёвским по причине, как видно, схожей сердечной чувствительности; уже спустя несколько дней ходили они вместе вздыхать на вал — один по поводу звездочки, мерцавшей слишком высоко, и потому недосягаемой, alias* (сиречь (лат.)) по княжне Анне, второй — по незнакомке, от которой отделяли его три обетованные головы. Звал даже Володыёвский пана Лонгина в драгуны, но литвин бесповоротно решил записаться в панцирные, чтобы служить под Скшетуским, не без удовольствия узнав в Лубнах, что тот считается рыцарем без страха и упрека и одним из лучших княжеских офицеров. К тому же в хоругви, где пан Скшетуский был поручиком, открывалась ваканция после пана Закревского, прозванного «Miserere mei»* («Помилуй мя» (лат.)), который вот уже две недели тяжко болел и был безнадежен, ибо от сырости все раны его пооткрывались. Так что к сердечной тоске наместника добавилась еще печаль по поводу предстоящей потери старого товарища и многоопытного друга, и по нескольку часов в день Скшетуский ни на шаг не отходил от больного, утешая беднягу и вселяя в него надежду, что не в одном еще походе повоюют они. Но старик в утешениях не нуждался. Он весело умирал на жестком рыцарском ложе, обтянутом лошадиною шкурою, и с почти детской улыбкой глядел на распятие, висевшее на стене. Скшетускому же отвечал: — Miserere mei, ваша милость поручик, а я пойду себе по свой небесный кошт. Тело мое уж очень от ран дырявое, и опасаюсь я, что святой Петр, каковой является маршалом Божьим и за благолепием в небесах приглядывать обязан, не пустит меня в столь дырявой оболочке в рай.
Но я скажу: «Святый Петруня! Заклинаю тебя ухом Малховым не отвращаться, ведь это же поганые попортили мне одежку телесную... Miserere mei! А ежели будет какой поход святого Михаила на адское воинство, так старый Закревский еще пригодится!» Вот почему поручик, хотя, будучи солдатом, много раз и сам смерть видел, и бывал причиною чужой смерти, не мог сдержать слез, слушая старика, кончина которого была подобна тихому солнечному закату. И вот как-то поутру колокола всех лубенских костелов и церквей возвестили о смерти Закревского. Как раз в этот день приехал из Сенчи князь, а с ним господа Бодзинский, Ляссота, весь двор и множество шляхты в нескольких десятках карет, так как съезд у пана Суффчинского был немалый. Князь, желая отметить заслуги покойного и показать, сколь ценит он людей рыцарского склада, устроил пышные похороны.
В траурном шествии участвовали все полки, стоявшие в Лубнах, на валу палили из ручных пищалей и мушкетов. Кавалерия шла по городу от замка до приходского костела в боевом строю, но с зачехленными знаменами; за нею, держа ружья дулами вниз, следовали пехотные полки.
Князь в трауре ехал за гробом в золоченой карете, запряженной осьмериком белых как снег лошадей с выкрашенными в пунцовый цвет гривами и хвостами и с пучками черных страусовых перьев на макушках. Впереди кареты следовал отряд янычар — личная охрана князя, а позади на превосходных лошадях — пажи, одетые на испанский манер; за ними высокие придворные сановники, стремянные дворяне, камердинеры, наконец, гайдуки и выездные лакеи.
Процессия остановилась сперва у дверей приходского костела, где ксендз Яскульский встретил гроб речью, начинавшейся: «Куда ты уходишь от нас, досточтимый Закревский?» Потом сказали прощальные слова некоторые из присутствующих, а среди них и Скшетуский, как начальник и друг покойного.
Затем гроб внесли в костел и тут наконец произнес речь златоуст из златоустов, ксендз-иезуит Муховецкий, говоривший столь возвышенно и красиво, что сам князь прослезился, ибо был повелитель с весьма отзывчивым сердцем и отец солдатам.
Дисциплины спрашивал он железной, но в щедрости, ласковом отношении к людям и благорасположении, которыми дарил не только солдат своих, но и жен их с детьми, с ним никто не мог равняться. К бунтарям грозный и безжалостный, был он истинным благодетелем не только шляхте, но и всем своим подданным.
Когда о сорок шестом годе саранча поела урожай, он за целый год спустил чиншевикам уплату чинша, народу же распорядился выдавать зерно из закромов, а после хорольского пожара всех горожан два месяца содержал на свой счет.
Арендаторы и подстаросты в экономиях трепетали, как бы до княжеских ушей не дошли жалобы о каких-либо злоупотреблениях или обидах, народу чинимых.
Сиротам обеспечивалось такое попечение, что на Заднепровье называли их «княжьими дитынами». За этим присмотр осуществляла сама княгиня Гризельда, имея в помощниках отца Муховецкого.
И царили по всем княжьим уделам достаток, лад, справедливость, спокойствие, но и страх тоже, ибо довольно было малейшего неповиновения, и князь не знал удержу в гневе и наказаниях; так в натуре его сочетались великодушие с суровостью.
А в те времена и в тех краях подобная суровость только и давала возможность житью и усердию человеческому укореняться и пускать побеги, только благодаря ей возникали города и села, хлебопашец одерживал верх над грабителем, купец безмятежно вел свою торговлю, колокола мирно созывали верующих на молитву, враг не смел нарушить рубежа, разбойные шайки или гибли на колах, или преображались в регулярных солдат, а пустынный край процветал. Дикой земле и диким обитателям ее именно такая рука и была нужна, ведь с Украйны на Заднепровье тянулся самый беспокойный народ: шли поселенцы, привлекаемые наделом и тучностью земли, беглые крестьяне со всех концов Речи Посполитой, преступники, сбежавшие из узилищ, словом, как сказал бы Ливий: «Pastorum convenarumque plebs transfuga ex suis populis»* («Толпы пастухов и всякого сброда, перебежчиков из своих племен» (лат.)).
Держать их в узде, превратить в мирных поселенцев и привить вкус к оседлой жизни только и мог такой лев, от рыка которого всё трепетало. Пан Лонгинус Подбипятка, впервые в жизни князя на похоронах увидав, собственным глазам не поверил. Будучи столько наслышан о его славе, он воображал князя неким исполином, статью обыкновенных людей превосходящим, а князь оказался роста скорее низкого и довольно худощав.
Он был еще молод, будучи всего-навсего тридцати шести лет, однако на лице его уже лежал отпечаток ратных трудов.
Насколько в Лубнах жил он по-королевски, настолько во время частых вылазок и походов делил невзгоды простого солдата: ел черный хлеб и спал, постлав на земле войлок; и если большая часть жизни его проходила именно в ратных трудах, то они и отразились на его облике.
Во всяком случае, с первого взгляда было ясно, что это внешность человека исключительного.
В ней чувствовались железная, несгибаемая воля и величие, перед которым всякий невольно вынужден был склонить голову. Ясно было, что человек этот знает и свою силу, и свое величие, и, возложи завтра на него корону, он не удивится и не согнется под ее тяжестью.
Глаза у князя были большие, спокойные, можно даже сказать, приятные, но казалось, что дремлют в них громы, и всякий знал — горе тем, кто эти громы разбудит.
Между прочим, никто не мог выдержать спокойный блеск этого взгляда, и, случалось, послы или бывалые придворные, явившись пред очи Иеремии, терялись и затруднялись слово сказать.
И был он на своем Заднепровье подлинным королем. Из канцелярии его шли привилегии и жалованные грамоты: «Мы, Божьей милостию князь и господин», и т. д. Немногих тоже и воевод ясновельможных полагал он равными себе. Князья, происходившие от старинных могущественных родов, служили у него в маршалках.
Взять хотя бы отца Елены, Василя Булыгу-Курцевича, родословная которого, как поминалось выше, велась от Кориата, а на самом деле от самого Рюрика.
Было в князе Иеремии что-то, что, несмотря на свойственную ему доброжелательность, заставляло людей оставаться на расстоянии.
Расположенный всем сердцем к солдатам, он держал себя с ними совершенно по-свойски, с ним же фамильярничать никто не смел. И тем не менее рыцарство, прикажи он кинуться верхом с днепровских круч, сделало бы это, не раздумывая. От матери-валашки унаследовал он белокожесть, схожую с белизной раскаленного железа, пышущего жаром, и черные, цвета воронова крыла, волосы, которые, по всей почти голове обритые, буйно устремлялись на чело и, остриженные над бровями, наполовину лоб закрывали. Одевался он в польский костюм, но об одежде не очень заботился и лишь по большим праздникам облачался в богатое платье, весь тогда сверкая золотом и драгоценностями.
Пан Лонгин несколькими днями позже присутствовал на подобном торжестве. Князь принимал господина Розвана Урсу. Посольские аудиенции происходили всегда в так называемой голубой зале, так как на потолке ее свод небесный купно со звездами кистью гданьщанина Хелма был изображен. Князь, как обычно в таких случаях, восседал под балдахином из бархата и горностаев на высоком, напоминающем трон, стуле, подножье которого было оковано позолоченным металлом. Позади князя стояли ксендз Муховецкий, секретарь, маршалок князь Воронич, пан Богуслав Маскевич, а затем пажи и двенадцать одетых на испанский манер драбантов с алебардами; зала же была переполнена рыцарством в роскошных одеждах и уборах.
Господин Розван от имени господаря просил князя влиянием своим и наводящим страх именем добиться от хана запрещения буджацким татарам учинять набеги на Валахию, которыми они каждый год ужасный урон и опустошения причиняли; на что князь ответил на превосходной латыни, что буджаки, мол, не очень-то и самому хану послушны, но все-таки, поскольку в апреле ожидается Чауш-мурза, ханский посол, то через него и будет передан хану соответствующий запрос касательно валашских обид.
Пан Скшетуский предварительно уже сделал реляцию о своем посольстве и путешествии, а также обо всем, что слышал о Хмельницком и бегстве последнего на Сечь. Князь принял решение перевести несколько полков поближе к Кудаку, но особого значения делу этому не придал.
А раз ничто, казалось, не угрожало покою и могуществу заднепровской державы, в Лубнах начались празднества и увеселения как в честь пребывания посла Розвана, так и по случаю того, что господа Бодзинский и Ляссота торжественно попросили от имени воеводского сына Пшиемского руку старшей княжны Анны, на каковую просьбу получили и от князя, и от княгини Гризельды ответ благоприятный. Один лишь не вышедший ростом Володыёвский страдал среди всеобщего оживления, а когда Скшетуский попытался ободрить его, ответил: — Тебе хорошо! Стоит тебе захотеть, и Ануся Борзобогатая тут как тут будет.
Уж она очень благосклонно тебя все время вспоминала; я подумал было, чтобы ревность в Быховце excitare* (возбудить (лат.)), но теперь вижу, что его задумала она до петли довести и только к тебе одному, пожалуй, нежный в сердце сантимент питает. — Да при чем тут Ануся! Можешь за ней снова ухаживать — non prohibeo* (не возбраняю (лат.)). Но о княжне Анне и думать забудь, ибо это все равно, что жар-птицу в гнезде шапкой накрыть. — Ох, знаю, знаю, что она жар-птица, и от горести поэтому умереть мне, как видно, суждено. — Ничего, выживешь и тотчас влюбишься; только в княжну Барбару не вздумай, потому что у тебя из-под носа ее другой воеводич утащит. — Ужели сердце — казачок, которому приказывать можно? Ужели очам запретишь созерцать столь дивное создание, княжну Барбару, вид которой даже зверя дикого взволновать способен? — Вот те на! — воскликнул пан Скшетуский. — Вижу я, что ты и без моих советов утешишься, но повторяю: вернись к Анусе, ибо с моей стороны никаких помех не будет. Ануся о Володыёвском, однако, не думала. Зато интриговало, дразнило и злило Анусю равнодушие пана Скшетуского, который, возвратившись после столь долгой отлучки, даже и не взглянул на нее.
Поэтому по вечерам, когда князь с приближенными офицерами и дворянами приходил в гостиную княгини развлечься беседою, Ануся, выглядывая из-за спины своей госпожи (княгиня была высокая, а она махонькая), сверлила черными своими глазами наместника, пытаясь угадать причину.
Однако взор Скшетуского, а также и мысли пребывали невесть где, а если взгляд его и обращался к девушке, то такой задумчивый и отсутствующий, словно бы поручик глядел не на ту, которой в свое время пел:
Ты жесточе, чем орда, Corda полонишь всегда!..
«Что с ним?» — спрашивала себя избалованная вниманием любимица всего двора и, топнув маленькой ножкою, принимала решение в этом деле разобраться. Если говорить по совести, в Скшетуского она влюблена не была, однако, привыкнув к поклонению, не могла вынести равнодушия к своей особе и от злости готова была сама влюбиться в нахала. И вот однажды, спеша с мотками пряжи к княгине, она столкнулась со Скшетуским, выходившим из расположенной рядом спальни князя. Ануся налетела, как вихрь, можно даже сказать — задела его грудью и, сделав поспешный шажок назад, воскликнула: — Ах! Вы так меня испугали! Здравствуйте, сударь! — Здравствуйте, панна Анна! Неужели же я такое monstrum* (чудовище (лат.)) и людей пугаю? Девушка, теребя пальцами свободной руки косу и переступая с ножки на ножку, опустила глаза и, словно бы растерявшись, с улыбкой ответила: — Ой нет! Это уж нет... вовсе нет... клянусь матушкиным здоровьем! И она быстро глянула на поручика, но тотчас же опять опустила глаза. — Может быть, сударь, ты гневаешься на меня? — Я? А разве панну Анну мой гнев заботит? — Заботит? Ну нет! Тоже мне забота! Уж не полагаешь ли ты, сударь, что я плакать стану? Пан Быховец куда любезнее... — Когда так, мне остается только уступить поле боя пану Быховцу и исчезнуть с глаз долой. — А я разве держу? И Ануся загородила ему дорогу. — Так ты, сударь, из Крыма вернулся? — спросила она. — Из Крыма. — А что ты, ваша милость, оттуда привез? — Пана Подбипятку. Разве панна Анна его не видела? Очень приятный и достойный кавалер. — Уж наверняка приятнее вашей милости. А зачем он сюда приехал? — Чтобы панне Анне было на ком чары испытывать. Но я советую браться за дело всерьез, ибо знаю нечто, из-за чего кавалер сей неприступен, и даже панна Анна с носом останется. — Отчего же это он неприступен? — Оттого, что не имеет права жениться. — Да мне что за дело? А отчего он не имеет права жениться? Скшетуский наклонился к уху девушки, но сказал очень громко и четко: — Оттого, что поклялся оставаться в непорочности. — Вот и неумно, сударь! — воскликнула Ануся и мгновенно упорхнула, словно всполошенная пташка. Однако уже вечером она впервые внимательно пригляделась к пану Лонгину. Гостей в тот день собралось немало, поскольку князь устраивал прощальный прием пану Бодзинскому. Наш литвин, тщательно одетый в белый атласный жупан и темно-голубой бархатный кунтуш, выглядел очень внушительно, тем более что у бедра его вместо палаческого Сорвиглавца висела легкая кривая сабля в золоченых ножнах. Глазки Ануси назло Скшетускому умышленно поглядывали на пана Лонгина. Наместник бы и не заметил этого, если б Володыёвский не толкнул его локтем и не сказал: — Попадись я татарам, если Ануся не заигрывает с хмелевой литовской подпоркой. — А ты ему скажи про это. — И скажу. Подходящая из них пара.
— Он ее вместо шпильки на жупане приспособит, в самый раз придется. — Или вместо кисточки на шапке. Володыёвский подошел к литвину. — Сударь! — сказал он. — Ты, ваша милость, к нам недавно, а повеса каких поискать. — Как так, благодетель братушка? Отчего ж? — Оттого, что лучшей девке из фрауциммера голову вскружил. — Сударик мой! — сказал Подбипятка, сложив руки. — Что это ты такое говоришь? — А ты погляди, как панна Анна Борзобогатая, в которую мы тут все влюблены, за вашей милостью глазками стреляет. Ой, берегись, чтобы она тебя в дураках, как всех нас, не оставила. Сказав это, Володыёвский повернулся на каблуках и ушел, повергнув пана Лонгина в недоумение. Тот сперва не отваживался и поглядеть в сторону Ануси, но спустя некоторое время, как бы невзначай глянув, прямо-таки оторопел.
И в самом деле — из-за плеча княгини Гризельды пара горящих глазок глядела на него с любопытством и настойчивостью. «Apage, satanas!»* («Отыди, сатана!» (греч.)) — подумал литвин и, покрывшись, как школяр, румянцем, ретировался в другой конец залы. Искушение, однако, было велико. Бесенок, выглядывавший из-за княгининой спины, являл собою такой соблазн, глазки так светло сияли, что пана Лонгина словно бы что-то толкало еще разок заглянуть в них.
Но тут он вспомнил свой обет, взору его предстал Сорвиглавец, предок Стовейко Подбипятка, три отсеченные головы, и ужас охватил его.
Он перекрестился и в тот вечер ни разу больше не глянул. Зато утром следующего дня он пришел на квартиру к Скшетускому. — Сударь наместник, а скоро ли мы выступаем? Не слышно ли, ваша милость, чего о баталии? — Что за спех такой? Потерпи, сударь, еще ведь и в часть не записался. И в самом деле, пан Подбипятка не был пока зачислен на место покойного Закревского.
Надо было дождаться, когда истечет квартал, что имело наступить лишь к первому апреля. Тем не менее спех у него какой-то был, поэтому он расспросы продолжил: — И никак светлейший князь насчет предмета этого не высказывался? — Никак. Король вроде бы до конца дней своих не перестанет о войне думать, но Речь Посполитая ее не хочет. — А в Чигирине поговаривали, что смута казацкая нам грозится. — Вижу я, зарок твой житья тебе не дает. Что же касается смуты, то ее до весны не будет, ибо хоть зима и теплая, но зима есть зима.
Сейчас только пятнадцатое februari, в любой день морозы могут ударить, а казак в поле не пойдет, если окопаться не сможет, потому как за валом сражаются они превосходно, а в поле у них похуже получается. — Значит, и казаков ждать придется? — Однако прими во внимание и то, что даже если и найдешь ты во время бунта три подходящих головы, неизвестно, освободишься ли от зарока, ведь одно дело крыжак или турок, а другое дело свои, можно сказать, дети eiusdem matrus* (той же самой матери (лат.)). — О Боже праведный! Ой, ты ж мне, ваша милость, задачу задал! От беда-то! Так пускай же мне ксендз Муховецкий томления эти разрешит, а то не будет мне иначе ни минуты покою. — Разрешит-то он разрешит, ибо человек ученый и в вере крепкий, да только наверняка ничего нового не скажет. Bellum civile* (гражданская война (лат.)) есть война братьев. — А ежели смутьянам чужое войско на подмогу придет? — Тогда действуй. А сейчас я могу посоветовать только одно: жди и сохраняй терпение. Увы, вряд ли сам пан Скшетуский мог последовать своему совету. Его охватывала все большая тоска, ему наскучили и придворные празднества, и даже лица, прежде столь милые его сердцу.
Господа Бодзинский, Ляссота и господин Розван Урсу наконец отбыли, и после их отъезда наступило полное затишье. Жизнь потекла однообразно. Князь был занят ревизией несметного имущества своего и каждое утро запирался с комиссарами, съезжавшимися со всей Руси и Сандомирского воеводства. Так что и учения происходили редко когда.
Шумные офицерские пирушки, на которых только и было разговору что о будущих походах, несказанно наскучили Скшетускому, поэтому с нарезным ружьецом на плече уходил он на берег Солоницы, где некогда Жолкевский столь беспощадно Наливайку, Лободу и Кремпского разгромил.
Следы давней битвы стерлись уже и в памяти человеческой, и на месте самого сражения. Разве что иногда земля извергала из недр своих побелевшие кости да за рекою виднелся вал, насыпанный казаками, за которым так отчаянно оборонялись запорожцы Лободы и Наливайкова вольница.
Но и на валу уже густо поднялись заросли. Здесь прятался Скшетуский от придворной суеты и, вместо того чтобы стрелять дичь, предавался воспоминаниям; здесь внутреннему взору его души являлся вызываемый памятью и сердцем образ любимой; здесь, в шуме камышовых зарослей и в унылой задумчивости округи развеивал он тоску свою. Но потом пошли обильные, предварявшие весну дожди. Солоница сделалась топью, из дому нельзя было и носа высунуть, так что наместник и того утешения, какое находил в одиноких прогулках, лишился. Между тем тревога его росла, и не без оснований.
Сперва он полагал, что Курцевичиха с Еленой, если княгине удастся отослать Богуна, сразу же приедут в Лубны, но теперь и эта надежда угасла. От дождей испортились дороги, степь на несколько верст по обоим берегам Сулы стояла огромной непреодолимой трясиной, и оставалось ждать, когда весеннее жаркое солнце испарит влагу и сырость.
Все это время Елена вынуждена была находиться под призором, которому Скшетуский не доверял, среди людей неотесанных, диких нравом и неприязненно настроенных к Скшетускому.
Правда, ради собственного блага они не станут нарушать слово, так как выхода у них нету; но кто мог знать, что взбредет им в голову, на что они отважатся, а тем более под нажимом грозного атамана, которого, как видно, они и любили, и наверняка боялись.
Он легко мог заставить их отдать девушку; подобные случаи были нередки. Именно так сотоварищ несчастного Наливайки Лобода в свое время заставил пани Поплинскую отдать ему в жены воспитанницу, хотя девушка была родовитой шляхтянкою и всей душой атамана ненавидела.
А если то, что рассказывали о несметных богатствах Богуна, было правдой, мог он им и за девушку, и за потерю Разлогов заплатить. А потом что? «Потом, — думал пан Скшетуский, — мне глумливо сообщат, что «дело сделано», а сами сбегут куда-нибудь в литовские или мазовецкие пущи, где до них даже могучая княжеская рука не досягнет».
От подобных мыслей Скшетуского трясло как в лихорадке, он рвался, точно волк на цепи, сожалел, что связал себя рыцарским словом, и не знал, как поступить. А был он человеком, неохотно позволявшим случаю властвовать над собой. Натуре его свойственны были предприимчивость и энергичность. Он не ждал подношений от судьбы, но предпочитал брать судьбу за ворот, принуждая ее складываться счастливо, — так что было ему труднее, чем кому-либо другому, сидеть в Лубнах сложа руки. И он решил действовать. Был у него в услужении Редзян, мелкопоместный шляхтич из Подлясья, шестнадцати лет, плут каких поискать, с которым никто из людей бывалых в сравнение идти не мог; его-то Скшетуский и решил послать к Елене, чтобы разнюхал, что и как.
Уже кончился февраль, дожди прекратились, март обещал быть погожим, и дороги должны были несколько подсохнуть.
Так что Редзян готовился в путь. Скшетуский снабдил его письмом, бумагой, перьями и склянкой чернил, которые велел беречь пуще глаза, так как помнил, что этого товара в Разлогах не найти.
Парнишке было велено, чтобы не открывался, от кого приехал, чтобы говорил, что в Чигирин направляется, а сам внимательно бы ко всему приглядывался и, главное, хорошенько разузнал бы все про Богуна — где, мол, тот находится и что поделывает.
Редзяну дважды повторять было не надо, он сдвинул шапку набекрень, свистнул нагайкой и поехал. Для пана Скшетуского потянулись долгие дни ожидания. Чтобы как-то убить время, он рубился и фехтовал на палках с паном Володыёвским, великим мастером этого дела, или метал в перстень джирид. Еще случилось в Лубнах происшествие, чуть не стоившее наместнику жизни.
А было так: медведь, сорвавшись на замковом подворье с цепи, цапнул двух конюших, испугал лошадей пана комиссара Хлебовского, а потом кинулся на наместника, который как раз направлялся из цейхгауза к князю, будучи без сабли, а при себе имея только легкий чекан с медным оголовьем.
Не избежать бы наместнику верной гибели, когда б не пан Лонгин, который, увидев из цейхгауза, что происходит, схватил свой Сорвиглавец и прибежал на помощь.
Пан Лонгин безусловно оказался достойным потомком предка Стовейки, ибо на глазах у всего двора одним махом отхватил медведю башку вместе с лапой, каковому доказательству необычайной силы удивлялся из окна сам князь, пригласивший затем пана Лонгина в покои княгини, где Ануся Борзобогатая так искушала того своими глазками, что назавтра литвин вынужден был пойти к исповеди, а в последующие три дня в замке не показывался, поскольку горячей молитвой отгонял все соблазны. Прошло дней десять, а Редзян не возвращался. Наш пан Ян от ожидания сильно похудел и столь потемнел с лица, что Ануся пыталась даже разузнать через посредников, что с ним стряслось, а Карбони, доктор княжеский, прописал ему какое-то снадобье от меланхолии.
Но иное снадобье было ему нужно, ибо день и ночь думал он о своей княжне, все отчетливей понимая, что не каким-то пустым чувством переполнено его сердце, а великою любовью, которая должна быть удовлетворена, иначе грудь человеческая, как хрупкий сосуд, разорваться может. Легко себе представить радость пана Яна, когда в один прекрасный день спозаранку на его квартиру явился Редзян, перемазанный, усталый, исхудавший, но веселый и с написанною на лице доброй вестью. Наместник как вскочил с постели, так, подбежавши к нему, схватил его за плечи и воскликнул: — Письма есть? — Есть, пане. Вот они. Наместник выхватил письмо и стал читать. Все эти долгие дни он сомневался, привезет ли ему даже при благоприятнейших обстоятельствах Редзян письмо, потому что не знал, умеет ли Елена писать.
Украинный прекрасный пол ничему не учился, а Елена воспитывалась к тому же среди людей темных.
Однако еще отец, вероятно, обучил ее этому искусству, ибо начертала она большое письмо на четырех страницах.
Правда, не умея выразиться пышно и риторически, бедняжка написала от чистого сердца следующее: «Уж я вас никогда не позабуду, скорее вы меня прежде, потому как слыхала я, что попадаются между вас ветреники. Но раз ты пажика нарочно за столько миль прислал, то, видно, люба я тебе, как и ты мне, за что сердцем благодарным и благодарю. Не подумай тоже, сударь, что это будет противу скромности моей, так тебе об этой любови писать, но ведь лучше уж правду сказать, чем солгать или скрытничать, раз на самом деле в сердце другое. Выспрашивала я еще его милость Редзяна, что ты в Лубнах поделываешь и каковы великодворские обычаи, а когда он мне о красе и дородстве тамошних дам рассказывал, я прямо слезами от большой печали залилася...» Тут наместник прервал чтение и спросил Редзяна: — Что же это ты, дурень, рассказывал? — Все как надо, пане! — ответил Редзян. Наместник продолжал читать: «...ибо куда мне, деревенской, равняться с ними. Но сказал мне еще пажик, что ты, ваша милость, ни на какую и глядеть не хочешь...» — Вот это хорошо сказал! — заметил наместник. Редзян, по правде говоря, не знал, о чем речь, так как наместник читал письмо не вслух, но сделал умное лицо и значительно кашлянул. Скшетуский же читал далее: «...и сразу я утешилась, моля Бога, чтобы он и далее тебя в таковом благорасположении ко мне удерживал и обоих нас благословил, аминь. Я уж так по вашей милости соскучилась, как по отцу-матери, ведь мне, сироте, грустно на свете, но не с тобою, сударь... Бог видит, что сердце мое чисто, а простоту мою не осуждай, ты мне ее простить должен...» Далее прелестная княжна сообщала, что выедут они с теткой в Лубны, как только дороги станут получше, и что сама княгиня хочет отъезд ускорить, поскольку из Чигирина доходят вести о каких-то казацких смутах, так что она ждет лишь возвращения молодых князей, которые в Богуслав на конскую ярмарку поехали. «Ты колдун прямо настоящий, — писала далее Елена, — раз даже и тетку на свою сторону привлечь сумел...» Наместник усмехнулся, вспомнив колдовство, склонившее на его сторону эту самую тетку.
А письмо кончалось уверениями в вечной и верной любови, какую будущая жена к будущему мужу питать обязана, и видно было, что писалось оно действительно от чистого сердца, поэтому, наверно, наместник читал письмо от начала и до конца раз десять, повторяя в глубине души: «Девица моя ненаглядная! Пускай же и Господь меня покинет, ежели я оставлю тебя когда-нибудь». Потом стал он расспрашивать Редзяна. Бойкий слуга сделал подробный отчет о поездке.
Принимали его учтиво. Старая княгиня выспрашивала его про наместника, а узнавши, что Скшетуский — рыцарь первейший и доверенный у князя, да к тому же и человек состоятельный, вовсе обрадовалась. — Она меня еще спрашивала, — сказал Редзян, — всегда ли его милость слово держит, если что обещает, а я ей на это: «Милостивая государыня! Ежели бы этот конек, на котором я приехал, был бы мне обещан, я б не сомневался, что он моим будет...» — Ай, плут! — сказал наместник. — Но раз уж ты так за меня поручился, можешь конем владеть. Значит, ты не выдавал себя за другого, а сразу открылся, что от меня? — Открылся, увидев, что можно, и сразу меня еще лучше приняли, а особенно панна, которая столь прелестная, что другой такой на всем свете не сыщешь. Как узнала, что я от вашей милости приехал, так прямо и не знала, где меня посадить, и, ежели бы не пост, катался бы я, как сыр в масле. А когда читала письмо, то слезами счастливыми его обливала. Наместник от радости перезабыл все слова и только спустя некоторое время спросил: — Про Богуна ничего не узнал? — Неудобно мне было у барышни или у барыни про то спрашивать, но я коротко сошелся со старым татарином Чехлой, который хоть и басурман, но слуга барышне верный. Он мне рассказал, что сперва все они досадовали на вашу милость, и очень, но потом образумились, особливо когда сделалось известно, что разговоры про Богуновы сокровища — басни. — Каким же образом они это узнали? — А оно, ваша милость, случилось вот как: была у них тяжба с Сивинскими, по каковой обязались они потом деньги выплатить. Как пришел срок, они к Богуну: «Займи!» А он на это: «Добра турецкого, говорит, малость имею, но сокровищ никаких, что имел, говорит, все растранжирил». Как услыхали они такое, сразу стал он для них поплоше, и сразу расположились они к вашей милости. — Ничего не скажешь, досконально ты все разведал. — Мой любезный сударь, ежели бы я про одно узнал, а про другое нет, тогда бы ваша милость мог мне сказать: «Коня ты мне подарил, да арчак не дал». А что вашей милости в коне без арчака? — Ну, так бери же и арчак. — Покорнейше благодарю вашу милость. Тут они Богуна в Переяслав и отправили, а я, едва про то узнал, подумал: а почему бы и мне в Переяслав не податься? Будет мною хозяин доволен, меня и в полк скорее запишут... — Запишут, запишут тебя с нового квартала. Значит, ты и в Переяславе побывал? — Побывал. Но Богуна не нашел. Старый полковник Лобода болен. Говорят, что вскорости Богун после него полковником станет... Однако там дивные дела какие-то творятся. Казаков горстка всего в хоругви осталась — остальные, сказывают, за Богуном пошли или же на Сечь сбежали, и это, мой сударь, дело важное, потому что там смута какая-то затевается. Я и так, и этак пытался хоть что про Богуна узнать, но сказали мне всего только, что он на русский берег* переправился. Эвона, думаю, ежели так, значит, наша барышня от него в безопасности, и вернулся. — Ну, ты справился изрядно. А неприятности какие-нибудь в дороге были? — Нет, мой сударь, только есть вот ужасно хочется. Редзян вышел, а наместник, оставшись в одиночестве, снова стал перечитывать письмо Елены и к устам прижимать эти буковки, куда как менее совершенные, чем рука, начертавшая их.
Уверенность утвердилась в сердце его, и думал он так: «Дороги подсохнут скоро, послал бы только Бог погоду. Курцевичи же, узнав, что Богун голяк, уж точно меня не обманут. Разлоги я им прощу, да еще и своего прибавлю, только бы звездочку мою ясную заполучить...» И, принарядившись, со светлым лицом, с грудью, переполненной счастьем, пошел он в часовню, чтобы первым делом Господа за добрую весть смиренно возблагодарить.
Rozdział VI
Na całej Ukrainie i Zadnieprzu poczęły zrywać się jakieś szumy, jakoby zwiastuny burzy bliskiej; jakieś dziwne wieści przelatywały od sioła do sioła, od futoru do futoru, na kształt owych roślin, które jesienią wiatr po stepach żenie, a które lud perekotypolem zowie.
W miastach szeptano sobie o jakiejś wielkiej wojnie, lubo nikt nie wiedział, kto i przeciwko komu ma wojować. Coś zapowiadało się wszelako. Twarze ludzkie stały się niespokojne. Rolnik niechętnie z pługiem na pole wychodził, chociaż wiosna przyszła wczesna, cicha, ciepła, a nad stepami dzwoniły od dawna skowronki. Wieczorami ludzie po siołach gromadzili się w kupy i stojąc na drodze gwarzyli półgłosem o rzeczach strasznych.
Ślepców krążących z lirami i pieśnią wypytywano o nowiny. Niektórym zdało się, że nocami widzą jakieś odblaski na niebie i że księżyc czerwieńszy niż zwykle podnosi się zza borów.
Wróżono klęski lub śmierć królewską - a wszystko to było tym dziwniejsze, że do ziem onych, przywykłych z dawna do niepokojów, walk, najazdów, strach niełatwy miał przystęp; musiały więc jakieś wyjątkowo złowrogie wichry grać w powietrzu, skoro niepokój stał się powszechnym.
Tym ciężej, tym duszniej było, że nikt nie umiał niebezpieczeństwa wskazać.
Wszelako między oznakami złej wróżby dwie szczególnie zdawały się wskazywać, że istotnie coś zagraża.
Oto naprzód niesłychane mnóstwo dziadów lirników pojawiło się po wszystkich wsiach i miastach, a były między nimi jakieś postacie obce, nikomu nie znane, o których szeptano sobie, że to są dziady fałszywe.
Ci, włócząc się wszędzie, zapowiadali tajemniczo, iż dzień sądu i gniewu bożego się zbliża. Po wtóre, że Niżowcy poczęli pić na umór.
Druga oznaka była jeszcze niebezpieczniejsza. Sicz, w zbyt szczupłych granicach objęta, nie mogła wszystkich swych ludzi wyżywić, wyprawy nie zawsze się zdarzały, przeto stepy nie dawały chleba Kozakom, mnóstwo więc Niżowców rozpraszało się rokrocznie, w spokojnych czasach, po okolicach zamieszkałych.
Pełno ich było na Ukrainie, ba! nawet na całej Rusi. Jedni zaciągali się do pocztów starościńskich, inni szynkowali wódkę po drogach, inni trudnili się po wsiach i miastach handlem i rzemiosłami.
W każdej prawie wsi stała opodal od innych chata, w której mieszkał Zaporożec.
Niektórzy mieli w takich chatach żony i gospodarstwa. A Zaporożec taki, jako człek zwykle kuty i bity, był poniekąd dobrodziejstwem wsi, w której mieszkał.
Nie było nad nich lepszych kowali, kołodziejów, garbarzy, woskobojów, rybitwów i myśliwych. Kozak wszystko umiał, wszystko zrobił: dom postawił i siodło uszył. Powszechnie jednak nie byli to osadnicy spokojni, bo żyli życiem tymczasowym.
Kto chciałwyrok zbrojno wyegzekwować, na sąsiada najazd zrobić lub się od spodziewanego obronić, potrzebował tylko krzyknąć, a wnet mołojcy zlatywali się jak krucy na żer gotowi.
Używała ich też szlachta, używało duchowieństwo wschodnie, wiecznie spory ze sobą wiodące, gdy jednak i takich wypraw brakło, to mołojcy siedzieli cicho po wsiach pracując do upadłego i w pocie czoła zdobywając chleb powszedni.
I trwało tak czasem rok, dwa, aż nagle przychodziła wieść o jakowejś walnej wyprawie czy to jakiego atamana na Tatarów, czy na Lachiw, czy wreszcie paniąt polskich na Wołoszczyznę i wnet ci kołodzieje, kowale, garbarze, woskoboje porzucali spokojne zajęcie i przede wszystkim poczynali pić na śmierć we wszystkich szynkach ukraińskich.
Przepiwszy wszystko, pili dalej na borg, ne na to, szczo je, ałe na to, szczo bude. Przyszłe łupy miały zapłacić hulatykę.
Zjawisko owo powtarzało się tak stale, że później doświadczeni ludzie ukraińscy zwykli mawiać: „Oho! trzęsą się szynki od Niżowców - w Ukrainie coś się gotuje."
I starostowie wzmacniali zaraz załogi w zamkach, pilnie dając na wszystko baczenie, panowie ściągali poczty, szlachta wysyłała żony i dzieci do miast.
Owóż wiosny tej Kozacy poczęli pić jak nigdy, trwonić na ślepo wszelakie zapracowane dobro, i to nie w jednym powiecie, nie w jednym województwie, ale na całej Rusi, jak długa i szeroka.
Coś się więc gotowało naprawdę, chociaż sami Niżowcy nie wiedzieli zgoła, co takiego.
Zaczęto mówić o Chmielnickim, o jego na Sicz ucieczce i o grodowych z Czerkas, Bogusławia, Korsunia i innych miast, zbiegłych za nim - ale powiadano też i co innego.
Od lat całych krążyły już wieści o wielkiej wojnie z pogany, której król chciał, by dobrym mołojcom łupu przysporzyć, ale Lachy nie chcieli - a teraz te wszystkie wieści pomieszały się z sobą i zrodziły w głowach ludzkich niepokój i oczekiwanie czegoś nadzwyczajnego.
Niepokój ów przedarł się i za mury łubniańskie.
Na te wszystkie oznaki niepodobna było oczu zamykać, a zwłaszcza nie miał tego zwyczaju książę Jeremi.
W jego państwie niepokój nie przeszedł wprawdzie we wrzenie - strach trzymał w ryzie wszystkich - ale po niejakim czasie z Ukrainy zaczęły dolatywać słuchy, że tu i owdzie chłopi zaczynają dawać opór szlachcie, że mordują Żydów, że chcą się gwałtem zaciągnąć do regestru na wojnę z pogany i że liczba zbiegów na Sicz coraz się powiększa.
Porozsyłał więc książę posłańców: do pana krakowskiego, do pana Kalinowskiego, do Łobody w Perejasławiu, a sam ściągał stada ze stepów i wojskoz pałanek.
Tymczasem przyszły wieści uspokajające. Pan hetman wielki donosił wszystko, co wiedział o Chmielnickim, nie uważał jednak, aby jaka zawierucha mogła z tej sprawy wyniknąć; pan hetman polny pisał, że „hultajstwo zwykle jako roje burzy się na wiosnę".
Jeden stary chorąży Zaćwilichowski przesłał list zaklinający księcia, żeby niczego nie lekceważyć, bo wielka burza idzie od Dzikich Pól.
O Chmielnickim donosił, że z Siczy do Krymu pognał, by chana o pomoc prosić. „A jako mnie z Siczy przyjaciele donoszą - pisał - iż tam koszowy ze wszystkich ługów i rzeczek piesze i konne wojsko ściąga nie mówiąc nikomu, dlaczego to czyni, mniemam przeto, iż ta burza na nas się zwali, co jeżeli z pomocą tatarską się stanie, daj Boże, by zguby wszystkim ziemiom ruskim nie przyniosło."
Książę ufał Zaćwilichowskiemu więcej niż samym hetmanom, bo wiedział, iż nikt na całej Rusi nie zna tak Kozaków i ich fortelów, postanowił więc jak najwięcej wojsk ściągnąć, a jednocześnie do gruntu prawdy dotrzeć.
Pewnego więc rana kazał przywołać do siebie pana Bychowca, porucznika chorągwi wołoskiej, i rzekł mu:
- Pojedziesz waść ode mnie w poselstwie na Sicz do pana atamana koszowego i oddasz mu ten list z moją hospodyńską pieczęcią. Ale żebyś wiedział, czego się trzymać, to ci powiem tak: list jest pozór, a zaś waga cała poselstwa w waszmościnym rozumie spoczywa, abyś na wszystko patrzył, co się tam dzieje, ile wojska zwołali i czy jeszcze zwołują.
To szczególniej polecam, byś sobie jakich ludzi skaptował i o Chmielnickim mi się wszystkiego dobrze wywiedział, gdzie jest i jeżeli prawda, że do Krymu pojechał Tatarów o pomoc prosić. Rozumiesz waść?
- Jakoby mi kto na dłoni wypisał.
- Pojedziesz na Czehryn, po drodze nie wytchniesz dłużej jak noc jedną. Przybywszy udasz się do chorążego Zaćwilichowskiego, by cię w listy do swoich przyjaciół w Siczy opatrzył, które sekretnie im oddasz.
Owi wszystko ci opowiedzą. Z Czehryna ruszysz bajdakiem do Kudaku, pokłonisz się ode mnie panu Grodzickiemu i to pismo mu wręczysz. On cię przez porohy każe przeprawić i przewoźników potrzebnych dostarczy.
W Siczy też nie baw, patrz, słuchaj i wracaj, jeśli żyw będziesz, bo to ekspedycja niełatwa.
- Wasza książęca mość jest szafarzem krwi mojej. Ludzi siła mam wziąć?
- Weźmiesz czterdziestu pocztowych. Ruszysz dziś pod wieczór, a przed wieczorem przyjdziesz jeszcze po instrukcje. Ważną to misję waszmości powierzam.
Pan Bychowiec wyszedł uradowany; w przedpokoju spotkał Skrzetuskiego z kilku oficerami z artylerii.
- A co tam? - spytali go.
- Dziś ruszam w drogę.
- Gdzie? gdzie?
- Do Czehryna, a stamtąd dalej.
- To chodźże ze mną - rzekł Skrzetuski.
I zaprowadziwszy go do kwatery, nuż molestować, by mu tę funkcję odstąpił:
- Jakeś przyjaciel - rzecze - żądaj, czego chcesz: konia tureckiego, dzianeta - dam, niczego nie będę żałował, bym jeno mógł jechać, bo się we mnie dusza w tamtą stronę rwie!
Chcesz pieniędzy, pozwolę, byleś ustąpił. Sławyć to nie przyniesie, bo tu pierwej wojna, jeśli ma być, to się rozpocznie - a zginąć możesz.
Wiem także, że ci Anusia miła jako i innym pojedziesz, to ci ją zbałamucą.
Ten ostatni argument lepiej od innych trafił do myśli pana Bychowca, ale jednak opierał się. Co by książę powiedział, gdyby ustąpił? czyby mu nie miał za złe? Toć to jest fawor książęcy taka funkcja.
Usłyszawszy to Skrzetuski poleciał do księcia i natychmiast kazał się przez pazia meldować.
Po chwili paź powrócił z oznajmieniem, iż książę wejść pozwala.
Namiestnikowi biło serce jak młotem z obawy, że usłyszy krótkie „nie!", po którym nie zostawało nic innego, jak wszystkiego poniechać.
- A co powiesz? - rzekł książę ujrzawszy namiestnika.
Skrzetuski schylił mu się do nóg.
- Mości książę, przyszedłem błagać najpokorniej, by mnie ekspedycja na Sicz była powierzona. Bychowiec może by ustąpił, bo mi jest przyjacielem, a mnie tak właśnie na niej, jako na samym życiu zależy - boi się tylko Bychowiec, czy wasza książęca mość krzyw za to nie będziesz.
- Na Boga! - rzekł książę - toż ja bym nikogo innego jak ciebie nie wysyłał, ale rozumiałem, że niechętnie ruszysz, niedawno taką długą drogę odbywszy.
- Mości książę, choćbym też i co dzień był wysyłany, zawsze libenter też w tamtą stronę jeździć będę.
Książę popatrzył na niego przeciągle swymi czarnymi oczyma i po chwili spytał:
- Co ty tam masz?
Namiestnik stał zmieszany jak winowajca, nie mogąc znieść badawczego spojrzenia.
- Już widzę, że muszę prawdę mówić - rzekł - gdyż przed rozumem waszej książęcej mości żadne arcana ostać się nie mogą, jedno nie wiem, znajdę-li łaskę w uszach waszej książęcej mości.
I tu zaczął opowiadać, jak poznał córkę kniazia Wasyla, jak się w niej rozkochał i jakby pragnął teraz ją odwiedzić, a za powrotem z Siczy do Łubniów ją sprowadzić, by przed zawieruchą kozacką i natarczywością Bohuna ją uchronić.
Zamilczał tylko o machinacjach starej kniahini, gdyż w tym był słowem związany.
Natomiast tak począł błagać księcia, iżby mu funkcję Bychowca powierzył, iż książę rzekł:
- Ja bym ci i tak jechać pozwolił i ludzi dał, ale gdyś tak wszystko mądrze ułożył, by własny afekt z oną funkcją pogodzić, tedy muszę już to dla ciebie uczynić.
To rzekłszy w ręce klasnął i kazał paziowi przywołać pana Bychowca.
Namiestnik ucałował z radością rękę księcia, ten zaś za głowę go ścisnął i spokojnym być rozkazał.
Lubił on niezmiernie Skrzetuskiego, jako dzielnego żołnierza i oficera, na którego we wszystkim można się było spuścić.
Prócz tego był między nimi taki związek, jaki wytwarza się między podwładnym uwielbiającym z całej duszy zwierzchnika a zwierzchnikiem, który to czuje dobrze.
Około księcia kręciło się niemało dworaków służących i schlebiających dla własnej korzyści, ale orli umysł Jeremiego wiedział dobrze, co o kim trzymać.
Wiedział, że Skrzetuski był człowiek jak łza - cenił go więc i był mu wdzięczny za uczucie.
Z radością dowiedział się także, że jego ulubieniec pokochał córkę Wasyla Kurcewicza, starego sługi Wiśniowieckich, którego pamięć była tym droższą księciu, im była żałośniejszą.
- Nie z niewdzięczności to przeciw kniaziowi - rzekł - nie dowiadywałem się o dziewczynę, ale gdy opiekunowie nie zaglądali do Łubniów i żadnych skarg na nich nie odbierałem, sądziłem, iż są poczciwi.
Skoroś mi jednak teraz ją przypomniał, będę o niej jak o rodzonej pamiętał.
Skrzetuski słysząc to nie mógł się nadziwić dobroci tego pana, któren zdawał się sobie samemu robić wyrzuty, że wobec nawału spraw rozlicznych nie zajął się losami dziecka dawnego żołnierza i dworzanina.
Tymczasem nadszedł pan Bychowiec.
- Mosanie - rzekł mu książę - słowo się rzekło; jeśli zechcesz, pojedziesz, aleć proszę, uczyń to dla mnie i ustąp funkcji Skrzetuskiemu.
Ma on swoje szczególne, słuszne racje, by jej pożądać, a ja o innej pomyślę dla waści rekompensie.
- Mości książę - odparł Bychowiec - łaska to wysoka waszej książęcej mości, że mogąc rozkazać, na moją wolę to zdajesz, której łaski nie byłbym godzien nie przyjmując jej najwdzięczniejszym sercem.
- Podziękujże przyjacielowi - rzekł książę zwracając się do Skrzetuskiego - i idź gotować się do drogi.
Skrzetuski istotnie dziękował gorąco Bychowcowi, a w kilka godzin potem był gotów.
W Łubniach od dawna trudno już mu było wysiedzieć, a ta ekspedycja dogadzała wszelkim jego życzeniom.
Naprzód miał zobaczyć Helenę, a potem - prawda, że trzeba było się od niej na dłuższy czas oddalić, ale właśnie taki czas był potrzebny, by drogi po niezmiernych deszczach stały się dla kół możliwe do przebycia.
Prędzej kniahini z Heleną nie mogły zjechać do Łubniów, musiałby więc Skrzetuski albo w Łubniach czekać, albo w Rozłogach przesiadywać, co byłoby przeciw układowi z kniahinią i - co więcej - obudziłoby podejrzenia Bohuna.
Helena prawdziwie bezpieczną przeciw jego zamachom mogła być dopiero w Łubniach, gdy więc musiała koniecznie jeszcze dość długo w Rozłogach pozostawać, najlepiej wypadało Skrzetuskiemu odjechać, a za to z powrotem już pod zasłoną siły wojskowej książęcej ją zabrać.
Tak obrachowawszy kwapił się namiestnik z wyjazdem i ułatwiwszy wszystko, wziąwszy listy i instrukcje od księcia, a pieniądze na ekspedycję od skarbnika, dobrze jeszcze przed nocą puścił się w drogę mając z sobą Rzędziana i czterdziestu semenów z kozackiej książęcej chorągwi.
По всей Украйне и по Заднепровью словно бы что зашумело, словно бы предвестья близкой бури дали о себе знать; какие-то слухи странные стали катиться от селения к селению, от хутора к хутору, словно растение, которое осенью ветер по степи гонит и которое в народе перекати-полем зовется.
В городах шептались о некоей великой войне, правда, никто не знал, кто и с кем собирается воевать. Но безусловно что-то назревало. Лица стали тревожными.
Пахарь с плугом неохотно выходил в поле, хотя весна настала ранняя, тихая, теплая и над степью уже давно звенели жаворонки. По вечерам жители селений собирались толпами на больших дорогах и вполголоса переговаривались о страшном и непостижимом.
У слепцов, бродивших с лирами и песней, выспрашивали новости. Некоторым по ночам мерещились некие отсветы в небе или мнилось, что месяц, красней обычного, встает из-за лесов.
Предсказывались бедствия либо смерть короля — и все было тем более удивительно, что к землям этим, издавна свыкшимся с тревогами, битвами, набегами, страху нелегко было подступиться; видно, какие-то особо зловещие вихри стали носиться в воздухе, если тревога сделалась повсеместной. Тем большая давила духота и тяжесть, что никто не умел нависшую угрозу объяснить.
Однако среди недобрых предвестий два безусловно указывали, что и в самом деле следует ждать чего-то нехорошего.
Во-первых, невиданное множество дедов-лирников появилось по всем городам и селам, и попадались меж них люди чужие, никому не ведомые, про которых шептались, что они деды ненастоящие.
Слоняясь повсюду, они таинственно сулили, что день суда и гнева божьего близок. Во-вторых, низовые стали мертвецки пить.
Второе предвестие было куда как зловеще. Сечь, стиснутая в слишком тесных границах, не могла прокормить всех своих людей; походы бывали нечасто, так что степью казак прожить не мог; оттого-то в мирное время множество низовых ежегодно и разбредалось по местам заселенным.
Бессчетно сечевиков было по всей Украине и даже по всей Руси. Одни нанимались в старостовские отряды, другие шинкарили по дорогам, третьи занимались в городах и селах торговлей и ремеслом.
Почти в каждой деревне стояла на отшибе хата, в которой жил запорожец.
Некоторые заодно с хатой обзаводились еще женой и хозяйством. И запорожец этот, будучи человеком битым и тертым, очень часто становился благословением для деревни, в которой поселился.
Не было лучших ковалей, колесников, кожевников, воскобоев, рыбарей или ловчих. Запорожец все умел, за все брался — хоть дом ставить, хоть седло шить. Обычно были это насельники неспокойные, ибо жили житьем временным.
Тому, кто намеревался с оружием в руках взыскать приговор, напасть на соседа или себя от возможного нападения защитить, достаточно было кинуть клич, и молодцы слетались, точно охочие попировать вороны. Их услугами пользовалась и шляхта, и баре, вечно тяжущиеся друг с другом, но, если подобных оказий не подворачивалось, запорожцы сидели тихо по деревням и в поте лица добывали хлеб насущный.
Продолжалось так иногда год, иногда два, покуда вдруг не разносился слух или о большом каком-нибудь походе, или о походе кого-нибудь из атаманов на татар, на л я х i в, на польских бар в валашской земле, и тогда все эти колесники, ковали, кожевники, воскобои бросали мирные занятия свои и для начала ударялись по всем украинским шинкам в беспробудное пьянство. Пропивши все, что имели, они начинали пить в долг, н е н а т е, щ о е, а л е н а т е, щ о б у д е. Ожидаемая добыча должна была оплатить гульбу. Это поветрие повторялось с таким постоянством, что со временем умудренные здешние люди стали говорить: «Эге, шинки трясутся от низовых — на Украйне что-то затевается». И старосты незамедлительно укрепляли в замках гарнизоны, настороженно ко всему приглядываясь; вельможи собирали дружины, шляхта отсылала жен и детей в города. И вот по весне той казаки запили, как никогда, без разбору проматывая все нажитое, причем не в одном повете, не в одном воеводстве, но по всей Руси, от края и до края. Что-то, значит, и вправду назревало, хотя сами низовые, похоже, понятия не имели, что именно.
Стали поговаривать о Хмельницком, о его побеге на Сечь, о городовых казаках из Черкасс, Богуслава, Корсуня и других городов, сбежавших следом за ним; но поговаривали еще и совсем о другом.
Уже много лет ходили слухи о большой войне с басурманами, которую король замышлял, чтобы добрым молодцам была добыча, но ляхи этому противились — так что теперь все слухи перемешались и посеяли в душах человеческих тревогу и ожидание чего-то неслыханного. Встревоженность эта проникла даже в лубенские стены.
На такое закрывать глаза не следовало, и, уж конечно, не сделал этого князь Иеремия.
В державе его беспокойство хоть и не переросло в брожение, ибо страх всех сдерживал, но спустя какое-то время с Украины стали доходить слухи, что кое-где холопы выходят из повиновения шляхте, убивают евреев, что силою хотят записаться в реестр — с погаными воевать, и что число беглых на Сечь множится. Поэтому князь, разослав письма к краковскому правителю, к пану Калиновскому и к Лободе в Переяслав, велел сгонять стада из степей и стягивать войска со сторожевых поселений.
Тем временем пришли утешительные известия. Господин великий гетман сообщил все, что знал о Хмельницком, полагая, однако, невозможным, чтобы из этого дела смута какая-нибудь могла возникнуть; господин польный гетман отписал, что «гультяйство, по своему обыкновению, точно рои, весною бесится».
Один лишь старый хорунжий Зацвилиховский прислал ответ, в котором заклинал князя ко всему отнестись серьезно, ибо великая гроза надвигается с Дикого Поля.
О Хмельницком же сообщал, что тот из Сечи в Крым поспешил — просить у хана помощи. «А как мне из Сечи други доносят, — стояло в письме, — будто там кошевой со всех луговин и речек пешее и конное войско собирает, не толкуя никому, зачем делает так, то полагаю я, что гроза эта обрушится на нас, и ежели случится такое с татарской подмогою, дай Боже, чтобы погибель всем землям русским не приключилась». Князь верил Зацвилиховскому больше, чем гетманам, ибо понимал, что на всей Руси никто так не знает казаков и их козней. Поэтому принял он решение собрать как можно больше войска, а пока что обстоятельно разобраться в происходящем. Однажды утром велел он позвать Быховца, поручика валашской хоругви, и сказал ему: — Поедешь, сударь, с посольством от меня к пану кошевому атаману на Сечь и вручишь ему это письмо с моею княжескою печатью. А чтобы знал ты, чего там держаться, скажу тебе вот что: письмо это — всего лишь предлог, а цель посольства в голове твоей милости должна оставаться, подмечай все, что у них происходит, сколько войска собрали и собирают ли еще. Особенно же постарайся каких-нибудь тамошних людей на свою сторону привлечь и про Хмельницкого хорошенько все разузнать, где находится и правда ли, что в Крым поехал у татар помощи просить. Ясно? — Как день. — Поедешь на Чигирин, но в дороге более одной ночи не отдыхай. По приезде пойдешь к хорунжему Зацвилиховскому, дабы снабдил тебя письмами к своим друзьям на Сечи, каковые письма друзьям этим секретно передашь.
От них все и узнаешь. Из Чигирина поплывешь в Кудак, поклонишься от меня пану Гродзицкому и отдашь ему вот это письмо. Он тебя велит переправить через пороги и предоставит необходимых перевозчиков.
В Сечи, однако, не прохлаждайся, гляди, слушай и спеши обратно, ежели живой останешься, ибо экспедиция эта нелегкая. — Ваше княжеское сиятельство, можете располагать жизнью моей! Людей много взять? — Сорок человек сопровождения. Отправишься нынче под вечер, а перед отъездом приходи за инструкциями. Важную миссию поручаю я тебе, любезный сударь. Быховец вышел обрадованный, а в прихожей встретил Скшетуского и нескольких офицеров от артиллерии. — Зачем звали? — поинтересовались они. — Мне в дорогу сегодня. — Куда же? Куда это? — В Чигирин, а оттуда — дальше. — Тогда пойдем-ка со мною, — сказал Скшетуский. И, пришед с ним к себе на квартиру, давай упрашивать Быховца, чтобы тот ему поручение уступил. — Ежели ты друг, — говорил он, — проси, чего хочешь, коня турецкого, скакуна, не пожалею, только бы поехать, потому как душа моя в те стороны рвется! Денег хочешь — пожалуй, только уступи. Славы особой там не добудешь, потому что прежде того война, если ей суждено быть, начнется — а погибнуть можно.
Я ведь знаю, Ануся тебе, как и многим, мила — а уедешь, ее у тебя и отобьют. Последний аргумент более прочих подействовал на пана Быховца, однако на уговоры он не поддавался. Что скажет князь, если он согласится. Не осерчает ли? Такое поручение — фавор от князя. Скшетуский тотчас поспешил к князю и попросил немедленно о себе доложить. Спустя минуту паж сообщил, что князь дозволяет войти. Сердце стучало в груди наместника, опасавшегося услышать краткое «нет!», после чего пришлось бы на всем поставить крест. — Что скажешь? — молвил князь.
Скшетуский бросился к его ногам. — Светлейший княже, я пришел покорнейше умолять, чтобы поездка на Сечь была поручена мне. Быховец по дружбе, может, и уступил бы, потому что мне она важнее жизни, да только он опасается, не будешь ли ты, ваша княжеская светлость, сердит на него. — Господи! — воскликнул князь. — Да я бы никого другого, кроме тебя, и не послал бы, но показалось мне, что ты поедешь неохотно, недавно столь долгую дорогу проделав. — Светлейший княже, хоть бы и каждый день был я посылаем, всегда libenter* (охотно (лат.)) в те стороны ездить буду.
Князь остановил на нем долгий взгляд черных своих глаз и, помолчав, спросил: — Что же у тебя там такое? Наместник, не умея вынести испытующего взгляда, смешался, словно в чем-то провинился. — Видно, придется рассказать все как есть, — сказал он, — ибо от проницательности вашего княжеского сиятельства никакие arcana* (тайны (лат.)) утаить не можно; не знаю только — отнесется ли ваша милость с сочувствием к словам моим. И он стал рассказывать, как познакомился с дочкой князя Василя, как влюбился в нее и как жаждет теперь ее навестить, а по возвращении из Сечи увезти в Лубны, чтобы от казацкого разгула и Богуновых домогательств уберечь.
Умолчал он только о махинациях старой княгини, ибо тут связывало его слово.
Зато он так стал умолять князя, чтобы функции Быховца ему перепоручил, что князь сказал: — Я бы тебе и так поехать дозволил, и людей бы дал, но коль скоро ты столь разумно придумал собственную склонность сердечную с моим поручением согласить, остается мне пойти навстречу. Сказав это, он хлопнул в ладоши и велел пажу позвать пана Быховца. Обрадованный наместник припал к руке князя, а тот стиснул в ладонях голову его и велел не падать духом.
Он бесконечно любил Скшетуского, дельного воина и офицера, на которого во всем можно было положиться.
К тому же меж них существовала связь, какая возникает между подчиненным, всею душою любящим начальника, и начальником, который это знает и чувствует. Возле князя толпилось немало придворных, служивших или угодничавших ради собственной корысти, но орлиный ум Иеремии хорошо видел, кто чего стоит.
Знал он, что Скшетуский как человек — прозрачнее слезы, а потому ценил его и за преданность платил благодарностью. С радостью услышал он, что любимец его избрал дочку Василя Курцевича, старого слуги Вишневецких, память о котором была князю тем дороже, чем печальнее. — Не из неблагодарности ко князю, — сказал он, — не справлялся я о девушке, но потому, что опекуны не бывали в Лубнах, а жалоб никаких я на них не получал, и полагал посему, что они люди достойные. Но уж коли ты мне сейчас о княжне рассказал, я, как о родной, о ней помнить буду. Скшетуский, слыша такое, не мог не подивиться доброте господина своего, который как бы сам себя упрекал за то, что посреди обширных своих трудов не занялся судьбою дитяти старого солдата и дворянина. Между тем явился Быховец. — Любезный сударь, — обратился к нему князь, — слово сказано: желаешь — поезжай, но я прошу, уступи ты ради меня это поручение Скшетускому.
У него на то есть свои особые резоны, а я уж, сударь, для тебя взамен что-нибудь придумаю. — Ваше сиятельство, — ответил Быховец, — величайшая это милость от вашего сиятельства, что, имея право приказать, ты полагаешь дело на мое усмотрение. И недостоин был бы я такой милости, не прими я ее с наиблагодарнейшим сердцем. — Поблагодари же своего товарища, — обратился князь к Скшетускому, — и ступай собираться. Скшетуский стал горячо благодарить Быховца и через несколько часов был готов в дорогу.
В Лубнах ему уже давно не сиделось, а поездка соответствовала всем его намерениям.
Сперва ему предстояло повидать Елену, а потом, увы, расстаться с нею на долгое время, правда, именно это время и нужно было, чтобы после небывалых дождей дороги стали проезжими для колесного передвижения.
Прежде того княгиня с Еленой добраться до Лубен бы не смогли, поэтому Скшетускому оставалось ждать или в Лубнах, или перебраться в Разлоги, что было противно договору с княгиней и, самое главное, возбудило бы подозрения Богуна.
В полной безопасности от притязаний последнего Елена могла себя чувствовать только в Лубнах, но, поскольку она была вынуждена долгое время оставаться в Разлогах, лучше всего Скшетускому было уехать, а на обратном пути под охраною княжеского отряда увезти ее с собою.
Все таким образом обдумав, наместник торопился с отъездом и, получив от князя инструкции и письма, а деньги на поездку от скарбничего, задолго до наступления ночи пустился в дорогу; прихватив Редзяна и имея при себе сорок верховых из казацкой княжеской хоругви.
Rozdział VII
Było to już w drugiej połowie marca. Trawy puściły się bujno; perekotypola zakwitły, step zawrzał życiem.
Rankiem namiestnik, jadąc na czele swych ludzi, jechał jakby morzem, którego falą ruchliwą była kołysana wiatrem trawa.
A wszędy pełno wesołości i głosów wiosennych, krzyków, świergotu, pogwizdywań, kląskań, trzepotania skrzydeł, radosnego brzęczenia owadów: step brzmiący jak lira, na której gra ręka boża.
Nad głowami jeźdźców jastrzębie tkwiące nieruchomie w błękicie na kształt pozawieszanych krzyżyków, trójkąty dzikich gęsi, sznury żurawiane; na ziemi gony zdziczałych tabunów: ot, leci stado koni stepowych, widać je, jak porą trawy piersią, idą jak burza i stają jak wryte otaczając jeźdźców półkolem; grzywy ich rozwiane, chrapy rozdęte, oczy zdziwione!
Rzekłbyś: chcą roztratować nieproszonych gości. Ale chwila jeszcze - i pierzchają nagle, i nikną równie szybko, jak przybiegły; jeno trawy szumią, jeno kwiaty migocą!
Tętent ucichł, znowu słychać tylko granie ptactwa.
Niby wesoło, a jakiś smutek śród tej radości, niby gwarno, a pusto - o! a szeroko, a przestronno!
Koniem nie zgonić, myślą nie zgonić... chyba te smutki, tę pustosz, te stepy pokochać i tęskną duszą krążyć nad nimi, na ich mogiłach spoczywać, głosu ich słuchać i odpowiadać.
Ranek był. Wielkie krople błyszczały na bylicach i burzanach, rzeźwe powiewy wiatru suszyły ziemię, na której po deszczach stały szerokie kałuże, jakoby jeziorka rozlane, w słońcu świecące.
Poczet namiestnikowy posuwał się z wolna, bo trudno było pośpieszyć, gdy konie zapadały czasem po kolana w miękkiej ziemi.
Ale namiestnik mało im dawał wytchnienia po wzgórkach mogilnych, bo śpieszył zarazem witać i żegnać. Jakoż drugiego dnia o południu, przejechawszy szmat lasu, dojrzał już wiatraki w Rozłogach rozrzucone po wzgórzach i pobliskich mogiłach.
Serce mu biło jak młotem.
Nikt go się tam nie spodziewa, nikt nie wie, że przyjedzie; co też ona powie, gdy go ujrzy?
O, oto już i chaty „pidsusidków" poukrywane w młodych sadach wiśniowych; dalej wieś rozrzucona dworzyszczowych, a jeszcze dalej widnieje i żuraw studzienny na dworskim majdanie.
Namiestnik wspiął konia i kopnął się cwałem, a za nim pocztowi; lecieli tak przez wieś z brzękiem i gwarem.
Tu i owdzie chłop wypadł z chaty, popatrzył, przeżegnał się: czorty, nie czorty? Tatary, nie Tatary? Błoto tak pryska spod kopyt, że i nie poznasz, kto leci.
A oni tymczasem dolecieli do majdanu i stanęli przed bramą zawartą.
- Hej tam! kto żyw, otwieraj!
Gwar, stukanie i ujadania psów wywołały ludzi ze dworu. Przypadli tedy do bramy wystraszeni, myśląc, że chyba najazd.
- Kto jedzie?
- Otwieraj!
- Kniaziów nie ma w domu.
- Otwierajże, pogański synu! My od księcia z Łubniów.
Czeladź poznała wreszcie Skrzetuskiego.
- A, to wasza miłość! Zaraz, zaraz!
Otworzono bramę, a wtem i sama kniahini wyszła przed sień i przykrywszy oczy ręką, patrzyła na przybyłych.
Skrzetuski zeskoczył z konia i zbliżywszy się do niej rzekł:
- Jejmość nie poznajesz mnie?
- Ach! to waszmość, panie namiestniku. Rozumiałam, że napad tatarski. Kłaniam i proszę do komnat.
- Dziwisz się zapewne waćpani - rzekł Skrzetuski, gdy weszli już do środka - widząc mnie w Rozłogach, a przeciem słowa nie złamał, gdyż to sam książę do Czehryna i dalej mnie posyła. Kazał mi przy tym w Rozłogach się zatrzymać i o wasze zdrowie zapytać.
- Wdzięcznam jego książęcej mości jako łaskawemu panu i dobrodziejowi. Prędkoż nas myśli z Rozłogów rugować?
- Nie myśli on o tym wcale, gdyż nie wie, że trzeba was rugować, a ja com powiedział, to będzie. Zostaniecie w Rozłogach; mam ja swego chleba dosyć.
Usłyszawszy to kniahini zaraz rozpogodziła się i rzekła:
- Siadajże waszmość i bądź sobie rad, jakom ja ci rada.
- A kniaziówna zdrowa? gdzie jest?
- Wiem ci ja, żeś nie do mnie przyjechał, mój kawalerze. Zdrowa ona, zdrowa; jeszcze dziewka od tych amorów potłuściała. Ale wraz ci jej zawołam, a i sama się trochę ogarnę, bo mi wstyd tak gości przyjmować.
Jakoż kniahini miała na sobie suknię ze spłowiałego cycu, kożuch na wierzchu i jałowicze buty na nogach.
W tej chwili jednak Helena, choć i nie wołana, wbiegła do komnaty, bo się od Tatara Czechły dowiedziała, kto przyjechał. Wbiegłszy zdyszana i kraśna jak wiśnia, tchu prawie złapać nie mogła i tylko oczy śmiały się jej szczęściem i weselem.
Skrzetuski skoczył jej ręce całować, a gdy kniahini dyskretnie wyszła, całował i usta, bo był człowiek porywczy. Ona też nie broniła się bardzo, czując, że niemoc opanowywa ją ze zbytku szczęścia i radości.
- A ja się waćpana nie spodziewałam - szeptała mrużąc swe śliczne oczy - ale już tak nie całuj, bo nie przystoi.
- Jak nie mam całować - odpowiedział rycerz - gdy mi miód nie tak słodki, jako usta twoje? Myślałem też, że już mi uschnąć przyjdzie bez ciebie, aż mnie sam książę tu wyprawił.
- To książę wie?
- Powiedziałem mu wszystko. A on jeszcze rad był, na kniazia Wasyla wspomniawszy. Ej, chybaś ty mi co zadała, dziewczyno, że już i świata za tobą nie widzę!
- Łaska to boża takie zaślepienie twoje.
- A pamiętasz jeno ten omen, który raróg uczynił, gdy nam ręce ku sobie ciągnął. Znać było już przeznaczenie.
- Pamiętam...
- Jakem też od tęskności chodził w Łubniach na Sołonicę, tom cię tak prawie, jako żywą, widywał, a com wyciągnął ręce, toś nikła.
Ale mi więcej nie umkniesz, gdyż tak myślę, że nic nam już nie stanie na wstręcie.
- Jeśli co stanie, to nie wola moja.
- Powiedzże mi jeszcze raz, że mnie miłujesz.
Helena spuściła oczy, ale odrzekła z powagą i wyraźnie:
- Jako nikogo w świecie.
- Żeby mnie kto złotem i dostojeństwy obsypał, wolałbym takie słowa twoje, bo czuję, że prawdę mówisz, choć sam nie wiem, czym na takowe dobrodziejstwa od ciebie zarobić mogłem.
- Boś miał litość dla mnie, boś mnie przygarnął i ujmował się za mną, i takimi słowy do mnie mówił, jakich wprzódy nigdy nie słyszałam.
Helena zamilkła ze wzruszenia, a porucznik począł na nowo całować jej ręce.
- Panią mi będziesz, nie żoną - rzekł.
I przez chwilę milczeli, tylko on wzroku z niej nie spuszczał chcąc sobie długie niewidzenie nagrodzić. Wydała mu się jeszcze piękniejszą niż dawniej.
Jakoż w tej ciemnawej świetlicy, w grze promieni słonecznych rozłamujących się w tęczę na szklanych gomółkach okien, wyglądała jak owe obrazy świętych dziewic w mrocznych kościelnych kaplicach.
A jednocześnie biło od niej takie ciepło i życie, tyle rozkosznych niewieścich ponęt i uroków malowało się w twarzy i całej postaci, że można było głowę stracić, rozkochać się na śmierć, a kochać na wieczność.
- Od twojej gładkości chyba mi oślepnąć przyjdzie! - rzekł namiestnik.
Białe ząbki kniaziówny wesoło błysnęły w uśmiechu.
- Pewnie panna Anna Borzobohata ode mnie stokroć gładsza!
- Tak jej do ciebie, jako właśnie cynowej misie do miesiąca.
- A mnie imć Rzędzian co innego powiadał.
- Imć Rzędzian wart w gębę. Co mnie tam po onej pannie! Niech inne pszczoły z tego kwiatu miód biorą, a jest ich tam niemało.
Dalszą rozmowę przerwało wejście starego Czechły, któren przyszedł witać namiestnika. Uważał go on już za swego przyszłego pana, więc kłaniał mu się od proga, oddając mu wschodnim obyczajem salamy.
- No, stary Czechły, wezmę i ciebie z panienką. Już też jej służ do śmierci.
- Niedługo jej czekać, wasza miłość, ale póki życia, póty służby. Bóg jeden!
- Za jaki miesiąc, gdy z Siczy wrócę, ruszymy do Łubniów - rzekł namiestnik zwracając się do Heleny - a tam ksiądz Muchowiecki ze stułą czeka.
Helena przestraszyła się:
- To ty na Sicz jedziesz?
- Książę posyła z listami. Aleć się nie bój. Osoba posła i u pogan święta. Ciebie zaś z kniahinią wyprawiłbym choć zaraz do Łubniów, jeno drogi straszne. Sam widziałem - i koniem nie bardzo przejedzie.
- A długo w Rozłogach zostaniesz?
- Dziś jeszcze na wieczór do Czehryna ruszam. Prędzej pożegnam, prędzej powitam. Zresztą służba książęca: nie mój czas, nie moja wola.
- Proszę na posiłek, jeśli amorów i gruchania dosyć - rzekła wchodząc kniahini. - Ho! ho! policzki ma dziewczyna czerwone, snadź nie próżnowałeś, panie kawalerze! No, ale się wam nie dziwię.
To rzekłszy poklepała łaskawie Helenę po ramieniu i poszli na obiad.
Kniahini była w doskonałym humorze. Bohuna odżałowała już dawno, a teraz wszystko składało się tak dzięki hojności namiestnika, że Rozłogi „cum boris, lasis, graniciebus et coloniis" mogła już uważać za swoje i swoich synów.
A były to przecie dobra niemałe.
Namiestnik wypytywał o kniaziów, czy prędko wrócą.
- Lada dzień się już ich spodziewam. Gniewno im było z początku na waćpana, ale potem, zważywszy twoje postępki, bardzo cię jako przyszłego krewniaka polubili, bo prawią, że takiej fantazji kawalera trudno już w dzisiejszych miękkich czasach znaleźć.
Po skończonym obiedzie namiestnik z Heleną wyszli do sadu wiśniowego, który tuż do fosy za majdanem przytykał.
Sad był, jako śniegiem, wczesnym kwieciem obsypany, za sadem czerniała dąbrowa, w której kukała kukułka.
- Na szczęśliwą to nam wróżbę - rzekł pan Skrzetuski - ale trzeba się popytać.
I zwróciwszy się ku dąbrowie pytał:
- Zazulu niebożę, a ile lat będziem żyć w stadle z tą oto panną?
Kukułka poczęła kukać i kukać. Naliczyli pięćdziesiąt i więcej.
- Dajże tak, Boże!
- Zazule zawsze prawdę mówią - zauważyła Helena.
- A kiedy tak, to jeszcze będę pytał! - rzekł rozochocony namiestnik.
I pytał:
- Zazulu niebożę, a siła mieć będziem chłopczysków?
Kukułka, jakby zamówiona, zaraz poczęła odpowiadać i wykukała ni mniej, ni więcej, jak dwanaście.
Pan Skrzetuski nie posiadał się z radości.
- Ot, starostą zostanę, jak mnie Bóg miły! Słyszałaś waćpanna? hę?
- Zgoła nie słyszałam - odpowiedziała czerwona jak wiśnia Helena nawet nie wiem, o coś pytał.
- To może powtórzyć?
- I tego nie trzeba.
Na takich rozmowach i zabawach zeszedł im dzień jak sen. Wieczorem nadeszła chwila czułego, długiego pożegnania - i namiestnik ruszył ku Czehrynowi.
Была уже вторая половина марта. Травы буйно пошли в рост, зацвели перекати-поле, степь закипела жизнью.
Наутро пан Скшетуский в челе своих людей ехал словно бы по морю, бегучею волной которого была колеблемая ветром трава.
А вокруг бесконечно было радости и весенних голосов: кликов, чиликанья, посвистов, щелканья, трепетания крыл, гудения насекомых; степь звучала лирою, на которой бряцала рука господня.
Над головами ездоков ястребы, словно подвешенные крестики, неподвижно стояли в лазури, дикие гуси летели клином, проплывали станицы журавлей; на земле же — гон одичалых табунов: вон мчатся степные кони, видишь, как вспарывают они грудью травы, летят, словно буря, и останавливаются как вкопанные, полукольцом окружая всадников; гривы их разметались, ноздри раздуты, очи удивленные!
Кажется — растоптать готовы незваных гостей. Но мгновение — и вдруг срываются с места, и пропадают так же быстро, как примчались, только трава шумит, только цветики мелькают!
Топот утихнул, и опять слышна громкая птичья разноголосица.
И все бы, кажется, радостно, но есть какая-то печаль в радости этой, шумливо вроде бы, а пусто, — гей! — а широко, а просторно! Конем не достичь, мыслью не постичь... Разве что печаль эту, безлюдье это, степи эти полюбить и смятенною душою кружить над ними, спать вечным сном в их курганах, голоса степные внимать и самому откликаться. Стояло утро. Крупные капли сверкали на полыни и бурьяне, свежие дуновения ветра просушивали землю, на которой дожди оставили обширные лужи, разлившиеся озерками и сиявшие на солнце.
Отряд наместника медленно продвигался вперед, ибо трудно поспешать, когда лошади то и дело проваливаются по колено в мягкую землю.
Наместник, однако, не позволял подолгу отдыхать на могильных буграх — он спешил встретиться и проститься. Этак к полудню следующего дня, проехав полоску леса, увидел он ветряки Разлогов, разбросанные по холмам и ближним курганам.
Сердце в груди Скшетуского застучало, как молот. Его не ждут, никто о его приезде не знает: что скажет она, когда он появится?
А вон, вон уже хаты п i д с у с i д к о в, потонувшие в молодых садах вишневых; далее раскиданная деревенька холопей, а еще далее завиднелся и колодезный журавль на господском майдане.
Наместник поднял коня и погнал его в галоп. За ним кинулись остальные; так и полетели они по деревне со звоном и криками.
Здесь и там селянин показывался из хаты, глядел, крестился: черти не черти, татары не татары. Грязь из-под копыт летит так, что не поймешь, кто скачет.
А они доскакали уже до майдана и осадили перед затворенными воротами. — Эй вы там! Отворяй, кто живой! На шум, стук и собачий лай прибежали со двора люди. В испуге приникли они к воротам, решив, что на усадьбу напали. — Кто такие? — Отворяй! — Князей дома нету. — Отворяй же, собачий сын! Мы от князя из Лубен. Наконец челядь узнала Скшетуского. — Это ваша милость! Сейчас мы, сейчас! Ворота отворились, а тут и сама княгиня вышла на крыльцо, воззрившись из-под ладони на гостей. Скшетуский спрыгнул с коня и, подойдя к ней, сказал: — Не узнаешь, ваша милость сударыня? — Ах! Вы ли это, сударь наместник? А я уж думаю, татары напали. Кланяюсь и милости прошу в дом. — Удивляешься, верно, любезная сударыня, — сказал Скшетуский, когда вошли, — видя меня в Разлогах, а ведь я слова не нарушил. Это князь меня в Чигирин, а затем и далее посылает. Он велел и в Разлогах остановиться, о здоровье вашем справиться. — Благодарствую его княжескому сиятельству, милостивому господину и благодетелю нашему. Скоро ли он задумал нас из Разлогов сгонять? — Князь вообще об этом не помышляет, не зная, что прогнать бы вас не мешало; а я что сказал, тому и быть. Останетесь вы в Разлогах, у меня своего добра хватит. Княгиня сразу повеселела и сказала:
— Садись же, ваша милость, и пребывай в приятности, как я, видя тебя. — Княжна здорова? Где она? — Уж я понимаю, что не ко мне ты приехал, мой кавалер. Здорова она, здорова; от амуров этих девка еще глаже стала. Да я ее тотчас и кликну, а сама приберусь малость — стыдно мне в таком виде гостя принимать. Одета была княгиня в платье из линялой набойки, поверх которого был накинут кожух; обута же в яловые сапоги. Но тут Елена, хоть и непозванная, влетела в горницу, узнав от татарина Чехлы, кто приехал. Вбежав, запыхавшаяся и красная, как вишня, она никак не могла отдышаться, и только глаза ее смеялись счастьем и радостью.
Скшетуский кинулся к ней руки целовать, а когда княгиня намеренно вышла, стал целовать в уста, потому что человек он был пылкий. Она же не очень и противилась, слабея от счастливого восторга. — А я вашу милость и не ждала, — шептала она, жмуря свои прелестные очи. — Да уж не целуй так, негоже оно. — Как не целовать, — отвечал рыцарь, — ежели мне и мед не столь сладок? Я уж думал — засохну без тебя; сам князь велел поехать. — Значит, ему известно? — Я признался. А он еще и рад был, вспомнив про князя Василя. Эй, видать, опоила ты меня чем-то, девица, ничего и никого, кроме тебя, не вижу! — Милость это божья — таковое ослепление твое. — А помнишь, как кречет руки наши соединил? Видно, оно суждено было.
— Помню... — Когда я в Лубнах с тоски на Солоницу ходил, ты мне словно живая являлась, а руки протяну — исчезаешь.
Но теперь никуда ты от меня не денешься, и ничего уже нам больше не помешает. — Если и помешает, то не по воле моей. — Скажи, любезен ли я тебе? Елена опустила очи, но ответила торжественно и четко: — Как никто другой в целом свете. — Пускай меня золотом и почестями осыплют, я предпочту эти слова, ибо вижу, что правду ты говоришь, хоть сам не знаю, чем сумел заслужить благосклонность такую. — Ты меня пожалел, приголубил, вступился за меня и такие слова сказал, каких я прежде никогда не слыхала. Елена взволнованно умолкла, а поручик снова стал целовать ей руки. — Госпожою мне будешь, не женой, — сказал он. И оба замолчали, только он взора с нее не сводил, торопясь вознаградить себя за долгую разлуку. Девушка показалась ему еще красивей, чем раньше.
В сумрачной этой горнице, в игре солнечных лучей, разбивающихся в радуги стеклянными репейками окон, она походила на изображения пречистых дев в темных костельных приделах.
Но при этом от нее исходила такая теплота и такая жизнерадостность, столько прелестной женственности и очарования являл собою и лик, и весь облик ее, что можно было голову потерять, без ума влюбиться и любить вечно. — От красы твоей я ослепнуть могу, — сказал наместник. Белые зубки княжны весело блеснули в улыбке. — Анна Борзобогатая, наверно, в сто раз краше! — Ей до тебя, как оловянной этой тарелке до луны. — А мне его милость Редзян другое говорил. — Его милость Редзян по шее давно не получал. Что мне та панна! Пускай другие пчелы с цветка того мед берут, там их достаточно жужжит. Дальнейшая беседа была прервана появлением старого Чехлы, явившегося приветствовать наместника. Он полагал его уже своим будущим господином и поэтому кланяться начал от порога, восточным обычаем, выказывая уважение. — Ну, старый, возьму с девицей и тебя. Ты ей тоже служи до смерти. — Недолго уже и ждать, господин! Да сколько жить, столько служить. Нет Бога, кроме Бога! — Этак через месяц, как вернусь из Сечи, уедем в Лубны, — сказал наместник, обращаясь к Елене. — А там ксендз Муховецкий с епитрахилью ждет. Елена обомлела. — Ты на Сечь едешь? — Князь с письмом послал. Но ты не пугайся. Персона посла даже у поганых неприкосновенна. Тебя же с княгинею я хоть сейчас отправил бы в Лубны, да вот дороги страшные. Сам испытал, даже верхом не очень проедешь. — А к нам надолго? — Сегодня к вечеру на Чигирин двинемся. Раньше прощусь, скорей ворочусь. Княжья служба. Не моя воля, не мой час. — Прошу откушать, коли налюбезничались да наворковались, — сказала, входя, княгиня. — Ого! Щеки-то у девки пылают, видно, не терял ты времени, пан кавалер! Да чего там, так оно и быть должно! Она покровительственно похлопала Елену по плечу, и все пошли обедать. Княгиня была в прекрасном настроении. По Богуну она уже давно отпечалилась, к тому же благодаря щедрости наместника все складывалось так, что Разлоги «cum борис, лесис, границибус et колониис» она могла считать собственностью своей и сыновей своих. А богатства это были немалые. Наместник расспрашивал про князей, скоро ли вернутся. — Со дня на день жду. Сперва серчали они, но потом, обдумав действия твои, очень как будущего родича полюбили, потому, мол, что такого лихого кавалера трудно уже в нынешние мягкие времена найти.
Отобедав, пан Скшетуский с Еленою пошли в вишенник, тянувшийся за майданом до самого рва.
Сад, точно снегом, осыпан был ранним цветом, а за садом чернелась дубрава, в которой куковала кукушка. — Пусть наворожит нам счастье, — сказал пан Скшетуский. — Только нужно спрос спросить. И, повернувшись к дубраве, сказал: — Зозуля-рябуля, сколько лет нам с этою вот панной в супружестве жить? Кукушка тотчас закуковала и накуковала полсотни с лишним. — Дай же Бог! — Зозули всегда правду говорят, — сказала Елена. — А коли так, то я еще спрошу! — разохотился наместник. И спросил: — Зозуля-рябуля, а много ли парнишек у нас народится? Кукушка, словно по заказу, тотчас откликнулась и накуковала ни больше ни меньше как двенадцать. Пан Скшетуский не знал от радости, что и делать. — Вот пожалте! Старостою сделаюсь, ей-богу! Слыхала, любезная панна? А? — Ничего я не слыхала, — ответила красная, как вишня, Елена. — О чем спрашивал, даже не знаю. — Может, повторить? — И этого не нужно. В таких беседах и беззаботных шутках, словно сон, прошел их день. Вечером после долгого нежного прощания наместник двинулся на Чигирин.
Rozdział VIII
W Czehrynie zastał pan Skrzetuski starego Zaćwilichowskiego w wielkim wzruszeniu i gorączce; wyglądał on niecierpliwie książęcego posłańca, bo z Siczy coraz groźniejsze dochodziły wieści.
Nie ulegało już wątpliwości, że Chmielnicki gotował się zbrojną ręką swoich krzywd i dawnych kozackich przywilejów dochodzić.
Zaćwilichowski miał o nim wiadomości, iż w Krymie bawił u chana żebrząc pomocy tatarskiej, z którą już lada dzień był w Siczy spodziewany.
Gotowała się tedy walna z Niżu do Rzeczypospolitej wyprawa, która przy pomocy tatarskiej mogła być zgubną.
Burza rysowała się coraz bliżej, wyraźniej, straszniej. Już nie głuche, nieokreślone trwogi przebiegały Ukrainę, ale po prostu pewność rzezi i wojny.
Hetman wielki, który z początku niewiele sobie z całej sprawy robił, przysunął się teraz z wojskiem do Czerkas; wysunięte placówki wojsk koronnych dochodziły aż do Czehryna, a to głównie, by zbiegostwo powstrzymać. Kozacy bowiem grodowi i czerń masami poczęli na Sicz uciekać.
Szlachta kupiła się po miastach. Mówiono, że pospolite ruszenie ma być w południowych województwach ogłoszone.
Niektórzy też i nie czekając na wici odsyłali żony i dzieci do zamków, a sami ciągnęli pod Czerkasy.
Nieszczęsna Ukraina rozdzieliła się na dwie połowy: jedna śpieszyła na Sicz, druga do obozu koronnego; jedna opowiadała się przy istniejącym porządku rzeczy, druga przy dzikiej swobodzie; jedna pragnęła zachować to, co było owocem wiekowej pracy, druga pragnęła jej owo dobro odjąć.
Obie wkrótce miały bratnie ręce we własnych wnętrznościach ubroczyć.
Straszliwy zatarg, zanim wyszukał sobie haseł religijnych, które dla Niżu obce były zupełnie, zrywał się jako wojna socjalna.
Ale jakkolwiek czarne chmury skłębiły się na widnokręgu ukraińskim, jakkolwiek padała od nich noc złowroga, jakkolwiek we wnętrzu ich kłębiło się i huczało, a grzmoty przewalały się z końca w koniec, ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, do jakiego stopnia burza się rozpęta.
Może nie zdawał sobie z tego sprawy i sam Chmielnicki, który tymczasem słał listy do pana krakowskiego, do komisarza kozackiego i do chorążego koronnego, pełne skarg i biadań, a zarazem zaklęć wierności dla Władysława IV i Rzplitej.
Chciał-li zyskać na czasie, czy też przypuszczał, że jaki układ może jeszcze koniec zatargowi położyć? - różni różnie sądzili - dwóch tylko ludzi nie łudziło się ani przez jedną godzinę.
Ludźmi tymi byli Zaćwilichowski i stary Barabasz.
Stary pułkownik odebrał również list od Chmielnickiego. List był szyderczy, groźny i pełen obelg.
„Zaczniemy z całym wojskiem zaporoskim - pisał Chmielnicki - gorąco prosić i apelować, by stało się zadość onym przywilejom, które wasza miłość u siebie taiłeś. A żeś je taił dla własnych korzyści i pożytków, przeto całe wojsko zaporoskie czyni cię godnym pułkownikować owcom albo świniom, nie ludziom. Ja zaś proszę o przebaczenie waszej miłości, jeśli w czym mu nie wygodziłem w ubogim domu moim w Czehrynie, na prażniku św. Mikołaja - i żem odjechał na Zaporoże bez wiadomości i pozwolenia."
- Patrzcie waszmościowie - mówił do Zaćwilichowskiego i Skrzetuskiego Barabasz - jak to naigrawa się ze mnie, a przecież jam to go wojny uczył i prawie ojcem mu byłem.
- Zapowiada tedy, że z całym wojskiem zaporoskim upominać się o przywileje będzie - rzekł Zaćwilichowski. - Wojna to jest po prostu domowa, od wszystkich wojen straszniejsza.
Na to Skrzetuski:
- Widzę, że mi się trzeba śpieszyć; dajcie mi waszmościowie listy do tych, z którymi w komitywę wejść mi przyjdzie.
- Do atamana koszowego masz waść?
- Mam od samego księcia.
- Dam ci tedy do jednego kurzeniowego, a imć Barabasz ma tam też krewniaka Barabasza; od nich dowiesz się wszystkiego. A kto wie, czy to już nie za późno na takową ekspedycję. Chce książę wiedzieć, co tam naprawdę słychać? - krótka odpowiedź: źle słychać! A chce wiedzieć, czego się trzymać? - krótka rada: zebrać jak najwięcej wojska i z hetmany się połączyć.
- To pchnijcie do księcia gońca z odpowiedzią i radą - rzekł pan Skrzetuski. - Ja muszę jechać, bom tam posłan i decyzji książęcej zmieniać nie mogę.
- A czy wiesz waść, że to okrutnie niebezpieczna wyprawa? - rzekł Zaćwilichowski. - Tu już lud tak wzburzony, że osiedzieć się trudno. Gdyby nie bliskość koronnego wojska, czerń rzuciłaby się na nas. A cóż dopiero tam! Leziesz jakoby smokowi w gardło.
- Mości chorąży! Jonasz był już w brzuchu wielorybim, nie w gardle, a za pomocą bożą wylazł zdrowo.
- Jedź tedy. Chwalę twoją rezolucję. Do Kudaku możesz waść dojechać bezpiecznie, tam się rozpatrzysz, co ci dalej czynić przystoi. Grodzicki stary żołnierz, on najlepsze da ci instrukcje. A do księcia ja sam pewnie ruszę; jeśli się mam bić na swoje stare lata, to wolę pod nim niż pod kim innym. Tymczasem bajdak albo dombazę i przewoźników dla waci przygotuję, którzy cię do Kudaku zawiozą.
Skrzetuski wyszedł i udał się prosto do swojej kwatery na rynek, do domu księcia, by ostatnie do odjazdu poczynić przygotowania.
Mimo niebezpieczeństw tej podróży, o których mu prawił Zaćwilichowski, namiestnik nie bez pewnego ukontentowania myślał o niej.
Miał zobaczyć Dniepr w całej niemal długości, aż do Niżu, i porohy, a była to dla ówczesnego rycerstwa ziemia jakby zaczarowana, tajemnicza, do której ciągnął wszelki duch przygód chciwy.
Niejeden całe życie na Ukrainie strawił, a nie mógł się pochwalić, by Sicz widział - chyba żeby chciał zapisać się do bractwa, a do tego mniej już między szlachtą było ochotników.
Czasy Samka Zborowskiego przeszły i nie miały wrócić więcej. Rozbrat między Siczą a Rzecząpospolitą, który powstał za czasów Nalewajki i Pawluka, nie tylko nie ustawał, ale zwiększał się coraz bardziej i napływ na Sicz herbowego ludu, nie tylko polskiego, ale i ruskiego, nie różniącego się od Niżowców ni mową, ni wiarą, znacznie był mniejszy.
Tacy Bułyhowie Kurcewicze niewielu znajdowali naśladowców; w ogóle na Niż do bractwa gnało teraz szlachtę chyba nieszczęście, banicja, słowem, winy do odpokutowania niepodobne.
Toteż jakaś tajemnica, nieprzenikniona jako mgły Dnieprowe, otoczyła drapieżną niżową rzeczpospolitą.
Opowiadano o niej cuda, które pan Skrzetuski własnymi oczyma ciekaw był oglądać.
Nie spodziewał się też, co prawda, stamtąd nie wrócić. Co poseł, to poseł, zwłaszcza od księcia Jeremiego.
Tak rozmyślając wyglądał przez okno ze swej kwatery na rynek. Tymczasem upłynęła jedna godzina i druga, gdy nagle Skrzetuskiemu wydało się, że spostrzega dwie jakieś znane postacie zmierzające ku Dzwonieckiemu Kątowi, gdzie był sklep Wołocha Dopuła.
Przypatrzył się pilnie: był to pan Zagłoba z Bohunem.
Szli trzymając się pod ręce i wkrótce znikli w ciemnych drzwiach, nad którymi sterczała wiecha oznaczająca szynk i winiarnię.
Namiestnika zdziwiła i bytność Bohuna w Czehrynie, i przyjaźń jego z panem Zagłobą.
- Rzędzian! sam tu! - zawołał na pachołka.
Pachołek ukazał się we drzwiach przyległej izby.
- Słuchaj no, Rzędzian: pójdziesz do winiarni, ot, tam pod wiechę; znajdziesz tam grubego szlachcica z dziurą w czele i powiesz mu, że ktoś, co ma pilną do niego sprawę, chce go widzieć. A jeśliby pytał kto, nie mów.
Rzędzian skoczył i po niejakim czasie namiestnik ujrzał go wracającego w towarzystwie pana Zagłoby.
- Witaj waszmość! - rzekł pan Skrzetuski, gdy szlachcic ukazał się we drzwiach izby. - Czy mnie sobie przypominasz?
- Czy sobie przypominam? Niechże mnie Tatarzy na łój przetopią i świece ze mnie do meczetów porobią, jeślim zapomniał! Waść to kilka miesięcy temu otworzyłeś drzwi u Dopuła Czaplińskim, co mnie szczególnie do smaku przypadło, gdyż takim samym sposobem uwolniłem się raz z więzienia w Stambule.
A co porabia pan Powsinoga herbu Zerwipludry razem ze swoją innocencją i mieczem? Czy zawsze mu wróble na głowie siadają biorąc go za uschłe drzewo?
- Pan Podbipięta zdrów i kazał się kłaniać waszmości.
- Wielce to jest bogaty szlachcic, ale srodze głupi. Jeśli zetnie takie trzy głowy, jak jego własna, to mu to uczyni dopiero półtorej, bo zetnie trzech półgłówków. Tfu! jakie gorąco, choć to dopiero marzec! Język w gardle zasycha.
- Mam ja trojniak bardzo przedni, może waść kusztyczek pozwoli?
- Kiep odmawia, gdy nie kiep prosi. Właśnie mi cyrulik miód pić zalecił, żeby mi melancholię od głowy odciągnęło. Ciężkie bo to czasy na szlachtę się zbliżają: dies irae et calamitatis. Czapliński zdechł ze strachu, do Dopuła nie chodzi, bo tam starszyzna kozacka pije. Ja jeden stawiam mężnie czoło niebezpieczeństwom i dotrzymuję onym pułkownikom kompanii, choć ich pułkownictwo dziegciem śmierdzi. Dobry miód!... istotnie bardzo przedni. Skąd go waść masz?
- Z Łubniów. To dużo starszyzny tu jest?
- Kogo tu nie ma! Fedor Jakubowicz jest, stary Filon Dziedziała jest, Daniel Neczaj jest, a z nimi ich oczko w głowie Bohun, który stał mi się przyjacielem od czasu, jakem go przepił i obiecałem go adoptować. Wszyscy oni śmierdzą teraz w Czehrynie i patrzą, w którą stronę się obrócić, bo nie śmią jeszcze otwarcie przy Chmielnickim się opowiedzieć. Ale jeśli się nie opowiedzą, to będzie moja zasługa.
- A to jakim sposobem?
- Bo pijąc z nimi, dla Rzeczypospolitej ich kaptuję i do wierności namawiam. Jeśli król nie da mnie za to starostwa, to wierzaj waćpan, nie ma justycji w tej Rzeczypospolitej ani rekompensy dla zasług i lepiej pono kury sadzać niż głowę pro publico bono narażać.
- Lepiej byś waćpan narażał bijąc się z nimi, ale widzi mi się, że pieniądze tylko próżno wyrzucasz na traktamenty, bo tą drogą ich nie skaptujesz.
- Ja pieniądze wyrzucam? Za kogo mnie waszmość masz? To nie dość, że pospolituję się z chamami, żebym jeszcze za nich miał płacić? Za fawor to uważam, że im pozwalam płacić za siebie.
- A ówże Bohun co tu porabia?
- On? Nadstawia ucha, co od Siczy słychać, jak i inni. Po to tu przybył. To kochanek wszystkich Kozaków. Wdzięczą się oni do niego na kształt małpów, bo to jest pewna, że perejasławski pułk za nim, nie za Łobodą pójdzie. A kto wie także, za kim regestrowi Krzeczowskiego pociągną? Brat Bohun Niżowcom, jak trzeba iść na Turka lub Tatara, ale teraz bardzo kalkuluje, bo mi po pijanemu wyznał, iż się w szlachciance kocha i chce się z nią żenić, przeto nie wypada mu w wigilię ślubu z chłopy się bratać. Toć on chce, bym go adoptował i do herbu przypuścił... Bardzo przedni ten waszmościów trojniak!
- Wypijże waść jeszcze.
- Wypiję, wypiję. Nie pod wiechami to taki trojniak przedają.
- Nie pytałeś się też wasze, jak się nazywa owa szlachcianka, z którą Bohun chce się żenić?
- Mospanie, a co mnie obchodzi jej nazwisko? Wiem tylko, że jak Bohunowi rogi przyprawię, to się będzie nazywać pani jeleniowa.
Namiestnik uczuł nagle wielką ochotę trzepnąć w ucho pana Zagłobę, ten zaś nie spostrzegłszy się na niczym mówił dalej:
- Za młodych lat był ze mnie gładysz nie lada. Żebym tylko waści opowiedział, za co palmę w Galacie otrzymałem! Widzisz tę dziurę na moim czele? Dość, gdy ci powiem, że mi ją rzezańcy w seraju tamecznego baszy wybili.
- A mówiłeś, że kula rozbójnicka?
- Mówiłem? Tom dobrze mówił! Każdy Turczyn rozbójnik - tak mnie Panie Boże dopomóż!
Dalszą rozmowę przerwało wejście Zaćwilichowskiego.
- No, mości namiestniku - rzekł stary chorąży - bajdaki gotowe, przewoźników masz ludzi pewnych: ruszajże w imię boże, choćby i zaraz. A oto listy.
- To każę ludziom zaraz ruszać na brzeg.
- A gdzie waść się wybierasz? - spytał pan Zagłoba.
- Do Kudaku.
- Gorąco tam ci będzie.
Ale namiestnik nie słyszał już przepowiedni, bo wyszedł z izby na podwórzec, gdzie przy koniach stali semenowie prawie już gotowi do podróży.
- Na koń i na brzeg! - zakomenderował pan Skrzetuski. - Konie wprowadzić na statki i czekać na mnie!
Tymczasem w izbie stary chorąży rzekł do Zagłoby:
- Słyszałem, że podobno waść teraz pułkownikom kozackim dworujesz i z nimi pijesz.
- Pro publico bono, mości chorąży.
- Obrotny masz waść dowcip i podobno od wstydu większy. Chcesz sobie Kozaków in poculis skonwinkować, by przyjaciółmi ci byli w razie zwycięstwa.
- Choćbym też, będąc męczennikiem tureckim, nie chciał zostać i kozackim, nie byłoby nic dziwnego, bo dwa grzyby mogą najlepszy barszcz popsować. A co do wstydu, nikogo nie zapraszam, by go pił ze mną - sam go wypiję, i da Bóg, że mi nie będzie gorzej od tego miodu smakował. Zasługa jako olej musi na wierzch wypłynąć.
W tej chwili wrócił Skrzetuski.
- Ludzie już ruszają - rzekł.
Zaćwilichowski nalał miarkę:
- Za szczęśliwą podróż!
- I zdrowy powrót! - dodał pan Zagłoba.
- Będzie się wam dobrze jechało, bo woda ogromna.
- Siadajcie waszmościowie, wypijem resztę. Niewielki to antałek.
Siedli i pili.
- Ciekawy kraj waść zobaczysz - mówił Zaćwilichowski. -A kłaniaj się panu Grodzickiemu w Kudaku! Ej, żołnierz to, żołnierz! Na końcu świata siedzi, daleko od hetmańskich oczu, a porządek u niego taki, że daj Boże w całej Rzeczypospolitej podobny. Znam ja dobrze Kudak i porohy. Za dawnych lat częściej się tam jeździło - i aż duszy smutno; gdy się pomyśli, że to przeszło, minęło, a teraz...
Tu chorąży wsparł mleczną głowę na ręku i zadumał się głęboko. Nastała chwila ciszy, słychać było tylko tupot koński w bramie, bo ostatek ludzi pana Skrzetuskiego wyjeżdżał na brzeg ku bajdakom.
- Mój Boże! - mówił ocknąwszy się z zadumy Zaćwilichowski - a jednak dawniej, choć i wśród rozterków, lepsze bywały czasy. Ot, pamiętam jak dziś, pod Chocimiem, dwadzieścia siedem lat temu! Gdy husaria szła pod Lubomirskim do ataku na janczarów, to mołojcy w swoim okopie rzucali czapki w górę i krzyczeli, aż ziemia drżała, do Sahajdacznego: „Puskaj, bat'ku, z Lachami umiraty!" A dziś co? Dziś Niż, który winien być przedmurzem chrześcijaństwa, puszcza Tatarów w granice Rzeczypospolitej, by się na nich rzucić dopiero wtedy, gdy z łupem będą wracali. Dziś gorzej: bo oto Chmielnicki łączy się wprost z Tatary, z którymi chrześcijan będzie do kompanii mordował...
- Wypijmy na ten smutek! - przerwał Zagłoba. - Co to za trojniak!
- Dajże, Boże, jak najprędzej mogiłę, by na wojnę domową nie patrzyć - mówił dalej stary chorąży. - Wspólne winy mają się we krwi obmywać, aleć nie będzie to krew odkupienia, boć tu i brat będzie mordował. Kto na Niżu? Rusini. A kto w wojsku księcia Jaremy? Kto w pocztach pańskich? Rusini. A małoż ich w obozie koronnym? A ja sam kto taki? Hej, nieszczęsna Ukraino, krymscy poganie włożą ci łańcuch na szyję i na galerach tureckich wiosłować będziesz!
- Nie biadajcież tak, mości chorąży! - rzecze pan Skrzetuski - bo już chyba ślozy z oczu nam pójdą. Może też jeszcze pogodne słońce nam zaświeci!
Ale słońce zachodziło właśnie, a ostatnie jego promienie padały czerwonym blaskiem na białe włosy chorążego.
W mieście dzwoniono na „Anioł Pański" i na pochwalnię.
Wyszli. Pan Skrzetuski poszedł do kościoła, pan Zaćwilichowski do cerkwi, a pan Zagłoba do Dopuła w Dzwoniecki Kąt.
Ciemno już było, gdy się znowu zeszli nad brzegiem Taśminowej przystani. Ludzie pana Skrzetuskiego siedzieli już w bajdakach.
Przewoźnicy wnosili jeszcze ładunki. Zimny wiatr ciągnął od pobliskiego ujścia do Dniepru i noc obiecywała być niezbyt pogodna. Przy świetle ognia palącego się nad brzegiem woda rzeki połyskiwała krwawo i zdawała się z niezmierną chyżością uciekać gdzieś w nieznaną ciemność.
- No, szczęśliwej drogi! - mówił chorąży ściskając serdecznie dłoń młodzieńca. - A pilnuj się waść!
- Nie zaniecham niczego. Bóg da, że niedługo się zobaczymy.
- Chyba w Łubniach albo w obozie książęcym.
- To waszmość już koniecznie do księcia?
Zaćwilichowski podniósł ramiona w górę:
- A co mnie? Kiedy wojna, to wojna!
- Zostawajże waszmość w dobrym zdrowiu, mości chorąży.
- Niechże cię Bóg strzeże!
- Vive valeque! - wołał Zagłoba. - A jeśli woda aż do Stambułu waści zaniesie, to kłaniaj się sułtanowi. Albo też: jechał go sęk!... Bardzo to zacny był trojniak!... Brr! jak tu zimno!
- Do widziska!
- Do obaczyska!
- Niech Bóg prowadzi!
Zaskrzypiały wiosła i plusnęły o wodę, bajdaki popłynęły. Ogień palący się na brzegu począł oddalać się szybko.
Przez długi czas Skrzetuski widział jeszcze sędziwą postać chorążego oświeconą płomieniem stosu i jakiś smutek ścisnął mu nagle serce.
Niesie go ta woda, niesie, ale oddala od serc życzliwych i od ukochanej, od krain znanych; niesie go nieubłaganie jak przeznaczenie, ale w dzikie strony, w ciemność...
Wypłynęli z ujścia Taśminowego na Dniepr.
Wiatr świstał, wiosła wydawały plusk jednostajny a smutny. Przewoźnicy poczęli śpiewać:
Oj, to te pili, pilili,
Ne tumany ustawali
Skrzetuski obwinął się w burkę i położył na posłaniu, które umościli dla niego żołnierze. Począł myśleć o Helenie, o tym, że ona dotąd nie w Łubniach, że Bohun został, a on odjeżdża.
Obawa, złe przeczucia, troski obsiadły go jak kruki. Począł mocować się z nimi, aż się znużył, myśli mu się mąciły, zmieszały jakoś dziwnie z poświstem wiatru, z pluskiem wioseł, z pieśniami rybaków - i usnął.
В Чигирине пан Скшетуский застал старого Зацвилиховского в великих волнениях и беспокойстве; тот нетерпеливо ждал княжеского посланника, ибо из Сечи приходили вести одна зловещее другой.
Уже не вызывало сомнений, что Хмельницкий готовится с оружием в руках расквитаться за свои обиды и отстоять давние казацкие привилегии.
Зацвилиховскому стало известно, что тот побывал в Крыму у хана, выклянчивая татарской подмоги, с каковою со дня на день ожидался на Сечи.
Все говорило за то, что задуман великий от Низовья до Речи Посполитой поход, который при участии татар мог оказаться роковым.
Гроза угадывалась все явственней, отчетливее, страшней. Уже не темная, неясная тревога расползалась по Украине, а повсеместное предчувствие неотвратимой резни и войны.
Великий гетман, поначалу не принимавший всего этого близко к сердцу, сейчас перевел свои силы к Черкассам, но главным образом затем, чтобы ловить беглых, так как городовые казаки и простонародье во множестве стали убегать на Сечь.
Шляхта скапливалась в городах. Поговаривали, что в южных воеводствах имело быть объявленным народное ополчение.
Кое-кто, не ожидая обычного в таких случаях королевского указа, отослав жен и детей в замки, направлялся в Черкассы.
Несчастная Украина разделилась на два лагеря: одни устремились на Сечь, другие — в коронное войско; одни были за существующий порядок, другие — за дикую волю; одни намеревались сохранить то, что было плодом вековых трудов, другие вознамерились нажитое это у них отнять.
Вскорости и тем и тем суждено было обагрить братские руки кровью собственного тела.
Ужасающая распря, прежде чем обрести религиозные лозунги, совершенно чуждые Низовью, затевалась как война социальная. И хотя черные тучи обложили украинский горизонт, хотя отбрасывали они зловещую мрачную тень, хотя в недрах их все клубилось и грохотало, а громы перекатывались из конца в конец, люди пока не отдавали себе отчета, какая неимоверная разгуливается гроза.
Возможно, что отчета не отдавал себе и сам Хмельницкий, пока что славший краковскому правителю, казацкому комиссару и коронному хорунжему письма, полные жалоб и нареканий, а заодно и клятвенных признаний в верности Владиславу IV и Речи Посполитой.
Хотел ли он выиграть время или же полагал, что какой-нибудь договор еще может положить конец конфликту — мнения расходились, и только два человека ни на мгновение не обольщались по этому поводу. Людьми этими были Зацвилиховский и престарелый Барабаш. Старый полковник тоже получил от Хмельницкого послание. Было оно издевательским, угрожающим и оскорбительным.
«Со всем Войском Запорожским починаем мы, — писал Хмельницкий, — горячо взывать и молить, дабы в соблюдении были оные привилегии, каковые ваша милость у себя укрывал. А посколь сокрыл ты их для собственной корысти и богатств умножения, постольку все Войско Запорожское полагает тебя достойным полковничать над баранами или свиньями, но не человеками. Я же прошу прощения у вашей милости, ежели в чем не угодил в убогом доме моем в Чигирине о празднике св. Миколы и что уехал на Запорожье, не сказавшись и не спросившись». — Вы только поглядите, судари мои, — говорил Зацвилиховскому и Скшетускому Барабаш, — как глумится он надо мною, а ведь я его ратному делу обучал и, можно сказать, вместо отца был! — Значит, он со всем войском запорожским привилегий добиваться собирается, — сказал Зацвилиховский. — И война, попросту говоря, будет гражданская, изо всех самая страшная. На это Скшетуский: — Видно, спешить мне надо; дайте же, милостивые государи, письма к тем, с кем по приезде следует мне связаться. — К кошевому атаману есть у тебя? — Есть. От самого князя. — Тогда дам я тебе к одному куренному, а у его милости Барабаша есть там сродственник, тоже Барабаш; обо всем и узнаешь. Да только не опоздали ли мы с таковой экспедицией? Князю угодно знать, что там происходит? Ответ простой: недоброе там! Угодно знать, что делать? Совет простой: собрать как можно больше войска и соединиться с гетманами. — Пошлите же к нему гонца с ответом и советом, — сказал Скшетуский. — А мне так и так ехать, ибо послан и княжеского решения изменить не могу. — А знаешь ли ты, сударь, что это очень опасная поездка? — сказал Зацвилиховский. — Народ уже столь разошелся, что упастись трудно. Не будь поблизости коронного войска, чернь и на нас бы накинулась. Что же тогда там? К дьяволу в пасть едешь. — Ваша милость хорунжий! Иона не в пасти даже, но во чреве китовом был, а с божьей помощью цел и невредим остался. — Тогда езжай. Решимость твою хвалю. До Кудака, ваша милость, доедешь в безопасности, там же решишь, как действовать. Гродзицкий — солдат старый, он тебе и даст верные инструкции. А ко князю я сам, наверно, двинусь; если уж мне сражаться на старости лет, то лучше под его рукой, чем под чьей еще. А пока что байдак или дубас для вашей милости снаряжу и гребцов дам, которые тебя до Кудака доставят. Скшетуский вышел и отправился к себе на квартиру, на базарную площадь в дом князя, намереваясь поскорей закончить приготовления.
Несмотря на опасности предстоящей поездки, о которых предупреждал его Зацвилиховский, наместник думал о ней не без удовольствия.
Ему предстояло на всем почти протяжении, до самого до Низовья, увидеть Днепр, да еще и пороги; а земли эти представлялись тогдашнему рыцарству заколдованными, таинственными, куда стремилась всякая душа, жадная до приключений. Большинство из проживших всю жизнь свою на Украине не могли похвастаться, что видели Сечь — разве что пожелали бы записаться в товарищество, а желающих сделать это среди шляхты было теперь немного.
Времена Самека Зборовского прошли безвозвратно. Разрыв Сечи с Речью Посполитой, начавшийся в эпоху Наливайки и Павлюка, не только не приостановился, но все более углублялся, и приток на Сечь благородного люда, как польского, так и русского, ни языком, ни верою не отличавшегося от низовых, значительно уменьшился.
У таких, как Булыги-Курцевичи, находилось немного подражателей; вообще на Низовье и в товарищество вынуждали теперь уйти шляхту неудачи, изгнание, то есть грехи, покаянием не замаливаемые. Оттого-то некая тайна, непроницаемая, как днепровские туманы, окружала когтистую низовую республику.
Про нее баяли чудеса, и пан Скшетуский собственными глазами увидеть их любопытствовал. Но в то, что оттуда не вернется, он, по правде говоря, не верил. Посол есть посол, да к тому же еще от князя Иеремии. Размышляя этак, глядел он из окна своего на площадь, и за этим занятием прошел час и второй, как вдруг Скшетускому показалось, что видит он две знакомые фигуры, направляющиеся в Звонецкий Кут, где была торговля валаха Допула. Он вгляделся. Это были пан Заглоба с Богуном. Они шли, держа друг друга под руки, и вскорости исчезли в темном входе, над которым торчала метелка, обозначавшая корчму и погребок. Наместника удивило и пребывание Богуна в Чигирине, и дружба его с паном Заглобой. — Редзян! Ко мне! — крикнул он слугу. Тот появился в дверях соседней комнаты. — Слушай же, Редзян: пойдешь вон в тот погребок, видишь, где метелка? Подойдешь к толстому шляхтичу с дыркой во лбу и передашь, что некий человек хочеть видеть его по неотложному делу. А ежели спросит, кто, не говори. Редзян исчез, и через какое-то время наместник увидел его на майдане в обществе пана Заглобы. — Приветствую тебя, сударь! — сказал Скшетуский, когда шляхтич возник на пороге. — Узнаешь ли меня? — Узнаю ли? Чтоб меня татаре на сало перетопили и свечек из него Магомету понаставили, если не узнаю! Ты же, ваша милость, несколько месяцев назад Чаплинским двери у Допула отворял, что мне особенно понравилось, ибо я из темницы в Стамбуле освободился таким же образом.
А что поделывает господин Сбейнабойка герба Сорвиштанец, а также его непорочность и меч? Все ли еще садятся ему на голову воробьи, за сухое дерево его принимая? — Пан Подбипятка здоров и просил вашей милости кланяться. — Богатый шляхтич, но глупый ужасно. Ежели он отсечет такие же три головы, как его собственная, то засчитывать просто нечего, потому что посечет он трех безголовых. Тьфу! Ну и жара, а ведь только март еще на дворе! Аж горло пересыхает. — У меня мед изрядный с собою, может, чарку отведаешь, ваша милость? — Дурак отказывается, когда умный угощает. Мне цирюльник как раз мед прописал принимать, чтобы меланхолию от головы оттянуло. Тяжелые времена для шляхты настают: dies irae et calamitatis* (день гнева и смятения (лат.)). Чаплинский со страху чуть живой, к Допулу не ходит, потому как там верхушка казацкая пьет. Я один и противостою опасности, составляя оным полковникам компанию, хотя полковничество их дегтем смердит. Добрый мед!.. И правда отменный. Откуда это он у тебя, ваша милость? — Из Лубен. Значит, много тут казацкого начальства? — Кого только нет! Федор Якубович тут, старый Филон Дедяла тут, Данила Нечай тут, а еще любимчик ихний, Богун, который друг мне стал, когда я его перепил и пообещал усыновить. Все они теперь в Чигирине смердят и соображают, в какую сторону податься, потому что пока не смеют в открытую за Хмельницким пойти. А если не пойдут, в том моя заслуга. — Это как же? — А я пью с ними и на сторону Речи Посполитой перетягиваю. Верными уговариваю оставаться. Ежели король меня старостой не сделает, то считай, сударь мой, что нету правды и благодарности за службу в этой нашей Речи Посполитой и лучше оно куриц на яйца сажать, чем головой рисковать pro publico bono* (ради общественного блага (лат.)). — Лучше, ваша милость, рисковать, на нашей стороне сражаясь. Но сдается мне, что ты деньги попусту тратишь на угощенье, ибо таким путем их на нашу сторону не склонить. — Я? Деньги трачу? За кого ты, сударь, меня принимаешь? Разве не довольно, что я запросто держу себя с хамами, так еще и платить? Фавором я полагаю позволение платить за свою персону. — А Богун этот что тут делает? — Он? У него, как и у прочих, ушки на макушке насчет новостей из Сечи. За тем и приехал. Это же любимец всех казаков! Все с ним, точно потаскухи, заигрывают, потому что переяславский полк за ним, а не за Лободой пойдет. А кто, к примеру, может знать, к кому реестровые Кречовского перекинутся? Брат низовым Богун, когда нужно идти на турка или татарву, но сейчас осторожничает он ужас как, ибо мне по пьяному делу признался, что влюблен в шляхтянку и с нею пожениться хочет; оттого и некстати ему перед женитьбою с холопами брататься, оттого он ждет, чтобы я его усыновил и к гербу допустил... Ай да мед! Ай хорош! — Налей же себе, ваша милость, еще. — Налью, налью. Не в кабаках такой продают. — А не интересовался ли ты, сударь, как зовут эту самую шляхтянку, на которой Богун жениться собрался? — А на кой мне, досточтимый наместник, ее имя! Знаю только, что когда она Богуну рога наставит, то будет госпожой оленихой величаться. Наместник почувствовал огромное желание дать пану Заглобе по уху, а тот, ничего не заметив, продолжал: — Ох и красавчик был я смолоду! Рассказал бы я тебе, за что муки в Галате принял! Видишь дырку во лбу? Довольно будет, если скажу, что ее мне евнухи в серале тамошнего паши пробили. — А говорил, что пуля разбойничья! — Говорил? Правду говорил! Всякий турчин — разбойник. Господь не даст соврать! Дальнейшая беседа была прервана появлением Зацвилиховского. — Ну, сударь наместник, — сказал старый хорунжий, — байдаки готовы, гребцы у тебя люди верные; отправляйся же с Богом, хоть сейчас, если желаешь. А вот и письма. — Тогда я велю людям идти на берег. — В какие края ты, ваша милость, собрался? — поинтересовался пан Заглоба. — На Сечь. — Горячо тебе там будет. Однако наместник предупреждения этого уже не слышал, потому что вышел из дому на подворье, где при конях находились казаки, совсем уже готовые в дорогу. — В седло и к берегу! — скомандовал пан Скшетуский. — Лошадей перевести на челны и ждать меня. В доме тем временем старый хорунжий сказал Заглобе: — Слыхал я, что ты, сударь, с полковниками казацкими якшаешься и пьянствуешь с ними. — Pro publico bono, ваша милость хорунжий. — Быстрый умом ты, сударь, и его у тебя поболе, чем стыда. Хочешь казаков in poculis* (за кубками (лат.)) расположить к себе, чтобы, если победят, друзьями твоими были. — А что ж! Мучеником турецким будучи, казацким стать не тороплюсь, и нет в том ничего удивительного, ибо два грибочка доведут до гробочка. В рассуждении же стыда, так я никого не приглашаю испить его со мною — сам же изопью, и, даст Бог, он мне не меньше меда вот этого по вкусу придется. Заслуга — она, что масло, наверх всплывет. В этот момент вернулся Скшетуский. — Люди уже выступили, — сказал он. Зацвилиховский налил по чарке. — За счастливую поездку! — И благополучное возвращение! — добавил пан Заглоба. — Плыть вам легко будет, вода безбрежная. — Садитесь же, милостивые государи, допьем. Невелик бочонок-то. Они сели и разлили мед. — Интересные края повидаешь, ваша милость, — говорил Зацвилиховский. — Уж ты пану Гродзицкому в Кудаке от меня поклонись! Вот солдат так солдат! На самом краю света сидит, вдали от присмотра гетманского, а порядок у него, дай Боже такому во всей Речи Посполитой быть. Я-то знаю и Кудак, и пороги. Бывало, туда чаще ездили, и тоска прямо за душу берет, как подумаешь, что все это прошло, минуло, а теперь... Тут хорунжий подпер седую свою голову и глубоко задумался. Сделалось тихо, слышалось только цоканье в воротах: это последние люди Скшетуского выходили на берег к байдакам. — Боже мой! — молвил, очнувшись от раздумий, Зацвилиховский. — Хоть распри и не стихали, а раньше лучше было. Как сейчас помню, под Хотином, двадцать семь лет тому назад! Когда гусары под командой Любомирского шли в атаку на янычар, так молодцы за своим валом шапки подкидывали и кричали Сагайдачному, аж земля тряслася: «П у с т и, б а т ь к у, з л я х а м и в м и р а т и!» А сейчас? Сейчас Низовье, которому форпостом христианства надлежит быть, впускает татар в пределы Речи Посполитой, чтобы накинуться на них, когда будут с награбленным возвращаться. Чего там! хуже еще: Хмельницкий с татарами снюхивается, чтобы христиан за компанию убивать... — Выпьемте же с горя! — прервал Заглоба. — Ай мед! — Дай же, Господи, умереть поскорее, чтобы усобицы не видеть, — продолжал старый хорунжий. — Взаимные грехи придется кровью смывать, но не будет это кровь искупления, ибо брат брата убивать станет. Кто на Низовье? Русины. А кто в войске князя Яремы? Кто в шляхетских отрядах? Русины. А в коронном стане разве мало их? А я сам кто такой? Эй, злосчастная Украйна! Крымские нехристи закуют тебя в цепи, и на турецких галерах грести будешь! — Да не убивайся так, сударь хорунжий! — сказал Скшетуский. — А то нас прямо слеза прошибает. Может, еще и солнышко взойдет! Но солнце-то как раз заходило, и последние лучи его лежали красными отсветами на белой голове хорунжего. В городе звонили к вечерне и к похвальной. Они вышли. Пан Скшетуский отправился в костел, пан Зацвилиховский в церковь, а пан Заглоба к Допулу в Звонецкий Кут. Уже совсем стемнело, когда все трое снова сошлись у пристани на берегу Тясмина. Люди Скшетуского сидели по байдакам.
Весельщики еще перетаскивали груз. Холодный ветер тянул в сторону недалекого устья, где река впадала в Днепр, и ночь собиралась быть не очень погожей. При свете огня, пылавшего на берегу, вода в реке кроваво поблескивала и, казалось, с неимоверной стремительностью уносилась куда-то в неведомую тьму. — Ну, счастливого пути! — сказал хорунжий, сердечно пожимая руку молодому человеку. — Держи, ваша милость, ухо востро. — Уж постараюсь. Даст Бог, скоро свидимся. — Теперь, наверное, в Лубнах или в княжеском войске. — Значит, ты, ваша милость, окончательно к князю собрался? — А что ж? Война так война! — Оставайся же в добром здравии, сударь хорунжий. — Храни тебя Бог! — Vive valeque!* (Живи и будь здрав! (лат.)) — кричал Заглоба. — А ежели вода аж до Стамбула тебя, сударь, донесет, кланяйся султану. А нет — так черт с ним!.. Ох и отменный был медок!.. Брр! А тут не тепло! — До свиданьица! — До скорого! — Помогай вам Бог! Заскрипели весла, плеснули водой, и байдаки отплыли. Огонь на берегу стал быстро удаляться.
Долго еще видел Скшетуский внушительную фигуру хорунжего, освещенную пламенем костра, и необъяснимая печаль стеснила внезапно грудь его. Несет челны вода, несет, да только уносит от благожелательных сердец, от любимой и от родных сторон, уносит неумолимо, как судьба, в стороны дикие, во тьму... Из тясминова устья выплыли на Днепр. Ветер свистел, весла издавали однообразный и печальный звук. Весельщики затянули песню:
Гей, то не пили пилили, Не тумани уставали.
Скшетуский закутался в бурку и улегся на постелю, устроенную для него солдатами. Он стал думать об Елене, о том, что она все еще в Лубнах, что Богун остался, а он вот уехал.
Опасения, недобрые предчувствия, тревога слетелись к нему, точно вороны. Он попытался было совладать с ними, но устал, мысли его начали путаться, странно как-то смешались с посвистом ветра, с плеском весел, с песнями рыбаков, и он уснул.
Rozdział IX
Nazajutrz zbudził się świeży, zdrów i z weselszą myślą. Pogoda była cudna.Szeroko rozlane wody marszczyły się w drobne zmarszczki od lekkiegoi ciepłego powiewu.
Brzegi były w tumanie i zlewały się z płaszczyzną wód w jedną nieprzejrzaną równinę. Rzędzian, zbudziwszy się i przetarłszy oczy, aż się przestraszył. Spojrzał zdziwionymi oczyma dookoła, a nie widząc nigdzie brzegu rzekł:
- O dla Boga! mój jegomość, to my już chyba na morzu jesteśmy...
- Rzeka to tak potężna, nie morze - odpowiedział Skrzetuski - a brzegi obaczysz, gdy mgła opadnie.
- Myślę, że niedługo już nam i na Turecczyznę wędrować przyjdzie.
- Powędrujemy, jeśli nam każą; widzisz zresztą, że nie sami płyniemy.
Jakoż w promieniu oka widać było kilkanaście bajdaków, dombaz, czyli tumbasów, i wąskich czarnych czółen kozackich obszytych sitowiem, a zwanych pospolicie czajkami.
Jedne z tych statków płynęły z wodą unoszone bystrym prądem, inne pięły się pracowicie w górę rzeki, wspomagane wiosłami i żaglem.
Wiozły one rybę, wosk, sól i suszone wiśnie do miast brzegowych lub też wracały z okolic zamieszkałych obładowane zapasami żywności dla Kudaku i towarem, który chętny znajdował pokup na Kramnym Bazarze w Siczy.
Brzegi Dnieprowe były już od ujścia Pszoły zupełną pustynią, na której gdzieniegdzie tylko bielały kozackie zimowniki, ale rzeka stanowiła gościniec łączący Sicz z resztą świata, więc też i ruch bywał na niej dość znaczny, zwłaszcza gdy przybór wody ułatwiał żeglugę i gdy nawet porohy prócz Nienasytca stawały się dla statków idących w dół rzeki możliwe do przebycia.
Namiestnik przypatrywał się z ciekawością temu życiu rzecznemu, a tymczasem bajdaki jego mknęły szybko ku Kudakowi.
Mgła opadła, brzegi zarysowały się wyraźnie. Nad głowami płynących ulatywały miliony ptactwa wodnego, pelikanów, dzikich gęsi, żurawi, kaczek i czajek, kulonów i rybitew; w oczeretach przybrzeżnych słychać było taki gwar, takie kotłowanie się wody i szum skrzydeł, że rzekłbyś, iż odbywają się tam sejmy lub wojny ptasie.
Brzegi za Krzemieńczugiem stały się niższe i otwarte.
- Patrz no jegomość! - wykrzyknął nagle Rzędzian - dyć to niby to słońce piecze, a śnieg leży na polach.
Skrzetuski spojrzał: istotnie, jak okiem sięgnał, jakiś biały pokład błyszczał w promieniach słońca po obu stronach rzeki.
- Hej, starszy! a co to się tam bieli? - spytał retmana.
- Wiszni, pane! - odpowiedział starszy.
Były to istotnie lasy wiśniowe złożone z karłowatych drzew, którymi oba brzegi szeroko były za ujściem Pszoły porośnięte.
Owoc ich, słodki i wielki, dostarczał jesienią pożywienia ptactwu, zwierzętom i ludziom zbłąkanym w pustyni, a zarazem stanowił przedmiot handlu, który wożono bajdakami aż do Kijowa i dalej.
Teraz lasy osypane były kwieciem. Gdy zbliżyli się do brzegu, by ludziom wiosłującym dać wypoczynek, namiestnik z Rzędzianem wysiedli chcąc się bliżej owym gajom przypatrzyć.
Ogarnął ich tak upajający zapach, iż zaledwie mogli oddychać. Mnóstwo płatków leżało już na ziemi.
Miejscami drzewka stanowiły gąszcz nieprzenikniony. Między wiśniami rosły także obficie dzikie karłowate migdały, okryte kwieciem różowym, wydającym jeszcze silniejszy zapach.
Miliony trzmielów, pszczół i barwnych motylów unosiły się nad owym pstrym morzem kwiatów, którego końca nie można było dojrzeć.
- Cuda to, panie, cuda! - mówił Rzędzian. - I czemu tu ludzie nie mieszkają? Zwierza tu także widzę dostatek.
Jakoż między krzakami wiśniowymi smykały zające szare, białe i niezliczone stada wielkich błękitnonogich przepiórek, których kilka Rzędzian z guldynki ustrzelił, ale ku wielkiemu umartwieniu dowiedział się potem od „starszego", że mięso ich jest trucizną.
Na miękkiej ziemi widać też było ślady jeleni i suhaków, a z dala dochodziły odgłosy podobne do rechtania dzikich świń.
Podróżnicy napatrzywszy się i odpocząwszy ruszyli dalej. Brzegi to wznosiły się, to stawały się płaskie odkrywając widok na śliczne dąbrowy, lasy, uroczyska, mogiły i rozłożyste stepy.
Okolica wydawała się tak przepyszną, że Skrzetuski mimo woli powtarzał sobie pytanie Rzędziana: czemu tu ludzie nie mieszkają? Ale na to trzeba było, by jaki drugi Jeremi Wiśniowiecki objął te pustynie; urządził i bronił od napadów Tatarów i Niżowych.
Miejscami rzeka tworzyła łachy, zakręty, zalewała jary, biła spienioną falą o skały brzeżne i wypełniała wodą ciemne jaskinie skalne.
W takich to jaskiniach i zakrętach bywały kryjówki i schowania kozacze. Ujścia rzek, pokryte lasem sitowia, oczeretów i szuwarów, aż czerniły się od mnogości ptactwa, słowem: świat dziki, przepaścisty, miejscami zapadły a pusty i tajemniczy roztoczył się przed oczyma naszych wędrowców.
Żegluga stała się przykrą, bo z powodu ciepłego dnia pokazywały się roje zjadliwych komarów i rozmaitych nie znanych na suchym stepie insektów, a niektóre z nich, na palec grube, ciurkiem krew po ukąszeniu puszczały.
Wieczorem przybyli do wyspy Romanówki, której ognie z daleka było widać, i zatrzymali się na nocleg. Rybacy, którzy przybiegli popatrzyć na poczet namiestnika, mieli koszule, twarz i ręce całkiem pomazane dziegciem dla obrony od ukąszeń.
Byli to ludzie grubych obyczajów i dzicy; na wiosnę zjeżdżali się tu tłumnie dla połowu i wędzenia ryb, które potem rozwozili do Czehryna, Czerkas, Perejasławia i Kijowa.
Rzemiosło ich było trudne, ale zyskowne z powodu obfitości ryb, które latem stawały się nawet klęską tych okolic, zdychając bowiem dla braku wody po łachach i tak zwanych „cichych kątach", zarażały zgnilizną powietrze.
Dowiedział się od rybaków namiestnik, że wszyscy Niżowcy, którzy również zajmowali się tu połowem, od kilku dni opuścili wyspę i udali się na Niż, wezwani przez atamana koszowego.
Co noc też widywano z wyspy ognie, które palili na stepie zbiegowie na Sicz podążający. Rybacy wiedzieli, że gotuje się wyprawa „na Lachiw", i wcale nie ukrywali się z tym przed namiestnikiem.
Widział tedy pan Skrzetuski, że jego ekspedycja może istotnie jest spóźnioną; może, nim dojedzie do Siczy, pułki mołojców ruszą już na północ, ale kazano mu jechać, więc, jako prawy żołnierz, nie rozumował i postanowił dotrzeć choćby w środek zaporoskiego obozu.
Nazajutrz rano wyruszyli w dalszą drogę. Pominęli cudny Tareński Róg, Suchą Górę i Koński Ostróg sławny ze swoich bagien i mnóstwa gadzin, które go niezdatnym do mieszkania czyniły.
Wszystko tu już, i dzikość okolicy, i zwiększony pęd wód, zwiastowało bliskość porohów.
Aż wreszcie wieża kudacka zarysowała się na widnokręgu - pierwsza część podróży była skończona.
Namiestnik jednak nie dostał się tego wieczora do zamku, bo pan Grodzicki zaprowadził taki porządek, że gdy przed zachodem słońca wybito hasło, nie wpuszczano nikogo z zamku i do zamku i gdyby nawet sam król przyjechał, musiałby nocować w Słobódce stojącej pod wałami fortecy.
Tak też uczynił i namiestnik. Nocleg to był niezbyt wygodny, bo chaty w Słobódce, których znajdowało się ze sześćdziesiąt, ulepione z gliny, tak były szczupłe, iż do niektórych okrakiem trzeba było włazić.
Innych też nie opłaciło się budować, bo je forteca za każdym napadem tatarskim w perzynę obracała, a to dlatego, by nie dawały napastnikom zasłony i bezpiecznego do wałów przystępu.
Mieszkali w onej Słobódce ludzie „zachozi", to jest przybłędowie z Polski, Rusi, Krymu i Wołoszy. Każden tu był niemal innej wiary, ale tam o to nikt nie pytał.
Gruntów nie wyrabiali dla niebezpieczeństwa od ordy, żywili się rybą i zbożem dostawianym z Ukrainy, pili palankę z prosa, a trudnili się rzemiosłami, dla których w zamku ich ceniono.
Namiestnik oka prawie zmrużyć nie mógł dla nieznośnego zapachu końskich skór, z których rzemienie w Słobódce wyprawiano.
Nazajutrz świtaniem, jak tylko wydzwoniono i na trąbach wygrano „rozbudzenie", dał znać do zamku, iż poseł książęcy przybył i prosi o przyjęcie.
Grodzicki, który świeżo miał w pamięci wizytę książęcą, sam na jego spotkanie wyszedł.
Był to człowiek pięćdziesięcioletni, jednooki jak cyklop i posępny, bo siedząc w pustyni na końcu świata i nie widując ludzi zdziczał, a sprawując nieograniczoną władzę nabrał powagi i surowości.
Twarz mu przy tym zeszpeciła ospa, a ozdobiły nacięcia szabel i blizny od strzał tatarskich, podobne do białych piętn na ciemnej skórze.
Był to jednak żołnierz szczery, czujny jak żuraw, który ustawicznie oczy miał w stronę Tatarów i Kozaków wytężone.
Pijał tylko wodę, nie sypiał, jak siedm godzin na dobę, częstokroć zrywał się w nocy, by obaczyć, czy straże dobrze wałów pilnują, i za najmniejsze niedbalstwo porywał na śmierć żołnierzy.
Dla Kozaków wyrozumiały, choć groźny, zyskał sobie ich szacunek. Gdy zimą głodno bywało na Siczy, zbożem ich wspomagał. Był to Rusin pokroju tych, którzy swego czasu z Przecławem Lanckorońskim i Samkiem Zborowskim w stepy chodzili.
- To tedy waszmość na Sicz jedziesz? - pytał Skrzetuskiego wprowadziwszy go poprzednio do zamku i uczęstowawszy gościnnie.
- Na Sicz. Jakie waszmość, mości komendancie, masz stamtąd nowiny?
- Wojna! Ataman koszowy ze wszystkich ługów, rzeczek i wysp ściąga Kozaków. Zbiegi z Ukrainy idą, którym przeszkadzam, jak mogę. Wojska tam już jest na trzydzieści tysięcy albo i więcej. Gdy na Ukrainę ruszą, gdy się z nimi grodowi Kozacy i czerń połączą, będzie ich sto tysięcy.
- A Chmielnicki?
- Lada dzień z Krymu z Tatarami spodziewany. Może już jest; prawdę rzec, niepotrzebnie waszmość do Siczy chcesz jechać, bo wkrótce tu ich się doczekasz; że zaś Kudaku nie miną ani go za sobą nie zostawią, to pewna.
- A obronisz się waszmość?
Grodzicki popatrzył na namiestnika posępnie i odrzekł dobitnym, spokojnym głosem:
- A ja się nie obronię...
- Jak to?
- Bo prochów nie mam. Mało dwadzieścia czółen posłałem, by mi choć trochę przysłano - i nie przysłano. Nie wiem-li: przyjęto gońców - czy sami nie mają - wiem, że dotąd nie przysłano. Mam na dwa tygodnie - na dłużej nie. Gdybym miał dosyć, pierwej bym Kudak i siebie w powietrze wysadził, nimby tu noga kozacza postała. Kazano mi tu leżeć - leżę, kazano czuwać - czuwam, kazano zęby wyszczerzać - wyszczerzam, a gdy zginąć przyjdzie - raz maty rodyła - i to potrafię.
- A samże waszmość nie możesz prochów robić?
- Od dwóch już miesięcy Zaporożcy saletry mi nie puszczają, którą od Czarnego Morza przywozić trzeba. Wszystko jedno. Zginę!
- Uczyć się nam od was, starych żołnierzów. A gdybyś sam waszmość po prochy ruszył?
- Mosanie, ja Kudaku nie zostawię i zostawić nie mogę; tu mi było życie, tu niech śmierć będzie. Waść nie myśl także, że na bankiety i wspaniałe recepcje jedziesz, jakimi gdzie indziej posłów witają, albo że cię tam godność poselska osłoni. Toż oni własnych atamanów mordują i od czasu, jak tu siedzę, nie pamiętam, by który sczezł swoją śmiercią. Zginiesz i ty.
Skrzetuski milczał.
- Widzę, że duch w waćpanu gaśnie. To lepiej nie jedź.
- Mój mości komendancie - rzekł na to z gniewem namiestnik wymyślże co lepszego, by mnie przestraszyć, bo to, co mi powiadasz, jużem słyszał z dziesięć razy, a kiedy mi radzisz nie jechać, to widzę, sam byś na moim miejscu nie jechał - zważ przeto, czy ci nie tylko prochów, ale i fantazji do obrony Kudaku nie zabraknie.
Grodzicki, zamiast się rozgniewać, spojrzał jaśniej na namiestnika.
- Zubastaja szczuka! - mruknął po rusińsku. - Przebacz mi waszmość. Z odpowiedzi twojej miarkuję, że potrafisz dignitatem księcia i stanu szlacheckiego utrzymać. Dam ci tedy parę czajek, bo bajdakami porohów nie przejedziesz.
- O to też przybyłem prosić waszmości.
- Koło Nienasytca każesz je lądem ciągnąć, bo choć woda duża, ale tam nigdy przejechać nie można. Ledwie się jakie małe czółenko przemknie. A gdy już będziesz na niskich wodach, tedy się pilnuj, by cię nie zaskoczono, i pamiętaj, że żelazo a ołów od słów wymowniejsze. Tam tylko śmiałych ludzi cenią. Czajki będą na jutro gotowe, każę tylko drugie rudle poprzyprawiać, bo jednego na porohach mało.
To rzekłszy Grodzicki wyprowadził z izby namiestnika, by mu zamek i jego porządki pokazać. Wszędy panował wzorowy ład i karność.
Straże dniem i nocą gęsto czuwały na wałach, które jeńcy tatarscy musieli bez przestanku wzmacniać i poprawiać.
- Co rok na łokieć wyżej wału sypię - rzekł pan Grodzicki - toteż tak już urósł, że gdybym miał prochów dostatek i we sto tysięcy nic by mi nie zrobili; ale bez strzelby nie obronię, gdy przemoc przyjdzie.
Forteca była istotnie nie do zdobycia, bo prócz armat broniły jej Dnieprowe przepaście i niedostępne skały pionowo zeskakujące w wodę; nie potrzebowała nawet wielkiej załogi.
Toteż w zamku nie stało więcej nad sześćset ludzi, ale za to co najprzebrańszego żołnierza, uzbrojonego w muszkiety i samopały.
Dniepr, płynąc w tym miejscu ściśniętym korytem, tak był wąski, że rzucona z wałów strzała przelatywała daleko na drugi brzeg.
Działa zamkowe panowały nad oboma brzegami i nad całą okolicą.
Prócz tego o pół mili od zamku stała wysoka wieża, z której ośm mil wokoło widać było, a w niej stu żołnierzy, do których pan Grodzicki każdego dnia zaglądał.
Ci, spostrzegłszy w okolicy lud jaki, dawali natychmiast znać do zamku, a wówczas bito w dzwony i cała załoga wnet stawała pod bronią.
- Prawie tygodnia nie ma - mówił pan Grodzicki - bez jakowegoś alarmu, bo Tatarzy jak wilki stadami często po kilka tysięcy tu się włóczą, których z dział strychujemy jak można, a częstokroć tabuny dzikich koni straże biorą za Tatarów.
- I nie przykrzy się waszmości siedzieć na takim bezludziu? - pytał pan Skrzetuski.
- Choćby mi też na pokojach królewskich miejsce dano, to bym tu wolał. Więcej ja stąd świata widzę niżeli król ze swego okna w Warszawie.
Jakoż istotnie z wałów widać było niezmierną przestrzeń stepów, które teraz wydawały się jednym morzem zieloności; na północ ujście Samary, a na południe cały bieg Dnieprowy, skały, przepaście, lasy, aż do pian drugiego porohu, Surskiego.
Pod wieczór zwiedzili jeszcze wieżę, gdyż Skrzetuski pierwszy raz widząc tę zaginioną w stepach fortecę wszystkiego był ciekawy.
Tymczasem przygotowywano dla niego w Słobódce czajki, które opatrzone rudlami po obu końcach, stawały się zwrotniejsze. Nazajutrz rankiem miał wyruszyć. Ale przez noc nie kładł się prawie wcale spać rozmyślając, co mu czynić przystoi wobec niechybnej zguby, którą mu groziło posłowanie do straszliwej Siczy.
Życie uśmiechało mu się wprawdzie, bo był młody i kochał, i miał żyć obok ukochanej; wszelako od życia więcej honor i sławę kochał.
Ale przyszło mu do głowy, że wojna bliska, że Helena czekając na niego w Rozłogach może być ogarnięta najokropniejszym pożarem, wystawiona na zapędy nie tylko Bohuna, ale rozpętanej i dzikiej czerni, więc duszę porywała mu trwoga o nią i ból.
Stepy musiały już podeschnąć, można by już pewno do Łubniów z Rozłogów jechać, a tymczasem on sam kazał Helenie i kniahini na swój powrót czekać, bo nie spodziewał się, by burza mogła wybuchnąć tak prędko, nie wiedział, czym grozi jazda do Siczy.
Chodził więc teraz szybkimi kroki po zamkowej izbie, brodę targał i ręce łamał. Co miał począć? jak postąpić?
W myśli widział już Rozłogi w ogniu, otoczone wyjącą czernią, więcej do szatanów niż do ludzi podobną.
Własne jego kroki odbijały się posępnym echem pod sklepieniem zamkowym, a jemu wydało się, że to już złe moce po Helenę idą. Na wałach trąbiono gaszenie świateł, a jemu zdawało się, że to odgłos Bohunowego rogu, i zębami zgrzytał, i za głownię szabli imał. Ach! czemuż to on naparł się tej ekspedycji i Bychowca jej pozbawił!
Zauważył tę alternację pana Rzędzian śpiący w progu, więc wstał, oczy przetarł, objaśnił pochodnie palące się w żelaznych obręczach i począł kręcić się po komnacie chcąc zwrócić uwagę pana.
Ale namiestnik utonął całkowicie w swoich bolesnych myślach i chodził dalej, budząc krokami uśpione echa.
- Jegomość! hej, jegomość!... - rzekł Rzędzian.
Skrzetuski popatrzył na niego szklanym wzrokiem. Nagle zbudził się z zamyślenia.
- Rzędzian, boisz ty się śmierci? - spytał.
- Kogo? jak to śmierci? co jegomość mówi?
- Bo kto na Sicz jedzie, ten nie wraca.
- A to czemu jegomość jedzie?
- Moja wola, ty się w to nie wtrącaj, ale ciebie mi żal, boś dzieciuch, a chociażeś frant, tam się frantostwem nie wykręcisz. Wracaj do Czehryna, a potem do Łubniów.
Rzędzian zaczął się drapać w głowę.
- Mój jegomość, jużci, śmierci się boję, bo kto by się jej nie bał, to by się Boga nie bał, gdyż jego to wola żywić kogoś albo umorzyć; ale skoro jegomość dobrowolnie na śmierć leziesz, to już jegomościn będzie grzech, jako pana, nie mój, jako sługi, przeto ja jegomości nie opuszczę, bom też nie chłop żaden, jeno szlachcic, choć ubogi, ale też nie bez ambicji.
- Wiedziałem, żeś dobry pachołek, powiem ci jednak: nie chcesz po dobrej woli jechać, pojedziesz z rozkazu, bo już inaczej nie może być.
- Choćby mnie jegomość zabił, nie pojadę. Co to jegomość sobie myśli, żem jest Judasz jaki czy co, żebym jegomości miał na śmierć wydawać?
Tu Rzędzian podniósł ręce do oczu i począł buczeć głośno, widział więc pan Skrzetuski, że tą drogą do niego nie trafi, a rozkazywać groźnie nie chciał, bo mu było chłopca żal.
- Słuchaj - rzekł do niego - pomocy mi żadnej nie dasz, ja przecie także dobrowolnie głowy pod miecz kłaść nie będę, a do Rozłogów listy zawieziesz, na których mnie więcej jak na samym żywocie zależy. Powiesz tam jejmości i kniaziom, by zaraz, bez najmniejszej zwłoki, panienkę do Łubniów odwieźli, bo ich inaczej rebelia zaskoczy - sam też dopilnujesz, by się to stało. Ważną ci funkcję powierzam, przyjaciela godną, nie sługi.
- To niech jegomość kogo innego wyszle; z listem każdy pojedzie.
- A kogo ja tu mam zaufanego? czyś zgłupiał! To ci powtarzam: uratuj mi po dwakroć życie, a jeszcze mi takowej przysługi nie oddasz, gdyż w męce żyję myśląc, co może się stać, i od boleści skóra na mnie potnieje.
- O dla Boga! widzę, że muszę jechać, ale mi tak jegomości żal, że choćbyś mi jegomość ten kropiasty pas darował, zgoła bym się nie pocieszył.
- Będziesz pas miał, jeno spraw się dobrze.
- Nie chcę ja i pasa, byleś mi jegomość jechać z sobą dozwolił.
- Jutro wrócisz czajką, którą pan Grodzicki do Czehryna wysyła, dalej bez zwłoki ni odpoczynku ruszysz prosto do Rozłogów. Tam kniahini nic nie mów, czy mi co grozi, ani panience, proś tylko, by zaraz, choćby konno, do Łubniów jechały, choćby bez tobołów żadnych. Oto masz trzos na drogę, listy zaraz ci napiszę.
Rzędzian padł do nóg namiestnika.
- Panie mój, zali nie mam cię ujrzeć więcej?
- Jak Bóg da, jak Bóg da! - odparł podnosząc go namiestnik. - Ale w Rozłogach wesołą twarz pokazuj. Teraz idź spać.
Reszta nocy zeszła Skrzetuskiemu na pisaniu listów i żarliwej modlitwie, po której zaraz przyleciał do niego anioł uspokojenia. Tymczasem noc zbladła i świt ubielił wąskie okienka od wschodu. Dniało - aż i różowe blaski wkradły się do komnaty. Na wieży i zamku poczęto grać poranne „wstawaj". Wkrótce potem Grodzicki pojawił się w komnacie.
- Mości namiestniku, czajki gotowe.
- I jam też gotów - rzekł spokojnie Skrzetuski.
Наутро пан Скшетуский проснулся бодрым, здоровым и повеселевшим. Погода стояла чудная. Широко разлившаяся вода морщилась мелкой рябью от легкого и теплого ветерка. Берега, сокрытые туманом, сливались с поверхностью вод в одну неоглядную равнину. Редзян, проснувшись и протерев глаза, даже испугался. Он удивленно поглядел по сторонам и, не увидев нигде берега, сказал: — Господи! Мой сударь, неужто мы на море выплыли?.. — Это такая река широкая, не море, — ответил Скшетуский, — а берег увидишь, когда туман рассеется. — Я так полагаю, что вскорости нам и в Туретчину ехать придется? — И поедем, коли велят. А погляди-ка: мы тут не одни... В обозримом пространстве видать было более десятка дубасов, или тумбасов, и узких черных казацких челнов, обшитых тростником и в обиходе называемых чайками.
Часть этих суденышек плыла по течению, сносимая быстрою водой, часть — трудолюбиво взбиралась вверх по реке, понуждаемая веслами и парусом.
Одни везли в побережные города рыбу, воск, соль и сушеные вишни, другие возвращались из мест населенных, груженные запасами провианта для Кудака и товарами, пользовавшимися спросом на Крамном базаре в Сечи.
Днепровские берега за устьем Псла были уже совершенно пустынны, и лишь кое-где по ним белелись казацкие зимовники; река была как бы большою дорогою, связывавшей Сечь с остальным миром, потому и движение по ней было довольно значительно, особенно когда полая вода облегчала судоходство и когда даже пороги, исключая Ненасытец, делались для судов, плывущих вниз по реке, преодолимыми. Наместник с любопытством приглядывался к речной этой жизни, а тем временем челны его быстро устремлялись к Кудаку.
Туман поредел. Над головами носились тучи птиц: пеликанов, диких гусей, журавлей, уток, чибисов, кроншнепов и чаек; в прибрежных камышах стоял такой гвалт, такой плеск воды и шум крыльев, что казалось, происходят там птичьи сеймы или побоища.
За Кременчугом берега сделались ниже и открытее. — Поглядите-ка, ваша милость! — внезапно воскликнул Редзян, — вроде оно солнце жгет, а на полях снегу полно. Скшетуский взглянул — и действительно, куда ни достигал взор, некий белый покров блистал в солнечных лучах по обе стороны реки. — Эй, набольший! А что это там белеет? — спросил он старшего лодочника. — Вишни, пане! — ответил набольший. И правда, были это вишенные леса, состоящие из карликовых деревьев, которыми густо поросли оба берега за устьем Псла.
Плоды этих вишенников, сладкие и крупные, составляли по осени корм птицам, зверям и заплутавшим в этой глухомани людям, а также были предметом торговли, отвозимым на байдаках до самого Киева и далее.
Сейчас леса стояли в цвету. Чтобы дать отдохнуть гребцам, подошли к берегу, и наместник с Редзяном высадились, желая поближе разглядеть эту заросль.
Их окутал такой пьянящий аромат, что просто нечем было дышать. Без счета лепестков уже осыпали землю.
Местами деревца составляли непроходимую чащу. Между вишен обильно рос и дикий карликовый миндаль, весь в розовых цветах, издающих совсем уже сильный запах.
Миллионы шмелей, пчел и ярких бабочек носились над этим пестрым цветочным морем, конца и края которому не было видно. — Чудеса, пане, чудеса! — говорил Редзян. — И отчего здесь люди не селятся? Зверя тут, как я погляжу, тоже хватает. Меж вишенных кустов прыскали русаки и беляки, а также бесчисленные стайки больших голубоногих перепелов, каковых несколько Редзян подстрелил из штуцера, но, к великому своему огорчению, узнал потом от набольшего, что мясо этих птиц ядовито. На мягкой земле видны были следы оленей и сайгаков, а издалека доносились звуки, напоминавшие похрюкиванье вепрей. Дорожные наши, наглядевшись и отдохнув, двинулись дальше. Берега делались то высокими, то плоскими, открывая взору дивные дубравы, леса, урочища, курганы и привольные степи. Окрестности представлялись столь великолепными, что Скшетуский невольно задавал себе Редзянов вопрос: отчего здесь люди не селятся? Увы, для этого необходимо было, чтобы еще какой-нибудь Иеремия Вишневецкий взял под свою руку эти пустоши, благоустроил их и оборонил от покусительства татар и низовых.
Местами река образовывала рукава, излучины, заливала яры, пенной волной била в прибрежные утесы и совершенно заполняла темные пещеры в скалах.
В таких пещерах и рукавах устраивались тайники и убежища. Устья рек, заросшие лесом тростников, очерета и камыша, изобиловали всяческой птицей; словом, мир дикий, местами обрывистый, местами низинный, совершенно безлюдный и таинственный открылся взорам путешественников наших. Плаванье становилось докучным, так как из-за теплой погоды появились тучи кусачих комаров и разных неведомых в сухой степи инсектов; некоторые из них были толщиной с палец, и после их укуса кровь бежала струйкой. Вечером приплыли к острову Романовка, огни которого завиднелись еще издалека, и остановились там на ночлег. У рыбаков, прибежавших поглядеть на отряд наместника, рубахи, лица и руки были густо смазаны дегтем для защиты от насекомых.
Были эти люди грубого нрава и дикие; они во множестве съезжались сюда по весне ловить и вялить рыбу, которую затем отвозили в Чигирин, Черкассы, Переяслав и Киев.
Занятие это было нелегкое, зато выгодное из-за обилия рыбы, которая летом становилась для этих мест даже бедствием, подыхая от недостатка воды в старицах и так называемых тихих куточках и заражая тлением воздух. От рыбаков наместник узнал, что низовые, рыбачившие тут, уже несколько дней как покинули остров и подались по призыву кошевого атамана на Низовье.
Кроме того, во всякую ночь с острова видны были костры, которые жгли в степи спешившие на Сечь беглые. Рыбакам было известно, что готовится поход «н а л я х i в», и они это вовсе не скрывали от наместника.
Скшетуский поневоле подумал, что его экспедиция и в самом деле, кажется, запоздала, и похоже, прежде чем доберется он до Сечи, полки молодцев двинутся на север; однако ему велено было ехать, и, как исправный солдат, он не рассуждал, намереваясь достичь хоть бы и самое сердце запорожского стана. Назавтра с утра отправились дальше. Миновали чудный Тарентский Рог, Сухую Гору и Конский Острог, известный своими трясинами и множеством гадов, каковые его непригодным для житья делали.
Здесь уже все: и дикость округи, и торопливость течения — предвещало близость порогов.
Но вот на горизонте завиднелась Кудацкая башня. Первый этап путешествия был закончен. Однако в тот вечер наместник в замок не попал, ибо у пана Гродзицкого после объявления перед закатом вечернего пароля из замка никто не выпускался и в замок никого не пускали; пусть бы хоть сам король приехал, ему пришлось бы ночевать в Слободке, расположенной перед валом. Именно так поступил и наместник. Ночлег был не очень-то удобный, потому что мазанки в Слободке, которых насчитывалось около шестидесяти, были такие крошечные, что в некоторые приходилось вползать на четвереньках.
Других строить не стоило: крепость при каждом татарском набеге сжигала строения дотла, чтобы не создавать нападающим прикрытия и безопасных подступов к валам.
Проживали в этой Слободке люди «захожи», то есть приблудившиеся из Польши, Руси, Крыма и Валахии. Каждый тут верил в своего бога, но до этого никому не было дела.
Землю пришлые люди не пахали из-за опасности от Орды, кормились рыбой и привозным с Украины хлебом, пили просяную палянку, занимались ремеслами, за что их в замке очень ценили. Наместник глаз не сомкнул из-за невыносимого смрада конских шкур, из которых в Слободке выделывали ремни.
На зорьке следующего дня, едва прозвонили и протрубили побудку, он сообщил в замок, что прибыл в качестве княжеского посла и просит его принять.
Гродзицкий, у которого еще был свеж в памяти визит князя, вышел навстречу собственной персоной.
Был это пятидесятилетний человек, одноглазый, точно циклоп, угрюмый, ибо, сидя в глухомани на краю света и не видя людей, одичал, а обладая безграничной властью, исполнился суровости и чувства собственного достоинства.
Лицо его было обезображено оспой, а также изукрашено сабельными шрамами и метинами от татарских стрел, белевшими на темной коже.
Однако служака он был верный, сторожкий, точно журавль, и глаз с татар и казаков не спускал.
Пил он только воду, спал не более семи часов, часто вскакивая среди ночи проверить, не дремлет ли стража на валах, и за малейший проступок незамедлительно казнил провинившихся.
К казакам доброжелательный, хоть и грозный, он завоевал их уважение. Когда случался зимой на Сечи голод, Гродзицкий помогал хлебом. В общем, был это русин покроя тех, кто некогда с Пшецлавом Ланцкоронским и Самеком Зборовским в степи хаживали. — Выходит, ты, сударь, на Сечь едешь? — спросил он Скшетуского, предварительно проведя его в замок и от души угостив. — На Сечь. Какие, ваша милость комендант, у тебя оттуда новости? — Война! Кошевой атаман со всех луговин, речек и островов людей созывает. С Украины беглые тянутся, которым я мешаю, как могу. Войска там собралось тысяч тридцать, а может, и поболе. Когда же они на Украину двинутся и к ним городовые казаки с чернью присоединятся, будет их сто тысяч. — А Хмельницкий? — Со дня на день из Крыма с татарами ожидается. Может, уже прибыл. Сказать по совести, зря ты, сударь, на Сечь желаешь ехать, ибо вскорости тут их дождешься. Кудак они не минуют и в тылу его не оставят, это точно. — А ты отобьешься, ваша милость? Гродзицкий угрюмо глянул на гостя и ответил отчетливо и спокойно: — А я не отобьюсь... — Это как же? — Пороху у меня нету. Челнов двадцать послал, чтобы мне хоть сколько прислали, — и не шлют. Не знаю — перехвачены ли посланные или у самих там нехватка; знаю только, что до сих пор не прислали. А моего хватит недели на две — и все. Будь у меня сколько надо, я бы скорее Кудак и самого себя взорвал, но казацкая нога сюда бы не ступила. Велено мне тут сидеть — сижу, велено держать ухо востро — держу, сказано зубы показывать — показываю, а если сгинуть придется — раз м а т и р о д и л а — и на это готов. — А сам ты, ваша милость, не можешь пороху приготовить? — Считай, уже два месяца запорожцы селитру ко мне не пропускают, а ее с Черного моря возить нужно. Все к одному. Что ж, и погибну! — Нам с вас, старых солдат, пример бы брать. А если б тебе самому, ваша милость, за порохом двинуться? — Любезный сударь, я Кудак оставить не могу и не оставлю; здесь была моя жизнь, здесь и смерть моя будет. Да и ты, сударь, не рассчитывай, что на брашна и обильные пиры едешь, каковыми обычно послов принимают, или же что тебя там неприкосновенность посольская убережет. Они даже собственных атаманов убивают, и, пока я тут, не упомню, чтобы хоть кто из атаманов своей смертью умер. Погибнешь и ты. Скшетуский молчал. — Вижу я, дух в тебе слабнет. Так что лучше не езди. — Досточтимый комендант! — с гневом ответил наместник. — Придумай же что-нибудь пострашнее меня запугать, ведь то, что ты говоришь, слышал я уже раз десять, а коли ты не советуешь мне ехать, я понимаю это так, что сам ты на моем месте не поехал бы; рассуди же в таком случае, пороху ли тебе только или еще отваги для обороны Кудака недостает. Гродзицкий, вместо того чтобы осерчать, глянул на наместника благосклоннее. — Зубастая щука! — буркнул он по-русински. — Извиняй, ваша милость. По ответу твоему вижу я, что не уронишь ты dignitatem* (достоинства (лат.)) княжеского и шляхетской чести. Дам я тебе посему пару чаек, ибо на байдаках пороги не пройдешь. — Об этом и я тоже намеревался просить вашу милость. — Мимо Ненасытца вели их тащить волоком; хоть вода и высокая, но там никогда проплыть невозможно. Разве что какая-нибудь махонькая лодчонка проскочит. А когда окажешься на низкой воде, будь настороже и помни, что железо со свинцом красноречивее слов. Там уважают только смелых людей. Чайки назавтра будут готовы; я лишь велю на каждой второе кормило поставить — одним на порогах не обойдешься. Сказав это, Гродзицкий вывел наместника из жилья, чтобы познакомить его с замком и внутренней службой. Везде соблюдался образцовый порядок и послушание.
Часовые чуть ли не вплотную друг к другу день и ночь караулили на валах, непрерывно укрепляемых и подправляемых пленными татарами. — Каждый год на локоть валы подсыпаю, — сказал Гродзицкий, — и они уже столь высоки, что, имей я довольно пороху, сто тысяч мне ничего не сделают, но без пальбы я не продержусь, если штурмовать будут. Фортеция действительно была неодолима: кроме пушек, ее защищали днепровские кручи и неприступные скалы, отвесно уходящие в воду; ей даже большой гарнизон был не нужен.
В замке и насчитывалось не более шестисот человек, но зато солдат отборнейших, вооруженных мушкетами и пищалями. Днепр, протекая в том месте стиснутым руслом, был столь узок, что стрела, пущенная с вала, улетала далеко на другой берег.
Замковые пушки господствовали над обоими берегами и над всею окрестностью. Кроме того, в полумиле от крепости стояла высокая башня, с коей на восемь миль вокруг было видно, а в ней находилась сотня солдат, которых Гродзицкий всякий день навещал.
Они-то, заметив что-нибудь в округе, тотчас давали знать в замок, и тогда в крепости били в колокола, а весь гарнизон вставал в ружье. — Недели не проходит, — рассказывал пан Гродзицкий, — без тревоги, потому что татары, как волки, стаями по нескольку тысяч тут слоняются; мы же их из пушек бьем, как умеем, а иногда табуны диких лошадей дозорные за татар принимают. — И не осточертело вашей милости сидеть в такой глухомани? — спросил Скшетуский. — Дай мне место в покоях королевских, не променял бы. Я отсюда поболе вижу, чем король из окошка своего в Варшаве.
И действительно, с вала открывался необозримый степной простор, казавшийся сейчас сплошным морем зелени; на севере — устье Самары, на юге — весь путь днепровский: скалы, обрывы, леса, — вплоть до кипени второго порога, Сурского. Под вечер побывали еще и в башне, ибо Скшетуский, впервые навестив эту затерянную в степях фортецию, всем интересовался.
Между тем в Слободке готовились для него чайки, оборудованные с носа вторым кормилом для лучшей управляемости. Назавтра с утра наместнику предстояло отплыть. В течение ночи, однако, он почти не ложился, обдумывая, как надлежит поступить в предвидении неминуемой гибели, которою грозило посольство в страшную Сечь.
Хотя жизнь и улыбалась ему, ведь был он влюблен и молод, а жить ему предстояло с любимой, все равно ради жизни он не мог поступиться честью и достоинством.
Еще подумал он, что вот-вот начнется война, что Елена, ожидая его в Разлогах, может оказаться в сердце чудовищного пожара, беззащитная против домогательств не только Богуна, но и разгулявшегося озверелого сброда, и мучительная тревога за нее терзала ему сердце.
Степь, верно, уже подсохла, уже наверняка можно было из Разлогов двинуться в Лубны, а он сам же наказал Елене и княгине ждать своего возвращения, не предполагая, что гроза разгуляется так скоро, не зная, чем грозит ему поездка на Сечь.
Вот и ходил он теперь туда-назад по замковой комнате, тер подбородок и ломал руки. Что предпринять? Как поступить? Мысленно уже видел он Разлоги в огне, окруженные воющей чернью, более на бесов, чем на людей, похожею.
Собственные его шаги отдавались угрюмым эхом под сводами, а ему казалось, что это злобные силы идут за Еленой.
На валах протрубили гасить огни, а ему мерещилось, что это отголоски Богунова рога, и скрежетал он зубами и за рукоять сабли хватался. Ах, зачем напросился он в эту поездку и Быховца от нее избавил! Волнение хозяина заметил пан Редзян, спавший у дверей, а посему встал, протер глаза, подправил факелы, торчавшие в железных обручах, и стал крутиться по комнате, желая привлечь внимание Скшетуского. Однако наместник, совершенно погруженный в горестные свои раздумья, продолжал расхаживать, будя шагами уснувшее эхо. — Ваша милость! А ваша милость!.. — сказал Редзян. Скшетуский поглядел на него невидящим взглядом и вдруг как бы очнулся. — Редзян, ты смерти боишься? — спросил он. — Кого? Как это смерти? Что это вы, сударь, говорите? — Кто на Сечь едет, тот не возвращается. — Так чего же вы тогда, ваша милость, едете? — Мое дело. Ты в это не мешайся. Но тебя мне жаль, ты еще мальчишка, и хотя плут, но там плутнями немногого добьешься. Возвращайся-ка в Чигирин, а потом в Лубны. Редзян принялся чесать в затылке. — Я, мой сударь, смерти ой как боюсь, ведь кто ее не боится, тот Бога не боится — его воля упасти или уморить, но раз уж вы, сударь, добровольно на смерть идете, так это вашей милости грех будет, господский; не мой, не слуги; потому я вашу милость и не оставлю. Я ж не холопского звания, а шляхтич, хотя и бедный, и самолюбие тоже имею. — Знаю я, что ты верный слуга, однако скажу тебе вот что: не поедешь по доброй воле, поедешь по приказу. Другого выхода нету. — А хоть убейте, ваша милость, не поеду. Что же это ваша милость себе думает, иуда я какой или кто? Выходит, я хозяина на погибель выдать должен? Тут Редзян, прижав к глазам кулаки, принялся в голос реветь, из чего пан Скшетуский понял, что таким путем его не проймешь, а жестко приказывать не хотел, так как ему было паренька жаль. — Слушай, — сказал он, — никакой такой помощи ты мне оказать не сможешь, я ведь тоже добровольно голову под топор класть не стану, но зато отвезешь в Разлоги письма, которые для меня самой жизни важней. Скажешь там ее светлости и князьям, чтобы тотчас же, без малейшего промедления, барышню в Лубны отвезли, иначе бунт их врасплох застанет. Сам же и присмотришь, чтобы все, как надо, было сделано. Я тебе важную функцию доверяю, друга достойную, не слуги. — Пускай ваша милость кого другого пошлет, с письмом всякий поедет. — А кто у меня тут есть доверенный? Обалдел ты, что ли? Еще раз тебе говорю, спаси ты мне жизнь хоть дважды, а такой службы не сослужишь; я же извелся просто, думая, что с ними станется, и от горя меня лихорадит даже. — О Господи! Придется, видно, ехать, только мне так жаль вашу милость, что подари мне ваша милость даже этот пояс крапчатый, я бы и то не утешился. — Будет тебе пояс, только исполни все как следует. — Не надобно мне и пояса, лишь бы ваша милость ехать с собою позволила. — Завтра отправишься на чайке, которую Гродзицкий посылает в Чигирин, оттуда, не мешкая и не отдыхая, двинешься прямо в Разлоги. Там ни барышне, ни княгине ничего не говори, что мне что-то грозит, проси только, чтобы сразу, хоть бы даже верхами, хоть бы безо всяких узлов, ехали в Лубны. Вот тебе кошель на дорогу, а письма я сейчас напишу. Редзян упал в ноги наместнику. — Пане мой! Ужели я вас более не увижу? — Как Богу будет угодно, как богу будет угодно! — ответил, поднимая его, наместник. — Но в Разлогах гляди веселей. А сейчас ступай спать. Остаток ночи Скшетуский провел за писанием писем и в жаркой молитве, после которой слетел к нему ангел успокоения. Тем временем ночь поблекла, и рассвет выбелил узкие оконца на восточной стене. Утрело. Вот и розовые блики скользнули в комнату. На башне и в замке пробили зорю. Вскоре постучался Гродзицкий. — Сударь наместник, чайки готовы. — И я готов, — спокойно ответил Скшетуский.
Rozdział X
Lotne czajki mknęły z wodą jak jaskółki, niosąc młodego rycerza i jego losy.
Z powodu wysokich wód porohy nie przedstawiały wielkiego niebezpieczeństwa. Minęli Surski, Łochanny, szczęśliwa fala przerzuciła ich przez Woronową Zaporę, zgrzytnęły trochę czółna na Kniażym i Strzelczym, ale jeno się otarły, nie rozbiły, aż wreszcie w oddali ujrzeli piany i wiry strasznego Nienasytca.
Tu już trzeba było wysiadać i czółna lądem ciągnąć. Praca długa i ciężka, zwykle zabierająca dzień cały.
Na szczęście, widocznie po dawnych przeprawach, na całym brzegu leżało mnóstwo kloców, które podkładano pod czółna dla łatwiejszego toczenia ich po ziemi.
W całej okolicy i na stepach nie było widać żywego ducha na rzece ani jednej czajki, bo już nie mogły płynąć do Siczy inne, jak te jedynie, które pan Grodzicki przez Kudak przepuścił, a pan Grodzicki umyślnie odciął Zaporoże od reszty świata.
Ciszę przerywał więc tylko huk fali o skały Nienasytca. Przez czas, gdy ludzie toczyli czółna, pan Skrzetuski przypatrywał się temu dziwowisku natury. Straszny widok uderzył jego oczy.
Przez całą szerokość rzeki biegło w poprzek siedm grobel skalistych sterczących nad wodą, czarnych, poszarpanych przez fale, które powyłamywały w nich jakoby bramy i przejścia.
Rzeka całym ciężarem wód tłukła o owe groble i odbijała się o nie, więc rozszalała, wściekła, zbita na białą, spienioną miazgę, usiłowała je przeskoczyć jak rumak rozhukany. Ale odparta raz jeszcze, nim mogła lunąć przez otwory, rzekłbyś: gryzła zębem skały, skręcała się w bezsilnym gniewie w potworne wiry, wybuchała słupami w górę, wrzała jak ukrop i ziała ze zmęczenia jak dziki zwierz.
A potem znów huk jakby stu dział, wycie całych stad wilków, chrapanie, wysilenia i przy każdej grobli taż sama walka, tenże sam zamęt.
Nad otchłanią wrzask ptactwa, jakby przerażonego tym widokiem, między groblami posępne cienie skał drgające na kołbani na kształt złych duchów.
Ludzie ciągnący czółna, lubo przyzwyczajeni, żegnali się pobożnie, przestrzegając namiestnika, by się zbyt nie zbliżał do brzegu.
Były bowiem podania, że kto zbyt długo patrzył na Nienasytec, ten w końcu ujrzał coś takiego, od czego rozum mu się mieszał; twierdzono również, że czasem z wirów wynurzały się czarne, długie ręce i chwytały nieostrożnych, którzy zanadto się zbliżyli, a wtedy straszne śmiechy rozlegały się w przepaściach.
Nocami nawet Zaporożcy nie śmieli czółen przeciągać.
Do bractwa na Niżu nikt nie mógł być jako towarzysz przyjęty, kto porohów samotnie czółnem nie przebył, ale dla Nienasytca czyniono wyjątek, gdyż skały jego nigdy nie bywały zalewane.
O jednym Bohunie ślepcy śpiewali, jakoby i przez Nienasytec się przekradł, wszelako nie dawano temu wiary.
Przeciąganie czółen zajęło blisko dzień czasu i słońce poczęło zachodzić, gdy namiestnik wsiadł znów do łodzi.
Za to następne porohy przebyli z łatwością, bo całkiem były pokryte, i wreszcie wpłynęli na „ciche wody niżowe".
Po drodze widział pan Skrzetuski na uroczyszczu Kuczkasów olbrzymią mogiłę z białych kamieni, którą książę na pamiątkę swego pobytu kazał usypać, a o której pan Bogusław Maszkiewicz w Łubniach mu opowiadał.
Do Siczy stąd nie było już daleko, ale że namiestnik nie chciał nocą wjeżdżać w czertomelicki labirynt, postanowił więc zanocować na Chortycy.
Chciał także spotkać jaką żywą duszę zaporoską i dać uprzednio znać o sobie, by wiedziano, iż poseł, a nie kto inny przyjeżdża.
Chortyca jednak zdawała się być pustą, co niemało zdziwiło namiestnika, wiedział bowiem od Grodzickiego, że tam zawsze stawała załoga kozacka od inkursji tatarskiej.
Puścił się nawet sam z kilkoma ludźmi dość daleko od brzegu na zwiady, ale całej wyspy przejść nie mógł, miała bowiem przeszło milę długości, a noc zapadała już ciemna i niezbyt pogodna, wrócił więc do czajek, które tymczasem powyciągano na piasek i porozpalano ognie na nocleg od komarów.
Większa część nocy zeszła spokojnie. Semenowie i przewodnicy pośpili się przy ogniach - czuwały tylko straże, a z nimi i namiestnik, którego od wyjazdu z Kudaku dręczyła straszna bezsenność.
Czuł także, że trawi go gorączka.
Chwilami zdawało mu się, że słyszy zbliżające się kroki z głębi wyspy, to znów jakieś dziwne odgłosy podobne do odległego beczenia kóz.
Ale myślał, że ucho go zwodzi.
Nagle, dobrze już ku świtaniu, stanęła przed nim jakaś ciemna postać.
Był to czeladnik ze straży.
- Panie, idą! - rzekł pośpiesznie.
- Kto taki?
- Pewnie Niżowi: idzie ich ze czterdziestu.
- Dobrze. To niewielu. Zbudź ludzi! Ognia podpalić!
Semenowie wnet porwali się na nogi. Podsycony płomień buchnął w górę i oświecił czajki i garść żołnierzy namiestnika. Inni strażnicy przybiegli również do koła.
Tymczasem nieregularne kroki gromady ludzi dawały się już rozróżnić wyraźnie; kroki te zatrzymały się w pewnym oddaleniu; natomiast jakiś głos spytał z akcentem groźby:
- A kto na brzegu?
- A wy kto? - odparł wachmistrz.
- Odpowiadaj, wraży synu, a nie, to z samopału zapytam!
- Jego wysokość pan poseł od J. O. księcia Jeremiego Wiśniowieckiego do atamana koszowego - wygłosił donośnie wachmistrz.
Głosy w gromadzie umilkły; widocznie trwała tam krótka narada.
- A chodź jeno sam tu! - zawołał wachmistrz - nie bój się. Posłów nie biją, ale i posły nie biją!
Kroki znów ozwały się i po chwili kilkadziesiąt postaci wynurzyło się z cienia. Po śniadej cerze, niskim wzroście i kożuchach wełną do góry namiestnik od pierwszego wejrzenia poznał, że po większej części byli to Tatarzy; Kozaków znajdowało się tylko kilkunastu.
Przez głowę pana Skrzetuskiego przeleciała jak błyskawica myśl, że skoro Tatarzy są na Chortycy, więc Chmielnicki musiał już wrócić z Krymu.
Na czele gromady stał stary Zaporożec olbrzymiego wzrostu, o twarzy dzikiej i okrutnej. Ten zbliżywszy się do ogniska spytał:
- A który tu poseł?
Silny zapach gorzałki rozszedł się dookoła - Zaporożec był widocznie pijany.
- Który tu poseł? - powtórzył.
- Jam jest - rzekł dumnie pan Skrzetuski.
- Ty?
- A cóżem ci brat, że mnie „ty" mówisz?
- Znaj, grubianinie, politykę! - poderwał wachmistrz. - Mówi się: Jaśnie wielmożny pan poseł!
- Na pohybel że wam, czortowy syny! szczob was Sierpiahowa smert! jasno wielmożny syny!
A wy po co do atamana?
- Nie twoja sprawa! wiedz jeno, że szyja twoja w tym, bym się do atamana najprędzej dostał.
W tej chwili drugi Zaporożec wysunął się z gromady.
- My tu z woli atamana - rzekł - pilnujem, by się nikt od Lachiw nie zbliżał, a kto się zbliży, mamy wiązać i dostawiać, co też uczynim.
- Kto dobrowolnie jedzie, tego nie będziesz wiązał.
- Budu, bo takij nakaz.
- A wiesz, chłopie, co to osoba posła? a wiesz, kogo tu przedstawiam?
Wtedy stary olbrzym przerwał:
Zawedem posła, ałe za borodu - ot tak!
To rzekłszy sięgnął ręką do brody namiestnika.
Ale w tej chwili jęknął i jakby gromem rażony, zwalił się na ziemię.
Namiestnik roztrzaskał mu głowę czekanem.
- Koli, koli! - zawyły wściekłe głosy w gromadzie.
Semenowie książęcy sypnęli się na ratunek swego wodza; huknęły samopały, wrzaski: „Koli! koli!", zlały się ze szczękiem żelaza. Wszczęła się bitwa bezładna.
Zdeptane w zamieszaniu ogniska zgasły i ciemność ogarnęła walczących.
Wkrótce jedni i drudzy zwarli się tak, że zabrakło miejsca do cięcia, a noże, pięści i zęby zastąpiły szable.
Nagle z głębi wyspy ozwały się liczne nowe nawoływania i krzyki; napastnikom nadchodziła pomoc.
Chwila jeszcze, a byłaby przyszła za późno, gdyż karni semenowie brali już górę nad ciżbą.
- Do czółen! - krzyknął grzmiącym głosem namiestnik.
Pocztowi wykonali rozkaz w mgnieniu oka. Na nieszczęście czajki, zbyt silnie wciągnięte na piasek, nie dawały się teraz zepchnąć w wodę.
Tymczasem nieprzyjaciel skoczył z furią ku brzegowi.
- Ognia! - skomenderował pan Skrzetuski.
Salwa z muszkietów wnet powstrzymała napastników, którzy zmieszali się, skłębili i cofnęli w nieładzie zostawiając kilkanaście ciał rozciągniętych na piasku; niektóre z tych ciał rzucały się konwulsyjnie, na kształt ryb wyłowionych z wody i porzuconych na brzegu.
Jednocześnie przewoźnicy, wspomagani przez kilkunastu semenów, wsparłszy wiosła o ziemię dobywali ostatnich sił, by zepchnąć statki na wodę - ale na próżno.
Nieprzyjaciel rozpoczął atak z daleka. Pluskanie kul po wodzie zmieszało się ze świstem strzał i jękami rannych.
Tatarzy ałłachując coraz przeraźliwiej zachęcali się wzajemnie; odpowiadały im krzyki Kozaków: „Koli! koli!", i spokojny głos pana Skrzetuskiego powtarzający coraz częściej komendę:
- Ognia!
Pierwszy brzask oświecił bladym światłem walkę.
Od strony lądu widać było ciżbę Kozaków i Tatarów, jednych z twarzami przy kolbach „piszczeli", drugich przegiętych w tył i ciągnących cięciwy łuków; od strony wody dwie czajki dymiące i świecące ustawicznymi salwami wystrzałów.
W środku leżały ciała spokojnie już porozciągane po piasku.
W jednym z czółen stał pan Skrzetuski, wyższy nad innych, dumny, spokojny, z porucznikowskim buzdyganem w ręku i z gołą głową, bo mu strzała tatarska zerwała czapkę.
Wachmistrz zbliżył się ku niemu i szepnął:
- Panie, nie wytrzymamy - kupa za wielka!
Ale namiestnikowi chodziło już o to tylko, by poselstwo swoje krwią przypieczętować, pohańbienia godności nie dopuścić i zginąć nie bez sławy.
Dlatego też, podczas gdy semenowie poczynili sobie z worów z żywnością rodzaj zasłon, spoza których razili nieprzyjaciela, on stał widny i na pociski wystawiony.
- Dobrze! - rzekł - wyginiem do ostatniego.
- Wyginiem, bat'ku! - krzyknęli semenowie.
- Ognia!
Czajki znów zadymiły. Z głębi wyspy poczęły napływać nowe tłumy zbrojne w spisy i kosy.
Napastnicy rozdzielili się na dwie kupy. Jedna podtrzymywała ogień, druga, złożona z dwustu przeszło mołojców i Tatarów, czekała tylko chwili stosownej do ręcznego ataku. Jednocześnie z szuwarów wyspy wysunęły się cztery czółna, zwane podjizdkami, które miały uderzyć na namiestnika z tyłu i z obu boków.
Zrobiło się już widno zupełnie. Dymy tylko porozciągały się długimi pasmami w spokojnym powietrzu i przesłaniały pobojowisko.
Namiestnik kazał zwrócić się dwudziestu semenom ku atakującym statkom, które gnane wiosłami, pędziły z chyżością ptactwa po spokojnej wodzie rzecznej.
Ogień kierowany ku Tatarom i Kozakom, idącym z głębi wyspy, osłabł przez to znacznie.
Tego też zdawali się czekać.
Wachmistrz znów zbliżył się ku namiestnikowi.
- Panie! Tatarzy biorą handżary w zęby; zaraz rzucą się na nas.
Jakoż trzystu blisko ordyńców z szablami w ręku, z nożami w zębach gotowało się do ataku. Towarzyszyło im kilkudziesięciu Zaporożców zbrojnych w kosy.
Atak miał się rozpocząć ze wszystkich stron, bo napastnicze czółna przypłynęły już na strzał.
Boki ich zakwitły dymami. Kule jak grad poczęły się sypać na ludzi namiestnika.
Obie czajki napełniły się jękami. Po upływie kilkunastu minut połowa semenów poległa, reszta broniła się jeszcze rozpaczliwie.
Twarze ich były sczerniałe od dymu, ręce ustawały, wzrok mącił się, krew zalewała oczy, rury muszkietów poczynały parzyć dłonie. Większa część była rannych.
W tej chwili wrzask straszny i wycie rozdarło powietrze. To ordyńcy ruszyli do ataku.
Dymy, spędzone ruchem masy ciał, rozproszyły się nagle i odsłoniły oczom dwie czajki namiestnika pokryte czarniawym tłumem Tatarów, niby dwa trupy końskie rozdzierane przez stada wilków.
Tłum ten parł, kotłował się, wył, wspinał, zdawał się walczyć sam z sobą i ginął.
Kilkunastu semenów dawało jeszcze odpór, a pod masztem stał pan Skrzetuski, z zakrwawioną twarzą, ze strzałą utkwioną aż po brzechwę w lewym ramieniu, i bronił się z wściekłością.
Postać jego wydawała się olbrzymią wśród otaczającego go tłumu, szabla migotała jak błyskawica.
Uderzeniom odpowiadały jęki i wycie. Wachmistrz z drugim semenem pilnowali mu obu boków i tłum cofał się chwilami z przerażeniem przed tą trójką, ale pchany z tyłu, pchał się sam i marł pod ciosami szabel.
- Żywych brać do atamana! do atamana! - wrzeszczały głosy w tłumie.
- Poddaj się!
Ale pan Skrzetuski poddawał się już tylko Bogu, bo oto pobladł nagle, zachwiał się i runął na dno statku.
- Proszczaj, bat'ku! - ryknął z rozpaczą wachmistrz.
Ale po chwili padł także. Ruchliwa masa napastników pokryła czajki zupełnie.
Стремительные челны неслись по течению, словно ласточки, унося молодого рыцаря и его судьбину.
Из-за высокой воды пороги особой опасности не представляли.
Миновали Сурский, Лоханский, счастливая волна перенесла чайки через Воронову Забору; проскрежетали они, правда, по дну Княжьего и Стреличьего, но чуть-чуть — коснулись только, не разбились; и вот, наконец, вдали завиднелась пена и водовороты страшного Ненасытца.
Здесь приходилось высаживаться, а чайки тащить волоком посуху. Эта медленная и тяжелая работа обычно отнимала целый день.
К счастью, от прошлых, видимо, волоков по всему берегу лежало множество бревен, которые подкладывались под челны для удобства волочения по грунту.
Во всей округе и в степи не было ни души, на реке не виднелось ни одной чайки — плыть на Сечь не мог уже никто, кроме тех, кого Гродзицкий мимо Кудака пропускал, но Гродзицкий-то как раз намеренно отрезал Запорожье от остального мира.
Так что тишину нарушал только грохот волн о скалы Ненасытца. Пока люди волокли чайки, Скшетуский обозревал это поразительное диво природы. Ужасающее зрелище потрясло его взор.
Во всю ширину поперек реки шли семь каменных преград, торчавших из воды, черных, изглоданных волнами, проломившими в них подобия ворот и проходов.
Река всею тяжестью воды своей ударяла в эти преграды и отлетала назад, взбешенная, обезумевшая, вспененная белыми кипящими брызгами, потом, точно неукрощенный скакун, делала еще одну попытку перескочить их, но, отброшенная еще раз, прежде чем изловчиться хлынуть через проломы, зубами, можно сказать, вгрызалась в скалы, закручивалась в бессильной ярости в чудовищные водоверти, столбами взлетала вверх, вскипала кипятком и, как усталый зверь дикий, тяжко отдувалась.
И опять — словно бы канонада сотни пушек, вой целых волчьих стай — всхрапнет, поднатужится, и перед новой грядой точно такая же борьба, такое же безумие.
А над безднами вопли птиц, словно потрясенных этим зрелищем, а между грядами угрюмые тени скал, дрожащие на топкой грязи, словно тени злых духов. Люди, тянувшие челны, привычные, вероятно, ко всему этому, только осенялись крестным знамением, остерегая наместника, чтобы не очень-то подходил к воде. Существовало поверье, что тому, кто долго глядел на Ненасытец, в конце концов являлось такое, отчего мутился разум, а еще говорили, что из водокрутней иногда высовывались долгие черные руки и хватали неосторожно приблизившихся, и тогда жуткий хохот раздавался в пучине. По ночам перетаскивать волоком чайки боялись даже запорожцы. Того, кто в одиночку не преодолевал на чайке порогов, в низовое товарищество не принимали, однако Ненасытец был исключением, ибо его скалы вода никогда с верхом не покрывала.
Разве что про Богуна пели слепцы, будто он и через Ненасытец проплыл, да только никто не верил этому. Перетаскивание суденышек заняло почти целый день, и солнце уже клонилось к закату, когда наместник снова ступил в лодку.
Последующие пороги преодолели без труда, ибо они вполне были залиты водою, а затем путешественники наконец выбрались в «тихие низовые воды». По пути видел пан Скшетуский на Кичкасовом урочище громадную груду белых камней, которую князь в память своего здесь пребывания велел насыпать и про которую пан Богуслав Маскевич рассказывал в Лубнах.
Отсюда до Сечи было уже недалеко, но так как наместник по Чертомлыцкому лабиринту не хотел ночью плыть, решили заночевать на Хортице. Он надеялся встретить хоть одну живую запорожскую душу и предварительно дать знать о себе, дабы стало известно, что посол, а не другой какой человек едет.
Однако Хортица казалась безлюдной, и это несколько удивило наместника, ибо от Гродзицкого было известно, что тут на случай татарской инкурсии всегда находится казацкий отряд.
Скшетуский с несколькими солдатами ушел на разведку довольно далеко от берега, но весь остров пересечь не успел, ибо в длину остров был больше мили, а уже опускалась темная и не очень погожая ночь; так что пришлось вернуться к чайкам, которые тем временем люди его повытаскивали на берег, успев еще и разжечь костры от комаров. Большая часть ночи прошла спокойно. Солдаты и перевозчики спали у костров. Не смыкали глаз только часовые, а с ними и наместник, которого после отплытия из Кудака мучила жестокая бессонница. Вдобавок его еще и сильно лихорадило. Временами чудилось ему, что он слышит шаги, приближающиеся из глубины острова, или какие-то странные голоса, напоминавшие отдаленное козье блеяние. Однако он решил, что ему мерещится. Вдруг, когда стало светлеть небо, перед ним возникла темная фигура. Это был один из часовых. — Пане, идут! — хмуро сказал он. — Кто такие? — Надо быть, низовые: человек сорок. — Хорошо. Это немного. Поднимай людей! Камыша подбросить! Солдаты мгновенно вскочили. Подкормленные костры взметнули пламя и осветили чайки, а возле них горстку людей наместника. Тут же к своим присоединилась и стража. Между тем нестройные шаги множества людей слышались уже вполне отчетливо: в некотором отдалении они стихли, зато чей-то угрожающий голос спросил: — А кто там на берегу? — А вы кто? — откликнулся вахмистр. — Отвечай, вражий сын, не то из пищали спрошу! — Его светлость господин посол от светлейшего князя Иеремии Вишневецкого к кошевому атаману, — громко возгласил вахмистр. Голоса в невидимой толпе смолкли: как видно, там стали тихо совещаться... — А выходи-ка сюда! — снова крикнул вахмистр. — Не бойсь. Послов не трогают, но и послы не тронут. Снова прозвучали шаги, и спустя малое время несколько десятков фигур возникли из темноты. По смуглым лицам, низкорослости и кожухам, вывернутым мехом наружу, наместник сразу понял, что это в основном татары. Казаков было человек десять.
В голове Скшетуского молнией промелькнуло, что если татары на Хортице, значит, Хмельницкий уже вернулся из Крыма. Предводительствовал толпою исполинского роста пожилой запорожец с лицом диким и жестоким. Подойдя к костру, он спросил: — А который тут посол? И сразу же стал слышен сильный запах горелки — запорожец был, как видно, пьян. — Который же тут посол? — повторил он. — Я посол, — с достоинством ответил пан Скшетуский. — Ты? — Брат я тебе разве, тыкать? — Знай, хам, уважение! — вмешался вахмистр. — Полагается говорить: ясновельможный пан посол! — Н а п о г и б е л ь ж е в а м, ч е р т о в i с и н и! Щ о б в а м с е р п' я х о в а с м е р т ь! Я с н о в е л ь м о ж н i с и н и! А зачем это вы до атамана? — Тебя не касается! А жизнь твоя от того зависит, как скоро посол до атамана прибудет. Тут и другой запорожец вышел из толпы. — А мы ж тут по воле атамана, — сказал он, — стережем, чтобы никто о д л я х i в не приходил, а кто придет, того, сказано, вязать и доставлять, что мы и сделаем. — Кто идет добровольно, того вязать не будешь. — Б у д у, б о т а к и й н а к а з. — А знаешь ли ты, холоп, что такое особа посла? А знаешь ли, кого я тут представляю? Тут вмешался пожилой верзила. — З а в е д е м п о с л а, а л е з а б о р о д у — от так! Сказавши это, он потянулся к подбородку наместника, но в ту же секунду охнул и, словно пораженный громом, грянулся наземь. Наместник разрубил ему череп чеканом. — Коли, коли! — дико завыли голоса в толпе. Княжеские люди бросились на помощь своему командиру, бахнули самопалы, вопли «коли! коли!» смешались с лязгом железа. Закипела беспорядочная схватка. Затоптанные в суматохе костры погасли, и темнота обступила сражающихся.
Вскоре и те и те сошлись столь близко, что не осталось места для замаха, так что ножи, кулаки и зубы пошли в ход вместо сабель. Внезапно из глубины острова послышались многие крики и голоса: к нападавшим спешило подкрепление. Еще минута, и оно бы подоспело слишком поздно, поскольку хорошо обученные солдаты одерживали верх. — К лодкам! — громовым голосом крикнул наместник. Весь отряд вмиг выполнил приказание. К несчастью, чайки, слишком далеко вытянутые на песок, невозможно было теперь столкнуть в воду. А неприятель между тем в ярости прорвался к берегу. — Огонь! — скомандовал Скшетуский. Залп из мушкетов сразу остановил нападающих, они смешались, скучились и в беспорядке отступили, оставив на песке десятка полтора своих; некоторые из поверженных конвульсивно дергались, точно рыбы, вытянутые из воды и брошенные на берег. Весельщики в это время с помощью нескольких солдат, уперев в землю весла, выбивались из последних сил, пытаясь столкнуть суденышки на воду. Увы, безрезультатно. Неприятель начал атаковать издалека. Шлепки пуль по воде смешались со свистом стрел и стонами раненых. Татары, все истошнее взывая к аллаху, подзадоривали друг друга. Им вторили казацкие крики «коли! коли!» и спокойный голос Скшетуского, все чаще повторявший:
— Пли! Бледное свечение рассветных небес осветило битву.
Со стороны суши можно было различить толпу казаков и татар, одних с лицами у пищальных прикладов, других — откинувшихся назад и натягивавших луки; со стороны реки — две чайки, клубящиеся дымами и сверкающие регулярными залпами.
Меж теми и другими лежали на песке неподвижные уже тела. В одном из челнов стоял Скшетуский, возвышавшийся над остальными, гордый, спокойный с поручицкой булавою в руке и с непокрытой головой — татарская стрела сорвала с него шапку. К нему приблизился вахмистр и шепнул: — Пане, не сдюжим, их много! Однако наместник заботился теперь лишь о том, чтобы посольство свое скрепить кровью, унижения достоинства не допустить и умереть со славою.
Поэтому, меж тем как его солдаты устроили себе из мешков с провиантом нечто вроде бруствера, из-за которого разили неприятеля, сам он отчетливой мишенью стоял на виду. — Что ж, — ответил он, — поляжем все до единого. — Поляжем, б а т ь к у! — отозвались солдаты. — Пли! Чайки снова заволокло дымом. Из глубины острова стали появляться новые толпы, вооруженные пиками и косами. Нападающие теперь разделились на две группы. Одна не прекращала огня, вторая, состоявшая из двух приблизительно сотен казаков и татар, ожидала подходящей минуты, чтобы броситься врукопашную, а из прибрежных зарослей появились четыре челна, собиравшиеся ударить по наместнику с тыла и флангов. Уже совсем рассвело, однако дым, протянувшись долгими лентами, совершенно заслонял поле боя.
Наместник приказал двадцати солдатам поворотиться к атакующим судам, которые, понуждаемые веслами, неслись по спокойной речной воде с быстротою птиц. Огонь по татарам и казакам, наступавшим со стороны берега, поэтому заметно ослабел. Они, как видно, этого и ждали. Вахмистр снова появился возле наместника. — Пане! Татарва ножи в зубы берет, сейчас на нас пойдут. Сотни три ордынцев с саблями в руках и с ножами в зубах готовились к атаке. К ним присоединилось несколько десятков запорожцев, вооруженных косами. Атака должна была начаться отовсюду, потому что челны противника подплыли уже на расстояние выстрела.
Борта их заклубились дымками. Пули, точно град, посыпались на людей наместника.
Обе чайки наполнились стонами. Не прошло и десяти минут, как половина солдат была перебита, оставшиеся в живых отчаянно сопротивлялись.
Лица их почернели от дыма, руки одеревенели, взор туманился, кровь заливала очи, дула мушкетов стали обжигать руки. Большинство были ранены. Но вот жуткие вопли и вой сотрясли воздух. Это пошли в атаку ордынцы. Дымы, разметанные толпами бегущих, внезапно рассеялись и открыли взору обе наместниковых чайки, покрывшиеся черною кучей татар, похожие на два лошадиных трупа, разрываемые стаей волков.
Куча эта наседала, копошилась, выла, карабкалась и, казалось, сражаясь сама с собою, гибла.
Десятка два солдат все еще оборонялись, а возле мачты стоял пан Скшетуский с окровавленным лицом, со стрелою, до оперения сидевшей в левом плече его, и яростно защищался.
Фигура наместника выглядела исполинской среди окружавшей его толчеи, сабля мелькала, точно молния.
Ударам ее вторили стоны и вой.
Вахмистр и один солдат прикрывали его с боков, и толпа в ужасе перед этими троими то и дело откатывалась, но, теснимая напиравшими сзади, сама напирала и гибла под сабельными ударами. — Живыми брать для атамана! — вопили голоса в куче. — Сдавайся!
Но пан Скшетуский сдавался теперь разве что Богу, ибо вдруг побледнел, зашатался и рухнул на дно лодки. — П р о щ а й, б а т ь к у! — в отчаянии крикнул вахмистр. Но спустя мгновение тоже рухнул. Кишащая толпа вовсе покрыла собою чайки.
Продолжение следует
1
Мультиязыковой проект Ильи Франка
Комментарии к книге «Огнем и мечом», Henryk Sienkiewicz
Всего 0 комментариев