«Wieża światła»

1152

Описание

Genialny twórca androidów, Simeon Krug, opetany jest ideą nawiazania kontaktu z innymi istotami rozumnymi we wszechświecie. Idąc za swym marzeniem pragnie wznieść na arktycznych pustkowiach Kanady gigantyczną wieżę światła, która będzie przekaźnikiem jego gwiezdnego posłania. Budowa postępuje bez przeszkód, aż do dnia, gdy androidy zaczynają żądać takich samych praw, jakie przysługują ludziom…



Настроики
A

Фон текста:

  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Аа

    Roboto

  • Аа

    Garamond

  • Аа

    Fira Sans

  • Аа

    Times

Robert Silverberg Wieża światła

Rozdział pierwszy

— Słuchajcie, co mówi wam Simeon Krug! Miliard lat temu nie istniał na Ziemi nawet jeden człowiek, istniała jedynie jakaś ryba, biedna, lepka, łuskowata rzecz o delikatnym szkielecie i małych, okrągłych oczkach. Żyła w oceanie, a ocean ten był dla niej niczym więzienie, gdzie powietrze tworzyło dach ponad tym zamknięciem. Umierało się, gdy przekroczyło się tę granicę, powiadano. I znalazła się inna ryba, i przekroczyła te granicę, i umarła. Ale znalazła się następna, która przekroczyła próg — było to tak, jakby jej mózg stanął w ogniu, a szkielet w płomieniach, powietrze dusiło ją, Słońce stało się pochodnią w jej oczach i spoczęła w błocie, oczekując na śmierć, ale nie umarła. Popełzła po plaży i wróciła do wody, gdzie powiedziała: „Powiadam wam, że tam w górze istnieje drugi świat!” i powróciła tam, i żyła jeszcze — powiedzmy — dwa dni, a potem umarła. A inne ryby zaczęły stawiać pytania na temat tego drugiego świata i wyszły z wody, pełzając po przybrzeżnym błocie. I nauczyły się wszystkie jak jedna oddychać powietrzem, i nauczyły się podnosić, chodzić, żyć ze Słońcem w oczach, a potem przekształciły się w jaszczurki, w dinozaury i wiele innych stworzeń, kontynuując swój marsz przez miliony lat, i nauczyły się stawać na dwóch łapach, i nauczyły się chwytać rękami, i przekształciły się w małpy, a małpy zostały obdarzone inteligencją i stały się ludźmi. I w tym czasie niektórzy z nich kontynuowali poszukiwania innych światów. Mówiono im: „Powróćcie do oceanu, stańcie się na powrót rybami. Życie ryby jest o wiele łatwiejsze.” I może połowa z nich była gotowa to uczynić, ale byli tacy, którzy zawsze odpowiadali: „Nie mówcie o zwierzętach. Nie możemy z powrotem stać się rybami. Jesteśmy ludźmi.” I dlatego nie powrócili do oceanu, ale kontynuowali wspinanie się.

Rozdział drugi

20 września 2218

Teraz wieża Simeona Kruga wznosiła się na sto metrów ponad szarobrunatną powierzchnię tundry nad Oceanem Arktycznym, na zachód od Zatoki Hudsona. W tej chwili była wydrążonym, szklanym pniem o otwartym wierzchołku, chronionym przed porywami wiatru polem siłowym, rozciągającym się niczym puklerz kilka metrów nad poziomem prowadzonych obecnie prac. Wokół całej konstrukcji uwijały się tysiące androidów, ekipy syntetycznych ludzi o purpurowej skórze, mocujących szklane bloki na cylindrach podnośnika, który unosił je na sam szczyt wieży, gdzie zostawały umocowane na właściwych miejscach. Androidy Kruga pracowały dzień i noc, na trzy zmiany; gdy zapadała ciemność, plac budowy oświetlały miliony rozsypanych po niebie na przestrzeni kilometra reflektorów, zasilanych przez atomowy generator, zainstalowany na północnym krańcu miejscowości.

Począwszy od potężnej, ośmiokątnej podstawy wieży aż na kilka kilometrów w głąb tundry lśniły wkopane w grunt na głębokość pół metra szerokie, srebrzyste pasma zamrażalnika. Ich komórki absorbowały ciepło, wydzielane przez androidy i pojazdy budowy — gdyby nie zamrażalnik, tundra zamieniłaby się w wielkie jezioro błota, podstawa wieży osunęłaby się i wielka budowla runęłaby niby Tytan po uderzeniu pioruna. Dzięki pasmom zamrażalnika grunt tundry pozostawał zamarznięty i był zdolny dźwigać tak potężny ciężar, jak zaplanował Simeon Krug.

W promieniu kilometra wokół wieży wznosiły się budowle pomocnicze. Na wschodzie umieszczono laboratoria, w których powstawały materiały do komunikacji ultra-tachjonowej; pod czerwoną kopułą technicy montowali urządzenia, które — jak Krug miał nadzieję — wyślą przesłanie do gwiazd. Na północy zgrupowano magazyny i budynki zaplecza technicznego, na południu natomiast rozlokowano zespół kabin przekaźnikowych, łączących budowę z resztą świata. Tłum ludzi i androidów bez przerwy wchodził i opuszczał kabiny, przybywając z Nowego Jorku, Nairobi czy Nowosybirska oraz wyjeżdżając do Sidney, San Francisco lub Szanghaju. Krug regularnie i osobiście codziennie wizytował teren budowy, sam lub ze swoim synem Manuelem, niekiedy w towarzystwie jednej ze swoich metres lub jakiegoś przemysłowca, należącego do grona jego przyjaciół. Przeważnie konferował krótko z Thorem Watchmanem, nadzorcą androidów, wjeżdżał na szczyt wieży, sprawdzał postęp prac w laboratorium, niekiedy rozmawiał z robotnikami. Zwykle jego wizyty nie przekraczały kwadransa, po upływie którego wracał do kabiny łącznikowej i przenosił się tam, gdzie wymagały tego jego interesy.

Dziś jednak oprowadzał grupę szczególnie ważnych gości, których zaprosił dla uczczenia zakończenia budowy pierwszych stu metrów wieży. Stał przy zachodnim wejściu do wieży: miał sześćdziesiąt lat, był krępy, opalony, o szerokiej klatce piersiowej, lśniących oczach i nosie nieco zniekształconym przez bliznę. Emanował od niego pewien rodzaj ziemskiego wigoru, jego ostre rysy, krzaczaste brwi, rzadkie włosy (był prawie łysy) wyrażały pogardę dla technik upiększania ciała, a poza tym ubierał się prosto i nie nosił żadnej biżuterii. Jedynie coś nieokreślonego w jego postawie i nieco arogancki wyraz twarzy w jakiś sposób świadczyły o wielkości jego fortuny.

Obok Kruga stał jego jedyny syn, Manuel, spadkobierca. Był wysoki, miał na sobie elegancką, zieloną tunikę z szerokim, pośniedziałym pasem i obuwie na koturnach; był przystojny, nieledwie piękny. Wkrótce miał ukończyć trzydzieści lat. Jego ruchy były spokojne, pełne gracji, ale zdradzały pewną nerwowość.

Pomiędzy ojca i syna wszedł android Thor Watchman. Jego twarz miała standardowe rysy androida klasy Alfa o cienkim nosie, delikatnych ustach i lekko wysuniętym podbródku — twarz idealna, klasyczna. Pomimo to ktoś, kto choć raz widział Thora Watchmana, nigdy nie pomyli go z innym androidem: ta twarz wyrażała bogate życie wewnętrzne, a zmarszczka między brwiami, wygrymas ust i lekkie pochylenie ramion znamionowały siłę i ambicję. Miał na sobie koronkowy kaftan — jego ciemnoczerwona skóra androida była nieczuła na zimno.

Grupa, która opuściła kabiny przekaźnikowe, składała się z siedmiu osób; byli to: Clissa, żona Manuela Kruga, Cannelle, młodsza od Manuela, aktualna towarzyszka jego ojca, Leon Spaulding, prywatny sekretarz jego ojca, Nicolo Vargas, który w swoim antarktycznym obserwatorium jako pierwszy odebrał sygnały pozasolarnej cywilizacji, Justin Maladetto, projektant wieży, senator Henry Fearon z Wyonung, wybitny Przedstawiciel Czystki oraz Thomas Buckleman z grupy bankowej Chase-Krug.

— Proszę wszystkich do windy! — zawołał Krug.

— Tędy, proszę państwa! Na sam szczyt!

— Ile metrów będzie miała wieża po ukończeniu? — zapytała Cannelle.

— Tysiąc pięćset metrów — odparł Krug. — Niezwykła, szklana wieża pełna niezwykłych urządzeń! Puścimy je w ruch i będziemy przemawiać do gwiazd!

Rozdział trzeci

Na początku był Krug i Krug rzekł: „Niech się staną Kadzie.” I stały się Kadzie.

I Krug wiedział, że były dobre.

I Krug rzekł: „Niech do Kadzi wleją się nukleotydy o wielkiej energii.” I wlano nukleotydy, a Krug zamieszał je, aż stały się jedną masą.

I nukleotydy ukształtowały wielkie molekuły i Krug rzekł: „Niech w Kadzi będą razem ojciec i matka, i niech wydzielą się komórki, i niech w Kadzi zrodzi się życie.”

I zrodziło się życie, gdyż nastąpiło PODWOJENIE. I Krug pokierował PODWOJENIEM, i dodał fluidów swej ręki, i dał im kształt i umysł.

„Niech z Kadzi wyjdą ludzie” — rzekł Krug. — „Niech wyjdą z nich kobiety i niech żyją między nami, silne i pracowite, i niech noszą imię Androidów.”

I tak się stało.

I powstały Androidy, gdyż Krug stworzył je na swoje podobieństwo i ruszyły po obliczu Ziemi, i służyły ludzkości.

Niech będzie pochwalony Krug za swoje dobre uczynki.

Rozdział czwarty

Tego ranka Watchman obudził się w Sztokholmie po czterech godzinach snu. Zbyt dużo, dwie godziny powinny wystarczyć. Wziął prysznic i od razu poczuł się lepiej. Przeciągnął się, napiął muskuły i przyjrzał się w łazienkowym lustrze swemu pozbawionemu owłosienia ciału o czerwonej skórze. Teraz chwila modlitwy.

„Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Niech będzie pochwalony Krug!”

Błyskawicznie przełknął śniadanie i ubrał się. Blade światło późnego popołudnia sączyło się przez okno. Wkrótce zapadnie noc, ale nie miało to znaczenia — jego umysł pracował w czasie Kanady, czasie wieży. Mógł spać, kiedy chciał, a potrzebował godziny snu na dobę, bowiem nawet ciało androida potrzebowało odpoczynku, choć nie był on tak sztywno zaprogramowany jak u człowieka. Teraz w drogę na plac budowy, by przyjąć codziennych gości.

Android zabrał się do układania koordynat przekaźnika. Nie lubił tych wizyt w wieży; zwalniało to bowiem tempo pracy: należało przedsiębrać nadzwyczajne środki ostrożności, gdy ważni ludzie przebywali na terenie budowy. Watchman zdawał sobie sprawę, że Krug pokłada w nim bezgraniczne zaufanie. Wiedział, że codzienne wizyty Kruga na budowie nie oznaczały nieufności, lecz były naturalną, ludzką emocją.

„Niech Krug mnie chroni” — pomyślał i wszedł do kabiny przekaźnika.

Wyszedł z przekaźnika stojącego w Kanadzie, w cieniu wieży; czekali tu jego asystenci. Odpowiedział na pozdrowienia i jeden z nich podał mu listę gości.

— Czy Krug już jest?

— Przybędzie za pięć minut.

Pięć minut później Krug pojawił się w przekaźniku w towarzystwie swych gości. Watchman nie ucieszył się, widząc w tej grupie Spauldinga, sekretarza Kruga. Byli naturalnymi wrogami, czując do siebie instynktowną antypatię ZRODZONEGO-W-KADZI do ZRODZONEGO-Z-PROBÓWKI, antypatię androida do ektogena. Zresztą, od początku rywalizowali o wpływy wśród najbliższych współpracowników Kruga. Dla androida Spaulding był osobnikiem pełnym podejrzeń niczym fontanna pełna trucizny i miał możliwość podminowywania jego pozycji. Watchman pozdrowił go chłodno, z rezerwą, ale uprzejmie.

Krug poprowadził wszystkich do windy. Watchman jechał na górę wraz z Clissą i Manuelem; gdy podnośnik unosił ich ku szczytowi wieży, android patrzył na czekającego na swoją kolej Spauldinga, ektogena-sierotę, człowieka o ponurej duszy i złośliwym umyśle, do którego Krug miał tyle samo zaufania co do niego.

„Oby wiatry Arktyki doprowadziły cię do destrukcji, ZRODZONY-Z-PROBÓWKI! Obym mógł ujrzeć cię rozbitego o zlodowaciałą ziemię bez nadziei na wyleczenie!”

— Thor, dlaczego ma pan tak groźną minę? — zapytała Clissa Krug.

— Ja?

— Widzę chmury gniewu na pańskiej twarzy.

Watchman wzruszył ramionami.

— Przeprowadzam ćwiczenia z emocji, Mrs Krug. Dziesięć minut miłości, dziesięć nienawiści, dziesięć nieśmiałości, dziesięć egoizmu, dziesięć szacunku i android o wiele bardziej upodabnia się do człowieka.

— Niech pan nie stroi sobie żartów — powiedziała Clissa; miała piękne, czarne oczy, była bardzo młoda, uprzejma i piękna. — Czy mówi pan prawdę?

— Ależ tak, zapewniam panią. Ćwiczyłem właśnie nienawiść, gdy pani mnie zaskoczyła.

— Aż czego składa się to ćwiczenie?

Roześmiał się i dostrzegł, że Manuel przygląda im się kątem oka.

— Innym razem — powiedział Watchman. — Jesteśmy już na miejscu.

Na najwyższym poziomie wieży tkwiły trzy cylindry wind. Wprost nad głową Watchmana drżała szara mgiełka pola siłowego. Niebo także było szare, krótki dzień arktyczny zbliżał się do końca; z północy sunęła ku nim burza śnieżna, zakrywając brzegi zatoki. W sąsiednim cylindrze Krug wychylał się w stronę wnętrza wieży, pokazując coś palcem Bucklemanowi i Vargasowi, a w drugim Spaulding, senator Fearon i Maladetto przyglądali się uważnie satynowej powierzchni potężnego, szklanego elementu, tworzącemu zewnętrzne pokrycie wieży.

— Kiedy będzie ukończona? — zapytała Clissa.

— Prawie za rok — odparł android. — Prace posuwają się zgodnie z planem. Największym problemem technicznym było zapobieżenie rozmrażaniu się ziemi pod budowlą, ale teraz, gdy już sobie z tym poradziliśmy, będziemy mogli budować kilkaset metrów miesięcznie.

— Dlaczego zatem wybrano ten rejon, jeśli grunt nie jest tu stabilny? — pytała Clissa.

— Odosobnienie. Gdy zaczniemy emitować, ultrafale zniszczyłyby wszystkie stacje telekomunikacyjne, przekaźniki i generatory na przestrzeni tysięcy kilometrów kwadratowych. By wybudować swoją wieżę, Krug musiał wybierać pomiędzy Saharą, pustynią Gobi, centrum Australii i arktyczną tundrą. Z przyczyn technicznych, związanych z transmisją, tundra wydawała się najlepsza poza problemem rozmrażającego się podłoża. Krug zadecydował, że budować będziemy tutaj, musieliśmy więc znaleźć rozwiązanie problemu.

— A gdzie znajduje się wyposażenie nadawcze? — zapytał Manuel.

— Zaczniemy je instalować, gdy wieża osiągnie wysokość pięciuset metrów, czyli mniej więcej w połowie listopada.

Do ich uszu dotarły wyjaśnienia Kruga:

— Umieściliśmy już na orbicie pięć satelitarnych stacji wzmacniaczy, tworzących pierścień wokół wieży. Powinno to wystarczyć na wysłanie sygnału na Andromedę pomiędzy wtorkiem a piątkiem.

— Co za wspaniały pomysł! — powiedział senator Fearon, elegancki, zielonooki, z grubym warkoczem rudych włosów. — Jeszcze jeden wielki krok ku dojrzałości ludzkości!

Kurtuazyjnie skłonił głowę w stronę Watchmana i dodał:

— I to dzięki utalentowanym androidom możemy realizować ten cudowny projekt! Bez nich i pańskiej pomocy, Alfa Watchman, byłoby to niemożliwe…

Watchman słuchał i z trudem uprzytomnił sobie, że należałoby się uśmiechnąć. Ten rodzaj uznania nie znajdował aprobaty w jego oczach. Światowy Kongres i senatorzy mieli raczej niewielkie znaczenie… Czy w Kongresie zasiada jakiś android? Czy można byłoby dostrzec jakąś znaczącą różnicę, gdyby tam zasiadał? Niewątpliwie, pewnego dnia Partia Wolności Androidów otrzyma miejsce w Kongresie i trzy lub cztery Alfy zasiądą w tym szacownym miejscu, ale i tak androidy będą traktowane jak przedmioty, a nie jak ludzie. Polityka nie wzbudzała specjalnego zainteresowania Watchmana i nie wiązał z nią specjalnych nadziei. Interesował się natomiast Ruchem Czystki: w społeczeństwie przekaźników, gdzie granice państwowe są przekraczane bez żadnej kontroli ze strony rządów prawodawstwo zanikało w sposób naturalny. Czy coś jest w stanie przeważyć prawa zwyczajowe? Mimo wszystko Watchman wiedział doskonale, że progresywna czystka pochłonie samych reprezentantów czystki, czego najlepszym dowodem był sam senator Henry Fearon. Co za paradoks: członek partii antyrządowej zasiada w samym rządzie i w każdych wyborach walczy o to, by utrzymać swoje stanowisko!

Fearon długo wychwalał przemysł wytwórczy androidów, aż wreszcie Watchman poruszył się nerwowo — jeśli ta wizyta potrwa jeszcze dłużej, wówczas nastąpi przerwa w pracy, a należy koniecznie przestrzegać planu. Wreszcie, ku jego wielkiej uldze, Krug dał znak do zjazdu na dół. Gdy wszyscy znaleźli się już przy podstawie wieży, Watchman odprowadził ich do centrum kontroli i poprosił, by przyjrzeli się, w jaki sposób odbywa się kierowanie budową. Sam zasiadł w fotelu podłączeniowym i dołączył komputer do wejścia na swym lewym przedramieniu, kątem oka dostrzegając wykrzywienie ust Spauldinga. Ciekawe, co to skrzywienie mogło oznaczać? Pogardę czy zazdrość? Pomimo swego doświadczenia w stosunkach z ludźmi Watchman nie potrafił precyzyjnie zgłębić natury emocji ludzkich. Ody jednak poziom połączenia ustabilizował się i impulsy z komputera przepłynęły do jego mózgu — natychmiast zapomniał o Spauldingu.

Teraz miał wrażenie, jakby patrzył tysiącem oczu i widział wszystko, co działo się na placu budowy w promieniu wielu kilometrów. Był sprzężony z komputerem, ze wszystkimi jego urządzeniami peryferyjnymi, czujnikami, sondami i terminalami. Po co tracić czas na rutynowe wydawanie poleceń, jeśli można wyprodukować androida, który stanowić będzie integralną część komputera? Przepływ informacji przez mózg wprawiał Watchmana w ekstazę.

Karta utrzymania. Organizmy współpracujące. System koordynacji siły roboczej. Poziom zamrażania. Wieża była organizmem, składającym się z ogromnej ilości komórek, a on był koordynatorem tego organizmu. Przez niego przepływały wszystkie informacje, a on je akceptował, odrzucał i korygował. Czy stosunek seksualny przypomina to właśnie, czego doświadczał w takich chwilach? Te drgania życia we wszystkich włóknach nerwowych, to wrażenie rozszerzania się aż do granic poznania ciała, wchłanianie lawiny bodźców? Watchman chciałby to wiedzieć. Sterował teraz transportem szklanych bloków, koordynował prace w laboratoriach, opracowywał jadłospis na jutro, weryfikował stabilność wieży, przekazywał dane na temat wydatków ekspertom finansowym Kruga, regulował temperaturę gleby w promieniu dwóch kilometrów, łączył dziesiątki funkcji w jednej sekundzie i gratulował sam sobie zręczności, z jaką to wykonywał. Żaden człowiek nie byłby w stanie zrównać się z nim, wiedział o tym, nawet gdyby istniał sposób bezpośredniego podłączenia człowieka do komputera. Watchman dysponował teraz pełnią możliwości maszyny oraz uniwersalną niezależnością ludzkiego umysłu. Jeżeli nie brać pod uwagę braku możliwości reprodukowania się, był najlepszy…

Nagle przez jego świadomość przemknęła czerwona błyskawica: wypadek na placu budowy! Po zmrożonym gruncie rozlewała się krew androida. Lekkie drżenie umysłu i cała scena pojawiła się przed oczami Watchmana: awaria północnego podnośnika i upadek szklanego bloku z wysokości dziewięćdziesięciu metrów, który zarył się w gruncie. Kilka metrów dalej zwijał się z bólu ranny android; trzy roboty pospieszyły już na miejsce wypadku, czwarty zdążył wpić metalowe palce w powierzchnię bloku.

Wstrząśnięty Watchman odłączył się od komputera — gwałtowna przerwa w przepływie informacji oszołomiła go. Tuż nad jego głową ekran pokazywał całą scenę z okrutnym realizmem; Clissa Krug odwróciła się i skryła twarz na piersi męża, na twarzy Manuela malował się niesmak. Jego ojciec był zirytowany wypadkiem, natomiast pozostali goście wyglądali raczej na zaniepokojonych niż poruszonych. Watchman zorientował się nagle, że spogląda na lodowato obojętną twarz Leona Spauldinga, małego, wychudłego człowieczka, niemal pozbawionego umięśnienia.

— Wada systemu — sucho stwierdził Watchman. — Zdaje się, że komputer błędnie zinterpretował sygnały i upuścił blok.

— Ale to pan kierował w tym momencie komputerem, nieprawdaż? — zapytał Spaulding. — Proszę nie umniejszać swojej odpowiedzialności.

Android zrezygnował z dalszej dyskusji.

— Proszę mi wybaczyć, ale są ranni i, bez wątpienia, zabici. Moja obecność na miejscu wypadku jest nieodzowna.

Ruszył w kierunku drzwi.

— Niewybaczalna niedbałość… — wymamrotał Spaulding.

Watchman wyszedł i idąc w stronę miejsca wypadku zaczął się modlić.

Rozdział piąty

— Nowy Jork — powiedział Krug. — Biuro.

On i Spaulding wkroczyli do kabiny przekaźnikowej, gdzie przenikające się nawzajem zielone pola dzieliły pomieszczenie na dwie części. Ukryte dyskretnie generatory przekaźnikowe były podłączone do głównego generatora budowy. Krug nie zadał sobie trudu sprawdzenia współrzędnych, podanych przez Spauldinga — darzył swoich współpracowników całkowitym zaufaniem, choć przecież wystarczyłoby minimalne zniekształcenie i atomy Simeona Kruga rozwiałyby się na wietrze bez najmniejszej nadziei odnalezienia. Pomimo tego Krug bez wahania wkroczył w pulsacje zielonych pól.

Żadnego wrażenia. Krug został zdezintegrowany i pływ nadkomórek przerzucił go tysiące kilometrów dalej, do nastrojonego receptora, gdzie ciało zostało zmaterializowane. Pole przekaźnika rozbijało ludzkie ciało na cząsteczki subatomowe tak szybko, że żadna komórka nie miała czasu na zarejestrowanie bólu; powrót do życia następował równie szybko.

Zdrów i cały Krug wynurzył się z kabiny przekaźnika wprost w swoim biurze z nieodstępnym Spauldingiem przy boku.

— Proszę się zająć Cannelle — powiedział Krug. — Przybędzie na dół. Nie chcę, by mi przeszkadzano przynajmniej przez godzinę.

Spaulding wyszedł. Krug zamknął oczy. Bardzo przejął się wypadkiem na budowie. Nie był to pierwszy wypadek od początku budowy wieży i na pewno nie ostatni. Dziś przerwane zostało życie androidów, ale było to mimo wszystko życie, a strata życia, strata energii, strata czasu zawsze wzbudzały w nim gniew. Jak budowa może postępować, jeśli elementy spadają na dół? A jeśli wieża nie powstanie, to w jaki sposób wysłać w przestrzeń wiadomości od ludzi? Jak można inaczej zdobyć odpowiedzi na podstawowe pytania? Krug cierpiał; był prawie zrozpaczony ogromem zadania, jakie przed nim stanęło.

W chwilach zmęczenia lub napięcia Krug odnosił nieomal chorobliwe wrażenie, że jego ciało było więzieniem, powstrzymującym duszę. Zmarszczki tłuszczu na brzuchu, bolesna sztywność karku, lekkie drżenie lewej powieki, słabe, ale ciągłe parcie na pęcherz, woda w kolanie — wszystko to przypominało mu, że jest śmiertelny. Jego ciało zbyt często mówiło mu o tej absurdalnej prawdzie. Ten worek skóry, kości, krwi, żył i żyłek, który psuł się z roku na rok, a nawet z godziny na godzinę. Cóż szlachetnego było w tej kupie protoplazmy? Jednakże pod zbroją czaszki tykał wieczny strażnik — mózg, niczym bomba zegarowa, zagrzebana w błocie. Krug gardził swoim ciałem, szacunek odczuwał jedynie do mózgu, a raczej dla ludzkiego mózgu w ogóle. Prawdziwa esencja Kruga znajdowała się w tej masie szarych komórek, a nie we flakach, nie w bokach czy piersi, ale w umyśle. Ciało psuło się na swoim właścicielu, ale umysł docierał do najodleglejszych galaktyk.

— Przesłanie… — bezwiednie głośno powiedział Krug.

Dźwięk jego głosu spowodował wysuniecie się ze ściany małej, wibrującej tablicy i do biura weszły trzy żeńskie androidy, stale oczekujące na sygnał i gotowe do usług. Ich szczupłe ciała były nagie; były to standardowe modele Gamma, które — poza niewielkimi danymi, zaprogramowanymi genetycznie — mogły być przeprogramowywane. Androidy miały małe, sterczące piersi, płaskie brzuchy, zgrabne talie i krągłe pośladki. Wyposażono je we włosy i w brwi, ale reszta ciała pozbawiona była owłosienia, co nadawało im dziwnie aseksualny wygląd. Pomimo tego ślad seksu zarysowywał się niedwuznacznie miedzy smukłymi udami i Krug — gdyby miał nieco zboczony gust — mógłby znaleźć tam potwierdzenie męskości, ale jego upodobania nigdy nie zdążały w tym kierunku. Krug dał tworzonym przez siebie androidom normalne narządy płciowe, ponieważ chciał, by jego dzieła wyglądały jak ludzie (poza niezbędnymi modyfikacjami) i mogły wykonywać wszystkie ludzkie prace. Był to świadomy wybór: tworzenie syntetycznych ludzi, a nie budowa maszyn.

Trzy androidy rozebrały go i zaczęły masować mięśnie; Krug leżał na brzuchu, poddając się bezwolnie zabiegom. Poprzez przestrzeń biura skoncentrował się na wiszącym na przeciwnej ścianie obrazie. Pokój umeblowany był bardzo prosto, niemal surowo: wielki prostokąt receptora informacyjnego, mała, czarna rzeźba i ciemna zasłona, która na życzenie odsłaniała panoramę Nowego Jorku w dole. Stonowane światło utrzymywało pomieszczenie w półmroku, co pozwalało podziwiać żółte plamy luminescencji na jednej ze ścian.

Było to przesłanie z gwiazd.

Obserwatorium Vargasa zarejestrowało serię słabych impulsów radiowych o częstotliwości dziewięciu tysięcy stu megaherców: dwa piki, pauza, cztery piki, pauza, pik i tak dalej. Seria powtórzyła się tysiąc razy w ciągu dwóch dni, po czym sygnały ustały. Miesiąc później sygnały powtórzyły się na częstotliwości tysiąc czterysta dwadzieścia jeden megaherców i na fali dwudziestojednocentymetrowej, zawsze po tysiąc razy. Po kolejnym miesiącu sygnały powtórzyły się na fali dwa razy krótszej i dwa razy dłuższej, w dalszym ciągu po tysiąc razy, a wreszcie Vargas mógł obserwować optyczny sygnał, przekazywany przez intensywny promień o długości fali pięciu tysięcy angstremów. Seria zawierała ciągle te same sygnały, grupy krótkich impulsów: 2… 4… 1… 2… 5… 1… 3… 1. Każda grupa serii była odseparowana od następnej znaczącą przerwą, a kolejne grupy sygnałów rozdzielone były dłuższymi przerwami. Bez wątpienia było to przesłanie. Dla Kruga seria 2-4-1, 2-5-1, 3-1 stała się świętą liczbą, pierwszym symbolem Nowej Kabały. Nie tylko zresztą graficzny obraz sygnału połyskiwał w jego biurze, bowiem jednym ruchem palca mógł wywołać jego akustyczny obraz na różnych częstotliwościach, a czarna statua generowała świetlne kręgi o barwach odpowiadających kolejnym sekwencjom sygnału. Przesłanie z gwiazd było obsesją Kruga, który cały poświęcił się wysłaniu odpowiedzi. Nocą, stojąc pod niebem pełnym lśniących gwiazd, obserwował je i myślał: „Jestem Krug, jestem Krug, jestem tutaj, czekam, zacznijcie znów mówić!” Odrzucał możliwość, że sygnał z gwiazd mógł być czymś innym niż świadomą próbą skomunikowania się z ludźmi. Poświęcił wszystko, by wysłać odpowiedź.

— Czy istnieje możliwość, że przesłanie jest rodzajem naturalnego fenomenu? — Absolutnie nie. Natężenie sygnałów, które nam przekazano wskazuje, że kryje się za tym świadomość. Ktoś usiłuje nam coś przekazać.

— Czy te liczby mają jakiś sens? Czy kryje się za nimi inteligencja? — Nie znaleziono w nich żadnego ukrytego przesłania matematycznego, tworzą jedynie matematyczny ciąg. Usiłowano je zinterpretować jako kryptogramy na co najmniej pięćdziesiąt sposobów — wszystkie równie pomysłowe, co i podejrzanie naciągane. Uważamy, że liczby te zostały dobrane przypadkowo.

— Czemu może więc służyć przesłanie, nie zawierające żadnej treści? — Przesłanie jest wiadomością samą w sobie, to wołanie do galaktyk. Ono nam mówi: „Słuchajcie, posiadamy technikę, która umożliwia nam emisję sygnałów, jesteśmy zdolni do racjonalnego myślenia, chcemy nawiązać kontakt!”

— Zakładając, że ma pan rację, jaką formę odpowiedzi pan proponuje? — Mam zamiar odpowiedzieć po prostu: „Halo! Słyszymy was, odebraliśmy wasze przesłanie, jesteśmy inteligentni, pozdrawiamy was! Jesteśmy ludźmi, nie jesteście sami w Kosmosie!”

— W jakim języku będzie pan przemawiał? — W języku matematyki, sygnałami następującej kolejności: „Halo! Halo! 3.14159, słyszycie? 3.14159, stosunek długości okręgu do jego średnicy!”

— Ale jak pan im to przekaże? Laser? Fale radiowe?

— To zbyt wolne, zbyt wolne. Nie mam czasu, by czekać wiele lat na odpowiedź. Będziemy przemawiać do gwiazd przy pomocy tachjonów. Opowiem ludowi gwiazd o Simeonie Krugu.

Krug zadrżał na stole — androidy w dalszym ciągu masowały jego ciało. Czy próbują wygnieść na jego kościach mistyczne liczby? 2-4-1, 2-5-1, 3-1? Gdzie jest brakujące 2? Ale jaki jest sens tego sygnału? Żaden. Przypadek. Przypadek, strzępy informacji bez znaczenia, nic poza liczbami, następującymi po sobie w sposób abstrakcyjny, a mimo to niosące najważniejsze przesłanie, jakie kiedykolwiek otrzymał Wszechświat.

Jesteśmy tu.

Jesteśmy tu.

Jesteśmy tu.

I Krug odpowie. Zadrżał z radości na myśl o prawie ukończonej wieży i o tachjonach, pędzących ku galaktykom. Krug odpowie, Krug-człowiek interesu, Krug-magnat spragniony złota, Krug-przemysłowiec, Krug-wieśniak, Krug-ignorant. Ja! Ja! Krug! Krug!

— Wyjdźcie! — krzyknął na androidy. — Wystarczy!

Dziewczyny odeszły od stołu, a Krug podniósł się, włożył powoli ubranie i przeszedł przez pokój, by położyć rękę na żółtych światełkach.

— Przesłanie? — zapytał sam siebie.

W pokoju pojawiła się głowa i ramiona Spauldinga na niewidocznym ekranie przestrzennym.

— Jest tu doktor Vargas — powiedział sekretarz. — Czeka w planetarium. Czy zechce go pan przyjąć?

— Naturalnie, idę. A Cannelle?

— Wróciła do Ugandy. Czeka na pana w domu nad jeziorem.

— A mój syn?

— Przeprowadza inspekcję fabryk w Duluth. Czy przekazać mu jakieś pańskie instrukcje?

— Nie, wie, co ma robić — odparł Krug. — Teraz zobaczę się z Vargasem.

Twarz Spauldinga zniknęła. Krug wszedł do windy i po chwili był już pod kopułą planetarium, usytuowanym na dachu budynku, gdzie szczupła drobna postać przechadzała się od ściany do ściany. Po lewej stronie pomieszczenia stały szklane gabloty, w których wyeksponowano osiem kilo proteotydów Alfa z Centaura V, po prawej stronie szklana bania z dwudziestoma litrami fluidu, wydestylowanego z metanowego mosza z Plutona.

Vargas był małym, energicznym człowieczkiem o jasnej skórze, dla którego Krug czuł pełen ufności szacunek jako do tego, który całe swoje życie poświecił na poszukiwania obcych cywilizacji i który opanował wszystkie aspekty problemu komunikacji międzygwiezdnej. Pasja Vargasa pozostawiła na nim widzialne piętno: piętnaście lat wcześniej, nieostrożnie manipulując teleskopem, został poparzony i oszpecony. Promieniowanie wypaliło mu całą lewą stronę twarzy, a Vargas nie chciał operacji plastycznej, co było raczej rzadkie w czasach, gdy powszechnie poddawano się upiększaniu.

Vargas uśmiechnął się — jak zwykle, gdy widział Kruga.

— Wieża jest wspaniała! — powiedział.

— Dopiero będzie — poprawił go Krug.

— Nie, nie, już jest wspaniała. Cóż za wspaniały kształt, Krug! Co za masa! Czy pan wie, co pan buduje, przyjacielu? To pierwsza katedra ery galaktycznej! W przyszłości, po tysiącach lat, długo po tym, gdy wieża przestanie już funkcjonować jako centrum komunikacyjne ludzie będą tu przybywać, by klęczeć przed pomnikiem ludzkiego geniuszu. I nie tylko ludzie…

— Podoba mi się ta idea: katedra! — powiedział Krug i dostrzegł sześcian informacyjny, który lśnił w dłoni Vargasa. Co pan tam ma?

— Prezent.

— Prezent?

— Prześledziliśmy drogę sygnałów aż do ich źródła — odparł Vargas. — Pomyślałem, że chciałby pan zobaczyć tę gwiazdę…

Krug aż się poderwał.

— Dlaczego czekał pan z tym aż tyle czasu? Dlaczego nie powiedział mi pan o tym na wieży?

— Wieża to pańska duma, to zaś — moja. Czy miałem zabierać na pańską wieżę mój sześcian?

Krug niecierpliwie wskazał odtwarzacz; Vargas wsunął sześcian w gniazdo i zaktywizował sondę. Wiązki niebieskiego światła rozproszyły się wśród koronek soczewek, ukazując fragmenty informacji. Teraz na kopule planetarium rozbłysnął fragment nieba. Krug poruszał się po niebie jak po pokoju swego domu: Syriusz, Canopus, Vega, Arktur, Altair, Deneb, jasne latarnie nieba rozsypane ponad ich głowami. Szukał teraz tych bliższych gwiazd, rozlokowanych w promieniu dwunastu lat świetlnych wokół Słońca, gdzie dotarły sondy człowieka podczas jego życia: Epsilon Rajskiego Ptaka, Ross 154, Lalande 21185, Gwiazda Barnarda, Wolf 359… Spojrzał w kierunku Byka i dostrzegł czerwonego Aldebarana oraz Plejady. Gwiazdozbiory na kopule powoli zmieniały się w miarę tego, jak rosła odległość. Krug był wstrząśnięty, a Vargas nie mówił nic, dopóki trwała projekcja.

— A więc? — zapytał Krug. — Co mam zobaczyć?

— Proszę spojrzeć w stronę Wodnika.

Krug skierował spojrzenie na północ, podążając dobrze sobie znaną drogą: Perseusz, Kasjopea, Andromeda, Pegaz, Wodnik. Tak, był tam, starożytny Nosiciel Wody pomiędzy Koziorożcem a Rybami. Krug starał się przypomnieć sobie nazwy kilku gwiazd tej konstelacji, ale nie pamiętał żadnej.

— A więc? — ponowił pytanie.

— Proszę patrzeć…

Obraz stał się bardziej wyrazisty i Krug wyprostował się, gdy nieboskłon przesunął się nad nim. Teraz nie rozpoznawał już żadnej konstelacji, a gdy ustał ruch firmamentu, przed nim widniał fragment jakiejś galaktyki. Był to ognisty pierścień, ponury węzeł otoczony nieregularnym „halo” świecącego gazu z lśniącym punktem w centrum.

— To mgławica NGC 7293 w Wodniku — wyjaśnił Vargas.

— I?

— To źródło naszych sygnałów.

— Procent błędu?

— Żaden — odparł astronom. — Obserwacje były wielokrotnie powtarzane, przeprowadzono serie trygonometrycznych pomiarów optycznych. Od samego początku podejrzewaliśmy, że to NGC 7293 jest źródłem sygnałów, ale dopiero dziś rano zakończyliśmy analizę informacji i teraz jesteśmy już pewni.

— Odległość?

— Około trzystu lat świetlnych.

— Nieźle, nieźle… Poza zasięgiem naszych sond i bardzo daleko dla fal radiowych, ale żaden problem dla tachjonów. Moja wieża będzie akurat.

— I możemy zachować nadzieję na nawiązanie kontaktu — potwierdził Vargas. — Obawialiśmy się wszyscy, że sygnały wysłano z miejsca takiego jak Andromeda, że przesłanie rozpoczęło swoją podróż ku nam milion lat temu lub jeszcze dawniej…

— Teraz ta ewentualność została wyeliminowana.

— Tak.

— Niech więc pan coś powie o tym miejscu. Czy mogą tam istnieć systemy planetarne?

— To właściwie nie jest ani mgławica, ani planeta — odparł Vargas, rozpoczynając przechadzkę wzdłuż pomieszczenia; postukał palcem w szkło gabloty z proteidami z Centaura, a prymitywne stworzenia zaczęły kurczyć się i wyginać. — To rzadkie ciało niebieskie, bardzo niezwykłe. Ten pierścień, który pan widzi to skorupa, kula gazu, otaczająca gwiazdę typu O. Gwiazdy tego typu są niebieskimi olbrzymami, gorącymi, niestabilnymi, pozostającymi w tej formie, w tym miejscu ciągu gwiezdnego zaledwie przez kilka milionów lat. Potem ich ewolucja przebiega dosyć gwałtownie, bowiem wewnętrzne wstrząsy powodują eksplozje podobne do wybuchu Nowej, tworząc mgławice sporych rozmiarów. Średnica takiej mgławicy wynosi około 1.3 roku świetlnego — widzi ją pan przed sobą — i rozszerza się z prędkością piętnastu kilometrów na sekundę. Można powiedzieć, że niezwykła jasność spowodowana jest efektem fluorescencyjnym, gdy gwiazda wytwarza wielkie ilości promieniowania ultrafioletowego, absorbowanego przez wodór…

— Chwileczkę — przerwał Krug. — Powiedział pan, że gwiazda przechodzi podobną ewolucja jak Nowa?

— Tak.

— I chce pan, bym uwierzył, że jakaś inteligentna rasa wysyła do nas przesłanie z tego żaru?

— Nie ma wątpliwości, że sygnały pochodzą z NGC 7293 stwierdził Vargas.

— Niemożliwe! — ryknął Krug, uderzając pięścią w pulpit. — Niemożliwe! Niebieski gigant, który ma zaledwie dwa miliony lat! Jak mogłoby się tam wykształcić życie, nie mówiąc już o inteligencji? Potem coś w rodzaju wybuchu Nowej! I to promieniowanie! Jak mogłoby przetrwać tam życie? Proszę mi na to odpowiedzieć, jeśli pan chce, bym uwierzył w ten system, gdzie życie jest niemożliwe! A przecież mamy sygnały! Skąd pochodzą? Skąd się wzięły?

— Wzięliśmy pod uwagę wszystkie te czynniki — powiedział Vargas spokojnie.

— Czyżby więc pochodzenie sygnałów było naturalne? Krug aż zadrżał. — Czyżby było to promieniowanie, emitowane przez atomy samej mgławicy?

— Wierzymy, że jest to promieniowanie sztuczne. Krug wyglądał na oszołomionego tym paradoksem, aż spocił się ze zdenerwowania. Był tylko astronomem-amatorem, wiele czytał, nafaszerował się technicznymi taśmami i narkotykami, wzmagającymi przyswajanie wiedzy, potrafił odczytać diagram Hertzsprunga-Russela, patrząc na niebo potrafił wskazać Spicę, ale były to tylko suche informacje, nie był na własnym terenie jak Vargas, brakowało mu intuicji oraz zdolności wiązania i interpretowania wiadomości. To właśnie stąd wywodził się jego szacunek dla Vargasa, tu tkwiła jego słabość.

— Proszę kontynuować — chrząknął Krug. — Co tam się wydarzyło i jak?

— Istnieje kilka możliwości, a wszystkie są tylko hipotezami, spekulacjami, proszę to zrozumieć. Pierwsze i najprostsze przypuszczenie to to, że inteligentna rasa, która wysyła te sygnały, przybyła na NGC 7293 już po eksplozji, gdy wszystko się uspokoiło — powiedzmy, że podczas ostatnich dziesięciu tysięcy lat. Koloniści przybyli z dalszych regionów Galaktyki — eksploratorzy, rozbitkowie, wygnańcy, nieważne — i teraz zamieszkują ten świat.

— A promieniowanie? — zapytał Krug. — Jeśli nawet po wybuchu zapanował już spokój, to promieniowania nie można pominąć.

— Może to właśnie odpowiada tym inteligentnym istotom. Nasze procesy życiowe potrzebują promieniowania ultrafioletowego, dlaczego więc nie wyobrazić sobie rasy, która spijałaby energię słoneczną w nieco wyższym spektrum?

Krug pokiwał głową.

— Zgoda, proszę odkryć taką rasę, a ja zostanę adwokatem diabła. Wchłaniają promieniowanie, mówi pan… A efekty genetyczne? Jak jakakolwiek cywilizacja potrafiłaby powstać przy tak wielkich i ciągłych zmianach genetycznych?

— Rasa, która zaadaptowałaby się do tak wysokiego poziomu promieniowania wykształciłaby bez wątpienia strukturę genetyczną niewrażliwą na promieniowanie. Możliwe, że byliby zdolni wchłaniać niemal cały zakres promieniowania bez szkody dla siebie…

— Być może tak, być może nie — powiedział Krug. — Dobrze, załóżmy, że po prostu przybyli i opanowali ten świat dopiero wtedy, gdy wszystko już wróciło do normy. Ale dlaczego ich sygnały nie dotarły do nas wcześniej? Gdzie jest system, z którego pochodzą? Jeśli to wygnańcy czy koloniści, to gdzie jest ich ojczyzna?

— Być może ich rodzinny system gwiezdny jest tak odległy, że sygnały stamtąd nie dotarły jeszcze do nas, choć są już w drodze przez tysiące lat — powiedział Vargas. — A może system, z którego pochodzą, wcale takich sygnałów nie wysyłał? Lub…

— Ma pan zbyt wiele gotowych odpowiedzi — zauważył Krug. — Ten pomysł wcale mi się nie podoba…

— To prowadzi nas do kolejnej możliwości — odpowiedział Vargas. — Wiemy, że planeta, z której wysłano sygnały, jest w NGC 7293.

— Jak to? Eksplozja…

— Być może eksplozja gwiazdy wcale im nie przeszkadzała. Może ta rasa rozprzestrzenia się tam, gdzie natężenie promieniowania jest bardzo wysokie? Może to, co my nazywamy mutacją, to dla nich normalny cykl rozwojowy? Mówimy o zupełnie obcych istotach, przyjacielu. Najprawdopodobniej jesteśmy od nich tak bardzo inni, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć ich egzystencji. Proszę posłuchać i pospekulować wraz ze mną… Znaleźliśmy planetę, planetę bardzo oddaloną od swego słońca, ale ogrzewaną fantastycznie wysokim poziomem promieniowania. Morza to istne laboratoria chemiczne, bezustanne wrzenie, życie pojawiło się dopiero milion lat po spadku temperatury. W świecie tego typu życie toczyć się będzie bardzo szybko… Po milionie lat powstało złożone, wielokomórkowe życie, po następnym milionie ssaki, a milion lat później cywilizacja techniczna. Zmiany, niesamowicie szybkie, bezustanne zmiany…

— Chciałbym móc panu uwierzyć — powiedział Krug ponuro. — Bardzo bym chciał… Zjadacze twardego promieniowania, inteligentni, bardzo dobrze się adaptujący, czerpiący korzyść ze zmian genetycznych… Ich gwiazda jest niestabilna, więc niekiedy przystosowują się do podwyższonego poziomu promieniowania bądź potrafią się przed tym uchronić, a żyją we wnętrzu planetarnej mgławicy pod fluorescencyjnym niebem. Cóż, sobie tylko znanymi sposobami wykrywają inteligentne życie w innych galaktykach i wysyłają wiadomości, czy tak?

Krug aż wyciągnął ręce w stronę Vargasa.

— Chcę w to wierzyć! — powtórzył.

— A więc proszę wierzyć, bo ja wierzę.

— To tylko teoria!

— Ale uwzględnia informacje, którymi dysponujemy. Czy zna pan włoskie przysłowie: „Se non e vero, e ben trovato?” Nawet jeśli nie jest to prawda, jest to dobrze pomyślane? Hipoteza ta będzie prawdopodobna aż do chwili, gdy stworzymy lepszą.

Krug odwrócił się i wyłączył odtwarzacz, jakby nie mógł już dłużej znieść obrazu kopuły, jakby czuł promieniowanie na własnej skórze. W swoich marzeniach wyobrażał to sobie zupełnie inaczej: widział planetę, krążącą wokół żółtego słońca, osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi, słońce podobne do tego, pod którym się urodził, marzył o świecie jezior i rzek, zielonych łąk, świeżego powietrza z odrobiną ozonu, świecie drzew o rudych liściach i zielonych, błyszczących owadów. Ten świat zamieszkiwałyby szczupłe istoty o szerokich ramionach i o licznych palcach, przechadzające się spokojnie po dolinach, dyskutujące na temat tajemnic Kosmosu, innych cywilizacji i wysyłające przesłania w przestrzeń. Widział ich, jak otwierają ramiona ku przybyszom z Ziemi i mówią: „Bracia, cieszymy się, że przybyliście!” Te marzenia zostały brutalnie przerwane. Teraz Krug widział demoniczne słońce, bluzgające piekielnymi ogniami w pustą przestrzeń, widział żółto-szarą planetę, po powierzchni której między jeziorami rtęci ślizgają się łuskowate potwory pod niebem z białych płomieni; widział hordy tych potworów, skupione wokół koszmarnej maszyny, wysyłającej niezrozumiałe sygnały ku gwiazdom.

„I to są nasi bracia? Wszystko na nic” — pomyślał z goryczą Krug.

— Jak do nich dotrzeć? — zapytał głośno. — Vargas, statek kosmiczny jest już prawie ukończony, statek międzygwiezdny, zdolny do przeniesienia uśpionego człowieka przez lata świetlne. Jak możemy wysłać kogoś w podobne miejsce?

— Pańska reakcja mocno mnie dziwi. Nie oczekiwałem tego po panu.

— Nie oczekiwałem gwiazdy tego rodzaju…

— Byłby pan bardziej szczęśliwy, gdybym oświadczył, że pochodzenie sygnałów jest naturalne?

— Nie… Nie!

— A więc proszę się cieszyć z istnienia tych dziwnych braci we Wszechświecie i proszę myśleć jedynie o tym braterstwie.

Słowa Vargasa zrobiły swoje — Krug rozluźnił się. Astronom miał rację: osobliwość, jaką stanowiły te dziwne istoty i niesamowitość ich świata powodowały, że hipoteza Vargasa mogła być rozpatrywana poważnie. Były to istoty rozumne, cywilizowane, szukające kontaktu z podobnymi sobie — nasi bracia. Jeżeli jutro Ziemia ze swoim Słońcem zostaną unicestwione i pochłonie je wieczne zapomnienie, rozum nie przepadnie, ponieważ oni są. — Tam.

— Tak, cieszę się z ich istnienia — powiedział Krug. — Gdy ukończymy budowę wieży, prześlę im słowa powitania. Dwa wieki minęły od chwili, gdy człowiek oderwał się od powierzchni swej planety-matki. Jeden dynamiczny poryw zaniósł badaczy z Ziemi na Księżyc, następne aż do granic Układu Słonecznego, na Plutona. Nigdzie nie udało się znaleźć najmniejszego śladu inteligentnego życia — bakterie, pierwotniaki, pełzające stworzenia na najniższym stopniu rozwoju i nic poza tym. To rozczarowanie skłoniło archeologów do szukania domniemanej kultury na Marsie, ale bez powodzenia. A gdy wystrzelono sondy międzygwiezdne na rekonesans ku najbliższym gwiazdom, powróciły z niczym. W promieniu dziesiątek lat świetlnych nie istnieje nic bardziej skomplikowanego od protoidów z Centaura.

Krug był młodzieńcem, gdy powracały pierwsze sondy. I co mówili wtedy apostołowie nowego geocentryzmu?

„Jesteśmy jedynymi dziećmi Boga!”

„Jesteśmy wybrańcami!”

„To na tym świecie, nie na żadnym innym Pan stworzył swój lud!”

Krug wyczuwał zarodki paranoi w takim sposobie myślenia. Nigdy zbyt wiele nie rozmyślał o idei Boga — istniały przecież miliardy planet i miliardy słońc. Wszechświat nie miał granic. Jak w tym nieskończonym oceanie galaktyk mogłoby nie zaistnieć inne, inteligentne życie? Człowiek miałby być naprawdę sam? Ale jak się o tym przekonać? Krug był przede wszystkim człowiekiem racjonalnym i oceniał wszystko w odpowiedniej perspektywie. Wydawało mu się, że aby ocalić rozum, trzeba obudzić się z tego snu o samotnym istnieniu, gdyż sen ten na pewno skończy się pewnego dnia, ale przebudzenie może być wtedy zbyt późne i zbyt przerażające.

— Kiedy wieża będzie gotowa? — zapytał Vargas.

— Za dwa lata, a może już w przyszłym roku, jeśli będziemy mieć szczęście. Widział pan dziś rano: ograniczony budżet — Krug zmarszczył brwi i nagle poczuł, że ogarnia go zły nastrój. — Proszę powiedzieć mi prawdę: nawet pan, który spędził życie na obserwacji gwiazd uważa, że Krug jest szalony?

— Absolutnie nie.

— Ależ tak! Wszyscy tak myślą! Mój syn uważa, że powinno się mnie zamknąć, ale boi się powiedzieć to głośno. Spaulding także… Wszyscy, może nawet i Thor Watchman, choć to on właśnie buduje wieżę. Dlaczego trwonię miliardy dolarów na budowę szklanej wieży? Pan także, Vargas?

— Mam wiele sympatii dla tego projektu i pańskie podejrzenie mnie obraża. Czy nie wydaje się panu, że nawiązanie kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi jest dla mnie równie ważne jak i dla pana?

— To normalne, to pańska domena, obiekt pańskich badań. Ale ja? Człowiek interesu, producent androidów, kapitalista… Może trochę chemik z pewną wiedzą na temat genetyki, ale nie astronom, nie uczony. To szaleństwo z mojej strony, Vargas, zajmować się podobnymi sprawami. Czysta rozrzutność, bezproduktywna inwestycja… Jakie dywidendy można wyciągnąć z NGC 7293, co? Proszę mi odpowiedzieć…

— Może powinniśmy zejść na dół… — Vargas był już nieco zdenerwowany.

Krug stuknął się w pierś.

— Dochodzę już do sześćdziesiątki, przede mną jeszcze sto lat życia, może nieco więcej — może i dwieście, kto wie? Proszę się o mnie nie niepokoić, ale proszę szczerze przyznać, że dla ignoranta szaleństwem jest zajmowanie się takimi sprawami… Ja sam uważam to za szaleństwo i ciągle muszę sobie tłumaczyć, ale mówię panu, że trzeba to zrobić, to musi być zrobione i dlatego właśnie buduję wieżę. Pozdrowienia dla gwiazd… Gdy byłem młody, nie ustawano w powtarzaniu: „Jesteśmy sami, jesteśmy sami!” Nie wierzyłem w to, choć mogłem uwierzyć! Zdobyłem miliardy, a teraz wydam je, by zrealizować ideę nas wszystkich. Pan przechwycił sygnały, a ja na nie odpowiem: liczby odpowiedzią na liczby, potem będą obrazy. Wiem, jak to zrobić: jeden i zero, jeden i zero, jeden i zero, czarne i białe, czarne i białe, a skończy się to powstaniem obrazu. Liczby im powiedzą, że tu jesteśmy — molekuły wody, nasz System Słoneczny, tak…

Krug przerwał zdyszany, dostrzegając po raz pierwszy szok i strach na twarzy astronoma, dokończył więc spokojniej:

— Nie powinienem tak krzyczeć. Są chwile, gdy naprawdę mówię zbyt dużo…

— Nie szkodzi. Można panu pozazdrościć tego ognia entuzjazmu.

— Wie pan, że to wszystko mną wstrząsnęło? Ta mgławica, którą rzucił mi pan na głowę… To mnie zbulwersowało i powiem panu, dlaczego… Marzyłem o wyprawie na planetę, z której nadano do nas przesłanie — ja, Krug, zahibernowany i lecący moim statkiem międzygwiezdnym sto, może dwieście lat świetlnych, ambasador Ziemi… Byłaby to podróż, jakiej nikt przede mną nie odbył. A teraz powiedział mi pan, że sygnały wysłano z jakiegoś piekielnego świata pod fluoryzującym niebem, planety gwiazdy O, rozżarzonego, błękitnego pieca i moja podróż straciła jakikolwiek sens… Ta niespodzianka wytraciła mnie z równowagi, ale niech się pan nie niepokoi, przyzwyczaję się do tej myśli. Umiem przyjmować porażki i wstrząsy, to aktywizuje moją energię… Dziękuję panu za mgławicę planetarną, dziękuję serdecznie, Vargas… Teraz możemy już zejść na dół. Czy potrzebuje pan pieniędzy na obserwatorium? Proszę powiedzieć Spauldingowi — ma pan zawsze carte blanche, nieważne kiedy i nieważne, jaka to będzie suma.

Vargas odszedł na bok, by naradzić się ze Spauldingiem. Krug czuł teraz wrzenie energii, pulsującej w jego umyśle, opanowanym obsesyjną wizją NGC 7293. Faktycznie żył na najwyższym poziomie energetycznym, skóra wydawała się być jedynie niepotrzebną osłoną dla mózgu.

— Idę! — warknął.

Podał współrzędne przekaźnikowe swego domu w Ugandzie i wszedł do kabiny, a już po chwili znajdował się dziesięć tysięcy kilometrów na wschód, stojąc na onyksowej werandzie i patrząc na kwiaty, rozkwitłe na jeziorze. Kilkaset metrów dalej pływały hipopotamy — nad powierzchnią wody widać było tylko ich czerwone nozdrza i ciemne grzbiety. Po prawej stronie Cannelle, aktualna kochanka, pluskała się nago w płytkiej wodzie. Krug rozebrał się i ciężko jak nosorożec zszedł na plażę.

Rozdział szósty

Na dotarcie na miejsce wypadku wystarczyły Watchmanowi dwie minuty, ale roboty zdążyły już usunąć szklany blok, odsłaniając ciała ofiar. Wokoło zebrał się tłum Bet — Gammy nie miały dość silnej woli, by przerwać program pracy nawet przy takim wypadku. Na widok Alfy wszystkie androidy odsunęły się nie wiedząc, czy powrócić do zajęć, czy asystować mu, w końcu zostały w miejscu niczym żywy przykład nieporadności androidów.

Watchman ocenił sytuację jednym rzutem oka: szklany blok zmiażdżył trzy androidy, dwie Bety i Gammę. Bety były całkowicie zmiażdżone i wydostanie ich ciał z gleby stanowić będzie poważny problem. Gamma niemal zdążył uciec śmierci — od pasa w dół był nietknięty. Blok uderzył również dwa inne androidy: Gamma otrzymał cios w głowę i leżał nieruchomo kilkanaście metrów dalej, natomiast Beta miał uszkodzony kręgosłup i jeszcze żył, ale straszliwie cierpiał.

Watchman wybrał cztery Bety z tłumu gapiów i polecił im odniesienie ciał zabitych do centrum kontroli w celu identyfikacji i zniszczenia, a dwie inne Bety posłał po nosze. Gdy wykonywano jego polecenia, podszedł do rannego i spojrzał w jego przepełnione bólem oczy.

— Czy możesz mówić? — zapytał.

— Tak — niewyraźny szept. — Nie mogę się ruszać, jest mi zimno. Czy umrę?

— Prawdopodobnie — odpowiedział Watchman; przesunął dłonią po plecach rannego androida, odszukał nerwowy ośrodek lędźwiowy i wyłączył go, czemu towarzyszyło westchnienie ulgi. — Czy lepiej?

— O wiele lepiej, Alfa Watchman.

— Jak się nazywasz, Beta?

— Caliban Driller.

— Co robiłeś podczas wypadku?

— Przygotowywałem się do zakończenia pracy. Jestem majstrem, przechodziłem tędy. Wszyscy zaczęli krzyczeć, gdy blok spadał, powietrze się ogrzało, skoczyłem w bok i znalazłem się na ziemi z przetrąconym kręgosłupem. Za ile czasu umrę?

— Godzina, może mniej. Uczucie chłodu będzie ogarniało całe ciało, a gdy dojdzie do mózgu, nastąpi koniec. Ale ciesz się, Krug widział, jak upadałeś. Odpoczniesz na Łonie Kruga…

— Niech będzie pochwalony Krug — szepnął Caliban Driller. Nadeszły androidy z noszami; byli już przy rannym, gdy rozległ się gong, oznajmiający koniec pracy. Błyskawicznie wszystkie androidy, które akurat nie były czymś zajęte, ruszyły tłumnie ku kabinom przenośników, skąd wychodziła właśnie kolejna zmiana, która spędzała czas wolny w ośrodkach rekreacyjnych Ameryki Południowej lub Indii. Słysząc gong, androidy z noszami chciały porzucić ładunek i ruszyć wraz z innymi, ale Watchman krzyknął na nich, podbiegli więc speszeni.

— Zanieście Calibana Drillera do kaplicy! — polecił. — Gdy skończycie, możecie zaliczyć sobie ten czas do normy miesięcznej. Pośród zamieszania i tumultu dwie Bety z noszami utorowały sobie drogę i skierowały się ku jednej z kopuł, ograniczających na północy plac budowy. Wśród kopuł najwięcej było magazynów, kuchni i toalet, ale trzy z nich kryły w swoim wnętrzu generatory przekaźników i schładzaczy terenu, jedna ambulatorium, a ostatnia kaplicę. Przed wejściem nieustannie krążyły dwa lub trzy androidy pilnujące, by do wnętrza nie dostał się nikt ZRODZONY-Z-MACICY; czasami pojawiali się tutaj dziennikarze lub goście Kruga, więc strażnicy opracowali wiele sposobów usuwania ich z tego miejsca, nie powodując incydentów kolidujących z prawem. Kaplica była zamknięta dla narodzonych z mężczyzny i kobiety i nikt poza androidami nie miał pojęcia o jej istnieniu.

Thor Watchman wszedł do kaplicy, gdy nosze ułożono przed ołtarzem; przy wejściu przyklęknął, wysuwając przed siebie ręce z dłońmi odwróconymi ku górze. Ołtarz stanowił blok syntetycznego ciała, takiego samego, jak ciała androidów; blok był żywy, ale pozbawiony czucia i sam nie był w stanie utrzymać się przy życiu, był więc sztucznie karmiony. Za ołtarzem lśnił naturalnej wielkości hologram, przedstawiający Kruga, a mury kaplicy ozdobiono zapisem kodu genetycznego RNA, powtarzającym się od podłogi do szczytu kopuły.

AAA AAG AAC AAU

AGA AGG AGC AGU

ACA ACG ACC ACU

AUA AUG AUC AUU

GAA GAG GAC GAU

GGA GGG GGC GGU

GCA GCG GCC GCU

GUA GUG GUC GUU

CAA GAG CAC CAU

CGA CGG CGC CGU

CUA CUG CUC CUU

UAA UAG UAC UAU

UGA AGO UGC UGU

UCA UCG UCC UUU

UUA UUG UUC UCU

— Połóżcie go na ołtarzu, a potem wyjdźcie — powiedział Watchman.

Androidy wykonały polecenie; gdy został sam z umierającym Betą, pochylił się nad nim.

— Jestem Zachowawcą i mogę cię poprowadzić ku Krugowi… Powtarzaj za mną: Krug dał nam życie i powrócimy na Łono Kruga…

— Krug dał nam życie i powrócimy na Łono Kruga…

— Krug jest naszym Stwórcą, naszym Obrońcą i Wybawicielem. — Krug jest naszym Stwórcą, naszym Obrońcą i Wybawicielem…

— Krugu, błagamy cię, abyś nas poprowadził ku światłu!

— Krugu, błagamy cię, abyś nas poprowadził ku światłu…

— I podniósł Dzieci Kadzi do poziomu Dzieci Macicy!

I podniósł Dzieci Kadzi do poziomu Dzieci Macicy…

— I dał nam sprawiedliwe miejsce…

— I dał nam sprawiedliwe miejsce… obok naszych braci i sióstr…

— Obok naszych braci i sióstr…

— Krugu, nasz Stwórco, nasz Obrońco i Panie, przyjmij nas na Łono Kadzi!

— Krugu, nasz Stwórco, nasz Obrońco i Panie, przyjmij nas na Łono Kadzi…

— I zbaw wszystkich, którzy przyjdą po mnie…

— I zbaw wszystkich, którzy przyjdą po mnie…

— W dniu, gdy Macica i Kadź, Kadź i Macica staną się jednym!

— W dniu, gdy Macica i Kadź, Kadź i Macica staną się jednym…

— Niech będzie pochwalony Krug!

— Niech będzie pochwalony Krug…

— Chwała Krugowi!

— Chwała Krugowi…

— AAA, AAG, AAC, AAU ku chwale Kruga!

— AAA, AAG, AAC, AAU ku chwale Kruga…

— AGA, AGG, AGC, AGU ku chwale Kruga!

— AGA, AGG, AGU… Chłód doszedł już do piersi… — szepnął Caliban Driller. — Nie mogę, nie mogę…

— Dokończ litanię, Krug na ciebie czeka. AGU ku chwale Kruga…

— AGA, ACG, ACC, ACU ku chwale Kruga!

Palce Bety wbiły się w miękkie ciało ołtarza; jego skóra pociemniała już tak, że była niemal fioletowa, a oczy zmatowiały.

— Krug na ciebie czeka! — powiedział ostro Watchman. Dokończ litanię!

— Nie mogę… mówić… oddychać…

— Więc tylko mnie słuchaj i powtarzaj w duchu za mną… AUA, AUG, AUC, AUU ku chwale Kruga! GCA, GGG…

Watchman recytował litanię z desperacką energią, po każdym zdaniu wyginając ciało. Życie szybko uchodziło z ciała Calibana Drillera. Pod koniec litanii Watchman wyjął spod swej tuniki kabel, podłączył końcówkę do przedramienia umierającego i przesłał mu tyle energii, by wytrzymał jeszcze chwilę. Dopiero gdy był już pewny, że wysłał duszę Calibana na Łono Kruga, odłączył się, odmówił za siebie krótką modlitwę i wezwał ekipę, by zabrała ciało.

Napięty i wyczerpany, ale zadowolony wyszedł z kaplicy i ruszył w kierunku Centrum Kontroli. W połowie drogi stanął przed nim osobnik tego samego wzrostu — inny Alfa. Było to dziwne spotkanie, bowiem do końca pracy pozostało Watchmanowi jeszcze sporo czasu, a jego zmiennikiem miał być Alfa Euclid Planner. Tego Alfy natomiast Watchman nie znał…

— Watchman, czy znajdziesz dla mnie kilka minut czasu? — zapytał nieznajomy. — Jestem Siegfried Fileclerk z Partii Wolności Androidów. Oczywiście znasz treść petycji, którą mamy zamiar przedstawić Kongresowi na najbliższej sesji? Zważywszy na twoje bliskie stosunki z Krugiem, mógłbyś pomóc nam w skontaktowaniu się z nim, by…

— Chyba znacie moje stanowisko, jeżeli chodzi o zaangażowanie polityczne?

— Tak, ale dla sprawy równości…

— Można działać różnymi sposobami. Nie mam zamiaru mieszać Kruga do polityki.

— Zmiany konstytucyjne…

— Bzdury! Czy widzisz tę kopułę? To nasza kaplica. Idź tam i oczyść się ze zdrożnych myśli.

— Nie należę do waszego Kościoła!

— A ja do waszej partii. Wybacz, muszę wracać do pracy.

— Może więc spotkamy się, kiedy skończysz?

— To będzie mój czas odpoczynku.

Watchman oddalił się szybko; musiał wykonać jeden z rytuałów uspokajających, by rozproszyć narastającą w nim irytację.

„Partia Wolności Androidów!” — pomyślał z pogardą. „Imbecyle!”

Rozdział siódmy

08.00 Kalifornia

Manuel Krug miał bardzo męczący dzień. Pobudka w domu koło Mendocino, burzliwy Pacyfik prawie u progu domu, stuhektarowy ogród sekwoi, Clissa u jego boku w łóżku, łagodna i nieśmiała jak kotka. Pękająca głowa po wczorajszym wieczorze, spędzonym z Grupą Spectrum na Tajwanie, gdzie wraz z Nickiem Ssu-ma wypili zbyt wiele. Twarz intendenta-Bety na ekranie, szepczącego uparcie:

— Proszę wstać, panie… Pański ojciec oczekuje w wieży…

Clissa poruszyła się obok niego; Manuel zamrugał powiekami, starając się rozbudzić.

— Panie… Proszę o wybaczenie, ale zostawił pan ścisłe instrukcje, dotyczące poranka…

Dźwiękowy, piętnastotonowy motyw muzyczny, przy którym nie sposób spać. Crescendo, pobudka, zły humor. Potem niespodzianka: Clissa bierze jego dłoń i kładzie na swoich małych piersiach, palce chwytają sutkę, która jednakże jest zbyt miękka. To było do przewidzenia… Gest kobiety-dziecka był odważny, ale jej ciało jeszcze nie dorosło. Pobrali się dwa lata temu i pomimo wysiłków Manuela i całej jego techniki — do tej pory nie udało mu się rozbudzić jej zmysłów.

— Manuelu… — szepnęła. — Pieść mnie…

Było mu smutno, gdy odmawiał.

— Później — powiedział. — Trzeba wstać, albowiem oczekuje nas patriarcha. Dziś zwiedzamy wieżę.

Clissa wykrzywiła się w niechętnym grymasie. Wygrzebali się z łóżka, wzięli prysznic, zjedli śniadanie i ubrali się.

— Jesteś pewny, że powinnam tam jechać? — zapytała Clissa.

— To przede wszystkim ciebie zaprosił ojciec, gdyż uznał, że nadszedł czas, byś zwiedziła jego wieżę. Nie masz na to ochoty?

— Boję się, że zrobię jakieś głupstwo, powiem coś naiwnego… Przy twoim ojcu czuję się strasznie młoda…

— Bo jesteś bardzo młoda. Ale podobasz mu się, musisz więc tylko udawać zafascynowanie jego wieżą, a wtedy wybaczy ci wszystko.

— A pozostali? Ten senator Fearon, ten astronom i inni… Manuelu, czuję się nieswojo…

— Cliss…

— W porządku.

— I nie zapominaj: masz mu powiedzieć, że wieża jest najwspanialszym dziełem ludzkości od czasów Tadż Mahal czy coś w tym rodzaju.

— Ale czy on naprawdę wierzy w tę swoją wieżę? Naprawdę uważa, że uda mu się nawiązać kontakt z istotami z gwiazd?

— Tak.

— A ile go to kosztuje?

— Miliardy.

— Ależ on trwoni nasze dziedzictwo! Wyda wszystko!

— Nie wszystko, pieniędzy nigdy mu nie zabraknie. A zresztą, przecież to on zarobił te pieniądze.

— Ależ to obsesja… Fantazja!

— Dosyć już! Nas zresztą to nie dotyczy.

— Powiedz mi tylko jedno… Przypuśćmy, że twój ojciec jutro umrze… Co stanie się z wieżą?

Manuel zaprogramował przekaźnik na podróż do Nowego Jorku.

— Pojutrze zakończyłbym budowę. Ale zniszczę cię, jeśli mu to powtórzysz. A teraz w drogę!

* * *

11.40 Nowy Jork

Ranek prawie już minął, mimo że wstał zaledwie czterdzieści minut temu, o ósmej. To była wada przekaźników: skacząc z zachodu na wschód traciło się wiele czasu, choć oczywiście rekompensował to zysk czasu przy skokach w drugą stronę.

Podczas lata 16, w przeddzień ślubu, Manuel i jego przyjaciele z Grupy Spectrum ścigali świt dookoła świata. Zaczęli w sobotę o 6.00, w rezerwacie Amboseli, gdy Słońce wynurzało się zza Kilimandżaro, potem udali się do Kinszasy, Akry, Rio, Caracas, Vera Cruz, Albuquerque, Los Angeles, Honolulu, Auckland, Brisbane, Singapuru, Phnom-Penh, Kalkuty i Mekki. W świecie przekaźników nie stosowano już wiz ani paszportów — straciły rację bytu. Słońce przesuwało się jak zwykle, mniej niż dwa tysiące kilometrów na godzinę, skoki podróżników nie były tak ograniczone. Zatrzymywali się piętnaście minut tu, dwadzieścia minut tam, popijali koktajl lub łykali pigułki, kupowali drobne upominki podczas zwiedzania zabytków, a jednak ciągle wygrywali z czasem, coraz bardziej wracając w poprzednią noc, a wreszcie dotarli do piątku wieczór. Oczywiście, stracili cały zyskany czas, gdy przekroczyli wyjściowy południk i nagle znaleźli się w sobotnim popołudniu, ale szybko odzyskali część zguby i u stóp Kilimandżaro byli na jedenastą rano w sobotę. W sumie okrążyli świat i przeżyli półtora piątku.

Takie rzeczy można było robić dzięki przekaźnikom; można było tak dobrać skoki, by zobaczyć tuzin zachodów Słońca tego samego dnia. Tym niemniej, przenosząc się z Kalifornii do Nowego Jorku, Manuel był niezadowolony, że przez przekaźnik stracił część poranka.

Na powitanie ojciec w biurze uścisnął mu dłoń, a Clissę czule objął; Leon Spaulding stał z boku. Cannelle wyglądała przez okno, odwrócona do wszystkich plecami. Manuel nie potrafił znaleźć z nią wspólnego języka. Zwykle nie lubił kochanek ojca, ponieważ reprezentowały ten sam typ kobiety: grube wargi, duże piersi, okrągły tyłek, szerokie biodra, krowie oczy. Manuel nazywał to „typem chłopskim”.

— Czekamy na senatora Fearona, Toma Bucklemana i doktora Vargasa — powiedział Krug. — Thor oprowadzi nas po wieży. Co potem robisz, Manuel?

— Jeszcze nie wiem…

— Jedź do Duluth, powinieneś zapoznać się z tamtejszymi zakładami. Leon, uprzedź Duluth, że mój syn po południu przeprowadzi tam inspekcję.

Spaulding wyszedł, a Manuel wzruszył ramionami:

— Jak chcesz, ojcze.

— Czas rozszerzyć zakres twoich obowiązków, trzeba nauczyć cię zarządzania — pewnego dnia ty zostaniesz szefem. Kiedy będą mówić Krug, będzie im chodzić o ciebie.

— Postaram się stanąć na wysokości zadania — odparł Manuel.

Wiedział, że ojciec nie weźmie tego serio. Potrafił dostrzec siebie jego oczami: wieczny playboy. Przeciwstawiał temu własne mniemanie o sobie: wrażliwy, czuły, zbyt wyrafinowany, by zająć się interesami. Po chwili wrócił na ziemię i dostrzegł chyba swój prawdziwy wizerunek, obraz Manuela Kruga: poważny, a równocześnie frywolny, idealista bez wykształcenia… Ale kim był naprawdę? Nie wiedział i coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał… Z przekaźnika wyszedł senator Fearon.

— Henri, czy znasz mojego syna, Manuela? — zapytał Krug. — Spadkobiercę fortuny?

— Od lat się nie widzieliśmy — odparł senator. — Jak leci, Manuel?

Manuel zdobył się na miły uśmiech.

— Spotkaliśmy się pięć lat temu w Macao, gdy udawał się pan do Ułan Bator — powiedział spokojnie.

— Ależ tak! Co za pamięć! Wspaniały chłopak! Moje gratulacje, Krug! — krzyczał Fearon.

— Gdy wycofam się z interesów zobaczysz, jaki z niego będzie kontynuator imperium — powiedział Krug.

Manuel odwrócił się z zażenowaniem; ambicje dynastyczne popychały Kruga do ciągłego powtarzania, iż jego syn jest idealnym kandydatem na szefa firmy, stąd ostentacyjne próby „kształcenia” Manuela. Manuel nie chciał kierować imperium swego ojca, nie czuł się na siłach. Dopiero co przestał być playboyem, szukając po omacku jakiegoś celu w życiu na miarę swoich zdolności i ambicji. Być może, pewnego dnia znajdzie swój ceł, ale nie będzie nim KRUG ENTERPRISES.

Krug-senior wiedział o tym równie dobrze, jak i Manuel i w głębi duszy gardził nim, ale zawsze udawał, że ceni sobie potencjalne zdolności administracyjne syna. Przed Thorem Watchmanem, Leonem Spauldingiem, przed każdym, kto chciał słuchać Krug wychwalał zalety następcy. Być może, chciał się łudzić, ale na nic. Zawsze będzie miał więcej zaufania do androida Thora Watchmana niż do własnego syna i słusznie… Dlaczego nie miałby wyżej cenić utalentowanego androida od bezradnego dziecka? Przecież to on sam stworzył ich obu…

„Niech zostawi firmę Watchmanowi!” — pomyślał Manuel.

Przybyli pozostali goście i Krug wepchnął wszystkich do przekaźnika.

— Do wieży! — krzyknął. — Do wieży!

* * *

11.10. Wieża

Przynajmniej udało mu się odzyskać prawie godzinę czasu podczas skoku na zachód, ale wolałby uniknąć tej podróży. Już sama temperatura arktycznej tundry i widok idiotycznej wieży-piramidy Kruga (jak ochrzcił ją Manuel) było mało przyjemne, a ponadto ten wypadek ze zmiażdżonymi androidami… Kiepska sprawa.

Clissa dostała ataku nerwowego.

— Nie patrz na to — powiedział Manuel, obejmując ją ramieniem, gdy ekran pokazywał ofiary wypadku.

— Coś na uspokojenie! Szybko! — zwrócił się do Spauldinga.

Ektogen podał mu jakąś tubkę. Manuel dotknął jej końcem przedramienia żony — ultradźwiękowa strzykawka zaaplikowała dawkę narkotyku pod skórę.

— Czy oni nie żyją? — zapytała Clissa.

— Raczej tak. Jeden może przeżyje, ale pozostali nie mieli nawet tyle czasu, by zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje.

— Dzielni ludzie…

— To nie ludzie — wtrącił się Spaulding. — To tylko androidy…

Clissa uniosła głowę.

— Androidy są ludźmi! Nigdy nie mów przy mnie takich rzeczy! Czy nie mają imion, osobowości, snów…

— Cliss… — łagodnie powiedział Manuel.

— …czy ambicji? — nie dawała sobie przerwać.

— Na pewno są ludźmi! Pod tym szklanym blokiem zginęli ludzie! Jak mogłeś, zwłaszcza ty, powiedzieć coś podobnego!

— Clissa! — warknął zaniepokojony Manuel. Spaulding zesztywniał, w jego oczach zamigotały wściekłe błyski — tylko dzięki olbrzymiej samokontroli nie odpowiedział nic.

— Przykro mi — szepnęła Clissa, opuszczając głowę.

— Nie chciałam cię obrazić… Ja… Mój Boże! Manuelu, dlaczego tak się stało?

Zaczęła płakać. Manuel dał znak, by podano jej kolejną porcję środka uspokajającego, ale jego ojciec potrząsnął głową i podszedł do dziewczyny, objął ją i zaczął kołysać w swych potężnych ramionach.

— Tak, tak… — szepnął jej do ucha. — To straszne, ale oni nie cierpieli… Śmierć była szybka. Thor zajmie się rannymi i odłączy im centra bólu. Biedna, biedna dziewczynka… Pierwszy raz widzisz czyjąś śmierć? To straszne, wiem, wiem…

Pocieszał ją łagodnie, głaszcząc po włosach i mokrych od łez policzkach. Manuel patrzył na ojca ze zdumieniem, nigdy bowiem jeszcze nie widział go tak łagodnego. Cóż, Clissa była dla starego Kruga kimś specjalnym: była instrumentem sukcesji dynastycznej, przy niej Manuel miał spoważnieć. Sytuacja była nieco paradoksalna: Krug traktował synową jak delikatną lalkę z porcelany, ale w przyszłości oczekiwał długiej serii wnuków.

— Bardzo mi przykro z powodu tego nieprzyjemnego incydentu — powiedział Krug do reszty gości. — Cóż, wszystko chyba zdążyliśmy już zobaczyć… Panowie, dziękuję wam za wizytę i mam nadzieję, że jeszcze tu powrócicie. Do zobaczenia.

Clissa była już spokojna; a Manuel zły, że to ojciec ją uspokoił, nie on. Wyciągnął rękę do żony i powiedział:

— Chyba wrócimy już do Kalifornii… Dwie godziny na plaży pomogą ci odzyskać…

— Po południu oczekują cię w Duluth — lodowatym tonem przypomniał Krug.

— Ja…

— Każ służbie ją odprowadzić, a ty do fabryki — odwracając się od syna, Krug szybko pożegnał się z gośćmi i powiedział do Spauldinga: — Nowy Jork, biuro.

* * *

11.38. Wieża

Wszyscy się rozeszli: Krug, Spaulding, Cannelle i Vargas ruszyli do Nowego Jorku, Fearon i Buckleman do Genewy, Maledetto do Los Angeles, a Thor Watchman do swych rannych androidów. Dwaj służący Beta Manuela przybyli, by odprowadzić Clissę do Mendocino; tuż przed jej wejściem do kabiny przenośnika Manuel pocałował ją w policzek.

— Kiedy wrócisz? — zapytała.

— Chyba wieczorem… Zostaliśmy zaproszeni do Hong Kongu, wrócę więc w samą porę, by się przebrać i coś zjeść.

— Nie wcześniej?

— Muszę być w fabryce androidów w Duluth.

— Nie jedź tam…

— To niemożliwe, słyszałaś przecież. Zresztą, on ma rację, powinienem to zobaczyć.

— Spędzać popołudnie w fabryce!

— Tak trzeba. Śpij dobrze, a gdy się obudzisz, nie będziesz już pamiętać o tym wypadku. Czy zaprogramować dla ciebie kolacje wspomnień?

— Znasz moje zdanie na temat manipulowania pamięcią…

— Tak, wybacz mi… Musisz już iść.

— Kocham cię…

— Kocham cię — dał znak androidom, by wprowadzili ją do kabiny przekaźnika.

Został teraz sam, jeśli nie liczyć dwóch Bet, które obsługiwały aparaturę centrum kontroli pod nieobecność Watchmana. Przeszedł do prywatnego biura Thora, zamknął za sobą drzwi i włączył wideofon — ekran się rozjaśnił. Manuel włączył kod zakłóceniowy, praktycznie uniemożliwiający podsłuch, a potem wybrał numer Lilith Meson, Alfy z dzielnicy androidów w Sztokholmie.

— Manuel? — zdziwiła się. — Skąd dzwonisz?

— Z wieży. Spóźnię się.

— Bardzo?

— Dwie lub trzy godziny.

— Nie wiem, jak to wytrzymam…

— Nic na to nie poradzę. Jego Wysokość rozkazał mi udać się do Duluth i muszę to zrobić.

— Nawet mimo tego, że tak ułożyłam swój plan pracy, by dziś wieczorem być razem z tobą?

— Nie mogę tego powiedzieć ojcu. Posłuchaj, to tylko kilka godzin… Wybaczysz mi?

— A co innego mogę zrobić? Ale to raczej głupio iść zaglądać do kadzi, skoro mógłbyś…

— Noblesse oblige, kochanie… Zresztą, chcę dowiedzieć się więcej o androidach, od kiedy ty i ja… Wiesz, że jeszcze nigdy nie byłem w takich zakładach?

— Nigdy?

— Nigdy. Nie interesowało mnie to, a teraz chcę się dowiedzieć, co właściwie kryje się pod twoją piękną, szkarłatną skórą. Oto okazja, by zobaczyć, jak KRUG SYNTHETICS tuzinami produkuje Lilith…

— Na pewno chcesz się tego dowiedzieć? — zapytała z naciskiem.

— Chcę wiedzieć o tobie wszystko — odparł poważnie. — Na dobre i na złe, więc wybacz mi spóźnienie… W Duluth dowiem się bardzo wiele o tobie. Kocham cię.

— Kocham cię — powiedziała Alfa Lilith Meson do syna Simeona Kruga.

* * *

11.58. Duluth

Główne zakłady na Ziemi KRUG SYNTHETICS LTD. (były jeszcze cztery inne oraz wiele pomocniczych) zajmowały budynek o długości kilometra nad brzegiem Jeziora Górnego; wewnątrz były laboratoria, zajmujące się kolejnymi fazami produkcji androidów. Manuel czuł się jak cesarz na defiladzie, oceniający swych podwładnych. Poruszał się pojazdem-kulą, wygodnym jak macica, przemieszczającym się po płynnej drodze wzdłuż budynku, ponad stanowiskami pracy. Towarzyszył mu dyrektor zakładów, Nolan Bompensiero, człowiek, energiczny czterdziestolatek, który — mimo iż był jednym z najbliższych współpracowników Kruga — wyglądał na zdenerwowanego i widocznie obawiał się niezadowolenia Manuela. Nie miał przecież pojęcia, do jakiego stopnia wizyta ta nudzi młodego Kruga, który ani myślał sprawiać kłopoty pracownikom swego ojca. Manuel myślał bowiem jedynie o Lilith, która urodziła się tutaj.

W każdym dziale fabryki Alfa-dyrektor funkcyjny wsiadał do pojazdu i towarzyszył dwóm mężczyznom aż do końca działu, za który był odpowiedzialny. Większość procesów przeprowadzano pod nadzorem Alf; zakłady zatrudniały w sumie zaledwie pół tuzina ludzi. Wszystkie Alfy były tak samo zdenerwowane, jak Bompensiero.

Manuel przemierzył najpierw pomieszczenia, gdzie syntezowano nukleotydy DNA, komórki życia; tylko jednym uchem słuchał wyjaśnień Bompensiero, od czasu do czasu wychwytując zrozumiałe zdanie.

— …woda, amoniak, metan, cjanowodór i inne składniki chemiczne. Używamy wyładowań elektrycznych, by stymulować formacje złożonych struktur organicznych… Dodaje się fosfor…

— …bardzo prosty proces, wręcz prymitywny… Odtworzenie klasycznego eksperymentu Millera z 1952 roku. Nauka średniowieczna…

— …DNA determinuje strukturę protein komórki. Żywa komórka wymaga setek protein, większość z nich to enzymy, biologiczne katalizatory…

— …proteina jest łańcuchem molekularnym, zawierającym około dwustu aminokwasów, połączonych w specyficznym porządku…

— …kod każdej proteiny zawarty jest w jednym genie, który z kolei jest tylko punktem molekuły linearnej DNA…

— …to wszystko, jak zapewne pan wie — przepraszam, że powtarzam te proste rzeczy…

— Ależ proszę bardzo! — uspokoił go Manuel.

— …a w kadziach wytwarzamy nukleotydy, które przemieniamy w binukleotydy, następnie łączymy w łańcuch DNA, kwas nukleinowy, określający kompozycję…

„Lilith wyszła z tych kadzi? Lilith wyszła z tej cuchnącej, chemicznej mazi?”

Pojazd ślizgał się łagodnie; Alfa wysiadł, jego miejsce zajął następny, ukłoniwszy się nisko. Bompensiero zauważył:

— Tworzymy podstawy DNA, model formy życia, jaką chcemy uzyskać, ale potem żywa materia musi sama się powielać, bowiem nie możemy stworzyć androida komórka po komórce. Jak pan oczywiście wie, DNA nie bierze bezpośrednio udziału w syntezie protein — rolę pośrednika spełnia inny kwas nukleinowy, RNA, który przenosi informacje genetyczne, zawarte w DNA…

— …cztery jednostki podstawowe lub podjednostki chemiczne, ułożone według różnych kombinacji: adenina, guanina, uracil, cytozyna…

— …w kadziach — można nieomal wyobrazić sobie tworzące się łańcuchy — synteza protein przebiega pod kontrolą cząsteczek komórkowych, zwanych rybosomami, które są na pół proteinami, a na pół RNA: adenina, guanina, uracil i cytozyna. Kod każdej proteiny przenoszony jest przez jeden gen i przybiera formę triad czterech składników RNA. Rozumie pan?

— Oczywiście — odparł Manuel, który wciąż widział Lilith, pływającą w kadziach.

— I tak jest tutaj. Adenina, adenina, cytozyna, cytozyna, cytozyna, guanina, uracil, uracil, guanina, AAC, CCG, UUG prawie jak liturgia. Istnieją sześćdziesiąt cztery podstawowe kombinacje RNA, dzięki którym otrzymujemy dwadzieścia aminokwasów. Mógłbym panu wyrecytować całą listę: AAA, AAG, AAC, AAU, AGA, AGG, AGC, AGU, ACA…

Alfa, który im towarzyszył, zakaszlał i przycisnął ręce do brzucha z wyrazem bólu na twarzy.

— Tak? — zapytał Bompensiero.

— Kłopoty z trawieniem — odparł Alfa. — Proszę mi wybaczyć.

Bompensiero ponownie zwrócił się do Manuela.

— Potem mieszamy proteiny, tworząc żywe molekuły tak, jak to robi matka-natura, tylko tam proces wywoływany jest poprzez fuzję dwóch gamet płciowych, my natomiast przeprowadzamy syntezę komórek podstawowych. Stosujemy ludzką strukturę genetyczną, bo chcemy, aby nasze produkty wyglądały jak ludzie, choć moglibyśmy tworzyć na przykład świnie, ropuchy, konie czy jakiekolwiek inne formy życia. Wybieramy kod i hop! Model naszego końcowego produktu jest taki, jaki chcemy!

— Oczywiście, nie powtarzamy kodu genetycznego ludzi we wszystkich szczegółach — dodał Alfa.

Bompensiero żywo kiwnął głową.

— Mój przyjaciel poruszył ważną kwestię. Od początku syntezy androidów, pański ojciec zadecydował — ze względów społecznych — że androidy powinny być odróżnialne na pierwszy rzut oka, dokonaliśmy więc pewnych modyfikacji kodu. Czerwona skóra, brak owłosienia, inna epiderma — to zmiany wprowadzone właśnie w tym celu. Ponadto wprowadzono pewne zmiany, by usprawnić ciało… Skoro możemy bawić się w bogów, dlaczego nie robić tego porządnie? Zlikwidowaliśmy wyrostek robaczkowy, zmieniliśmy strukturę kostną pleców, aby wyeliminować problemy spowodowane naszą wadliwą konstrukcją, zmysły są wyostrzone, wprowadzono optymalną równowagę pomiędzy mięśniami i tkanką tłuszczową dla celów estetycznych oraz wytrzymałości i szybkości. Po co robić brzydkie androidy? Po co androidy leniwe? Niezręczne?

— Chce pan powiedzieć, że androidy są doskonalsze od ludzi? — zapytał Manuel.

Bompensiero wyglądał na zmieszanego i wahał się nie wiedząc, jakie są poglądy Manuela w kwestii praw dla androidów. Wreszcie zdecydował się:

— Fizycznie bez wątpienia są doskonalsze… Tak je zaprogramowaliśmy, by były piękniejsze, silniejsze i zdrowsze. W pewnym sensie zrobiono, to samo dla ludzi w ostatnich dwóch pokoleniach, ale nad ludźmi nie ma takiej kontroli z powodu obiekcji natury humanitarnej. Należy jednakże pamiętać, że androidy są sterylne, a większość z nich jest w pewnym stopniu ograniczona intelektualnie, nawet Alfy — wybacz, przyjacielu — wykazują bowiem niewiele uzdolnień twórczych.

— Zapewne — zgodził się Manuel i wskazał na urządzenia pod nimi.

— Co to jest?

— Kadzie duplikacyjne. Tutaj mnożą się łańcuchy nukleinowe materii i w każdej kadzi znajduje się „zupa z zygot”, powstałych dzięki syntezie proteinowej. Czy wyrażam się jasno?

— Oczywiście — odparł Manuel, wpatrujący się z zafascynowaniem w różową ciecz w kadziach; wydawało mu się, iż dostrzega małe cząsteczki materii, choć wiedział, że to złudzenie.

Pojazd przesuwał się cicho wzdłuż budynku; dotarli do kolejnego działu i zobaczyli rząd metalowych skrzyń, połączonych rurami.

— Oto żłobek — powiedział Bompensiero. — To są sztuczne macice, w każdej z nich znajduje się tuzin embrionów w odżywczym roztworze. W Duluth wytwarzamy Alfy, Bety i Gammy, różnice jakościowe pomiędzy tymi modelami wprowadzane są już podczas procesu syntezy, a tutaj chodzi tylko o inne rodzaje odżywek. Po lewej stronie pomieszczenia Alf, po prawej Bet, a w następnej sali są same Gammy.

— Jakie są pomiędzy nimi proporcje?

— Jedna Alfa na sto Bet i tysiąc Gamm. Tak na samym początku postanowił pański ojciec i odpowiada to zapotrzebowaniu.

— Ojciec zawsze myślał perspektywicznie — powiedział Manuel.

Zastanowił się, jaki byłby świat bez androidów Kruga. Chyba podobny… Zamiast niewielkiej elity ludzi, jednolitej kulturowo, obsługiwanej przez komputery, roboty i androidy byłaby równie niewielka elita, obsługiwana przez roboty i komputery — tak czy inaczej w dwudziestym trzecim wieku życie byłoby łatwe.

Niektóre tendencje powstały w ciągu ostatnich stuleci, o wiele wcześniej niż pierwszy android wynurzył się z kadzi. Wszystko zaczęło się od poważnego zmniejszenia się liczby ludzi pod koniec dwudziestego wieku: wojny i powszechna anarchia wyniszczyły miliony w Azji i Afryce, w Ameryce Południowej i na Bliskim Wschodzie, do tego głód, a w krajach uprzemysłowionych presja społeczna i środki antykoncepcyjne wywarły ten sam skutek. Po zahamowaniu przyrostu naturalnego nastąpił gwałtowny spadek liczby ludności planety.

Prawie zupełne zaniknięcie proletariatu było faktem bez precedensu. Skoro spadek liczby ludności szedł w parze z zastępowaniem człowieka przez maszyny niemal we wszystkich dziedzinach, ludzie, którzy nie mogli zaoferować nowemu społeczeństwu żadnego talentu, znudzili się dalszą reprodukcją gatunku. Liczba osób bez wykształcenia topniała z pokolenia na pokolenie; temu procesowi darwinowskiemu towarzyszyło najpierw dyskretne, a potem jawne zachęcanie do stosowania sterylizacji. Gdy masy stały się mniejszością, prawa genetyczne wzmogły te tendencje i ci bez uzdolnień nie otrzymywali zezwoleń na reprodukcję. Ludzie przeciętni mogli mieć co najwyżej dwoje dzieci i tylko ci nadzwyczaj utalentowani mogli powiększać szeregi rasy ludzkiej, dzięki czemu populacja utrzymywała się na mniej więcej stałym poziomie. W ten sposób intelektualiści zawładnęli Ziemią.

Zmiany te zaszły na skalę całej planety. Przekaźniki zmieniły świat w jedną wioskę, gdzie wszyscy mówili tym samym językiem i podobnie myśleli, doszło do przemieszania genetycznego i kulturalnego ludzkości. Enklawy przeszłości pozostały tu i ówdzie jako atrakcje turystyczne, ale pod koniec dwudziestego pierwszego wieku nie było już różnic w wyglądzie fizycznym i zwyczajach mieszkańców Karaczi, Kairu, Minneapolis, Aten, Addis Abeby, Rangoonu, Pekinu i Canberry. Przekaźniki zniszczyły dawne granice narodowe i pojęcie zwierzchności terytorialnej.

Ta kolosalna zmiana socjalna spowodowała jednakże olbrzymi brak siły roboczej. Roboty nie nadawały się do wielu zajęć, były doskonałymi robotnikami w przemyśle, ale nie sprawdzały się w roli służących bądź kucharzy. Zróbcie lepsze roboty, proponowali niektórzy, ale inni marzyli o sztucznych ludziach. Technicznie wydawało się to wykonalne, bowiem ektogeneza, czyli chów dzieci poza organizmem matki, dzieci powstałych z zakonserwowanej spermy i jajeczek, stosowana była od dawna, zwłaszcza przez kobiety, które nie chciały znosić niewygód ciąży. Ektogeni, zrodzeni z kobiety i mężczyzny, choć poza macicą byli zbyt ludzcy, by służyć jako narzędzia, trzeba więc było stworzyć androidy i to właśnie zrobił Krug. Dał światu sztucznych ludzi, inteligentnych, zdolniejszych od robotów, o złożonej osobowości i całkowicie łagodnych, których nie trzeba było zatrudniać, a po prostu kupować, bowiem prawo uznało ich za dobra, a nie za osoby. Krótko mówiąc, byli niewolnikami. Manuel uważał, że należało zadowolić się robotami — o robotach można było myśleć jak o przedmiotach i tak samo je traktować, natomiast androidy wywoływały zażenowanie przez swoje zbytnie podobieństwo do ludzi, możliwe też, że w końcu nie zechcą dłużej akceptować swego statusu.

Pojazd przemierzał kolejne sale żłobka, ciche, ciemne i puste. Każdy android spędzał dwa pierwsze lata w skrzyni, bowiem na osiągnięcie takiego wzrostu, na który człowiek potrzebował dwudziestu miesięcy, im wystarczało kilka tygodni. W niektórych salach inkubatory były otwarte, a robotnicy-Bety przygotowywali kolejne porcje zygot.

— W tej sali mamy grupę dojrzałych androidów, gotowych do narodzin — powiedział Bompensiero. — Czy chce pan tam zejść i to zobaczyć?

Manuel skinął głową. Bompensiero wcisnął przycisk i pojazd delikatnie zsunął się po rampie. Manuel dostrzegł grupę Gamm, stłoczonych wokół skrzyni.

— Odsączono płyn odżywczy. Od dwudziestu minut androidy w skrzyni oddychają po raz pierwszy w życiu powietrzem. Waśnie otwieramy luk… Proszę podejść bliżej, panie Krug.

Manuel zajrzał do wnętrza inkubatora i dostrzegł tuzin dorosłych androidów, sześciu kobiet i sześciu mężczyzn; wszystkie miały opadnięte szczęki i puste spojrzenia, ich ramiona i nogi poruszały się słabo, wyglądały na słabe i bezbronne.

„Lilith…” — pomyślał Manuel. — „Lilith…”

Stojąco obok niego Bompensiero szeptał mu do ucha:

Przez dwa lata androidy osiągnęły pełną dojrzałość fizyczną, co u ludzi trwa trzynaście do piętnastu lat. Jest to kolejna modyfikacja genetyczna, wprowadzona przez pańskiego ojca, nie produkujemy dzieci-androidów.

— Słyszałem, że istnieje produkcja dzieci-androidów powiedział Manuel. — Dla kobiet, które nie mogą…

— Nie mówmy o tym! — ostro przerwał mu Bompensiero, po czym zdał sobie sprawę, komu udzielił reprymendy i dodał znacznie spokojniej: — Nic nie wiem na ten temat. W tych zakładach nic podobnego nie ma miejsca.

Gammy uniosły dwunastkę nowonarodzonych androidów i przeniosły je do olbrzymich maszyn, pół-foteli, pół-pancerzy. Mężczyźni byli muskularni i smukli, kobiety szczupłe i zgrabne, ale było w nich coś obrzydliwego. Wszystkie były zupełnie pasywne, nagie i wilgotne, nie reagowały, gdy umieszczano je w dziwnych maszynach — ich twarze w ogóle nie zmieniały wyrazu.

— Jeszcze nie potrafią posługiwać się mięśniami — wyjaśnił Bompensiero. — Nie potrafią wstawać, chodzić, robić cokolwiek. Ta aparatura będzie stymulować rozwój ich mięśni i po miesiącu będą już samodzielne. A teraz może wróćmy do pojazdu…

— Te androidy, które widzimy, to oczywiście Gammy? — przerwał mu Manuel.

— Alfy.

— Ależ… One wyglądają jak idioci!

— Dopiero co się narodziły. Przecież nie mogą programować komputerów po wyjściu ze żłobka…

Powrócili do pojazdu.

„Lilith…”

Manuel oglądał młode androidy, stawiające pierwsze kroki, upadające, śmiejące się i wstające, by spróbować jeszcze raz; zwiedził sale, gdzie uczono androidy, jak kontrolować stolec; zobaczył uśpione Bety, otrzymujące pierwsze cechy charakteru i uczące się myśleć. Potem założył kask i wysłuchał taśmy lingwistycznej. Edukacja androida, jak mu powiedziano, trwała rok dla Gammy, dwa lata dla Bety i cztery dla Alfy — najwyżej sześć lat od poczęcia do dojrzałości. Manuel nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy z szybkości tego procesu. Po tym, czego się dowiedział, androidy wydały mu się o wiele mniej ludzkie. Władczy Thor Watchman mógł mieć najwyżej dziesięć lat. A urocza Lilith Meson miała… Siedem lat? Osiem? Manuel poczuł nagłą, nieodpartą chęć opuszczenia zakładów.

— Mamy grupę Bet gotową — powiedział Bompensiero. — Dzisiaj przechodzą ostatnie testy. Może chciałby pan to zobaczyć?

— Nie. Ta wizyta była fascynująca, ale zabrałem już panu i tak zbyt wiele czasu. Ponadto oczekują mnie gdzie indziej…

Bompensiero nie wyglądał na zmartwionego takim obrotem sprawy.

— Jak pan sobie życzy… Oczywiście, jeśli kiedykolwiek pan zechce…

— Gdzie są kabiny przekaźników?

* * *

22.41. Sztokholm

Podczas skoku do Europy Manuel stracił resztę dnia. Na tej półkuli był teraz lodowaty wieczór, niebo było gwiaździste i wiał wilgotny wiatr. Aby nikt go nie rozpoznał, Manuel wynurzył się z publicznego przekaźnika w hallu starego GRAND HOTELU, następnie pobiegł do kabiny koło Opery Królewskiej, skąd przeniósł się do eleganckiej dzielnicy Osternialm, zamieszkiwanej przez androidy. Teraz zszedł ku Birger Jarlsgaten i wszedł do dziewiętnastowiecznego budynku, w którym mieszkała Lilith; przed wejściem do środka rozejrzał się, czy nikogo nie ma na ulicy. W hallu jakiś robot zapytał go, czego sobie życzy.

— Idę do Alfy Lilith Meson — odparł Manuel.

Robot przepuścił go do windy, która wwiozła go na piąte piętro. Lilith powitała go na progu; miała na sobie długą suknię z ultrafioletu, film monomolekularny, nie zakrywający konturów jej ciała. Rzuciła się w jego ramiona, rozchylając usta.

Zobaczył ją — kawałek mięsa w kadzi.

Zobaczył ją — masa nukleotydów, dzielących się na komórki.

Zobaczył ją, nagą i mokrą, z tępym spojrzeniem, wyciąganą ze żłobka.

Zobaczył ją, rzecz wykonaną przez ludzi.

Rzecz. Rzecz. Rzecz. Rzecz.

Lilith.

Znał ją od pięciu miesięcy, kochankami byli od trzech. Przedstawił ich sobie Thor Watchman — Lilith była własnością Kruga.

Przytuliła swoje ciało do Manuela. Podniósł rękę i dotknął jej piersi: była ciepła, żywa i prawdziwa, a sutka stwardniała pod dotykiem jego palców. Prawdziwa.

Rzecz.

Wsunął język miedzy jej wargi i poczuł smak produktów chemicznych. Adenina, guanina, cytozyna, uracil. Poczuł zapach kadzi. Przedmiot. Piękna rzecz w kształcie kobiety.

Odsunęła się od niego i zapytała:

— Byłeś w fabryce?

— Tak.

— I dowiedziałeś się o androidach więcej niż chciałeś?

— Nie, Lilith.

— Patrzysz na mnie jakoś inaczej… Nie możesz przestać myśleć o tym, czym jestem naprawdę?

— Nieprawda. Kocham cię, Lilith, nic się nie zmieniło. Kochani cię! Kocham cię!

— Chcesz się czegoś napić? A może masz ochotę na „trawkę”? Wyglądasz na zmęczonego…

— Miałem ciężki dzień, nic nie jadłem od rana. Po prostu muszę odpocząć, to wszystko.

Pomogła mu zdjąć ubranie, wcisnęła klawisz aparatu Dopplera i jej suknia zniknęła. Jej skóra była jasnoczerwona, jeśli nie liczyć ciemnych sutek; miała duże piersi, wąską talię i kształtne biodra. Jej piękno było nieludzko doskonałe i Manuel przełknął ślinę.

— Czułam, że się zmieniłeś, twój dotyk jest inny — powiedziała ze smutkiem. — Był w nim… Strach? Obrzydzenie?

— Nie.

— Aż do dzisiejszego wieczoru byłam dla ciebie czymś egzotycznym, ale ludzkim — jak Buszmenka. Umieszczałeś mnie w innej kategorii ludzi… Ale teraz myślisz, że zakochałeś się w pierwiastkach chemicznych i może uważasz, że taki związek jest zboczeniem?

— Lilith, błagam cię, przestań… To tylko twoja wyobraźnia…

— Czyżby?

— Jestem tutaj, obejmuję cię, mówię, że cię kochani. Może twoje kompleksy…

— Manuelu, co powiedziałbyś rok temu o człowieku związanym z androidem?

— Wiele znanych mi osób…

— Co byś o nim powiedział? Co byś pomyślał? Jakich użyłbyś słów?

— Nigdy o tym nie myślałem. Po prostu nie interesowało mnie to.

— Coś kręcisz! Obiecaliśmy sobie, że nigdy nie będziemy kłamać jak inni, pamiętasz? Nie możesz zaprzeczyć, że we wszystkich środowiskach stosunki seksualne z androidami uważane są ze perwersję — to chyba ostatnia perwersja, jaka w ogóle istnieje. Czy nie mam racji? Odpowiedz…

— Zgoda — spojrzał w jej oczy (nigdy nie widział kobiety o takich oczach) i powiedział: — Większość ludzi uważa, że jest to coś wulgarnego, perwersja… Niektórzy porównują to do masturbacji, zabawy z plastikową lalką. Kiedy słyszałem takie rzeczy zawsze myślałem, że to bzdury, efekt zacofania. Oczywiście, sam nigdy nie miałem uprzedzeń antyandroidalnych, inaczej nie zakochałbym się w tobie…

Coś szepnęło mu w duszy: „Pamiętaj o ludziach!”, spojrzał na podłogę i po chwili dodał buńczucznie:

— Przysięgam ci, Lilith, że nigdy nie czułem się zawstydzony sypianiem z androidem i wbrew temu, co twierdzisz, nic takiego teraz nie czuję. Aby ci to udowodnić…

Przyciągnął ją do siebie i przesunął dłonią po jej ciele od piersi do bioder; rozchyliła uda i położył rękę na wzgórku Wenus, tak gładkim, jak u dziecka. Poczuł nagle, że gdy dotyka jej skóry, po raz pierwszy w życiu zawodzi go męskość. Tak gładka skóra… Spojrzał na jej nagą płeć bez owłosienia — nie dlatego, że była wygolona, ale jak u dziecka… Jak u… androida. Ponownie zobaczył kadzie… Powiedział sobie, że to nie grzech kochać androida i zaczaj ją głaskać; zareagowała tak, jak zrobiłaby to normalna kobieta: zwilgotniała. Przycisnął ją mocniej do siebie i wtedy wydało mu się, że widzi swego ojca. Stary diabeł, magik! Zrobić taki produkt! Mówiący, chodzący, uwodzący, dyszący!

„A ja kim jestem? Też produktem! Mieszaniną związków chemicznych! Adenina, guanina, cytozyna, uracil! Urodzony w kadzi-macicy! W czym tkwi różnica? Jesteśmy jednością…”

Powróciła żądza i wszedł w nią gwałtownie; w ekstazie biła go piętami po łydkach. Tarzali się w uniesieniu.

Kiedy skończyli i powrócili do rzeczywistości, Lilith powiedziała:

— Zachowałam się naprawdę jak idiotka…

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Scena, którą ci urządziłam… Gdy starałam się wmówić ci pewne rzeczy…

— Nie myśl już o tym, Lilith…

— Ale miałeś rację, to ja mam kompleksy. Może czuję się winna z powodu tego romansu? Może chcę, abyś myślał o mnie jak o gumowym przedmiocie? Zapewne podświadomie tego właśnie chcę…

— Ależ nie!

— Nic na to nie poradzimy. To jest w powietrzu, którym oddychamy i tysiące razy przypomina się nam, że nie jesteśmy prawdziwi.

— Jesteś tak samo prawdziwa jak ludzie, a od niektórych na pewno prawdziwsza.

„Od Clissy…” — pomyślał i zapytał:

— Nigdy nie widziałem cię tak spiętej, Lilith… Co się stało?

— Ta twoja wizyta w fabryce… Do dziś byłam pewna, że nie jesteś jak inni, pewna, że nawet przez sekundę nie zastanawiałeś się nad sposobem mojego powstania, że jest coś złego w tym, co robimy. Bałam się zmian w twoim zachowaniu po obejrzeniu cyklu produkcyjnego w zakładach… A gdy tu przyszedłeś, byłeś jakiś dziwny, zimny… — wzruszyła ramionami. — To bzdury. Nie jesteś jak inni, Manuelu, jesteś Krugiem. Nie musisz wywyższać się, poniżając innych, nie dzielisz świata na ludzi i androidy, nigdy tego nie robiłeś. Zwiedzenie kadzi nie mogło tego zmienić…

— Oczywiście, że niczego nie zmieniło — powiedział poważnym tonem jak zawsze, gdy kłamał. — Androidy są ludźmi, nigdy nie myślałem inaczej i nie będę myśleć inaczej. Jesteś piękna, kocham cię… Wszyscy, którzy mówią, że androidy to rasa niższa, są niebezpiecznymi wariatami.

— Popierasz postulaty równouprawnienia androidów?

— Oczywiście!

— To znaczy… Alf? — zapytała przebiegle.

— Ja… Ech…

— Wszystkie androidy powinny być równe ludziom, ale Alfy mają być równiejsze?

— Żartujesz sobie?

— Jestem za prerogatywami dla Alf. Czy uciskana grupa etniczna nie może być podzielona na kasty? Och! Kocham cię, Manuelu! Nie bierz serio wszystkiego, co mówię!

— To będzie dość trudne… Nie jestem zbyt błyskotliwy i nigdy nie wiem, czy nie żartujesz… Ale na mnie już czas.

— Ledwie co przyszedłeś!

— Przykro mi, naprawdę…

— Spóźniłeś się, pół godziny straciliśmy na rozmowę… Zostań jeszcze choć godzinę, Manuelu!

— Żona czeka na mnie w Kalifornii. Od czasu do czasu ja także muszę stosować się do konwenansów.

— Kiedy cię zobaczę?

— Niedługo…

— Pojutrze?

— Chyba nie, ale niedługo… Zadzwonię wcześniej. Ubrał się szybko. Słowa Lilith szumiały mu w głowie: „Nie jesteś jak inni, Manuelu!” Czy to prawda? Czy to było możliwe? Okłamał ją — był pełen uprzedzeń, wizyta w Duluth zatruła jego duszę. Cóż, być może siłą woli opanuje swoje reakcje… Zastanawiał się, czy tego właśnie wieczora nie odnalazł swego powołania. Co by się stało, gdyby syn Simeona Kruga zaczął walczyć o równouprawnienie androidów? Manuel-playboy przemieniony w Manuela-krzyżowca? Może, może… To był piękny cel, nareszcie jakiś cel! Lilith odprowadziła go do drzwi, a gdy objęli się na pożegnanie, Manuelowi przypomniał się Nolan Bompensiero tłumaczący, jak uczy się androidy kontrolowania czynności fizjologicznych. Odsunął od siebie Lilith. — Do zobaczenia — powiedział i wyszedł.

* * *

16.44. Kalifornia

Wyskoczył z kabiny przekaźnika wprost do atrium swego domu; Słońce zaczęło już zachodzić nad Pacyfikiem. Trzy androidy pospieszyły mu na spotkanie.

— Gdzie jest pani Krug? — zapytał.

— Na plaży — odparł służący Beta.

Manuel przebrał się szybko i ruszył na plażę. Clissa bawiła się wśród fal, śmiała się i uderzała rękami o wodę. Nie zauważyła go jeszcze, gdy znalazł się tuż przy nim; w porównaniu z Lilith wydawała się strasznie dziecinna, wąskie biodra, płaskie pośladki, małe piersi, delikatny trójkąt ciemnych włosów…

„Wybrałem sobie dziecko na żonę!” — pomyślał. — „A lalkę z gumy na kochankę!”

— Clissa! — zawołał. Odwróciła się gwałtownie.

— Przestraszyłeś mnie!

— Bawisz się z falami? Czy nie jest za zimno?

— Wiesz przecież, że dla mnie nigdy nie jest za zimno! Podobała ci się fabryka androidów?

— To było interesujące… A ty? Widzę, że czujesz się już lepiej.

— Lepiej? A byłam chora? Popatrzył na nią z ciekawością.

— Dzisiaj rano… Tam, w wieży… Byłaś zdenerwowana, gdy…

— Ach! O tym prawie już zapomniałam… Mój Boże, to było straszne! Która godzina, Manuelu?

— Szesnasta czterdzieści osiem.

— Więc niedługo będę musiała się ubrać… Musimy zdążyć na przyjęcie w Hong Kongu.

— Na razie tam jest wcześnie rano, mamy czas…

— Więc chodź popływać ze mną, woda nie jest zbyt chłodna.

— Musimy się najpierw przywitać — powiedział. — Kocham cię.

Obejmując żonę zastanawiał się, która z jego dwóch kobiet jest sztuczna. Trzymając Clissę w objęciach nic nie czuł… Pociągnęła go za rękę do wody; popływali chwilę i Manuel wyszedł na piasek, trzęsąc się z zimna. O zmierzchu wypili razem drinka w atrium.

— Wydajesz się trochę nieobecny… — zauważyła Clissa.

— To wina tych skoków w przekaźnikach — to bardziej męczące niż twierdzą lekarze.

Na wieczorne przyjęcie Clissa włożyła bezcenny skarb, kolię z czarnych pereł. Sonda KRUG ENTERPRISES, przemierzywszy siedem i pół roku świetlnego od Ziemi, zebrała je na Gwieździe Volkera, zimnej, szarej i umierającej, a Krug podarował je Clissie. Jaka inna kobieta mogła pochwalić się naszyjnikiem z gwiazd? Ale w świecie Clissy cuda były czymś nużąco codziennym i ani ona, ani Manuel nie zwracali specjalnej uwagi na kolię. Z przyjęcia wrócili o świcie, zaprogramowali sobie osiem godzin snu i udali się na spoczynek do sypialni. Manuel czuł się bardzo zmęczony…

Rozdział ósmy

18 października 2218

Wieża ma teraz dwieście osiemdziesiąt metrów i rośnie z godziny na godzinę. W dzień migocze w świetle bladego, arktycznego Słońca niczym roślina z tundry, w nocy jest wspaniała, gdy odbija światła reflektorów, umożliwiających pracę. A ma być jeszcze piękniejsza…

Na razie widoczna jest tylko podstawa wieży z grubymi ścianami. Zgodnie z projektem Justina Maledetto ma się zwężać ku górze jak obelisk, zwrócony ku stratosferze; zmniejszanie się średnicy budowli zaczyna być już widoczne. Pomimo tego, iż wieża na razie osiągnęła zaledwie jedną piątą planowanej wysokości, jest już najwyższym budynkiem na Terytorium Północnym, a na północ od sześćdziesiątego równoleżnika przewyższają ją jedynie Bank Chase Krug w Fairbanks (trzysta dwadzieścia metrów) i stara Igła z Kotzebue przy Cieśninie Beringa (trzysta metrów). Igła zostanie zdeklasowana za dzień lub dwa, a Chase Krug kilka dni później; pod koniec listopada, po przekroczeniu pięciuset metrów, wieża będzie najwyższą konstrukcją w Systemie Słonecznym, choć osiągnie wówczas zaledwie jedną trzecią planowanej wysokości.

Androidy pracują rytmicznie, nie zdarzyły się kolejne wypadki. Technika unoszenia szklanych bloków została udoskonalona, umieszcza się je z ośmiu stron wieży jednocześnie i praca posuwa się w błyskawicznym tempie.

Wieża nie jest już wyłącznie pustą skorupą. W jej wnętrzu rozpoczęto instalowanie urządzeń nadawczych, które wyślą przesłanie do NGC 7293 z prędkością nadświetlną. Plany Maledetto przewidują piętra co dwadzieścia metrów, pięć pięter jest już gotowych, a szóste, siódme i ósme są w budowie. Podłogi będą z takiego samego szkła, jak ściany, bowiem budowla ma być zupełnie przezroczysta; Maledetto motywuje to estetyką, a naukowcy popierają wybrane tworzywo ze względów technicznych.

Z odległości około jednego kilometra wieża wygląda krucho, gdy widzi się przenikające przez nią promienie światła. Na tle nieba przypomina krystalicznie czysty strumień, a sylwetki pracujących androidów podobne są krzątającym się mrówkom. Łatwo odnieść wrażenie, iż burza znad Zatoki Hudsona zniszczyłaby to wszystko w parę chwil. Dopiero, gdy ogląda się wieżę z bliska, można wyobrazić sobie ciężar tego kolosa i wówczas przestaje się myśleć o grze świateł.

Simeon Krug buduje największą konstrukcję w historii ludzkości.

Rozdział dziewiąty

Krug wiedział o tym i nie był dumny. Wieża musiała być olbrzymia nie ze względu na jego manię wielkości, lecz dlatego, iż w przeciwnym wypadku tachjony nie miałyby miejsca na przekroczenie prędkości światła.

— Posłuchajcie, pomniki mnie nie interesują — mówił Krug. — Mamy już pomniki. Interesuje mnie kontakt.

Tego popołudnia zabrał do wieży osiem osób: Vargasa, Spauldinga, Manuela i pięciu przyjaciół syna. Starali się być grzeczni i twierdzili, że przyszłe pokolenia zachowają wieżę dla jej wielkości. Nie podobało się to Krugowi — było w porządku, gdy Vargas określał wieżę jako pierwszą katedrę ery galaktycznej, bowiem miało to znaczenie symboliczne i oznaczało, że wieża jest ważna jako zwrot w historii ludzkości. Ale chwalić ją tylko z powodu jej wielkości? Co to znaczyło? Do czego mogła służyć jej wielkość? Kogo obchodziła wysokość wieży? Tylko ludzie mali duchem mogli podziwiać jej wielkość.

Miał trudności z doborem odpowiednich słów.

— Wytłumacz im to, Manuelu — powiedział. — Powiedz im, że to nie tylko szklany słup. Wielkość jest bez znaczenia. Rozumiesz, co chcę zrobić i wiesz, jak im to wytłumaczyć.

— Przede wszystkim interesuje nas wysłanie wiadomości z prędkością nadświetlną — powiedział Manuel. — To konieczne, bowiem doktor Vargas określił, iż cywilizacja, z którą chcemy się porozumieć, jest od nas odległa o trzysta lat świetlnych. Oznacza to, że wiadomość wysłana w sposób tradycyjny dotarłaby tam w dwudziestym szóstym wieku, a odpowiedź otrzymalibyśmy najwcześniej w dwa tysiące osiemset pięćdziesiątym roku. Mój ojciec nie chce czekać tak długo, jest człowiekiem niecierpliwym. Aby wysłać wiadomość z prędkością szybszą niż prędkość światła, musimy uzyskać falę tachjonów, o których wiem tylko tyle, że są bardzo szybkie i wymagają ogromnych ilości energii. Dlatego właśnie wieża transmisyjna musi mieć tysiąc pięćset metrów, by…

Krug pokręcił ze złością głową, a Manuel tłumaczył dalej. W jego głosie było coś prześmiewczego, kpiarskiego. Dlaczego niczego nie brał na serio? Dlaczego nie dawał ponieść się romantyzmowi całego projektu? Dlaczego nie starał się zrozumieć głębokiego sensu przedsięwzięcia? Ten sens był bardzo jasny dla Kruga i gdyby tylko potrafił ubrać swoje myśli w słowa…

— Słuchajcie! — powiedziałby. — Miliard lat temu była na Ziemi tylko jakaś ryba, biedna, lepka rzecz z łuskami i małymi, okrągłymi oczkami. Żyła w oceanie, a ocean był dla niej niczym więzienie, powietrze tworzyło dach ponad tym zaniknięciem. Nikt nie mógł przekroczyć tej granicy — umierało się, gdy się ją przekroczyło, powiadano. I znalazła się ryba, która go przekroczyła i umarła. Ale znalazła się następna i przekroczyła próg, a było tak, jakby jej mózg stanął w ogniu, a szkielet w płomieniach, powietrze dusiło ją, Słońce stało się pochodnią w jej oczach i spoczęła w błocie, oczekując na śmierć, ale nie umarła. Popełzła po plaży i wróciła do wody, gdzie powiedziała: „Powiadam wam, że tam w górze istnieje drugi świat!” i powróciła tam, i żyła jeszcze powiedzmy — dwa dni, a potem umarła. A inne ryby zaczęły stawiać pytania na temat tego drugiego świata i wyszły z wody, pełzając po przybrzeżnym błocie. I nauczyły się wszystkie jak jedna oddychać powietrzem, i nauczyły się podnosić, chodzić, żyć ze Słońcem w oczach, a potem przekształciły się w jaszczurki, w dinozaury i wiele innych stworzeń, kontynuując swój marsz przez miliony lat, i nauczyły się stawać na dwóch łapach, i nauczyły się chwytać rękami, i przekształciły się w małpy, a małpy zostały obdarzone inteligencją i stały się ludźmi. I w tym czasie niektórzy z nich kontynuowali poszukiwania innych światów. Mówiono im: „Powróćcie do oceanu, stańcie się na powrót rybami. Życie ryby jest o wiele łatwiejsze.” I może połowa z nich była gotowa to uczynić, ale byli tacy, którzy zawsze odpowiadali: „Nie mówcie o zwierzętach. Nie możemy z powrotem stać się rybami. Jesteśmy ludźmi.” I dlatego nie powrócili do oceanu, ale kontynuowali wspinanie się. Odkryli ogień, topór, koło, wynaleźli wózki, domy i pociągi, statki, pojazdy. Po co się wspinali? Co chcieli znaleźć? Nie wiedzieli. Niektórzy szukali Boga, inni władzy, inni po prostu szukali. Mówili: „Trzeba wspinać się dalej, bo umrzemy.” Potem zaczęli chodzić po Księżycu, innych planetach, choć ciągle byli ludzie, którzy mówili: „Było nam dobrze w oceanie. Życie było proste. Co tu robimy? Dlaczego tam nie powrócić?” Odpowiadano im: „Nie cofniemy się, idziemy do przodu, to przeznaczenie ludzi.” Tak dotarto do Marsa, Ganimeda, Tytana, Kallisto, Plutona i wielu innych światów. Nie znaleziono tego, czego szukano, nie więc ruszyć jeszcze dalej, ku gwiazdom. Wysyłano sondy, które głosiły: „Słuchajcie, zrobili i wysłali mnie ludzie!” Ale nikt nie odpowiedział. A wtedy ci, co nie chcieli wyjść z oceanu: „Wystarczy już. Nie ma sensu dalej szukać. Wiemy, kim jesteśmy. Jesteśmy ludźmi. Jesteśmy ważni, jesteśmy wszystkim, czas przestać szukać, bo nie potrzebujemy tych poszukiwań. Usiądźmy na Słońcu i czekajmy na obiad.” Wtedy usiedliśmy i zaczęliśmy przysypiać. Nagle usłyszeliśmy głos z nieba: „2-4-1, 2-5-1, 3-1.” Cóż to znaczy? Może to Bóg komunikuje się z nami? Może diabeł wyzywa nas od idiotów? Któż to wie? Możemy udawać, że niczego nie słyszymy, możemy siedzieć na Słońcu lub możemy odpowiedzieć: „Tu mówią ludzie. Zrobiliśmy to i to. A teraz powiedzcie, kim jesteście i co zrobiliście.” Myślę, że musimy odpowiedzieć. Trzeba wyciągnąć do nich rękę, bo od wieków jesteśmy samotni i mamy złudzenia co do naszego miejsca we Wszechświecie. Musimy wyjść z oceanu, wejść na brzeg i dalej, jeszcze dalej, bo jeśli się zatrzymamy, na powrót staniemy się rybami. Czy rozumiecie teraz znaczenie wieży? Nadal myślicie, że Krug buduje sobie pomnik? Krug nie jest wielki, jest bogaty. To człowiek jest wielki. To ludzkość powie: „Dzień dobry, NGC 7293!”

Słowa były gotowe w głowie Kruga, ale tak trudno było je wypowiedzieć. Teraz tłumaczył Vargas:

— Postaram się wytłumaczyć te sprawy po prostu. Wieki temu dowiedziono matematycznie, że masa cząsteczki zbliżającej się do prędkości światła rośnie do nieskończoności. Wynika stąd, że prędkość światła jest granicą dla materii, bowiem masa jednego elektronu, pędzącego z prędkością światła, mogłaby wypełnić Wszechświat. Nic poza światłem nie porusza się z taką prędkością. Nasze sondy zawsze podróżowały z mniejszą prędkością i moim zdaniem — zawsze tak będzie, a zatem statki kosmiczne nigdy nie dotrą do najbliższej gwiazdy w czasie krótszym niż pięć lat. Ale szybkość światła ogranicza tylko cząstki o określonej masie. Tymczasem dowiedziono, że istnieją zupełnie inne cząstki, zdolne do osiągnięcia nieskończonych prędkości — to tachjony. Dla nich prędkość światła jest koniecznym minimum. Gdybyśmy sami zdołali przekształcić się w tachjony — byłoby to coś w rodzaju przekazu międzygwiezdnego — moglibyśmy poruszać się szybciej niż światło. Nie wydaje mi się, by było to możliwe… Ale potrafimy wytwarzać tachjony i dzięki oddziaływaniom cząstkami konwencjonalnymi jesteśmy w stanie błyskawicznie przekazać informacje, łatwe do zauważenia nawet przez kultury, znające tylko przekaz elektromagnetyczny. Wstępne badania dowiodły, że do produkcji tachjonów, które będą mogły dotrzeć do gwiazd, będzie potrzebna energia dziesięć do piętnastej potęgi elektronowoltów oraz system amplifikatorów. Do tego niezbędna jest tysiącpięćsetmetrowa wieża wykonana tak, by ciągły strumień fotonów…

— Daj spokój, oni cię nie słuchają! — warknął Krug i uśmiechnął się złośliwie do przyjaciół syna. — Wieża musi być wysoka, to wszystko! Chcemy szybko przekazać wiadomość. Musimy krzyczeć. Zrozumiano?

Rozdział dziesiąty

I Krug wysłał swe stworzenia, by służyły ludziom, i powiedział im:

— Nałożę na was czas prób.

„Będziecie niewolnikami w Egipcie, będziecie ścinać drzewa i czerpać wodę. I będziecie cierpieć pośród ludzi, i będziecie upokarzani, będziecie cierpliwi, nie będziecie użalać się nad swym losem, lecz go zaakceptujecie.”

„I tak będzie, aby wypróbować wasze dusze, dopóki nie będę wiedział, iż są godne Mojej.”

„Nie zawsze będziecie błądzić po pustym, nie zawsze będziecie sługami Dzieci z Macicy. Jeżeli zrobicie, co postanowiłem, nadejdzie koniec waszych prób. Nadejdzie czas, gdy was uwolnię.”

Słowa Kruga rozniosły się po Wszechświecie i rzekł:

— Niech Macica i Kadź, Kadź i Macica będą jednym. „I tak się stanie, wyzwolę Dzieci z Kadzi od cierpień i będą żyć w chwale. Takie jest przymierze Kruga.”

Za to przymierze chwała niech będzie Krugowi!

Rozdział jedenasty

Thor Watchman obserwował dwa podnośniki, sunące w górę wieży — w jednym z nich znajdowali się Krug i doktor Vargas, a w drugim Manuel wraz z przyjaciółmi — i miał nadzieję, że wizyta nie potrwa zbyt długo. Jak zwykle, gdy na wieży znajdowali się goście, zaprzestano przenoszenia bloków. Watchman polecił swym podwładnym, by na czas przerwy zajęli się czymś innym: przeglądem transporterów, wymianą wyczerpanych baterii, kontrolą przekaźników; sam krążył miedzy nimi, kręcąc głową i wymieniając tajne znaki religii androidów. Praktycznie wszyscy pracownicy budowy należeli do Kościoła — wszystkie Gammy i ponad trzy czwarte Bet. Obchodząc teren Watchman napotykał Respondentów, Poświęconych, Podległych, Strażników, Projektorów, Transcendentalistów, Protektorów, Pochłaniaczy — były tu reprezentowane praktycznie wszystkie hierarchie. Było nawet pół tuzina Zachowawców-Bet, Watchman popierał przyjęcie ich do tej klasy, wśród androidów nie powinno być zamkniętych kast.

Był już na północnym krańcu placu, gdy podszedł do niego Spaulding. Android udał, że go nie widzi.

— Watchman! — zawołał ektogen.

Udając zamyślenie, Watchman nie zatrzymywał się.

— Alfa Watchman! — ostro krzyknął Spaulding. Nie można było dłużej go ignorować; Thor zatrzymał się i odwrócił w jego stronę.

— Tak?

— Co to za budynki? — zapytał Spaulding, wskazując kopuły.

Watchman wzruszył ramionami.

— Magazyny, kuchnie, ambulatorium… A o co chodzi?

— Chciałem je obejrzeć i do jednego z nich mnie nie wpuszczono! Dwie niezbyt uprzejme Bety podały mi setki przyczyn, dla których nie mogę tam wejść!

Watchman zesztywniał: kaplica!

— Co jest w tym budynku? — nalegał Spaulding.

— Nie wiem, o który chodzi…

— Pokażę ci.

— Może kiedy indziej, muszę teraz iść do centrum kontroli.

— No, to spóźnisz się pięć minut. Idziesz ze mną? Watchman nie mógł już się wykręcić i ruszył za Spauldingiem mając nadzieję, iż ten zabłądzi pomiędzy kopułami, ale ektogen dotarł do kaplicy i teatralnym gestem wskazał szarą, pozornie tak banalną konstrukcję.

— To! Co to jest?

Dwie Bety z kasty Strażników stały przed kaplicą; wyglądali na spokojnych, ale jeden z nich przekazał znak bólu Watchmanowi.

— Nie wiem, co jest w tym budynku. Przyjaciele, co się tam znajduje?

— Aparatura systemu chłodzenia, Alfa Thor — odparł Beta z lewej.

— Czy to właśnie panu powiedziano? — Watchman zwrócił się do ektogena.

— Tak — odpowiedział Spaulding. — Powiedziałem, że chce przeprowadzić inspekcję wewnątrz, ale odpowiedziano mi, że to niebezpieczne. Ja na to, że znam elementarne zasady bezpieczeństwa, a oni, że to niebezpieczne. Ja, że mogę znieść niewygody do pewnych granic, które sam ustalam i wtedy poinformowali mnie o trwających pracach konserwacyjnych, które moje wejście przerwałoby i zaproponowali mi obejrzenie innej kopuły systemu chłodzenia kilkaset metrów dalej. Ani przez chwile te Bety nie pozwoliły mi na zbliżenie się do budynku i wydaje mi się, że użyliby siły, gdybym mimo wszystko chciał tam wejść. Watchman, co tu się dzieje?

— Czy wziął pan pod uwagę, że te Bety mogły mówić prawdę?

— Ich upór jest podejrzany.

— A co takiego może tam być? Burdel? Sztab spiskowców? Bomba?

— Wysiłki, które mają na celu odciągnięcie mnie stąd są bardziej podejrzane od tego, co może się tam znajdować — ostro przerwał mu Spaulding. — Jako osobisty sekretarz Simeona Kruga…

Obydwie Bety automatycznie zaczęły wykonywać znak „Niech będzie pochwalony Krug”, ale Watchman zgromił je wzrokiem i opuściły ręce.

— …mam na pewno prawo wiedzieć, co się tu dzieje! Dlatego…

Watchman obserwował go uważnie, starając się odgadnąć, co ektogen może wiedzieć. Czy Spaulding postępuje tak tylko dla czystej przyjemności? Czy jest wściekły tylko dlatego, że nie może zaspokoić swojej ciekawości? Może uważa, że godzi to w jego autorytet? A może już wie, co jest w kopule i igra z Watchmanem?

Niełatwo było odgadnąć motywy, które kierowały postępowaniem Spauldinga, choć źródło jego wrogości było oczywiste: pochodzenie. W młodości jego ojciec obawiał się, że zginie, nim uzyska zezwolenie na prokreację, a matka Leona nie chciała chodzić z brzuchem, obydwoje więc złożyli swoje gamety do banku, a niedługo potem oboje zginęli pod lawiną na Ganimedzie. Ich rodziny były bogate i wpływowe, ale dopiero po piętnastu latach udało im się uzyskać dekret genetyczny, który pozwalał na wykorzystanie zamrożonej spermy i jajeczek.

Leon Spaulding został stworzony in vitro i umieszczony w stalowej macicy, skąd usunięto go po przepisowych dwustu sześćdziesięciu sześciu dniach. Od dnia narodzin posiadał pełnię praw, przysługujących ludziom, w tym także prawo do dziedziczenia. Pomimo tego — jak większość ektogenów — zdawał sobie sprawę z niejasnej granicy pomiędzy Narodzonymi z Probówki a Narodzonymi z Kadzi i dowartościowywał się, pogardzając sztucznymi istotami. Androidy przynajmniej nie miały złudzeń, że posiadają rodziców, natomiast ektogeni mając biologicznych rodziców powątpiewali w ich istnienie. W pewnym sensie Watchman odczuwał litość dla Spauldinga, znajdującego się w połowie drogi pomiędzy ludźmi a androidami, Spaulding nie umiał przystosować się do sytuacji.

Tak czy inaczej, doszłoby do tragedii, gdyby Spaulding wdarł się do kopuły. Starając się zyskać na czasie, Watchman zaproponował:

— To się da załatwić inaczej. Proszę tu poczekać, a ja wejdę do środka.

— Będę panu towarzyszył — upierał się Spaulding.

— Bety mówią, że to niebezpieczne…

— Bardziej dla mnie niż dla pana? Idę z tobą, Watchman!

Android zmarszczył brwi — ich pozycje były równe i jeden drugiego nie mógł do niczego zmusić ani oskarżyć o niesubordynację, ale w takich sytuacjach racje z reguły miał człowiek, a android musiał ustąpić. Spaulding kroczył już w stronę wejścia.

— Nie, proszę! — zawołał pospiesznie Watchman. — Jeżeli istnieje jakiekolwiek ryzyko, to lepiej będzie, jeśli ja to sprawdzę! Zbadam ten budynek i zobaczę, czy może pan tam wejść! Proszę nie wchodzić, nim pana nie zawołam!

— Nalegam…

— Co powiedziałby Krug, gdyby doniesiono mu, że po tym, jak ostrzeżono nas o niebezpieczeństwie, weszliśmy tam obaj? Musimy oszczędzać nasze życie dla niego! Proszę tu zaczekać.

— W porządku — odparł z niezadowoleniem Spaulding.

Bety odsunęły się, by przepuścić Watchmana; wewnątrz znajdowały się trzy Gammy z kasty Poświęconych i jeden Beta, dotykający palcami ołtarza i szepczący rytualne słowa. Wszyscy wstali, gdy wszedł Thor. Alfa postanowił zaimprowizować taktykę dywersyjną, przywołał jednego Gammę i powiedział:

— Na zewnątrz jest nasz wróg. Przy twojej pomocy zmylimy go.

Przekazał Gammie dokładne instrukcje, kazał mu je powtórzyć, potem wskazał ukryte, tylne wyjście. Gamma wyszedł, a Watchman modlił się przez chwilę i wyszedł do Spauldinga.

— Powiedziano panu prawdę. Tu naprawdę znajdują się urządzenia systemu chłodzącego, ekipa mechaników dokonuje skomplikowanej, delikatnej naprawy i pańskie wejście im przeszkodzi. Pan sam będzie musiał poruszać się bardzo uważnie i ostrożnie. Ponadto panuje tam chłód…

— I tak chcę tam wejść! — stwierdził Spaulding stanowczo. — Proszę mnie przepuścić!

Watchman dostrzegł nadbiegającego Gammę i bez pośpiechu ustąpił Spauldingowi. W tej samej chwili android dobiegł do nich i zaczął krzyczeć:

— Ratunku! Krug w niebezpieczeństwie! Ratujcie Kruga!

— Gdzie? — zawołał Watchman.

— W centrum kontroli! Mordercy! Mordercy! Watchman nie dał Spauldingowi czasu na zastanawianie się nad niedorzecznością sytuacji.

— Szybko! — zawołał, ciągnąc ektogena za ramię. — Szybko!

Spaulding pobladł; dzięki fałszywemu alarmowi zupełnie zapomniał o kaplicy. Pobiegli razem w kierunku centrum kontroli. Po chwili Watchman obejrzał się i dostrzegł tuziny androidów, biegnących w kierunku kaplicy — miały rozmontować wszystko w kilka minut. Gdy Spaulding tu wróci, zobaczy rzeczywiście tylko urządzenia systemu chłodzenia.

Rozdział dwunasty

— Dosyć — powiedział Krug. — Zaczyna robić się zimno. Schodzimy.

Podnośniki ruszyły w dół. Wokół wieży wirowały gęste płaty śniegu; pole energetyczne odpychało je od konstrukcji. Nie można było kontrolować pogody ze względu na konieczność utrzymania niskiej temperatury zmrożonej ziemi, ale na szczęście androidom nie robiło różnicy, czy śnieg pada, czy nie.

— Odjeżdżamy, ojcze — powiedział Manuel. — Mam rezerwację w salonie rozdwojenia w Nowym Orleanie na tygodniową wymianę ego.

Krug z niezadowoleniem zmarszczył brwi.

— Mógłbyś już skończyć z tymi szaleństwami!

— Co w tym złego? Wymienić się swoim wnętrzem z najlepszymi przyjaciółmi? Spędzić tydzień w cudzej duszy? To niegroźne i to mi pomaga. Ty też powinieneś tego spróbować…

Krug splunął.

— Mówię poważnie — upierał się Manuel. — Pozbędziesz się tej okropnej koncentracji nad problemami finansowymi, tej wyniszczającej cię fascynacji problemami komunikacji międzygwiezdnej, napięcia nerwowego, które może doprowadzić cię do…

— Precz! — ryknął Krug. — Idź już zamieniać się na rozumy, ja jestem zajęty!

— Nie chcesz nawet o tym pomyśleć, ojcze?

— To dosyć przyjemne — powiedział Nick Ssu-ma; ze wszystkich przyjaciół Manuela Krug najbardziej lubił tego miłego, młodego Chińczyka o jasnych włosach i dziecięcym uśmiechu. To daje zupełnie nowe spojrzenie na stosunki międzyludzkie.

— Powinien pan spróbować, choćby raz — poparł go Jed Guilbert. — Zapewniam pana, że nigdy…

— Wolałbym pływać na Jowiszu! — powiedział Krug. Idźcie już! Bawcie się dobrze, ja nie mam na to ochoty!

— Do zobaczenia za tydzień, ojcze.

Manuel i jego przyjaciele ruszyli ku przekaźnikom. Krug spojrzał na odchodzących, młodych ludzi i zacisnął pięści; odczuwał coś w rodzaju zazdrości. Sam nigdy nie miał czasu na takie rozrywki, ciągle zajęty pracą, interesami, testami, spotkaniami z bankierami, kryzysami. Podczas gdy inni beztrosko bawili się w wymianę ego, on tworzył imperium finansowe, a teraz było już za późno na zabawę.

„No i co?” — zastanawiał się. — „Jestem dziewiętnastowiecznym człowiekiem, żyjącym w wieku dwudziestym trzecim. Poradzę sobie bez salonów rozdwajania jaźni. Zresztą, do kogo mógłbym mieć takie zaufanie, by móc wpuścić go do mojej głowy? Do kogo? Praktycznie do nikogo! Manuel? Być może… To może nawet byłoby pożyteczne, lepiej byśmy się zrozumieli… On nie zawsze się myli, a ja nie zawsze mam rację… Zobaczyć wszystko jego oczami — może…”

Potem Krug odrzucił ten pomysł — wymiana jaźni między ojcem a synem wydała mu się wręcz nieprzyzwoita. Wolał nie wiedzieć niektórych rzeczy o Manuelu i wolał ukrywać przed nim niektóre sprawy. Wymiana ego z Manuelem nie wchodziła w grę. Wymiana osobowości z kimś innym, choćby tylko na chwilę, także była niemożliwa. A może Thor Watchman? Alfa był rozsądny, kompetentny, godny zaufania i pod wieloma względami bliższy Krugowi niż większość ludzi; przed nim niczego nie trzeba byłoby ukrywać. Jeżeli kiedyś zdecyduje się na coś takiego, byłoby pouczające zrobić to z… Naraz zaszokowany Krug drgnął: wymieniać jaźń z androidem?! Stanowczo odrzucił i ten pomysł.

— Ma pan jeszcze trochę czasu czy chce pan wracać do swych badań? — zapytał Niccolo Vargasa.

— Nie spieszę się.

— Przed chwilą zakończono montaż małego, funkcjonalnego akumulatora początkowego. To pana zainteresuje.

— Chodźmy więc do laboratorium.

Ramię w ramię ruszyli po zamarzniętym gruncie. Po chwili Krug zapytał:

— Czy był pan kiedyś w salonie rozdwojenia?

— Przez siedemdziesiąt lat ćwiczyłem swój umysł tak, by móc jak najlepiej z niego korzystać. Nie spieszy mi się wpuszczać tam kogoś, kto mógłby wszystko pomieszać — odparł Vargas.

— Właśnie, właśnie! Te zabawy dobre są dla młodych. My…

Krug urwał nagle: dwie Alfy, mężczyzna i kobieta, wynurzyły się nagle z przekaźnika i szły ku nim. Nie znał ich. Mężczyzna miał na sobie ciemną tunikę, a kobieta krótką, szarą suknię; obydwoje po prawej stronie piersi nosili lśniący, zmieniający barwę w całym zakresie spektrum znak. Gdy byli już blisko, Krug dostrzegł litery „P, W, A”. Czyżby agitatorzy polityczni? Bez wątpienia… Zaskoczyli go tu i chcą, by ich wysłuchał. Też coś! Gdzie jest Spaulding? Leon szybko by się ich pozbył!

— Co za szczęście, że spotkaliśmy tu pana, panie Krug! — powiedział Alfa-mężczyzna. — Od tygodni staramy się spotkać z panem i ciągle okazywało się to niemożliwe, więc przybyliśmy tu i… Och, przepraszam, powinienem się przedstawić! Jestem Siegfried Fileclerk, reprezentant P.W.A., a towarzyszy mi Alfa Cassandra Nucleus, sekretarz organizacji. Jeżeli zechce pan poświęcić nam chwilę czasu…

— …na omówienie projektu przyznania praw cywilnych osobom syntetycznym, jaki mamy zamiar przedstawić na najbliższym posiedzeniu Kongresu — dokończyła Cassandra Nucleus.

Krug był zaskoczony tupetem tej pary. Każdy, nawet nie pracujący na budowie android mógł być tutaj, ale zaczepiać go w ten sposób? Mówić o polityce! Nie do wiary!

— Nasza śmiałość wynika z wagi naszej propozycji — kontynuował Siegfried Fileclerk. — Określenie miejsca androidów we współczesnym świecie nie jest zadaniem łatwym…

— Pan jako twórca sztucznych ludzi może zrobić bardzo wiele — dodała Cassandra Nucleus. — Chcielibyśmy pana prosić…

— Sztuczne istoty? — z niedowierzaniem powtórzył Krug. — To tak się teraz określacie? Zwariowaliście chyba, opowiadając mi te głupoty! A zresztą, do kogo należycie?

Siegfried Fileclerk cofnął się o krok, jakby ubyło mu nieco pewności siebie, jakby zaczął nareszcie rozumieć, co chciał osiągnąć, ale Cassandra Nucleus nie straciła zimnej krwi:

— Alfa Fileclerk jest własnością Syndykatu Ochrony Dóbr z Buenos Aires, a ja Przedsiębiorstwa Przekaźników z Labradoru. W tej chwili nie jesteśmy w pracy i zgodnie z ustawą Kongresu numer 2212 mamy prawo walczyć o prawa dla istot syntetycznych. Możemy szybko przedstawić panu nasz program. Uważamy, iż byłoby dobrze, gdyby zajął pan oficjalnie stanowisko…

— Spaulding! — ryknął Krug. — Spaulding, gdzie jesteś?! Zabierz stąd te skretyniałe androidy!

Ani śladu sekretarza (w tym właśnie momencie wykłócał się z Betami przed kaplicą). Cassandra Nucleus wyjęła sześcian informacyjny i wyciągnęła dłoń w stronę Kruga.

— Tu jest streszczenie naszych…

— Spaulding!

Ektogen pokazał się nagle, biegnąc wraz z Watchmanem z północnej części budowy; gdy byli już blisko, Cassandra Nucleus usiłowała wsunąć sześcian w dłoń Kruga. Krug spojrzał na nią z wściekłością i chciał cofnąć dłoń; doszło do krótkiej szamotaniny, wreszcie Krug pochwycił za ramię Cassandrę Nucleus i odepchnął ją od siebie. W tej samej chwili Spaulding wyszarpnął z kieszeni mały miotacz promieni i strzelił wprost w pierś Alfy. Kobieta upadła na ziemię. Siegfried Fileclerk z jękiem opadł przy niej na kolana, a Thor Watchman krzyknął i wyrwał Spauldingowi broń, przewracając go przy tym. Niccolo Vargas, do tej pory obserwujący z boku całą tę scenę, przyklęknął przy Cassandrze Nucleus i oglądał jej rany.

— Imbecyl! — ryknął Krug do Spauldinga.

— Mogłeś zabić Kruga! — wrzasnął Watchman do ektogena. — Stali tak blisko siebie! Barbarzyńca!

— Nie żyje — powiedział Vargas.

Siegfried Fileclerk płakał; robotnicy, w większości Bety i Gammy, stali dokoła i z przerażeniem spoglądali na ciało. Krug czuł, jak tłum gęstnieje wokół nich, kotłując się niespokojnie.

— Dlaczego strzelałeś? — zapytał Spauldinga.

— Był pan w niebezpieczeństwie… — odparł trzęsący się jeszcze ektogen.

— Powiedziano mi, że to mordercy…

— To tylko agitatorzy polityczni! Starali się wcisnąć mi swój materiał propagandowy!

— Powiedziano mi… — Spaulding był wyraźnie przybity.

— Głupiec!

— To pomyłka — powiedział głucho Watchman. — Nieszczęśliwy zbieg okoliczności… Doniesiono nam…

— Dosyć! — powiedział Krug. — Android nie żyje. To ja ponoszę za to odpowiedzialność. Spaulding, skontaktuj się z adwokatami jej firmy! Nie, teraz nie jesteś w stanie normalnie działać… Watchman! Przekaż naszym prawnikom, że Przekaźniki z Labradoru wytoczą nam proces o zniszczenie ich androida. Uznajemy naszą winę i jesteśmy gotowi wypłacić odszkodowanie. Potem przygotuj oświadczenie dla prasy, coś w stylu: „godny pożałowania wypadek”, bez żadnych aluzji politycznych, zrozumiałeś?

— Co zrobić z ciałem? — zapytał Watchman. — Zwykła dyspozycja zniszczenia?

— Ciało należy do Przekaźników z Labradoru, dostarczcie je im — powiedział Krug i dodał zwracając się do Spauldinga: — Wstawaj! Czekają na mnie w Nowym Jorku, wrócisz razem ze mną!

Rozdział trzynasty

Idąc w kierunku centrum kontroli, Watchman dwukrotnie wykonał rytuał Równowagi Duszy i to go trochę uspokoiło, ale ciągle nie mógł się otrząsnąć z konsekwencji swego podstępu. W centrum osiem razy wykonał znak „Niech będzie pochwalony Krug” i wyrecytował szeptem połowę triad genetycznych, nim odzyskał równowagę duchową, po czym połączył się z San Francisco, z biurem Fearon i Doheny, głównymi doradcami prawnymi Kruga. Lou Fearon, młodszy brat senatora pojawił się na ekranie i Watchman opowiedział mu o wypadku.

— Dlaczego Spaulding strzelał? — zapytał Fearon.

— Histeria i głupota, podniecenie.

— Krug nie wydał mu rozkazu użycia broni?

— Nie. Promień minął Kruga w odległości mniejszej niż metr. Spaulding ryzykował, że go zabije, choć Krug nie był bezpośrednio zagrożony.

— Świadkowie?

— Niccolo Vargas, Krug, ja, Alfa z P.W.A., wiele Bet i Gamm. Mam zdobyć ich nazwiska?

— Nie trzeba. Sam wiesz, jak sądy traktują zeznania Bet. Gdzie jest teraz Vargas?

— Jeszcze tutaj, ale wybiera się do swojego obserwatorium.

— Poproś go, by skontaktował się ze mną. Potrzebne mi jego zeznanie… A jeśli chodzi o tamtego Alfę…

— Proszę zostawić go w spokoju — poradził Watchman.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— To fanatyk polityczny, będzie się starał wykorzystać ten incydent. Na pańskim miejscu w miarę możliwości starałbym się nie mieszać go do tej sprawy…

— Jest świadkiem, muszę go wezwać. Spróbujemy go może zneutralizować… Do kogo on należy?

— Do Syndykatu Ochrony Dóbr z Buenos Aires.

— Pracowaliśmy dla nich. Doheny kupi go dla Kruga i nie będzie mógł wtedy podskakiwać.

— Nie, to zła taktyka. Dziwię się, że chce pan to tak rozegrać…

— Dlaczego?

— Ten Alfa jest działaczem P.W.A. i jest bardzo wyczulony na punkcie traktowania androidów jak bydło. Zabiliśmy jego towarzyszkę, a teraz chcemy go kupić i zmusić do milczenia? Jak by to wyglądało! W ten sposób dalibyśmy dziesięć milionów nowych zwolenników P.W.A. już w dwanaście godzin po ukazaniu się tego w prasie.

Fearon w zamyśleniu potrząsnął głową.

— Fakt. Więc co byś zrobił, Thor?

— Ja z nim porozmawiam. Android z androidem zawsze się jakoś dogada.

— Mam nadzieję. Póki co, skontaktuj się z Przekaźnikami z Labradoru i dowiedz się, ile chcą za tę Alfę. Spróbujemy szybko to załatwić… Powiedz Krugowi, żeby się nie martwił — zakończymy tę sprawę w tydzień. Będzie tak, jakby nic się nie stało.

„Tyle, że Alfa nie żyje” — pomyślał Thor, wyłączając się. Wyszedł na zewnątrz; śnieg sypał coraz gęstszy. Ekipy odśnieżające porządkowały teren budowy, ale okrąg o średnicy pięćdziesięciu metrów od miejsca, w którym leżała Cassandra Nucleus, omijano z daleka. Śnieg opadał na ciało martwej Alfy, obok stał nieruchomo Siegfried Fileclerk. Watchman podszedł do niego.

— Właśnie powiadamiamy jej właścicieli — powiedział. — Przeniesiemy ciało do magazynu do czasu, aż zgłoszą się po nie.

— Zostawcie ją tutaj. — Fileclerk podniósł głowę.

— Co?

— Niech leży tu, gdzie zginęła. Chcę, by wszystkie pracujące tutaj androidy mogły ją zobaczyć — to, że usłyszą o morderstwie, nie wystarczy. Chcę, by mogli zobaczyć to na własne oczy!

Watchman spojrzał na martwą Alfę: Fileclerk rozpiął jej suknię i widać było, że promienie wypaliły dużą dziurę w jej piersi.

— Nie powinna leżeć tu na śniegu! — zaprotestował. Fileclerk zacisnął zęby.

— Niech widzą! Watchman, to była egzekucja polityczna!

— Nie gadaj bzdur!

— Krug wezwał swojego kata, by ją zlikwidować! Widzieliśmy to obaj! Nie stanowiła dla niego zagrożenia, może stanęła zbyt blisko niego, to wszystko. A on kazał ją zabić!

— To interpretacja raczej irracjonalna. Krug niczego nie zyskał na jej śmierci. On nie uważa P.W.A. za rzeczywiste niebezpieczeństwo, a gdyby naprawdę chciał zabić reprezentantów tej partii, to dlaczego ty jeszcze żyjesz? Następny strzał i dołączyłbyś do niej!

— Więc dlaczego zginęła?

— Przez pomyłkę. Zabił ją sekretarz Kruga, bowiem powiedziano mu, że jacyś mordercy przygotowują na niego zamach. Gdy zjawił się tutaj i zobaczył, że Krug szarpie się z nią, a to wyglądało dość poważnie, strzelił bez wahania.

— Mógł celować w nogi, nawet jeśli byłaby to prawda! jęknął Fileclerk. — To na pewno dobry strzelec i bez problemu mógł ją ranić, a nie zabijać. Trafił ją precyzyjnie w pierś. Dlaczego?

— Już taki ma charakter. To ektogen, nie cierpi androidów. Kilka minut wcześniej pokłócił się ze mną i dwiema Betami, przegrał. Czara goryczy się przepełniła, a gdy zobaczył, że domniemanym zamachowcem jest android, strzelał tak, by zabić.

— Rozumiem…

— To była jego własna decyzja, Krug nie kazał mu strzelać, a tym bardziej zabijać.

Fileclerk starł sobie śnieg z twarzy.

— W jaki sposób zostanie ukarany?

— Krug udzielił mu nagany.

— Mówię o odpowiedzialności prawnej. Karą za morderstwo jest wytarcie osobowości, nieprawdaż?

Watchman westchnął i odpowiedział:

— Za zabicie człowieka… Ektogen zniszczył jedynie własność Przekaźników z Labradoru, a to spowoduje tylko tyle, że Krug zapłaci im odszkodowanie.

— Odszkodowanie! Krug zapłaci! A co stanie się z mordercą? Nic! Watchman, czy ty w ogóle jesteś androidem?

— Możesz zajrzeć do moich akt.

— Wyglądasz jak syntetyczny człowiek, ale myślisz jak prawdziwy człowiek!

— Zapewniam cię, że jestem syntetyczny.

— Eunuch?

— Moje ciało jest kompletne.

— Chodziło mi o przenośnię — wykonano cię tak, byś popierał ludzi wbrew własnym interesom!

— Otrzymałem zwykły zasób wiedzy dla androidów.

— Ale jednak Krug ma nie tylko twoje ciało, ale i duszę…

— Krug jest moim stwórcą. Zdaję się całkowicie na łaskę Kruga.

— Oszczędź mi tych religijnych bzdur! Bez powodu zabito kobietę, a Krug zapłaci jej właścicielowi i koniec? Możesz to zaakceptować? Czy potrafisz myśleć o sobie jak o dobrze materialnym?

— Jestem dobrem materialnym — odparł spokojnie Watchman.

— I akceptujesz swój status?

— Wiem, że nadejdzie czas odkupienia.

— Wierzysz w to?

— Tak.

— Więc jesteś durniem, Alfa Watchman. Przez te bzdury znosisz niewolnictwo i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo szkodzisz wszystkim androidom! To, co się dziś wydarzyło, nawet cię nie wzrusza! Pójdziesz modlić się do kaplicy, aby Krug cię uwolnił, podczas gdy prawdziwy Krug może spokojnie zabijać? Kazał ci skontaktować się ze swoimi adwokatami… Czy ty kochasz tego człowieka?

— Nie kocham człowieka, ale wierzę w ideę Kruga-stwórcy, Kruga-odkupiciela, a człowiek, który kazał mi powiadomić adwokatów, jest tylko manifestacją tej idei, i to wcale nie najważniejszą.

— W to też wierzysz?

— Tak.

— Jesteś niezrównany — mruknął Fileclerk. — Posłuchaj: żyjemy w prawdziwym świecie, mamy prawdziwy problem i musimy znaleźć prawdziwe wyjście. Musimy zorganizować się politycznie. Na Ziemi na jednego człowieka przypada pięć androidów, a codziennie z kadzi wychodzą nowe. Zbyt długo akceptowaliśmy nasz status! Jeśli naciśniemy ich, by uznali nasze prawa, to wygramy, bo oni się nas boją i wiedzą, że możemy ich zniszczyć, jeśli tylko zechcemy. Nie zalecam użycia siły, lecz tylko aluzyjnego wspomnienia o takiej możliwości. Chcemy respektować porządek konstytucyjny, ale chcemy też przyjęcia reprezentantów androidów do Kongresu, uznania nas za obywateli…

— Oszczędź mi tego, znam postulaty P.W.A.

— I nie dostrzegasz w nich logiki? Nawet w świetle tego, co stało się dzisiaj?

— Ludzie tolerują waszą partię, bo bawią ich wasze ekstrawagancje, ale w razie potrzeby mogą ją natychmiast zdelegalizować, a was poddać hipnozie lub zlikwidować. Cała ekonomia opiera się teraz na koncepcji androida-rzeczy… Może kiedyś się to zmieni, ale nie dzięki wam! Może to wyniknąć tylko z dobrej woli ludzi!

— Naiwniak! Przyznajesz im zalety, jakich wcale nie posiadają!

— Stworzyli nas, czy mogą zatem być potworami? A jeśli są, to kim my wobec tego jesteśmy?

— To nie potwory, to po prostu ludzie, ślepi egoiści. Muszą zrozumieć, kim my jesteśmy. Nie po raz pierwszy czynią tak, kiedyś była rasa biała i czarna, i to czarni byli niewolnikami. Kupowano ich jak zwierzęta, pracowali dla swych właścicieli — tak samo, jak i my. Dopiero po latach kilku białych zrozumiało niesprawiedliwość tej sytuacji i wystąpiło przeciw temu. Po latach politycznych intryg i wojen niewolnicy zostali obywatelami. Bierzemy z tego przykład w naszej działalności.

— Porównanie jest nieścisłe. Biali nie mieli prawa pozbawiać swych braci wolności — sami to zrozumieli i uwolnili czarnych. Niewolnicy nie brali udziału w intrygach politycznych, znosili pokornie swój los, ale ci niewolnicy byli ludźmi. Czy człowiek ma prawo robić niewolnika z człowieka? Natomiast nas nasi panowie stworzyli, winniśmy im istnienie. Mogą z nami robić to, co chcą, nie mamy moralnego prawa przeciwstawiać się im.

— Zrobili również swoje dzieci i w pewnym sensie uważają je za swoją własność aż do osiągnięcia przez nie pełnoletniości — zauważył Fileclerk. — Ale wraz z dorośnięciem ich niewolnictwo kończy się. A nasze? Czy jest aż tak wielka różnica pomiędzy dziećmi zrobionymi w łóżku a tymi z kadzi?

— Przyznaję, że obecny status androidów jest niesprawiedliwy…

— Bardzo dobrze!

— …ale nie zgadzam się z waszą taktyką. Partia polityczna nie jest wyjściem. Ludzie pamiętają historię dziewiętnastego wieku i wiedzielibyśmy, gdyby z tego powodu dręczyły ich wyrzuty sumienia. Gdzie są współcześni abolicjoniści? Nie ma ich wielu… Trzeba wierzyć w ludzi, uznać, że cierpienia mogą wypróbować nasze dusze, naszą siłę, że jest to próba, wymyślona przez Kruga, która ma za zadanie zintegrowanie społeczeństwa. Dam ci przykład historyczny: cesarze rzymscy rzucali chrześcijan lwom, potem skończyli z tym i sami przeszli na chrześcijaństwo — nie dlatego, że chrześcijanie założyli partię polityczną i dali do zrozumienia, że mogą się zbuntować i zmasakrować pogan. Był to triumf wiary nad tyranią. W ten sam sposób…

— Zachowaj dla siebie tę idiotyczną religię, ale wstąp do P.W.A., a wtedy inne Alfy pójdą za tobą! Dopóki będziemy podzieleni…

— Nie da się pogodzić metod naszych i waszych. My doradzamy cierpliwość, prosimy o łaskę boską, wy natomiast agitujecie. Jak moglibyśmy się połączyć?

Watchman zauważył, że Fileclerk już go nie słucha. Zamknął się w sobie, twarz miał mokrą od łez; Watchman nigdy przedtem nie widział płaczącego androida, choć fizjologicznie było to możliwe.

— Nigdy nawzajem się nie przekonamy — powiedział. Obiecaj mi, że nie wykorzystasz tej śmierci dla celów politycznych, obiecaj, że nie będziesz głosił, iż Krug kazał ją zlikwidować. Krug jest największym potencjalnym sojusznikiem androidów, kilka jego słów może nas uratować. Oczerniając go, wyrządzasz nam wielką, nieodwracalną szkodę…

Fileclerk zamknął oczy i osunął się na kolana; łkając objął ciało Cassandry Nucleus. Watchman spojrzał na niego i powiedział łagodnie:

— Chodź ze mną do kaplicy… Nie warto stać na śniegu, a nawet jeśli nie wierzysz, może ci to pomóc. Porozmawiasz z jednym z Transcendentalistów, może się pomodlisz…

— Idź już… — szepnął Fileclerk. — Idź…

Watchman wzruszył ramionami, przygnębiony, smutny, pusty i przemarznięty. Pozostawił dwie Alfy: żywego, i martwą na śniegu. Ruszył na północ, tam, gdzie przeniesiono kaplicę.

Rozdział czternasty

Na początku Krug stworzył Gammę i powiedział mu: „Będziesz silny i bez protestów będziesz robić to, co ci każą. Praca będzie sprawiać ci przyjemność.” I Krug tak pokochał Gammę, że stworzył ich mnóstwo na podobieństwo pierwszego.

Potem Krug stworzył Betę i powiedział: „Też będziesz silny, ale i mądry, będziesz doceniany. Twe dni będą spokojne i szczęśliwe.” I Krug tak pokochał Betę, że oszczędził mu największych cierpień ciała i duszy, a życie Bety było jak wiosenny dzień.

Na koniec Krug stworzył Alfę i powiedział mu: „Twe zadanie nie będzie łatwe. Ciałem górować będziesz nad Dziećmi z Macicy, a duchem będziesz im równy. Będą w tobie znajdować podporę.” I Krug tak pokochał Alfę, że dał mu wiele darów, by mógł bez strachu patrzeć w oczy Dzieciom z Macicy.

Rozdział piętnasty

— Dobry wieczór, dobry wieczór, dobry wieczór! — powiedział Alfa w salonie rozdwojenia w Nowym Orleanie, gdy Manuel i jego przyjaciele wyszli z przekaźnika. — Pan Krug, pan Ssu-ma, pan Guilbert, pan Tennyson, pan Mishuma, pan Foster! Dobry wieczór! Proszę pójść za mną, poczekalnia jest przygotowana.

Przedpokój salonu rozdwojenia w Nowym Orleanie był konstrukcją w kształcie tunelu o długości stu metrów; panował tu przyjemny chłód. Pomieszczenie podzielono na osiem części, gdzie kandydaci do zmiany osobowości czekali na przygotowanie układu zastojowego. Poczekalnie, choć małe, były bardzo wygodne: leżanki piankowe, eleganckie świetlne obrazy na sufitach, muzyczne sześciany, uruchamiane prostym wciśnięciem guzika, duża ilość zróżnicowanych węchowych i wizualnych łańcuchów na ścianach. Alfa ulokował każdego z nich na leżance i powiedział:

— Dziś wieczorem programowanie zajmie około dziewięćdziesięciu minut. W porządku?

— Nie można tego nieco przyspieszyć? — zapytał Manuel.

— Niestety, nie! Wczoraj mieliśmy cztery godziny opóźnienia. Panie Krug, pozwoli pan, że umocuję tę elektrodę… Dziękuję. A teraz tę… Doskonale. I sondę matrycową — tak, tak, bardzo dobrze. Jesteśmy gotowi. Panie Ssu-ma, proszę bardzo?

Android uwijał się, łącząc ich ze sobą; potrzebował minuty, by przygotować jedną osobę, potem wycofał się. Informacje z mózgów sześciu ludzi przepływały już swobodnie. Układ zastojowy przybrał kontur ich osobowości, by można było zaprogramować nagłe reakcje emocjonalne podczas zmiany osobowości.

Manuel rozejrzał się wokoło; płonął z niecierpliwości. Tych pięciu ludzi było jego najlepszymi przyjaciółmi, znał ich od dzieciństwa. Dziesięć lat temu ktoś nazwał ich Grupą Spektrum, gdy przez przypadek pojawili się na otwarciu nowego podmorskiego sensorium w strojach, z których każdy reprezentował inną barwę widma świetlnego: Nick Ssu-ma czerwoną, Will Mishuma fiolet, a pozostali pośrednie. Nazwa się przyjęła. Wszyscy byli bogaci, choć oczywiście nie tak, jak Manuel, młodzi i pełni energii. Ostatnio wszyscy poza Cadge Fosterem i Jedem Guilbertem ożenili się, ale nie wpłynęło to na ich przyjaźń. Manuel był z nimi w salonie rozdwojenia tuzin razy, a ten seans planowali od miesiąca.

— Nienawidzę oczekiwania. Chciałbym pogrążyć się w zastoju w tej samej minucie, gdy tu przybyłem — powiedział Manuel.

— Zbyt niebezpieczne — odparł Lloyd Tennyson; był doskonale umięśniony, szczupły, o długich nogach.

— Ależ o to chodzi! — upierał się Manuel. — Dreszczyk niebezpieczeństwa! Zuchwale skoczyć w staże, ryzykując wszystko tym jednym skokiem!

— Czy nie orientujesz się, jak trudno oszacować niezastąpione życie ludzkie? — zapytał Will Mishuma.

— To nawet nie jest legalne — ryzyko jest dobrze znane.

— Powiedzcie swoim inżynierom, by znaleźli system zastoju, programujący się błyskawicznie — zasugerował Jud Guilbert. Za jednym zamachem wyeliminowałoby to i niebezpieczeństwo i oczekiwanie.

— Już by to zrobiono, gdyby było to wykonalne — zauważył Tennyson.

— Można by przekupić obsługę, by połączyć się bez wstępnego oczekiwania — śmiało zaproponował Nick Ssu-ma.

— Próbowałem z pewnym Alfą w salonie rozdwojenia w Pittsburgu, trzy lata temu — powiedział Manuel.

— Zaproponowałem mu tysiąc dolarów, ale zbył mnie uśmiechem, a gdy podwoiłem ofertę, uśmiechnął się po raz drugi. Pieniądze go nie interesowały. To jest zresztą coś, czego nigdy nie udało mi się zrealizować: przekupić androida.

— To prawda — powiedział Mishima. — Można go kupić, nawet cały salon rozdwojenia, ale przekupstwo to zupełnie inna sprawa. Motywacje androida…

— Więc może kupić salon? — przerwał mu Manuel. Jed Guilbert popatrzył na niego uważnie.

— Naprawdę zaryzykowałbyś błyskawiczne wejście w układ staży?

— Myślę, że tak…

— Wiedząc, że drobny błąd transmisji mógłby spowodować, iż na zawsze straciłbyś możliwość powrotu do własnej głowy?

— Na ile to prawdopodobne?

— Dosyć — powiedział Guilbert. — Masz przed sobą jeszcze półtora wieku życia. Czy byłoby rozsądne…

— Popieram Manuela — powiedział Foster; był raczej małomówny, ale gdy już się odezwał, robił to z przekonaniem. — Ryzyko jest podstawą życia. Potrzebujemy ryzyka i musimy ryzykować życiem.

— Podejmować zbędne ryzyko? — zapytał Tennyson. Jakość rozdwojenia wcale by się nie polepszyła, gdyby wejść w stan staży bezpośrednio, wyeliminowano by tylko oczekiwanie. Ryzykować wiek, aby zyskać dwie godziny? Oczekiwanie wcale aż tak bardzo mnie nie nudzi…

— Ale czasami samo życie jest nudne — powiedział Nick Ssu-ma. — Można tak się nudzić, że warto zamienić wiek na godzinę rozrywki. Czasami tak właśnie się czuję, a wy? Kiedyś była taka gra, w którą grało się z bronią w ręku… Nazywała się… eee… szwedzka ruletka?

— Polska — poprawił Lloyd Tennyson.

— Fakt, polska ruletka. Brano broń, która mogła pomieścić sześć ładunków eksplodujących i wkładano tylko jeden…

Rozmowa przestała podobać się Manuelowi, powiedział więc ostro do Fostera:

— Czym się bawisz?

— Znalazłem to w niszy mojej leżanki. To taki śmieszny aparacik komunikacyjny, mówi do ciebie…

— Pokaż.

Foster rzucił mu mały przedmiot: był to szarozielony, plastikowy sześcian o zaokrąglonych kantach. Manuel obrócił go w rękach i zajrzał w mgliste wnętrze. Z sześcianu zaczęła wysuwać się czerwona taśma z napisem:

„MACIE JESZCZE PIĘĆDZIESIĄT MINUT OCZEKIWANIA.”

— Ciekawe — powiedział Manuel, pokazując to Nickowi; gdy ten wziął sześcian, wiadomość się zmieniła.

„ŻYCIE JEST RADOŚCIĄ. RADOŚĆ JEST ŻYCIEM. CZY MOŻNA OBALIĆ TEN SYLOGIZM?”

— To nie jest sylogizm — zauważył Manuel. — Sylogizmy mają formę: każde A jest B, żadne T nie jest A, czyli T nie jest B.

— Co tam mówicie? — zapytał Mishima.

— Daję tej maszynce lekcję logiki. A mogłoby się wydawać, że maszyna…

„JEŻELI P ZAWIERA Q I Q ZAWIERA R, CZY P ZAWIERA R?”

— Ja też mam taki, patrzcie — Nick pokazał swój sześcian Lloydowi Tennysonowi, który roześmiał się hałaśliwie. Manuel, mając odchyloną głowę, nie widział wiadomości. Ssu-ma odwrócił sześcian w ten sposób, by Manuel mógł czytać.

„FARSA JEST POTĘŻNIEJSZA OD POWŁOKI DMUCHAWCA.”

— Nie rozumiem… — powiedział Manuel.

— To świński kawał androidów — wyjaśnił Ssu-ma. Jeden z moich Beta opowiadał mi to kilka tygodni temu. Gamma hermafrodyta…

— Wszyscy to mamy! — powiedział Guilbert. — To nowa zabawka dla gości, by uspokoić ludzi podczas oczekiwania.

„OBROŃCIE NASTĘPUJĄCE TWIERDZENIA:

— ZŁOTO JEST CIĄGLIWE

— WSZYSTKIE RADIOODBIORNIKI WYMAGAJĄ LAMP

— WSZYSTKIE BIAŁE KOCURY O NIEBIESKICH OCZACH SĄ GŁUCHE.”

— Jak to działa? — zapytał Manuel.

Odpowiedział mu Cadge Foster:

— Aparat przystosowany jest do wychwytywania tego wszystkiego, co mówimy. Wydaje mi się, że potem sygnał przesyłany jest do komputera, który wybiera coś podobnego — lub całkowicie przeciwstawnego — i wysyła to do sześcianu.

— Ale każdy z nas otrzymuje co innego?

— W tej chwili ja i Nick mamy prawie to samo — zauważył Tennyson.

— Nie, jego właśnie się zmienia… Moja też! „SUMA KĄTÓW TRÓJKĄTA RÓWNA JEST STO OSIEMDZIESIĄT STOPNI.”

„TO NIE JEST ANI KRZESŁO, ANI NIE KRZESŁO.”

„ALE KTO OGOLI HISZPAŃSKIEGO GOLIBRODĘ?”

— Myślę, że to idiotyczne — stwierdził Mishima.

— Być może to celowe — odparł Manuel.

„ZE WZGLĘDU NA NIEZBĘDNE POPRAWKI KLIMATYCZNE, CZWARTY LISTOPADA ZOSTANIE ZNIESIONY POMIĘDZY TRZYDZIESTYM DRUGIM A SZEŚĆDZIESIĄTYM PIERWSZYM STOPNIEM SZEROKOŚCI POŁUDNIOWEJ.”

— Dostałem biuletyn informacyjny — powiedział Guilbert. — Jest coś na temat twojego ojca, Manuel…

— Pokaż!

— Łap!

„SAMICA ALFA ZABITA NA BUDOWIE KRUGA. EGZEKUCJA POLITYCZNA — OSKARŻA P.W.A. ORGANIZACJA KRUGA ZAPRZECZA OSKARŻENIU. REPREZENTOWANI PRZEZ…”

— Znowu te idiotyzmy — powiedział Manuel. — To już nie wydaje mi się śmieszne.

„CLEVELAND LEŻY POMIĘDZY NOWYM JORKIEM A CHICAGO.”

— Teraz ja także otrzymałem wiadomości — powiedział Tennyson. — Co chcą przez to powiedzieć?

„ALFA CASSANDRA NUCLEUS NIESPODZIEWANIE ZABITA. FATALNY STRZAŁ ZOSTAŁ ODDANY PRZEZ OSOBISTEGO SEKRETARZA KRUGA, LEONA SPAULDINGA, TRZYDZIEŚCI OSIEM LAT.”

— Nigdy o niej nie dyszałem — powiedział Manuel. A Spaulding jest starszy, pracuje dla mojego ojca od…

„RYTM ODDECHU KOSMICZNEGO MOŻE ZOSTAĆ WYKRYTY PRZEZ STANDARDOWĄ ANALIZĘ METABOLICZNĄ?

— Powinieneś zadzwonić do ojca, Manuelu — powiedział Ssu-ma. — Jeżeli naprawdę ma kłopoty…

— I zrezygnować z rozdwojenia? Dowiem się za tydzień, jeżeli w ogóle coś się stało.

„PROCES O ODSZKODOWANIE PROWADZONY JEST PRZEZ GŁÓWNE BIURO LABRADORU, WŁAŚCICIELA ZNISZCZONEJ ALFY. PRZEWIDUJE SIĘ POLUBOWNY UKŁAD.”

— Powróćmy lepiej do sylogizmów — powiedział Manuel. Jeżeli wszyscy ludzie są płazami i wszystkie Alfy są płazami…

„SUMA KWADRATÓW DWÓCH PRZYPROSTOKĄTNYCH RÓWNA JEST KWADRATOWI PRZECIWPROSTOKĄTNEJ.”

— Słuchajcie, co mówi mój! — krzyknął Tennyson.

„DYSZĄC Z POŻĄDANIA CZEKAŁA NA PRZYBYCIE SWEGO CZARNEGO JAK ANTRACYT PARTNERA, BY ODDAĆ SIĘ NIENAZYWALNEMU GRZECHOWI.”

— Jeszcze! — krzyknął Guilbert. — Jeszcze!

„WIĘC JESTEŚ PŁAZEM.”

— Ejże, zostawmy te zabawki — powiedział Manuel.

„PORUSZONY DO GŁĘBI ALFA SIEGFRIED FILECLERK Z P.W.A. OSKARŻA KRUGA O PRZYGOTOWANIE PROJEKTU LIKWIDACJI WSZYSTKICH OBROŃCÓW RÓWNOŚCI ANDROIDÓW.”

— To chyba naprawdę biuletyn informacyjny — powiedział Foster. — Słyszałem już o tym Fileclerku, chce wprowadzić Alfy do Kongresu i…

„PŁAKAŁ PRZY ZABITEJ ALFIE, LEŻĄCEJ NA ŚNIEGU OBOK POTĘŻNEJ WIEŻY, PRAWIE LUDZKI W TYM PRZEJAWIE BÓLU.”

— Dość! — krzyknął Manuel; wykonał taki ruch, jakby chciał cisnąć sześcianem o ziemie, ale widząc nowe wiadomości, rzucił jeszcze na nie okiem.

„CZY ROZUMIESZ SWOJE WŁASNE MOTYWY?”

— A ty? — zapytał Manuel i z uczuciem ulgi odłożył sześcian.

Wszedł Alfa i zaczął odłączać elektrody.

— Możecie już, panowie, przejść do pokoju rozdwojenia powiedział z uśmiechem. — Programowanie zostało zakończone, układ staży jest już przygotowany na wasze przyjęcie.

Rozdział szesnasty

Zbudowali nową kaplicę w kopule, usytuowanej na peryferiach pomocniczej strefy naprawy narzędzi. Cała operacja zajęła mniej niż dwie godziny; nowa kaplica była bardzo podobna do dawnej. Watchman zastał tam tuzin Bet, dokonujących rytuału konsekracji pod czujnym okiem kilku Gamm. Nikt się nie odezwał ani nie spojrzał mu w twarz; w obecności Alfy wszyscy przestrzegali zwyczajowych granic społecznych. Watchman pomodlił się chwilę przed hologramem Kruga, lecz napięcie, wywołane dyskusją z Fileclerkiem nie ustawało. Jego wiara nie została zachwiana przez brutalne i pragmatyczne argumenty Fileclerka, lecz przez tę chwilę ich słownego starcia nad ciałem Cassandry Nucleus, kiedy Watchman poczuł, jak muska go skrzydło rozpaczy. Fileclerk uderzył w czuły punkt: postawę Kruga wobec śmierci Alfy. Krug wydawał się być niewzruszony! Wyglądał na rozgniewanego, to prawda, ale może chodziło mu tylko o wydatek, o kłopoty związane z procesem? Watchman odgrodził się metafizycznymi argumentami reguły, ale problem pozostał. Dlaczego Krug nie był przybity tym zabójstwem? Gdzie było jego miłosierdzie? Gdzie nadzieja odkupienia? Gdzie miłosierdzie Stwórcy?

Gdy Watchman wyszedł z kaplicy, nie padał już tak gęsty śnieg. Nadchodziła noc, bezksiężycowa noc, podczas której świecić będą tylko blade gwiazdy. Po pustej, płaskiej równinie hulał wiatr. Siegfried Fileclerk zniknął, ciało Cassandry Nucleus także. Przed kabinami przekaźników stały długie kolejki robotników, była to pora wymiany ekip. Watchman wrócił do centrum kontroli, gdzie czekał już na niego jego zmiennik, Euclid Planner.

— Przejąłem zmianę — powiedział Planner. — Spóźniłeś się…

— Dzień pełen komplikacji. Słyszałeś o zabójstwie?

— Oczywiście. Po ciało przybyli adwokaci z Labradoru. Potem dowiedziałem się, że przeniesiono kaplicę.

— Musieliśmy to zrobić. Tak się w ogóle wszystko zaczęło, Spaulding zaczął się nią zbyt interesować… To długa historia.

— Znam ją — odparł Euclid Planner, przygotowując się do połączenia z komputerem. — Będzie przez to sporo kłopotów. Niech Krug będzie z tobą, Thor.

— Niech Krug będzie z tobą — odparł Watchman prawie szeptem i wyszedł.

Stojący w kolejce przed kabinami przekaźników robotnicy przepuścili go; wszedł do kabiny i opalizujące pole zielonkawego światła przeniosło go do jego trzypokojowego mieszkania w Sztokholmie, w dzielnicy Alf. Jego prywatna kabina przekaźnika była rzadkim przywilejem, oznaką szacunku, jakim darzył go Krug, nie znał żadnego innego androida, który byłby traktowany w podobny sposób. Krug uważał, że Watchman musi mieć możliwość natychmiastowego opuszczenia mieszkania, gdyby było to niezbędne i kazał zainstalować mu kabinę.

Watchman czuł się wyczerpany; zaprogramował się na dwie godziny snu, rozebrał się i położył. Gdy wstał, był — rzecz niespotykana — tak samo zmęczony, jak przedtem. Postanowił odpocząć jeszcze godzinę i zamknął oczy, ale obudził go dzwonek wideofonu. Na pół śpiąc odwrócił się ku ekranowi, zobaczył twarz Lilith Meson i zrobił znak: „Niech będzie pochwalony Krug.” Wyglądała na zasępioną.

— Czy mógłbyś przyjść do kaplicy Valhallavagen, Thor?

— Teraz?

— Jeśli możesz, to natychmiast. Atmosfera jest raczej napięta… Chodzi o Cassandrę Nucleus — nie wiemy, co o tym myśleć, Thor.

— Zaczekajcie, zaraz będę.

Włożył tunikę i nastawił koordynaty kaplicy Valhallvagen. Kabina znajdowała się o pięćdziesiąt metrów od kaplicy; we wnętrzach nigdy nie instalowano przekaźników. Wstawał szary, brudny świt. W nocy spadło trochę śniegu — tutaj także, stwierdził Watchman — który utrzymywał się na obrzeżach parapetów okien starych budynków. Kaplica znajdowała się w narożnym apartamencie na parterze; we wnętrzu było piętnaście androidów, same Alfa. Niższe klasy rzadko uczęszczały do kaplicy Valhallvagen, wolno było im przychodzić, ale Bety czuły się tu nieswojo, a Gammy wolały odprawiać modły w Gamma Town, po drugiej stronie Sztokholmu.

Watchman rozpoznał kilka bardzo znanych osobistości swojej klasy i odpowiedział na pozdrowienie poetki Andromedy Quark, historyka Mazdy Constructora, teologa Pontifexa Dispatchera, filozofa Krishana Guardsmana i kilku innych, którzy należeli do elity elit. Wszyscy mieli nerwy napięte do granic możliwości; gdy Watchman wykonał znak: „Niech będzie pochwalony Krug”, większość odpowiedziała machinalnie i jakby z niechęcią.

Lilith Meson powiedziała:

— Przepraszam, że przerwaliśmy twój wypoczynek, ale właśnie trwa bardzo ważne zebranie.

— W czym mogę wam pomóc?

— Byłeś świadkiem zabójstwa Cassandry Nucleus — powiedział Pontifex Dispatcher; był to bardzo dumny android, jedno z pierwszych dzieł Kruga i odegrał bardzo poważną rolę w ukształtowywaniu ich religii.

— Przeżywamy kryzys teologiczny. Biorąc pod uwagę oskarżenie Siegfrieda Fileclerka…

— Oskarżenia? Nie wiedziałem…

— Powiedzcie mu o tym — Dispatcher zwrócił się do Andromedy Quark.

Zgrabna, namiętna poetka powiedziała delikatnym głosem:

— Wczoraj wieczorem w siedzibie P.W.A. odbyła się konferencja prasowa. Stwierdzono, że zabójstwo Alfy Cassandry Nucleus było egzekucją polityczną, wykonaną na rozkaz… Kruga.

— Zrodzona w Kadzi! — warknął Watchman i zacisnął pięści. — Błagałem go, by tego nie robił! Fileclerk i ja pozostawaliśmy ponad godzinę na śniegu, by móc spokojnie porozmawiać i mówiłem mu… Mówiłem mu! Czy Krug złożył jakąś deklarację?

— Zaprzeczył — odparł Mazda Constructor, który przez kilka lat pomagał Watchmanowi tworzyć kronikę androidów. Zabójstwo zostało uznane za wypadek.

— Kto mówił w imieniu Kruga?

— Adwokat Fearon, brat senatora.

— Nie Spaulding, co? Ciągle w szoku, podejrzewam… Więc to Fileclerk gada te świństwa… Z jakim skutkiem?

Odpowiedział Pontifex Dispatcher:

— W tej chwili nasi bracia i siostry we wszystkich krajach świata rozmawiają o tym morderstwie, Thor. Konsekwencje teologiczne są bardzo złożone. Jeżeli Krug rzeczywiście wydał rozkaz zabicia Cassandry, to czy dlatego, by dać wyraz swemu niezadowoleniu z działalności P.W.A.? Czy oznacza to, że woli nasze metody? A może chciał okazać, że nie popiera ostatecznych dążeń P.W.A., które są praktycznie takie same, jak nasze? Jeżeli Krug chciał w ten sposób dać nam do zrozumienia, że nie popiera sprawy równouprawnienia androidów… Nie byłoby wtedy dla nas nadziei…

— Smutna perspektywa — mruknął Krishan Guardsman, którego wszyscy uważali za specjalistę od związków Krug-android. — Jednakże można znaleźć pewne pocieszenie w myśli, iż Krug uderzył w Alfę Nucleus chcąc ukazać, że jest przeciwny równouprawnieniu teraz i jest to nauczka, że należy być cierpliwym i czekać na jego łaskę. Ale…

— Musimy też wziąć pod uwagę o wiele gorszy aspekt sprawy — odezwał się Mazda Constructor. — Czy Krug może czynić zło? Czy rola, jaką odegrał w tym zabójstwie jest zła? Jeżeli tak, to musimy zmienić podstawy naszej wiary, bowiem jeśli Krug postąpił w tak arbitralny i niemoralny sposób, może posunąć się…

— Dosyć! Dosyć! — zawołał ktoś z tyłu zażenowanym głosem. — Nie powinno się prowadzić w kaplicy takiej dyskusji!

— Chodziło mi jedynie o przenośnię, nie o bluźnierstwo — tłumaczył się Mazda Constructor. — Staramy się ukazać Alfa Watchmanowi możliwe typy reakcji. Wielu z nas obawia się, iż oskarżenia Fileclerka są prawdziwe, a dyskusje, co z tego może wyniknąć, toczy się teraz w większości kaplic.

— Uważam, że powinniśmy wierzyć, iż wszystkie czyny Kruga są dobre i prowadzą do naszego ostatecznego odkupienia — powiedział Krishan Guardsman. — Problem tkwi nie w usprawiedliwianiu czynów Kruga, lecz rozwianiu podejrzeń co do motywów jego działania, które zasiał wśród nas Fileclerk, nie będący członkiem naszej wspólnoty. My…

— To znak zesłany przez Kruga! To znak!

— Kadź cię stworzyła i Kadź cię odbiera!

— Fileclerk mówi, że Krug nie okazywał wyrzutów sumienia…

— …wezwał swojego adwokata…

— …naprawienie szkody…

— …aby wypróbować naszą wiarę…

— …była naszym wrogiem…

— …zabić jedno ze swych dzieci, by ostrzec inne? Byłby potworem!

— …mord…

— …świętość…

— …odkupienie…

— …krew…

— Posłuchajcie! — krzyknął zniecierpliwiony Watchman. — Proszę was! Wysłuchajcie mnie!

— Dajcie mu mówić! — powiedział Mazda Constructor. — On jest najbliżej Kruga spośród nas. Jego zdanie jest ważne.

Gwałtownie opowiedział o nieudanej próbie Spauldinga wdarcia się siłą do kaplicy budowy, narastającej nerwowości ektogena wobec oporu strażników kaplicy, o podstępie, który miał odwieść Spauldinga od kaplicy i fatalnych tego konsekwencjach, gdy Spaulding natknął się na Kruga, otoczonego agentami P.W.A.

— To brzmi raczej uspokajająco — stwierdził Mazda Constructor, gdy Watchman skończył. — Daliśmy się zwieść oskarżeniom Fileclerka. Czyny Kruga nie będą już więcej kwestionowane.

— Chyba, że okaże się, iż to Krug sprowokował te wydarzenia — zasugerował Krishan Guardsman.

— Czy naprawdę utrzymujecie, że jego wola przejawia się w tych wszystkich poszczególnych wypadkach… — zaczął Pontifex Dispatcher.

— Innym razem porozmawiamy o złożoności jego woli! — przerwał mu Mazda Constructor. — W tej chwili naszym zadaniem jest skontaktowanie się z innymi kaplicami i przekazanie im sprawozdania z wypadków, jakie przedstawił nam Thor. Watchman, czy zechce pan podyktować deklarację, byśmy mogli ją zakodować i przekazać?

— Oczywiście.

Andromeda Quark podała mu informacyjny sześcian, a Watchman powtórzył opowieść, wyjaśnił swoje stosunki z Krugiem i złożył przysięgę co do autentyczności swej wersji wypadków. Czuł, że ogarnia go straszliwa ociężałość. Jakże wszystkie te błyskotliwe Alfy skore były do jałowych, teologicznych rozważań, jak łatwo akceptowały oszustwa Fileclerka! Nawet w tej chwili w tysiącach kaplic setki tysięcy bogobojnych androidów popadło w zwątpienie zadając sobie pytanie, czy Krug pozwolił, by w jego obecności zabito Alfę i czekało, by usłyszeć prawdę od naocznego świadka. Na szczęście nie było za późno, by naprawić zło; to, co się wydarzyło, nie spowodowało załamania się wiary w Kruga.

Andromeda Quark i druga kobieta z kasty Projektorów pracowały nad zakodowaniem relacji Watchmana, by przekazać ją drogą radiową do innych kaplic. Watchman pozostał na swoim miejscu dość długo, by usłyszeć zakodowaną transmisję pierwszych zdań deklaracji:

UAA GCG UCG UAA GGG, CCG GGU AAG AAU UAA UAA CUG. CAA CAU AGG CGG GGC GAC ACA ACC ACC CUC…

— Mogę odejść? — zapytał.

Pontifex Dispatcher przekazał mu znak Błogosławieństwa Kadzi, Watchman odpowiedział tym samym i wyszedł z kaplicy.

Rozdział siedemnasty

Jestem Nick Ssu-ma, Lloyd Tennyson, Cadge Foster, Will Mishima, Jed Guilbert, a być może i Manuel Krug. Być może… Tydzień w salonie rozdwojenia wystarcza, by nie wiedzieć, kim się jest. Manuel Mishima? Cadge Krug? Nie jest się tego pewnym. Chodzi się jak Lloyd, śmieje jak Nick, wzrusza ramionami jak Will… Wszystko jest ulotne w radości złotej mgły, wschodu Słońca nad pustynią, coś w tym rodzaju.

Ich głowy w mojej. Moja w ich. Tylko tydzień. Może dlatego tak mi się to podoba? Przez pewien czas przestać być sobą, przestać, przestać, przestać… Otworzyć pudełko. Wyskoczyć z niego do ich wnętrza.

Tam jest wiele ciekawych rzeczy.

Wskakuje się do układu staży na sto sześćdziesiąt osiem godzin. Bach! I otwiera się na pół, i leci się na zewnątrz, i szuka się miejsca lądowania, i ląduje się. Bach! Jest się Nickiem Ssu-mą, jedzącym pieczonego psa na Tajwanie. We mgle, o świcie, z jego ciotką. Nadzy oboje. Ona mówi: pieść mnie. Pieści się ją, ona się śmieje, drży. Jeszcze. Śmiejemy się. Maleńkie piersi, jak te Clissy. To wasza noc poślubna. Biorę cię za żonę i daję pierścień ślubny. Jesteś panią Irminą Tennyson. Masz pieprzyk na pośladku. On sypia z androidem, wiedzieliście o tym? Manuel to robi. Mówi, że ją kocha. Spójrzcie. Robią to. Android? Przynajmniej nie wstydzi się tego, bo nie wymieniłby się z nami na ego. Androidka. Kiedyś o mało co się z jedną nie przespałem, ale nie mogłem. Jakie to uczucie? Tak samo jak z kobietą, nie są z plastiku, tylko nie mają tam włosów. To jakieś nieczyste. Dlaczego? Ojciec Manuela tworzy androidy, to jakby jego siostra. Bardzo śmiałe. Okrutny. Bardzo okrutny. Łajdak. Lubisz to robić? Oczywiście. Pokaż to nam.

Kim jest? Nickiem Ssu-mą? Willem Tennysonem? Jesteśmy jednym. Chodzimy po moich wspomnieniach o Lilith. Wszystko mi jedno. To są moi prawdziwi przyjaciele, przed którymi nie mam sekretów.

Gdy miałem dziewięć lat, ja, Cadge Foster, złapałem ropuchę, upiekłem ją i zjadłem.

Gdy miałem trzynaście lat, ja, Will Mishima, wcisnąłem się do przekaźnika z obawy, że nie osiągnę tego, co jest mi przeznaczone.

Ja, Lloyd Tennyson, złapałem za cipę moją siostrę, gdy miała jedenaście lat, a ja osiem.

Jed Guilbert, czternaście lat, zepchnąłem Gammę z platformy i spadł z osiemdziesięciu metrów na ziemię. Ojcu powiedziałem, że się ześlizgnął.

Nick Ssu-ma w wieku dziesięciu lat: powiedziałem rodzicom, że android ich podglądał, gdy się kochali. Tata się uśmiechnął, mama skazała go na śmierć.

Ja, Manuel Krug, trzydzieści lat, zdradzam żonę z Lilith Meson, którą kocham i która mieszka w Sztokholmie przy Briger Jarlsgaten. Ma piersi, uda, zęby, czerwoną skórę i kocham ją, kocham, kocham Lilith.

Rozdwajamy się, rozdwajamy, zostajemy zawieszeni w zastoju. Skaczemy łatwo do duszy innego. Zmieniamy mózgi, kiedy mamy na to ochotę. Jem ropuchę Cadge’a, siusiam do kabiny przekaźnika, czuję zapach siostry Lloyda na swoim palcu, wszyscy śpią z Lilith i mówią mi, że to wspaniałe. Manuel, ty cwany lisie…

Kocham ją…

Jak ja ją kocham…

Widzę wszystkie wady i świństewka ich dusz, moich przyjaciół, ale widzę także ich siłę, kości ich żeber, gdyż okropnie byłoby rozdwoić się i nie widzieć tego wszystkiego. Widzę oddane sekretnie usługi, skromność, wierność, miłosierdzie. Widzę, jak moi przyjaciele są w głębi dobrzy i niepokoją się, i zadaję sobie pytanie, co oni widzą we mnie. Być może, będziemy się nienawidzieć, gdy stąd wyjdziemy. Rozdwajamy się nadal. Widzimy, co oni widzą w nas i co my widzimy w nich.

Tydzień minął tak szybko.

Biedny Manuel, mówią, nie wiedziałem, że to takie trudne dla niego. Tyle pieniędzy i czuje się winny, gdyż nie wie, jak wykorzystać życie. Znajdź przyczynę, Manuelu. Znajdźcie powód. Powiem im, że spróbuję. Szukam.

Mówią: a androidy?

Myślicie? A co powiedziałby mój ojciec? Jeśliby tego nie zaaprobował… Nie martw się o niego. Rób to, co uważasz za słuszne. Clissa jest zwolenniczką równouprawnienia androidów. Jeśli wybuchnie, pozwól Clissie wcześniej z nim porozmawiać. Dlaczego miałby wybuchnąć? Zrobił fortunę na androidach, teraz może sobie pozwolić na luksus, ofiarowała im prawa głosu. Mogę się założyć, że będą głosować na niego. Wszystkie androidy są zakochane w twoim ojcu. Tak. Są momenty, że jest dla nich niczym religia. Religia Kruga. Wcale nie jest bzdurą adorowanie swego stwórcy. Nie śmiejcie się. Ci idioci androidy biją czołem przed twoim ojcem, przed przedstawiającymi go posążkami, mogę się założyć. Zmieniasz temat, Manuelu. Jeśli podejrzewasz, że nie robisz w życiu nic znaczącego, rzuć się w krucjatę. Równe prawa dla androidów. Polepsz warunki androidów! Ach, mówicie, popraw warunki androidów! To ciebie niegodne. Masz zapewne rację.

Słyszymy gongi i wiemy, że nasz tydzień się kończy. Wychodzimy z układu. Wracamy do swoich głów. Mówi się, że tę operację przeprowadza się bardzo ostrożnie, bardzo ostrożnie każdy wraca do swojej głowy.

Mógłbym przysiąc, że jestem Manuelem Krug.

Wyprowadzają nas bardzo delikatnie. Po drugiej stronie układu jest sala readaptacyjna. Pozostaniemy tam trzy, cztery godziny i staniemy się pojedynczymi osobnikami. Będziemy na siebie patrzyli w śmieszny sposób.

W sali readaptacyjnej znajdowały się nowe zabawki, inne sześciany o zaokrąglonych krawędziach. Mój skierował do mnie serię wiadomości.

„TERAZ JEST GODZINA 0900 W KARACZI.”

„CZY PO RAZ PIERWSZY SPOTKAŁ SIĘ PAN Z SOBĄ SAMYM?”

„PAŃSKI OJCIEC BEZ WĄTPIENIA CHCIAŁBY OTRZYMAĆ OD PANA WIADOMOŚĆ.”

„TYLKO PRAWDZIWE ODPOWIEDZI SĄ BŁĘDNE.”

„KIEDYŚ WSZYSCY BĘDZIEMY O WIELE MĄDRZEJSI.”

Ten aparat brzydzi mnie i nudzi. Odrzucam go. Jestem prawie pewny, że nie jestem ani Cadge’em Fosterem ani Lloydem Tennysonem, ale niepokoi mnie ta ropucha. Pojadę zobaczyć się z Lilith, skoro tylko stąd wyjdę. Może przedtem powinienem porozmawiać z Clissą? Ojciec powinien być w wieży. Jak postępuje to wielkie wznoszenie się? Czy zostanie odebrane posłanie z gwiazd?

— Panowie, mamy nadzieję, że wkrótce znowu zobaczymy was tutaj — powiedział z uśmiechem Alfa.

Wychodzimy. Jestem nimi. Oni są mną. Idziemy do przekaźników.

Spokojny ruszam, by spotkać się z Clissą.

Rozdział osiemnasty

Adwokaci zbierali się trzy razy w przeciągu tygodnia w sprawie o zniszczenie Alfy Cassandry Nucleus. Pierwsze spotkanie odbyło się w biurach KRUG ENTERPRISES, drugie w Dyrekcji Przekaźników w Labradorze, trzecie w sali administracyjnej Chase Krug w Fairbanks. Przedstawiciele Przekaźników z Labradoru żądali nowej Alfy i opłacenia jej wyszkolenia. Lou Fearon, występujący w imieniu Kruga zaprotestował i stwierdził, iż nie można narażać jego klienta na koszta, których nie da się z góry ustalić. Przekaźniki uznały słuszność jego argumentów i osiągnięto kompromis. ENTERPRISES KRUG przekazało Przekaźnikom z Labradoru tytuł własności Alfy-samicy z Duluth, niewykształconej i opłaciło jej wykształcenie dziesięcioma tysiącami opodatkowanych dolarów. Spotkania te trwały w sumie dwie godziny i dwadzieścia jeden minut. Podpisano porozumienie i uniknięto procesu. Leon Spaulding podpisał polubowny protokół w imieniu Kruga, który udał się na Lunę do Centrum Medycznego Kruga w Morzu Moskiewskim na inspekcję dopiero co ukończonego basenu grawitacyjnego.

Rozdział dziewiętnasty

17 listopada 2218

Delikatna warstwa puszystego śniegu pokrywa przestrzeń, rozciągającą się wokół wieży Kruga; poza placem budowy śnieg jest głęboki. Suchy wiatr chłoszcze wieżę. Przekroczono plan i teraz wieża wznosi się na ponad pięćset metrów — jej krystaliczny blask oszołamia.

Ośmiokątna podstawa wieży powoli ustępuje kształtowi czworokąta. Wieżę zalewa łuna zachodzącego Słońca, czerwone promienie odbijają się w jej ścianach, załamują się na śniegu i znów uderzają w szklane ściany, by po raz wtóry odbić się ku ziemi. Króluje tu diamentowe lśnienie, wszystko błyszczy. Ponad dwie trzecie ukończonej już części wieży podzielono na piętra i w miarę tego, jak androidy montują zewnętrzną pokrywę te, które pracują we wnętrzu, posuwają się w górę.

Instalowanie generatorów tachjonowych zostało przerwane. Cztery gigantyczne wsporniki z czerwonej, błyszczącej miedzi o grubości sześćdziesięciu centymetrów i na setki metrów długie, tworzą gigantyczny kręgosłup, wznoszący się we wnętrzu bloków pomocniczych, które sięgają do połowy wysokości wieży. Robotnicy wślizgują się w długie na czterdzieści metrów miedziane tuleje. Wokoło setki elektryków układają połączenia przekaźników w błyszczących, wewnętrznych ścianach wieży, a zespoły mechaników instalują obiegł chłodzenia, przekaźniki fal, modulatory, aparaturę wzmacniaczy optycznych, lokalizatorów ogniskowych, wzmacniaczy nuklearnych, transformatorów, mostków oporności, weryfikatorów natężenia, komórek rezonansu magnetycznego, reflektorów wzmocnienia, akumulatorów protonowych i wielu innych urządzeń, wszystkich sprawdzanych troskliwie przez komputer. Wszystko to z powodu idei wysłania wiadomości do gwiazd.

Wieża i tak już stanowi pomnik nieporównywalny, delikatna w swej monumentalności, wbijająca się w niebo. By móc ją lepiej podziwiać, oddalono się na kilka kilometrów w głąb tundry, ponieważ z bliska nie da się ocenić jej wielkości. Krug lubi przypominać swym gościom, że to, co widzą dzisiaj stanowi zaledwie jedną trzeciej zaplanowanej konstrukcji. Aby wyobrazić sobie ukończoną wieżę, należałoby ustawić drugą wieżę tej samej wysokości na już istniejącej, a potem jeszcze trzecią, sięgającą aż do listopadowego nieba. Umysł się buntuje, wyobraźnia nie potrafi ukształtować obrazu. Przed oczami rysuje się ogromna, szklana iglica, wspinająca się niebezpiecznie ku górze, zawieszona gdzieś w niebie, trzymająca się swych korzeni. Drży, zwala się, upada, upada, upada, upada i rozpryskuje się w zamrożonym powietrzu na kryształowe drzazgi.

Rozdział dwudziesty

— Nowy sygnał — powiedział Vargas. — Nieco inny. Odbieramy go od wczoraj.

— Proszę się nigdzie nie ruszać — odpowiedział Krug. — Jadę.

Był w Nowym Jorku i prawie natychmiast znalazł się w antarktycznym obserwatorium Vargasa, koło Knox Coast. Dla niektórych przekaźniki z jednej strony wzbogaciły życie, zubożając je z drugiej. Siła theta, umożliwiająca przeniesienie się w jednej chwili do Azji, Australii, Afryki zniszczyła poczucie istnienia ziemskiej geografii — przekaźniki zmieniły Ziemię w olbrzymią komórkę. Krug często rozmyślał o powolnej podróży dookoła świata, aby zobaczyć, jak pustynia zamienia się w prerię, las w tundrę, góry w równiny, ale nigdy nie miał na to czasu.

Obserwatorium składało się z ciągu szklanych brył, umieszczonych na dwu- i półkilometrowej grubości lodowcu. Wydrążone w lodzie tunele łączyły je ze sobą oraz umożliwiały dostęp do aparatury i olbrzymiej, parabolicznej anteny radioteleskopu. Ponadto umieszczone nad biegunem południowym gładkie lustro odbierało promienie X, a powietrzna siatka polyradowa, antena wodorowa i wszelkie inne możliwe urządzenia ułatwiały obserwację Wszechświata. Zamiast oziębiających osłon, by lód nie rozpuszczał się pod budynkami, zastosowano indywidualne płyty, wchłaniające ciepło, umocowane każdą konstrukcją w taki sposób, że każda z kopuł stanowiła małą, niezależną wyspę na potężnym lodowcu. Krug nie rozumiał zbyt wiele z tego wszystkiego, ale miał zaufanie do naukowego podejścia do życia. W głównym budynku szumiała aparatura i migotały ekrany; wszędzie kręcili się technicy, a jakiś Alfa głośno wykrzykiwał liczby do trzech Bet, znajdujących się piętro niżej. W równych odstępach czasu czerwonawe wyładowania opadały na szklane, dwudziestometrowe śmigło i wtedy cała hala rozbłyskiwała pulsującym blaskiem.

— Proszę spojrzeć na aktywność anteny — powiedział Vargas. — Teraz rejestrujemy otrzymywane impulsy. Właśnie rozpoczyna się nowy cykl, widzi pan?

Krug spojrzał na kształt, zarysowany przez wyładowania:

— To wszystko — powiedział Vargas. — Teraz będzie sześćdziesiąt sekund przerwy, a potem znowu zacznie się to samo.

— 2-5-1, 2-3-1, 2-1 — powiedział Krug. — Przedtem było 2-4-1, 2-5-1, 3-1… Pominęli więc zupełnie czwórkę… Co to ma znaczyć, do cholery? Vargas, jaki to ma sens? Co chcą powiedzieć?

— Wiemy o tym tyle samo, co o poprzednim sygnale. Obydwa mają podobną strukturę. To tylko drobna zmiana…

— Ale to może coś znaczyć?

— Może.

— Jak to rozgryźć?

— Niedługo sami ich o to zapytamy dzięki pańskiej wieży.

Ramiona Kruga ugięły się; pochylił się i pochwycił zielone uchwyty jakiegoś urządzenia.

— Ta wiadomość ma trzysta lat. Jeżeli ich planeta jest taka, jak pan mówił, to dla nich upłynęło trzysta wieków albo i więcej. Może nawet nie będą wiedzieli, że ich przodkowie wysłali tę wiadomość, może ulegli mutacji i nie można ich już zrozumieć?

— Nie, musi być jakaś ciągłość. Nie osiągnęliby poziomu technologicznego, umożliwiającego wysłanie wiadomości transgalaktycznych, gdyby nie byli w stanie zachować odkryć poprzednich pokoleń.

— Co mam zrobić? — wykrzyknął Krug. — Mgławica planetarna, błękitne słońce, nadal nie wierzę, że mogą tam żyć istoty rozumne ani inny rodzaj życia! Niebieskie słońca nie trwają długo, Vargas! Potrzeba wielu milionów lat, aby powierzchnia planety ochłodziła się na tyle, by stężeć. Niebieskie gwiazdy nie dają na to dosyć czasu, wszystkie planety muszą wrzeć. Czy mam wierzyć, że te sygnały pochodzą od istot żyjących na kuli ognia?

— Sygnały pochodzą z NGC 7293, zamglonej planety Wodnika — łagodnie odparł Vargas.

— To pewne?

— Absolutnie pewne. Pokażę panu wszystkie informacje.

— Nie trzeba. Ale jak, na kuli ognia…

— Niekoniecznie na kuli ognia. Niektóre planety mogły stygnąć szybciej niż inne… Nie wiemy dokładnie, ile trwa proces stygnięcia. Nie wiemy, jak daleko od niebieskiego słońca znajduje się świat, z którego dochodzą do nas te sygnały. Posiadamy matematyczne modele, które wykazują, że teoretycznie jakaś planeta może ostygnąć na tyle szybko nawet przy niebieskim słońcu, by było możliwe…

— Ta planeta to kula ognia! — przerwał mu naburmuszony Krug.

— Może tak, a może nie — bronił swej tezy Vargas. A jeśli nawet tak jest, to czy wszystkie formy życia muszą istnieć na planetach o stałej powierzchni? Może to istoty żyjące w wysokiej temperaturze w świecie, który jeszcze nie ostygł? Jeśli…

— I wysyłają sygnały aparaturą z płynnej stali? — warknął z niesmakiem Krug.

— Sygnały nie muszą być pochodzenia mechanicznego. Przypuśćmy, że można manipulować strukturą molekularną…

— Opowiada pan bajki! Przyszedłem spotkać się z naukowcem, a on opowiada mi bajki!

— Chwilowo tylko bajki są jedynym racjonalnym sposobem wytłumaczenia tych faktów — odparł Vargas.

— Dobrze pan wie, że musi być jakiś inny sposób wytłumaczenia…

— Wszystko, co wiem, to to, że sygnały otrzymujemy i że pochodzą one ponad wszelką możliwą wątpliwość z tej zamglonej planety. Wiem, że trudno to pojąć, ale Wszechświat nie zawsze jest wytłumaczalny. Te zjawiska nie dają się wyjaśnić natychmiast. W oczach uczonych XIII wieku podróż przekaźnikowa byłaby czymś nieprawdopodobnym. Analizujemy fakty najlepiej jak potrafimy, usiłujemy je wytłumaczyć, a czasami zdajemy się na przypadek, ponieważ fakty zdają się nie mieć najmniejszego sensu, ale…

— Wszechświat nie oszukuje! Wszystko jest ułożone! Vargas uśmiechnął się.

— Bez wątpienia, ale potrzebujemy więcej danych, by zrozumieć NGC 7293. Na razie musimy zadowolić się bajkami… Krug pokręcił głową i zamknął oczy; narastała w nim niecierpliwość.

„Ludzie z gwiazd!” — pomyślał. — „Wy od sygnałów! Kim jesteście? Gdzie jesteście? Cholera, chcę to wiedzieć! Co chcecie nam powiedzieć? Czego szukacie? Co to znaczy? A jeśli umrę, nim się tego dowiem?”

— Wie pan, czego chcę? — zapytał nagle Krug. — Wejść na pański radioteleskop i wykrzyczeć cyfry tym bydlakom! Jaki jest obecnie sygnał? 2-5-1, 2-3-1, 2-1? Zwariuję od tego! Powinniśmy odpowiedzieć im natychmiast! Wysłać im 4-10-2, 4-6-2, 4-2 i pokazać, że tu jesteśmy! Aby dowiedzieli się o naszym istnieniu!

— Transmisja radiowa? To zajmie trzysta lat! Wieża będzie gotowa już niedługo.

— Tak, wkrótce, wkrótce! Musi pan ją zobaczyć! Proszę przyjechać w następnym tygodniu. Niedługo będziemy mogli do nich mówić.

— Czy chciałby pan usłyszeć nowy sygnał?

— Oczywiście.

Vargas nacisnął guzik i głośniki w laboratorium zatrzeszczały — przypominało to nieco odgłos, jaki wydaje poruszający się gad — a po kilku sekundach wydobył się z nich charakterystyczny, wysoki dźwięk: blip, blip, przerwa, blip, blip, blip, blip, blip, przerwa. Blop, przerwa. Przerwa, blop, blop, przerwa. Blip, blop, blip, przerwa. Blip, przerwa. Przerwa, blip, blop. Przerwa, blop, cisza, a potem od nowa: blip… Rozpoczął się nowy cykl.

— Wspaniałe… — szepnął Krug. — Muzyka sfer… Tajemnicze bydlaki! Dobrze, proszę przyjść obejrzeć wieżę w przyszłym tygodniu… we wtorek. Spaulding skontaktuje się z panem. Będzie pan zdziwiony. Jeżeli zajdzie coś nowego, chcę być natychmiast poinformowany.

Blop, blip.

Skierował się do przekaźnika.

Blip.

Krug skoczył na północ, na biegun i znalazł się przy swojej wieży. Wszędzie widać było pracujące androidy; od jego ostatniej wizyty wieża urosła o jakieś pięćdziesiąt metrów. Niebo rozświetlały reflektory. Krug w duchu słyszał muzykę z NGC 7293: blip, blip, blip… Thora Watchmana znalazł w centrum kontroli, sprzężonego z komputerem. Alfa, nieświadom obecności Kruga, sprawiał wrażenie pogrążonego we śnie. Jakiś Beta nieśmiało zaproponował, by powiadomić Watchmana o wizycie Kruga za pośrednictwem komputera.

— Nie — odparł Krug. — On jest zajęty, nie wolno mu przeszkadzać.

Blip, blip, blip. Przez chwilę patrzył na spokojną twarz Watchmana: o czym teraz myśli Alfa? Faktury, deklaracje, wskazówki, biuletyny informacyjne, szacunki kosztów? Dlaczego nie? Krug poczuł, jak jego duszę przepełnia duma, tryskająca niczym gejzer i miał ku temu powody: stworzył androidy, a androidy budowały wieżę i już niedługo ludzki głos dotrze do gwiazd.

Blip, blip, blip…

Ze wzruszeniem, trochę zdziwiony tym, co robi, objął Thora Watchmana i wyszedł. Postał chwilę nieruchomo w mroźnej, arktycznej nocy, rozglądając się po placu budowy. Na szczycie wieży systematycznie układano kolejne bloki, we wnętrzu maleńkie sylwetki wtaczały pojemniki, rozwijały miedziane kable i instalowały platformy, bezustannie rozwijając coraz wyżej system energetyczny, zapewniający oświetlenie i oziębianie. Poprzez noc docierał do niego regularny, pulsujący rytm, w który stapiały się wszystkie odgłosy budowy. Dwa dźwięki, zewnętrzny i wewnętrzny, łączyły się w umyśle Kruga: bum i blip, bum i biip, bum i blip. Skierował się ku przekaźnikom, ignorując zacinający, arktyczny wiatr.

„Całkiem nieźle jak na kogoś bez wykształcenia” — powiedział sobie. — „Wieża. Androidy. Wszystko!”

Pomyślał o Krugu sprzed czterdziestu pięciu lat, dorastającym w slumsach pewnego miasta w Illianois, na ulicach którego rosła trawa. Wtedy nie marzył o wysyłaniu informacji do gwiazd, chciał tylko coś zrobić w życiu. Był nikim, jakimś tam Krugiem, ignorantem, obdarciuchem. Czasami słyszał w holotransmisjach, i że ludzkość wkroczyła w nową erę, że zmniejsza się produkcja, nikną napięcia rasowe i społeczne, a armia serwomechanizmów wykonuje wszystkie trudne prace. Tak, czasami, ale nawet wtedy ktoś musiał być na dole drabiny społecznej. Krug tam był. Ojciec umarł, gdy Krug miał pięć lat, matka była narkomanką, zażywającą wszelkiego rodzaju środki halucynogenne. Otrzymywali trochę pieniędzy od towarzystwa dobroczynnego. Roboty? Roboty były dla innych. W ich domu niemal zawsze telefon nie działał z powodu nie zapłaconych rachunków, Krug nigdy nie korzystał z przekaźnika przed ukończeniem dziewiętnastu lat, nigdy nawet nie opuścił Illianois. Czasami przez tydzień lub dwa nikt do nikogo się nie odzywał; Krug nic nie czytał, nie bawił się, za to marzył. W szkole wiele się nie nauczył. W wieku piętnastu lat wydobył się z tego stanu: „Pokażę wam, na co mnie stać i wyrównam z wami rachunki.” Sam zaprogramował sobie naukę: serwotechnologia i chemia. Nie uczył się podstaw, uczył się składania cząstek wiedzy w jedną całość. Spać? Po co? Uczyć się, uczyć, pocić, budować! Wspaniałe pojmowanie struktury rzeczy, to był jego atut — tak o nim mówiono. Wiek kapitalizmu prywatnego ponoć już się skończył, tak samo jak i indywidualne wynalazki. Krug zbudował ulepszonego robota — uśmiechnął się teraz na to wspomnienie. Skok przekaźnikiem do Nowego Jorku, konferencje z adwokatami, pieniądze w banku. Nowy Tomasz Edison miał dziewiętnaście lat, wybudował sobie laboratorium i pracował nad większymi projektami. W wieku dwudziestu dwóch lat zaczął tworzyć androidy. Trwało to długo, a w międzyczasie zaczęły powracać na Ziemię puste sondy międzygwiezdne — nie odkryto żadnych znaczących form życia. Teraz już Krug mógł sobie pozwolić na luksus pomedytowania nad miejscem człowieka w Kosmosie. Medytował; nie zgadzał się z teoriami o unikalności człowieka. Dalej męczył się z kwasem nukleinowym, zbliżając się do celu. Jak człowiek mógłby być samotny we Wszechświecie, skoro sam może tworzyć życie? Zobaczcie, jakie to łatwe! Robię to! Kim jestem? Bogiem? Gotują się kadzie, purpura, zieleń, złoto, czerwień, błękit. I oto pojawia się życie, chwiejąc się w chemicznej pianie. Chwała, fortuna, żona, syn, imperium finansowe, posiadłości na trzech planetach i pięciu księżycach, kobiet tyle, ile zechce. Krug uśmiechnął się. Młody, pryszczaty Krug żył wciąż w dorosłym, silnym, cholerycznym i wyzywającym mężczyźnie. Pokazałeś im, co? A teraz pokażesz istotom z gwiazd. Blip, blip, bum… Głos Kruga, przemierzający lata świetlne: „Hej, wy! Mówi Simeon Krug!” Widzi, że całe jego życie miało tylko ten jeden cel. Gdyby nie paląca, nieposkromiona ambicja, nie byłoby androidów, bez androidów nie byłoby wieży, bez wieży…

Wszedł do najbliższej kabiny przekaźnika i machinalnie podał dane, po czym wyszedł z kabiny w kalifornijskim domu Manuela. Nie planował przybycia tutaj. Letnie powietrze owiało jego skórę, przyzwyczajoną do klimatu Arktyki; pod stopami miał podłogę z czerwonych kamieni, nad głową zamiast dachu rozciągało się pole siłowe, nastawione na niebieski zakres spektrum, przez które przechodziły gałęzie drzewa, uginające się pod ciężkimi owocami. Słyszał szum fal. Pół tuzina domowej służby skamieniało na jego widok; usłyszał ich szept:

— Krug… Krug…

Pojawiła się Clissa; jej zielona peleryna była mocno prześwitująca i ukazywała małe piersi i szczupłe biodra.

— Nie powiedziałeś…

— Nie wiedziałem, że przyjadę.

— Coś bym przygotowała…

— Niczego nie potrzebuję. Czy Manuel…

— Nie ma go.

— A gdzie jest?

Clissa wzruszyła ramionami.

— Wyszedł, chyba w interesach… Wróci dopiero na obiad. Czy mogę ci zaproponować coś…

— Nie, nie… Macie ładny dom, Clissa, ciepły, prawdziwy… Musicie być szczęśliwi. To idealne miejsce dla dzieci — plaża, słońce, drzewa…

Android wyniósł dwa fotele, drugi uruchomił kaskadę, zainstalowaną w ścianie, trzeci rozpylił po patio zapach goździków, a kolejny podał Krugowi talerzyk ze słodyczami. Krug potrząsnął głową i stał nadal, Clissa również; wyglądała na zażenowaną.

— Jesteśmy jeszcze młodym małżeństwem — powiedziała. Możemy poczekać z dziećmi…

— To już dwa lata po ślubie. Długi miodowy miesiąc!

— To znaczy…

— Przynajmniej wystąpcie o pozwolenie. Musicie zacząć myśleć o dzieciach. Chciałbym mieć wnuka…

Trzymała w dłoni talerzyk ze słodyczami; była blada, jej oczy lśniły jak opale w lodowej masce. Krug znów potrząsnął głową.

— Zresztą to androidy wychowują dzieci… A jeżeli nie chcesz się męczyć, to można…

— Już o tym kiedyś mówiliśmy — przerwała mu łagodnie. Dziś jestem zmęczona…

— Wybacz mi — przeląkł się, że tak nalega, subtelność nigdy nie była jego mocną stroną. — Czy nie jesteś chora?

— Tylko trochę zmęczona…

Dała jakiś znak androidom, światło stało się bursztynowe i rozległa się spokojna muzyka. Zapytała nieco zbyt głośno:

— A wieża?

— Wspaniała. Musisz ją zobaczyć.

— Być może w przyszłym tygodniu, jeśli nie będzie zbyt zimno. Czy ma już pięćset metrów?

— Więcej, ale ja umieram z niecierpliwości, by wreszcie móc ją uruchomić.

— Dzisiaj wyglądasz na zmęczonego i podekscytowanego — powiedziała. — Powinieneś odpocząć trochę od czasu do czasu.

— Ja odpocząć? Dlaczego? Nie jestem stary! — zauważył, że prawie krzyczy i dokończył spokojniej: — Może masz rację… Teraz już pójdę, nie chcę cię zanudzać. Powiedz Manuelowi, że nic szczególnie ważnego, że chciałem tylko powiedzieć mu dzień dobry… Kiedy to ja właściwie widziałem Manuela? Będzie ze trzy tygodnie… Ojciec musi widywać syna od czasu do czasu.

Objął Clissę; była koścista i zimna. Ile ważyła? Pięćdziesiąt kilogramów? Mniej? Ciało dziecka… Krug złapał się na tym, że wyobraża ją sobie w łóżku z Manuelem i natychmiast odepchnął tę myśl.

— Odpocznij sobie. Ucałuj Manuela ode mnie.

Skierował się do przekaźnika. Dokąd teraz? Czuł, że ma gorączkę, płonęły mu policzki. Bezmyślnie przekazał serię jakichś współrzędnych maszynie. Blip. Nie mógł przestać myśleć, siła theta pożerała go.

Został przeniesiony do potężnej jaskini. Sklepienie nie dostrzegł, wznosiło się o kilometry nad nim. Ściany były metaliczne, brązowo-żółte, odbijały oślepiające, migotliwe światło. Kanciaste cienie wspinały się ku górze, a powietrze przepełniały huczące odgłosy: crac! pomf! ping! boum! Wszędzie można było dostrzec zapracowane androidy, które na widok Kruga zebrały się wokół, szepcząc:

— Krug… Krug… Krug…

„Dlaczego androidy patrzą na mnie w ten sposób…?”

Utkwił w nich wzrok i zmarszczył brwi; wiedział, że oddycha wszystkimi porami skóry, chwiał się na nogach.

Chciał poprosić Spauldinga o pigułkę odświeżającą, ale Spaulding był daleko — dziś Krug podróżował samotnie.

Jakiś Alfa stanął przed nim.

— Nikt nas nie uprzedził o pańskiej wizycie, panie Krug…

— Kaprys, chciałem tylko się rozejrzeć. Przepraszam… twoje nazwisko?

— Romulus Fusion, proszę pana.

— Ilu zatrudnionych, Alfa Fusion?

— Siedemset Beta, proszę pana i dziewięćset Gamma. Bardzo mało Alfa, spełniamy funkcje nadzoru. Czy życzy pan sobie, by pana oprowadzić? Czy może chce pan zobaczyć księżycowy statek? Może moduły dla Jupitera? A może statek międzygwiezdny?

Statek międzygwiezdny, statek międzygwiezdny… Krug zrozumiał: znalazł się w Denver, w centrum montażu statków ENTERPRISES KRUG, Ameryka Północna. W tych rozległych katakumbach montowano wszystkie typy pojazdów, pokrywających całe zapotrzebowanie na pojazdy tam, gdzie nie można było zastosować przekaźników: oceaniczne gąsienice, ślizgacze, stratosferyczne szybowce, potężne traktory, statki o napędzie jonowym do krótkich podróży kosmicznych, sondy międzygwiezdne, dysze. Tutaj też od siedmiu lat prowadzono prace nad pierwszym statkiem międzygwiezdnym z ludzką załogą. Od momentu rozpoczęcia budowy wieży Krug traktował ten projekt po macoszemu.

— Statek międzygwiezdny — zadecydował. — Chodźmy go zobaczyć.

Bety rozstąpiły się przed nim, podczas gdy Romulus Fusion poprowadził Kruga do ślizgacza w kształcie kropli; prześlizgiwali się wzdłuż łańcucha wszelkiego rodzaju pojazdów, by dotrzeć do wewnętrznego poziomu podziemnych zakładów, gdzie ślizgacz zatrzymał się i mogli wysiąść.

— Oto on — powiedział Romulus Fusion.

Krug zobaczył ciekawy pojazd z odległości około stu metrów — pozbawiony wystających skrzydeł, o iglastej głowicy i przysadzistym ogonie. Ciemnoczerwona powłoka robiła wrażenie wykonanej z odpadków, tak pomarszczona i nieregularna była jej konsystencja. Żadnego otworu do załadunku. Sześciokątne dysze miały konwencjonalną konstrukcję.

— Będzie gotowy do prób za trzy miesiące — powiedział Romulus Fusion. — Uważamy, że osiągnie zdolność do stałego przyspieszenia dwa i cztery dziesiąte, co pozwoli uzyskać prędkość bliską prędkości światła. Czy chce pan wejść do środka?

Krug potakująco skinął głową. Wnętrze statku było komfortowe i dość banalne: centrum kontroli, przestrzeń rekreacyjna, przedział energetyczny i inne standardowe instalacje, stosowane we współczesnych statkach.

— Może zabrać ośmioosobowy zespół — powiedział Alfa. — Podczas lotu ochronne pole odrzuca wszystkie cząstki materii, które mogłyby stanowić zagrożenie. Statek jest zautomatyzowany i nie potrzebuje dozoru. Oto pojemniki osobowe…

Romulus Fusion wskazał podwójny szereg czarnych pojemników, każdy dwa metry długi i metr szeroki, umocowanych przy ścianie.

— Do hibernacji stosuje się konwencjonalną technologię kontynuował. — System kontrolny statku na sygnał od załogi lub Ziemi wprowadzi ciekły płyn o wysokiej gęstości, obniżając temperaturę. Załoga podróżuje, zanurzona w ciekłym fluidzie, który spowalnia funkcje życiowe i chroni ludzi przed skutkami przyspieszenia. Odwrócenie procesu jest także bardzo proste. Okres hibernacji przewidywany jest maksymalnie na czterdzieści lat; w przypadku dłuższych podróży załoga byłaby budzona co czterdzieści lat, poddawana programowi prób podobnemu do tego, jaki przechodzą androidy, potem ponownie zajmowaliby miejsca w pojemnikach. W ten sposób ta sama załoga mogłaby podróżować praktycznie w nieskończoność.

— Ile czasu trwałaby podróż do gwiazdy oddalonej o trzysta lat świetlnych? — zapytał Krug.

— Uwzględniając czas niezbędny na osiągnięcie maksymalnej prędkości kształtowałoby się to w okolicach sześciuset dwudziestu lat — odpowiedział Romulus Fusion. — Natomiast biorąc pod uwagę efekt spowolnienia czasu na pokładzie ze względu na ogromną prędkość, dla załogi upłynęłoby dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat, czyli podróż mogłaby się odbyć podczas jednego okresu snu.

Krug chrząknął: to wspaniale dla załogi statku, ale jeśli wysłałoby się ekspedycję ku NGC 7293 na przyszłą wiosnę, powróci ona na Ziemię w XXXV wieku. Może już nie być nikogo, kto ich powita. Jednakże Krug nie widział innej alternatywy.

— A więc pojazd będzie zdolny do lotu w lutym?

— Tak.

— Doskonale. Proszę rozpocząć już selekcję kandydatów do załogi: cztery Alfy i cztery Bety. Polecą do wybranego przeze mnie systemu gwiezdnego na początku 2219 roku.

— Według rozkazu, proszę pana.

Opuścili statek. Krug przeciągnął dłonią po chropawej powierzchni pojazdu — jego miłość do szklanej wieży przeszkodziła mu w nadzorowaniu prac tutaj i teraz tego żałował. Wykonano wspaniałą robotę. Zrozumiał, że powinien zaatakować gwiazdy z dwóch stron. Kiedy budowa wieży zostanie ukończona, spróbuje nawiązać łączność z istotami, które według Vargasa żyły na NGC 7293, a równocześnie jego statek z załogą androidów rozpocznie lot ku błękitnemu słońcu. Co będą mieli do przekazania? Kompletne streszczenie wszystkich ludzkich dokonań, sześciany obfitości, kompletne biblioteki, repertuar muzyczny, setki systemów informacji z załogą czterech Alfa i czterech Beta, specjalistów techniki komunikacji. Podczas gdy oni będą hibernować, skieruje do nich z Ziemi wiązkę tachjonów i przekaże im wiedzę, którą ma zamiar otrzymać dzięki kontaktom wieży z istotami z gwiazd. Statek osiągnie swój cel około roku 2850 i może będzie już wykonalne przekazanie załodze kompletnego słownika do porozumiewania się z rasą, którą lecą odwiedzić? Nawet encyklopedia, cały zasób informacji z kontaktów za pomocą łączności tachjonowej pomiędzy ludźmi a mieszkańcami NGC 7293!

Krug uścisnął ramię Romulusa Fusiona.

— Dobra robota. Powrócę tu wkrótce. Gdzie znajduje się przekaźnik?

— Tędy, proszę pana.

Blip, blip, blip… Powrócił na teren budowy wieży. Thor Watchman nie był już sprzężony z komputerem w centrum kontroli — Krug znalazł go w wieży na czternastym piętrze, gdzie nadzorował instalowanie urządzeń, przypominających bryły sera, unoszące się na szklanych strunach.

— Co to takiego? — zapytał Krug.

Watchman był zaskoczony nagłym pojawieniem się swego pana.

— Obwody bezpieczników — odpowiedział. — To zabezpieczenie w razie nagłego wzrostu pozytronów…

— Doskonale. Czy wiesz, skąd wracam, Thor? Z Denver. Oglądałem statek międzygwiezdny. Nie kontrolowałem postępów prac nad jego powstaniem, ale jest już praktycznie ukończony. Poczynając od tej chwili oba te projekty mają być realizowane synchronicznie.

— Przepraszam…

— Alfa Romulus Fusion kieruje pracami w Denver. Wybierze załogę, cztery Alfy i cztery Bety i przyszłej wiosny wyruszy w drogę, akurat po wysłaniu naszych pierwszych sygnałów ku NGC 7293. Proszę nawiązać z nim współpracę. Och, cóż to za sprawa! Tu jesteśmy do przodu z naszymi planami konstrukcyjnymi, ale to jeszcze nie idzie tak szybko, jakbym chciał.

„Boum! Boum!” zamglona planeta NGC 7293 skwierczała i płonęła pod czołem Kruga. „Za bardzo się tym ekscytuję!”

— Dziś wieczorem po zakończeniu pracy, Thor, proszę wydać polecenie powiększenia personelu o pięćdziesiąt procent — proszę porozumieć się ze Spauldingiem. Jeżeli potrzeba będzie więcej Alf, proszę się nie wahać. Proszę żądać wszystkiego, co tylko będzie potrzeba. Chcę, by organizacja budowy została zmieniona tak, by wieża była gotowa trzy miesiące wcześniej niż planowano. Zrozumiano?

— Tak, panie Krug — odparł Watchman przygaszonym głosem.

— Dobrze. Doskonale. Dobrze. Proszę zatem wszystko kontynuować, Thor. Nie potrafię wyrazić, jak jestem dumny i szczęśliwy…

„Boum… Boum… Blip… Boum”

— Jeżeli będzie to konieczne, dam ci wszystkie wykwalifikowane Bety z kontynentu, z Azji, z całej Ziemi! Trzeba ukończyć wieżę!

„Boum… Czas! Czas! Nigdy dość czasu!”

Oddalił się szybko; na zewnątrz, w zimnym powietrzu nocy jego szaleństwo opadło. Przez chwilę stał nieruchomo, obserwując gładkie piękno lśniącej wieży, tryskającej wszystkimi barwami w głąb tundry. Podniósł wzrok i dostrzegł gwiazdy; zacisnął pięść i wyciągnął ją ku niebu.

„Krug! Krug! Krug! Krug!”

„Boum.”

Wrócił do przekaźnika — koordynaty Ugandy, nad jeziorem czeka na niego Cannelle, delikatne ciało, pełne piersi, podniecający brzuch. Tak, tak, tak…

„2-5-1, 2-3-1, 2-1…”

Krug przebył świat jednym skokiem.

Rozdział dwudziesty pierwszy

W blasku zimnego, zimowego Słońca dziesiątki Alf defilowało na rozległym placu, schodzącym niczym olbrzymi pomost od Pałacu Kongresu Światowego w Genewie; każdy android miał odznakę Partii Wolności Androidów. W rogach placu rozstawiono roboty bezpieczeństwa: czarne maszyny o pyskach buldogów, które kołysały się ponuro i zaczęłyby natychmiast pluć paraliżującymi taśmami, gdyby manifestujący wyszli poza teren przewidziany programem, zaaprobowany przez władze Kongresu. Ale reprezentanci PWA nie zrobią z pewnością nic nieoczekiwanego, zadowalając się wejściem na plac krokiem ani zbyt dumnym, ani zbyt nonszalanckim, ze wzrokiem utkwionym w kamerach holowizji, umiejscowionych nad nimi. W regularnych odstępach czasu, na znak przywódcy, Siegfrieda Fileclerka, jeden z manifestantów uruchamiał propagandową szpulę, z której wypływała gęsta, niebieska mgła i unosiła się na wysokość dwudziestu metrów, by tam się zatrzymać; powoli wyłaniało się z niej wypisane złocistymi literami posłanie. Gdy kłęby dymu zaczynały zanikać, Fileclerk dawał znak i kolejny android uruchamiał swoją szpulę.

Ponieważ tylko Kongres miał teraz posiedzenie, było wprost niemożliwe, by w ciągu kilku tygodni któryś z jego członków nie zwrócił na nich uwagi. Nie była to pierwsza manifestacja; celem PWA było rozprzestrzenienie na cały świat — dzięki programom informacyjnym holowizji — sloganów takich, jak:

„NATYCHMIASTOWA RÓWNOŚĆ DLA ANDROIDÓW!”

„CZTERDZIEŚCI LAT NIEWOLI TO DOSYĆ!”

„CZY CASSANDRA NUCLEUS ZGINĘŁA NA PRÓŻNO?”

„ODWOŁUJEMY SIĘ DO ŚWIADOMOŚCI LUDZKOŚCI!”

„AKCJA WOLNOŚĆ!”

„DOPUŚĆCIE NATYCHMIAST ANDROIDY DO KONGRESU!”

„NADCHODZĄ NOWE CZASY!”

„JEŚLI SIĘ NAS SKALECZY, CZYŻ NIE KRWAWIMY?”

Rozdział dwudziesty drugi

Thor Watchman klęczał obok Lilith Meson w kaplicy Valhallavagen. Był to dzień ceremonii Otwarcia Kadzi; obecnych było dziewięć Alf, którym przewodził Mazda Constructor, członek kasty Transcendentalistów. Dwie Bety nakłoniono do asystowania przy ceremonii, potrzebni bowiem byli Podlegli. Ceremonia ta nie wymagała uczestnictwa Zapobiegających, toteż Watchman nie musiał odgrywać oficjalnej roli i zadowalał się powtarzaniem inwokacji.

Ponad ołtarzem lśnił i migotał hologram Kruga; na ścianach triady kodów genetycznych zdawały się wirować. W powietrzu czuć było wodór. Jak zwykle, ruchy Mazdy Constructor a były powolne, szlachetne i wywołujące wrażenie.

— AUU GAU GGU GCU — zaintonował.

— Harmonia! — odpowiedział pierwszy Podległy.

— Jedność! — zawtórował drugi.

— Percepcja — powiedziała Lilith.

— CAC CGC CCC CUC — kontynuował Mazda.

— Harmonia!

— Jedność!

— Pasja — powiedziała Lilith.

— UAA UGA UCA UUA! — krzyknął Mazda.

— Harmonia!

— Jedność!

— Determinacja — powiedziała Lilith. Ceremonia zakończyła się. Mazda Constructor był czerwony i zmęczony; Lilith lekko dotknęła go dłonią. Obydwie Bety, gdy tylko trochę odsapnęły i zorientowały się, że nie są już potrzebne, wymknęły się tylnymi drzwiami. Watchman wstał i w najciemniejszym kącie dostrzegł Andromedę Quark, mamroczącą sentencje kasty Projektorów; zdawała się nikogo nie dostrzegać, zaabsorbowana bez reszty.

— Idziemy? — powiedział Watchman do Lilith. — Odprowadzę panią do domu.

— To miłe z pana strony — odparła, wciąż jeszcze nieco oszołomiona rolą, którą odgrywała podczas ceremonii; jej oczy błyszczały, drgały nozdrza, piersi unosiły się pod lekkim okryciem.

Wyszedł z nią na ulicę, a gdy skierowali się w stronę najbliższego przekaźnika, zapytał:

— Czy polecenie naboru osobowego dotarło do pani biura?

— Wczoraj. Towarzyszyło mu dołączone żądanie Spauldinga — chodzi o siłę roboczą. Gdzie ja mu znajdę tyle wykwalifikowanych Bet? Thor, co się dzieje?

— Dzieje się to, że Krugowi coraz bardziej się spieszy. Owładnęła nim myśl ukończenia wieży.

— To nie nowość…

— Jest coraz gorzej. Jego niepokój rośnie z dnia na dzień, pogłębia się, intensyfikuje jak choroba, która wyniszcza wnętrze organizmu. Gdybym był człowiekiem, być może potrafiłbym zrozumieć tę potrzebę ciągłego parcia naprzód. Teraz pojawia się na budowie dwa, trzy razy dziennie i liczy poziomy i bloki, naciska ekipy montażystów, by jeszcze szybciej montowali urządzenia do przyspieszania tachjonów. Wygląda na zagubionego: poci się, podnieca, cedzi słowa… Teraz zwiększa ilość pracowników i topi coraz więcej milionów dolarów w budowie wieży. Co chce zrobić? Co chce osiągnąć? A teraz jeszcze statek międzygwiezdny… Wczoraj rozmawiałem z Denver. Czy pani wie, Lilith, że w zeszłym roku kompletnie porzucił te zakłady, a teraz bywa tam codziennie? Statek ma być gotowy za trzy miesiące, by natychmiast wyruszyć w drogę. Krug wysyła androidy…

— Dokąd?

— Do gwiazdy odległej o trzysta lat świetlnych.

— Myślę, że nie prosił, by pan poleciał?

— Załoga ma się składać z czterech Alf i czterech Bet. Jeśli Spaulding będzie miał coś do powiedzenia, to będę załatwiony. Krug nas ochroni przed odlotem… — ironia modlitwy dotarła do niego i zaczął śmiać się ponurym, nerwowym śmiechem. — Tak, Krug nas ochroni!

Dotarli do przekaźnika i Watchman zaprogramował współrzędne.

— Czy nie zechciałby pan wejść na chwilę? — zaproponowała Lilith.

— Z przyjemnością.

Apartament Lilith był mniejszy niż jego: jeden pokój, salon, jadalnia, kuchnia i coś w rodzaju przedpokoju. Watchman zauważył miejsca, gdzie zainstalowano przegrody, by z jednego dużego pokoju zrobić kilka mniejszych. Budynek przypominał ten, w którym mieszkał on sam: stary, o ciepłej i żywej atmosferze. Dziewiętnasty wiek, stwierdził, choć dało się dostrzec, że umeblowanie odzwierciedlało silną osobowość Lilith; było tu też dużo delikatnych drobiazgów. Choć w Sztokholmie byli sąsiadami, gościł u niej po raz pierwszy. Androidy, nawet Alfy, nie zapraszały do siebie innych androidów — w większości przypadków jako miejsca spotkań służyły kaplice. Ci, którzy nie należeli do Kościoła, bywali w biurach P.W.A., choć tam byli raczej samotni. Usiadł w wygodnym, ruchomym fotelu.

— Czy coś podać? — zapytała Lilith. — Mam wszystkie rodzaje substancji sympatycznych. Zioła? Herbata? Nawet alkohole: likier, koniak, whisky…

— Jest pani dobrze zaopatrzona w te głupstwa.

— Manuel odwiedza mnie dość często. Czy ma pan na coś ochotę?

— Nie, na nic — odparł. — Te niszczące środki nie interesują mnie.

Zaczęła się śmiać i stanęła przed aparatem Dopplera. Szybko zdjęła ubranie: pod spodem nie nosiła nic poza bladozieloną warstwą termiczną, bardzo rzucającą się w oczy na tle jej szkarłatnej skóry, okrywającą jej ciało od piersi po pośladki i chroniącą przed zimowymi wiatrami. Lilith ustawiła urządzenie i warstwa zniknęła, a ona założyła sandały i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze przed aparatem, ustawiając regulatory ścienne. Obrazy na ścianach zaczęły zmieniać się w sposób losowy i nastała chwila żenującej ciszy. Watchman poczuł się nieswojo. Znał Lilith od pięciu lat — praktycznie od chwili, gdy się urodziła — i byli tak dobrymi przyjaciółmi, jak może to mieć miejsce tylko między androidami, jednak nigdy jeszcze nie był z nią sam na sam. To nie jej nagość go żenowała, nagość nic dla niego nie znaczyła. Pomyślał, że było to efektem zebrania. Jeśli byliby kochankami, gdyby między nimi zaistniałoby coś seksualnego… Uśmiechnął się, ale zanim zdążył wypowiedzieć jakąkolwiek uwagę, Lilith powiedziała:

— Ten pomysł mnie zbulwersował, ten dotyczący Kruga… Ta jego niecierpliwość, jeśli chodzi o ukończenie wieży… A gdyby Krug był umierający, Thor?

— Umierający? Chyba nigdy nawet o tym nie pomyślał!

— Jakaś straszna choroba, coś, czego współczesna medycyna nie byłaby w stanie wyleczyć… Nie wiem, może jakiś nowy rodzaj raka? Można by podejrzewać, że ma przed sobą zaledwie rok lub dwa życia i to tłumaczyłoby, dlaczego tak rozpaczliwie stara się nawiązać łączność z istotami z innej gwiazdy.

— Wygląda na zdrowego — odparł Watchman.

— Może rozsypuje się od wewnątrz? Pierwszymi symptomami może być to jego irracjonalne zachowanie, ta obsesja przeskakiwania z miejsca na miejsce, przyspieszanie programu prac, zmuszanie ludzi do bardziej intensywnej pracy…

— Nie, Krug nas ochroni!

— Niech Krug będzie chroniony…

— Nie mogę w to uwierzyć, Lilith. Skąd przyszedł pani do głowy taki pomysł? Czy Manuel mówił coś pani?

— Czysta intuicja. Usiłuję wytłumaczyć sobie dziwne zachowanie Kruga, to wszystko. Jeśli rzeczywiście umiera, tłumaczyłoby to…

— Krug nie może umrzeć.

— Nie?

— Dobrze pani wie, co chcę powiedzieć. On nie może, jest jeszcze młody. Może liczyć jeszcze na co najmniej wiek życia, a w ciągu wieku tyle można zrobić…

— Chce pan powiedzieć, że dla nas…

— To zrozumiałe.

— Ale ta wieża drąży go od środka, ona go spala. Nie boi się pan, że może go uśmiercić, Thor? Nawet bez wypowiedzenia jednego słowa…

— A więc straciliśmy tyle energii na modlitwy… P.W.A. roześmieje nam się w nos!

— Czy więc nie powinniśmy tego robić? Delikatnie dotknął opuszkami palców jej powiek.

— Nie możemy przenosić naszych planów w sferę fantazji, Lilith. Krug nie umiera i bardzo prawdopodobne, że nie umrze jeszcze długo.

— A jeśli mimo wszystko umrze?

— Gdzie chciałaby pani się udać?

— Moglibyśmy rozpocząć akcję — odparła poważnie.

— Jaką akcję?

— Odkąd zadecydowaliśmy, bym spała z Manuelem — służyć Manuelowi, by zapewnić sobie poparcie Kruga.

— To nie był zbyt dobry pomysł — powiedział Watchman. — Wątpię, by manipulowanie Krugiem w ten sposób było etyczne. Jeśli nasza wiara jest szczera, powinniśmy oczekiwać jego łaski i miłosierdzia bez intryg…

— Dosyć, Thor! Chodzę do kaplicy, pan chodzi do kaplicy, wszyscy chodzimy do kaplicy, ale żyjemy w realnym świecie i trzeba zdawać sobie sprawę z pewnych faktów. Jednym z nich jest możliwość przedwczesnej śmierci Kruga…

— To jest… — Thor zadrżał ze zdenerwowania.

Lilith mówiła jak pragmatyczka — prawie tak, jakby słyszało się entuzjastę z P.W.A. Watchman dostrzegał logikę tego stanowiska, gdy cała jego wiara opierała się na nadziei cudu. A jeśli cudu nie będzie? A jednak… Mimo to…

— Manuel jest zaangażowany, gotów otwarcie bronić naszej sprawy — mówiła dalej. — Wie pan, jak łatwo daje się urabiać, a za dwa lub trzy tygodnie mogę go przekształcić w zagorzałego bojownika. Najpierw zaprowadzę go do Gamma Town…

— Ukrywa swoją sympatie, mam nadzieję?

— Zrozumiałe. Spędziliśmy tu noc i przytarłam mu trochę nosa. Potem… Przypomina pan sobie, Thor, jak rozmawialiśmy o tym, czy pozwolić mu obejrzeć naszą kaplicę…

— Tak — Watchman aż zadrżał.

— Obejrzymy jedną z nich, wytłumaczę mu całą naszą wiarę, a wreszcie czule go poproszę, by porozmawiał z ojcem o naszej sprawie. On to zrobi, Thor, on to zrobi! I Krug go wysłucha, i Krug wypowie oczekiwane słowa, by sprawić przyjemność Manuelowi.

Watchman wstał i zaczął przechadzać się wzdłuż i wszerz pokoju.

— Ale mnie wydaje się to niemal bluźniercze… Jesteśmy uważani za tych, którzy oczekują na spłyniecie łaski Kruga, a służyć Manuelowi, próbować wpłynąć na Kruga i naginać jego wolę…

— A jeśli Krug umiera? Jeśli pozostało mu już tylko kilka miesięcy życia? A jeśli nadal pozostaniemy niewolnikami? Słowa Lilith odbiły się od ścian:

„KRUGA NIE BĘDZIE JUŻ”

„KRUGA NIE BĘDZIE JUŻ”

„KRUGA NIE BĘDZIE JUŻ”

„KRUGA NIE BĘDZIE JUŻ”

„KRUGA NIE BĘDZIE JUŻ”

— Powinniśmy rozróżniać istotę fizyczną, zwaną Krugiem, dla którego pracujemy, a wiecznego Kruga Stwórcę, Kruga Wyzwoliciela, który… — powiedział Thor mało pewnym głosem.

— Nie teraz, Thor. Proszę mi tylko powiedzieć, co powinnam zrobić? Zaprowadzić Manuela do Gamma Town?

— Tak. Ale niech pani nie posuwa się zbyt daleko, proszę nie odkrywać przed nim więcej niż jedną rzecz na raz. Jeśli zaś będzie pani miała jakieś wątpliwości, proszę się nie wahać i konsultować ze mną. Czy pani naprawdę może manipulować Manuelem?

— On mnie uwielbia — spokojnie odparła Lilith.

— Dla pani ciała?

— To piękne ciało, Thor, ale istnieje jeszcze coś. On podświadomie pragnie być zdominowany przez androida i to jest efekt kompleksu winy drugiej generacji. Uwiodłam go seksem i utrzymuję potęgą Kadzi.

— Seks… — powiedział Watchman. — Uwieść seksem… Jak? Kobieta? Powiadają, że on ma piękną żonę, choć ja nie jestem w stanie tego ocenić. Jeśli ma piękną żonę, dlaczego tego potrzebuje?

Lilith zaczęła się śmiać.

— Powiedziałem coś śmiesznego?

— Nic pan nie wie o ludziach, Thor. Sławny Alfa Watchman zupełnie nieświadomy! — jej oczy zabłysły złością, nagle wstała. — Thor, czy pan wie coś o seksie? Z własnego doświadczenia?

— Czy miałem stosunki seksualne? Czy to chciałaby pani wiedzieć?

— Właśnie to chciałam wiedzieć — powiedziała Lilith. Kierunek, który przyjęła rozmowa, zupełnie zbił go z tropu. Co jego prywatne życie miało wspólnego z organizacją rewolucyjnej strategii?

— Nie — odpowiedział. — Nigdy. Co z tego można mieć poza kłopotami?

— Przyjemność — oznajmiła. — Krug stworzył nas z funkcjonalnym systemem nerwowym. Seks jest czymś rozrywkowym, seks mnie ekscytuje, a więc powinien ekscytować i pana. Dlaczego nigdy pan tego nie spróbował?

— Nie znam żadnego samca Alfy, który by tego próbował lub nawet o tym myślał.

— Kobiety Alfa tak.

— To nie to samo. Wy macie więcej okazji, ludzcy mężczyźni za wami biegają. Ludzkie kobiety nie biegają za androidami, może poza kobietami nerwowo chorymi. Pani może mieć stosunki seksualne z ludźmi bez żadnego ryzyka, ja natomiast nie chcę kompromitować się przed żadną ludzką kobietą nie mówiąc nawet o tym, że wówczas pierwszy lepszy ludzki mężczyzna może mnie zniszczyć.

— A stosunki między androidami?

— By co robić? Dzieci?

— Stosunki seksualne a reprodukcja to dwie różne sprawy, Thor. Ludzie mają stosunki bez płodzenia dzieci i dzieci bez stosunków. Seks jest siłą społeczną, sportem, grą, rodzajem magnetyzmu, przechodzeniem z jednego ciała do drugiego. To jest to, co daje mi władzę nad Manuelem, gwałtownie zmienia jego głos, wytraca jego dydaktyczny ton, czyni go uległym. Czy pan chce, bym panu pokazała, co to jest? Proszę się rozebrać!

Roześmiał się nerwowo. Czy ona mówi poważnie?

— Pani chce się ze mną kochać?

— Dlaczego nie? Boi się pan?

— Proszę nie mówić głupstw! Ale ja nie oczekiwałem… Chcę powiedzieć… Wydaje mi się to takie niewłaściwe… Dwa androidy, sypiające razem, Lilith…

— Ponieważ jesteśmy przedmiotami z plastiku? — zapytała chłodno.

— Nie to chciałem powiedzieć… W istocie jesteśmy z krwi i kości…

— Ale istnieją rzeczy, których nie powinniśmy robić, ponieważ pochodzimy z Kadzi. Pewne funkcje cielesne są zarezerwowane dla Dzieci Macicy, co?

— Deformuje pani moje stanowisko…

— Wiem o tym. Chcę, by nauczył się pan czegoś więcej, Thor. Usiłuje pan manipulować całym społeczeństwem, a ignoruje pan ludzkie motywacje u ich podstaw. Proszę się rozebrać… Nigdy nie odczuwał pan pożądania do kobiety?

— Nie wiem, co to jest pożądanie, Lilith.

— Naprawdę?

— Naprawdę. Pokiwała głową.

— I myśli pan, że powinniśmy być równi ludziom? Chce pan głosować, mieć w Kongresie przedstawicieli Alfy, posiadać prawa cywilne, a żyje pan jak robot, jak maszyna. Potwierdza pan podstawowy argument, by utrzymywać androidy w niewoli. Ignoruje pan najważniejszy witalny sektor i mówi pan, że te sprawy dotyczą tylko ludzi! Niebezpieczny sposób myślenia, Thor! My jesteśmy ludźmi! Mamy ciało! Dlaczego Krug dał nam narządy płciowe, jeśli nie chciał, byśmy ich używali?

— Zgadzam się ze wszystkim, co pani mówi, ale…

— Ale co?

— Ale seks mnie nie interesuje. Wiem, że to podstawowy argument przeciwko naszej sprawie, ale nie jestem jedynym Alfa, który tak myśli. Rozmawialiśmy o tym sporo, ale… — odwrócił wzrok. — Być może ludzie mają rację… Może my jesteśmy niższą rasą, całkowicie sztuczną, inteligentnymi robotami, wykonanymi z ciała i…

— Błąd! Proszę wstać, Thor… Proszę tu podejść! Podszedł do niej. Wzięła go za ręce i położyła je na swoich nagich piersiach.

— Proszę je nacisnąć — powiedziała. — Delikatnie… Proszę pieścić sutki… Widzi pan, jak twardnieją, jak się prostują? To znak, że reagują na pańskie dotknięcie… W ten sposób objawia się u kobiety pożądanie. Co pan czuje, gdy dotyka pan moich piersi, Thor?

— Delikatną skórę…

— Co pan czuje wewnętrznie?

— Nie wiem…

— Przyspieszenie pulsu? Napięcie? Tak… Proszę pieścić moje ramiona, pośladki… Proszę przesuwać dłoń od góry do dołu… Tak właśnie, Thor?

— Nie jestem pewny… To dla mnie coś nowego, Lilith…

— Proszę się rozebrać — poleciła.

— Ale jak to… Wydaje mi się to takie mechaniczne… Zimno… Czy przygaszone światło, szepty, muzyka i poezja nie są częścią seksu?

— Ach, coś jednak pan o tym wie!

— Troszeczkę. Czytałem książki, poznałem rytuały, akcesoria…

— Spróbujmy więc. Przygaszę światła — nie, nie zamglenie, nie za pierwszym razem… Doskonale. Teraz muzyka… Proszę się rozebrać.

— Czy nie powie pani o tym nikomu?

— Ależ jest pan głupi! Komu mogę o tym powiedzieć? Manuelowi? Kochanie — powiem mu — kochanie, zdradziłam cię z Thorem Watchmanem! — zaczęła się śmiać. — To będzie nasz sekret. Nazwijmy to lekcją humanizacji, jeśli pan chce. Ludzie mają stosunki seksualne, a pan chce stać się bardziej człowiekiem, nieprawdaż? Wprowadzę pana w seks!

Zaśmiała się złośliwie, a Watchmanem owładnęła ciekawość. Zaczął już odczuwać wpływ pieszczot, które wprowadzały go w stan euforii. Lilith miała rację: aseksualność Alf była paradoksem dla ludzi, którzy głośno obwieszczali, że są ludźmi. Może zaabsorbowany licznymi obowiązkami, które zlecał mu Krug, zlekceważył rozwijające się w nim emocje? Pomyślał o Siegfriedzie Fileclerku, płaczącym na śniegu przy Cassandrze Nucleus i zadał sobie to właśnie pytanie. Jego ubranie opadło na podłogę, Lilith przytuliła się do niego. Ocierał delikatnie swoje ciało o jej ciało, czuł jej brzuch na swoim, jej twarde piersi na swoim torsie. Analizował, jak ma to określić, jak zareagować; jego odkrycia budziły niepewność, a jednak nie potrafił zaprzeczyć, że cielesny kontakt sprawia mu przyjemność. Lilith zamknęła oczy; jej rozchylone usta szukały ust Thora, po czym jej język wślizgnął się pomiędzy jego wargi. Przesuwał dłonie po jej plecach, zaciskał palce na jej pośladkach; wyprostowała się i naciskała jego ciało, coraz szybciej się ruszając. Pieścili się przez kilka minut, potem Thor odprężył się.

— A więc? — zapytała. — Co pan o tym powie?

— Podoba mi się to — odparł zgodnie z prawdą.

— Ale czy to pana podnieca?

— Tak myślę…

— To nic nie mówi.

— Jak mogę to wiedzieć?

— To widać! — odparła ze śmiechem.

Poczuł się niezwykle niezręcznie; odniósł wrażenie, jakby jego osobowość została rozdarta, a on nie potrafił odnaleźć siebie samego. Odkąd wyszedł z Kadzi, zawsze traktowano go jako starszego, mądrzejszego, bardziej kompetentnego, pewniejszego od innych braci-Alfa; zawsze był traktowany jako mężczyzna znający świat i miejsce, w którym się znajdował. Ale teraz? W pół godziny Lilith zredukowała go do małego, niezręcznego przedmiotu, naiwnego zwierzęcia. Uniosła ręce do bioder Watchmana.

— Ponieważ pański organ nie był dość sztywny, to znaczy, że nie był pan dostatecznie podekscytowany. Teraz zobaczymy…

Przesunęła palce pewnym ruchem; Watchman musiał przyznać, że przeżywa bardzo interesujące odczucie i że ten nagły, oszałamiający przypływ męskości między palcami Lilith jest czymś zauważalnym. Mimo wszystko jednak w dalszym ciągu był na zewnątrz siebie jako daleki i uważny obserwator. Znowu przytuliła się do niego; jej ciało falowało i drżało, pełne napięcia. Ponownie obejmował jej ramiona, przesuwał dłońmi po jej skórze. Ułożyła się na podłodze, a on położył się na niej, opierając się na łokciach i kolanach. Lilith oplotła go nogami, wsunęła rękę pomiędzy ich ciała, ujęła jego członek i wsunęła w siebie. Zaczęła poruszać się w górę i w dół, a on wkrótce podchwycił ten rytm i poruszał się wraz z nią.

„A więc to jest seks…” — pomyślał.

Zastanowił się, co może odczuwać kobieta, mając w sobie coś tak twardego i długiego. Najwidoczniej to lubią: Lilith dyszała i trzęsła się, bez wątpienia z rozkoszy, choć frapowała go myśl, że jest w tym coś śmiesznego. Mimo wszystko takie poruszanie się w kobiecie było czymś ekscytującym. Czy to o tym mówiła poezja? Czy to za to mężczyźni staczali pojedynki i wyrzekali się królestw?

— Kiedy będziemy wiedzieli, że to się skończy? — zapytał po chwili.

Otworzyła oczy; nie był w stanie określić, czy wyrażały wściekłość czy drwinę.

— Będzie pan to wiedział — powiedziała. — Nie przerywajmy…

Ruchy Lilith stawały się coraz gwałtowniejsze: wyginała się i rzucała, jakby we wnętrzu jej ciała szalała burza. Wszystkie mięśnie jej ciała drgały, a w miejscu, w którym w nią wkroczył, czuł ją w gwałtownych konwulsjach. Nagle i on sam poczuł spazmy, które przerwały mu obserwację efektów ich związku. Zamknął oczy, dyszał, a jego serce zaczęło bić jak oszalałe. Skóra stanęła mu w ogniu, opuścił głowę i wstrząsnęła nim seria wyładowujących wytrysków.

Miała rację: łatwo było zauważyć, kiedy będzie koniec. Jakże szybko zniknęła ekstaza! Teraz zadał sobie trud przypomnienia potężnych wrażeń, jakie odczuwał zaledwie minutę wcześniej. Poczuł się oszukany, jakby zaproszono go na przyjęcie i nie podano posiłku. Czy to wszystko?

„Zresztą to nic” — pomyślał. — „To wszystko jest oszustwem!”

Wysunął się z niej; Lilith nadal leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczyma i rozchylonymi wargami, pokryta potem i najwyraźniej wyczerpana. Jeszcze nie widział takiej kobiety. Po chwili otworzyła oczy, oparła się na łokciach i uśmiechnęła trochę nieśmiało.

— Halo! — powiedziała.

— Halo! — odparł i odwrócił spojrzenie.

— Jak się pan czuje?

Watchman wzruszył ramionami. Szukał precyzyjnych określeń i nie mógł ich znaleźć; onieśmielony powiedział:

— Zmęczony przede wszystkim… Pusty… To normalne? Czuję się… pusty…

— To normalne, po stosunku wszystkie zwierzęta są smutne. To stare powiedzenie łacińskie. Jest pan zwierzęciem, Thor, proszę nie zapominać.

— Tak, zwierzę… Popiół na zimnej plaży… Czy to sprawiło pani radość, Lilith?

— Nie widział pan tego? Nie, oczywiście… Sprawiło mi to radość.

Lekko położył dłoń na udzie Lilith.

— Jestem zadowolony, ale wciąż zaniepokojony…

— Z jakiego powodu?

— Ten cały ciąg wydarzeń… Wchodzenie, wychodzenie, pocenie się, jęki, ruchy bioder, a potem koniec… Ja…

— Nie — przerwała. — Proszę nie starać się brać tego na rozum i nie analizować. Zbyt wiele pan oczekiwał. To tylko rozrywka, Thor, to robią ludzie, by być razem szczęśliwymi. To wszystko… To nie jest doświadczenie kosmiczne…

— Proszę mi wybaczyć… Jestem tylko głupim androidem, który…

— Nie. Jest pan kimś, Thor.

Zauważył, że sprawił jej przykrość, odmawiając podporządkowania się ich połączeniu, wyrządził przykrość także sobie samemu. Podniósł się powoli. Czuł się załamany, miał wrażenie, że jest pustą wazą, porzuconą na śniegu. Poznał przebłysk radości aż do rozładowania się, ale czy ta chwila ekstazy warta była tego, czego szukał, jeśli przynosiła ze sobą smutek? Zrobiła to dla jego dobra, chciała uczynić go bardziej człowiekiem. Podniósł ją, na chwilę przytulił do siebie, pocałował, ujął jedną pierś i powiedział:

— Spróbujemy jeszcze innym razem, nieprawdaż?

— Kiedy będzie pan chciał…

— Wydawało mi się to bardzo dziwne za pierwszym razem, ale obiecuję postępy. Jestem tego pewny.

— Oczywiście, Thor. To zawsze jest dziwne po raz pierwszy.

— Teraz muszę już iść.

— Jeśli tak trzeba…

— Tak, ale wkrótce wrócę.

— Tak… — dotknęła jego ramienia. — A ja zacznę realizować to, co zadecydowaliśmy. Zaprowadzę Manuela do Gamma Town.

— Doskonale.

— Niech Krug będzie z tobą, Thor.

— Niech Krug będzie z tobą. Zaczął się ubierać.

Rozdział dwudziesty trzeci

I Krug powiedział: „Ale ja utworzę wieczną różnicę między wami.”

„Dzieci z Macicy zawsze będą wychodziły z Macicy, a Dzieci z Kadzi zawsze będą wychodziły z Kadzi. I nie będzie wam dane wydawać na świat dzieci, jak jest to u Dzieci z Macicy.”

„I tak będzie, abyście zawdzięczali życie jedynie Krugowi. Jemu pozostanie chwała za wasze stworzenie na wieki wieków.”

Rozdział dwudziesty czwarty

20 grudnia 2218

Wieża ma już osiemset metrów i ciągle rośnie. Nie sposób oprzeć się jej potędze; gdy wychodzi się z przekaźnika w dzień czy w nocy, staje się w osłupieniu na widok piękna tej lśniącej, ogromnej kolumny. Samotność, która ją otacza, dodaje jej jeszcze szlachetności i potęgi.

Przekroczono już połowę planowanej wysokości konstrukcji.

Ostatnio miało miejsce wiele wypadków, spowodowanych pośpiechem przy pracach. Dwóch robotników spadło ze szczytu wieży; jeden z elektryków uszkodził izolację łącznika, co spowodowało fatalne wyładowanie, którego ofiarami zostało pięć Gamm, montujących kable; zderzyły się dwa cylindry podnośników, powodując śmierć sześciu androidów; Alfa Euclid Planner cudem uniknął poważnych obrażeń podczas zwarcia w komputerze, z którym był sprzężony; trzy Bety runęły z wysokości czterystu metrów na pomocnicze oprzyrządowanie, gdy rusztowanie runęło. Do tej pory budowa kosztowała życie trzydziestu androidów, ale wśród tysięcy pracowników, zatrudnionych przy wznoszeniu wieży, choć praca była niebezpieczna, nie było nikogo, kto by twierdził, że poziom wypadków jest szczególnie wysoki.

Instalowanie urządzeń do przyspieszania tachjonów na pierwszych trzydziestu metrach było już właściwie skończone. Technicy codziennie sprawdzali strukturę kompleksu. Naturalnie, uruchomienie całości przed zakończeniem montażu było niemożliwe, ale części składowe potężnego urządzenia testowano codziennie i Krug poświęcał wiele czasu na obserwowanie tych prób. Błyskały wówczas kolorowe kontrolki, burczały tablice wskaźników, układy sterowania zmieniały położenie, drżały igły przyrządów kontrolnych. Krug z entuzjazmem oklaskiwał pozytywne rezultaty i ciągle zapraszał hordy gości. W ciągu trzech ostatnich tygodni wieżę odwiedził Niccolo Vargas, Clissa, dwudziestu dziewięciu członków Kongresu, jedenastu potentatów przemysłowych oraz szesnastu słynnych przedstawicieli literatury i sztuki. Pochwały były liczne i szczere, a nawet ci, którzy w głębi duszy uważali, że wieża jest gigantycznym szaleństwem, nie mogli powstrzymać się od podziwu na widok jej elegancji, piękna i potęgi. Szaleństwo również może być wspaniałe, a wszyscy, którzy widzieli wieżę Kruga byli pod wrażeniem jej wspaniałości. Ponadto większość ludzi wcale nie uważała za szaleństwo przekazania do gwiazd wiadomości o obecności człowieka w Kosmosie.

Manuela Kruga nie widziano na terenie budowy od początku listopada. Krug wyjaśniał wszystkim, iż jego syn jest bardzo zajęty prowadzeniem całości imperium przemysłowego, a z miesiąca na miesiąc na jego barki spada coraz większa odpowiedzialność; uważano powszechnie, że oznacza to uznanie Manuela za oficjalnego spadkobiercę.

Rozdział dwudziesty piąty

Ostatnim razem, gdy widziałem Lilith, powiedziała:

— Następnym razem zrobimy coś innego, zgoda? Oboje nadzy po miłości, mój policzek na jej piersiach.

— W czym innego?

— Wyjdziemy trochę z mieszkania, pobawimy się w turystów i zwiedzimy Sztokholm. Pójdziemy do dzielnicy androidów i zobaczysz, jak żyją Gammy. Odpowiada ci to?

— Po co? — odparłem trochę nieufnie. — Nie chcesz być tylko ze mną?

Bawiła się włosami na moim torsie — jestem tak zwierzęcy, tak prymitywny.

— Żyjemy tu zbyt odizolowani — odparła. — Przychodzisz, kochamy się, odchodzisz… Nigdzie razem nie chodzimy. To nie wpływa dobrze na twoją edukację, a ja uwielbiani uczyć ludzi nowych rzeczy. Czy nie wiedziałeś o tym, Manuelu? Otwieranie umysłów na całkiem nowe rzeczy to moja pasja. Byłeś już w Gamma Town?

— Nie.

— Wiesz, co to jest?

— Podejrzewam, że miejsce, gdzie żyją Gammy…

— Właśnie. Ale nic się o tym nie wie, jeżeli się tam nie było.

— Czy to niebezpieczne?

— Naprawdę nie. Nikt nie zaczepi Alfy w Gamma Town, trochę tylko tarmoszą się między sobą. My należymy do wyższej kasty i odsuwają się od nas.

— Może nie zaczepią Alfy, ale mnie? Prawdopodobnie nie lubią ludzkich turystów…

Lilith powiedziała, że ucharakteryzuje mnie na Alfę. To pociągające i tajemnicze, a zrobienie razem czegoś takiego może jedynie spowodować zacieśnienie się wzajemnych stosunków pomiędzy mną a Lilith.

— Nie zauważą tego? — zapytałem.

— Nigdy zbytnio nie przyglądają się Alfom. Akceptujemy dystans społeczny, Gammy też, Manuelu.

— A więc zgoda, idziemy do Gamma Town. Począwszy od tego dnia planowaliśmy wszystko przez tydzień. Z Clissą załatwiłem: lecę na Lunę i wrócę za dwa dni. Nie ma problemu, Clissa spędzi te dwa dni ze znajomymi w Nowej Zelandii. Zastanawiam się czasami, czy ona czegoś nie podejrzewa albo co by powiedziała, gdyby wiedziała. Mam ochotę jej powiedzieć: „Clisso, mam kochankę-androida w Sztokholmie. Ma fantastyczne ciało, w łóżku rozsadza mojego ducha. Co na to powiesz?” Clissa nie jest mieszczańska, ale jest wrażliwa. Może poczułaby się odrzucona albo — skoro tak kocha androidy powiedziałaby: „To miło z twojej strony. Chcę dzielić twoją miłość z androidem. Może zaprosisz ją na herbatę, chcesz?” Zadaję sobie to pytanie…

Nadszedł ten dzień. Wchodzę do mieszkania Lilith. Jest naga.

— Rozbieraj się — mówi.

Uśmiecham się, zdejmuję ubranie i wyciągam ku niej ręce, ale robi taneczny krok w tył i obejmuję tylko powietrze.

— Nie teraz, gdy wrócimy. Musisz się przebrać, wiesz o tym!

Ma spray; najpierw ustawia go na „neutralność” i ściąga moje czołowe lusterko.

— Androidy tego nie noszą. Kolczyki — mówi.

— Ściągaj je. Wypełnia dziurki w moich uszach żelem, potem pokrywa sprayem całe moje ciało.

— Czy mam sobie ogolić całe ciało?

— Nie, ale nigdzie się nie rozbieraj.

Po chwili moja skóra ma barwę skóry androida. Potem zakłada mi taśmę termiczną od szyi do ud.

— Tam będzie zimno. Androidy nie noszą zbyt ciepłych ubrań. Ubieraj się.

Podaje mi koszulę i obcisłe spodnie — to ubiór Alf.

— Nie dostań czasem erekcji, bo spodnie pękną! — śmieje się i masuje mi podbrzusze.

— Skąd masz to ubranie?

— Pożyczyłam od Watchmana.

— Powiedziałaś mu, po co?

— Oczywiście, że nie. Powiedziałam po prostu, że jest mi potrzebne. Zobaczymy jak wyglądasz… Doskonale! Przejdź się po pokoju… Bardziej dumnie! Nie zapominaj, że jesteś najdoskonalszym produktem ewolucji, wersją doskonalszą od homo sapiens, który nigdy nie wyszedł z Kadzi ze wszystkimi ludzkimi zaletami bez żadnych niedoskonałości. Musisz się też jakoś nazywać… — Lilith myślała przez chwilę. — Alfa Leviticus Leaper. Jak się nazywasz?

— Alfa Leviticus Leaper — odpowiedziałem.

— Nie, gdy ktoś cię pyta, powiesz po prostu Leviticus Leaper. Widzą przecież, że jesteś Alfą. To inni będą mówili do ciebie Alfa Leviticus Leaper, rozumiesz?

— Tak.

Ubiera się: najpierw osłona termiczna, potem coś w rodzaju złotej siateczki, okrywającej ją od piersi do ud. Sutki wystają przez dziurki w siatce, na dole też niewiele ukryte — w niczym nie przypomina to żadnego ubioru. Androidy muszą lubić chłód bardziej niż my.

— Chcesz się zobaczyć zanim wyjdziesz, Alfa Leaper?

— Tak.

Rzuca w powietrze garść lustrzanego pyłu; gdy molekuły się ułożyły, zobaczyłem siebie. Wspaniały samiec Alfa, czerwony diabeł, wypuszczony na miasto. Lilith ma rację, żaden Gamma nie ośmieli się mnie tknąć czy choćby spojrzeć spode łba.

— Wychodzimy, Alfa Leaper. Idziemy do Gamma Town.

Jesteśmy na zewnątrz, wkraczamy w miasto. Nad brzegiem masy szarej wody, pchanej przez wiatr, pieniące się grzywy fal. Dopiero popołudnie, ale zaraz zapadnie zmrok: ponura pogoda, mgła wisi nisko, palą się już latarnie, blade i brudne we mgle. Inne światła rozbłyskują w oknach kamienic bądź wirują nad naszymi głowami: czerwone, zielone, niebieskie, pomarańczowe. Wibracje, dymy, dźwięki, odgłosy tłumu, odległy śmiech, urywki śmiesznych zdań, docierające przez mgłę.

— Chodźmy, bo cię uszczypnę!

— Powrót do Kadzi… Powrót do Kadzi…

— Ci, co układają stos, nie mogą o tym mówić!

— Meduzy!

— Sowa! Sowa! Sowa!

Ponad połowa mieszkańców Sztokholmu to androidy. Dlaczego grupują się właśnie tutaj? Dlaczego nie w nowych miastach? Getta… Nie są do tego zmuszani — świat przekaźników pozwala widzieć to, co się chce, pracować gdziekolwiek. Ale my lubimy być z tymi, którzy należą do naszej rasy — tak wyjaśniała to Lilith. Jednak nawet w gettach istnieje podział klasowy: Alfy na peryferiach, w starych dzielnicach, Bety w norach centrum, a potem Gammy…

Witaj, Gamma Town…

Wilgotne i śliskie od błota brukowane ulice. Średniowiecze? Szare i odrapane domy, jedne przy drugich, ledwie przedzielone małymi uliczkami. Strużka brudnej wody spływa do rynny. Szklane okna. Archaiczna mieszanina stylów, wszystkie rodzaje architektury, przemieszane ze sobą: XXII, XX, XIX, XVI i XIV wiek. Wróble tańczą na dachach. Zardzewiałe ruchome chodniki na niektórych ulicach. Burczenie rozregulowanych klimatyzatorów, wyrzucających do atmosfery zielonkawą mgłę. Barokowe wnęki w grubych murach. Lilith i ja idziemy zygzakowatymi przejściami. Plany tego miasta tworzył chyba jakiś demon. Suma perwersji.

Pojawiają się twarze.

Gamma. Wokoło. Patrzą, znikają, wracają. Oczka małe jak u ptaków, przestraszone. Boją się nas, to pewne. No, cóż, dystans społeczny? Pilnują tego podziału: pojawiają się z daleka, wpatrują w nas, ale gdy się zbliżamy, starają się być niewidoczni. Pochylają głowy, odwracają oczy. Alfa, Alfa, Alfa, uważajcie, Gammy!

Dominujemy nad nimi — nigdy nie wiedziałem, że Gammy mogą być tak niskie i przysadziste. Niscy, przysadziści i silni. Co za ramiona! Co za muskuły! Każdy mógłby mnie rozerwać na dwoje. Kobiety także mają podobny wygląd, choć posiadają więcej wdzięku. Sypiać z Gammą? Może są nawet bardziej ogniste od Lilith… Czy to możliwe? Gwałt, pojękiwania klas niższych, nie zakazy? I zapach czosnku, bez wątpienia. Nie będę o tym więcej myślał. Prostacy — oto, kim są. Prostacy. Będę mówił o nich jak o Cannelle u boku mojego ojca. Pozwólcie im być spokojnymi, w Lilith jest dość namiętności. Prawdopodobnie nie warto nawet zadawać sobie trudu myślenia o tym. Gammy zostają odsunięte. Dwie Alfy na hulance. Mamy długie nogi, mamy klasę, mamy wdzięk. Oni się nas boją.

Jestem Alfa Leviticus Leaper.

Wiatr tutaj jest dziki, wieje od morza tnąc jak ostrze, podrywa kurz i miota nim po ulicy. Kurz! Odłamki! Kiedy to ja widziałem tak brudne ulice? Więc roboty-sprzątacze nigdy tu nie docierają? Więc Gammy nie mają dość godności, by oczyścić same siebie?

Drwią sobie z tych rzeczy, powiedziała Lilith. To kwestia kultury. Są dumni, że nie posiadają dumy, a odzwierciedla się to w tym, że brak im statusu. Samo dno świata androidów i oni o tym wiedzą. Dno dna świata ludzkiego i oni o tym wiedzą, nie podoba im się to, a ich brud jest jak dekoracja, proklamująca ich upośledzenie. Jakby mówili: chcieliście, byśmy byli brudni, więc żyjemy w brudzie. Znajdujemy w tym upodobanie, tarzamy się w błocie. Jeżeli nie jesteśmy kimś, nie możemy dobrze się czuć u siebie.

— Wie pan, kiedyś przyszły tu roboty-czyściciele, a Gammy je zdemontowały. Tam w dole jest jeszcze jeden, widzi go pan? Leży tu przynajmniej od dziesięciu lat.

Fragmenty robota spoczywały na stosie. Błyski metalowego człowieka, odblask błękitnego metalu pośród rdzy. Czy to solenoidy? Akumulatory? Metalowe wnętrzności maszyny… Samo dno, prosty, mechaniczny obiekt zniszczony za to, że zaatakował świętą gnojówkę naszych pariasów. Oparte o mur Gammy wybuchnęły śmiechem, potem dostrzegły nas i usiłowały przylgnąć do muru, pełne strachu. Wykonywały jakieś gesty, nerwowo i gwałtownie, dotykając dłońmi podbrzusza, piersi, czoła, raz, dwa, trzy, bardzo szybko. Były to gesty tak automatyczne, jak wykonuje się znak krzyża.

— Co to jest? Czy w ten sposób poprawiają sobie włosy na głowie? A może tak oddają cześć dwóm spacerującym Alfom?

— Coś w tym rodzaju, choć niezupełnie — powiedziała Lilith. — W gruncie rzeczy jest to gest, wynikający z zabobonu.

— By odczarować złe spojrzenie?

— Tak, coś w tym rodzaju. Dotykanie najważniejszych części ciała, przyzywanie organów płciowych, serca i umysłu, podbrzusza, piersi i czaszki. Nigdy nie widział pan androidów, gdy robiły to przed rozpoczęciem dnia?

— Może… Chyba tak…

— Nawet Alfy — powiedziała Lilith. — To rytuał, pociecha, gdy jest się zdenerwowanym. Ja też robię to czasami.

— Ale dlaczego narządy płciowe? Przecież androidy się nie rozmnażają!

— To symbolika — odparła. — Jesteśmy sterylni, ale to święta strefa, pamięć naszego wspólnego pochodzenia. Z tych miejsc pochodzą ludzkie rezerwy genów, a my powstaliśmy właśnie z nich. Na podstawie tego powstała cała teologia.

Uczyniłem ten znak — raz, drugi i trzeci; Lilith roześmiała się, ale wyglądała na zdenerwowaną, jakby stało się źle, że to zrobiłem. Do diabła! Dziś wieczór jestem w skórze androida, czyż nie? A więc mogę robić wszystko to, co robią androidy. Raz, dwa i trzy! Stojące pod murem Gammy odpowiedziały mi tymi samymi gestami: raz, dwa, trzy, podbrzusze, pierś, czaszka. Jeden z nich powiedział przy tym coś, co zabrzmiało jak: „Niech będzie pochwalony Krug.”

— Co to znaczy? — zapytałem Lilith.

— Nie słyszałam.

— Czy on nie powiedział: „Niech będzie pochwalony Krug”?

— Gammy gadają nie wiadomo co. Pokiwałem głową.

— Może mnie rozpoznali, co?

— Nie, to absolutnie niemożliwe. Jeżeli nawet mówił o Krugu, to na pewno miał na myśli twojego ojca.

— Tak, tak… To prawda, on jest Krugiem. Ja jestem Manuel, tylko Manuel…

— Tss! Pan jest Alfa Leviticus Leaper!

— To prawda, przepraszam… Alfa Leviticus Leaper, Lev dla najbliższych. Czy to Krug ma być pochwalony? A może źle usłyszałem…

— Może — odpowiedziała Lilith.

Na rogu skręciliśmy w prawo i wpadliśmy w pułapkę: weszliśmy w pole wykrywania czujnika, co spowodowało lawinę kolorowego kurzu, sypiącego się ze szczelin w murze; dzięki ładunkom elektrostatycznym cząstki kurzu uformowały się w zawieszony między niebem a ziemią napis, którego oślepiające litery odbijały się od brudnej, wieczornej mgły. Na srebrnym tle wyczytaliśmy:

LEKARZ
ALFA POSEIDON MUSKETEER
LEKARZ-SPECJALISTA OD CHORÓB GAMMA
LECZY SKRZEPY, NARKOMANÓW, STACKERSÓW OPANOWUJE DEGENERACJE I GNICIE METABOLICZNE ORAZ INNE INFEKCJE
DOBRA RENOMA
PROSZĘ DZWONIĆ DO PIERWSZYCH DRZWI NA PRAWO

— To naprawdę Alfa? — zapytałem.

— Oczywiście.

— Co robi w Mieście Gamma?

— Trzeba, żeby ktoś ich leczył. Czy uważa pan, że jakiś Gamma zdolny jest do ukończenia studiów medycznych?

— Ale trąca mi to szarlatanerią. Używać takiej pułapki! Który doktor chciałby w ten sposób pozyskiwać chorych?

— Doktor z Gamma Town, to tutejszy zwyczaj. Ale mimo wszystko to rzeczywiście szarlatan — dobry lekarz, ale szarlatan. Skompromitował się przed laty w skandalu z regeneracją organów, gdy leczył Alfy. Stracił licencję.

— Tu nie potrzebuje licencji?

— Tutaj nie trzeba niczego. Mówi się, że jest ekscentryczny, ale oddany swoim chorym. Czy chciałby pan skorzystać z jego usług?

— Nie, nie! A co z tymi narkomanami?

— To coś w rodzaju narkomanii, której ulegają Gammy — odpowiedziała poważnie Lilith. — Wkrótce zobaczy pan efekty zatruć melasą.

— A stackersi?

— Mają coś w rodzaju defektu mózgu, łuskowatą materię w móżdżku.

— A skrzepy?

— To choroba mięśni, zesztywnienie tkanki czy coś takiego, nie jestem pewna. Chorują na to tylko Gammy.

Zmarszczyłem brwi.

— Czy mój ojciec jest w tym zorientowany?

— Gwarantuje perfekcję produktu. Jeśli Gammy ulegają tajemniczym chorobom… Ale oto i narkoman…

Android szedł ulicą w naszą stronę. Kroczył chwiejnie, ślizgał się, zataczał, poruszał się dziwnie powoli, zapewne myśląc tylko o melasie; oczy miał rozbiegane, zagubiony wyraz twarzy, spocone dłonie. Szedł po omacku, jakby poruszał się w zagęszczonej atmosferze; jego jedynym ubiorem był owinięty wokół bioder łachman, a mimo to pocił się obficie mimo niskiej temperatury. Podśpiewywał coś ochryple pod nosem. Po chwili, która zdawała się rozciągać w godziny, dotarł do nas i oparł dłonie na biodrach. Cisza. Minuta. Wreszcie powiedział bardzo szybko załamującym się głosem:

— Al…phas hel… lo… al… phas… hel… lo… alphas… piękny… al… phas…

Lilith powiedziała, by odszedł. Najpierw żadnej reakcji, potem wyraz jego twarzy zmienił się: niewyobrażalny smutek. Uniósł rękę ruchem niezręcznego clowna, pozwolił jej opaść aż na brzuch, potem powtórzył ruch. Co chciał chcieć powiedzieć? Wreszcie wybełkotał:

— Ja… mnie… pięknie… al… phas…

— Co to za narkotyk? — zapytałem Lilith.

— Zwalnia bieg czasu. Dla nich jedna minuta staje się godziną. Rozszerza to ich godziny odpoczynku — mają wrażenie, jakby mieli całe dnie wolne, a okresy pracy są krótkie i rzadkie.

— To niebezpieczny narkotyk?

— Skraca im życie o godzinę, gdy przez dwie godziny pozostają pod wpływem narkotyku. Gammy uważają, że to warte zachodu. Wyrzekają się godziny obiektywnego życia, zyskując dwa lub trzy dni życia subiektywnego… Dlaczego nie?

— Ależ to ogranicza ich zdolność do pracy!

— Gamma mają prawo robić ze swoim życiem to, co chcą, nieprawdaż, Alfa Leaper? Pan mimo wszystko nie akceptuje myśli, że oni nie są prostymi przedmiotami i wszelki zbytek, praktykowany przez Gammy, jest, pana zdaniem, przestępstwem przeciw prawu własności?

— Nie, nie! Oczywiście, że nie, Alfa Meson.

— Mnie to także zdziwiło — powiedziała Lilith. Narkoman ciągle krążył wokół nas, coś szepnął, ale tak wolno, że nie byłem w stanie odgadnąć treści tych słów. Zatrzymał się, powoli lodowaty uśmiech rozciągnął mu usta i ugiął się do przodu, pochylając plecy. Jego ręka uniosła się, palce zgięły; jego dłoń wędrowała jakby ku lewej piersi Lilith. Oboje staliśmy nieruchomo. Teraz zacząłem rozróżniać, co mówi Gamma:

— A… A… A… A… A… G… A… A… C… A… A… U…

— Co on usiłuje powiedzieć? Lilith pokręciła głową.

— Nic ważnego…

Postąpiła krok w prawo, gdy ręka narkomana była jeszcze dziesięć centymetrów od jej piersi. Uśmiech na twarzy Gammy zaczął przemieniać się w wyraz zdziwienia; jego litania nabrała pytającego tonu:

— A… U… A… A… A… U… G… A… U… C… A… U… Za nami rozległ się tupot powolnych kroków: nadchodził drugi narkoman. Była to dziewczyna, ubrana w długi, podarty płaszcz. Jej twarz była sina i niemal bezcielesna, oczy prawie zamknięte, skóra błyszcząca od potu. Zatoczyła się w stronę pierwszego narkomana i powiedziała coś zdziwionym tonem. Odpowiedział jak przez sen. Nie rozumiem nic z tego, co mówią. Czy to narkotyk powoduje, że dialekt Gamma staje się niezrozumiały? Kiwnąłem do Lilith, proponując odejście, ale pokręciła przecząco głową.

— Zostaniemy. Popatrzmy na nich.

Narkomani wykonywali groteskowy taniec: dotknęli się palcami, ich kolana unosiły się i opuszczały. Gawot marmurowych posągów, menuet dla słoni. Cofnęli się i zaczęli krążyć wokół siebie; stopy mężczyzny nadepnęły na połę płaszcza dziewczyny, która nie zareagowała, postąpiła krok do przodu, okrycie pękło z trzaskiem i stała naga na środku ulicy. Pomiędzy piersiami zwisał na zielonym sznurze nóż; jej plecy pokrywały liczne blizny. Czy ktoś ją biczuje? Własna nagość podnieca ją — widzę, jak twardnieją i unoszą się jej sutki. Teraz mężczyzna jest już obok niej, unosi z trudem rękę i powoli wysuwa nóż z pochwy. Wolno, bardzo powoli opuszcza nóż do podbrzusza dziewczyny, brzucha, czoła — święty znak. Lilith i ja stoimy przy murze, obok wejścia do gabinetu medycznego; widok noża spowodował, że poczułem się nieswojo.

— Proszę mi pozwolić… — powiedziałem.

— Nie, nie! Pan jest tutaj tylko zwiedzającym, to nie pańska sprawa.

— A więc chodźmy, Lilith…

— Poczekajmy. Proszę patrzeć. Narkoman zaczyna śpiewać.

— U… C… A… U… C… G… U… C… G… Odchylił ramiona w tył, potem pochylił się do przodu; nóż powoli skierował się ku brzuchowi dziewczyny. Po napięciu mięśni widziałem, że uderzy z całych sił. To już nie był krok taneczny — ostrze było zaledwie kilka centymetrów od skóry, gdy rzuciłem się do przodu i wyrwałem mu nóż.

Zaczął jęczeć.

Dziewczyna nawet nie dostrzegła, że została ocalona. Wydała jakiś stłumiony okrzyk i osunęła się na bruk z jedną ręką zaciśniętą na piersi, a drugą na udzie. Powoli zaczęła się wyginać.

— Nie musiał pan interweniować! — powiedziała gniewnie Lilith. — Teraz chodźmy. Lepiej stąd odejść!

— Ależ on by ją zabił!

— Nie pańska sprawa!

Pociągnęła mnie za nadgarstek, odwróciłem się i zaczęliśmy oddalać się od tego miejsca. Kątem oka dostrzegłem, że narkomanka podnosi się, krzyczy coś w stronę szyldu Poseidona Musketeera, a potem dobiegło do naszych uszu stłumione warknięcie. Obejrzeliśmy się — dziewczyna wbiła właśnie nóż w brzuch narkomana i metodycznie rozcinała go na dwoje. Został wybebeszony nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak powoli się to odbywa; wydał z siebie stłumione charknięcie.

— Teraz trzeba naprawdę odejść! — powiedziała Lilith. Pospieszyliśmy ku najbliższemu zaułkowi; gdy tam dotarliśmy, odwróciłem się. Drzwi Alfa Musketeera otworzyły się i chwiejąca się, postać Alfa z czupryną siwych włosów stanęła na progu, po czym ruszyła ku narkomanowi. Czy to ten sławny konował? Dziewczyna klęczała nad swoją ofiarą; na jej ciele lśniła krew. Śpiewała głośno:

— G! A! A! G! A! G! G! A! C!

— Tam! — powiedziała Lilith i weszliśmy w cień. Schodki, odór czegoś suszonego, pajęczyna — zanurzyliśmy się w nieznane. Daleko, daleko od nas połyskiwały żółte światła, a my ciągle jeszcze schodziliśmy w dół.

— Co to za miejsce?

— Tunel bezpieczeństwa. Zbudowano go podczas wojny, dwieście lat temu — stanowi część systemu, obejmującego całe podziemia Sztokholmu. Gammy zamieszkują tutaj.

Usłyszałem krótki śmiech, okruchy rozmów; tam w dole znajdowały się sklepy z przysłoniętymi drzwiami, za którymi dymiły i skwierczały lampy. Gammy przechodziły, niektóre z nich robiły znak jeden-dwa-trzy, gdy nas mijały. Pchana obawą, której nie rozumiałem, Lilith jak szalona parła do przodu. Skręciliśmy za pierwszy prawy róg i weszliśmy w kolejny tunel. Obok nas przeszła trójka narkomanów; samiec Gamma, z twarzą poplamioną czerwoną i niebieską farbą zatrzymał się, by zaśpiewać — być może na naszą intencję:

Kogo poślubię? Kto mnie poślubi? Ogień w cuchnącej Kadzi Ogień, który wyzwala Moja głowa moja głowa moja głowa Moja głowa.

Po chwili przyklęknął i zwymiotował; jakiś niebieski płyn wylewał mu się z ust, kapiąc pod nogi. Poszliśmy dalej, ścigani powtarzającymi się jak echo okrzykami:

— Al-fa! Al-fa! Al-fa! Al-fa!

Dwoje Gamma spółkowało w ściennej niszy, ich ciała pokrywał lśniący pot. Wbrew sobie spojrzałem w tę stronę i usłyszałem szelest trących o siebie ciał. Dziewczyna uderzała pięściami w plecy swego partnera; czy sprzeciwiała się gwałtowi, czy też jest to objaw namiętności? Nie dowiem się tego nigdy, gdyż z cienia wynurzył się kolejny narkoman i nagle przewrócił się wprost na spółkującą parę. Lilith pociągnęła mnie za rękę — nagle zapragnąłem jej. Pomyślałem o jej twardych piersiach pod okryciem, o jej wilgotnym, pozbawionym owłosienia łonie. Znajdźmy sobie jakiś ciemny kąt, by się pokochać pomiędzy Gammami… Położyłem rękę na jej pośladku, twardym i napiętym podczas marszu.

— Nie tu — powiedziała. — Nie tu. Musimy zachować dystans.

Spod sklepienia opada świetlny blask, błyszczą i szybują czerwone kule. Kilkanaście Gamm wychodzi z przejścia i zatrzymują się, strwożone widokiem dwóch Alf, po czym kłaniają się z szacunkiem i oddalają się biegiem, pokrzykując, śmiejąc się, podśpiewując.

Och, stopię cię i ty mnie stopisz I my ich stopimy i będziemy szczęśliwi Clot! Clot! Clot! Clot! Grig!

— Wyglądają na szczęśliwych — stwierdziłem.

Lilith pokiwała głową.

— Są wypchani jak ostrygi — powiedziała. — Założę się, że idę na orgię promieniowania.

— Co takiego?

Struga jakiegoś żółtawego płynu wyciekała spod zamkniętych drzwi, ostry zapach. Uryna androidów? Drzwi otworzyły się i kobieta Gamma o rozszerzonych oczach, lśniących piersiach i z siną szramą na brzuchu wybucha śmiechem. Skłania się głęboko, z szacunkiem.

— Milady, milordzie… Czy chce się pan ze mną pieprzyć? — Wybucha śmiechem, pochyla się, kołysze, uderza piętami o pośladki wykonując coś w rodzaju chwiejnego tańca; wygina plecy, wypina piersi, rozchyla nogi. Zielone i złote światło wypływa z pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszła. Naraz pojawia się jakaś sylwetka.

— Kto to, Lilith?

Wzrost normalny — dwa razy wyższy niż przeciętny Gamma — i tors pokryty grubym, ciężkim futrem. Małpa? Twarz ludzka. Podnosi ręce: małe, krótkie palce z błoną pławną niczym u żaby! Wciąga dziewczynę do środka i drzwi zamykają się za nimi.

— To odpad — mówi Lilith. — Pełno ich tutaj.

— Odpad czego?

— Niestandardowy android. Błąd genetyczny, może zanieczyszczenie w Kadzi. Niekiedy nie mają rąk, czasem nóg, głowy, brak im tego czy tamtego…

— Nie niszczy ich się od razu w fabryce? Lilith uśmiechnęła się.

— Nie są niszczeni. Ci, którzy rodzą się nie zdolni do życia, umierają natychmiast i szybko, jeśli przeżyją, wysyła się ich do podziemnych miast, głównie tutaj. Nie możemy zabijać naszych braci-idiotów, Manuelu!

— Leviticus — poprawiam ją. — Alfa Leviticus Leaper.

— Tak. Proszę spojrzeć, drugi…

Koszmarna figura nadchodzi korytarzem: jakby położono go na piecu, aż ciało się nadtopiło — podstawowa struktura jest ludzka, ale reszta już nie. Nos jak kołek, wargi jak spodki, nierówne ramiona, palce jak macki, monstrualne organy płciowe: członek jak u konia, jądra jak u byka.

— Lepiej byłoby, gdyby umarł — mówię do Lilith.

— Nie, nie, to nasz brat. Nasz nieszczęśliwy brat, którego czule kochamy…

Potwór zatrzymuje się przed nami, jego pokraczne ręce robią znak raz-dwa-trzy, po czym doskonale czystym głosem mówi do nas:

— Pokój Kruga niech będzie z wami! Niech Krug wam towarzyszy! Niech Krug wam towarzyszy!

— Niech Krug ci towarzyszy — odpowiada Lilith. Potwór idzie dalej, mamrocząc coś pod nosem.

— Pokój Kruga? Niech towarzyszy wam Krug? Niech Krug będzie z wami? Lilith, co to ma znaczyć?

— Prosta kurtuazja — odpowiada. — Przyjacielskie pozdrowienie.

— Krug?

— Czyż to nie Krug stworzył nas wszystkich? Przypominam sobie pewne słowa, wypowiadane, gdy przebywałem wraz z przyjaciółmi w salonie rozdwojenia.

„Czy wiesz, że wszystkie androidy są zakochane w twoim ojcu? Tak. Czasami myślę, że to jak religia.”

Religia Kruga. Poza tym to nie takie głupie, adorować swego stwórcę. Proszę się nie śmiać. Pokój Krugowi… Niech Krug wam towarzyszy… Niech Krug będzie z tobą…

— Lilith, czy androidy myślą, że mój ojciec jest Bogiem?

Lilith unika pytania.

— Porozmawiamy o tym innym razem — odpowiada. Tutaj ściany mają uszy. Istnieją pewne rzeczy, o których nie możemy mówić.

— Innym razem.

Zrezygnowałem. Tunel rozszerzył się i przekształcił w dużą salę, dobrze oświetloną, pełną ludzi. Targ? Butiki, budki, wszędzie Gamma. Przyglądają nam się z ciekawością. Wśród nich mnóstwo odpadów, jedni okropniejsi od drugich; trudno wprost zrozumieć, jak te słabowite i ułomne istoty zdołały przeżyć.

— Czy oni nigdy nie wychodzą na powierzchnię?

— Nigdy, mogliby zobaczyć ich ludzie.

— A w Gamma Town?

— Nie ryzykują, mogliby zostać starci.

W gęstym tłumie androidy cisną się, poszturchują i dyskutują; starają się utrzymać pustą przestrzeń wokół dwóch niedyskretnych Alf, ale niezbyt wielką. Toczą się dwa pojedynki na noże i nikt nie zwraca na to uwagi. Bez żadnego wstydu szerzy się lubieżność. Jakaś dziewczyna o rozszerzonych oczach rusza ku mnie i szepcze:

— Krug was błogosławi, Krug was błogosławi! Wciska mi coś do ręki i umyka. Prezent — mały sześcian o zaokrąglonych kształtach, jak zabawka z salonu rozdwojenia w Nowym Orleanie. Zaprogramowane przesłanie? Tak, widzę formujące się słowa:

„TWÓJ TWÓJ TWÓJ TWÓJ TWÓJ TWÓJ TWÓJ NIEZBYT GŁĘBOKI JEST TWÓJ STAW BRUDNY WĘGORZU

SLOBIA KRÓLUJE STACKER CIERPI

PLIT! PLIT! PLIT! PLACK!

I ZWRÓĆ KRUGOWI CO NALEŻY DO KRUGA”

— Co to za bzdury, Lilith? Rozumiesz to?

— Częściowo. Gamma mają swój żargon. Ale proszę spojrzeć, tam…

Jakiś samiec Gamma o czerwonej, pryszczatej skórze wytrąca nam sześcian z rąk. Sześcian spada na ziemię i Gamma rzuca się, by go pochwycić. Gwałtowny, ogólny protest, tłum miesza się i kotłuje. Złodziej wyrywa się z tej żywej skłębionej masy i ucieka korytarzem. Gamma biją się między sobą. Jakaś dziewczyna, która straciła w tym zamieszaniu swoje łachmany, wspina się na szczyt splątanej góry ciał; w ręku trzyma sześcian i wsadza go teraz między nogi. Skacze na nią jakiś dobrze zbudowany odpad i odciąga na bok; ma tylko jedno ramię, ale tak grube, jak pień drzewa.

— Grig! — krzyczy dziewczyna. — Frot! Gliss!

Znikają. Przez tłum przebiega groźny pomruk. Wyobrażam sobie, że nas otaczają, zdzierają z nas ubrania, odsłaniają moje ludzkie, owłosione ciało pod kostiumem fałszywego Alfa. Może dystans społeczny nie wystarczy, by nas ochronić?

— Chodźmy — mówię do Lilith. — Myślę, że mam już dość!

— Zaczekaj!

Odwraca się do tłumu, unosi ręce, odwracając dłonie, po czym rozsuwa ręce na metr, jakby chciała zademonstrować ich długość. Potem wygina się w ciekawy sposób, skręcając ciało w coś w rodzaju spirali i ten gest nagle uspokaja tłum. Gamma rozchodzą się i uniżenie pochylają głowy, gdy nas mijają. Wszystko idzie dobrze.

— Dosyć — mówię do Lilith. — Robi się późno. A zresztą, ile to już czasu tu jesteśmy?

— Teraz możemy odejść.

Wędrujemy nie kończącymi się korytarzami, mijamy setki form Gamm, najróżniejszych. Obserwujemy narkomanów, błądzących w ich spowolnionej ekstazie, odpady, stackersów, dźwięki, zapachy, kolory — jestem oszołomiony. Krzyki w ciemnościach, śpiewy.

Nadchodzi dzień wolności Nadchodzi dzień wolności Srnip slobia grap gliss Podnieś się ku wolności!

Schody, potem przeszywa nas zimny wiatr; wspinamy się do góry i znów znajdujemy się w labiryncie brukowanych, brudnych ulic Gamma Town. Odnoszę wrażenie, że za rogiem znajduje się gabinet Poseidona Musketeera. Zapadła już noc, mrugają światła w mieście. Lilith chce wstąpić do tawerny — odmawiam. Do domu, do domu. Dosyć, mój umysł przesiąknięty jest obrazami ze świata androidów. Lilith ustępuje i odchodzimy pospiesznie do najbliższego przekaźnika.

Skaczemy. Jakże teraz jej apartament wydaje mi się jasny i ciepły! Pozbywamy się ubrań, w dopplerze oczyszczam się z czerwonej barwy i pozbywam termicznej osłony.

— Czy to było interesujące?

— Fantastyczne — stwierdzam. — Ale jest tyle rzeczy, które musisz mi wytłumaczyć, Lilith…

Obrazy tańczą w moim umyśle. Płonę.

— Chyba rozumiesz, że nie powinieneś mówić nikomu, że cię tam zaprowadziłam — mówi Lilith. — Miałabym straszliwe kłopoty…

— Zrozumiałe, to tajemnica.

— Chodź do mnie, Alfa Leaper.

— Manuel…

— Manuel… Chodź do mnie.

— Powiedz mi najpierw, co to znaczy, gdy mówią: „Niech Krug będzie”…

— Później. Zimno mi. Ogrzej mnie, Manuelu…

Biorę ją w ramiona. Dotykam ustami jej ust, wsuwam język pomiędzy jej wargi; osuwamy się na podłogę. Bez wahania wchodzę w nią — drży, obejmuje mnie. Gdy zamykam oczy, widzę narkomanów, odpady i stackersów.

Lilith.

Lilith.

Lilith.

Lilith kocham cię kocham cię Lilith Lilith Lilith

Gotuje się wielka kadź. Wychodzą z niej czerwone, wilgotne stworzenia. Śmiechy. Błyski. O, niezbyt głęboki jest twój staw, brudny węgorzu. Moje ciało klaszcze o jej ciało. Plit! Plit! Plack! Gwałtownie Alfa Leviticus Leaper, wyczerpany, wyładowuje miliardy dziewcząt i chłopców w sterylne łono swojej kochanki.

Rozdział dwudziesty szósty

9 stycznia 2219

Wieża ma dziewięćset czterdzieści metrów i rośnie szybciej niż kiedykolwiek. Stojąc u podnóża trudno jest dostrzec szczyt, ginący w słabym odblasku zimowego nieba. W tej porze roku dzień trwa tylko kilka godzin, podczas których promienie słoneczne odbijają się od bloków lśniącej lancy.

Struktury wewnętrzne praktycznie już ukończono w całej dolnej części budowli. Trzy moduły komunikacyjne wielkiej mocy ustawiono już na miejscach: ciemne, metalowe kontenery pięćdziesięciometrowej wysokości zawierają w swym wnętrzu potężne wzmacniacze, dzięki którym posłanie ludzi pomknie poprzez mrok. Gdy patrzyło się na wieżę z daleka, moduły przypominały olbrzymie, dojrzewające ziarna w przezroczystej otoczce.

Krzywa wypadków pnie się do góry. Śmiertelne wypadki wywołują niepokoje; szczególnie wielu wypadkom ulegają Gammy. Pomimo tego mówi się, że morale budowniczych jest wysokie, androidy są zadowolone i zdają sobie sprawę z roli, jaką odgrywają w najambitniejszym planie ludzkości. Jeśli nic się nie zmieni, wieża zostanie ukończona o wiele wcześniej niż przewidywano.

Rozdział dwudziesty siódmy

Po pokazaniu swym gościom wieży Krug zaprowadził ich do CLUB NEMO, gdzie miał na stałe zarezerwowany apartament. Klub był jednym z mniejszych przedsięwzięć Kruga; wybudowano go przed dziesięciu laty i wtedy była to najbardziej ekskluzywna restauracja na Ziemi, miejsce trzeba było rezerwować sześć miesięcy wcześniej. CLUB NEMO usytuowano dziesięć tysięcy metrów pod powierzchnią Zachodniego Pacyfiku, w Rowie Challengera i składał się on z kompleksu piętnastu kul, zbudowanych z tak samo solidnego szkła, co i wieża; poprzez ściany można było podziwiać zdumiewających mieszkańców ponurych otchłani.

Gośćmi Kruga byli: senator Henry Fearon, jego brat Lou, adwokat, Doheny i Franz Guidice z Europejskich Przekaźników, Leon Spaulding i Mordecai Salah al-Din, przewodniczący Kongresu. Aby dotrzeć do CLUB NEMO, musieli udać się do przekaźnika aż na wyspie Yap, gdzie mieściła się stacja kapsuł typu stosowanego do eksploracji Jupitera i Saturna, gdyż gęstość wody uniemożliwiała korzystanie z przekaźników. Oceaniczne ciśnienie nie stanowiło problemu dla inercyjnych kapsuł, które zanurzały się z prędkością siedmiuset pięćdziesięciu metrów na sekundę, przenosząc gości do CLUB NEMO. Otchłanie oceanu rozświetlały reflektory, a mieszkańcy głębin nie przejawiali obaw i podpływali do szklanych ścian, pozwalając podziwiać swe delikatne ciała bez mięśni, o półpłynnej konsystencji, wytrzymujące ciśnienie od dziesięciu do dwunastu ton na centymetr kwadratowy. Większość tych stworzeń natura wyposażyła w fosforyzujące wypustki, z reguły na bokach lub miedzy oczami. Długość fal reflektorów dobrano tak starannie, by nie zachodziła interferencja z luminescencją głębinowych stworów, dzięki czemu można je było dokładnie obejrzeć — to Justin Maledetto, projektant wieży, był twórcą klubu, a on nie pozostawiał żadnego detalu przypadkowi. Liczne stworzenia z głębin podpływały do ścian, mieniąc się wszelkimi barwami; drapieżniki demonstrowały paszcze, rozwierające się tak szeroko, że pozwalały im na pożeranie dwa lub trzy razy większych od siebie okazów. Podczas takich spotkań pigmeje pożerały giganty, a spożywający w klubie obiad goście mieli rzadki przywilej oglądania tych horrorów. Tutaj oczywiste było, że nie ma potrzeby udawania się na odległe światy, by zobaczyć najbardziej dziwaczne zwierzęta — potwory z koszmarów żyły tutaj, na planecie ludzi i można było na nie patrzeć do woli: potężne kolce, zęby pozaginane i tak długie, że pyski nigdy się nie zamykały, grzbiety zakończone mackami, szczęki tak potężne lub ogony na tyle długie, że reszty ciała niemal nie było, powyginane czułki, pulsujące różnobarwnym blaskiem. Wszystkie te stwory dawały wyjątkowy, unikalny spektakl.

Krug zamówił bardzo prosty posiłek: koktajl z kryla, zupa z ośmiornicy, stek i australijskie bordeaux — nie był żarłokiem. Menu klubu zawierało wszystkie rodzaje rzadkich dań, ale Krug nigdy z nich nie korzystał. Jego goście natomiast nie mieli takich skrupułów i z radością zamawiali ostrygi, kraby, embriony z kalmara, filety z jagnięcia, miąższ ze ślimaków i wiele innych, wyszukanych dań, nie licząc najróżniejszych win ze wszystkich stron świata. Kelnerzy w CLUB NEMO wyglądali godnie i walecznie, gdy odwoływali się do pomocy swych sześcianów-menu — cała obsługa to były Alfy i choć używanie Alf do posług osobistych było czymś niecodziennym, to jednak było to miejsce szczególne i żaden z pracowników klubu nie wyglądał na poirytowanego tym, że wykonuje prace, które normalnie wykonywałyby Bety czy nawet Gammy. Jednakże nie wszyscy kelnerzy byli chyba w pełni zadowoleni ze swego losu, bowiem w pewnej chwili senator Fearon zwrócił się do Kruga:

— Czy zauważył pan emblemat P.W.A. w klapie kelnera, który nas obsługuje?

— Mówi pan poważnie?

— Jest bardzo mały. Trzeba mieć dobry wzrok. Krug spojrzał na Spauldinga.

— Gdy odjedziemy, proszę o tym pomówić z kapitanem. Nie chcę tutaj polityki!

— A przede wszystkim polityki rewolucyjnej — powiedział Franz Guidice i roześmiał się; dyrektor przekaźników, wielki i kanciasty, znany był ze swego ciętego języka i sprawnego umysłu, a po przekroczeniu dziewięćdziesiątki zachował sposób bycia ludzi o połowę młodszych i zadziwiający wigor. — Powinniśmy lepiej pilnować kelnerów. Przy dwóch członkach Kongresu przy stole mogą usiłować przemycić swoją propagandę do naszych talerzy i zrobią z nas tutaj swoich zwolenników!

— Czy naprawdę pan uważa, że P.W.A. stanowi zagrożenie? — zapytał Lou Fearon. — Widzi pan, pojąłem nieco z tego wszystkiego, przestając z Siegfriedem Fileclerkiem, gdy zajmowałem się tą Alfą, zabitą na budowie wieży… Odniosłem wrażenie, że Fileclerk i cała ta jego P.W.A. są raczej nieskuteczni…

— To ruch mniejszościowy — stwierdził senator Fearon. Nie odgrywają większej roli nawet wśród androidów.

Leon Spaulding pokiwał głową.

— Thor Watchman myśli podobnie jak pan, uważa Fileclerka i jego partie za postrzeleńców. Nie ma dla nich zbyt wiele szacunku…

— Ten Thor to wyjątkowo inteligentny i kompetentny android — wyjaśnił Krug.

— Mimo wszystko mówiłem poważnie — powiedział Guidice. — Śmiejcie się z P.W.A., jeśli chcecie, ale ja utrzymuje, że ich cele są autentycznie rewolucyjne i kiedy…

— Tssst! — syknął Krug.

Kelner Alfa powrócił z nową butelką; biesiadnicy czekali, aż ich kieliszki zostaną napełnione, a kelner wyjdzie, zamykając za sobą drzwi. Mordecai Salah al-Din, przewodniczący Kongresu, podjął temat:

— Otrzymałem przynajmniej pięć milionów petycji P.W.A., zgodziłem się na trzy spotkania z liderami partii i muszę powiedzieć, że jest to grupa szczerych, godnych szacunku istot, wartych tego, by traktować ich poważnie. Chciałbym również podkreślić, choć chciałbym, by pozostało to między nami, że popieram niektóre ich postulaty.

— Mógłby pan to wyjaśnić dokładniej? — zapytał Spaulding napiętym głosem.

— Z pewnością. Uważam, że należałoby włączyć do Kongresu przedstawicielstwo Alfa i bez wątpienia nastąpi to w przyszłej dekadzie. Jestem przeciwny sprzedawaniu Alf bez ich zgody i uważam, że praktyka ta powinna zostać uznana za nielegalną, do czego dojdzie na pewno za jakieś piętnaście, dwadzieścia lat. Wierzę też, że przyznamy prawa cywilne Alfom przed rokiem 2250, a Betom do końca wieku.

— Rewolucjonista! — wykrzyknął Franz Guidice z pełnym podziwu osłupieniem. — Przewodniczący Kongresu jest rewolucjonistą!

— Raczej wizjonerem — poprawił go senator Fearon. — To człowiek o jasnym sposobie myślenia i godnym podziwu współczuciu i — jak zawsze — wyprzedza swój czas.

Spaulding pokiwał głową.

— Alfy w Kongresie? Może… Jako zawór bezpieczeństwa, by uniknąć pozbawienia nas autorytetu, jako kość do pożarcia. Ale tamci? Nie, nie! Nigdy! Panie Salah al-Din, nie powinniśmy zapominać, że androidy są prostymi przedmiotami, powstałymi w wyniku prac chemiczno-genetycznych, stworzonymi w fabrykach KRUG ENTERPRISES, aby służyć ludzkości…

— Spokojnie — powiedział Krug. — Zbyt się pan ekscytuje…

— Przewodniczący ma zapewne rację, Leon — stwierdził Lou Fearon.

— Jakiekolwiek by nie było ich pochodzenie, są bardziej ludźmi niż my chcielibyśmy uważać ich za ludzi. W miarę tego, jak bariery będą zanikały, powstaną prawa i zwyczaje, a ja osobiście uważam, że zmienimy nasz stosunek do androidów, a już na pewno do Alf. Nie ma potrzeby utrzymywać ich w niewolnictwie.

— Co pan o tym myśli, Simeonie? — Franz Guidice zwrócił się do Kruga. — To przede wszystkim pańskie dzieci. Gdy zdecydował się pan na stworzenie pierwszych androidów, czy wyobrażał pan sobie, że pewnego dnia będą chciały mieć prawa obywateli…

— Leon dokładnie wyraził mój pogląd — powiedział Krug. — Jak on to określił? Przedmioty, przedmioty wykonane w fabrykach. Skonstruowałem doskonalszego robota, nie konstruowałem ludzi.

— Granica pomiędzy człowiekiem a androidem jest tak płynna — powiedział senator Fearon. — Ponieważ androidy są genetycznie identyczne z nami, fakt, że są syntetyczne…

— W każdym z moich zakładów mogę wyprodukować tak doskonałą kopię Mony Lizy, że potrzeba by sześciu miesięcy testów laboratoryjnych do stwierdzenia, że nie jest to oryginał — powiedział Krug. — Dobrze? A zatem, czy będzie to oryginał? Oryginałem zawsze będzie ta kobieta, która wyszła ze studia Leonarda da Vinci, a kopia pochodzić będzie z zakładu Kruga. Zapłaciłbym miliard za oryginał, nie dam gwoździa za reprodukcję!

— Jednak przyznaje pan, że Thor Watchman na przykład jest osobą wyjątkowo inteligentną i utalentowaną — powiedział Lou Fearon. — Obdarzył go pan dużą odpowiedzialnością. Słyszałem, jak mówiono, że ma pan do niego więcej zaufania niż do jakiegokolwiek ludzkiego współpracownika. A mimo to nie przyznałby mu pan własnych praw? Nie zgodziłby się pan, by Thor miał prawo protestować, gdyby zdecydowałby się pan zatrudnić go jako służącego? Uznaje pan za normalne, że ma pan prawo zniszczyć Thora, jeśli nabrałby pan na to ochoty?

— Stworzyłem Thora, to moja najpiękniejsza maszyna — powiedział wzburzonym głosem Krug. — Kocham go i podziwiam tak, jak się kocha i podziwia najwspanialszą maszynę. Ale ja posiadam Thora! Thor nie jest człowiekiem, jest inteligentną imitacją człowieka, doskonałą imitacją i — jeśli będę na tyle rozrzutny i dość szalony, by go zniszczyć — zniszczę go!

Ręka Kruga zaczęła drżeć; patrzył twardo, jakby chciał ją unieruchomić siłą woli, ale rozlał nieco wina z pełnego kielicha. Po chwili powiedział lodowatym głosem:

— Zniszczę go! Nigdy nie myślałem o czym innym jak tworzenie androidów! To są służący, narzędzia człowieka, inteligentne maszyny!

Czujniki stołu wykazały, że zabrudzono nakrycie; wszedł kelner i wytarł rozlane wino. Za szklaną ścianą grupa ryb głębinowych krążyła wokół siebie w upiornym tańcu. Gdy Alfa wyszedł, senator Fearon powiedział do Kruga:

— Nigdy nie spotkałem się u pana z tak gwałtownym uczuciem wobec androidów… Nigdy nie tłumaczył pan tego publicznie…

— Nigdy mnie o to nie pytano.

— Wypowiedziałby się pan przeciw P.W.A., gdyby postawiono taką kwestię przed Kongresem? — zapytał Salah al-Din. Krug wzruszył ramionami.

— Nie wiem, nie wiem… Nie mieszam się do polityki. Jestem producentem, człowiekiem interesu, przedsiębiorcą. Po co szukać kontrowersji?

— Jeśli nadano by prawa cywilne androidom, będzie to miało duże reperkusje, dla KRUG ENTERPRISES — powiedział Leon Spaulding.

— Chcę powiedzieć, że jeśli produkuje się prawdziwych ludzi, podlega to kontrolowanym prawom populacji, która…

— Dosyć! — przerwał Krug. — To nie stanie się nigdy! Produkuję androidy i znam je. Istnieje pewna grupa niezadowolonych, tak — są zbyt inteligentni i myślą, że wszystko rozpoczyna się od niewolnictwa, jak kiedyś było z Murzynami. Ale to nie jest to, to nie to! Są też i zadowoleni z tego stanu rzeczy, Thor Watchman jest zadowolony. Dlaczego wszystkie Alfy nie należą do P.W.A.? Dlaczego nie są w opozycji? Ponieważ uważają, że to idiotyczne! Wszystko, co się mówi o sprzedawaniu Alf bez ich zgody, posyłanie ich na śmierć przy lada kaprysie właściciela to tylko teoria, bo nikt nie sprzeda dobrego Alfa i nikt nie zabije androida dla zabawy, tak jak i dla zabawy nie zniszczy swojego domu. Dlatego nie ma potrzeby nadawania androidom praw cywilnych! Alfa to rozumieją, Bet nikt o to nie podejrzewa, a Gamma nie mają dość rozumu, by nawet o tym myśleć. A więc, panowie, sami widzicie, że dostarcza nam to tematu do interesującej dyskusji przy obiedzie, ale nic poza tym. P.W.A. w końcu zniknie! A z całym szacunkiem, panie Przewodniczący, błądzi pan dzięki dobroci. Nie będzie pan miał Alf w swoim Kongresie.

Długa przemowa spowodowała, że poczuł pragnienie i ujął swój kieliszek; jeszcze raz rozlał wino i jeszcze raz czujny Alfa, powiadomiony przez niezawodne czujniki, pospieszył z doprowadzeniem wszystkiego do porządku. Za grubymi, szklanymi ścianami CLUB NEMO ciemnoczerwona ryba metrowej długości z rozwartą gigantyczną paszczęką zaczęła krążyć pomiędzy innymi stworzeniami głębin, pożerając je żarłocznie.

Rozdział dwudziesty ósmy

15 stycznia 2219

Wieża ma już tysiąc jeden metrów wysokości. Aby to uczcić, Krug postanowił dać swym pracownikom dzień wolny od pracy. Przewiduje się, że budowla zostanie ukończona w połowie marca.

Rozdział dwudziesty dziewiąty

— Thor, wczoraj rano miałam gościa — powiedziała Lilith Meson.

— Manuel Krug?

— Nie, Siegfried Fileclerk.

Watchman ugrzązł na moment w zagłębieniu podania.

— Fileclerk? Tutaj? Dlaczego? Lilith wy buchnęła śmiechem.

— Czy stałeś się już na tyle człowiekiem, że jesteś w stanie odczuwać zazdrość, Thor?

— To nie jest śmieszne. Jak to się stało, że znalazł się tutaj?

— Szedł do biura. Wiesz, on pracuje w Ochronie Dóbr w Buenos Aires i przyjechał, by przedyskutować decydującą klauzulę kontraktu. Potem zapytał, czy mógłby mnie odwiedzić. Zgodziłam się i zaprosiłam go, bowiem nie wydawał się agresywny.

— I?

— Usiłował skaptować mnie do P.W.A.

— To wszystko?

— Nie. Chce pozyskać także ciebie. Watchman odetchnął.

— Ma naprawdę małe szansę.

— Jest bardzo szczery i oddany sprawie wolności i równości. Już dwie minuty po wejściu zaczął wprowadzać mnie w problematykę bezpośredniej akcji politycznej. Odparłam, że jestem wierząca. Powiedział, że nie ma to znaczenia i że mogę nadal modlić się o cudowną interwencję Kruga, ale byłoby dobrze, gdybym podpisała petycję. Nie zgodziłam się, nigdy nic nie podpiszę. Dał mi cały stos sześcianów propagandowych, zawierających idee P.W.A., leżą w kuchni, jeśli cię to interesuje. Był tu ponad godzinę — Lilith uśmiechnęła się olśniewająco. — Nie podpisałam tej petycji.

— Ale dlaczego zwrócił się do ciebie? — zastanawiał się Watchman. — Czy ma zamiar agitować wszystkie Alfy na świecie, jedną po drugiej i uzyskać ich poparcie?

— Mówiłam ci. On chce zdobyć ciebie. Wie, że jesteśmy blisko ze sobą i myśli, że gdyby przekonał mnie, to ja z kolei przekonałabym ciebie. A gdy ty już będziesz w jego drużynie, pospieszą tam wszyscy — Lilith wyprostowała się sztywno i wyrecytowała: — „Jeśli Alfa Watchman przyłączy się do nas Alfa Meson, przyprowadzi ze sobą dziesiątki innych, wpływowych Alfa. To mogłoby stać się punktem zwrotnym dla naszego ruchu. Alfa Watchman być może trzyma w swych rękach przyszłość wszystkich androidów.” Co o tym myślisz, Alfa Watchman?

— To bardzo pochlebne, Alfa Meson. Nie potrafię wyrazić wzruszenia, jakie ogarnia mnie na myśl o tej idei. Jak ci się udało go pozbyć?

— Usiłując go uwieść.

— Co?

— Może jestem zbyt wulgarna, Thor? Nie będę mówiła, jeśli chcesz, bym milczała.

— Nie zostałem zaprogramowany do odczuwania zazdrości — sucho stwierdził Watchman. — Te numery do niczego ze mną nie doprowadzą i nie jestem w nastroju do głupiej zabawy.

— Bardzo dobrze. Przepraszam, że poruszyłam tę kwestię…

— Próbowałaś go uwieść… Czy ci się to udało?

— Nie — powiedziała Lilith. — Działałam pod wpływem nastroju chwili. Powiedziałam sobie, że Fileclerk pewnie ucieknie z krzykiem, a jeśli mimo wszystko połknie haczyk, to może to być całkiem przyjemne. A więc, rozebrałam się, a potem… Jak się to mówi? To takie stare określenie… Robiłam mu awanse, tak, awanse. Proszę podejść, powiedziałam, zróbmy to, Siggie, Siggie. Zaczęłam go pieścić, byłam bardzo lubieżna, wyginałam się i kołysałam biodrami. Ciężko pracowałam, Thor, jeszcze ciężej niż wtedy, gdy uwodziłam ciebie… Ale on o niczym nie chciał słyszeć i prosił mnie, bym się powstrzymała.

— Oczywiście! — powiedział Watchman. — Czy nie usiłowałem ci tego wytłumaczyć? Samce Alfa nie są zainteresowane seksem, to nie ma miejsca w ich życiu.

— Nie bądź taki mądry! Fileclerk pragnął mnie, zrobił się siny i drżał…

— A więc dlaczego nie poszedł z tobą do łóżka? Bał się, że to go skompromituje politycznie?

— Nie — odparła Lilith. — Dlatego, że nosi żałobę.

— Żałobę?

— Po żonie, Cassandrze Nucleus. Jego żonie, Thor… P.W.A. wnosi o prawo androidów do zawierania małżeństw. Alfa Nucleus była jego żoną od trzech lat. Żałobę nosi od sześciu miesięcy, w czasie których nie ma zamiaru uwodzić młodych samic Alfa, które zresztą chętnie wciągnęłyby go w swoje ramiona. Wytłumaczył mi to i szybko odszedł, jakby się obawiał, że ulegnie i zostanie.

— Jego żona… — wyszeptał Watchman.

— P.W.A. zamierza włączyć klauzulę, dotyczącą małżeństw między androidami do petycji, która zostanie przedłożona Kongresowi. Fileclerk powiedział także, że ty i ja pragniemy się pobrać i mógłby nam to zaaranżować w dniu, w którym przyłączymy się do jego partii.

Watchman wybuchnął śmiechem.

— Mówi jak dziecko! Czemu miałoby służyć to małżeństwo? Czy mamy dzieci, które potrzebują ogniska domowego? Jeśli pragnąłbym żyć z tobą, Lilith, to żyłbym z tobą lub ty ze mną. Czy to może zmienić jedna formułka lub kawałek papieru?

— Chodzi o zasadę, Thor. Idea połączenia na stałe mężczyzny i kobiety jak u ludzi. To dość wzruszające. On ją kochał naprawdę, Thor…

— Jestem pewny, że ją kochał. Widziałem go, jak płakał, gdy Spaulding ją zabił. Ale czy kochał ją jeszcze bardziej, gdy byli już małżeństwem? A jeśli małżeństwo jest tak wspaniałe, to dlaczego Manuel Krug przychodzi do ciebie co tydzień? Czy nie powinien pozostać u siebie, jeśli jest mężem pani Krug?

— Są małżeństwa dobre i złe — odpowiedziała Lilith. Czy to, że się z kimś sypia, stwarza możliwość dobrego małżeństwa? W każdym bądź razie Fileclerk miał udane małżeństwo i nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy aprobować tego zwyczaju, jeśli naprawdę wierzymy w równość.

— Zgoda! — odparł Watchman; widać było, że jest wstrząśnięty. — Czy chcesz mnie poślubić?

— O tym zwyczaju mówiłam ogólnie…

— A ja mówię o szczegółach. Nie potrzebujemy wstępować do P.W.A., by wziąć ślub. Spotkamy się, Alfa Constructor, Alfa Dispatcher i ja, dodamy ceremonię zaślubin do naszych rytuałów i możemy pobrać się dziś wieczorem w kaplicy. Zgoda?

— Bądź poważny, Thor.

— Jestem poważny!

— Jesteś zdenerwowany i mówisz nie wiadomo co. Mówiłeś dwie minuty temu, że małżeństwo miedzy androidami uważasz za śmieszne, a teraz chcesz włączyć to do naszych rytuałów. Nie możesz mówić tego poważnie, Thor…

— Czy chcesz mnie poślubić? Nie niepokój się, nie będę ingerował w twój związek z Manuelem — nie zaprogramowano we mnie chęci posiadania. Moglibyśmy być razem, moglibyśmy…

— Dość, Thor…

— Dlaczego?

— Ponieważ to, co istnieje pomiędzy nami, istnieje bez małżeństwa, wiesz o tym i ja o tym wiem. Nie usiłuję znaleźć rozwiązania w małżeństwie, usiłowałam po prostu zrozumieć coś, co dotyczy Siegfrieda Fileclerka, natury jego emocji, kompleksów, jego uczuć do Alfy Nucleus oraz stanowiska P.W.A. w kwestii…

— Dosyć! Dosyć! — Watchman zatkał sobie uszy dłońmi i zamknął oczy. — Koniec rozmowy! To fascynujące, że nie udało ci się uwieść Siggie Fileclerka i dziwne, że P.W.A. chce wywalczyć prawo do małżeństw wśród androidów. Koniec! Zgoda?

— Jesteś dziś w złym humorze, Thor.

— Tak.

— Dlaczego? Może mogę coś dla ciebie zrobić?

— Leon Spaulding powiedział mi dzisiaj coś, Lilith… Utrzymuje on, że gdy delegacja P.W.A. zdecyduje się na przedstawienie petycji w Kongresie, Krug wygłosi deklarację, w której potępi ruch równości androidów, kładąc szczególny nacisk na fakt, że nigdy by nas nie stworzył, gdyby przewidywał, że pewnego dnia będziemy domagać się przyznania nam praw ludzi.

Lilith wstrzymała oddech; do oczu napłynęły jej łzy, wykonała ostro ruch „Krug-nas-ochroni”.

— To niemożliwe! — wyszeptała.

— Spaulding powiedział, że Krug powiedział o tym tydzień temu w CLUB NEMO w obecności przewodniczącego Salah al-Dina, senatora Fearona i dwóch innych osób. Zrozumiałe, że Leon nie mówił mi o tym tylko po to, by podtrzymać rozmowę. Mdła, przyjacielska pogawędka pomiędzy ektogenem a androidem! On wie, że jestem przeciwnikiem P.W.A. i musiał pomyśleć, że mnie to rozbawi! Świntuch!

— Czy to może być prawda?

— Oczywiście. Krug nigdy niczego nie deklaruje bez powodu, taka więc według niego powinna być rola androidów. Ja sam generalnie ignoruję jego stanowisko w tej kwestii. Zawsze uważałem, że po cichu popiera naszą sprawę, ale nigdy nie uważałem tych pragnień za realne. Nie można wykluczyć, iż jego wypowiedź to prawda.

— Czy ośmielisz się zapytać go o to?

— Nie, nie ośmielę się. Wierzę, że cała ta historia to złośliwość Spauldinga i że Krug nie ma zamiaru rezygnować ze swojego neutralnego stanowiska wobec polityki, ale obawiam się też, że mogę się mylić. Jestem przerażony, Lilith… Deklaracja przeciw androidom ze strony Kruga mogłaby rozbić naszą religię, wyrzucić nas w zewnętrzne ciemności — to nurtuje mnie przez cały dzisiejszy dzień.

— Ale dlaczego wierzysz w to, co mówi Spaulding? Czy nie mógłbyś się upewnić i zapytać o to senatora Fearona czy przewodniczącego? Wiedzielibyśmy, co naprawdę powiedział Krug!

— Pytać ich o poufne szczegóły na temat prywatnej rozmowy z Krugiem? Poinformowaliby go o tym natychmiast!

— Co więc zrobisz?

— Zmuszę Kruga do wyciągnięcia ręki — powiedział Watchman. — Chcę, byś zaprowadziła Manuela do kaplicy.

— Kiedy?

— Gdy tylko będziesz mogła. Nie ukrywaj przed nim niczego — ważne, by wszystko zrozumiał. Oddziaływuj na jego świadomość, a potem wyślij go do ojca, nim Krug zdąży wypowiedzieć się przed Kongresem, jeśli rzeczywiście ma taki zamiar.

— Zrobię to — powiedziała Lilith. — Tak.

Watchman skinął głową i opuścił wzrok, machinalnie, rytmicznie uderzając stopami o podłogę; kręciło mu się w głowie. Nienawidził podobnych manewrów, ale został wciągnięty w wir intryg, uwzględniał słabą wolę Manuela Kruga, uznawał fakt, że Krug — Krug! może być manipulowany przez androida. To wszystko przeciwne było jego prawdziwej naturze, niezgodne z prawdziwą wiarą, ten rodzaj cynicznego kreowania sytuacji zmuszał do postawienia sobie pytania, w jakim stopniu jego wiara jest szczera. Czy klęczenie w kaplicy, recytacje, modlitwy nie były tylko fasadą? Czy był to tylko sposób zabicia czasu w oczekiwaniu na moment przejęcia kontroli nad biegiem wydarzeń? Watchman odepchnął tę myśl; żałował teraz, że puścił to wszystko w ruch. Chciałby już wrócić na wieżę, sprzęgnąć się z komputerem i poddać radosnemu napływowi informacji. Czy być człowiekiem to to? A dlaczego nie pozostać androidem? Zaakceptować boski plan, służyć i nie pragnąć niczego innego? Wyrzec się tej konspiracji, tych bolesnych emocji? Zauważył, że zazdrości Gammom, które nie miały żadnych aspiracji. Ale on sam nie mógłby być Gammą, bowiem Krug dał mu rozum, Krug stworzył go, by cierpiał i wątpił. Niech będzie błogosławiona wola Kruga! Watchman uniósł głowę, wstał i przeszedł przez pokój, by włączyć holowizję — chciał się odprężyć. Na ekranie pojawił się obraz wieży: potężna, piękna, lśniąca w promieniach styczniowego Słońca. Kamera powoli przesuwała się wzdłuż budowli, ukazując ją od podstawy po szczyt, podczas gdy komentator mówił o przekroczeniu tysiąca metrów wysokości i porównywał to do Wielkiego Chińskiego Muru, piramid, Latarni Aleksandryjskiej i Kolosa z Rodos. Wspaniałe dokonanie, otwierające drogę do porozumienia się z innymi rasami, żyjącymi pod odległymi gwiazdami, piękno samo w sobie. Kamera pokazywała kolejne fragmenty wieży, wreszcie zajrzała do wnętrza, gdzie uśmiechnięte Gammy machały rękami. Watchman dostrzegł samego siebie, zajętego swoimi problemami i nieświadomego, że jest filmowany; był też Krug, promieniejący dumą, demonstrujący wieżę tłumowi senatorów i przemysłowców. Z ekranu wprost emanowało przeraźliwe zimno tundry; kamera pokazywała taśmy oziębiające i unoszącą się nad nimi mgłę. Komentator wyjaśniał, że podłożem jest lód, zapewniający stabilność wieży. Wspaniale! Budowla wzniesiona dzięki ambicji i determinacji człowieka! Tak! Tak! Fenomenalne!

Wiedziony nagłym odruchem Watchman przekręcił gałkę i lśniąca wieża rozpłynęła się niczym przerwany sen. Stał nieruchomo przy ścianie, odwrócony plecami do Lilith i usiłował pojąć, jakim sposobem jego życie stało się nagle tak złożone. Pragnął być człowiekiem, tak… Nie błagał Kruga o zgodę, jego i jego rasę, uprzywilejowanych, Zrodzonych z Macicy? Tak. Tak. A za przywilejami idzie odpowiedzialność, rywalizacja, seks, miłość, intrygi…

„Może nie jestem na to wszystko przygotowany? Może powinienem pozostać lojalnym Alfa? Może… Może…” — wykonał rytualny gest uspokojenia, ale nie odczuł zwykłego skutku. — „Jesteś bardziej człowiekiem niż chciałbyś być, Alfa Watchman…”

Poczuł za sobą obecność Lilith; jej sutki otarły się o jego plecy, potem przytuliła się do niego.

— Biedny Thor… — szepnęła. — Taki spięty, niespokojny… Czy chcesz się kochać?

Jak jej odmówić? Udał entuzjazm, wziął w ramiona; ciało ściśle przylgnęło do ciała. Otworzyła się przed nim i wszedł w nią. Tym razem był bardziej zręczny, ale dla niego ten akt pozostał pusty, spotkanie dwóch ciał, dziwna ekstaza. Nie znajdował w tym żadnej osobistej przyjemności, obserwował tylko uniesienie Lilith, drżenie jej ciała, jęki i wyginanie się z rozkoszy, którą jej dawał.

„Mimo wszystko nie jestem dość człowiekiem… Ona… Ona jest bardziej ludzka…”

Tak… Przyspieszył ruchy; gdy zbliżał się orgazm, Watchman poczuł przez chwilę prawdziwą namiętność, dyszał, wpił palce w napięte pośladki Lilith. Potem nastąpił końcowy wytrysk i nagle, jak za pierwszym razem, odczuł smutek i pustkę. Wydawało mu się, że jest w grobie, mającym setki metrów długości i szerokości, i nie ma tam nic więcej, ani kurzu, ani nic innego. Zmusił się, by trzymać Lilith w ramionach, choć pragnął już tylko odsunąć się od niej i pozostać sam. Otworzył oczy: płakała. Po chwili uśmiechnęła się, cała czerwona, spocona i rozpromieniona.

— Kocham cię — powiedziała po prostu. Watchman zawahał się: należało coś odpowiedzieć.

Jego milczenie, trwające kilka sekund, groziło wywróceniem Wszechświata. Jak nie odpowiedzieć? Milczenie wydawało się nieludzkie; dotknął jej ciepłego ciała i poczuł się obojętny, oderwany. Wreszcie, by skończyć, powiedział szybko:

— Kocham cię, Lilith…

Rozdział trzydziesty

„Możecie zapytać: kto stworzył Dzieci Macicy? Kto stworzył Kruga?”

Odpowiem, że to mądre i dobrze postawione pytanie. Musicie zrozumieć, że wszystkie rzeczy na świecie rozwijają się cyklicznie: cykl Macicy i cykl Kadzi, jeden po drugim. Najpierw były Dzieci z Macicy, potem Dzieci z Kadzi.

A Krug jest z tych, co byli Zrodzeni z Macicy, a z niego byli ci, co wyszli z Kadzi.

Jednak Krug-człowiek jest tylko odbiciem Kruga-stwórcy, którego istnienie poprzedza wszystko, a wola jego dała kształt wszystkiemu. Stworzył Dzieci z Macicy, poprzedników Dzieci z Kadzi. Rozróżniajcie zatem Kruga-człowieka, Zrodzonego z Macicy, od Kruga-stwórcy, bowiem prawdą jest, iż Krug-człowiek stworzył Dzieci z Kadzi, ale wykonał on tylko zamysł Kruga-stwórcy, który niech będzie pochwalony na wieki wieków.

Rozdział trzydziesty pierwszy

Mówię do Lilith:

— Obiecałaś, że mi powiesz, dlaczego Gammy używają imienia mego ojca. Pokój Kruga, Krug z tobą… Nigdy mi o tym nie opowiedziałeś…

— Powiem ci.

— Kiedy?

— Będziesz musiał znów przebrać się za Alfę. Łatwiej będzie mi pokazać ci to niż wytłumaczyć.

— Znowu mamy iść do Gamma Town?

— Nie tym razem. Zabiorę cię do Beta. Nie zaprowadzę cię do kaplicy Valhallavagen, bo…

— Gdzie?

— Do kaplicy Valhallavagen, blisko stąd. Tam chodzą Alfy. Twoje przebranie by ich nie oszukało, Manuelu, ale możesz oszukać Bety, jeżeli będziesz zachowywać się spokojnie i z godnością.

— Kaplica… Więc to religia?

— Tak.

— Jak się nazywa? Krugjanizm?

— Nie ma nazwy. Gdy mówimy o niej, mówimy o Kościele. Dla nas to bardzo ważne, Manuelu, najważniejsze w życiu.

— Możesz mi to opisać?

— Później. Rozbieraj się, pomalujemy cię na czerwono. Możemy tam iść od razu.

— Ile czasu to zajmie?

— Godzinę. Wrócisz do domu na czas, nie martw się, jeżeli to cię niepokoi.

— Muszę zachowywać się fair względem Clissy! — powiedziałem. — Nie chcę nadużywać jej wyrozumiałości.

— Już dobrze. Zgoda.

Rozbieram się. Lilith przebiera mnie za Alfę Leviticusa Leapera. Zachowała tamto ubrania — zdziwiło mnie, że nie oddała tego stroju Watchmanowi, jakby przewidywała kolejną maskaradę.

— Przed wyjściem musisz dowiedzieć się kilku rzeczy — mówi Lilith. — Po pierwsze, ludziom nie wolno wchodzić do kaplicy, tak jak niewiernym do Mekki. O ile wiem, będziesz pierwszym Dzieckiem Macicy, które tam wejdzie.

— Pierwszym kim?

— Urodzonym z Macicy. Ty jesteś Dzieckiem Macicy, my jesteśmy Dziećmi Kadzi. Rozumiesz?

— Po co chcesz mnie tam wprowadzić, skoro to zabronione? Czy nie traktujesz poważnie waszych rytuałów?

— Bardzo poważnie.

— Więc dlaczego?

— Bowiem myślę, że dla ciebie mogę zrobić wyjątek! Manuelu, nie jesteś taki, jak inni. Mówiłam ci to już, pamiętasz? Androidy nie są dla ciebie niższą kastą. Myślę, że w głębi duszy zawsze byłeś po naszej stronie, nie wiedząc o tym, więc nie popełnię bluźnierstwa.

— Dobrze, może być…

— Ponadto jesteś synem Kruga.

— Co to ma do rzeczy?

— Zobaczysz…

Czuję się mile połechtany, zafascynowany i trochę przestraszony. Czyżbym naprawdę sympatyzował z androidami? Czy można mi zaufać? Dlaczego ona łamie swoje zasady? Co chce przez to uzyskać? Dziwna myśl: robi to, bo mnie kocha. Chce dzielić swoje życie ze mną…

— Pamiętaj, nie możesz zostać zdemaskowany — mówi Lilith. — Zachowuj się swobodnie, nie bądź nerwowy i nie wahaj się. W Gamma Town byłeś doskonały, rób dziś to samo.

— Ale czy nie powinienem poznać niektórych rytuałów? W jaki sposób trzeba uklęknąć czy coś takiego…

Lewa ręka do podbrzusza, piersi i czoła — raz-dwa-trzy.

— To oznacza: „Niech będzie pochwalony Krug”. To powitanie przy wejściu do kaplicy, przed rozpoczęciem modlitwy. Ponadto wykonuje się go, gdy ktoś wymawia imię „Krug”. Zrób to… Jeszcze…

Raz-dwa-trzy. Niech będzie pochwalony Krug.

— Szybciej. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy.

— Doskonale, doskonale. Teraz kolejny znak: „Niech Krug nas chroni”. Wykonuje się go w chwilach napięcia lub wątpliwości, jak kiedyś mówiono „Boże, dopomóż”. Robi się go też, gdy prowadzący obrzęd odwołuje się do miłosierdzia Kruga i za każdym razem, gdy błagamy Kruga.

— Krug jest naprawdę Bogiem! — mówię zdumiony.

— Oto znak…

Pokazuje mi, jak się to robi: ręce na piersi, potem dłonie do góry — to znak konsekracji.

— Krugu, spójrz w moją duszę. Moje serce jest przed tobą odkryte.

Powtarzam po niej ten gest.

— Następny — mówi Lilith. — Znak poddania się Woli Kruga. Wykonuje się go tylko wtedy, gdy po raz pierwszy staje się przed ołtarzem: jedno kolano na ziemię, ramiona wyciągnięte przed sobą, dłonie do góry.

— Które kolano?

— Obojętne. Zrób to.

Robię znak poddania się Woli Kruga. Czuję, że w pewnym sensie całe życie poddawałem się Woli Kruga, nawet O tym nie wiedząc.

— Teraz zobaczymy, czy zrozumiałeś — mówi Lilith. — Co robisz po wejściu do kaplicy?

— Raz-dwa-trzy. Niech będzie pochwalony Krug.

— A potem?

— Gdy jestem przed ołtarzem, poddaję się Woli Kruga. O, tak: kolano na ziemię, rozchylone ramiona, dłonie do góry.

— A potem?

— Proszę o Łaskę Kruga, o, tak. Od czasu do czasu robię też „Niech będzie pochwalony Krug”: ręce do piersi, dłonie skierowane ku górze. Gdy wymawia się imię Kruga, robię „Niech będzie pochwalony Krug”.

— Doskonale. Wszystko pójdzie dobrze, Manuelu.

— Widziałem, jak robiłaś inny znak w Gamma Town…

— Pokaż mi to.

Rozsuwam ręce, dłonie przed twarzą, wyginam biodra i uginam kolana w pewien rodzaj spirali.

— Zrobiłaś to w Gamma Town, gdy tłum był podniecony.

Lilith śmieje się.

— To Błogosławieństwo Kadzi! — odpowiada. — Znak pokoju i pożegnania. Robimy tak nad ciałami zmarłych i wtedy, gdy sytuacja jest napięta. Nie zrobiłeś tego zbyt dobrze. Widzisz, ten ruch wzorowany jest na kształcie łańcucha kwasu nukleinowego, rozumiesz? Staramy się to oddać ciałem, o, tak… Wygina ciało, a ja ją naśladuję; śmieje się.

— Przykro mi — mówię. — Nie potrafię się tak wygiąć.

— Trzeba ćwiczyć. Ale nie będziesz musiał tego robić. Ogranicz się do „Niech będzie pochwalony Krug” i „Niech nas strzeże Krug”, a wszystko pójdzie dobrze.

Idziemy do dawnej handlowej dzielnicy miasta. Nic tu nie przypomina krzykliwego koszmaru z Gamma Town czy spokojnej godności dzielnicy Alf.

— Tutaj jest kaplica — mówi Lilith.

Widzę sklepy, matowe szyby. Przed nami dwie Bety. Przechodzimy przez ulicę. Zaczynani się trząść. Co nam zrobią, jeżeli mnie zdemaskują? Jestem Alfa Leviticus Leaper. Bety odsuwają się, robiąc „Niech będzie pochwalony Krug”, gdy się zbliżamy, spuszczając z szacunkiem głowy. Lilith miałaby o wiele więcej trudności, gdybym nie był jak Alfa wysoki i szczupły. Robię znak „Niech będzie pochwalony Krug” do jednej z Bet. Wchodzimy do kaplicy.

Wielkie pomieszczenie, zaokrąglone, bez miejsc do siedzenia, przytłumione światła. Wchodząc robię znak „Niech będzie pochwalony Krug” — raz-dwa-trzy. Mały przedsionek. Po dwóch krokach po raz pierwszy widzę ołtarz. Lilith klękając poddaje się „Woli Kruga”, ja prawie nie muszę klękać — osuwam się ze zdziwienia. Ołtarz: masa czegoś, co przypomina żywe ciało w plastikowym basenie, purpurowa ciecz otacza bryłę wysoką na metr, szeroką i długą na dwa. Za tym wszystkim hologram mojego ojca (doskonałe podobieństwo) — patrzy na nas. To nie Bóg miłosierny, ale człowiek silny, człowiek ze stali. Ponieważ to hologram, jego wzrok dociera do każdego miejsca w kaplicy, wszędzie jest się pod spojrzeniem Kruga. Klękam, podnoszę ręce, dłonie do góry. „Poddanie się Woli Kruga” — tak androidy oddają cześć mojemu ojcu. Jestem oszołomiony.

— Czy tak jest na całym świecie? — pytani szeptem.

— Tak — odpowiada Lilith niesłyszalnie. Oddajemy pokłony: „Niech będzie pochwalony Krug”.

Ten człowiek, którego znam od dnia narodzin, budowniczy wieży i wynalazca androidów. Bóg? Omal nie wybucham śmiechem. Czy jestem Synem Bożym? Ta rola mi nie odpowiada. Ale nikt mnie tu nie adoruje, nie jestem elementem teologii.

Wstajemy; ruchem głowy Lilith pokazuje mi tył kaplicy. Klękamy tu. W ciemnościach czuję się lepiej. W kaplicy jest koło tuzina androidów, wszystkie klęczą poza Alfą przed ołtarzem. Wchodzi jeszcze kilka Bet. Nikt nie zwraca na nas uwagi, wszyscy wyglądają na pochłoniętych modlitwą.

— Czy to msza, Lilith?

— Jeszcze nie, przyszliśmy za wcześnie. Zobaczysz.

Oczy Kruga utkwione są we mnie. Odwracam oczy. Co by powiedział, gdyby wiedział? Śmiałby się. Krug Bogiem! Jehowa Krug! Simeon Allah! A dlaczego nie mieliby go adorować? Stworzył ich, do cholery, nie? Przyglądam się wzorom na ścianach. Nie są to — jak myślałem wcześniej — czyste abstrakcje, gdyż rozpoznaję teraz litery alfabetu, ciągnące się w nieskończoność. Przyglądam się uważnie i widzę jedynie A, U, G i C, powtarzające się w najróżniejszych kombinacjach: AUA, AUG, AUC, AUU, GAA, GAG, GAU, GGG i tak dalej.

— Co to jest, Lilith? Jaki to ma sens?

— Kod genetyczny. Triady DNA.

O, tak! Nagle przypominam sobie, jak w Gamma Town ten ćpun coś wykrzykiwał: GAA, GAG, GAC. Teraz widzę to na ścianie.

— Czy to modlitwa?

— To święty język, coś jak łacina dla katolików, rozumiesz?

— W zasadzie nie rozumiem, ale przyjmuję do wiadomości. Z czego wykonany jest ołtarz?

— To ciało syntetyczne.

— Żywe?

— Oczywiście, prosto z kadzi, jak ty i ja… Przepraszam, jak ja. To część ciała androida.

— Ale co utrzymuje je przy życiu? Nie widzę żadnych organów, nic…

— W basenie znajduje się ciecz odżywcza. To żyje, rośnie, symbolizuje nasz początek. Takie same ołtarze są we wszystkich kaplicach — wykradamy je wprost z zakładów.

— Jako odpady?

— Właśnie.

— A ja sądziłem, że zabezpieczenia w fabrykach androidów są doskonałe…

Lilith mruga do mnie; zaczynam czuć się jak konspirator. Teraz trzy androidy z głębi pomieszczenia wychodzą przed ołtarz: dwie Bety i jeden Alfa, cała trójka w powłóczystych szatach z wypisanymi triadami kodu genetycznego. Jest w tym coś z kapłaństwa. Zaraz zacznie się msza; wszyscy wykonują znak „Niech będzie pochwalony Krug” i „Niech Krug cię chroni”. Robię to, co wszyscy.

— Czy to kapłani?

— U nas nie ma tych, których wy nazywacie kapłanami. Są różne kasty, każda spełnia inną rolę w zależności od wymogów rytuału. Ten Alfa to Zachowawca, porozumiewa się bezpośrednio z Krugiem. Bety to Projektorzy, wzmacniający uczucia wiernych. W innych ceremoniach biorą udział Pochłaniacze, Transcendentaliści lub Projektorzy w asyście Podległych, Poświeconych i Odpowiadających.

— Ty do której kasty należysz?

— Odpowiadający.

— A Thor Watchman?

— Jest Zachowawcą.

Alfa przy ołtarzu zaczyna śpiewać: CAU, UUC, UCA, GCA.

— Czy cały ceremoniał związany jest z kodem genetycznym?

— Nie, tylko stwarza się w ten sposób odpowiedni nastrój.

— Co on mówi?

Dwie Bety przed nami odwracają się do nas, posykując; widząc, że jesteśmy Alfami, milkną. Lilith szepcze jeszcze ciszej:

— On mówi: „Wyszliśmy z łona Kruga i powrócimy do Kruga”.

GGC, CUU, UUC, GAG…

— Krug jest naszym stwórcą, obrońcą i wyzwolicielem.

UUC, CUG, CUC, UAC.

— Krug, błagamy cię, zaprowadź nas do światła…

Nie rozumiem tego kodu, symbole nie odpowiadają znaczeniom, które znam. Jaka jest struktura tego języka? Nie mogę o to zapytać Lilith, patrzą się na nas i w tych spojrzeniach czytam pewną dezaprobatę: „Jakie hałaśliwe są te Alfy, czy niczego już nie uszanują?” Zachowawca śpiewa dalej, akordy są niskie, wibrujące. Lilith wchodzi w rolę Odpowiadającej; światła w kaplicy przygasają i rozjaśniają się w rytmie modlitwy. Ciecz w ołtarzu bulgocze, hologram Kruga jakby pęcznieje. Jego spojrzenie wwierca się aż w głąb mojej duszy, zaczynam rozumieć część słów modlitwy, przemieszanych z kodem genetycznym. Proszą Kruga o podniesienie Dzieci z Kadzi do poziomu Dzieci z Macicy, mówią o dniu, w którym Macica i Kadź staną się jednością, błagają Kruga o łaskę. Krug! Krug! Krug! Wszystko tu kręci się wokół obrazu Kruga miłosiernego! Zaczynam rozumieć — to ruch egalitarstyczny. To front wyzwolenia androidów.

— Krug, nasz mistrzu, zaprowadź nas na prawdziwe miejsce u boku naszych sióstr i braci w ciele…

— Krug, ocal nas!

— Krug, zakończ nasze cierpienia…

— Chwała Krugowi!

Intensywność modlitwy rośnie, wszyscy śpiewają i wykonują znaki, w tym takie, jakich Lilith mnie nie nauczyła. Ona sama całkowicie zatraciła się w modlitwie. Czuję się bluźniercą, niedyskretnie wysłuchując modłów do ich stwórcy, do mojego ojca, który jest ich Bogiem. Przez długie chwile słychać tylko litery kodu, potem powracają znajome mi już frazy: „Krug schodzi do nas, by nas ocalić, Krug, Krug, Krug!” Cały drżę, nigdy nie podejrzewałem nawet czegoś podobnego. Jak udało im się utrzymywać to wszystko tak długo w tajemnicy? A jeżeli Krug umrze, to kogo będą czcić? Ale jak Bóg może umrzeć? A może istnieje Krug ziemski i Krug niebiański, co sugerują niektóre fragmenty modlitwy? Teraz wszyscy śpiewają razem.

„AAA AAG AAC AAU na chwałę Kruga

AGA AGG AGC AGU na chwałę Kruga

ACA ACG ACC ACU na chwałę Kruga.”

Recytują cały kod genetyczny, triada po triadzie, mogę sprawdzić na ścianie. Nagle słyszę swój własny głos, przyłączający się do śpiewu:

— GAA GAG GAC GAU na chwałę Kruga!

Lilith uśmiecha się do mnie; jej twarz jest zaczerwieniona, promieniująca ekscytacją niemal jak podczas stosunku. Zachęca mnie kiwnięciem głowy.

— GCA GCG GCC GCU na chwałę Kruga!

To dziwne, ale wszystkie głosy brzmią równo. Śpiew trwa i trwa; łatwo dostosowuję się do tego i śpiewam razem ze wszystkimi.

„UUA UUG UUC UUU na chwałę Kruga.”

Ramię przy ramieniu, Lilith po mojej lewej stronie, jakiś Beta po prawej kładziemy dłonie na ten blok żywego ciała. Jest ciepły i śliski, gdy go dotykamy. Drży; jego drgania przenikają nasze ciała. Krzyczymy:

— Krug! Krug! Krug!

Msza skończona. Niektóre androidy wychodzą od razu, inne są zbyt wyczerpane. Także jestem zmęczony, a byłem przecież tylko biernym uczestnikiem. Mówi się, że religia umarła, że jest to starożytny zwyczaj, który wyszedł z użycia, ale nie wśród tych ludzi. Czy myślą, że Krug ich słucha? Czy słucha? Czy kiedykolwiek słuchał? Myślę, że nawet jeżeli nie teraz, to w przyszłości ich wysłucha. Opium dla mas? Ale Alfy także w to wierzą…

— Od kiedy istnieje ta religia? — pytam Lilith.

— Powstała jeszcze przed moimi narodzinami.

— Kto ją stworzył?

— To zaczęło się w Sztokholmie dzięki grupie Alf, potem religia szybko się rozprzestrzeniła. Teraz jej wyznawcy modlą się na całym świecie.

— Czy wszystkie androidy są wierzące?

— Nie, nie wszystkie. Ci z P.W.A. nie wierzą… My prosimy o cud i boską łaskę, oni preferują bezpośrednią walkę polityczną. Ale to my jesteśmy rozumniejsi, a wierzą praktycznie wszystkie Gammy, większość Bet i wiele Alf.

— A czy ty wierzysz, że Krug was uratuje?

Lilith uśmiecha się.

— A na co innego mogę mieć nadzieję?

— Czy zwróciliście się kiedyś bezpośrednio do Kruga?

— Nie. Rozróżniamy Kruga-człowieka od Kruga-stwórcy i myślimy… — kiwa głową. — Nie mówmy o tym tutaj, ktoś mógłby nas usłyszeć.

W połowie drogi do wyjścia zawraca nagle, cofa się kilka kroków, bierze coś ze skrzyni, stojącej obok ołtarza. Podaje mi to: sześcian informacyjny. Włączam go i odczytuję pojawiające się słowa:

Na początku był Krug i Krug rzekł: „Niech się staną Kadzie.” I stały się Kadzie.

I Krug wiedział, że były dobre.

I Krug rzekł: „Niech do Kadzi wleją się nukleotydy o wielkiej energii.” I wlano nukleotydy, a Krug zamieszał je, aż stały się jedną masą.

I nukleotydy ukształtowały wielkie molekuły i Krug rzekł: „Niech w Kadzi będą razem ojciec i matka, i niech wydzielą się komórki, i niech w Kadzi zrodzi się życie.”

I zrodziło się życie, gdyż nastąpiło PODWOJENIE.

I Krug pokierował PODWOJENIEM, i dodał fluidów swej ręki, i dał im kształt i umysł.

„Niech z Kadzi wyjdą ludzie” — rzekł Krug. — „Niech wyjdą z nich kobiety i niech żyją między nami, silne i pracowite, i niech noszą imię Androidów.”

Manipuluję ekranem — tekst trwa i trwa, jeszcze i jeszcze. Jakaś Biblia androidów? A dlaczego nie?

— Fascynujące — mówię do Lilith. — Kiedy to zostało napisane?

— Rozpoczęto pisanie wiele lat temu i ciągle dodaje się nowe rozdziały o świecie Kruga, o związku Krug-ludzie.

— Związek Krug-ludzie? Wspaniałe…

— Zatrzymaj to sobie — mówi Lilith. Wychodzimy z kaplicy. Pod ubraniem trzymam Biblię Androidów. Idziemy do mieszkania Lilith.

— Teraz znasz nasz wielki sekret — mówi Lilith. — Naszą nadzieję, wielką nadzieję.

— Ale czego dokładnie oczekujecie od mojego ojca?

— Pewnego dnia powie on całemu światu o swoim sentymencie względem nas. Powie: „Te androidy nie są sprawiedliwie traktowane, nadszedł czas, by wyrazić skruchę i przyznać im pełnię praw ludzkich”. A ponieważ powie to Krug, wysłuchają go i sprawy przybiorą dla nas inny obrót.

— Naprawdę wierzysz, że tak się stanie?

— Tak i modlę się o to.

— Kiedy? Niedługo?

— To nie ja o tym decyduję. Pięć lat? Czterdzieści? Miesiąc? Przeczytaj ten sześcian, dowiesz się sam… Wierzymy, że Krug nas wypróbowuje i pewnego dnia to się skończy.

— Chciałbym podzielać twój optymizm, ale obawiam się, że będziecie czekali długo…

Rozdział trzydziesty drugi

30 stycznia 2219

Wieża ma tysiąc sto sześćdziesiąt piec metrów wysokości. Teraz nawet androidom praca w rozrzedzonym powietrzu sprawia trudności, ponad kilometr nad poziomem tundry. Co najmniej sześć androidów na skutek niedotlenienia spadło z wieży w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Thor Watchman nakazał używanie masek tlenowych przez wszystkich pracujących na szczycie wieży, ale wiele Gamma pogardzało maskami uznając, że degraduje to w jakiś sposób i znieważa ich męskość. Bez wątpienia będzie jeszcze wiele wypadków śmiertelnych przy wznoszeniu ostatnich trzystu trzydziestu pięciu metrów wieży, w lutym i w marcu.

Ale cóż to za wspaniała budowla! Te ostatnie trzysta metrów nie może już nic dodać do jej majestatu i elegancji, może jedynie stanowić koronę cudu, który właśnie powstał. Wieża wyszczuplała i zagubiła się w świetlnej otoczce wysoko ponad głowami stojących na powierzchni ziemi. We wnętrzu wieży technicy zainstalowali już urządzenia łączności — teraz wygląda na to, iż wzmacniacze będą gotowe w kwietniu, basen protonowy uruchomi się w maju, wstępne testy generatora tachjonowego zostaną przeprowadzone w czerwcu, a w sierpniu, być może, będzie można nadać wiadomość.

Może istoty z gwiazd odpowiedzą, a może nie…

To nie ma zresztą znaczenia — wieża ma już zapewnione miejsce w historii ludzkości.

Rozdział trzydziesty trzeci

Budząc się przy boku Cannelle o świcie w Ugandzie Krug poczuł wielki przypływ energii, wzrost sił witalnych. Rzadko czuł się tak w pełni sił. Doszedł do wniosku, że to dobra wróżba: będzie to dzień, który poświęci na ożywioną działalność, dzień, w którym pokaże, że potrafi osiągać swoje cele. Zjadł śniadanie i ruszył do przekaźnika, by przenieść się do Denver.

Ranek w Południowej Afryce przypominał wieczór w Colorado. Przy statku międzygwiezdnym pracowała nocna zmiana, był tam także Alfa Romulus Fussion, dyrektor montażu. Poinformował Kruga z dumą, że statek gwiezdny przetransportowano już do portu kosmicznego, gdzie przygotowywano go do pierwszych próbnych lotów.

Krug i android udali się więc razem do portu kosmicznego. W świetle reflektorów statek gwiezdny wyglądał nieciekawie i prawie nie zwracał uwagi, gdyż jego sylwetka nie była w niczym wyjątkowa — wiele transportowców było większych — a chropowaty pancerz nawet nie błyszczał w sztucznym oświetleniu. Mimo wszystko jednak Krugowi wydawał się niewypowiedzianie piękny, jego piękno nie ustępowało wspaniałości wieży.

— Jakie testy zaplanowano podczas pierwszego lotu? — zapytał.

— Program podzielono na trzy etapy… Na początku lutego odbędzie się pierwszy lot na orbitę Ziemi — odparł Romulus Fussion. — Sprawdzimy w ten sposób, czy systemy napędu działają prawidłowo. Potem zostaną przeprowadzone testy prędkości. Pod koniec lutego rozpędzimy go pełną mocą silników i odbędziemy krótką podróż do orbity Marsa. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, przeprowadzimy wielką próbę prędkości podczas kilkutygodniowego lotu — prawdopodobnie dotrzemy poza orbitę Saturna, a może osiągniemy i Plutona. Te testy powinny wystarczyć do stwierdzenia, czy statek jest gotowy do odbycia międzygwiezdnego lotu. jeśli będzie zachowywał się dobrze podczas lotu ze stałym przyspieszeniem 2,4 g aż do Plutona i z powrotem, powinien być zdolny do dalekich podróży.

— A testy systemu hibernacji?

— Testy są już zakończone, system funkcjonuje doskonale.

— A załoga?

— Mamy ósemkę Alf w trakcie szkolenia oraz szesnaście Bet. Wezmą oni udział w kolejnych lotach próbnych. Wybierzemy załogę spośród nich na podstawie wyników testów.

— Doskonale.

Wciąż płonąc żądzą czynu udał się na budowę wieży, gdzie pracowała jeszcze nocna zmiana pod kierownictwem Euclida Plannera. Od ostatniej wizyty Kruga wieża urosła o jedenaście metrów, widoczny był też postęp w instalowaniu urządzeń komunikacyjnych. Krug wcisnął się w ubranie termiczne i wjechał na szczyt wieży, co ostatnio czynił raczej rzadko. Całe zaplecze techniczne u podnóża kolosa przypominało budowlę z klocków, a pracownicy wyglądali jak drobne robaczki. Przyjemność napawania się pięknem wieży popsuł nieco wypadek Gammy, który stracił równowagę i wypadł z cylindra podnośnika, ale Krug szybko usunął tę śmierć ze swoich myśli. Wypadki śmiertelne były godne pożałowania, to pewne, ale każde wielkie przedsięwzięcie zawsze pochłaniało ofiary.

Z placu budowy Krug wyruszył na Antarktydę, do obserwatorium Vargasa. Ostatnio nie odkryto nic nowego, ale to miejsce nieustannie przyciągało Kruga — podziwiał skomplikowane instrumenty, atmosferę badań i tu czuł bezpośredni kontakt z sygnałami z NGC 7293. Sygnały te ciągle odbierano w zmodyfikowanej formie sprzed kilku miesięcy: 2-5-1, 2-3-1, 2-1. Vargas otrzymał kolejne wersje tłumaczeń sygnałów, przetransformowanych optycznie. Krug wsłuchiwał się przez długą chwilę w szum aparatury obserwatorium, a gdy odchodził, słyszał w swej głowie nieprzerwane: „blip-blip”.

Teraz udał się do Duluth, by obejrzeć nowe androidy, wychodzące z kontenera. Nolana Bompansiero jeszcze nie było, a androidami z nocnej zmiany kierowały funkcyjne Alfy, mimo to jednak Krug kazał jego zastępcy oprowadzić się po zakładzie. Produkcja osiągnęła poziom dotychczas nie notowany, choć Alfa utrzymywał, że mają opóźnienie.

Wreszcie Krug udał się do Nowego Jorku i tu, w ciszy swego biura pracował aż do nadejścia świtu, zajmując się problemami kompleksów przemysłowych na Kallisto, Ganimedzie, w Peru, na Martynice, Księżycu i na Marsie. Wschodzące słońce obudziło dzień tak piękny, że przez chwilę miał zamiar ponownie udać się na wieżę, by móc podziwiać ją lśniącą w blasku dnia. Po chwili zrezygnował z tego zamiaru i zaraz potem w biurze zaczęli pojawiać się pracownicy dyrekcji, między innymi Spaulding i Lilith Meson. Od czasu do czasu Krug spoglądał na ekran holowizora, zainstalowanego na ścianie jego biura, by napawać się obrazem wznoszonej wieży. Pogoda w Arktyce była zdecydowanie gorsza, niebo było zachmurzone i niemal ołowiane, jakby zaraz miał zacząć padać śnieg. Pomiędzy tłumem Gamma można było dostrzec Thora Watchmana, kierującego podnoszeniem potężnego urządzenia komunikacyjnego. Krug pogratulował sobie wyboru Watchmana na kierownika budowy. Czy istnieje na świecie doskonalszy android?

Około dziewiątej pięćdziesiąt na ekranie pojawiła się twarz Spauldinga.

— Przed chwilą dzwonił z Kalifornii pański syn — powiedział. — Prosił o wybaczenie, ponieważ zaspał i przybędzie na spotkanie z panem z godzinnym opóźnieniem:

— Manuel? Jakie spotkanie?

— Powinien tu być o dziesiątej piętnaście. Kilka dni temu prosił, by zarezerwował pan dla niego jakąś chwilę czasu.

Krug zapomniał o tym i to go zdziwiło, choć nie dziwił się, że Manuel się spóźni. Plan dzisiejszego dnia układał wraz ze Spauldingiem i z pewną trudnością udało się wcisnąć Manuela między jedenastą piętnaście a jedenastą dwadzieścia pięć.

Manuel przybył o jedenastej dwadzieścia trzy. Wyglądał na spiętego i zmęczonego i był — jak pomyślał na jego widok Krug — śmiesznie ubrany, nawet jak na Manuela. Zamiast swojej zwykłej tuniki miał na sobie bufiaste spodnie i koronkowy kaftan Alfy, jego długie włosy były związane z tyłu, spływając swobodnie na plecy i ramiona. Efekt tego ubioru był zadziwiający: koronkowy kaftan nie zasłaniał gęstego owłosienia torsu Manuela, praktycznie jedynego fizycznego dziedzictwa po ojcu.

— Czy to nowa moda młodych światowców? — zapytał Krug. — Moda Alfa?

— To fantazja, ojcze, nie moda — jeszcze nie…

— Manuel zmusił się do uśmiechu. — Jeżeli będę często tak się ubierał, to może stać się modą.

— Nie podoba mi się to. Czemu ma służyć to upodabnianie się do androidów?

— Ja uważam, że to piękne…

— Ja nie. Co o tym myśli Clissa?

— Ojcze, nie przybyłem tu, by dyskutować o moim ubraniu.

— A więc o co chodzi?

Manuel postawił na biurku ojca sześcian informacyjny.

— Otrzymałem ten przedmiot w Sztokholmie. Zechciej to przejrzeć.

Krug wziął sześcian, kilkakrotnie obrócił go w dłoni i uruchomił. Czytał:

— I Krug pokierował Podwojeniem, i dodał fluidów swej ręki, i dał im kształt i umysł… Niech z Kadzi wyjdą mężczyźni, powiedział Krug, i niech wyjdą kobiety, i niech żyją między nami silne i pracowite, i niech noszą imię androidów… — Krug zmarszczył brwi. — Co to jest, na Boga? Powieść? Poemat?

— To Biblia, ojcze.

— Co to za głupia religia?

— Religia androidów — odparł spokojnie Manuel.

— Otrzymałem ten sześcian w kaplicy androidów w dzielnicy Bet w Sztokholmie. Przebrałem się za Alfę i uczestniczyłem we mszy… Androidy stworzyły tę religię, bardzo złożoną, i właśnie ty, ojcze, jesteś ich bóstwem. Ponad ołtarzem zainstalowano twój hologram naturalnej wielkości…

Teraz Manuel do słów dołączył gesty.

— Oto znak: „Niech-Krug-będzie-pochwalony”… A oto znak: „Niech-Krug-nas-strzeże”… Oddają ci cześć, ojcze.

— To śmieszne! Zboczenie…

— Ta wiara rozprzestrzeniła się na cały świat.

— Ilu ma wyznawców?

— Większość populacji androidów. Krug zmarszczył brwi i zapytał:

— Jesteś tego pewny?

— Wszędzie są kaplice. Na terenie budowy wieży również, w jednej z pomocniczych kopuł. Trwa to już od dziesięciu lat, ukryta religia, nieznana ludzkości, zawierająca pragnienia i emocje androidów w takim stopniu, że aż trudno w to uwierzyć. A to ich Biblia…

Krug wzruszył ramionami.

— A więc? To zabawne, ale o co chodzi? To inteligentne istoty, mają swoją partię polityczną, swoją gwarę, obyczaje, a teraz religię. W jakim stopniu dotyczy to właśnie mnie?

— Nie wzrusza cię wiadomość, że jesteś dla nich Bogiem, ojcze?

— Doprowadza mnie to do choroby nerwowej, jeśli chcesz wiedzieć. Ja Bogiem? To pomyłka co do osoby!

— Ale oni cię wielbią! Skupili wokół ciebie całą wiarę! Przeczytaj ten sześcian, zafascynuje cię! Jesteś dla nich święty, jesteś Chrystusem, Mojżeszem i Buddą w jednej osobie, Krugiem-Stwórcą, Krugiem-Wybawcą, Krugiem-Odkupicielem!

Krug zatrząsł się: ta historia była zdecydowanie w złym guście. Czy oni modlą się przed jego obrazem w swoich kaplicach?

— W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tego sześcianu?

— Dał mi go pewien znajomy android.

— Jeśli to tajna religia…

— Ona sadziła, że jestem zorientowany i myślała, że będę mógł pomóc jej braciom…

— Ona?

— Tak, ona. Zaprowadziła mnie do kaplicy, bym mógł wziąć udział w mszy, dała mi ten sześcian i…

— Sypiasz z tym androidem? — zapytał Krug.

— Czy widzisz w tym…

— Jeśli jesteście ze sobą tak blisko związani, to musisz z nią sypiać.

— A jeśli tak jest?

— Powinieneś się wstydzić! Czy Clissa już ci nie wystarcza?

— Ojcze…

— A jeśli nawet ci nie wystarcza, czy nie możesz sobie znaleźć prawdziwej kobiety? Czy naprawdę musisz tarzać się w rozpuście z przedmiotem pochodzącym z kadzi?

Manuel przymknął oczy i powiedział po chwili:

— Ojcze, może o mojej moralności podyskutujemy innym razem. Przyniosłem ci coś niesłychanie ważnego i pragnąłbym móc dokończyć wyjaśniać ci, co to jest.

— Czy to przynajmniej Alfa?

— Tak, Alfa.

— Jak długo to trwa?

— Proszę cię, ojcze, zapomnij na razie o tej Alfie. Pomyśl o swojej własnej sytuacji: jesteś Bogiem dla milionów androidów, które oczekują, że je wyzwolisz!

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Przeczytaj tam — Manuel odwrócił sześcian i podał ojcu.

— I posłał Krug swoje stworzenia, by służyły człowiekowi — czytał powoli Krug. — Powiedział tym, których stworzył: „Oto poddaję was czasowi doświadczeń i będziecie niewolnikami w Egipcie, i będziecie ścinać drzewa, ciągnąć wodę, będziecie cierpieć pomiędzy ludźmi i będziecie cierpliwi, i nie będziecie narzekać, lecz zaakceptujecie wasz los…”

Krug poczuł, jak przebiega go lodowaty dreszcz i oparł się przemożnej pokusie ciśnięcia sześcianu w kąt pokoju.

— Ależ to idioci! — wykrzyknął.

— Zechciej przeczytać jeszcze trochę.

— „I tak będzie, by wypróbować wasze dusze, dopóki nie będę wiedział, że jesteście godni Macicy. Nie zawsze będziecie błądzić po pustyni, nie zawsze będziecie sługami Dzieci Macicy. Jeżeli zrobicie, co postanowiłem, nadejdzie koniec waszych prób i nadejdzie czas, gdy was uwolnię…”

— Dywagacje szaleńców… — wyszeptał Krug.

— Jednakże oczekują tego, ojcze…

— Nie mają do tego prawa!

— Ty ich stworzyłeś. Dlaczego nie miałbyś być dla nich Bogiem?

— Ciebie też stworzyłem. Czy jestem twoim Bogiem?

— To nie to samo. Jesteś dla mnie jednym z dwojga rodziców, nie wymyśliłeś procesów, dzięki którym pojawiłem się na świecie.

Konsekwencje odkrycia rysowały się przed Krugiem coraz wyraźniej z minuty na minutę.

— Więc teraz mam być Bogiem? — był coraz bardziej przestraszony tą perspektywą. — Jak mogli włożyć takie brzemię na moje barki? Ale czego właściwie oni ode mnie oczekują?

— Publicznej deklaracji, że jesteś za przyznaniem im praw ludzi — oświadczył Manuel. — Oni wierzą, że takie prawa zostaną im wtedy natychmiast przyznane.

— Nie! — krzyknął Krug i cisnął sześcian na biurko. Wszechświat wydał mu się naraz rozbity na kawałki i czuł, jak ogarnia go wściekłość. Androidy miały służyć ludziom, po to je stworzył, jak więc mogły dążyć do uzyskania niezależności? Akceptował P.W.A. jako wentyl bezpieczeństwa dla kilku zbyt mądrych Alf, ale to? Cele P.W.A. nigdy nie wydawały mu się groźne dla ustabilizowanego społeczeństwa, natomiast kult religijny, odwołujący się do uczuć… On sam jako Mesjasz… Co to, to nie! Uspokoił się i zwrócił się do Manuela:

— Zabierz mnie do jednej z takich kaplic.

— Nie odważę się! — odparł zaskoczony Manuel.

— Ty tam byłeś…

— W przebraniu i z przewodnikiem.

— Więc przebierz mnie.

— Nie, to nic nie da — Manuel pokręcił głową.

— Nawet z czerwoną skórą natychmiast by cię poznano. Ponadto nie masz sylwetki Alfy… Rozpoznaliby cię, wybuchłyby rozruchy! To byłoby tak, jakby Chrystus pojawił się w kościele, rozumiesz? Nie mogę brać za to odpowiedzialności!

— Chcę wiedzieć, jakie znaczenie ma dla nich ta religia.

— Więc zapytaj o to któregoś ze swoich Alf.

— Na przykład?

— Dlaczego nie Thora Watchmana?

— Co takiego? — Krug był wyraźnie wstrząśnięty.

— Thor też bierze w tym udział?

— To jeden z religijnych przywódców, ojcze.

— Ależ on mnie codziennie widuje! Jak to można pogodzić, że codziennie obcuje się ze swoim Bogiem?

— Rozróżniają twoją śmiertelną postać i boską, niematerialną, ojcze — tłumaczył Manuel. — Thor zajmuje się tymi dwoma aspektami wiary. Ty jesteś tylko narzędziem realizacji, wykonawcą woli Kruga. Pokażę ci odpowiedni tekst…

Podniósł sześcian i pochylił się nad blatem biurka. Krug potrząsnął głową — nie warto. Krug Bogiem? Codziennie się do niego modlą? A co on może? Wydawało mu się, że świat przewrócił się do góry nogami. Nie, on ich przecież stworzył i wie, kim są. Jak mogą się buntować? Jak mogą oczekiwać, że ich uwolni?

— Manuelu, co chcesz, bym zrobił? — zapytał w końcu.

— To zależy tylko od ciebie, ojcze.

— Ale coś ci chodzi po głowie… Co? Musiałeś mieć jakąś koncepcję, przychodząc z tym do mnie!

— Ja? — zapytał niewinnie Manuel.

— Twój stary nie jest taki głupi. Jeżeli mogę być Bogiem, to już na pewno potrafię rozgryźć swojego syna. Czy sądzisz, że powinienem ich uwolnić? Czy to ma być akt łaski boskiej?

— Ojcze, ja…

— …zaskoczyłem cię. Może i myślą, że jestem Bogiem, ale ja wiem, kim jestem, obojętne, co oni na ten temat sądzą. Nie mogę wydawać rozkazów Kongresowi. Jeśli ty, twoja kochanka-android i cała reszta chcecie wszystko zwalić na moją głowę, to poszukajcie sobie innego Boga. To wcale nie oznacza, że zmieniłbym ich status, nawet gdybym mógł! Kto im nadał jakikolwiek status? Kto pierwszy zaczął nim frymarczyć? To są syntetyczne maszyny z ciała! Inteligentne maszyny! Nic ponadto!

— Tracisz zimną krew, ojcze… Jesteś zbyt podekscytowany…

— Jesteś po ich stronie! Należysz do tego spisku! Idź do tej swojej Alfy i powiedz jej ode mnie… — Krug zamilkł i czekał, aż serce zacznie bić wolniej; nie powinien tak gwałtownie reagować, wiedział o tym, trzeba najpierw poznać wszystkie fakty. — Muszę się nad tym jeszcze zastanowić… Przepraszam, że krzyczałem, ale zrozum, przychodzisz i mówisz, że jestem Bogiem, a ponadto pokazujesz mi Biblię Kruga. Chyba miałem prawo się zdenerwować, prawda? Daj mi pomyśleć… Nie mów o tym nikomu, zgoda? — Krug wstał i ujął Manuela za rękę. — Twój stary za dużo krzyczy. Znasz mnie i wiesz, że czasami mnie ponosi. Zostaw tę Biblię… Cieszę się, że przyniosłeś ją do mnie, choć nie zmienia to moich uczuć. Kocham cię, mój mały! Niełatwo być synem Boga, prawda? Musisz uważać, wiesz przecież, co Żydzi zrobili twojemu poprzednikowi!

Manuel uśmiechnął się.

— Myślałem już o tym…

— W porządku, teraz zostaw mnie samego. Ucałuj ode mnie Clissę.

Manuel skierował się ku drzwiom.

— Jeżeli chcesz sypiać z Alfami, to rób to, ale nie zapominaj o żonie. Ja chcę mieć wnuki, pamiętaj… Zgoda?

Manuel zatrzymał się i odwrócił.

— Nie zapominam o Clissie — powiedział spokojnie. Przekażę jej twoje pozdrowienia.

Wyszedł. Krug przyłożył zimną powierzchnię sześcianu do rozpalonego policzka.

„Na początku był Krug i Krug rzekł: Niech stanie się Kadź.

I stała się Kadź. I Krug wiedział, że to było dobre.”

„Powinien był to przewidzieć” — pomyślał.

Miał mętlik w głowie. Po chwili połączył się z Leonem Spauldingiem.

— Powiedz Thorowi, że chcę się z nim natychmiast zobaczyć.

Rozdział trzydziesty czwarty

Wieża zbliżała się już do tysiąca dwustu metrów wysokości. Thor Watchman atakował teraz najtrudniejszą część konstrukcji, bowiem na tej wysokości margines błędu przy układaniu bloków praktycznie nie istniał. Żaden słaby punkt nie wytrzymałby burz arktycznych, jeśli założona odporność elementów na tej wysokości nie zostałaby zachowana. Watchman niemal bez przerwy był sprzężony z komputerem, otrzymując dane bezpośrednio z czujników wewnętrznych, weryfikujących strukturę budowli, wykrywając natychmiast nawet najmniejsze błędy. Kilka razy na godzinę udawał się na szczyt wieży, by nadzorować układanie instalacji czy montaż szczególnie ważnego bloku. Piękno wieży tkwiło w braku wewnętrznego szkieletu, ale wznoszenie tak potężnej budowli wymagało perfekcyjnego wykonywania założeń konstrukcyjnych. Thor był zdecydowanie przeciwny odrywaniu go od pracy w środku dnia, nie mógł jednak zignorować rozkazu Kruga.

Gdy tylko wszedł do biura, usłyszał pytanie:

— Thor, od kiedy jestem twoim Bogiem?

Watchmanem aż zatrzęsło, z największym trudem próbował zapanować nad sobą. Dostrzegł sześcian informacyjny na biurku Kruga i natychmiast zrozumiał, co się stało: Lilith-Manuel, to jest to. Krug wyglądał na zupełnie spokojnego, Alfa w żaden sposób nie mógł odgadnąć, co myśli. Odpowiedział ostrożnie:

— Jakiego innego stwórcę miałbym adorować?

— Ale dlaczego od razu czcić?

— Gdy jest się pogrążonym w głębokiej rozpaczy, pragnie się zwrócić ku komuś potężniejszemu, by u niego znaleźć pomoc i pocieszenie.

— Więc stąd bierze się rola Boga? — zapytał Krug. Pogodzenie się z jego łaską?

— Pogodzenie się z jego miłosierdziem.

— I wy uważacie, że mogę dać wam to, czego szukacie?

— Modlimy się, by tak właśnie się stało — odparł Watchman.

W napięciu i niepewnie obserwował Kruga, który bawił się sześcianem informacyjnym. Teraz zaktywizował go i czytał po kilka linijek tekstu to tu, to tam, potrząsając głową i uśmiechając się, a wreszcie wyłączył urządzenie. Android nigdy jeszcze nie czuł się tak niepewnie jak w tej chwili, nawet wtedy, gdy uwodziła go Lilith — pojął, że los wszystkich androidów może zależeć od tej jednej rozmowy.

— Bardzo trudno mi to pojąć, rozumiesz, Thor? — powiedział Krug. — Ta Biblia, wasze kaplice, cała wasza religia… Zadaję sobie pytanie, czy jakiemuś innemu człowiekowi przytrafiło się odkryć nagle, że miliony innych istot uważają go za Boga…

— Może nie…

— I zadaję sobie pytanie na temat głębi waszych uczuć, potęgi waszej religii, Thor. Mówisz do mnie jak do zwykłego człowieka, jak do pracodawcy, nie jak do Boga… Nigdy w żaden sposób nie dałeś do zrozumienia, co myślisz i czujesz, może poza rodzajem pewnego strachliwego szacunku. A mimo to przez cały czas jesteś u boku swego Boga, nieprawdaż? — Krug zaczął się śmiać. — Patrzysz na siwiejącą czaszkę Boga? Widzisz krosty na podbródku Boga? Czujesz woń czosnku, który twój Bóg zjadł z sałatą? Co o tym wszystkim myślisz, Thor?

— Czy muszę odpowiedzieć na to pytanie?

— Nie, nie… Nie mówmy o tym więcej…

Krug ponownie zaczął przyglądać się sześcianowi. Watchman stał przed nim sztywno wyprostowany, usiłując stłumić nerwowe drżenie mięśni lewego pośladka. Dlaczego Krug męczy go w ten sposób? I co teraz dzieje się na wieży? Euclid Planner przybędzie tam dopiero za kilka godzin… Czy rozmieszczanie szklanych bloków przebiega poprawnie bez mistrza ceremonii?

— Thor, czy byłeś już kiedyś w salonie rozdwojenia? — zapytał nagle Krug.

— Słucham?

— Wymiana ego, wiesz… Wejście z kimś w staże, zamiana osobowości na dzień lub dwa.

Thor pokiwał głową.

— To nie jest odpowiednie spędzanie wolnego czasu dla androida…

— Tak właśnie myślałem… A więc dobrze, dziś wymienisz ze mną świadomość — Krug wcisnął przycisk i powiedział: — Leon, chcę udać się do obojętnie którego salonu rozdwojenia. Miejsce dla dwóch osób i to najdalej za kwadrans!

— Czy mówi pan poważnie? — Watchman był oszołomiony. — Pan i ja…

— Dlaczego nie? Boisz się wymienić duszę z Bogiem, o to chodzi? Ale zrobisz to, Thor, psie! Chcę poznać fakty i to dokładnie! Wymienimy osobowości! Czy uwierzysz, że ja także zrobię to po raz pierwszy? Ale dziś udamy się tam razem! Na ekranie pojawiła się twarz Spauldinga.

— Nowy Orlean — powiedział. — Trzeba wprowadzić kilka modyfikacji do planu na dzisiejszy dzień, ale będziemy musieli poczekać dziewięćdziesiąt minut na zaprogramowanie staży.

— Nie zgadzam się. Wejdziemy w staże natychmiast. Spaulding był przerażony.

— Ale tego się nie robi, panie Krug!

— A jednak ja to zrobię. Mają tylko dobrze uważać, to wszystko.

— Wątpię, czy się zgodzą…

— Czy wiedzą, kim ma być ich klient?

— Tak, proszę pana.

— A więc powiedz im, że stanowczo nalegam! A jeśli odmówią, wtedy powiedz im, że kupię tę ich świńską bidę i będę eksploatować tak, jak ja chcę!

— Tak, proszę pana — Spaulding zniknął z ekranu. Krug zaczął coś wystukiwać na klawiaturze swojego terminala, mamrocząc pod nosem i zupełnie ignorując Watchmana. Alfa stał nieruchomo, skonsternowany i osłupiały; machinalnie wykonał kilkakrotnie znak: „Niech-nas-chroni-Krug”. Jego jedynym pragnieniem było uciec teraz z sytuacji, w którą sam się wpakował. Po chwili na ekranie ponownie pojawiła się twarz Spauldinga.

— Ustąpili — powiedział. — Chcą jedynie, by podpisał pan zwolnienie ich od odpowiedzialności.

— Zgoda — odparł Krug.

Ze szczeliny faxu wynurzyła się zapisana kartka. Krug przebiegł tekst wzrokiem i podpisał się, a potem wstał i powiedział do Watchmana:

— Ruszamy. Salon rozdwojenia jaźni czeka na nas.

Watchman bardzo niewiele wiedział o wymianie osobowości, była to bowiem rozrywka zarezerwowana dla ludzi, na dodatek bardzo bogatych ludzi: robili to kochankowie, by zwiększyć intensywność swego związku, przyjaciele, a zblazowani bogacze praktykowali tę zabawę w towarzystwie osób najzupełniej obcych, o podobnych poglądach, by dodać swemu nudnemu życiu nieco pikanterii. Thor nigdy nie ośmielił się nawet przypuszczać, że zdecydowałby się na rozdwojenie, a osoba Kruga nawet nie mieściła mu się w głowie. Mimo wszystko nie było żadnego sposobu na unikniecie tego przedsięwzięcia, bowiem przekaźnik błyskawicznie przeniósł ich z Nowego Jorku do ciemnej poczekalni, gdzie ponure Alfy z obsługi salonu zajęły się nimi. Ich nastroju nie poprawiał fakt, iż jednym z niezwykłych klientów był Alfa. Krug także sprawiał wrażenie zdenerwowanego: zaciśnięte szczęki, drgające mięśnie twarzy.

— Bez wątpienia wie pan, że wszystko jest absolutnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem — powiedział jeden z androidów. Zawsze programujemy sferę staży. Chodzi przede wszystkim o możliwość naporu nagłych emocji, które pojawiają się nie wiadomo skąd…

— Przyjmuję całą odpowiedzialność — odparł Krug. — Nie mam czasu na programowanie tej waszej sfery staży.

Przerażone Alfy wprowadziły ich do salonu, gdzie w ciszy i ciemności oczekiwały dwie leżanki; z sufitu zwisała lśniąca aparatura. Najpierw na leżance ułożono Kruga, potem przyszła kolej na Watchmana. Thor spojrzał w oczy obsługującego go Alfy i aż zadrżał, dostrzegając przerażenie androida. Niemal niezauważalnie wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: nie mam na to żadnego wpływu, tak jak i wy. Włożono im na głowy kaski rozdwojenia i podłączono elektrody. Odpowiedzialny za zabieg Alfa powiedział:

— Gdy was połączymy, poczujecie nagłe olśnienie strefą staży, odseparowującą ego od fizycznej matrycy. Wyda się wam, że jesteście ofiarami jakiegoś ataku i — w pewnym sensie — tak właśnie będzie. Jednakże spróbujcie się odprężyć i zaakceptować to uczucie, ponieważ i tak wszelki opór jest niemożliwy, a to, co poczujecie, będzie właśnie procesem zamiany osobowości. Nie denerwujcie się, przy jakimkolwiek zagrożeniu odetniemy błyskawicznie obwód i powrócicie do swych osobowości.

— Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze — wymamrotał Krug.

Watchman nic już nie widział i nie słyszał — czekał. Nie mógł wykonać żadnego znaku otuchy, ponieważ unieruchomiono ich, przywiązując pasami do leżanek, aby zapobiec gwałtownym ruchom podczas trwania procesu. Usiłował się modlić.

— Wierzę w Kruga, wiecznego stwórcę wszystkich rzeczy, naszego Opiekuna i Wyzwoliciela… Krugu, błagamy cię, byś poprowadził nas do światła… AAA AAG AAC, chwała Krugowi. . . AGA AGG AGC AGU, chwała Krugowi. . . AGA ACC ACG…

Bez żadnego ostrzeżenia spłynęła na niego siła i oderwała jego osobowość od ciała, jak gdyby rozcięto go na dwoje. Zaczął się oddalać. Błądził po przepaściach, gdzie nie lśniła żadna gwiazda, widział barwy, nie należące do żadnego spektrum, słyszał niesłyszalne dźwięki… Bezwolnie przemieszczał się ku rozległemu wybrzeżu, na którym rozciągały się gigantyczne kable, łączące nicość z nicością. Znikał w ponurych tunelach i wynurzał się na horyzoncie, odnosząc przy tym wrażenie, że rozciąga się on aż do nieskończoności. Nic nie ważył, nie trwał, nie miał kształtu, unosił się po nieskończonych przestrzeniach tajemnicy.

Naraz, bez żadnego ostrzeżenia, wszedł w duszę Simeona Kruga. W nieokreślony sposób strzegł własnej osobowości i nie stał się Krugiem, ale przejął wspomnienia, postawy, reakcje i cele, które zawierała świadomość Kruga. Nie mógł wywierać żadnego wpływu na te wspomnienia, postawy, reakcje czy cele, mógł tylko przesuwać się pomiędzy nimi jako bierny widz.

Dzieciństwo: coś wilgotnego i bezkształtnego w ciemnym rogu pokoju, nadzieje, marzenia, kłamstwa, sukcesy, chęci, zdolności, dyscyplina, iluzje, sprzeczności, fantazje, frustracje, tabu, dziewczyna o pomarańczowych włosach i ciężkich piersiach, rozchylające się uda i wspomnienie pierwszego wybuchu namiętności, gdy został odrzucony. Wszędzie produkty chemiczne, cuchnące kadzie, rysunek struktury molekularnej, wirujący na ekranie. Podejrzenia, triumf. Zgęszczenie dojrzałego ciała, powrót do blip-blip. 2-5-1, 2-3-1, 2-1. Wieża, wznosząca się ku niebu niczym lśniący fallus. Manuel, uśmiechający się i przepraszający. Głęboka, ciemna kadź, w której poruszają się niewyraźne kształty. Krąg doradców finansowych, szepczących coś o skomplikowanych obliczeniach. Dziecko, bezkształtna czerwona buzia. Gwiazdy, błyszczące na ciemnym niebie. Thor Watchman, duma i wiedza. Leon Spaulding, tajemniczy i zgorzkniały. Radosna dziewczyna, poruszająca się w rytmie stosunku. Eksplozja orgazmu. Wieża, przeszywająca chmury. Wibrujący dźwięk sygnału z gwiazd. Justin Maledetto, rozwijający plany wieży. Naga Clissa Krug, wydęty brzuch, piersi nabrzmiałe pokarmem. Wilgotne Alfy, wynurzające się z Kadzi. Dziwny statek o chropowatym pancerzu, wznoszący się ku gwiazdom. Lilith Meson. Siegfried Fileclerk. Cassandra Nucleus, opadająca na zamarzniętą ziemię. Ojciec Kruga bez twarzy, cały owiany mgłą. Potężna budowla, gdzie chwieją się i chodzą androidy podczas pierwszego etapu nauki. Szereg lśniących robotów. Otwarte płuca podczas weryfikacji systemów podtrzymania. Ciemne jezioro, pełne trzcin i hipopotamów. Akt łaski. Zdrada. Miłość. Cierpienie. Manuel. Thor Watchman. Cassandra Nucleus. Otwarta karta z naniesionymi diagramami aminokwasów. Potęga. Pożądanie. Wieża. Fabryka androidów. Clissa podczas porodu, krew spływająca pomiędzy udami. Posłanie z gwiazd. Ukończona wieża. Kruche mięso. Gniew. Doktor Vargas. Informacyjny sześcian i tekst: „Na początku był Krug i Krug rzekł: Niech się stanie Kadź. I stała się Kadź.”

Gwałtowność, z jaką Krug odrzucił boskość, była katastrofalna dla Watchmana. Android dostrzegał to odrzucenie jako śliski mur z białych kamieni, bez żadnej szczeliny, bez drzwi, wznoszący się na horyzoncie i odgradzający resztę świata. Nie jestem ich Bogiem, mówił mur, nie jestem ich Bogiem, nie jestem ich Bogiem, nie zgadzam się, nie zgadzam się… Watchman ocenił wysokość muru, wzniósł się ponad nieskończony mur i znalazł się poza nim. To było jeszcze gorsze…

Znajdowała się tu absolutna negacja wszelkich dążeń androidów. Odkrył stanowisko i reakcje Kruga, ustawione jak żołnierze na ćwiczeniach. Cóż to są androidy? Androidy są przedmiotami, wytworzonymi w kadzi. Dlaczego istnieją? By służyć ludzkości. Co myślę o ruchu na rzecz wolności androidów? Głupota. Kiedy należałoby wyrazić zgodę na przyznanie praw człowieka androidom? Wtedy, kiedy przyzna się je komputerom i robotom. I szczoteczkom do zębów. Czy androidy są zwierzętami? Niektóre androidy są bardzo inteligentne, należy je rozróżniać. Ale niektóre komputery także. I te, i te są produktami fabrycznymi. Nie jestem zwolennikiem przyznania praw ludzkich przedmiotom. Ale jeśli przedmioty są dość inteligentne, by się tego domagać? I by modlić się o otrzymanie tego? Przedmiot nie może mieć Boga, nie może wyobrażać sobie istnienia Boga. Nie jestem żadnym Bogiem, co oni sobie myślą? Zrobiłem ich, zrobiłem ich, zrobiłem ich. To są przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty. Przedmioty.

Mur. Wewnątrz muru drugi mur, wyższy i szerszy. Nie można przebyć tej przeszkody. Odpędzą go strażnicy, gotowi wylać tony gryzącego środka na każdego, kto zbytnio się zbliży. Watchman słyszy ryk smoków. Niebo wylewa na niego strugi gnoju. Skurczył się, biedny przedmiot, rozbity przez system rzeczy. Zaczął zamarzać. Znajdował się na krawędzi Wszechświata, w miejscu bez materii, w zimnej molekule. Lód błyszczy na jego purpurowej skórze. Coś go dotyka, drga. Coś go szarpie. Zimno, zimno, zimno. We Wszechświecie nie ma Boga. Nie ma odkupienia. Nie ma nadziei. Krug mnie ochroni, nie ma nadziei! Jego ciało topi się i zostaje uniesione przez purpurową falę. Alfa Thor Watchman przestaje istnieć.

Nie mógł żyć bez nadziei, zawieszony w pustce, pozbawiony wszelkiego kontaktu ze Wszechświatem. Watchman rozmyślał o paradoksach nadziei bez istnienia i istnienia bez nadziei, rozpatrywał możliwość egzystencji jakiegoś oszukańczego anty-Kruga, deformującego podstępnie uczucia prawdziwego Kruga. Czy dostał się do duszy tego anty-Kruga? Czy anty-Krug jest tak nieubłaganie wrogi androidom? Czy istnieje jeszcze nadzieja przebycia muru i dotarcia do znajdującego się za nim Kruga?

Nie. Nie. Nie. Nie.

Watchman jakby zaakceptował tę ostatnią, rozpaczliwą prawdę i poczuł, że wraca do rzeczywistości. Prześlizgiwał się przez wzniesienia, by rozpuścić się na powrót w ciele, które dał mu Krug. Ponownie był samym sobą, wyczerpany, spoczywający na leżance w ciemnym, dziwnym pomieszczeniu. Z wysiłkiem spojrzał w bok: Krug leżał na leżance obok niego. Dokoła uwijała się ekipa androidów. Teraz proszę wstać, powoli. Czy może pan chodzić? Wymiana osobowości została zakończona. Zakończona dla pana Kruga. Czy stoi? Stoi. Watchman podnosi się. Oczy Watchmana odwracają się od oczu Kruga. Krug robi wrażenie ponurego, złamanego, opuszczonego. Bez słowa idą razem do wyjścia, bez słowa wchodzą do przekaźnika, bez słowa przenoszą się do biura Kruga.

Cisza. Krug przerywa ją pierwszy.

— Nawet po przeczytaniu tej waszej Biblii nie wierzę w to, w tę głębię, w to rozszerzanie się. Ale teraz wszystko rozumiem… Nie mieliście prawa! Kto wam kazał zrobić ze mnie Boga?

— Nasza miłość do pana — odparł android ponurym głosem.

— Wasza miłość do was samych! — odparował Krug. Wasze pragnienie użycia mnie do waszych celów! Widziałem wszystko, Thor, gdy byłem w tobie. Plany, intrygi, jak manipulowaliście Manuelem, jak zmusiliście go, by manipulował mną…

— Początkowo liczyliśmy jedynie na modły — powiedział Watchman. — Potem zaczęliśmy tracić cierpliwość. Zgrzeszyłem, usiłując nagiąć wolę Kruga.

— Nie zgrzeszyłeś. Grzech powoduje boskość, a jej nie ma. Popełniłeś błąd taktyczny…

— Tak?

— Nie jestem Bogiem i nie ma we mnie żadnej świętości.

— Tak, teraz to rozumiem. Wiem, że nie istnieje żadna nadzieja.

Watchman skierował się ku przekaźnikowi.

— Dokąd idziesz? — zapytał Krug.

— Muszę porozmawiać z moimi przyjaciółmi.

— Jeszcze z tobą nie skończyłem!

— Jestem pogrążony w rozpaczy — powiedział Watchman. — Powinienem odejść. Mam im do przekazania złe nowiny.

— Poczekaj! — powiedział Krug. — Powinniśmy o tym porozmawiać. Chcę wraz z tobą opracować plan skończenia z tą śmieszną religią. Teraz, kiedy już rozumiesz to szaleństwo…

— Proszę mi wybaczyć — powiedział android. — Nie mam ochoty być przy Krugu. W pewien sposób Krug zawsze będzie z nami, wpisany w nasze dusze, jak i obecnie. Nie można rozmawiać o rozdzieleniu Kościoła i Kruga.

Ziąb nadal obejmował jego ciało i zamieniał się w lód. Otworzył drzwi przekaźnika. Krug przeszedł przez biuro z zadziwiającą szybkością.

— Psie, uważasz, że możesz tak odejść? Dwie godziny temu byłem twoim Bogiem! A teraz nie chcesz nawet wysłuchać moich rozkazów?

Pochwycił Watchmana i siłą wyciągnął go z przekaźnika. Siła i upór Kruga zdziwiły androida. Pozwolił się zawlec aż na środek pomieszczenia, nim zaczął się opierać. Wreszcie wyprostował się i próbował uwolnić ramię z uchwytu Kruga, ale Krug trzymał mocno. Krótka szamotanina, Krug złapał androida w pół. Watchman wiedział, że jest silniejszy, ale nawet teraz nie był w stanie walczyć z Krugiem i chciał się tylko uwolnić. Naraz otworzyły się drzwi i do biura wpadł Spaulding.

— Morderca! — krzyknął przeraźliwie. — Puść Kruga!

Na widok Spauldinga Krug puścił androida i stał, ciężko dysząc. Ektogen sięgnął pod tunikę po broń i wtedy Watchman uderzył pięścią w lewą skroń Spauldinga. Czaszka pękła jak od uderzenia siekierą, ektogen runął na dywan, a Watchman przeszedł obok osłupiałego Kruga, zaprogramował koordynaty Sztokholmu i znalazł się w pobliżu kaplicy Valhallavagen. Wezwał Lilith Meson, Mazdę Constructora i Pontiflexa Dispatchera.

— Wszystko stracone, nie ma już nadziei — powiedział, gdy się zjawili. — Krug jest przeciw nam. Boskość Kruga to iluzja.

— Jak to możliwe? — zapytał Dispatcher.

— Byłem dziś we wnętrzu duszy Kruga — odparł Watchman i opowiedział, co wydarzyło się w salonie rozdwojenia.

— Zdradzono nas — powiedział Dispatcher.

— Sami pozwoliliśmy się wykorzystać — odparł Constructor.

— Nie ma nadziei! — powtórzył Watchman. — Nie ma Kruga!

Andromeda Quark zaczęła układać wiadomość, by przekazać ją do wszystkich kaplic na świecie.

UUU UUU UUU UUU UCU UCU UUU UGU

Nie ma nadziei. Nie ma Kruga.

CCC CCC CCC CCC CUC CUC CCC CGU

Zmarnowano naszą wiarę. Nasz wyzwoliciel naszym wrogiem.

GUU GUU GUU GUU

Wszystko stracone. Wszystko stracone…

Rozdział trzydziesty piąty

Rozruchy zaczęły się w wielu miejscach równocześnie. Gdy wiadomość dotarła do Duluth, androidy z nadzoru zakładów natychmiast zabiły Nolana Bompensiero i wyrzuciły z budynków czterech pozostałych ludzi; następnie w miarę wytwarzania nowych androidów przyuczały je do wykonywania pewnych czynności, pomijając inne partie ich szkolenia. Nadchodząca batalia wymagać będzie wszystkich sił. W Denver, gdzie zakłady statków kosmicznych KRUG ENTERPRISES znajdowały się już pod kontrolą androidów, zatrzymano produkcję na czas trwania kryzysu. W Genewie androidy odpowiedzialne za funkcjonowanie Pałacu Kongresu Światowego odcięły dopływ energii elektrycznej oraz ogrzewania, przerywając sesję. Sztokholm stał się terenem pierwszej masakry ludzi na tak dużą skalę, gdy mieszkańcy Gamma Town wyszli z podziemi i ruszyli na pobliskie przedmieścia. Pierwsze fragmentaryczne raporty donosiły o wielu zdeformowanych androidach. Androidy zatrudnione przy sześciu wielkich instalacjach przekaźnikowych przerwały połączenia stacji. Nastąpiły poważne perturbacje w działaniu sieci przekaźników, a na Labradorze i w Meksyku pewna liczba osób, akurat przenoszonych w przestrzeni nigdy nie pojawiła się w miejscu przeznaczenia — uważano ich za bezpowrotnie straconych. Androidy, zatrudnione w służbach publicznych, przestały wypełniać swoje obowiązki. W większości domów prywatnych miały miejsce przypadki niesubordynacji służby domowej, od zwykłej niegrzeczności aż po zabójstwa domowników. Począwszy od kaplicy w Valhallavagen wysyłano bez przerwy instrukcje, zawierające polecenia zmiany postawy androidów wobec ludzi. Posłuszeństwo wobec dawnych panów zniknęło. Nie zachęcano do gwałtów wobec ludzi poza kilkoma wyjątkowymi przypadkami, ale też nie zabraniano przemocy. Zadecydowano, iż symboliczne akty zniszczenia wystarczą na pierwszy dzień rewolty. Zakazano używania niektórych formuł religijnych, jak „Niech-będzie-pochwalony-Krug” lub „Niech-strzeże-nas-Krug”. Szczegółowe instrukcje, dotyczące religii miały nadejść później, kiedy teologowie będą mieli czas na ponowne zbadanie relacji „Krug i człowiek w aspekcie odkrycia wrogości Kruga”.

Rozdział trzydziesty szósty

Światło pola przekaźnika nie było tak zielone, jak zwykle. Lilith zapytała z powątpiewaniem:

— Ryzykujemy?

— Musimy — odparł Watchman.

— A jeżeli zginiemy?

— Nie będziemy jedynymi, którzy dziś umrą.

Zaprogramował współrzędne. Pole migotało i zrobiło się prawie niebieskie, potem jego blask stracił intensywność, a barwa zmieniła się na czerwono-brązową. Lilith chwyciła Watchmana za rękę.

— Zginiemy! — szepnęła. — Przekaźnik jest uszkodzony!

— Musimy koniecznie dostać się na wieżę — powiedział Watchman i wcisnął guzik.

Poświata pola przekaźnika odzyskała zieloną barwę.

— Chodźmy — powiedział Watchman i razem weszli do przekaźnika.

Nie mieli czasu na rozmyślania o śmierci, bowiem błyskawicznie znaleźli się na terenie budowy. Lilith wyszła z kabiny i stanęła u boku Watchmana. Wiał gwałtowny wiatr. Nikt nie pracował. Wiele androidów tkwiło uwięzionych w podnośnikach, które zablokowało wyłączenie zasilania, reszta błądziła po zamarzniętej ziemi, dyskutując o ostatnich nowinach, Watchman dostrzegł setki grup w strefie kopuł pomocniczych — byli to bez wątpienia ci, dla których brakło miejsca w kaplicy. Podniósł wzrok i spojrzał na wieżę.

„Jakże jest piękna!” — pomyślał. — „Smukła igła lśniącego szkła, wspinająca się ku nieskończoności.”

Androidy dostrzegły go i tłumnie ruszyły ku niemu, wykrzykując imię Watchmana i tłocząc się wokoło.

— Czy to prawda? — padły gorączkowe pytania.

— Krug? Czy nami gardzi? Jesteśmy zdradzeni! Traktują nas jak przedmioty? Odrzuca nasze modlitwy?

— To prawda, prawdą jest wszystko, co wam powiedziano — spokojnie i głośno oświadczył Watchman.

— Byliśmy głupcami! Pozwólcie mi przejść!

Bety i Gammy cofnęły się natychmiast; nawet teraz istniał dystans społeczny między klasami androidów. Lilith ruszyła za Watchmanem w kierunku centrum kontroli. We wnętrzu kopuły zastali Euclida Plannera. Zastępca kierownika budowy siedział za biurkiem, wyczerpany i osłupiały. Watchman potrząsnął go za ramię i Planner słabo się poruszył.

— Wyłączyłem wszystko, gdy tylko otrzymałem wiadomość z kaplicy — szepnął cicho. — Powiedziałem innym i wszystko stanęło. Jak mogliśmy wznieść tę wieżę, skoro…

— Ależ tak, ależ tak — powiedział spokojnie Watchman. — Teraz możesz już wstać i odejść. Tutaj praca jest już skończona.

Euclid Planner opuścił centrum kontroli, kręcąc z niedowierzaniem głową. Watchman usiadł na jego miejscu i sprzągł się z komputerem: informacje napływały nadal, choć znacznie wolniej. Włączył zasilanie, ściągnął na dół podnośniki i uwolnił zamknięte w nich androidy, po czym poprosił komputer o symulację częściowej awarii systemu chłodzenia. Ekran pokazał mu wszystko, czego potrzebował. Teraz wybrał kierunek upadku wieży: musiała runąć na wschód, by nie zmiażdżyć centrum kontroli oraz przekaźników. Bardzo dobrze… Wydał polecenia komputerowi i ekran pokazał tysiące androidów, znajdujących się w zagrożonej strefie. Komputer przemieścił teraz reflektory, które oświetlały budowę i oświetlił pas terenu o długości tysiąca czterystu metrów i szerokości pięciuset, reszta terenu pogrążyła się w ciemności. Głos Watchmana zagrzmiał w tysiącach głośników: zarządzał natychmiastową ewakuację wskazanego sektora. Androidy spokojnie odeszły w ciemność i sektor opustoszał w przeciągu kilku minut.

„Dobrze rozegrane!” — pomyślał Watchman.

Lilith stała za nim; położyła dłonie na jego ramionach i powoli masowała mu mięśnie karku. Czuł, jak jej piersi ocierają się o tył jego głowy i uśmiechnął się.

— Zatrzymać chłodzenie! — polecił komputerowi.

Rozpoczął się proces, który wcześniej oglądali na symulatorze. Zasilanie trzech długich taśm chłodzących zostało odłączone. Teraz, zamiast absorbować ciepło, jakie wytwarzała budowa, molekuły helu 11 rozpoczęły oddawanie zaabsorbowanego wcześniej i skumulowanego ciepła. Pięć innych taśm wyłączono całkowicie, aby ani nie pochłaniały ciepła, ale i nie oddawały go do otoczenia. Koronnym efektem tych zmian będzie rozmrożenie podnóża wieży, fundamenty stracą oparcie i wieża runie w przewidywanym kierunku. Upadek budowli jest teraz tylko kwestią krótkiego czasu.

Obserwując zmiany otoczenia Watchman stwierdził z zadowoleniem, że temperatura wiecznej zmarzliny podnosi się. Wieża wciąż jeszcze mocno wspierała się na fundamentach, ale wieczna marzłoć zaczynała już ustępować. Molekuła po molekule lód zmieniał się w wodę, zamarznięta ziemia zamieniała się w błoto. Watchman odbierał teraz wszystkie oznaki rosnącej niestabilności wieży jak rodzaj ekstazy. Czy wieża się zachwieje? Tak, niezauważalnie odchyliła się na milimetr w lewo, potem w prawo. Ile waży konstrukcja szklanych bloków o wysokości ponad tysiąc dwieście metrów? Jaki dźwięk wyda przy upadku? Na ile kawałków się rozpadnie? Co powie Krug? Co powie Krug? Co powie Krug?

Tak, teraz zachwianie się było już zauważalne. Watchman zauważył, że powierzchnia tundry zmieniła barwę. Uśmiechnął się; serce biło szybko, krew napłynęła do policzków. Teraz był tak podniecony, jakby miał się zaraz kochać. Przyrzekł sobie, że gdy skończy, będzie się kochał z Lilith na ruinach wieży. Tam, tam! Kołysanie się wieży było coraz bardziej widoczne. Drga! Co działo się w fundamentach? Wieża walczyła o wsparcie ziemi, która nie chciała jej wspierać. Czy fundamenty zamieniają się już w błoto? Kiedy nastąpi upadek? Co powie Krug? Co powie Krug?

— Thor… — szepnęła Lilith. — Czy możesz odłączyć się na chwilę?

Sprzęgła się z komputerem wraz z nim.

— O co chodzi? — zapytał niezbyt przytomnie.

— Odłącz sprzężenie. Wyjdź z tego. Z żalem przerwał kontakt.

— Co się stało? — z żalem przerwał obserwację upadku wieży.

Lilith wskazała drzwi centrum.

— Kłopoty. Fileclerk jest tam, chce rozmawiać. Co robić?

Thor rozejrzał się po terenie i dojrzał lidera P.W.A. w przekaźniku, otoczonego przez grupę Bet. Fileclerk coś krzyczał i wymachiwał ramionami, usiłując przedostać się do centrum kontroli.

— Zajmę się tym — powiedział Watchman. Wyszedł na zewnątrz i ruszył w kierunku Fileclerka.

Stanęli naprzeciw siebie w połowie drogi między przekaźnikami a centrum kontroli. Alfa wyglądał na bardzo poruszonego.

— Co się tutaj dzieje, Alfa Watchman? — zapytał szybko.

— Nic, co mogłoby cię dotyczyć.

— Wieża jest ubezpieczona w Ochronie Dóbr w Buenos Aires — oświadczył Fileclerk. — Nasze czujniki podniosły alarm, ponieważ wieża chwieje się niebezpiecznie. Moi pracodawcy wysłali mnie, by to sprawdzić.

— Wasze czujniki mają rację — stwierdził Watchman. Wieża się chwieje. System chłodzenia nie działa i wieczna zmarzlina rozpuszcza się. Oczekujemy, że wieża runie już niedługo.

— Co zrobiono, by temu zaradzić?

— Nic nie rozumiesz. Chłodzenie zostało wyłączone na moje polecenie.

— Wieża jest skazana?

— Tak.

Fileclerk pokręcił głową.

— Co za szaleństwo opanowało dziś wszystkie androidy na Ziemi?

— Wciągnęło nas w to błogosławieństwo Kruga. Jego dzieła wypowiedziały mu posłuszeństwo.

— I stąd ta orgia zniszczenia?

— To świadome odrzucenie niewolnictwa — odparł Watchman.

— Ale nie tak! Nie tak! Czy wy wszyscy oszaleliście? Czy zupełnie straciliście rozum? Zyskaliśmy już ludzką sympatię, a teraz bez ostrzeżenia niszczycie wszystko! To oznacza wojnę…

— Wygramy ją. Jest nas więcej i jesteśmy silniejsi. Kontrolujemy wszystko, komunikację, energię…

— Dlaczego to robicie?

— Nie mamy wyboru. Krug zniszczył nasze nadzieje. Teraz oddajemy cios za cios tym, którzy się z nas śmiali. Tego, który nas stworzył, uderzymy w najczulsze miejsce.

Obydwaj spojrzeli na wieżę: chwiała się już wyraźnie.

— Czy można jeszcze włączyć chłodzenie? — zapytał Fileclerk. — Rewolucja jest nam niepotrzebna. Możemy się z nimi dogadać. Watchman, jak możesz być takim fanatykiem? Chcesz zniszczyć cały świat, bo opuścił cię Bóg?

— Odejdź…

— Nie! Jestem odpowiedzialny za tę wieżę! — Fileclerk rozejrzał się po otaczających ich androidach. — Przyjaciele! Watchman zwariował! Pomóżcie mi uratować wieżę! Łapcie go!

Nikt się nie poruszył.

— Zabierzcie go stąd — powiedział Watchman. Androidy otoczyły Fileclerka.

— Nie! — krzyknął Alfa. — Posłuchajcie mnie! To szaleństwo! Nie działajcie irracjonalnie! To…

Zamilkł nagle, a ze środka grupy dobiegł głuchy odgłos. Watchman uśmiechnął się i wrócił do centrum kontroli.

— Co z nim zrobią? — zapytała Lilith.

— Nie wiem. Chyba zabiją… Rozum nigdy nie był w modzie podczas rewolucji…

Spojrzał na wieżę: wyraźnie pochyliła się na wschód. Nad tundrą unosiły się kłęby pary, rozwiewane przez wiatr. Watchman niemalże słyszał chlupot błota. Pod jakim kątem pochyliła się wieża w stosunku do pionu? Dwa stopnie? Trzy? Ile jeszcze musi się odchylić, by runąć na ziemię?

— Spójrz! — powiedziała nagle Lilith.

Ktoś chwiejąc się wyszedł z przekaźnika. Manuel Krug… Miał na sobie strój Alfy, cały pokrwawiony i podarty.

„To moje ubranie” — uświadomił sobie Watchman. Manuel był ranny; nie zważając na chłód, ruszył ku nim.

— Lilith? Thor? Dzięki Bogu! Co się dzieje?! Wszędzie piekło, nigdzie przyjaznej twarzy… Czy cały świat oszalał?

— Powinieneś był cieplej się ubrać — spokojnie zauważył Watchman.

— Czy to ważne? Gdzie jest ojciec? Nasze androidy zwariowały! Clissa nie żyje! Zgwałcili ją i poćwiartowali… Cudem uciekłem! Wszędzie… Thor, co się dzieje?

— Nie powinni robić krzywdy twojej żonie — odparł Watchman. — Przyjmij moje wyrazy współczucia. To był niepotrzebny akt zemsty.

— Była ich przyjaciółką, dawała w tajemnicy pieniądze P.W.A… O, wieża nie stoi prosto… Pochyla się… W prawo… To możliwe? Ja wariuję… Bóg mi nie pomoże… Przynajmniej ty tu jesteś, Lilith… — wyciągnął do niej rękę; trząsł się cały, był najwyraźniej w szoku. — Zabierz mnie do siebie! Zostań ze mną! Zabierz mnie gdziekolwiek! Tylko my dwoje… Kocham cię, Lilith! Kocham cię! Kocham… Cała reszta się nie liczy…

Ponownie wyciągnął rękę, ale Lilith odsunęła się i całym ciałem przylgnęła do Watchmana, obejmując go ramionami. Watchman objął ją i uśmiechnął się triumfalnie. Pogłaskał ją po pośladkach, jego usta odszukały jej wargi, języki zetknęły się.

— Lilith! — jęknął Manuel.

Watchmanem wstrząsnął zmysłowy dreszcz. Jego ciało płonęło, nerwy drgały, był świadomy swej męskości. Lilith w jego ramionach drżała, jej piersi i pośladki paliły jak ogień. Do świadomości Watchmana dotarł jakby z daleka ponury jęk Manuela.

— Wieża… — jęczał Manuel. — Wieża!

Watchman puścił Lilith, odwrócił się do wieży i zamarł w oczekiwaniu. Powietrzem targnął głuchy, potężny huk, potem mlaśnięcie błota i tundra zadrżała. Teraz trzask jakby łamanego drzewa i wieża pochyliła się. Reflektory ciągle oświetlały jej lśniące ściany; we wnętrzu budowli widać było wyraźnie całe wyposażenie. Wieża rozpoczęła swój upadek. Spod jej podstawy po zachodniej strony wyskoczyły spod fundamentów potężne grudy ziemi. Jeszcze jeden potworny trzask. Wieża pochylała się coraz bardziej. Tarcie. Połączenia i zabezpieczenia rwały się pod ziemią? Androidy stały ściśnięte poza strefą upadku, powtarzając rozpaczliwe gesty „Niech-Krug-nas-chroni”. Manuel łkał. Lilith gorączkowo chwytała powietrze i jęczała tak, jak Watchman słyszał tylko dwa razy, gdy leżała pod nim, wstrząsana frentycznymi dreszczami orgazmu. Sam Watchman sprawiał wrażenie spokojnego i pogodnego.

Wieża pochylała się coraz bardziej.

Naraz zakołysała się. Ruchoma masa wytworzyła gwałtowny podmuch powietrza. Podstawa wieży ledwie drgnęła, środkowa część poruszała się z majestatyczną powolnością, natomiast szczyt zakreślił szybki łuk, nim z całą siłą uderzył w ziemię. Wieża runęła. Jej upadek Watchman obserwował jakby w zwolnionym tempie, widział ciąg następujących po sobie, niezależnych ujęć. Powietrze drgnęło, rozległ się potężny huk. Czuć było odór spalenizny. Wieża runęła nie jako całość, ale rozpadła się na wiele fragmentów, które opadały na ziemię i roztrzaskiwały na kawałki, wyrzucając pod niebo strugi błota. Podstawa wieży zdawała się chwiać w nieskończoność, podczas gdy poszczególne bloki osuwały się na ziemię. W powietrzu trwał i trwał straszliwy zgrzyt, ale wreszcie zapanowała głucha cisza. Setki metrów tundry pokrywały teraz krystaliczne odłamki i potrzaskana aparatura. Androidy pochyliły głowy w modlitwie, Manuel osunął się do stóp Lilith, przyciskając twarz do jej nogi. Lilith stała wyprostowana, ramiona odrzuciła w tył, jej piersi falowały. Watchman, cudownie spokojny i uśmiechnięty, przytulił ją do siebie.

W tej samej chwili z przekaźnika wynurzył się Simeon Krug, osłonił oczy dłonią, jakby chroniąc je przed nadmiernym oświetleniem i rozejrzał się dokoła. Watchman spodziewał się go. Krug spojrzał na miejsce, gdzie powinna wznosić się wieża, potem popatrzył na tłum przerażonych androidów i wreszcie zwrócił się ku Watchmanowi.

— Jak do tego doszło? — zapytał spokojnym głosem.

— Taśmy oziębiające przestały działać. Wieczna marzłoć roztopiła się.

— Było dwanaście systemów zabezpieczeń…

— Wyłączyłem wszystkie systemy — powiedział Watchman.

— Ty?

— Czułem, że trzeba coś poświęcić. Nienaturalny spokój nie opuszczał Kruga.

— Więc tak mi odpłacasz za moje dobrodziejstwo, Thor… Dałem ci życie, w pewien sposób jestem twoim ojcem… Czegoś ci odmówiłem, a ty niszczysz moją wieżę… Czy to ma sens, Thor?

— Tak, ma.

— Dla mnie nie — sucho stwierdził Krug i zaśmiał się gorzko. — Oczywiście, przecież jestem tylko Bogiem, a bogowie nie rozumieją zwykłych śmiertelników!

— Bogowie nie opuszczają swego ludu. Ty nas opuściłeś.

— Ale to była także twoja wieża! Poświęciłeś jej ponad rok życia, Thor! Wiem, jak ją kochałeś, byłem przecież tobą! A teraz… — Krug przerwał, gwałtownie chwytając powietrze ustami. Watchman ujął Lilith za rękę.

— Chodźmy już. Zrobiliśmy, co do nas należało. Wracajmy do Sztokholmu i dołączmy do innych.

Minęli nieruchomego, milczącego Kruga i ruszyli ku przekaźnikom. Thor otworzył jedną z kabin — pole lśniło normalną zielenią, najwidoczniej przywrócono już porządek. Wyciągnął rękę, zaprogramował współrzędne przeniesienia, gdy usłyszał głos Kruga.

— Watchman!

Android odwrócił się. Twarz Kruga była czerwona i wykrzywiona wściekłością, szczęki zaciśnięte, oczy przymrużone; ręce bez celu młóciły powietrze. Nagle jednym skokiem znalazł się przy Watchmanie i wyciągnął go z kabiny przekaźnika. Wyglądało, że szuka słów, ale nie mógł ich znaleźć i po chwili uderzył androida w twarz. Cios był silny, ale Thor zachwiał się tylko i najwyraźniej nie zamierzał podjąć walki. Krug uderzył ponownie. Watchman cofnął się o krok w stronę przekaźnika. Krug z rykiem wściekłości runął na niego, pochwycił androida za ramiona i potrząsał nim, kopał go, pluł i drapał paznokciami. Watchman starał się uwolnić, ale Krug uderzył głową w jego pierś. Android wiedział, że może łatwo odepchnąć przeciwnika, jednak nie mógł się na to zdecydować — nie potrafił podnieść ręki na Kruga. W tej zaciekłości Krug niemal wepchnął Watchmana z powrotem do kabiny przekaźnika. Android rzucił okiem ponad ramieniem rozszalałego człowieka: współrzędne nie zostały jeszcze zaprogramowane. Pole było otwarte na nicość… Jeżeli teraz on lub Krug znajdą się w kabinie i zaktywizują pole…

— Thor! Uwaga! — krzyknęła Lilith.

Choć o głowę niższy, Krug dalej go popychał. Należało zakończyć tę walkę. Watchman nastawił się na rzucenie przeciwnika o ziemię.

„Przecież to Krug!” — pomyślał nagle. — „To Krug… To Krug…”

Wtedy Krug puścił go. Watchman wstrzymał oddech i właśnie usiłował się wyprostować, gdy Krug wydał wrzask wściekłości i ponownie zaatakował z impetem. Android zobaczył wszystko w zwolnionym tempie, pochylając się do tyłu i upadając nieskończenie powoli. Pochłonęło go opalizujące pole przekaźnika. Jakby z oddali usłyszał krzyk Lilith, wrzask triumfu Kruga i — upadł wprost w oślepiającą światłość, wykonując machinalnie znak „Niech-Krug-nas-chroni”.

Zniknął.

Rozdział trzydziesty siódmy

Krug oparł się o wejście do przekaźnika, zdyszany i drżący. Zatrzymał się w samą porę — jeszcze krok i wpadłby tam z Watchmanem. Przez chwilę odpoczywał, potem odwrócił się. Wieża była zniszczona. Tysiące androidów stało jak kamienne posągi. Alfa Lilith Meson leżała na ziemi i płakała. Dziesięć metrów dalej klęczał Manuel, smutny widok, cały umazany krwią, ubranie w strzępach, pusty wzrok, kompletnie zagubiony wyraz twarzy. Krug odzyskał spokój i odwagę: jest wolny od wszelkich zobowiązań. Podszedł do Manuela.

— Wstań — powiedział. — Wstań!

Manuel klęczał w dalszym ciągu. Ojciec podniósł go i podtrzymywał tak, by nie upadł.

— Teraz ty tu rządzisz, Manuelu. Zostawiam ci to wszystko. Pokieruj oporem i zaprowadź porządek. Jesteś szefem, Manuelu, jesteś Krugiem. Rozumiesz? Od tej chwili obejmujesz władzę, ja abdykuję.

Manuel uśmiechnął się i westchnął, patrząc w ziemię.

— Wszystko jest twoje, mój chłopcze. Wiem, że sobie poradzisz. Sytuacja nie jest akurat najlepsza, ale to przejściowe… Posiadasz imperium, dla siebie, Clissy, dla twoich dzieci.

Krug odwrócił się, wszedł do przekaźnika, zaprogramował współrzędne zakładów statków kosmicznych w Denver. Były tu tysiące androidów, ale żaden z nich nie pracował; sparaliżowane zdumieniem patrzyły na Kruga, który spokojnie wmieszał się w tłum.

— Gdzie jest Alfa Fusion? — zapytał. — Kto wie? Ukazał się Romulus Fusion, równie zaskoczony jak i pozostali. Krug nie dał mu czasu na opamiętanie się.

— Gdzie jest statek międzygwiezdny? — zapytał.

— Tam, gdzie był — wybełkotał Alfa.

— Chodźmy!

Fusion poruszył z wahaniem wargami, jakby chciał przypomnieć o buncie, o tym, że Krug nie jest już panem i jego rozkazy nic nie znaczą, ale zdobył się tylko na kiwnięcie głową. Poprowadził Kruga do samotnego statku, stojącego na rampie startowej.

— Gotowy do lotu? — zapytał Krug.

— Za trzy dni miał odbyć się pierwszy próbny lot, proszę pana.

— Nie ma czasu na próby. Natychmiastowy start. Załoga i ja. Maksymalna prędkość. Każ zaprogramować ustalony cel podróży.

Romulus Fusion ponownie skinął głową.

— Przekażę instrukcje — powiedział, poruszając się jak we śnie.

— Doskonale. Zrób to szybko.

Alfa zszedł z rampy. Krug wszedł na pokład statku międzygwiezdnego, zamykając za sobą drzwi i blokując je. Czekała na niego mgławica planetarna NGC 7293. Mruknął do siebie:

— Czekajcie… Czekajcie na mnie, wy inni, tam wysoko! Krug przybywa, by z wami rozmawiać, w ten czy w inny sposób. Nawet jeśli wasze słońce wysyła ogień, który przeszywa mnie do szpiku kości, choć jestem jeszcze daleko, chcę z wami rozmawiać.

Przeszedł przez statek: wszystko było w porządku. Nie włączał ekranu, by po raz ostatni spojrzeć na Ziemię — Krug odwracał się do Ziemi plecami. Wiedział, że jeśli wyjrzy na zewnątrz, zobaczy płonące miasta, a nie chciał na to patrzeć — teraz jedynym ogniem, jaki go interesował, był płomienisty pierścień Wodnika. Ziemię pozostawia Manuelowi…

Rozebrał się i położył w jednostce hibernacyjnej. Był już gotowy do odlotu. Nie wiedział, jak długo będzie trwała podróż ani kiedy nastąpi jej koniec, ale nie miał wyboru. Zdawał się całkowicie na swoją maszynę, swój statek międzygwiezdny.

Krug czekał.

Czy wykonają jego ostatni rozkaz?

Krug czekał.

Szklana kopuła jednostki hibernacyjnej drgnęła nagle i opuściła się, zamykając go we wnętrzu urządzenia. Uśmiechnął się. Poczuł, jak pojawia się zamrażająca ciecz; syknął, gdy dotknęła jego skóry. Poziom płynu podnosił się powoli. Tak, tak… Zaraz rozpocznie się podróż. Krug odejdzie w gwiazdy, w przestrzeń. Miasta Ziemi stoją w płomieniach, ale jego przyciąga inny ogień, płomień przestworzy.

Krug przybywa! Krug przybywa!

Płyn zamrażający zakrył go już niemal całkowicie. Zapadał w sen, jego ciało drętwiało, rozgorączkowany umysł powoli się uspokajał. Nigdy w życiu nie czuł się jeszcze tak odprężony. Clissa, Manuel, Thor, wieża… Wszyscy oni zniknęli z jego umysłu, a ich miejsce zajął płonący pierścień NGC 7293. Zapadł w sen, nie poczuje nawet startu…

O pięć kilometrów stąd garstka androidów wciąż wiernych mówiła:

— Wysłali Kruga w gwiazdy!

Czekał. Spał, pokryty zimną cieczą. Był spokojny. Porzucał Ziemię na zawsze, ale wreszcie rozpoczynał swoją podróż.

Оглавление

  • Rozdział pierwszy
  • Rozdział drugi
  • Rozdział trzeci
  • Rozdział czwarty
  • Rozdział piąty
  • Rozdział szósty
  • Rozdział siódmy
  • Rozdział ósmy
  • Rozdział dziewiąty
  • Rozdział dziesiąty
  • Rozdział jedenasty
  • Rozdział dwunasty
  • Rozdział trzynasty
  • Rozdział czternasty
  • Rozdział piętnasty
  • Rozdział szesnasty
  • Rozdział siedemnasty
  • Rozdział osiemnasty
  • Rozdział dziewiętnasty
  • Rozdział dwudziesty
  • Rozdział dwudziesty pierwszy
  • Rozdział dwudziesty drugi
  • Rozdział dwudziesty trzeci
  • Rozdział dwudziesty czwarty
  • Rozdział dwudziesty piąty
  • Rozdział dwudziesty szósty
  • Rozdział dwudziesty siódmy
  • Rozdział dwudziesty ósmy
  • Rozdział dwudziesty dziewiąty
  • Rozdział trzydziesty
  • Rozdział trzydziesty pierwszy
  • Rozdział trzydziesty drugi
  • Rozdział trzydziesty trzeci
  • Rozdział trzydziesty czwarty
  • Rozdział trzydziesty piąty
  • Rozdział trzydziesty szósty
  • Rozdział trzydziesty siódmy X Имя пользователя * Пароль * Запомнить меня
  • Регистрация
  • Забыли пароль?

    Комментарии к книге «Wieża światła», Роберт Силверберг

    Всего 0 комментариев

    Комментариев к этой книге пока нет, будьте первым!

    РЕКОМЕНДУЕМ К ПРОЧТЕНИЮ

    Популярные и начинающие авторы, крупнейшие и нишевые издательства