Автор:

«Stawiam na Tolka Banana»

3801


Настроики
A

Фон текста:

  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Текст
  • Аа

    Roboto

  • Аа

    Garamond

  • Аа

    Fira Sans

  • Аа

    Times

y: I  ft Ql ADAM BAHDAJ STAWIAM NA TOLKA BANANA Data wydania: 1987 Wydanie IV SPIS TREŒCI SPIS TREŒCI 2 ROZDZIA£ PIERWSZY 3 ROZDZIA£ DRUGI  22 ROZDZIA£ TRZECI 36 ROZDZIA£ CZWARTY  48 ROZDZIA£ PI¥TY 68 ROZDZIA£ SZУSTY  77 ROZDZIA£ SIУDMY  102 ROZDZIA£ УSMY  119 ROZDZIA£ DZIEWI¥TY 142 ROZDZIA£ PIERWSZY — Luluniu, pani Tecia mуwi³a, ¿e wczoraj znowu ogl¹da³eœ w telewizji jakiœ kryminalny film — powiedzia³a pani Seratowiczowa. Siedzieli na werandzie. By³o duszno. Wielkie chmury wy³ania³y siк spoza linii dachуw, zalewaj¹c czyst¹ przestrzeс nieba. —  Amerykaсski — odpar³ po chwili ch³opiec. — Straszna bzdura. Pewien facet zastrzeli³ barmana z baru „Savoya" w Miami... —  Przecie¿ prosi³am, ¿ebyœ nie ogl¹da³ tych filmуw. Od ilu lat by³ dozwolo ny? —  Od szesnastu, ale koс by siк uœmia³. Ten facet zastrzeli³ go tylko dlatego, ¿e barman nie poda³ mu w porк szklaneczki whisky. Zupe³na lipa. Czy mo¿na za to zastrzeliж cz³owieka? —  Nie mo¿na, ale ja prosi³am ciк... —  Wiem, mamo, tylko co mia³em robiж. Strasznie siк nudzi³em. I w ogуle film by³ zupe³nie do kitu. Ten facet kocha³ siк w jakiejœ Meksykance, ktуra taсczy³a w tym lokalu. Nic nie robi³, tylko kupowa³ jej rozmaite brylanty i futra, a ona jednak wola³a jednego toreadora, ktуry podczas corridy zakatrupi³ byka. Ja te¿ bym wola³, bo tamten ³adowany facet by³ gangsterem i przemyca³ z Hongkongu narkotyki. Pani Seratowiczowa westchnк³a boleœnie. —  A ty na to patrzysz. —  Gdybym wiedzia³, ¿e to taka bzdura, to nawet nie otworzy³bym telewizora. Œwietny by³ tylko poœcig za tym gangsterem przez pustyniк w Nowym Meksyku. On nawiewa³ helikopterem, ale wysiad³ mu silnik i musia³ naj¹ж mulnikуw. Po dobno mu³y mog¹ iœж przez pustyniк ca³y tydzieс bez jedzenia i bez wody. Tak mуwi³ Krzyœ Sekociсski, a on wszystko wie... —  W³aœnie — podjк³a g³osem znu¿onym pani Seratowiczowa. — Czy zamiast ogl¹daж ten niedorzeczny film, nie mog³eœ zadzwoniж do Krzysia i zaprosiж go do siebie? —  Ju¿ wolк ogl¹daж takie filmy. 3 —  Czego ty w³aœciwie chcesz od Krzysia? Przecie¿ to bardzo mi³y ch³opiec. —  Za bardzo. Mama nawet nie wie, jaki on mi³y. Ja przy nim s³owa nie mogк powiedzieж, bo on wszystko wie lepiej. On nawet wie, kiedy Napoleon przecho dzi³ koklusz i kto wynalaz³ maszynkк do wyrywania w³osуw z nosa. Genialny ch³opiec, dajк s³owo, czyta ju¿ angielskie ksi¹¿ki, a na obiad mуwi: lunch. Kichaж mi siк chce, jak na niego patrzк. I w ogуle... Pani Seratowiczowa uwa¿niej spojrza³a na ch³opca. —  Przesadzasz, mуj drogi. Krzyœ jest œwietnie u³o¿ony i bardzo bym chcia³a, ¿ebyœ siк z nim zaprzyjaŸni³. —  Dziкkujк. Zdaje mi siк przy nim, ¿e jestem mato³em. —  On by ciк podci¹gn¹³, zaj¹³... —  Dziкkujк — uœmiechn¹³ siк cierpko. — Zanudzi³by mnie na cacy. —  Jak ty siк wyra¿asz? —  Przecie¿ tak siк mуwi. —  To chyba jacyœ chuligani u¿ywaj¹ takich zwrotуw. —  Nie chuligani, tylko morowi ch³opcy. —  I dziwiк siк bardzo... — zawaha³a siк chwilк. Naraz ujк³a d³oс ch³opca i spojrza³a mu w oczy. — Powiedz mi, mуj drogi, dlaczego ty nie masz kolegуw? Ch³opiec ¿achn¹³ siк. —  Mama by chcia³a, ¿ebym mia³ kolegуw, a jak kiedyœ przyprowadzi³em An- tosia Fuflewicza, to przez dwa dni wietrzy³a mama mieszkanie. —  Bo, delikatnie mуwi¹c, Fuflewicz nie my³ sobie nуg. —  Nie my³ nуg, ale za to morowy ch³opiec. ¯eby mama widzia³a, jak on gra w ga³к. —  W co? —  No, w pi³kк. Jest najlepszym napastnikiem i zawsze gra na prawym skrzy dle. —  A ty, na jakim grasz skrzydle? Przez jasn¹ twarz ch³opca przenikn¹³ cieс rozpaczy. —  Mnie nigdy jeszcze nie wstawili do sk³adu. —  Dlaczego? Ch³opiec wzruszy³ ramionami. —  Eee... - westchn¹³ — mуwi¹, ¿e jestem pata³ach. —  Przecie¿ nieŸle grasz w tenisa. —  Tenis u nich siк nie liczy, u nich najwa¿niejsza ga³a. Pani Seratowiczowa chcia³a ogarn¹ж go ramieniem. Ch³opiec odsun¹³ siк gwa³townie. —  Co ci siк sta³o? —  Nic. Mama i tak mnie nie zrozumie. —  A ktу¿ ciк zrozumie lepiej ode mnie? —  Mama by chcia³a, ¿ebym tylko siedzia³ w domu i czyta³ ksi¹¿ki... i dys kutowa³ z Krzyœkiem... — Zagryz³ wargк i twarz jego nagle stк¿a³a. — Dlatego ch³opcy nie chc¹ siк ze mn¹ kolegowaж. Mуwi¹, ¿e jestem pata³ach, i nabijaj¹ siк ze mnie. —  Bo szukasz zawsze nieodpowiedniego towarzystwa. Masz przecie¿ mi³ych kolegуw: Wiesia. —  Taki sam laluœ, jak ja. Mo¿e jeszcze gorszy. Nawet nie umie graж w tenisa. —  A Marek Stanisz? — £amaga i do tego skar¿y na kolegуw. Pani Seratowiczowa roz³o¿y³a szeroko rкce. — Luluniu, widzк, ¿e siк nie rozumiemy. Masz takie dobre warunki. Ojciec przysy³a ci najdro¿sze rzeczy, a ty stale chodzisz skwaszony. Czego ci jeszcze potrzeba? Ch³opiec cmokn¹³ zniecierpliwiony. —  W³aœnie! Niczego mi nie brak, a mama mnie nie rozumie. —  Mo¿e zaprowadziж ciк do psychiatry? Pani doktor Sekociсska mуwi³a, ¿e zna œwietnego specjalistк. Ch³opiec ¿achn¹³ siк gniewnie. —  Tego jeszcze brakowa³o. Gdyby siк ch³opcy dowiedzieli, to dopiero ³adnie bym wygl¹da³. Powiedzieliby, ¿e mam szmergla w g³owie. —  Co takiego? —  Mama by chcia³a, ¿ebym by³ poœmiewiskiem. —  Przecie¿ nikt siк nie dowie, ¿e by³eœ u lekarza. —  To siк mama myli. Oni zaraz skapuj¹. —  Ch³opcze, jak ty siк wyra¿asz — westchnк³a ¿a³oœnie pani Seratowiczowa. Chcia³a jeszcze coœ dodaж, ale w tej chwili rozleg³ siк dzwonek. — Pewno goœcie na bryd¿a — powiedzia³a jakby do siebie. Ch³opiec spojrza³ na ni¹ z rozpacz¹. —  Znowu bryd¿? —  Przecie¿ wiesz, ¿e w niedzielк zapraszam goœci. —  Wiem — wyszepta³. Nie spojrzawszy na matkк, skierowa³ siк w g³¹b domu. Min¹³ wielki hali z palmami, przedpokуj, zatrzyma³ siк przy schodach. Zastanawia³ siк, co robiж, lecz czu³, ¿e na nic nie ma ochoty. Wolnym krokiem wspi¹³ siк na pierwsze piкtro. Wszed³ do swego pokoju. Naraz ogarn¹³ go ¿al. Uniуs³ d³onie do twarzy i zap³aka³ gorzko bez ³ez. Chcia³ byж innym. Nieraz, kiedy spojrza³ w lustro, czu³ wstrкt do siebie. Patrzy³: niby normalny ch³opiec, wszystko na swoim miejscu — oczy, usta, nos, 5 a tymczasem ca³kiem nie to, co powinno byж. Wykrzywia³ siк do swego odbicia, pokazywa³ jкzyk i chкtnie da³by sobie porz¹dnego kuksaсca, ¿eby przynajmniej coœ siк zmieni³o. Inni ch³opcy mieli kolegуw, mieli swoje k³opoty, zmartwienia, a on czu³ tylko nudк. Nudziж umia³ siк za piкciu. Najbardziej nudzi³ siк w niedzielк popo³udniu, kiedy do matki przychodzili goœcie na bryd¿a. Zjawia³ siк zwykle mecenas Dylewicz, redaktor Rz¹ska i pani doktor Sekociсska, ktуra wycina³a mu kiedyœ migda³ki i od tego czasu uwa¿a, ¿e powinien byж jej za to bezgranicznie wdziкczny. — Lulusiu — szczebiota³a — gdyby nie ja, do tej pory ka¿dej zimy przecho dzi³byœ anginк, a tak, chwa³a Bogu, roœniesz i coraz wiкkszy z ciebie kawaler. Zaciska³ zкby, powtarza³, jak go matka uczy³a: — Dziкkujк, pani doktor, rzeczywiœcie od tego czasu nie chorujк na anginк, ani na inn¹ chorobк. Mecenas Dylewicz poprawia³ okulary, krкci³ z podziwu g³ow¹ — Ho, ho... jaki ten nasz Luluœ rezolutny i jaki m¹dry. Mуwiк ci, ch³opcze, zrobisz karierк. Redaktor Rz¹ska dodawa³: — Jeszcze nieraz bкdziemy o nim pisali w gazecie. Zobaczycie, paсstwo — i klepa³ ch³opca po ramieniu. Julka a¿ skrкca³o. Mia³ ochotк powiedzieж redaktorowi, ¿e ma w nosie jego i jego gazetк, ale uœmiecha³ siк cierpko i mуwi³ przez zкby: — Bardzo mi bкdzie mi³o, gdy pan kiedyœ napisze o mnie. Wiedzia³, dlaczego goœcie matki s¹ dla niego tacy s³odcy. Dziкki temu, ¿e ojciec jest znakomitym specjalist¹ od budowy nowoczesnych cukrowni, stale przebywa za granic¹ i przysy³a matce kupк forsy, matka mo¿e zapraszaж goœci na bryd¿a, urz¹dzaж wystawne przyjкcia i czкstowaж zagranicznymi trunkami. Ot, ca³a tajemnica. Sam by w to nie uwierzy³, gdyby kiedyœ nie us³ysza³ rozmowy mecenasa z redaktorem w ³azience. Nie pods³uchiwa³. Po prostu nie zamknкli drzwi, a on w³aœnie przechodzi³ tamtкdy. —  Tej Teresie przewrуci³o siк w g³owie — mуwi³ szeptem mecenas Dyle wicz. — Sama ju¿ nie wie, co na siebie w³o¿yж i na jaki kolor ufarbowaж sobie w³osy. —  Niech pan da spokуj — zaœmia³ siк redaktor. — U kogo popijalibyœmy taki koniak i mielibyœmy tak¹ wy¿erkк. — Swoj¹ drog¹ kuchniк to oni maj¹ wyœmienit¹... wyœmienit¹, dajк s³owo. Reszty rozmowy Julek nie us³ysza³, bo odkrкcono kran i szum wody wszystko zag³uszy³. Mia³ powiedzieж o tym matce, lecz by³ nieœmia³y i nie chcia³ jej robiж przykroœci. Zrozumia³ jednak, dlaczego by³ dla nich taki rezolutny i dlaczego bкd¹ o nim kiedyœ pisali w gazecie. By³a lipcowa niedziela. Popo³udnie. Na tarasie grali w bryd¿a. Julek le¿a³ u siebie, na gуrze. Nie by³o mu ani smutno, ani weso³o, tak jakby by³, a w³aœciwie go nie by³o. Po prostu okropnie siк nudzi³ i zdawa³o mu siк, ¿e wszyscy i wszystko nudzi siк doko³a. Marzy³ o tym, ¿eby nagle coœ siк sta³o. Coœ okropnego. A tu nic, tylko mucha ³azi po suficie, a z werandy dochodz¹ g³osy bryd¿ystуw: karo... pik... dwa trefle... dwa kara... dwa piki... pas... pas... I osa brzкczy miкdzy szybami. A wszystko jakby na niby. Niby jest niedziela, niby ojciec wyjecha³ do Akry, niby mama zaprosi³a goœci, niby on jest Julianem Seratowiczem, ma trzynaœcie lat, przeszed³ do siуdmej klasy i pani doktor Sekociсska wyciк³a mu migda³ki. Po co? Czy z migda³kami bardziej by siк nudzi³? Chyba nie. Mуg³by przecie¿ mieж teraz anginк, a to by³oby zabawniejsze. Bola³oby go gard³o, a wieczorem matka, zamiast iœж z ca³ym towarzystwem do teatru, gra³aby z nim w warcaby lub w remi... A tak nic mu siк nie chcia³o, nawet zejœж do kuchni po szklankк wody sodowej, ba, nawet myœleж, dlaczego mu siк nie chce. I to by³o najokropniejsze. Pragn¹³ jedynie, ¿eby siк coœ sta³o. Niestety, nic siк nie chcia³o staж. Wtedy pomyœla³, ¿e pуjdzie do parku Skaryszewskiego. Bкdzie siк wa³кsa³, bкdzie patrzy³ na bezchmurne niebo, na ludzi, drzewa... mo¿e nareszcie coœ przerwie tк piekieln¹ nudк. Zszed³ na dу³. Niestety, musia³ przejœж przez werandк, gdy¿ frontowe drzwi by³y zamkniкte. Mia³ jednak nadziejк, ¿e go nie zauwa¿¹, lecz gdy by³ ju¿ na schodkach, us³ysza³ za sob¹ g³os matki: —  A ty dok¹d, Lulusiu? —  A... tak sobie — odpar³ nie odwracaj¹c siк. —  Jak to: tak sobie? Bez opowiedzenia? —  M³ody cz³owiek chce siк trochк przewietrzyж — zauwa¿y³ mecenas Dyle- wicz, œmiej¹c siк ni w piкж, ni w dziewiкж. A pani doktor Sekociсska dorzuci³a sponad wachlarza kart: —  Tak, tak, Tereso, jemu potrzeba trochк wiкcej ruchu. —  No, dobrze — zgodzi³a siк matka. — Tylko uwa¿aj na jezdni. Tyle teraz wypadkуw. Powiedzia³, ¿e bкdzie uwa¿a³. Cу¿ mu to szkodzi³o. Mуg³ nawet dodaж, ¿e nie bкdzie pi³ w budce sodowej wody, bo mo¿na siк zaraziж jak¹œ chorob¹ bкdzie unika³ z³ego towarzystwa, uk³oni siк spotkanym znajomym, nie w³o¿y r¹k do kieszeni ani nie pod³o¿y nikomu nogi... Szed³ zamyœlony. Nie spostrzeg³, kiedy siк znalaz³ na rondzie Waszyngtona, min¹³ pomnik ¿o³nierzy radzieckich i skierowa³ siк w g³уwn¹ alejк parku. By³ piekielny upa³. Ludzie siedzieli na ³awkach, patrzyli tкpo przed siebie, jedli lody, milczeli. Dwaj ¿o³nierze spacerowali z dziewczyn¹ w rу¿owej sukience. Pod ich twardymi podeszwami zgrzyta³ ¿wir, a dziewczyna sz³a jakby za chwilк mia³a unieœж siк w powietrze. I szpaki szuka³y w trawie owadуw. I by³o jeszcze nudniej ni¿ w domu. Szed³ przed siebie, nie wiedz¹c, dok¹d idzie. Naraz zatrzyma³ siк. Przed nim wznosi³a siк wysoka siatka druciana, wokу³ ci¹gnк³y siк gкste krzaki i zaroœla, wœrуd nich bieg³a w¹ska œcie¿ka. Zorientowa³ siк, ¿e jest przy kortach tenisowych. By³o zupe³nie cicho, tak cicho, ¿e s³ysza³ szelest trawy i g³uchy odg³os tenisowych pi³ek. Naraz wyczu³, ¿e ktoœ skrada siк w krzakach. Chcia³ siк odwrуciж. W tej samej chwili ktoœ gwa³townym ruchem zarzuci³ mu na g³owк kawa³ miкkkiego materia³u. Krzykn¹³, lecz g³os utkn¹³ mu w gardle. Szarpn¹³ siк, ale ktoœ zrкcznym ruchem przydusi³ go do ziemi. Po chwili ze zdumieniem us³ysza³ g³os dziewczyny: —  Zaprowadziж go do meliny. —  Mo¿e go zwi¹zaж? — zapyta³ ten, ktуry go trzyma³. —  Nie trzeba — odpar³a dziewczyna. — Nie stawia oporu. Schwycili go pod ramiona, unieœli i prowadzili w nieznanym kierunku. Na g³owie mia³ cuchn¹cy stкchlizn¹ worek, pod stopami czu³ miкkki trawnik, a w g³owie chaos. Po chwili pomyœla³, ¿e to mo¿e kidnaperzy. Z³apali go, ¿eby wy³udziж od rodzicуw okup. Wieczorem zadzwoni¹ do domu i podadz¹ miejsce, w ktуrym matka bкdzie musia³a z³o¿yж forsк. Ciekawe tylko, ile? Pewno ze sto tysiкcy, a mo¿e i wiкcej. To zale¿y, na ile go oceni¹. Matka, oczywiœcie, bкdzie siк okropnie ba³a i nie zawiadomi milicji. Dziwna sytuacja. Matka, jak gdyby nigdy nic, licytuje z pani¹ doktor szlemika, a tu jej syn w rкkach niebezpiecznych przestкpcуw. £adna historia! Wtedy ogarn¹³ go strach. Wyobrazi³ sobie, ¿e zaprowadz¹ go do ciemnej piwnicy i bкd¹ trzymali o chlebie i wodzie. Nogi siк pod nim ugiк³y, poczu³, ¿e siк poci... Zatrzymali siк. Ktoœ zerwa³ mu worek z g³owy. Julek zamruga³ odwyk³ymi od œwiat³a oczami. Nie chcia³ wierzyж... Przed nim sta³a dziewczyna; czternastka, mo¿e najwy¿ej piкtnastka, jak to mуwi¹ ch³opcy. I do tego bardzo ³adna... * * Stali naprzeciw siebie bez s³owa. Naraz z boku us³ysza³ g³os ch³opca: — Cegie³ka, daj mu w ucho, ¿eby wiedzia³, z kim ma do czynienia. Czeka³ na cios. Mo¿e nareszcie dowie siк z kim ma do czynienia. Ale ch³opiec, ktуry mia³ go uderzyж, podsun¹³ mu tylko pieœж pod nos i powiedzia³: —  Szkoda siк babraж, to miкczak. Dziewczyna uœmiechnк³a siк wzgardliwie. —  Nawet siк nie broni. A drugi ch³opiec, ktуry sta³ za nim, doda³: — Grzeczny i potulny jak nowo narodzone niemowlк. Dziewczyna podesz³a bli¿ej, wysunк³a g³owк do przodu, przymru¿y³a oczy i zapyta³a: —  Boisz siк? —  Nie — odpar³. —  Ale najad³eœ siк strachu? —  Nie. —  A wiesz, z kim masz do czynienia? —  Nie, ale, bardzo chcia³bym siк dowiedzieж. —  To sobie zapamiкtaj: z gangiem Karioki. A Karioka to ja. —  Bardzo mi mi³o — wydusi³ Julek z zaciœniкtego gard³a. Dziewczyna pokiwa³a z politowaniem g³ow¹. —  Mi³o, mi³o... Mog³abym kazaж przefasonowaж ci tк twoj¹ g³adk¹ buziuch- nк. Babcia by ciк nie pozna³a. —  Przepraszam — wtr¹ci³ nieœmia³o — ale nie mam babci. —  Szczeniak — prychn¹³ stoj¹cy za nim ch³opak. —  I jeszcze siк szarpie — doda³ drugi z boku. — Mкdrkuje. —  Wcale nie mкdrkuje — ¿achn¹³ siк Julek — tylko... tylko bardzo mi siк podobacie i chcia³bym nale¿eж do waszego gangu. Rozeœmiali siк, a Karioka podesz³a jeszcze bli¿ej, z³apa³a go za rami¹czko szelek, naci¹gnк³a je i puœci³a, a¿ zapiek³o. — Za s³aby jesteœ dla nas. Uœmiechn¹³ siк gorzko, chcia³ coœ powiedzieж, lecz w tej chwili zbli¿y³ siк z boku ch³opiec, ktуrego nazywali Cegie³k¹. — Jakie sza³owe szelki — powiedzia³ z b³yskiem w oczach. — Sk¹d je masz? —  Ojciec przywiуz³ mi z Pary¿a. Cegie³ka gwizdn¹³ z podziwu. —  Francuskie? Oryginalne? —  Mogк ci je daж, bo mam jeszcze jedne. —  Bez ³aski — wtr¹ci³a Karioka. — To my mo¿emy ci wzi¹ж, je¿eli nam siк spodoba. —  Mo¿ecie, ale przyjmijcie mnie do gangu. —  Takich nam nie trzeba — zaœmia³a siк dziewczyna. — Na takich to my napadamy. —  To mo¿ecie na mnie jeszcze raz napaœж, zabraж mi szelki, a potem przyj¹ж mnie do gangu — powiedzia³ b³agalnie. —  Masz babo placek! — jкknк³a Karioka. — Nic nie rozumie. I co z takim robiж? —  Musimy siк naradziж — odezwa³ siк ch³opiec, ktуry sta³ za Julkiem. —  Dobra — zgodzi³ siк szef gangu. Skinк³a na ch³opcуw. Po chwili wyszli z szopy. Zosta³ sam. By³o ciemno, pachnia³o zesch³ymi liœжmi. Nie wiedzia³, gdzie siк znajduje. W melinie? Ale w jakiej? Dopiero po chwili ujrza³ w k¹cie wielk¹ skrzyniк na piasek, a obok narzкdzia ogrodnicze. Domyœli³ siк, ¿e jest w szopie za kortami, gdzie ogrodnicy przechowuj¹ narzкdzia. W³aœciwie wcale go to nie interesowa³o, gdzie siк znajduje. By³ natomiast ogromnie przejкty i ciekawy, co z nim zrobi¹. Do tej pory zachowywali siк zupe³nie przyzwoicie, ale kto to wie, co takim mo¿e strzeliж do g³owy. A nu¿ zechce im siк przefasonowaж mu buziuchnк? Ju¿ coœ o tym wspominali. By³o ich troje, a mo¿e wiкcej. W ciemnoœci nie zdo³a³ ich policzyж. Karioka, Cegie³ka, ten, ktуry sta³ ca³y czas za nim, i jeszcze jeden, ktуrego nie widzia³. £adny komplet, sztuka w sztukк. I dobrze im z oczu nie patrzy³o. A¿ dziw, ¿e do tej pory tak siк z nim cackali. Najbardziej zainteresowa³a go dziewczyna. Sk¹d siк wziк³a miкdzy nimi? £adna, szkoda gadaж, i do tego szef gangu. Sensacja najwiкkszego kalibru. Spoza œciany dochodzi³y podniesione g³osy. K³уcili siк, co zrobiж z jeсcem. Julek wspi¹³ siк na palce i drobnymi krokami zbli¿y³ siк do drzwi, lecz zanim dotar³ do szpary, zza paki us³ysza³ piskliwy g³os: — Nie ruszaj siк! Mam ciк na muszce. Przez moment zdawa³o mu siк, ¿e ktoœ wo³a do niego zza œciany, wnet jednak w k¹cie, za pak¹, ujrza³ ch³opca z wymierzonym w jego kierunku bкbenkowcem. — Rкce do gуry — rozkaza³ malec. — A jak siк ruszysz, to ciк sprz¹tnк jak muchк. Julek uniуs³ szybko rкce. Zrobi³o mu siк md³o. Czu³, ¿e za chwilк upadnie, lecz z wielkim wysi³kiem opanowa³ siк. Nie wypada³o. Ch³opiec, ktуry trzyma³ go na muszce, by³ chyba o po³owк mniejszy od niego. Mia³ twarz dziecka i oczy b³yszcz¹ce jak wкgielki wbite w przyrumienione ciasto. —  Daj spokуj — powiedzia³ Julek. — Widzisz, ¿e nie mam ochoty uciekaж. —  Sprуbuj! — zaœmia³ siк ch³opiec. — Sprz¹tnк ciк jednym strza³em. —  Wcale nie chcк prуbowaж. Na chwilк zapanowa³a zupe³na cisza. Julek s³ysza³ tylko w³asny oddech, widzia³ okr¹g³y otwуr lufy i czu³, ¿e jest zupe³nie mokry od potu. Wreszcie ch³opiec zapyta³: —  Te szelki to naprawdк z Pary¿a? —  Z Pary¿a — odpar³ Julek z ulg¹. 10 —  To zdejmuj. —  Jak mogк zdj¹ж skoro rкce trzymam do gуry. —  To opuœж, tylko gazem! Bez szemrania spe³ni³ jego ¿yczenie. Szybko odpi¹³ szelki. — Rzuж! — rozkaza³ tamten. Julek rzuci³ szelki w jego stronк. Ch³opiec schwyci³ je w locie, zwin¹³ pospiesznie i w³o¿y³ za koszulк. —  A teraz mo¿esz usi¹œж — zezwoli³ wspania³omyœlnie. — Tylko nie mуw im o tych szelkach, boby mi zabrali. —  B¹dŸ spokojny — odpar³ — na szelkach mi nie zale¿y. Sam chcia³em wam oddaж. —  Tak braж za darmo to niehonorowo. Julkowi wydawa³o siк to nieco dziwne: wzi¹ж — niehonorowo, a wymusiж pod luf¹ — honorowo. Wnet jednak pomyœla³, ¿e nie zna jeszcze ich zwyczajуw. —  Co oni ze mn¹ zrobi¹? — zapyta³ spokojnie. —  To zale¿y. —  Od czego? —  Od humoru Karioki. —  A w jakim humorze jest dzisiaj Karioka? Ch³opiec nie zd¹¿y³ odpowiedzieж, gdy¿ nagle zaskrzypia³y drzwi, a do szopy wsypa³a siк ca³a trуjka. Pierwsza wesz³a Karioka. By³a wysoka, smuk³a, zgrabna. Mia³a czarne w³osy, twarz œniad¹, wielkie szare oczy. Ogromnie podoba³a siк Julkowi. Pomyœla³ nawet, ¿e chкtnie poszed³by z ni¹ do kina. W tej sytuacji nie œmia³ jednak zaproponowaж spotkania. Ona tymczasem stanк³a przed nim, uœmiechnк³a siк pogardliwie i zapyta³a: —  Jak siк nazywasz? —  Julian Seratowicz. —  Gdzie mieszkasz? —  Na D¹brуwki. —  Klawo. A twуj staruszek czym siк zajmuje? —  Jest in¿ynierem, specjalist¹ od urz¹dzeс i maszyn cukrowniczych. —  Aha... — zamienili miкdzy sob¹ porozumiewawcze spojrzenia, jakby fakt, ¿e ojciec jest specjalist¹, wzbudzi³ w nich podejrzenie. —  Mo¿e jaki dyrektor? — zagadn¹³ z respektem Cegie³ka. —  Nie — odpar³ — tylko dobry specjalista. —  I zarabia mnуstwo forsy — dokoсczy³a Karioka. —  Tak — powiedzia³ bez namys³u. Postanowi³ byж wobec nich szczery, ¿eby nie myœleli, ¿e chce siк wy³gaж. — Przywozi mi rozmaite rzeczy. Mуg³bym wam przynieœж... —  Co? — wyrwa³ siк ten trzeci, ktуry stale sta³ za nim. 11 —  Cicho, Cygan — ofuknк³a go Karioka. Naraz podesz³a do Julka i strzeli³a mu pod nosem na palcach: — A amerykaсsk¹ gumк do ¿ucia masz? —  Nie, gumy nie mam, bo mi siк skoсczy³a, ale mogк wam przynieœж aparat fotograficzny, ktуry w ci¹gu minuty sam wywo³uje zdjкcia. —  Buja — sykn¹³ z niedowierzaniem Cygan. —  Dajк s³owo — zaprotestowa³. — W ci¹gu minuty jest gotowe zdjкcie. Al bo. .. ma³y aparat tranzystorowy... japoсski... Da³bym wam chкtnie, gdybyœcie mnie przyjкli do gangu. Propozycja zrobi³a piorunuj¹ce wra¿enie. Zamilkli na chwilк. Zupe³nie ich zamurowa³o. By³o tak cicho, ¿e s³yszeli dochodz¹ce z kortуw uderzenia tenisowych rakiet i g³uchy odg³os upadaj¹cych pi³ek. Pierwszy odezwa³ siк Cegie³ka: —  Co nam szkodzi. Mo¿emy go przyj¹ж. —  Nie — powiedzia³a stanowczo Karioka. — Nie znamy go. Mуg³by nas sypn¹ж. —  Z³o¿y przysiкgк. —  Nie ma mowy — powtуrzy³a, przypatruj¹c siк badawczo jeсcowi. — Na robi szumu i wpadniemy. Nie mam do takich miкczakуw zaufania. —  Ja... — zaj¹kn¹³ siк Julek — ja jeszcze nikogo nie sypn¹³em. Mo¿ecie mnie przyj¹ж na prуbк. —  Co nam szkodzi — szepn¹³ Cegie³ka. W oczach dziewczyny pojawi³ siк groŸny b³ysk. — Kto tu decyduje, ty czy ja? Ja mu nie wierzк. Znam siк na takich. Puœci w domu farbк, i czeœж. — Mielibyœmy radio tranzystorowe — jкkn¹³ ma³y. — Japoсskie, Karioka. Karioka zlekcewa¿y³a jego uwagк. Pokiwa³a g³ow¹ nad Julkiem i rzuci³a mu prosto w twarz: — Nas, ch³optasiu, nie przekupisz. —  Nie chcк was przekupiж! — zawo³a³ p³aczliwie. — Mogк siк z wami po dzieliж. —  Za s³aby jesteœ dla nas — powtуrzy³a z kpi¹cym uœmieszkiem. — Umiesz siк prze¿egnaж? —  Umiem — doda³ zaskoczony. —  To prze¿egnaj siк i podziкkuj Bozi, ¿e ci tak g³adko oblecia³o. —  Masz dobr¹ pamiкж? — zagadn¹³ z boku Cygan. —  Mam —jкkn¹³ Julek. —  To zapamiкtaj sobie, ¿e nas nie tak ³atwo wyko³owaж. —  A teraz zje¿d¿aj! — rozkaza³a Karioka. — I nie pкtaj siк w tych okolicach, bo mo¿esz mieж przykroœci. Wziк³a go za ramiк, pchnк³a mocno w stronк drzwi. Nie opiera³ siк. Wyszed³ jak zmyty, a gdy uszed³ kilka krokуw, rozp³aka³ siк. 12 Nie mуg³ powstrzymaж p³aczu. Podda³ siк. P³aka³ za siebie, za matkк, ktуra w tej chwili rozgrywa³a szlemika, za ojca, ktуry mo¿e na tarasie jakiegoœ hotelu popija³ coca colк i zastanawia³ siк, co by przywieŸж synowi w prezencie. Niech ju¿ nic nie przywozi. I tak wszystko psu na budк, skoro Karioka nie chcia³a nawet japoсskiego tranzystora. Ch³opcom w klasie oczy na wierzch wychodzi³y, a Karioka nawet nie chcia³a obejrzeж. „Do koсca ¿ycia zostanк pata³achem — powtarza³ w myœli. — I ¿adna porz¹dna paczka nie przyjmie mnie do siebie. A niech tam! W nosie mani gang Karioki, w nosie mam aparat tranzystorowy i redaktora Rz¹skк. Na z³oœж wszystkim zostanк najwiкkszym pata³achem pod s³oсcem, maminsynkiem. Niech siк ciesz¹, skoro im na tym zale¿y. A ja mam wszystko w nosie, w nosie, w nosie..." Nagle us³ysza³, ¿e ktoœ biegnie za nim i wo³a go. Obejrza³ siк. Zobaczy³ zbli¿aj¹cego siк Cegie³kк. Dopiero teraz mуg³ mu siк lepiej przyjrzeж. Ch³opiec bieg³ utykaj¹c na jedn¹ nogк. Zdawa³o siк, ¿e lekko podskakuje, nie zginaj¹c nogi w kolanie. By³ chudy, koœcisty, zaniedbany. Mia³ na sobie czarne, drelichowe spodnie, flanelow¹ koszulк w kratк, bia³e tenisуwki, a wszystko podarte, po³atane, wysza-rza³e. I twarz mia³ rуwnie wyszarza³¹ i smutn¹. Tylko oczy, du¿e, jasno-z³ociste, b³yska³y czasem ¿ywszym blaskiem. —  Poczekaj — zawo³a³ dobiegaj¹c. Dysza³ ciк¿ko i uœmiecha³ siк tajemniczo, lecz przyjaŸnie. Julek ukradkiem otar³ ³zy. Nie mуg³ jednak powstrzymaж gwa³ townych spazmуw. Cegie³ka po³o¿y³ mu rкkк na ramieniu. —  Nie becz, bracie, mo¿e uda siк coœ zrobiж. —  Nie chcк — szarpn¹³ siк. — Niech siк wypchaj¹. Nie zale¿y mi na nich. —  Pogadam z nimi. Mo¿e ciк przyjm¹. Tylko nie becz, bo gdyby ciк teraz zobaczyli, to klapa, cz³owieku. —  Na niczym ju¿ mi nie zale¿y... —  To siк tylko tak mуwi — powiedzia³ Cegie³ka ³agodnie. — My byœmy ciк przyjкli, ale Karioka siк upar³a. Ale to da siк zrobiж. Tylko musisz jej pokazaж, ¿e z ciebie nie taki znowu miкczak. —  Miкczak jestem, i ju¿ — powtуrzy³ z uporem. — Nic mnie nie obchodzi wasz gang. Mogк byж pata³achem, miкczakiem. Wolno mi. Cegie³ka z³apa³ go mocniej za ramiк. —  Pluс na to wszystko, to ci ul¿y. Julek spojrza³ na niego ze zdumieniem. —  No, pluс, na co czekasz? Zobaczysz, ¿e to pomaga. Julek splun¹³ z pasj¹. — No, widzisz! — zawo³a³ Cegie³ka. — Ju¿ ci lepiej. Ja na twoim miejscu to- bym siк nie martwi³. Masz taki wdechowy aparat fotograficzny i odbiornik na 13 tranzystorach, masz francuskie szelki i jeszcze siк ³amiesz. — Naraz spojrza³ z ukosa i zapyta³: — A gdzie podzia³eœ szelki? —  Zabra³ mi ten ma³y. —  Filipek? To nie mog³eœ paln¹ж go w ucho? —  Nie mog³em, bo trzyma³ mnie na muszce. Cegie³ka gestem rozpaczy z³apa³ siк za g³owк. — Cz³owieku, uwierzy³eœ, ¿e to prawdziwa spluwa? Stary grat bez cyngla i bez bкbenka. Ale ciк nabra³! Cwaniak z tego naszego Filipka. Nie martw siк, jutro bкdziesz mia³ szelki... Julek wzruszy³ ramionami. —  Po co mi? Nie zale¿y mi na nich. —  Eee... — skrzywi³ siк Cegie³ka — tobie to na niczym nie zale¿y. Z ciebie dziwna sztuka, cz³owieku, masz wszystko i udajesz, ¿e siк nie cieszysz. —  Bo nie... —  Szelki bкdziesz mia³, to ja ci mуwiк — powiedzia³ Cegie³ka w zamyœle niu. — Nie lubiк, jak szczeniak robi takie kawa³y. A z Kariok¹ to sam pogadam. Powiem, ¿e z ciebie rуwny ch³opak. Julek patrzy³ na jego chud¹, ogorza³¹ i brudn¹ twarz i nie mуg³ zrozumieж, co ten ch³opiec chce od niego. Cegie³ka tymczasem przymru¿y³ oczy, uœmiechn¹³ siк pojednawczo. — Spluс jeszcze raz i nie ³am siк, bo mi siк kiszki przewracaj¹, gdy patrzк na ciebie. Julek zatrzyma³ siк. Trzy razy splun¹³ z pasj¹. Poczu³ ulgк. Uwierzy³ w czarodziejsk¹ si³к samego spluwania. Cegie³ka waln¹³ go piкœci¹ w bok. —  No, widzisz. Nie jest tak Ÿle. Tylko zawsze trzeba trzymaж fason. —  Chcesz, pуjdziemy na lody — powiedzia³ Julek. —  Nie. Lubiк lody, ale po lodach bol¹ mnie zкby. —  To chodŸ na rurki z kremem. —  Na rurki to co innego. Poszli w kierunku ronda Waszyngtona. —  Kto to jest ta Karioka? — zapyta³ Julek. —  Taka jedna z Saskiej Kкpy. Niedawno wysz³a z przedszkola. —  Z przedszkola? — zdumia³ siк. — Przecie¿ ona wygl¹da na czternastkк. —  Zgad³eœ — stwierdzi³ powa¿nie Cegie³ka. — A przedszkole w naszym jк zyku to taka buda specjalna dla trudnej m³odzie¿y. Mieszka siк w internacie, wy ¿erka na miejscu, a nauczyciele nic nie robi¹, tylko g³owi¹ siк, ¿ebyœ by³ lepszy. —  Ty mo¿e te¿ by³eœ w przedszkolu? —  Mnie chcieli zamkn¹ж w poprawczaku, ale nie by³o miejsca, wiкc dali mi kuratora. 14 Julka zupe³nie zamurowa³o. Spojrza³ z ukosa na Cegie³kк. Do tej pory zdawa³o mu siк, ¿e Cegie³ka to po prostu Cegie³ka, a tymczasem szed³ z ch³opcem, ktуrego otacza³a tajemnica. —  W poprawczaku? — powiedzia³ po chwili. — To niemo¿liwe! —  Zupe³nie mo¿liwe — stwierdzi³ rzeczowo Cegie³ka. — I wcale nie mam do nich ¿alu, bo s³usznie. —  A za co? —  Eee... — oci¹ga³ siк chwilк. — G³upia sprawa. Maniek Kiziak powiedzia³, ¿e mуj stary to z³odziej i alkoholik... — zamilk³. Jego chuda twarz stк¿a³a, a oczy przygas³y. Szed³ kuœtykaj¹c miarowo. — G³upia sprawa — powiedzia³ jakby do siebie. — Mo¿e kiedyœ ci powiem, ale teraz... za ma³o siк znamy. —  Je¿eli nie chcesz, to nie mуw. —  Zreszt¹... mogк ci powiedzieж. Ten Maniek nazwa³ mnie kuternog¹ i na trz¹sa³ siк ze mnie i z mojego starego. By³em ciкty na niego i nie wytrzyma³em... powiedzia³em mu do s³uchu, a wtedy on... Ale ty i tak tego nie zrozumiesz. Uœmiechn¹³ siк gorzko. Przyspieszy³. Szed³ tak szybko i tak lekko odbija³ siк na chromej nodze, ¿e Julek musia³ pobiec, ¿eby siк z nim zrуwnaж. —  Powiedz, coœ mu zrobi³? —  Nie chcia³em, ale coœ mnie zaœlepi³o... zreszt¹ nie mog³em inaczej... — wyszepta³. — Nie, jeszcze ci nie powiem, bo pomyœlisz, ¿e ze mnie okropny chu ligan. —  Widzк, ¿eœ morowy kolega. — Jeszcze mnie nie znasz. Jak mnie poznasz, to bкdziesz mуg³ mуwiж. Zamilkli. D³ugo szli bez s³owa. Cegie³ka westchn¹³ g³oœno, Julek zawtуrowa³ mu westchnieniem. Wiedzia³, ¿e jest mu ciк¿ko, i chcia³ go pocieszyж. Zapyta³ wiкc zuchowato: —  Dawno macie ten gang? —  Nie, dopiero od kilku dni. —  A dlaczego wybraliœcie Kariokк na szefa? —  Szefa siк nie wybiera. Szef jest, i kropka. —  To dlaczego ona jest szefem? —  Bo tak wypad³o. Julek nie zrozumia³, dlaczego w³aœnie tak wypad³o, lecz nie zapyta³, ¿eby Cegie³ka nie pomyœla³ Ÿle o nim. I tak ju¿ dostatecznie siк poœwieci³. Zamiast zostaж w melinie i planowaж rozmaite napady, szed³ z najwiкkszym pod s³oсcem pata³achem na rurki z kremem, on, ktуrego mieli zamkn¹ж w poprawczaku, on, ktуry ma kuratora. — Co to jest kurator? — zapyta³ nieœmia³o. Cegie³ka uœmiechn¹³ siк wyrozumiale. 15 —  To taki facet, co martwi siк za ciebie i chce koniecznie, ¿ebyœ siк poprawi³, a jak jest jakaœ wsypa, to zaraz wali na milicjк i t³umaczy, ¿e to warunki rodzinne winne, a nie ty. W ogуle nieszczкœliwy cz³owiek. —  A ty jakiego masz kuratora? —  Pierwszorzкdnego — odpar³ z uznaniem. — Pani¹ Tu³ajow¹. Znasz j¹? —  Nie. —  Pierwszorzкdna pani. Opiekuje siк bezdomnymi psami, kotami i trudn¹ m³odzie¿¹. ¯al mi jej, bo strasznie siк o mnie martwi i wci¹¿ powtarza, ¿e siк zmarnujк... — przerwa³ nagle, gdy¿ uwagк jego zaprz¹tn¹³ wielki napis na skrzy ni z piaskiem. Stan¹³ jak wryty, chwilк pokrкci³ g³ow¹, potem œwisn¹³ przez zкby i wyszepta³ z przejкciem: —  Ju¿ siк zaczyna. —  Co siк zaczyna? — zdumia³ siк Julek. —  Przeczytaj. Na skrzyni widnia³y wielkie, nasmarowane kred¹ litery: TOLEK BANAN NIE DA SIК TOLEK BANAN JEST WSZКDZIE TOLEK BANAN CZUWA —  Co to znaczy? — zapyta³ Julek. —  Nie czyta³eœ o Tolku Bananie? Wzruszy³ ramionami, jak gdyby chcia³ siк wykrкciж od odpowiedzi. —  Pisali o nim w „Expressie" — wyjaœni³ Cegie³ka przysiadaj¹c na le¿¹cym obok skrzyni stosie p³yt kamiennych. — Zwia³ z domu poprawczego i nigdzie nie mog¹ go znaleŸж. —  Czy ma coœ na sumieniu? —  Zrobi³ fantastyczny numer. Ty naprawdк nic nie wiesz? Nie, nic nie wiedzia³ o Tolku Bananie ani o jego fantastycznym wyczynie. Tak siк zawstydzi³, ¿e nic nie odpowiedzia³. Na szczкœcie Cegie³ka zlitowa³ siк i zacz¹³ opowiadaж. — Fantastyczny numer — powtуrzy³ z przejкciem. — Nikt jeszcze nie zrobi³ czegoœ podobnego. WyobraŸ sobie, pos³a³ poczt¹ stu rencistom i inwalidom po dziesiкж patykуw. Julek wzruszy³ ramionami. —  G³upi kawa³ pos³aж biednemu renciœcie kilka zwyk³ych patykуw. Cegie³ka splun¹³ zniecierpliwiony. —  Jeden patyk to tysi¹c z³otych, rozumiesz? —  Nie wiedzia³em. 16 —  To sobie zapamiкtaj. Tak siк mуwi i tak jest. Wiкc Tolek Banan wybra³ ta kich najbiedniejszych i zabawi³ siк w œwiкtego Miko³aja. Nic nikomu nie powie dzia³, tylko wys³a³, A tamtym, jakby ta forsa z nieba spad³a. Wszyscy zachodzili w g³owк, co to za milioner, a¿ wreszcie bomba wybuch³a... —  No w³aœnie — przerwa³ mu Julek zniecierpliwiony — sk¹d ten Tolek mia³ tyle forsy? Ca³y milion! Cegie³ka uœmiechn¹³ siк wyrozumiale. —  Widzк, ¿e liczyж to ty umiesz, ale za³o¿к siк, ¿e nigdy byœ siк nie domyœli³, sk¹d on wzi¹³ te moniaki. —  Nie — przyzna³ ze skruch¹. —  Ja te¿ nie — pocieszy³ go Cegie³ka — gdybym nie przeczyta³ w „Expres- sie". Na pierwszej stronie o tym pisali. A by³o tak: Jak Tolek Banan nawia³ z po prawczaka, to prysn¹³ nad morze pod Koszalin do PGR-u i tam naj¹³ siк do roboty przy kopaniu burakуw. Pewnego dnia le¿y sobie pod drzewem, a tu patrzy, do lasu zaje¿d¿a luksusowa limuzyna, a z limuzyny wyskakuj¹ dwaj podejrzani osobni cy... —  Sk¹d wiedzia³, ¿e podejrzani? —  Wtedy jeszcze nie wiedzia³, ale wnet siк okaza³o, bo faceci wyci¹gnкli z baga¿nika ³opaty i zaczкli kopaж w krzakach mogi³kк... —  Zabili kogoœ! —  Nie przerywaj. Nikogo nie zabili, tylko po chwili, dawaj, ³adowaж w tк mogi³kк kuferek, a Tolek wszystko widzi, bo siedzi w krzakach i nic nie robi, tylko kikuje. Zasypali piкknie, przyklepali, na wierzchu po³o¿yli œwie¿¹ darс, na drzewie wyciкli jakieœ znaki, a potem do limuzyny i set¹ wal¹ z powrotem. —  A Tolek? Cegie³ka cmokn¹³ zniecierpliwiony. —  Nie przerywaj, mуwiк ci. Tolek, bracie, wylaz³ z krzakуw i, dawaj, odkopy waж mogi³kк. Myœla³, ¿e w kuferku znajdzie jakiegoœ nieboszczyka w kawa³kach, a tymczasem oczom w³asnym nie chcia³ uwierzyж. Milion, bracie, rуwniutki mi lion, i to samymi piкжsetkami. Mia³ ch³op fantazjк, nie wzi¹³ z tego ani jednej z³o tуwki, tylko zabawi³ siк w œwiкtego Miko³aja dla inwalidуw... A teraz to o nim ju¿ w poci¹gach harmoniœci œpiewaj¹, a moja ciotka da³a na mszк, ¿eby go nie z³apali. —  Poczekaj — wtr¹ci³ Julek. — Jednego nie mogк zrozumieж, dlaczego go szukaj¹, skoro nie zabra³ ani jednej z³otуwki, a wszystko rozes³a³ inwalidom i ka lekom? Cegie³ka westchn¹³ zniecierpliwiony. —  Wys³uchaj do koсca. Przecie¿ ta forsa nie by³a jego. —  A czyja? —  W³aœnie to jest najciekawsze. Forsa nie by³a ani jego, ani tych osobnikуw, bo oni zrobili szacher macher w jakiejœ spу³dzielni w Szczecinie, a potem, gdy 17 im milicja zaczк³a deptaж po piкtach, prysnкli z fors¹. — Cegie³ka jeszcze raz spojrza³ na skrzyniк z piaskiem i na koœlawe litery nakreœlone pospiesznie kred¹ na deskach. — Tak — szepn¹³ z przejкciem — Tolek Banan jest w Warszawie, a my nic o tym nie wiemy. Zapada³ zmierzch, kiedy Julek Seratowicz wrуci³ do domu. Wszed³ ostro¿nie do ogrodu, okr¹¿y³ klomb z rу¿ami, zajrza³ na werandк. By³a pusta... Na stoliku bryd¿owym le¿a³y dwie rozrzucone talie kart, obok fili¿anki z czarnym osadem fusуw, popielniczka pe³na niedopa³kуw i blok z tajemniczymi drabinkami zapisu. Pomyœla³, ¿e matka zapewne wysz³a z goœжmi. Ucieszy³ siк, gdy¿ w ten sposуb unikn¹³ pytaс pani doktor Sekociсskiej i poklepywania redaktora Rz¹ski. Przemkn¹³ cichaczem przez obszerny hali i ju¿ mia³ siк skierowaж na schody, gdy w kuchni us³ysza³ ciche pobrzкkiwanie naczyс. „Pani Tecia wrуci³a z wychodnego" — przemknк³a mu radosna myœl. Mia³ ochotк pogadaж z gosposi¹. In¿ynier Seratowicz nazywa³ pani¹ Teciк ministrem aprowizacji. Jej ministerstwo mieœci³o siк w kuchni i spi¿arni. Je¿eli pan redaktor Rz¹ska tak bardzo zachwala³ kuchniк Seratowiczуw, by³a to jej zas³uga. Nikt bowiem na Saskiej Kкpie nie umia³ tak upiec kurczakуw i tak wspaniale zrobiж karpia w galarecie, jak pani Tecia. I nikt nie umia³ tak piкknie opowiadaж o wypadkach drogowych, zabуjstwach, a przede wszystkim o duchach. To w³aœnie ona wymyœli³a pewnego upiora, ktуry straszy³ ponoж na strychu domu Seratowiczуw. Mia³ to byж duch pewnego esesmana, ktуrego zastrzelono na ulicy D¹brуwki podczas zajmowania Saskiej Kкpy. Od tego czasu pokutowa³ na strychu za swe zbrodnie. Domownikуw unika³. Zjawia³ siк jedynie pani Teci, kiedy sz³a rozwieszaж bieliznк. By³ podobno w czarnym mundurze, stalowym he³mie, a zamiast oczu mia³ dwie ogniste swastyki. Gosposia, zanim wesz³a na strych, ciska³a weс okropnymi wymys³ami: „Ty szwabiк nieskrobany! Zbrodniarzu wojenny, ludobуjco! Nie doœж ci by³o polskiej krwi? Nie doœж niewinnych ofiar? Zgiс, przepadnij!" — nastкpnie ¿egna³a siк krzy¿em i wkracza³a na schody. Zdawa³o siк, ¿e bez tego hitlerowskiego upiora pani Tecia nie mog³aby ¿yж, tak siк do niego przywi¹za³a. Julek zatrzyma³ siк przy progu. Spojrza³ w g³¹b kuchni. Pani Tecia sta³a przy kuchence gazowej, wielk¹ ³y¿k¹ miesza³a w miedzianym kocio³ku. By³a to osoba po piкжdziesi¹tce, niska, pкkata i —jak siк Julkowi zdawa³o — podobna do Tadeusza Koœciuszki. Twarz mia³a bowiem szlachetn¹, nos zadarty, a oczy prawie zawsze wpatrzone w niebo, jak naczelnik, kiedy na rynku krakowskim sk³ada³ przysiкgк, ¿e wypкdzi wroga i bкdzie strzeg³ honoru... Na widok ch³opca unios³a ³y¿kк i zapyta³a z przek¹sem: 18 —  Podobno mama chce ciк wys³aж do psychiatry? —  Podobno — westchn¹³ ch³opiec. —  I zap³aci pewno piкжset z³otych za wizytк. —  Nie wiem, ile zap³aci. —  Co taki psychiatra mo¿e ci powiedzieж? —  Nic. —  No w³aœnie, ci¹gn¹ tylko pieni¹dze, a nic nie powiedz¹. Skaranie boskie! Piкжset z³otych daje siк lekk¹ r¹czk¹, a mnie to od dwуch lat nie podnosi siк pensji. Julek pomyœla³, ¿e gdyby od niego zale¿a³o, to dawno by jej podniуs³, bo warta by³a tego. Ale nie po to przecie¿ przyszed³ do kuchni. —  Pani Teciu — zahaczy³ nieœmia³o — czy pani czyta³a o Tolku Bananie? —  A jak¿e! — zawo³a³a o¿ywiona. — Przecie w „Kulisach" przez trzy numery 0  nim pisali. —  S³ysza³em, ¿e w „Expressie" — sprostowa³. —  W „Expressie" te¿, ale w „Kulisach" to ho, ho... trzy d³ugie artyku³y. Nawet by³ wywiad z dwoma takimi, co dostali od niego po dziesiкж tysiкcy. Mia³ fantazjк, co? — Mia³... Ale... czy to prawda? Pani Tecia natar³a na Julka. —  Jak¿e nieprawda! Nawet by³o jego zdjкcie, kiedy przystкpowa³ do pierw szej Komunii. Œliczny ch³opaczek, a jakie spojrzenie. Ju¿ wtedy mu z oczu pa trzy³o, ¿e daleko zajedzie... —  Zajecha³, ale do poprawczaka — przerwa³ jej — a w ogуle to szuka go podobno milicja. —  Co ty wygadujesz — oburzy³a siк. — To pewnie nieprawda. Jak by on mуg³ coœ z³ego zrobiж?... Podobno nawet jacyœ uczeni zebrali siк i mieli ca³¹ dyskusjк: czy pope³ni³ przestкpstwo, czy nie pope³ni³. Kobiety z Grochowa chcia ³y delegacjк do ministra sprawiedliwoœci wysy³aж, ¿eby mu przebaczy³. Ja bym mu przebaczy³a. I niejeden inwalida modli siк za niego. W tym momencie za oknem da³ siк s³yszeж ostry gwizd. Pani Tecia wbi³a w sufit przera¿one oczy. Myœla³a zapewne, ¿e to duch esesmana daje znaж o sobie. Julek natomiast podbieg³ do okna. Za ogrodzeniem ujrza³ szczup³¹ postaж Cegie³ki. Ucieszy³ siк. Nie spodziewa³ siк tak rych³ej wizyty. Cegie³ka czeka³ ju¿ na niego przy furtce. Rкce wbi³ w kieszenie, przygarbi³ siк, wysun¹³ do przodu g³owк 1  patrzy³ po swojemu, trochк nieufnie i zaczepnie. —  Siк masz — przywita³ Julka. —  Sk¹d wiedzia³eœ, gdzie mieszkam? —  Phi — uœmiechn¹³ siк tajemniczo. Po chwili doda³ powa¿nie i rzeczowo: — Przynios³em ci szelki. Filipek szarpa³ siк trochк, ale go przycisn¹³em i odda³. Wyj¹³ z kieszeni starannie zwiniкte szelki. 19 —  Dziкkujк ci, ale naprawdк s¹ mi niepotrzebne. Je¿eli chcesz, mo¿esz je zatrzymaж. —  Nie, Filipek mуg³by pomyœleж, ¿e dla siebie zabra³em. Zreszt¹, po co mi. Wolк pasek. —  Szkoda... —  Nie ma o czym gadaж. —  I co s³ychaж? Cegie³ka uœmiechn¹³ siк przyjaŸnie. — Dobrze jest. Gada³em z Kariok¹. Mo¿esz przyjœж jutro o dziesi¹tej... Julek a¿ sykn¹³ z wra¿enia. Chcia³ skakaж, œciskaж kolegк, lecz nale¿a³o za chowaж spokуj i godnoœж. Zapyta³ wiкc dr¿¹cym g³osem: —  Przyjкli mnie? —  Jeszcze nie, ale to siк da zrobiж. Trzeba tylko przeg³osowaж. —  Myœlisz, ¿e wszyscy siк zgodz¹? —  Dlaczego nie. Ja ju¿ to za³atwiк. Julek wyci¹gn¹³ rкkк. —  Dziкkujк ci. —  Nie ma za co — uœcisn¹³ mu mocno d³oс i rzuci³ pospiesznie: — No to czeœж! Walк, bo mi Franek Sa³yga obieca³ dwie tranzystorowe lampy. —  Robisz radio na tranzystorach? —  Tak... grzebiк trochк. —  To ciekawe. Poka¿esz? —  Jeszcze nie gotowe. Pani Tecia wychyli³a siк przez okno. —  ChodŸcie, ch³opcy, co tak stoicie w ciemnoœci? Cegie³ka cofn¹³ siк o pу³ kroku. —  Cz³owieku, nie mam czasu, muszк waliж do Franka Sa³ygi. —  To poczekaj, odprowadzк ciк. — No chodŸ¿e ju¿, Luluœ — zabrzmia³ z g³кbi kuchni zniecierpliwiony g³os gosposi. Ch³opiec skin¹³ Cegie³ce, ruszy³ biegiem w stronк domu. Gdy stan¹³ w kuchni, pani Tecia zapyta³a: —  Co to za jeden? —  Kolega — odpar³ niechкtnie. —  Skуra i koœci — westchnк³a. — Nie wszystkim tak siк dobrze powodzi, nie wszystkim. Dlaczego go nie zawo³asz? —  Nie ma czasu. Pani Tecia pokrкci³a g³ow¹. — A¿ ¿al na niego patrzeж. Energicznym ruchem otworzy³a lodуwkк, wyjк³a pу³misek z pieczon¹ polкdwic¹ i odkraja³a spory kawa³ miкsa. Doda³a jeszcze du¿¹ pajdк chleba, zawinк³a to wszystko w serwetkк. 20 — Poczкstuj go — powiedzia³a — bo tu siк wszystko tylko marnuje. Julek wzi¹³ od niej zawini¹tko. —  Dziкkujк. Szkoda, ¿e sam o tym nie pomyœla³em. Wybieg³ na ulicк. Ce gie³ka sta³ oparty plecami o ¿elazne prкty ogrodzenia, podrzuca³ drobne kamyki i kopa³ je na drug¹ stronк jezdni. —  Cу¿eœ tak d³ugo siedzia³? —  Gosposia mnie zawo³a³a. —  Myœla³em, ¿e to ciotka albo babcia. — Naraz œwisn¹³ przez zкby i doda³: — Luksus, bracie, i komfort. Pewno ci czyœci buty i myje uszy. —  Nie — zaprotestowa³ ¿ywo. — Buty sam czyszczк. — Naraz zrobi³o mu siк strasznie przykro. Spojrza³ na kolegк, nie wiedzia³, jak mu daж wa³уwkк. Zawaha³ siк. —  Odp³ywamy — rzuci³ tamten weso³o. —  Poczekaj — zatrzyma³ go. — Pani Tecia przys³a³a ci trochк... Cegie³ka cofn¹³ siк gwa³townie. —  Nie jestem g³odny. —  Nie szkodzi, zjemy na spу³kк. Cegie³ka ruszy³ wolnym krokiem. Gdy odszed³ spory kawa³ek, zawo³a³ nie odwracaj¹c siк: — ChodŸ, bo nie mam czasu! Julek opuœci³ bezsilnie rкce. By³o mu ¿al, ¿e tak niezrкcznie zaproponowa³ koledze poczкstunek. W d³oni œciska³ serwetkк z kanapk¹. Cegie³ka odwrуci³ siк nagle. Usta mia³ mocno zaciœniкte, a oczy przymru¿one. Patrzy³ wyzywaj¹co. —  Idziesz? — zapyta³. —  Chyba nie... —  To pamiкtaj, jutro o dziesi¹tej pod kasztanem przy Klondike. —  Gdzie? — Przy melinie, tam, gdzieœmy ciк z³apali. — Uniуs³ d³oс do czo³a. — Czeœж! Pamiкtaj, o dziesi¹tej! ROZDZIA£ DRUGI W ten sposуb Julian Seratowicz mia³ zostaж cz³onkiem gangu, ktуry bez zmro¿enia oka napada na banki, strzela, ucieka przed policjantami, robi takie rzeczy, od ktуrych w³osy je¿¹ siк na g³owie. Jemu te¿ siк je¿y³y i d³ugo rzuca³ siк i majaczy³, zanim zasn¹³. Zdawa³o mu siк, ¿e w Miami, w barze „Savoya", zabi³ pewnego barmana, ktуry nie w porк poda³ mu szklankк whisky and soda. Siedzia³ wtedy z Kariok¹. Ona by³a w sukni ze z³otego brokatu, a on w najmodniejszym smokingu z czarn¹ muszk¹. Rozmawiali, oczywiœcie, nie o napadzie, tylko o wyœcigach konnych, a barman zagapi³ siк. Nie wiedzia³, z kim ma do czynienia. Julek musia³ go sprz¹tn¹ж, bo przy Karioce inaczej nie wypada³o. Potem zastanawia³ siк, co pomyœli o nim ojciec, kiedy z afrykaсskiego wydania „New Yorker" dowie siк o tym zdarzeniu. Za chwilк ni st¹d, ni zow¹d znaleŸli siк z Kariok¹ w Nowym Meksyku. Wszyscy barmani w ca³ych Stanach wiedzieli ju¿, ¿e strzela, wiкc Murzyn, ktуry mu podawa³ whisky, zblad³ na jego widok i by³ szary, a Julek oœwiadczy³ siк Karioce i powiedzia³, ¿e pryska do Meksyku, na helikopterze, oczywiœcie... Niestety helikopter wysiad³ na samym œrodku pustyni, a on musia³ wynaj¹ж mulnikуw. I zacz¹³ siк piekielny poœcig... Na szczкœcie w momencie, kiedy ju¿ policja dogania³a karawanк, obudzi³ siк. Nic wiкc dziwnego, ¿e gdy o dziesi¹tej stan¹³ pod stuletnim kasztanem, g³owк mia³ nabit¹ rozmaitymi historiami. Dzieс by³ upalny, w listowiu œpiewa³y ptaki, dziкcio³ ku³ na pobliskiej topoli, a on niecierpliwie oczekiwa³ zjawienia siк Cegie³ki. Tymczasem, jak na z³oœж, Cegie³ka nie przychodzi³. Pierwsza na horyzoncie ukaza³a siк Kariok¹. By³a œliczna jak w tym œnie. Nie mia³a oczywiœcie sukni ze z³otego brokatu ani nie popija³a przy barze whisky, lecz z takim zainteresowaniem spojrza³a na Julka, jak gdyby przed chwil¹ sprz¹tn¹³ barmana z baru „Savoya". —  Nie widzia³aœ Cegie³ki? — zapyta³ nieœmia³o. —  Nie — odpar³a i usiad³a na trawie. Mia³a na sobie w¹skie spodnie w zielo- no-szar¹ kratkк, letnie sanda³y i zielon¹ bluzkк. I jeszcze koszyczek z ³yka, a w ko- 22 szyczku kilka drobiazgуw. Julek nie wiedzia³, czy usi¹œж, czy dalej sterczeж. Jej krуtkie „nie" nie zachкca³o do rozmowy. W takich wypadkach najzrкczniej rozmawiaж o pogodzie. —  £adny mamy dzieс — wykrztusi³. —  Rzeczywiœcie ³adny. —  I tak piкknie ptaki œpiewaj¹. —  Naprawdк ³adnie. —  I jutro te¿ bкdzie pogoda. —  Prawdopodobnie. Zamurowa³o go. Oto szef gangu, dziewczyna, ktуra chodzi³a do szko³y dla trudnej m³odzie¿y, a on jej o pogodzie i ptaszkach. Tak siк speszy³, ¿e nie mуg³ wydukaж najg³upszego s³owa. Ona zupe³nie siк tym nie przejк³a. Nawet nie spojrza³a na niego, tylko siкgnк³a do koszyczka, wyci¹gnк³a paczkк carmenуw. — Palisz? Julek nie pali³, lecz nie wypada³o przyznaж siк. Zapaliж te¿ nie wypada³o, bo jak by wygl¹da³, gdyby siк zakrztusi³. Odpar³ wiкc dyplomatycznie: — Tym razem dziкkuje. Nie zrobi³o to na niej najmniejszego wra¿enia. Wysup³a³a papierosa, zapali³a. I znуw d³u¿szy czas panowa³a przygnкbiaj¹ca cisza. Karioka zachowywa³a siк jak dama ze srebrnego ekranu, on — jak ostatni pкtak. Mкczy³ siк, nie wiedz¹c, jak nawi¹zaж rozmowк. G³owк mia³ coraz bardziej pust¹ i coraz wiкkszy wstyd go ogarnia³. Tymczasem ona pali³a i puszcza³a dym nosem, jakby urodzi³a siк z papierosem w ustach. Wreszcie nie wytrzyma³ i paln¹³: —  Kiedy nareszcie przyjdzie ten Cegie³ka? Spojrza³a na niego zdziwiona. —  Co siк tak denerwujesz? —  No, bo mia³ byж. —  Siadaj i nie wierж siк, bo strasznie œmiesznie wygl¹dasz. Usiad³ o dwa kroki od niej. Czeka³, kiedy zacznie opowiadaж o planach napadu na bank, o sprawach, od ktуrych w³osy dкba staj¹ na g³owie, a ona tymczasem siкgnк³a do koszyczka i wyjк³a tabliczkк czekolady. —  Lubisz czekoladк? — zapyta³a. —  Tak sobie — odpar³, od³amuj¹c najmniejszy kawa³ek. —  A ktуra aktorka najbardziej ci siк podoba? „Egzaminuje mnie — pomyœla³. — Muszк siк dobrze trzymaж, ¿eby siк nie skompromitowaж''. — ¯adna — powiedzia³ zuchowato. — Mnie te rzeczy nie imponuj¹. Myœla³, ¿e to mкskie oœwiadczenie zrobi na niej piorunuj¹ce wra¿enie, lecz

Комментарии к книге «Stawiam na Tolka Banana», Adam Bahdaj

Всего 0 комментариев

Комментариев к этой книге пока нет, будьте первым!

РЕКОМЕНДУЕМ К ПРОЧТЕНИЮ

Популярные и начинающие авторы, крупнейшие и нишевые издательства